Przejdź do treści

Ziemniaki, czyli dlaczego ludzie jedzą truciznę?

Gdyby nie klęski głodu i wojny, a dokładniej – francuskiej rewolucji w 1789r – nikt by ich nie jadł. Głód był wówczas ogromny, a one dawały sytość, szybko i łatwo się mnożyły. Stały się więc idealnym i łatwo dostępnym pożywieniem dla Francuzów, Niemców (koniec XVIII wieku), a później reszty Europy. O czym mowa? O ziemniakach, bez których wiele osób nie wyobraża sobie codziennego obiadu.

Jak ziemniaki trafiły na nasze stoły?

Przed 1451 rokiem nikt w Europie o nich nie słyszał, bo trafiły tutaj z Krzysztofem Kolumbem, kiedy ten powrócił z nowoodkrytego kontynentu. Przez kolejnych 200 lat Europejczycy traktowali je jako pożywienie krów i świń. Nie było w tym nic dziwnego, bo nawet Indianie – rdzenni Amerykanie – nie wykorzystywali ich jako podstawy pożywienia (była nim skrobia kukurydziana) i karmili nimi zazwyczaj bydło. Głównie przez to, że należą do rodziny psiankowatych, a w tej rodzinie jest mnóstwo czarnych charakterów, które są trujące. Jeszcze pod koniec XVIII wieku uważano je w Europie za rośliny ozdobne, o czym później.

Nie widać ziemniaków…

Wiele osób zwracało mi uwagę na to, że w moich przepisach jakoś tych ziemniaków nie widać. Jeśli już, to jest jeden albo dwa na całe danie. A nie widać ich dlatego, że jem je raczej okazjonalnie i to prawie wyłącznie w postaci frytek, placków ziemniaczanych albo ziemniaków z ogniska, kiedy ich skórka jest niemal zwęglona. Osobiście nie przepadam za ziemniakami, z uwagi na skrobię, która jest cukrem, a tego unikam. A poza tym są trujące.

Nie tylko solanina

W emailowym kursie S.O.S. w Kuchni jest taki odcinek, w którym opisuję dlaczego ziemniaki są trujące oraz jak je rozpoznać. Chodzi o bulwy z zieloną skórką – która powstaje, gdy ziemniak jest w ziemi odkryty i oddziaływuje na niego promieniowanie UV (słoneczne). Pojawia się u niego solanina, która jest toksyczna i trująca dla człowieka. Ale to nie wszystko.

Czy ziemniaki są trujące?

Otóż tak. Są. Nie tylko ziemniaki. Wszystkie rośliny – tak jak i zwierzęta – mają w sobie coś, co nazywa się systemem immunologicznym. U zwierząt wygląda on inaczej niż u roślin – jednak jego działanie sprowadza się to jednej kwestii – sprawić, aby roślina lub zwierze oparły się infekcji i przeżyły ją wydając na świat kolejne pokolenia.

Rośliny mają kilkanaście toksycznych substancji w swoim arsenale i rażą nimi wszystkich amatorów ich łodyg, liści, nasion czy owoców. Niektóre toksyny działają na wszystkich, inne tylko na niektóre istoty. Przykładowo, pisałem już o naturalnym sposobie na robaki. Wystarczy jeść świeże pestki z dyni – kurkubitacyna zawarta w cieniutkiej błonie chroniącej nasionko jest tak silną trucizną że z łatwością może porazić, a nawet zabić tasiemca w Twoim jelicie. Dynia robi to po to, aby uchronić nasiona przed robakami, które chętnie pożywiłyby się nimi. Innym przykładem jest kwas erukowy zawarty w rzepaku (powoduje uszkodzenia serca i narządów wewn.).

Mechanizmów obrony jest masa, nie wszystkie są toksyczne dla człowieka, ale jak mawiał Paracelsus – wszystko jest trucizną i nic nią nie jest – to dawka czyni truciznę. I dopóki świeże nasiona dyni jemy w ilości 200 szt na rok nie ma problemu. Jeśli stałyby się podstawą naszego pożywienia (np. 200 gramów dziennie), wówczas toksyny oddziaływałyby na nas podobnie jak na tasiemca czy inne glisty.

Ziemniaki są podstawą pożywienia

Wróćmy do ziemniaków. Jak wspomniałem, one również zawierają toksyny szkodliwe dla człowieka. I problem w tym, że u większości ludzi ziemniaki stanowią taką właśnie podstawę żywieniową. Zboża również (również zawierają mnóstwo toksyn), ale ten tekst poświęcam ziemniakom i to na nich się skupię. Nie są już traktowane jak dodatek do dań, ale są daniem samym w sobie, które znajduje się na każdym talerzu w Polsce (i na świecie) przynajmniej kilka razy w tygodniu.

I co z tego?

Możesz zapytać – i co z tego? Ja kupuję ziemniaki, które nie są zielone więc nie mają tej toksycznej solaniny! Nic nie szkodzi. I tak stopniowo się zatruwasz. Czym? Innymi glikoalkaloidami, do których należy solanina.

Czym są glikoalkaloidy?

Glikoalkaloidy pełnią w ziemniakach funkcję ochronną – są jak białe krwinki w ludzkim układzie odpodnościowym. Jeśli tylko bulwa zostanie mechanicznie uszkodzona – albo wystarczy, że zostanie wystawiona na działanie światła (niekoniecznie słonecznego) wówczas glikoalkaloidy gromadzą się wokół tej „rany” aby ochronić żywotność bulwy i umożliwić jej wykiełkowanie.

Glikoalkaloidów najwięcej jest w bulwach młodych, nie do końca dojrzałych ziemniaków (tak, to tzw. „młode ziemniaki”), oraz wszystkich innych, które są uszkodzone lub wystawione na działanie światła. Zawierają je również zielone pomidory (tomatydyna, ona jednak jest mniej toksyczna) i zielona (niedojrzała) papryka. Glikoalkaloidy działają toksycznie na centralny układ nerwowy i powodują zaburzenia ze strony układu pokarmowego. Mogą powodować także śmierć.

Żeby nie było niedomówień: szkodliwe działanie alkaloidów zostało naukowo udowodnione, dlatego FAO/WHO ustaliły dopuszczalne najwyższe stężenie tych związków w ziemniakach i wynosi ono 1-10mg na 100g bulwy ziemniaka. W zasadzie nie można importować ani handlować ziemniakami, które mają wyższe stężenia.

No to w czym problem, skoro ktoś tego pilnuje?

Ano w tym, że choć ziemniaki, które właśnie przyleciały z Izraela/Maroko/Grecji czy innej Portugalii mieszczą się w normach ustalonych przez FAO/WHO to nie znaczy, nie są toksyczne. Oto dlaczego:

Dawka śmiertelna (wg różnych badań) wynosi 2-6 mg glikoalkaloidów na 1 kg masy ciała człowieka. Innymi słowy: jeśli dziecko waży 25kg, może umrzeć po spożyciu dawki (przyjmę niższą dawkę 2g/1kg masy ciała) 50 mg tego związku na dobę (źródło tutaj i tutaj).
Teraz matematyka kuchenna : gdyby dziecko jadło ziemniaki „certyfikowane” przez FAO/WHO mogłoby ich zjeść w najlepszym wypadku 5kg. Pięć kilo ziemniaków na dobę do ogromna ilość nawet dla faceta, nie mówiąc o dziecku prawda? Czyli jednak nie ma się czym przejmować.

Łyżka dziegciu

Wrzućmy do tej beczki miodu łyżkę dziegciu. Łyżka jest duża, znajduje się tutaj, jest po polsku w pdf. Są to badania, pokazujące jak zmienia się zawartość glikoalkaloidów w różnych odmianach ziemniaków pod wpływem światła „sklepowego” oraz uszkodzeń mechanicznych. Lektura nie jest ani długa, ani trudna a tabelki na końcu mówią wszystko.

Okazuje się, że ziemniaki, które zostały uszkodzone oraz przechowywane w świetle (a to ma miejsce w sklepach) „zyskują” nawet 200% tych toksycznych związków osiągając wartość ponad 200mg/1kg – czyli 20mg na 100g – a więc 20 razy więcej niż na to pozwala norma WHO przytoczona powyżej.

Przypominam – dawka śmiertelna to 2-6mg/1kg masy ciała. Dla dziecka o wadze 25kg wyniesie 50mg. A więc wystarczy, aby zjadło 250g takich ziemniaków i może umrzeć. Powyższa kalkulacja dotyczy ziemniaków całych (czyli np. młodych, które praktycznie nie są obierane a jedynie skrobane). Po ich grubym obraniu poziom glikoalkaloidów zmniejszył się do 130 ale nadal pozostaje dramatycznie wysoki. Tak czy inaczej przyznasz, że zjedzenie przez dziecko w ciągu doby 250g ziemniaków jest już bardziej prawdopodobne niż pierwotnie założone 5kg, gdzyby miały one rzeczywiście 1mg/100g tak jak chciało tego WHO.

Eeee… coś tu ściemniasz.

Ktoś powie – bredzisz, bo tak: jesteś wielkim chłopem, który może przyswoić 4x więcej tej toksyny niż 25kg dziecko. Cztery razy więcej czyli 200mg. Czyli 1 kg takich ziemniaków. Rzeczywiście, to dużo ziemniaków i nie znam osób, które jadłyby tyle codziennie, na osobę.

I w końcu – kupuję w markecie tylko ładne ziemniaki. Racja. Nie ma tam uszkodzonych.

Wyjdę od końca:

  • stan ziemniaków w marketach jest koszmarny. Dzisiaj nie da się już kupić normalnych ziemniaków z ziemią bo wszyscy chcą mieć czyste i płukane. A jak się je płuka? W bębnie z wodą. Wówczas właśnie ulegają uszkodzeniom (tak jak obite jabłka, które czernieją pod skórką) i tam gromadzą się ochronne toksyny. Druga sprawa:
  • nikt nie je aż tylu ziemniaków codziennie. Ale większość ludzi je je w nadmiarze, bo stanowią podstawę diety. Je je codziennie stale zwiększając stężenie toksyn, dodatkowo obciążając wątrobę ich utylizacją, z którą często nie potrafi nadążyć. Ujmę to tak: można codziennie spożywać minimalne, dozwolone ilości rtęci, ale to nie oznacza, że jest to bez znaczenia dla organizmu, który może się upomnieć o swoje za kilkanaście lat. I ostatnie – najgorsze właśnie jest to, że dorośli mają większe organizmy i większe wątroby – ich ciało łatwiej poradzi sobie z toksynami. A co z dziećmi? I na koniec wisienka:
  • jeśli na serio nadal twierdzisz, że ziemniaki są ok, bo są selekconowane pod względem minimalnej ilości glikoalkaloidów zrób mały test: zjedz na surowo jednego małego ziemniaka i opisz mi później swoje samopoczucie.

Jeśli temat ziemniaków oraz glikoalkaloidów Cię interesuje (np. przez wzgląd na naukę lub pracę) zainteresuje Cię z pewnością to świetne podsumowanie badań (na szczurach, chomikach, królikach i ludziach).

Ale ja lubię ziemniaki! Jest jakieś wyjście?

Jest. Po pierwsze nigdy, przenigdy nie daj się skusić na gotowanie ziemniaków w mundurkach (nawet do sałatek) bo pod skórą (3mm grubości) stężenie tych toksyn jest najwyższe (może sięgać nawet 405mg/1kg)! Stąd też wskazane jest grube obieranie wszystkich ziemniaków (zwłaszcza „młodych”) bo to usuwa większość toksyn. W przypadku ziemniaków frazesy o witaminach zgromadzonych tuż pod skórką to bujda.

Druga sprawa – glikoalkaloidy można częściowo zniszczyć w temperaturze powyżej 170 stopni więc ziemniaki w postaci frytek czy placków ziemniaczanych zawierają ich mniej (gotowanie ich nie usuwa, jedynie wypłukuje a potem ziemniaki gotują się w takiej „zupie”). Innym sposobem może być ziemniak z piekarnika albo z grilla, bo tam temperatura sięga 200 i więcej stopni.

Korzystając z okazji – oto mój ulubiony sposób na ziemniaki z grilla. Zwyczajnie sypię je solą, dodaję czosnek i zawijam w folię aluminiową, a potem wędrują na grill:

No, od razu włączy się bacznemu czytelnikowi konflikt: jak to – aluminium? Glin? Trucizna w najczystszej postaci?

Tak. Zawijam je w aluminium. Zauważ co napisałem: to mój ulubiony sposób (a nie najzdrowszy). Jeśli nadal Cię to kłuje w oczy przeczytaj ten komentarz poniżej.

Traktowanie warzyw ogniem ma dużo głębsze korzenie w polskiej kuchni, niż może się to wydawać. Popatrz:

Skąd pochodzi słowo „warzywa”?

Warzywa sprowadziła do Polski królowa Bona z Włoch. Stąd niektóre z nich nazywa się „włoszczyzną” (kalafior, seler, por, kalarepa). Ale wiele warzyw było znanych w Polsce wcześniej, choćby dzięki klasztornym mnichom oraz naturalnemu występowaniu pewnych roślin w naszej strefie klimatycznej.

Słowo „warzywa” pochodzi od polskiego słowa „warzyć” czyli doprowadzać do wrzenia, poddwać działaniu wysokiej temperatury (używa się też słowa jarzyny które pochodzi od jarej pory roku – czyli wiosennej, kiedy warzywa są sadzone).Skąd taka etymologia?

Większość warzyw ma dzikich przodków i na skutek hodowli i krzyżowania powiększono u nich jadalne części i ale tylko w niewielu przypadkach udało się wyeliminować lub znacznie zredukować zawartość toksyn, które występują w ich dzikich kuzynach.

Stąd poddawanie ich wysokiej temperaturze sprawia, że wiele związków toksycznych jest z nich usuwanych podczas pieczenia czy wypłukiwanych przy gotowaniu. Nie jestem lingwistą (znam angielski i niemiecki), ale chyba tylko w języku polskim taka etymologia wskazuje na sposób ich traktowania przed spożyciem (ang: vegetables, hiszp: verduras, niem: Gemüse).

A na koniec wrócę do walorów estetycznych ziemniaków. Ludwik XVI interesował się nie samą bulwą ale jej kwiatem, który był modnym dodatkiem do męskich kapeluszy. Dzisiaj – żele kosmetyczne zawierające glikoalkaloidy są sprzedawane na świecie jako doskonałe substancje które złuszczają naskórek (peeling).

Podsumowując, jedz kilkanaście ziemniaków tygodniowo. A najlepiej, traktuj je tak, jak wtedy, kiedy przybyły do Europy jako ciekawostka botaniczna. I napisz mi komentarz, bo wiem, że tym tekstem mogłem przewrócić Ci w kuchni i spiżarni ;)

Dołącz do 581 subskrybentów!

Zapisz się na mój darmowy kurs emailowy a dowiesz się między innymi:

Ebook dla Ciebie
Ebook dla Ciebie

  • jak w sklepie odróżnić trujące ziemniaki od dobrych?

  • co gotować w domu, żeby oszczędzić czas

  • czemu podwyższony cukier jest większym problemem niż cholesterol?

  • które choroby możesz wyleczyć albo złagodzić dietą?

Dodatkowo otrzymasz bezpłatnie ebooka "52 skuteczne psychorady", który ułatwi Ci wpływanie na ludzi i lepsze życie!

1-2 maile w tygodniu pełne informacji, wskazówek i ciekawostek dotyczących jedzenia, gotowania i zdrowia.

Dołącz do 581 subskrybentów!

Zapisz się na mój darmowy kurs emailowy a dowiesz się między innymi:

Ebook dla Ciebie
Ebook dla Ciebie

  • jak w sklepie odróżnić trujące ziemniaki od dobrych?

  • co gotować w domu, żeby oszczędzić czas

  • czemu podwyższony cukier jest większym problemem niż cholesterol?

  • które choroby możesz wyleczyć albo złagodzić dietą?

Dodatkowo otrzymasz bezpłatnie ebooka "52 skuteczne psychorady", który ułatwi Ci wpływanie na ludzi i lepsze życie!

1-2 maile w tygodniu pełne informacji, wskazówek i ciekawostek dotyczących jedzenia, gotowania i zdrowia.

114 komentarzy do “Ziemniaki, czyli dlaczego ludzie jedzą truciznę?”

  1. odkąd schudłem 11kg w 3 tygodnie jedząc do godz.20 i nie mieszając ziemniaków z mięsem( jem je ale np. z jajkiem sadzonym, innymi rzeczami -no można powiedzieć 2 razy w tygodniu ) nie namieszałeś mi w kuchni Rafale ale bardzo cenię Twoje wszystkie artykuły.

    1. @thomas: gratuluję świetnego wyniku w redukcji wagi! zuważyłem to już wielokrotnie, zarówno w wynikach badań, książkach ale też w kontakcie z różnymi osobami – minimalizacja spożycia węglowodanów (nawet bez uprawiania sportu) sama w sobie powoduje zmniejszenie masy ciała. Powodzenia!

  2. Moje doświadczenia potwierdzją to co napisałeś. Gotowane ziemniaki powodują u mnie zaburzenia trawienne, a pieczone na grilu lub w piekarniku już nie.

    1. Wieśku, nie ma w tym nic dziwnego, niektórzy ludzie są szczególnie wrażliwi na glikoalkaloidy. Do rodziny psiankowatych należą (poza ziemniakami) np. papryka, pomidory oraz tytoń (http://pl.wikipedia.org/wiki/Psiankowate). Znam osobiście przypadek, w którym zjedzenie choćby minimalnie niedojrzałego pomidora powoduje sensacje żołądkowe, a tzw. sałatka z zielonych pomidorów na occie to murowany szpital.
      Wśród psiankowatych jest też wilcza jagoda, która zawiera duże ilości m.in. atropiny (pomocnej w medycynie, okulistyce), jednak zjedzenie 10-20 jagód przez dorosłego (albo 5 przez dziecko) powoduje zgon.

  3. Ziemniaka na surowow koles jadlo sie w podstawowce,zeby dostac goraczki i nie isc na zajecia…Tez mi artykul napsiales….Ameryke odkryles.
    A co?,pomidory,ogorki i inne warzywa nafaszerowane nawozami i innymi toksycznymi skladnikami sa zdrowsze? Tak naprawde tylko to,co sam sobie wyhodujesz na dzialce jest zdrowe i dobre.

    1. @yo: Dla wszystkich Europejczyków ziemniaki to odkrycie Ameryki :) Warzywa rzeczywiście są dzisiaj standaryzowane – wszystkie musza być takie same, tego samego koloru, kalibru i kształtu. Rzeczywiście stosuje się herbicydy i nawozy w produkcji przemysłowej. A na własnej grządce – nie. Natomiast ziemniaki – bez względu na to, czy są działkowe czy przemysłowo hodowane na farmie – są toksyczne. Podobnie jak zboża.

    1. aneto, to pytanie jest niemal filozoficzne w dzisiejszych czasach – i ile jest ludzi, tyle jest opinii. 500 albo 2 miliony lat temu ludzie nie mieli takich dylematów:
      1. nie jedli rafinowanych produktów (cukru, mąki, skrobii),
      2. owoce i warzywa jedli tylko sezonowe i tylko świeże i było to jedyne źródło węglowodanów i cukru,
      3. podstawą diety były tłuszcze oraz białko zwierzęce.

      Ruch nie ma tutaj istotnego znaczenia bo o zdrowiu organizmu decyduje metabolizm. Temat jest bardzo szeroki i nie omieszkam napisać na ten temat kolejnego artykułu.

  4. czekam z niecierpliwością o tym metaboliżmie ,a wszystko co dostaje na maila jest tak ciekawe,że kasuje inne zasrane raklamy a zostawiam tylko…Rafał Mróz!!!!!!Pozdrowionka!!!!

    1. Moniko, cierpliwości – za chwile będzie tekst o pomidorach, bo można je konserwować prostą metodą, która daje mnóstwo smaku, kiedy za oknem śnieżyce albo trzaskający mróz. A potem – o tym, jak nasz organizm pozyskuje energię, dlaczego tyjemy i jak się pozbyć nadwagi.

  5. Kocham ziemniaki i jem je codziennie:(A młodych co roku nie moge sie doczekać!Dlaczego to przeczytałam-o ja głupia i nieszczęśliwa.Nie mogę uwierzyć,że moje kochane pyry są toksyczne.To co mam jeść na drugie danie?Nie lubie kluchów,ryżu ani kaszy!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    1. podgrzybku, jeśli nie chcesz ich eliminować z diety, zacznij je grubo obierać, kupować tylko takie, które nie mają śladów uszkodzeń oraz obicia, nie są zielone ani skiełkowane. Przechowuj je w ciemnym i chłodnym miejscu (piwnice w blokach odpadają bo są zbyt ciepłe). A i do konsumpcji używaj raczej pieczonych i smażonych niż gotowanych. Najlepiej jednak (i zdrowiej, z uwagi na skrobię) zmniejszyć ich ilość do kilku tygodniowo. A do drugiego dania – jeśli musisz mieć już jakieś dominujące dodatki – bierz inne warzywa (np. cukinia, kapusta, ogórki) i więcej tłuszczu – śmietany, smalcu ze skwarkami albo masła. To zrównoważy (a nawet przewyższy) ilość kalorii uzyskiwaną z ziemniaków.

  6. Może i przewyższy,może zrównoważy,mogę zrobić puree z kalafiora albo zielonego groszku,ale nie mogę zapomnieć smaku puszystego ziemniaczka polanego skwareczkami albo sosikiem.I to jest ten mój problem:(Bo jak sam piszesz-jedzenie musi smakować
    i pachnieć!!!!!!!To nie może być …..pasza dla ludzi.Postaram się jeść jednego mniej ziemniaczka dziennie.

    1. pdgrzybku, kalafior będzie zdecydowanie lepszy (choć jako kwiat nie ma praktycznie zadnych wartości odżywczych). Jeśli zaś ziemniaki są dla Ciebie kluczowe – postaraj się aby były w formie frytek, placków ziemniaczanych albo pieczone powyżej 170 stopni (najlepiej 200, wówczas glikoalkaloidy są neutralizowane).

    1. Aninka – są niezdrowe dlatego, bo smaży się je na tłuszczach roślinnych (oleje) a nie na zwierzęcych. Więcej o tym pisałem w tekście o cholesterolu oraz o smalcu. Natomiast sam fakt smażenia działa na ziemniaki dobrze, ponieważ po przekroczeniu 170 stopni C glikoalkaloidy są usuwane (stąd zaleca się pieczenie i smażenie ziemniaków, a nie gotowanie).

  7. Nie ukrywam, że jestem zaskoczona opowieścią o ziemniakach. Co naukowiec to nowy wywód. Czy te badania robią hodowcy mięsa? Konkurencję trzeba eliminować. A tak serio – kto zna prawdę?

    1. Nuka, to nie jest żadna tajemnica – ziemniaki, pomidory, bakłażany, papryka i wiele innych roślin z rodziny psiankowatych słynie z toksycznego oddziaływania na przewód pokarmowy nie tylko ssaków ale i wielu innych roślin.
      Dopiero obróbka termiczna powyżej 170 stopni eliminuje glikoalkaloidy (pieczenie, smażenie) i w takiej formie są one bezpieczniejsze.

      Co do poznania prawdy – mówi się – „ile ludzi tyle opinii” – dlatego ja, jak tylko mogę – prezentuję wyniki badań, które pokazują więcej niż opinia bo poparte są dowodami. Oczywiście są to tylko badania na próbach więc nie zawsze są reprezentatywne ale zawsze staram się dodatkowo dotrzeć do krytyki takich badań, aby mieć pewność że ktoś jeszcze uznał je za wiarygodne albo niepewne.

      Najważniejsze jest jednak to, aby znać dużo faktów, bo wtedy każdy człowiek może do prawdy dojść samodzielnie. Jednej „wspólnej” prawdy raczej nie odkryjemy jako ludzkość – prawdopodobnie nigdy.

  8. Przynam ze artykul zszokowal mnie z lekka… byc moze to wszysto i prawda ale jesli komus tak bardzo smakuja ziemniaczki, to mysle ze moze je zajadac dalej. Ja przeczytalam tony informacji n/t jedzenia, zywienia, przeszlam powazne choroby. Wlacznie z rakiem nerki. Szukam i dla siebie „zlotego srodka” ale: w ksiazkach Anastazji jest pwiedziane ze to co nam smakuje najbardziej, bywa leczace. O. Grande na ktorego i R. Mroz czasami sie powoluje uwaza ziemniaki wrecz za leczace (a wiedza O. Bonifarow podparta jest 500-letnia praktyka i wiedza) Powiem tak, mam wiele, wiele szacunku i uznania dla artykulow Pana Mroza. Wiele sie z nich ucze ale mysle ze to my sami musimy nauczyc sie obserwowac swoj organizm, karmic go zdrowo i z miloscia o ktorej czesto zapominamy w stosunku do siebie.

    1. Doroto, Twoja puenta jest jak najbardziej właściwia: trzeba słuchać swojego organizmu – a niestety większość ludzi tego nie potrafi. A nawet, jeśli ma dobrą wolę i chęć, to nie może tego robić, ponieważ ich ciało jest „ogłuszone” wszelkimi nadmiarami obecnymi w naszej diecie (głównie to cukier i insulina która za nim idzie). Jeśli chodzi o Anastazję – mam na myśli siostrę Anastazję – to istotnie „bywa leczące” jednak do tego trzeba ogromnej samoświadomości, której jak wspomniałem większość ludzi nie ma. Można by przyjąć że skoro cukier nam smakuje to ma właściwości lecznicze. Z punktu widzenia biochemii również Bonifratrzy w wielu kwestiach się mylą jednak dzięki swojemu „kompleksowemu” systemowi (a raczej światopoglądowi na zdrowie człowieka) wiele chorób są w stanie wyleczyć bez powodowania kolejnych, co najczęściej podowduje medycyna tradycyjna.

  9. Zapomniałeś o tym że organizm w naturalny sposób pozbywa się toksyn. I mogę Ci przytoczyć mnóstwo przykładów toksyn w roślinach jak i mięsie zwierząt.

    1. Ktosiu, oczywiście tak jest że nasze ciało oczyszcza się z toksyn (po to mamy między innymi układ limfatyczny i wątrobę), chodzi jednak o to, żeby przyjmować mniej toksyn (niż więcej) a jeśli już, to przyjmować takie z którymi organizm umie i potrafi sobie poradzić.

      Istotnie jest tak, że również mięso zawiera toksyny. Możemy wziąć pod uwagę choćby hormony – wiele przekaźników jest podobnych do ludzkich (choć większość nie jest identycznych więc nie aktywują tych samych szlaków, ale niektóre są podobne jak np. insulina zwierzęca podawana diabetykom /od świń, psów i krów/ czy kortyzol – hormon stresu).
      Zasadnicza różnica polega jednak na tym, że to podobieństwo jest z jednej strony przekleństwem – np. kortyzol wyzwalany u zwierząt podczas uboju potrafi działać w pewnym stopniu u ludzi. Ale jest też dobra strona – ponieważ substancja ta jest niejako „znajoma” nasze ciało potrafi to sprawniej metabolizować (rozmontować, dokonać detoksykacji) niż substancje właściwe dla roślin, zupełnie nieznane (w rozumieniu ewolucyjnym) dla naszego ciała (tak jak przykładowo psiankowate – bakłażan, papryka, ziemniaki, tytoń).

      Jak mawiał Paracelsus: Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę. Przykładowo, spożycie wątroby niedźwiedzia polarnego może spowodować śmierć w wyniku hiperwitaminozy witaminy A.

  10. Mam nadzieję, że analogia nie działa i tak jak pod skórą jest najwięcej toksyn w ziemniaku to w zbożu jest też ich najwięcej w otrębach.

  11. Zboża również kryją w okrywie i pod nią mnóstwo toksyn, których jedynym zadaniem jest ochrona zarodka przed roślinożercami. Opiszę to zjawisko w osobnym artykule bo jest fenomenalnie zaprojektowane przez naturę (przykładowo, ziemniaki – i wiele innych roślin – potrafią produkować feromony, które po zetknięciu z owadami zjadającymi ich liście intensywnie przywabiają naturanych wrogów amatorów ziemniaczanych liści).

    Obecne zboża mają się nijak do ich praprzodków, ponieważ krzyżowanie usunęło wiele toksyn, ale spora ich część nadal pozostała i działa świetnie szkodząc wszystkim roślinożercom, których układ trawienny nie jest przystosowany do ich konsumpcji (trawożercy mają wole i żwacz, w którym toksyny te likwiduje bioflora, podobnie ptaki, dysponujące dodatkowym żołądkiem mięśniowym w którym twarde pozostałości po ziarnach (okrywy) są później wydalane w tzw wypluwkach).

    Nie inaczej jest z nasionami oraz większością orzechów. Przykładowo, owoce dębu (żołędzie) zawierają dużo taniny (wykorzystywanej w garbarstwie skór), ale ludzie nauczyli się je jeść po odpowiedniej obróbce (płukanie mąki żołędnej oraz gotowanie i prażenie owoców), choć nadają się do jedzenia tylko dla świń (i dzików), których układ pokarmowy doskonale radzi sobie z toksyczną taniną. Taninę zawierają także inne rodzaje orzechów, migdały i inne pestki zawierają cyjanowodór właśnie po to, aby odstraszyć amatorów jedzenia nasion (ludzie wyhodowali słodkie migdały, które prawie nie zawierają cyjanowodorów).

    Nieco inaczej sprawa wygląda z owocami i warzywami. Wiele z nich, w określonym momencie „życia” staje się dojrzałymi i kolorowymi, często bardzo pachnącymi „prezentami” od roślin, które stanowią wynagrodzenie dla „spedytorów”, którzy po ich zjedzeniu, przeniosą ich nasiona w inne miejsca, składając je przy okazji na kupce odżywczego nawozu wspomagającego kiełkowanie.

    Jak wspomniałem, zagadnienie związane ze zbożami i ich spożyciem na pewno stanie się tematem kolejnego artykułu, choćby z tego powodu, że musli (muesli?) oraz owsianka albo produkty z „pełnego ziarna” są spożywane przez wiele osób zupełnie bezwiednie, z brakiem świadomości wobec szkód jakich dokonują swojemu ciału. Dla niecierpliwych podam, że najzdrowiej jest produktów zbożowych nie jeść, ale jeśli ktoś musi – to najlepiej jeść możliwie najbardziej białą mąkę, z najniższego wyciągu (np. typ 380) lub pieczywo wypiekane z takiej własnie pszennej mąki i to na naturalnym zakwasie, w którym bakterie i drożdzę unieczynnią większość toksyn.

  12. Jak dobrze, że trafiłam na ten blog, tyle że trudno mi się oderwać ;) Większość tej wiedzy, jaką prezentuje Rafał, nie jest dla mnie nowością, ale to tak fajnie trafić na kogoś, kto mówi tym samym językiem – dziękuję Rafale.
    Najwięcej nieznanych mi szczegółów wyczytałam w tym właśnie artykule. Ziemniaki jem w umiarkowanych ilościach, najczęściej w postaci placków oraz… w mundurkach. Oczywiście wybierałam nieuszkodzone i bez zielonego zabarwienia, ale jestem zaskoczona krytyką ziemniaków w mundurkach. Wydaje mi się ona logiczna i wezmę to pod uwagę. Na szczęście, dla mnie to margines.
    Artykuł daje wiele do myślenia i wyraźnie nawiązuje do wspólnych cech roślin psiankowatych. Przyznam, że już kiedyś, ktoś namawiał mnie, bym nie jadła pomidorów (a także papryki), ja jednak dalej folgowałam smakowi, trochę dziecinnie stwierdzając „bo ja tak lubię…” A jednak trzeba będzie zanucić Adios pomidory.
    Dodam, że pomidory zawierają wiele kwasów i chyba szczególnie niedobrze jest jeść je z produktami mlecznymi, gdyż tworzą się związki (szczawiany?), które odkładają się w tkance łącznej, powodując dolegliwości. Już Edgar Cayce przestrzegał Amerykanów przed łączeniem mleka i soku pomarańczowego. Adios sałatko pomidorowa z dużą ilością cebuli i gęstą śmietaną…
    Zwłaszcza, że kolanka bolą, aj bolą.
    Co powiesz, Rafale, na przetwory pomidorowe (wysoka temperatura, likopen itd.)? Bakłażany – tylko pieczone, ewentualnie smażone na grillowej patelni? Z pieczonych bakłażanów przyrządza się pastę z dodatkiem czosnku, coś na wzór ajwaru z papryki czy keczupu z pomidorów.

    1. Eunicka, nie jesteś sama w „głodzie” na pomidory czy paprykę – myślę, że jest nas więcej :)

      Sam uwielbiam pomidory i paprykę (szczególnie żółtą i każdą ostrą chili). Warzyw tych bym nie demonizował. Podobnie jak bakłażanów, które również należą do psiankowatych. W porównaniu z ziemniakami jest kilka różnic. Po pierwsze – nie stanowią one postawy żywieniowej tak jak kartofle. Innymi słowy są spożywane raczej sezonowo albo w postaci przetworzonej (keczup, przecier, sałatka z papryki, ajwar). Po drugie ilości spożywane podczas jednego posiłku są nadal znacznie mniejsze niż w przypadku ziemniaków. I trzecia, najważniejsza rzecz: zepsute pomidory/paprykę/bakłażany bardzo łatwo jest zauważyć. Albo mają zmiany wyglądu (zamiast być czerwone są różowe lub zielone), albo są uszkodzone, co zazwyczaj nie zachęca do zakupu czy zjedzenia – ziemniaki znacznie trudniej rozpoznać.

      W niedojrzałych pomidorach znajduje się tomatyna (alkaloid o podobnym działaniu do solaniny) i istotnie zawierają szczawiany (im bardziej dojrzałe i słodkie pomidory tym mniej szczawianów) więc łączenie z nabiałem jest ryzykowne (jeśli zupa pomidorowa na śmietanie do z dużą dawką tłuszczu np. masła i jak najmniejszą węglowodanów). Ale aby doszło do objawów dny moczanowej czy RZS potrzebne jest coś jeszcze niż tylko szczawiany – chodzi o ich wytrącanie się w stawach. To temat na osobny artykuł, ale kluczem jest tu substancja o skrócie PRPP (5-fosforybozylo-1-pirofosforan) bez której nawet duże stężenie kwasu moczowego oraz szczawianów nie jest w stanie dać objawów (czy ataku) dny.

      Przetworzone pomidory (keczup, przecier) są w zasadzie niegroźne w typowych żywieniowo porcjach. Niestety, przetworzenie ich sprawia, że większość substancji odżywczych zmienia swoją postać w nieprzydatną dla człowieka. Wyjątkiem jest likopen – on przyswajany jest lepiej po obróbce termicznej (tzw translikopen). A i smak pozostaje :)

      A tutaj mój ulubiony sposób na bakłażany.

  13. Czekam więc na artykuł o PRPP, ma to chyba jakiś związek z redoksem.
    Pomidory w lecie jadam do 2-3 posiłków dziennie, a więc trochę za często i za dużo, myślę.
    A co do bakłażanów, czasami sobie pozwalam – Twój przepis jest świetnie opisany. Piszesz nawet o takim szczególe, że bakłażany chłoną oliwę – przypominam sobie, że gdy pierwszy raz smażyłam bakłażany, były one okropnie tłuste, gdyż wciąż dolewałam oliwę. Potem już smażyłam je na grillowej patelni, tylko posmarowanej oliwą. Czytając przepis wymyśliłam, że zamiast paluszków z sera, można by także stosować słupki mozzarelli, wykonanie byłoby prostsze, choć nie tak smakowite :).

    1. Eunicka, zagadnienie dny moczanowej i RRPP już poruszałem opisując ich związek (pomiędzy atakiem dny czy podagry a spożywaniem bogatowęglowodanowych posiłków vide synteza PRPP).
      Tak jak tam napisałem – jeśli nie przeciąża się metabolizmu na szlaku pentozowym (czyli metabolizm glukozy – innymi słowy, jeśli nie jemy za dużo węglowodanów przerabianych przez organizm na glukozę) nie da się na tym szlaku wyprodukować składowych niezbędnych do „rozmontowania” PRPP i wówczas jego stężenie się podnosi i pojawia się atak.

      Danie z bakłażanami można dowolnie modyfikować – znajomi robili je nawet z paluszkami rybnymi (nie smakowało mi), mielonym smażonym mięsem (rozsypywało się, ale było fajne w smaku). Dla mnie ta chłonność to zaleta – dzięki temu można je „nasączyć” ulubionym tłuszczem i podnieść ich kaloryczność. Wówczas do zaspokojenia głodu wystarczą 2-3 sztuki :)

      Aha, a jeśli chodzi o reakcje redox to oczywiście one zachodzą w naszym organiźmie w zasadzie na każdym poziomie, od oddychania komórkowego przez metabolizm na zatruwaniu i odtruwaniu kończąc :) Niewątpliwie, również podczas całego procesu syntezy puryn mają swój udział.

  14. Witam!
    Mnie przekonało. Wiadomości o ziemniakach. Kazdy organizm broni sie na swój sposób. Ja oczywiście jenm ziemniaki, bo je lubię , ale zmienie system podawania na zapiekane w folii.
    Nie wiem czy przeszedł mój mail poprzedni , ale pisałem o świetnym preparacie resweratrol a`200mg , resweratrol trans. Czy jest skuteczny? Ja z własnych obserwacji potwierdzam, ze tak. Niestety jest drogi. Co Pan sądzi na ten temat? Ja stosuję dwa razy na dzień po posiłku.
    Innym tematem jest omega3. Wiele preparatów. Czy wybrać ten pochodzenia roślinnego /np. ester kwasu omega3 czy np. z wątroby rekina, biomarine/czy z morskiego pochodzenia?

    1. Panie Adamie, jeśli chodzi o resweratrol o którym Pan pisał to przedstawiłem w odpowiedzi na Pana komentarz. To także w istocie jest toksyna, którą winorośl produkuje, żeby ochronić owoce przed grzybami (to tzw. fungicyd).
      Kwasy omega-3 również były przeze mnie opisywane wielokrotnie w komentarzach.

      Kwasy tłuszczowe w czystej postaci są związkami chemicznymi i nie ma znaczenia, czy pochodzą od roślin czy zwierząt. Ale w posiłkach nie przyjmujemy czystych związków chemicznych tylko całe ich zestawy, które komponują się w takie czy inne substancje, z których składają się dania. Suplementy są nieco inne – zawierają zazwyczaj skoncentrowane związki z pewną domieszką substancji dodatkowych (np smakowych czy barwników).

      Piszę o tym dlatego, że wiele osób uważa, że zażywając suplementy zwiększają jednocześnie zawartość czynnej substancji w swoim organiźmie. Przykładem niech będzie choćby witamina A lub E. Powszechnie podaje się je w żelowych pastylkach wypełnionych tłuszczem ponieważ witaminy te rozpuszczalne są tylko w tłuszczach i tylko z nimi można je przyswoić. Ale są też dodawane do preparatów multiwitaminowych, które tłuszczu nie zawierają (często w formie pastylek rozpuszczalnych w wodzie) – wówczas mimo tego, że witaminy A i E znajdują się w suplemencie, nie są przyswajane. Z kolei w naturalnym pożywieniu witaminy te zawsze występują w otoczeniu tłuszczu (mięso, podroby, nabiał). Rośliny najczęściej oferują dodatkowo (poza mikroelementami i witaminami) toksyny, które mają odwieść amatorów „zieleniny” od ich zjadania – powszechnie stosują glikoalkaloidy właśnie oraz rozmaite inhibitory co skutecznie hamuje wchłanianie substancji odżywczych.
      Piszę o tym dlatego, żeby pokazać, że suplementacja nie jest wcale najdoskonalszą formą przyjmowania mikro i makroelementów.

      I podobnie jest z kwasami tłuszczowymi Omega-3. Można przymować je w postaci oleju lnianego (świetny artykuł dr. Michalaka tutaj, także o innych kwasach Omega) choć zawartość tego kwasu tłuszczowego może się w tym oleju różnić (i to istotnie!) w zależności od technologii tłoczenia. Osobiście polecałbym morskie tłuste ryby zamiast suplementów, oliwę z oliwek (nie ma zbyt dużo Omega-3 ale nie ma też wiele Omega-6 dzięki czemu propocje nie są zachwiane). Szacuje się, że idealną proporcją pomiędzy kwasami tłuszczowymi omega-3 a omega-6 jest 1:4 (na korzyść omega-6). Obecne diety niestety dramatycznie zwiększaja tę przewagę (niejednokrotnie nawet 50 razy).

    1. Brunon, akrylamid to kolejny powód (po glikoalkaloidach), dla którego należy zrezygnować z produktów zawierających wielocukry (polisacharydy np. skrobię). Powstaje, kiedy takie wielocukry oraz aminokwas będący w wolnej postaci – asparagina zostają podgrzane powyżej 120 stopni Celsjusza przez minimum 30 minut. Proces zachodzi szybciej (optymalnie) w temperaturach 120-180 stopni, jednak po przekroczeniu 180 znacznie spowalnia. Akrylamid nie wytwarza się w pożywienu nie ogrzewanym lub gotowanym (do 100 stopni).

      Substancja ta nie wytworzy się nigdy w mięsie (ryby, drób, wołowina, wieprzowina itd) z tego powodu, że potrzebna jest także (poza temperaturą i czasem) odpowiednia ilość glukozy (którą owszem, znajduje się w mięśniach zwierząt) oraz wolnego aminokwasu – asparaginy. A tej – niestety (na szczęście?) w mięsie nie ma w wolnej postaci (jest związana z innymi aminokwasami tworząc białka, dopiero nasze ciało „rozmowntowuje” białka na pojedyńcze, wolne aminokwasy). Za to jest jej dużo w nasionach roślin (zboża, kawa) oraz innych jej częściach (np. bulwy ziemniaków) i jest to właśnie wolna forma aminokwasu (niezwiązana z innymi).

      Tylko niektóre badania były przeprowadzone na ludziach (np. neurotoksyczność) natomiast większość na myszach lub szczurach (bezpłodność czy rakotwórczość). Badania te były przeprowadzane jednak w bardzo różny sposób – stąd wnioski były liczne, ale nie należy ich „łączyć” sumarycznie:
      – ludzie mogą być narażeni na kontakt z akrylamidem zarówno poprzez dietę, jak również środowisko (np. palacze i bierni palacze, ponieważ związek ten występuje w dużych ilościach w dymie tytoniowym)
      – powstaje zarówno w żywności przetwarzanej przemysłowo jak i posiłkach przygotowywanych w domu
      – to substancja, która może doprowadzić do zmian DNA powodując zarówno mutacje i uszkodzenie funkcji rozrodczych jak i zniszczenia chromosomów na poziomie komórkowym.
      – jest toksyną kumulatywną (która gromadzi się w komórkach cały czas, ponieważ nie ma skutecznego mechanizmu jej usuwania).
      – spożycie akrylamidu u szczurów w dawce powyżej 1-2 mg na 1 kg masy dziennie zwiększyło ryzyko pojawiania się nowotworów (do poziomu statystycznie istotnego).
      – spożycie akrylamidu u myszy i szczurów miało istotny wpływ na przynajmniej trzy kwestie: neurotoksyczność, toksyczność ogólnoustrojową i rakotwórczość
      – opublikowane dotychczas reprezentatywne i miarodajne wyniki badań w których używano czystej formy akrylamidu (a więc nie takiej obecnej w pożywieniu) nie mają bezpośredniego związku ze skutkami akrylamidu obecnego w żywności, który dodatkowo może być łączony z innymi toksynami obecnymi w pożywieniu (np. alfa-toksyny i glikoalkaloidy) lub przeciwtoksynami (np. siarka, polifenole, flawonoidy)

      Podsumowując, nie udało się jeszcze przeprowadzić dużych i wiarygodnych badań na temat akrylamidu z tego prostego powodu, że należałoby podawać dużej liczbie ludzi o kontrolowanych i identycznych nawykach żywieniowych taką samą ilość dietetycznego akrylamidu (np wytworzonego z palonej kawy czy frytek albo chipsów). Tylko wówczas możnaby stwierdzić, czy wnioski przedstawione powyżej po pierwsze – dotyczą także ludzi, po drugie – w związku ze spożywaniem żywności (a nie czystej substancji, tak jak to podawano w owych badaniach), po trzecie – w ilościach odpowiadających typowemu spożyciu.

      Wystarczy bowiem, aby pewna część ludzi w takim badaniu jadła inaczej (np. spożywała więcej związków siarki, która jest silnym antyoksydantem) albo była wystawiona na inne czynniki (np, bierni palacze, mieszkańcy zanieczyszczonych terenów) a wyniki nie będą miarodajne. Z tego powodu w laboratoryjnych warunkach podaje się ludziom czysty akrylamid – wówczas mniejsze jest prawodpodobieństwo, że substancja zareaguje silniej (np. w towarzystwie glikoalkaloidów jak w ziemniakach) albo słabiej (z przeciwutleniaczami, jak np w kawie). WHO „bezpiecznie” uznała ten związek za „prawdopodobnie rakotwórczy dla ludzi” i prowadzi dalsze badania na jego temat. Na koniec – osoby, które palą papierosy (lub są biernymi palaczami) przyjmują kilka razy więcej (w zależności od ekspozycji) akrylamidu niż niepalący. Najwięcej akrylamidu znajduje się we wszelkich wyrobach piekarniczych (ciastka, chleby, paluszki), pieczonych i smażonych ziemniakach, orzeszkach, migdałach, płatkach śniadaniowych, kawie, chipsach i frytkach.

      Jeśli ktoś poszukuje dobrego źródła na temat tego zagadnienia polecam to opracowanie a jeśli kogoś nudzą naukowo-chemiczne wywody – tutaj jest nieco krótszy (ale mniej dokładny) tekst.

  15. Wszystko fajnie, ale czy zdjęcia Twoich ziemniaków z grilla nie przeczą Twoim poradom co do grubego obierania…?

    1. Dove, cieszę się, że uważnie śledzisz nie tylko treść, ale i zdjęcia :)

      Rzeczywiście, ziemniaki na zdjęciach nie są obrane. Ale jak napisałem – powyżej temp 170 stopni celsjusza glikoalkaloidy zostają częściowo zniszczone. Oczywiście jest tak, że w tej temperaturze powstanie też akrylamid więc jak nie cholera to tyfus :)

      Kluczem jest jednak to, żeby nie jeść ziemniaków „nałogowo”, tak jak ma to miejsce w typowo „polskiej” diecie, gdzie dominuje chleb na śniadanie i kolację oraz ziemniaki na obiad, siedem dni w tygodniu.

  16. Jestem veganem od 5-ciu lat czyli nie jem żadnych produktów od zwierząt: mięsa,jajek,serów,mleka itp…Spora część mojego życia była wegetariańska. Większość mojej diety to surowe owoce i warzywa w postaci tz. szejków,mało gotuję,prawię wcale czyli nie warzę nawet teraz zimą kiedy jem gotowane jedzenie czuję się gorzej,a o smażeniu …..mam 45lat i nie smażę niczego już koło… 20lat.Korzystam z porad niejakiego Dr.Douglas Graham,który to spłodził książkę 80/10/10 diet.Pytanie brzmi,bo już sporo przeczytałem Pańskich artykułów, na co się narażam albo inaczej na co umrę…? Nadmieniam iż czuję się znakomicie,wszelkie stare dolegliwości i niedomagania zniknęły,potrafię w górskiej wędrówce dotrzymywać kroku swojemu psu tak aby mnie nie ciągnął.Tutaj skorzystałem z rad tego Pana:
    Napisał książkę „Jedz i biegnij”
    Czy można przebiec ponad 266 km w ciągu doby?Czy można bić rekord za
    rekordem?Czy można zmierzyć się z legendarnymi długodystansowcami świata
    z plemienia Tarahumara?Można.Ale czy można zrobić to wszystko będąc
    weganinem?Można.Scott Jurek.Wychował się w tradycyjnej rodzinie, gdzie
    na stole królowało mięso i ziemniaki.Dziś jest słynnym wegańskim
    ultramaratończykiem.
    Scott Jurek należy do elitarnej grupy ultramaratończyków. Biegał i biega
    na dystansach m.in.: maratonu, 50 mil, 100 mil i dłuższych. Jego
    wyjątkowość polega nie tylko na wynikach, które pozycjonują go, jako
    jednego z największych ultramaratończyków wszech czasów. Znany jest z
    popracia dla zdrowego stylu życia, zgodnego z naturą. Twierdzi, że
    dopiero po przejściu na weganizm zaczął osiągać naprawdę dobre wyniki.

    Osiągnięcia:

    siedmiokrotne zwycięstwo w biegu na 100 mil „Western States 100”,
    trzykrotne zwycięstwo w biegu na 153 mile (246 km) „Spartathlon”,
    zwycięstwo w jednym z najtrudniejszych ultramaraonów, na dystancie
    100 mil „Hardrock Hundred”,
    dwukrotny zwycięsca ultramaratonu na 135 mil po pustyni – „Badwater
    Ultramaraton”,
    srebrny medal za przebiegnięcie dystansu 165,7 mili w 24-godzinnym
    ultramaratonie w Brive, Francja „ IAU-IAAF 24-Hour World Championships”.

    oczywiście biorę pod uwagę rzecz,że ok. 40% chorych nie wie, że są chorzy i dowiadują się o swojej chorobie trochę późno typu:świetnie się czułem a tu nagle nowotwór 3 lub 4-go stopnia albo lepiej,zawał czy udar ze skutkiem śmiertelnym oraz słyszałem,że 50% pacjentów leczących najbardziej popularne przewlekłe choroby cywilizacyjne ma „dobre wyniki krwi” przykład: mój kolega-sąsiad (lat33) będący razem z żoną na diecie tz. normalnej czyli jajka,mleko,mięso smażenie dużo tłuszczów zwierzęcych – (ja wiem,że te margaryny i masła roślinne i żywność funkcjonalna to błąd)ale oni jednak nie prosperują w zdrowiu,choć unikają żywności przetworzonej,wydawało by się zatem,że powinni prosperować w zdrowiu nie to co ja: trawożerca obłąkany,oczywiście też a przede wszystkim omijam to co przetworzone czy ugotowane – wysterylizowane z życiodajnych enzymów(w moim rozumowaniu)

    1. Panie Tomku, dziękuję za obszerny i rzeczowy komentarz. Przykład z książki, który Pan podał nie jest jedyny, wielu sportowców na tzw. mono-dietach osiąga rewelacyjne wyniki, jednak jest to skutek osobniczo indywidualny. Jak wspominałem wielokrotnie, o ile biochemia jest nauką ścisłą, o tyle fizjologia czy medycyna już nie – w efekcie nawet doskonale poznane procesy mogą osobniczo działać nieco inaczej u każdego z nas. Z punktu widzienia ewolucji i bologii to celowy zamysł, ponieważ dzięki takiej różnorodności jest większa szansa że przetrwamy jako gatunek. Do kwestii sportowców i wydolności wrócę za moment.

      Sam jestem gorącym zwolennikiem jedzenia nieprzetworzonej żywności, różnimy się istotnie w tym, że Pan wychodzi z założenia że powinna być ona pochodzenia roślinnego, ja zaś – że zwierzęcego.

      Doskonale Pan to ujął – „wysterylizowane z życiodajnych enzymów” – istotnie, przetwarzanie żywności (każdej) zamienia ją w mniejszym (np. mrożenie warzyw, zakwaszanie mięsa ostryg sokiem z cytryny) lub większym stopniu (np. przemysłowo produkowane gotowe sosy do makaronów czy pasztety) w „papkę jedzeniopodobną”.

      Nieprzemysłowe („domowe”) przetwarzanie żywności (gotowanie, pieczenie, marynowanie, suszenie) w wielu przypadkach sprawia, że składniki odżywcze są w ogóle możliwe do jedzenia (np. gotowanie ziemniaków), bardziej dostępne dla organizmu (np. łączenie tłuszczu z marchewką w celu ekspozycji beta-karotenu) lub ich metabolizm mniej kosztuje (gotowanie strączków czy mięsa) ale również zmniejsza ilość składników odżywczych (utlenianie podczas obróbki termicznej, rozpuszczanie witamin w wodzie) trudno więc ocenić, czy lepiej jeść produkty surowe czy poddane nieprzemysłowej obróbce (np. gotowaniu). Doświadczenia pokazują, że taniej (z punktu widzenia metabolicznego) i w wielu przypadkach efektywniej (z niejadalnego zamienia się w jadalne) jest je poddawać obróbce termicznej. Z biochemicznego punktu wdzienia ludzie są wszystkożercami i enzymy, które posiadamy potrafią trawić (lepiej lub gorzej) zarówno rośliny (amylaza ślinowa i trzustkowa) jak i mięso (żółć, pepsyna).

      Książkę Grahama znam dość dobrze, jest uznawana za „biblię frutarian”, z uwagi na fakt, że większość w posiłkach stanowią surowe owoce. Osobiście spotkałem się nawet z bardziej restrykcyjną wersją jego diety (90/5/5) jednak w długim okresie czasu może być ona szkodliwa. Jak wspomniałem wcześniej, odpowiedź każdego organizmu jest osobniczo indywidualna, jednak są pewne ogólniki, które są obiektywne i udowodnione.

      Co ciekawe, choć dieta ma naklejkę „frutariańskiej” – więc obfitującej w owoce – trzeba obalić mit, że wpływa na dramatyczne podnoszenie cukru we krwi. Wynika to z tego, o czym sam Pan napisał – używa sie w niej produktów nieprzetworzonych. Podam przykład: gruszka to bardzo słodki owoc (wraz z winogronami najsłodszy w naszym klimacie). Jednak zawartość węglowodanów w niej wynosi przeciętnie od 12 do 20g w 100g, zaś zawartość cukru zwykle nie przekracza 10g, przy czym nie jest to tylko słodka glukoza ale również fruktoza (o niej później), bezsmakowe wielocukry czy kwaśne pektyny również należące do cukrów. Porównajmy to z dowolnym „zdrowym” sokiem owocowym z kartonika – praktycznie w każdym ilość cukru osiąga 12-15% i są to jedyne węglowodany w nim dostępne, na dodatek w bardzo łatwej do przyswojenia postaci (głównie syropu glukozowo-fruktozowego) – w efekcie zarówno indeks jak i ładunek glikemiczny soku jest wyższy. W przypadku mniej słodkich owoców (jabłka, śliwki) czy warzyw (marchew) oraz porównania ich do soków to porównanie jest jeszcze bardziej rozbieżne na niekorzyść soków które spotykamy w sklepach oraz w reklamach (bo teraz wmawia się nam, że szklanka soku jest ekwiwalentem porcji owoców i warzyw co jak widać choćby z mojego porównania powyżej jest kłamstwem).

      Dieta 80/10/10 (lub 90/5/5) nazywana jest frutarianizmem dlatego, ponieważ w większości zaleceń proponuje pozyskiwanie energii z owoców, które obfitują we fruktozę. O tym jak wielkim problemem jest fruktoza dla organizmu (z uwagi na jej metabolizm w wątrobie) mówił już prof. Robert Lustig w swoim wykładzie „Gorzka prawda o cukrze”. Uniknięcie ciężkiej choroby wątroby możliwe jest wówczas w zasadzie tylko w przypadku, gdy człowiek bardzo dużo ćwiczy lub ciężko pracuje.

      Jak wiadomo, sam fakt że jakiegoś składnika jest więcej, nie oznacza, że będzie on w tej samej dużej ilości wchłaniany. Dobrym przykładem jest żelazo: szyny kolejowe mają dużo więcej żelaza niż szpinak czy czerwone mięso, jednak nikt nie proponuje komponowania ich do swojej diety, ponieważ forma żelaza w szynach i innych żelaznych przedmiotach jest w zasadzie nieprzyswajalna. Podobnie jest ze szpinakiem i innymi roślinami bogatymi w żelazo – choć łatwiej je przyswoić niż w przypadku szyny kolejowej, to jednak mięso zawiera najlepszą i najłatwiej przyswajalną formę – hem (to hem funkcjonuje w hemoglobinie jako „transport” dla tlenu). Z tego powodu, choć mięso ma mniej żelaza niż niektóre rośliny, organizm pozyskuje go więcej i efektywniej (niższym kosztem metabolicznym).

      Jeśli chodzi o witaminę B12, dr Graham zwrócił uwagę na fakt, że weganie dlatego cierpią na jej chroniczny brak, ponieważ brak im tzw. czynnika wewnętrznego, przez co nie mogą przyswoić witaminy B12 obecnej na organicznych i nieumytych roślinach (a dokładniej, na bakteriach które na nich żyją). To zagadnienie mocno mnie zainteresowało i poszukiwałem swego czasu informacji w Internecie. Brak czynnika wewnętrznego dotyka także osoby, które nie są weganami, jednak nie znalazłem analiz ani badań, które tłumaczyłyby dlaczego większe niedobory tej witaminy u osób bez czynnika węwnętrznego mają weganie niż mięsożercy. Jedynym wyjaśnieniem, które znalazłem może być tzw. wchłanianie podjezykowe. Szwedzi zauważyli, że witamina B12 może być przyjmowana z pominięciem żołądka i czynnika wewnętrznego – jeśli zostanie podana pod językiem (jak niektóre leki). Stąd można wywnioskować, że skoro mięso wymaga dłuższego żucia a ilość B12 jest w nim wyższa niż w roślinach – to jest większa szansa, że witamina ta dostanie się w wyższych dawkach pod język niż w przypadku owoców czy warzyw, zwłaszcza, że większość z nich jest przed zjedzeniem myta przez ludzi (więc spłukuje warstwę bakterii, które tę witaminę wytworzyły).
      Przy okazji witamin z grupu B, warto nadmienić też cholinę. Cholina jest substancją podobną do witamin z grupy B – choć jest obecna w w roślinach (np. kalafiorze) to jednak najwięcej i w najłatwiej przyswajalnej formie znajduje się w mięsie (wołowina, kurczak, indyk) i jajkach. Jest składową lecytyny dlatego jest istotna z punktu widzenia budowy każdej komórki oraz prawidłowe funkcjonowanie mózgu i układu nerwowego. Ciekawostką może być fakt, że żółtka jaj (obfitują w cholinę) były od wieków lekiem na niedomagania wątroby (z uwagi na fosfolipidy, które dzisiaj dodaje się do leków „na wątrobę”).

      Osobnym przypadkiem tej diety jest brak jodu (zaleca unikanie żywności pochodzącej z mórz, z uwagi – jak pisze Graham – na jej zatrucie związkami rtęci, co rzeczywiście ma miejsce), który może owocować problemami z tarczycą, zwłaszcza u kobiet.

      Kolejną kwestią są kwasy omega-3. Pisałem o tym wielokrotnie, podsumuję tylko w ten sposób, że rośliny dostarczają kwasu ALA (alfa-linolenowego), który nasz organizm może (choć z trudem) zamienić w kwasy EPA i DHA – a te dopiero są używane do budowy. Problem w tym, że z wiekiem zdolność syntezy słabnie i organizmy osób starszych z tą syntezą nie radzą sobie w ogóle.

      W diecie wegańskiej występuje także niedobór kreatyny. Jest kwasem organicznym, który pomaga zaopatrywać komórki (przede wszystkim mięśnie) w enegię w ten sposób, że zwiększa i ułatwia formowanie się ATP. Kreatyna występuje wyłącznie w mięsie, jednak ludzki organizm potrafi ją wytworzyć samodzielnie o ile ma dostarczone substraty. Badania pokazały, że u wegan/wegetarian poziom kreatyny był niższy niż u osób jedzących mięso, jednak poziom się wyrównywał kiedy stosowali oni suplementy z kreatyną.

      Brakuje także karnozyny obecnej wyłącznie w mięsie i choć możliwej do metabolizowania to jest to proces zbyt kosztowny i niepotrzebny. Karnozyna zawarta jest głównie w mięśniach i komórkach mózgu, świetny (biochemicznie) artykuł na jej temat znajduje się tutaj (niestety po angielsku).

      Podsumowując dietę 80/10/10 jako sposobu odżywiania za pomocą surowych warzyw i owoców użył bym poglądów antropologów. W świetnej książce pod redakcją antropologa, prof. Marvina Harrisa Food and Evolution (niestety, nie ma jej w Polsce, jest inna, nie mniej interesująca pt. Krowy, świnie, wojny i czarownice, polecam!) doszukałem się ciekawego porównania obrazującego, dlaczego ludzie NIE POWINNI jeść surowych roślin.

      Jeśli porównamy naszych nabliższych krewnych wśród naczelnych (szympansy i goryle – zgodność z ludzkim DNA 98%), ich jelito grube stanowi nieco ponad 50% całkowitej pojemności jelit. Znajduje się w nim siedlisko mikrobów i bakterii, które fermentują błonnik uzyskując z niego „zdemontowane” wielocukry i kwasy tłuszczowe zaspokajające 65% zapotrzebowania energetycznego tych ssaków. U ludzi jelito grube stanowi 17% pojemności jelit więc ma proporcjonalnie mniej flory bakteryjnej, co oznacza, że w wyniku fermentacji błonnika ludzkie ciało może pozyskać jedynie 10% energii.

      Ponieważ fermentacja jelita grubego dostarcza szympansom (czy gorylom) większość ich energii (to najważniejszy organ energetyczny), umrą po jego amputacji (udowodnione). U ludzi, to jelito cienkie jest miejscem, w którym proces wchłaniania wartości odżywczych zachodzi najintensywniej i to ono dostarcza energii – z tego powodu ludzie mogą żyć bez jelita grubego (np. po zabiegu kolektomii, który wykonuje się przy nowotworach jelita grubego i odbytnicy). To jeden z wielu oczywistych faktów znanych antropologom, jednak dietetycy nie umieją (albo nie chcą) do takich faktów sięgać, zalecając spożywanie surowych roślin jako podstawowego (i zdrowego) źródła energii dla ludzi.

      Wracając do początku mojego rozległego już komentarza – a konkretnie do wydolności organizmów na różnych dietach. Również i to zostało zbadane. Dowiedziono, że długi i ciężki wysiłek organizm znosi lepiej na diecie wysokotłusczowej niż na diecie wysokowęglowodanowej.

      Przykładowo, te badania wykazały, że czas wydolności (okres od rozpoczęcia ćwiczenia do momentu wyczerpania) jest niemal dwukrotnie dłuższy u osób na dwutygodniowej diecie wysokotłuszczowej (79 min) niż wysokowęglowodanowej (42 min), mniejsza jest także ilość potrzebnego tlenu (co jest zrozumiałe w porównaniu beta-oksydacji tłuszczu wobec glikolizy glukozy).
      Tutaj inna publikacja, wykazująca, że wydolność organizmu poddanego dużym obciążeniom, z krótkim czasem na rekonwalescencję jest wyższa na dietach wysokotłuszczowych (wobec powszechnych wysokowęglowodanowych).

      Jest do łatwe do zrozumienia, jeśli porówna się efektywność energetyczną spalania 1g węglowodanów oraz 1g kwasów tłuszczowych. Z pierwszych uzyskujemy 4kcal (50 moli ATP), z drugich 9kcal (128 moli ATP) – jak widać spalanie tłuszczy daje 2,5 razy więcej energii z tej samej ilości. Z tego powodu dzisiaj najskuteczniejsze techniki zachowywania energii w sportach długodystansowych polegają na tzw „carbo-load” – utrzymywanie organizmu na diecie wysokotłuszczowej a następnie na 2 dni przed wysiłkiem „ładowanie” węglowodanami, aby maksymalnie zwiększyć ilość glukozy magazynowanej w mięśniach.

  17. Od pewnego czasu przestałem przejmować się tzw. „obalaniem mitów” opartym na najnowszych badaniach. Najpierw zewsząd słyszę, żeby jeść to czy tamto, bo jest zdrowe. Jest to oczywiście oparte o badania naukowe. Po pewnym czasie wszechobecnego funkcjonowania tych rad Pojawiają się dramatyczne okrzyki „Ludzie co robicie?! To jest niezdrowe! Najnowsze badania dowodzą, że….”. Rozpanoszyły się rozmaite i przeciwstawne sobie diety bazujące, a jakże, na znajomości metabolizmu i fizjologii.
    A IDŹCIE WY W CHOLERĘ!
    Co rok to prorok.
    Kiedyś czytałem, że najzdrowsze są ziemniaki w mundurkach, bo gotowanie wypłukuje wit. C i inne składniki. Podobno obróbka termiczna warzyw i owoców w wysokiej temperaturze również wyjaławia z witamin. A co pożytecznego jest w mące 380? Nota bene niedawno oglądałem film, w którym zalecano używanie mąki jak najmniej oczyszczonej.
    O co tu chodzi? Komu wierzyć?
    Czytam takie różne ciekawostki i czekam na kolejne „najnowsze badania”, a ja robię swoje, w granicach rozsądku.
    Pozdrawiam

    1. Zby, rzeczywiście jest tak, że dzisiaj – z uwagi na szybkość obiegu informacji oraz coraz lepszą jakość urządzeń pomiarowych oraz procedur badawczych dochodzi do zdecydowanie szybszego korygowania istniejących twierdzeń (a nawet ich obalania) niż miało to miejsce 20, 50 czy 100 lat temu.

      Solanina i glikoalkaloidy są znane od bardzo dawna – nawet jeśli nie od strony naukowej to zwyczajnie „doświadczalnej”. Psiankowate (ziemniaki) hoduje się od 3500 lat i już na samym początku ludzie wiedzieli, czym może się skończyć np. zjedzenie surowego czy zielonego ziemniaka. To co opisuję nie jest wcale „najnowszym badaniem” wykonanym przez legendarnych już „amerykańskich naukowców”.

      Istotnie, każda obróbka termiczna usuwa (poprzez utlenianie) większość mikroelementów i witamin, nie tylko w warzywach. W mięsie również. Są pewne wyjątki (np. karetonoidy i lokopen, które zwiększają swoje stężenie w produktach przetwożonych termicznie w pewnych okolicznościach) ale ogólna reguła jest taka, że każde przetworzenie usuwa pewną część tych substancji.

      Jeśli zaś chodzi o mąkę – im niższy wyciąg tym mniej w niej zanieczyszczeń pochodzących z okrywy nasiennej – a to w niej głównie znajdują się wszystkie toksyny chroniące ziarno przed jego amatorami. Innymi słowy, w naszym interesie jest aby jeść wyłącznie bielmo mączne, które już tych toksyn nie zawiera (jest magazynem materiałów odżywczych dla zarodka).

      Komu wierzyć – najlepiej sobie. Ale zgodzisz się chyba ze mną, że lepiej mieć dostęp do większej ilości informacji na ważny temat niż mniejszej. Wówczas każdy z nas ma pełniejszą możliwość do wyrobienia sobie własnej opinii – żeby robić swoje.

  18. Rafale, podziwiam Twoją wszechstronną i rozległą wiedzę (pomimo młodego wieku). Zburzyłeś cały mój porządek dotyczący diety niskotłuszczowej, zalecanej mi przez lekarzy i dietetyków. Własciwie mam wielki zamęt w głowie i muszę coś z tego wybrać i wypośrodkować. Słyszałam, że dieta Kwaśniewskiego (wysokotłuszczowa) jest bardzo szkodliwa, obciąża wątrobę i nie należy jej stosować. Ostatnio zaś czytałam sporo książek Pani Stefanii Korżawskiej- zielarki i też z niej wyniosłam pewne wnioski, wydaje mi się słuszne. Być może tez czytałeś jej wydawnictwa. jeśli tak, czy możesz sie do nich ustosunkować, oczywiście jeśli chodzi o sposób odżywiania? Co sądzisz o kaszach i oczyszczaniu organizmu?

    1. Gabrielo,
      Dziękuję za komentarz. Przepraszam za spowodowanie mętliku – choć nie ukrywam, że było to moim zamiarem. Ale jednocześnie jest to naturalna reakcja każdego, kto potrafi wyciągać wnioski przyczynowo-skutkowe zwłaszcza, jeśli doświadczył sytuacji, które wyjaśniam w swoich komentarzach czy artykułach.

      Szkodliwość diety niskowęglowodanowej (bez znaczenia czy jest to dieta wysokotłuszczowa czy wysokobiałkowa) zawsze była przedmiotem wielu dyskusji, choć żadna z nich nie toczyła się na polu naukowym. Wyjaśniałem to w wielu swoich komentarzach (np. pod tekstem o odchudzaniu). Jako przykład podaję fakt, że wszystkie drapieżniki odżywiają się wyłącznie pokarmem pochodzenia zwierzęcego (lew zjada antylopy, sokoły – gołębie, szczupaki – płotki a wieloryby kryl), a mimo to żadne z tych zwierząt nie cierpi ani na zakwaszenie organizmu (a przecież powinno, skoro zjadają tyle białka!) ani nie ma kłopotów z wątrobą (a to przecież sporo tłuszczu) czy nerkami (zjadają dużo białka!). Niestety nie jesteśmy roślinożercami – gdyby tak było, mielibyśmy inną budowę przewodu pokarmowego (np. jak ptaki ziarnożerne mielibyśmy dodatkowy mięśniowy żołądek aby trawić ziarno albo jak krowy – czterokomorowy żołądek ze żwaczem do trawienia celulozy i błonnika). Jeśli już to mogę się skłonić ku poglądowi że jesteśmy prawie-wszystkożerni, co nie znaczy, że wszystkie pokarmy, które potrafimy strawić nam służą (przykładem może być właśnie ziemniak, który jadalny jest tylko po ugotowaniu vs żółtko jajka, które strawimy nawet na surowo).

      Dieta wysokotłuszczowa wcale nie jest szkodliwa ani też nie obciąża wątroby – jeśli ktoś wie na czym polega praca wątroby doskonale to rozumie. Skrótem powiem: wątroba męczy się wówczas, gdy ma przerobić węglowodany na trójglicerydy (tkankę tłuszczową) – kwasy tłuszczowe (tłuszcz z pożywienia) mogą być wchłaniane bezpośrednio z układu trawiennego (jelita) wprost do krwi a stamtąd do komórek więc przy trawieniu tłuszczu wątroba zupełnie się nie męczy (bo nie ma co do roboty). Nawet w reklach leków bez recepty „na wątrobę” wymieniane są potrawy, które z tłuszczem nie mają zbyt wiele wspólnego (gołąbki, bigos, alkohol).

      Obszerniej pisałem o tym w artykule o kamieniach żółciowych oraz o cholesterolu i o smalcu.

      Znam dwie książki pani Stefanii. W wielu gruntownych zasadach się z nią zgadzam – jedną z nich jest wszechobecne panowanie tego, co jest dobrze promowane a nie tego, co jest dobre czy zdrowe. Idź do sklepu i zobacz na skład śmietany 18% z Piątnicy – być może doczytasz się tam śmietany. Ale poza nią będzie też guma guar, mączka chleba świętojańskiego i kilka innych niespodzianek. Inny przykład, to krytyka jedzenia surowych warzyw. Jest takich przykładów kilka.

      Jedynym (ale najważniejszym) problemem, który widzę tam osobiście jest to, że Pani Stefania na wszystko proponuje herbatkę lub zioła w innej postaci. Nie mam nic przeciwko ziołom – chodzi jednak o to, że przeciętny zjadacz chleba (to dobre określenie) o ziołach nie wie nic, więc jest skazany na „herbatki”. Na dostawcę – którym jest Pani Stefania – hodując sobie w ten sposób własny rynek zbytu – co już nie jest takie fajne. Druga kwestia to to, że w moim przekonaniu wydźwięk obu książek był taki – pij zioła to będziesz zdrów. Nie ważne co jesz – zioła zawsze Ci pomogą.

      Uogólniając – głosuję wspólnie z autorką za tym, żeby nie jeść przetworzonych pokarmów z nabiałem włącznie. I na tym wspólne głosowanie się kończy :)

      Z kasz sugerowałbym jedzenie jaglanej i gryczanej ale nadal z pilnowaniem granicy 1g węglowodanów na 1kg należnej masy ciała. Przy stosowaniu diety wysokotłuszczowej coś takiego jak oczyszczanie organizmu jest zupełnie niepotrzebne (nie ma z czego go oczyszczać ponieważ większość „śmieci” to efekt metabolizmu glukozy i glikolizy).

  19. Proponowane pieczenie ziemniaków w folii aluminiowej – aluminium przecież na ujemny wpływ na zdrowie człowieka.Prosze o opinię na ten temat.

    1. Malwino, dziękuję za komentarz i poruszenie tego tematu. W internecie jest masa bardzo nieprecyzyjnych informacji na temat aluminium np. takich jak ta, poniżej postaram się uporządkować i obalić kilka mitów.

      Glin (czyli aluminium) jest trzecim poz względem powszechności pierwiastkiem na ziemi (po tlenie i krzemie). Jednak z 20 najbardziej rozpowszechnionych pierwiastków na ziemi tylko on nie bierze udziału w żadnej z czynności życiowych organizmów żywych – wynika to z tego, że jony glinu są bardzo małe i wysoce naładowane przez co są śilnie reaktywne. Kiedy taki jon glinu zwiąże się z białkiem, trzyma się go niczym superglue. Natura za wszelką cenę unika takich substancji ponieważ są one „niewygodne w obsłudze”.

      Istnieje wiele dowodów na to, że aluminium nie jest zdrowe dla człowieka, jednak wszystkie one mówią o dostarczaniu stałych, dużych dawek aluminium (w różnych postaciach) przez długi czas. Taka sytuacja ma miejsce np. przy zatruciu wody pitnej tak jak to było w 1988 roku w Camelford w Wielkiej Brytanii. Wówczas mieszkańcy tej miejscowości otrzymywali dawki 20 mikrogramów aluminium na 1g wagi mózgu, podczas gdy normalna (naturalna, środowiskowa dawka) wynosi 0-2 mikrogramów na 1 g masy mózgu na dobę. Zaowocowało to szeregiem chorób i kilkunastoma zgonami mieszkańców. Oczywiście po pewnym czasie.

      Co stwierdzono bez wątpienia? W bardzo wysokich dawkach i długim przyjmowaniu aluminium może być przyczyną neurotoksyczności – badania wykazały, że może zmienić działanie bariery krew-mózg. Druga kwestia to to, że aluminium może konkurować z wapniem w procesie wchłaniania, co może być przyczyną obniżonej mineralizacji kości.
      Trzecia rzecz – osoby, które mają problemy z nerkami przy dużych i stałych dawkach aluminium mogą zwiększyć nasilenie objawów neurotoksyczności.
      Były także przypadki badania wpływu aluminium na rozówj nowotworów piersi i w pewnych okolicznościach udało się to potwierdzić. Nie ma przekonujących dowodów, że aluminium było przyczyną choroby Alzcheimera, jednak może być jednym z czynników ryzyka (wg badania PAQUID).
      Przypominam – mówimy o bardzo dużych dawkach. Ponadto niektórzy ludzie mają alergię na aluminium i nawet niewielkie dawki powodują u nich reakcje alergiczne.

      Tyle nauki, teraz trochę życia i praktyki. Gdzie znajduje się glin wokół nas w ilościach na tyle dużych, aby stanowiło to zagrożenie?
      Wbrew pozorom jest mnóstwo źródeł, z których ludzie korzystają bardzo często. Folia aluminiowa używana kilka razy w roku z okazji grilla z pieczonymi ziemniakami (czy nawet w piekarniku, kilkanaście razy w roku) to nie jest największy problem.
      No, to jedziemy:
      1. puszki aluminowe – zarówno do napojów (piwo, bezalkoholowe) jak i do żywności (ryby, warzywa, przetwory). Te opakowania wykonuje się z rozmaitych stopów aluminium jednak większość z nich od wewnąrz (więc w miejscu styku z produktem spożywczym) jest pokryta warstwą zabezpieczającą (często ma żółty odcień). Więc choć puszka jest aluminiowa, to mitem jest, że eksponuje nas na jego oddziaływanie pokarmowe. Chyba, że nie jest pokryta ową warstwą ochronną (a to niestety wiemy dopiero po otwarciu puszki). Badania przeprowadzone w Hiszpanii wykazały pewne ilości aluminium w napojach (woda, soki, napoje) z puszek aluminiowych (na poziomie 156 mikrogramów na dobę na osobę).

      2. kartony na soki i mleko. Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale kartony na mleko i soki w zdecydowanej większości są wykonane w technologii Tetrapak lub podobnej tzn składają się z 3 warstw: gruby papier>folia alu>folia polimerowa. Podobnie jak w puszkach, aluminium nie styka się bezpośrednio z żywnością jednak nie ma pewności, dopóki się tego nie sprawdzi, ponieważ są na rynku opakowania, które nie posiadają warstwy polimeru. Szczególnie groźne są wówczas napoje zwierające kwas cytrynowy (większość soków).

      3. dodatki do żywności – mowa o słynnych „E”. I tak, E173 to aluminium używane do barwienia produktów na kolor srebrny (dekoracje w wypiekach i słodyczach); E541 to fosforan aluminiowo-sodowy, który dodaje się do gum do żucia, pieczywa i ciast – pełni funkcję emulgatora; E554 krzemian aluminiowo-wapniowy to substancja przeciwzbrylająca dodawana powszechnie do cukru (pudru, kryształu) i soli

      4. związki aluminium wykorzystywane są do produkcji miękkich topionych serów

      5. opakowania aluminiowe – używane najczęściej do opakowania słodyczy (czekoladki), serów, masła, margaryn i podobnych. W zasadzie jest to taka sama folia aluminiowa jak użyta przeze mnie do pieczenia ziemniaków.
      Błędem jest myślenie, że tylko pieczenie w folii „przenosi” glin na produkty żywnościowe – także sam kontakt produktu z glinem umożliwia taki transfer.

      6. dezodoranty i antyperspiranty – powszechnie wykorzystuje się tutaj związki glinu. Po co? Za nieprzyjemny zapach odpowiadają głównie procesy fermentacyjne bakterii znajdujących się na skórze w okolicy pachwin. To ciepłe i wilgotne środowisko więc warunki bytowania pleśni, bakterii i grzybów są tam doskonałe. Traktowanie owej flory bakteryjnej glinem (podobnie jak alkoholem) skutecznie ją eliminuje, dodatkowo reaguje z elektrolitami potu zamieniając płyn w stałą, zazwyczaj białą substancję, która szybko schnie i jest usuwana wraz z naturalnym procesem łuszczenia skóry. Niestety, sole aluminium tworzą także niezdrowe czopki na szczytach porów i komórek łojotokowych co istotnie zmniejsza potliwość ale może prowadzić do alergii i stanów zapalnych.

      Pomijam kompletnie bezsensowność używania tego typu kosmetyków z punktu widzenia biologii. Pot ma za zadanie chłodzenie oraz nawilżanie skóry. Bez niego bardzo szybko nasze ciało się przegrzeje i w krótkim czasie dozna infekcji skórnej. Flora bakteryjna w pachwinach dodatkowo wspomaga „szczelność” powłok i często jest pierwszą linią obrony w miejscu, gdzie skóra jest bardzo wrażliwa i cienka. Nie jest to jedyne bezsensowne (z biologicznego punktu widzenia) działanie człowieka, ale ludzie rzadko działają racjonalnie :)

      7. leki na nadkwasotę (zobojetniające kwas żołądkowy). Leki tego typu zbudowane są na bazie różnych pierwiastków: krzemu, sodu (Alka-Seltzer, mleczko magnezowe, Rennie), węglanu wapnia (np Maalox w tabletkach) ale i są takie, które zawierają związki glinu (np. Maalox w płynie, Manti, Rutacid)

      8. żywność „convinient” – garmażeryjna, gotowa do spożycia – ponownie, badania przeprowadzone w Hiszpanii na tamtejszym rynku spożywczym, które wykazały znaczną obecność glinu w daniach. Zważywszy, że na świecie (niestety także i w Polsce) dania gotowe zyskują na popularności problem ten może być istotny.

      Jak widać, źródeł glinu (aluminium) wokół nas jest cała masa. Sam z większością tych środków nie mam kontaktu, jednak nie daję się zwariować. Choć soli używam bardzo mało, to zawiera ona przeciwzbrylacz. Raz na jakiś czas jem puszkowanego tuńczyka. Codziennie używam masła zawiniętego w alu-folię. I czasem piekę jedzenie w folii aluminiowej.

    1. Sugerował bym unikanie wszystkich pokarmów bogatych w węglowodany łatwoprzyswajalne – więc wszystkie słodkie rzeczy (z wieloma owocami na czele), wszystkie mączne oraz szczególnie bogate w skrobię lub inne polisacharydy (np strączki).

      Choć ziemniaki nie są jakoś specjalnie bogate w węglowodany (ok 20g ale zależy to od sposobu przygotowania oraz gatunku) jednak lepszym wyborem będą produkty z niższą zawartością węgli. Albo takie przygotowanie ziemniaków, które „przy okazji” dostarczy tłuszczu jak np. w przypadku smażenia frytek czy placków ziemniaczanych. Oczywiście w kontekście akrylamidu jest to poniekąd ryzykowne (mimo to, ja raz na 2 tygodnie robię te dania), jednak trzeba zauważyć, że tworzą się one dopiero po odpowiednio długim ogrzewaniu (ok 30 minut w temp. powyżej 120 stopni). Z tego powodu frytki zawsze robię bardzo cieknie, tak samo jak placki ziemniaczane.

      Polecam stosowanie w kuchni kapusty (każdego rodzaju i w każdej postaci), brokuł, cebuli, marchewki, kalafiora, papryki, selera, ogórka, grzybów, pomidorów, cukini. Chodzi o produkty, które – nawet jeśli mają wysoki IG (indeks glikemiczny) to mają niski ładunek glikemiczny.

      Bardzo fajnym konceptem jest kalafior (lub brokuł) który ma bardzo mało węglowodanów a świetnie wchłania tłuszcz (masło), dzięki czemu rewelacyjnie syci. Osobiście używam go (w sezonie) w zastępstwie ryżu, kaszy czy ziemniaków. Poza sezonem zazwyczaj jem kapustę i warzywa okopowe (seler, marchew, pietruszka, czasem buraki).

      Jedynymi komórkami, które potrzebują węglowodanów są erytrocyty (komórki krwi – nie mają mitochondrium więc nie mogą spalać tłuszczu). Jednak nawet bez węloglowodanów nasze ciało świetnie syntetyzuje glukozę (węglowodan) z białka w procesie glukoneogenezy. To samo dzieje się w organiźmie każdego drapieżnika, który z przyczyn oczywistych węglowodanów nie je.

      Niezależnie od tego, jaką dietę stosujemy, nasz organizm zawsze ma możliwość wyprodukowania wystarczającej (optymalnej) ilości węglowodanów. Można to pokazać na skrajnych przykładach: Eskimosów, którzy żywią się wyłącznie tłuszczem i białkiem oraz wegan u których w pożywieniu węglowodany dominują. W obu przypadkach poziom glukozy we krwi jest zachowany do poprawnego funkcjonowania, w tym odżywiania erytrocytów. U Eskimosów możliwe jest to właśnie dzięki glukoneogenezie (zachodzi w wątrobie), która przekształca glicerol i węglowe szkielety białek w glukozę.

    1. zerozero, w temacie akrylamidu stoję na stanowisku, że należy go unikać i tak jak napisałem – to kolejny powód, dla którego warto zrezygnować w szczególności z produktów mącznych i skrobiowych w ogóle. Dokument, który przywołujesz także informuje o tym, że wykazano negatywny wpływ tej substancji na zdrowie człowieka (np wyniszczenie układu nerwowego). Oczywiście, trzeba także przyznać, że może się on wytworzyć i w mięsie, ale w daleko bardziej skomplikowanych warunkach niż ma to miejsce w przypadku wielocukrów.

      I zgodzimy sie chyba wspólnie, że udzial akrylamidu pochodzącego z kawy czy kakao wobec tego pochodzącego z produktów zbożowych czy ziemniaczanych jest relatywnie niewielka (to mąka i ziemniaki dominują w diecie ludzi na świecie) po pierwsze dlatego, że ich udział w diecie jest niewielki, po drugie, zawierają mniej akrylamidu, zaś problemem jest właśnie stałe dostarczanie tej substancji w znacznych ilościach (to wynika z dokumentu).

    1. Usinorof, jeśli już chcesz jeść produkty mączno-zbożowe to powinny być wyłącznie fermentowane. Upewnij się tylko, że zakwas pochodzi z procesu fermentacji a nie „sztucznego” zakwaszenia (bo to powszechne zjawisko w piekarniach, które kupują specjalne mieszanki zakwaszające, które niewiele mają wspolnego z pracującym rozczynem).

      Osoby, które są wrażliwe na mąkę (nie tyle gluten co toksyny zbóż) proponuję samodzielne wykonanie chleba na drożdżach (przepisu nie podam bo sam go nie robię, ale w Sieci jest ich masa) i porównanie reakcji na ten sklepowy „na zakwasie” wobec tego domowego.

  20. Czyli skoro sam robię zakwas,a robię go tylko z mąki i wody, to podczas powiedzmy tych 4-5 dni fermentacji giną wszelkie toksyny? Nawet gdyby, to i tak do wypieku chleba dodaję około kilograma niesfermentowanej mąki żytniej typu2000 (najmniej oczyszczona) która już jest jak rozumiem toksyczna…. Więc czy ten zakwas ma taką moc że potraf po zmieszaniu zakwasu z mąką wyeliminować toksyny z tego kilograma mąki? Piszesz żeby używać mąki maksymalnie oczyszczonej, ale chleb z takiej mąki jest praktycznie pozbawiony składników odżywczych i prawdę mówiąc chyba mało się różni odżywczo od tego kleju mącznego co się w dzieciństwie czasem używało:D A te toksyny zbożowe niby czemu są takie szkodliwe? Są jakieś badania potwierdzające wpływ tych substancji na zdrowie człowieka? Skąd ktoś ma wiedzieć czy jest wrażliwy na toksyny zbożowe, skoro podejrzewam 90% ludzi nie ma pojęcia o tym że takowe istnieją ? Ps. Nie wiem czy bagatelizował bym gluten, skoro występuje dziś w tak dużych ilościach,w wielu produktach nie mających z nazwy z nim nic wspólnego, nawet w wędlinach. Nasze organizmy na dzień dzisiejszy nie są w stanie przyswoić takiej jego ilość jak powiedzmy 20 lat temu, kiedy szynka jeszcze była z mięsa :D. Więc po co jeszcze jeść tak niezdrowe pieczywo z maksymalnie oczyszczonej mąki i gromadzić niestrawiony gluten? Dzięki z góry za odpowiedz i przepraszam za tak dużą ilość pytań, ale temat dość kontrowersyjny, Pozdrawiam Ps. Nie oceniam tylko pytam :D

    1. Usinorof, na łamach serwisu, także w swoich komentarzach wielokrotnie pisałem o toksyczności zbóż oraz niekorzystnym wpływie glutenu na przewód pokarmowy i zdrowie (wkrótce opiszę zależność pomiędzy glutenem a chorobami tarczycy), pisałem też technicznie o mące bo wiele osób zwyczajnie nie umie bez niej żyć (a ja nie chcę nikogo „ewangelizować” na siłę).

      Do największych toksyn należy zaliczyć inhibitory proteaz, amylaz i innych enzymów, fityny, saponiny czy glikoalkaloidy – ale jest ich kilka tysięcy (szkodliwe oddziaływanie można sprawdzić choćby w Wikipedii).
      Ponieważ wszystkie te toksyny znajdują się w okrywach, to najmniej ryzykowne jest spożywanie jedynie bielma, które zawiera czystą skrobię – stąd zalecenie, aby spożywać mąkę z najniższego wyciągu (380 w warunkach polskich). Istotnie, to prawie mączny klej – podobnie jak mąka ziemniaczana.

      Nie mówię o tym, że zakwaszenie mąki usuwa wszystkie toksyny bo to nie byłaby prawda. Podejrzewam, że aby usunąć je wszystkie, należałoby uprzednio mąkę wypłukać, później przefermentować a następnie ponownie wypłukać i jeszcze jakoś przetworzyć. Otrzymalibyśmy pewno zlepek skrobii i bezwartościowego błonnika, ale pewno byłby czysty od strony toksycznej. Niestety, przy budowie naszego układu pokarmowego nie uda się – bez intensywnego przetwarzania – strawić bezszkodowo ziaren. Nie jesteśmy ani kurami ani krowami więc nie mamy dodatkowych żołądków, gdzie możemy utrzymywać stosowną florę bakteryjną, która „rozmontowałaby” toksyny za nas.

      To, że chleb z mąki oczyszczonej maksymalnie jest pozbawiony składników odżywczych to oczywiste, ale jak wspominałem, on ma być tylko maksymalnie czystą energią, w innym wypadku jest kłopotem (co już przez sam wzgląd na gluten jest problemem)

      To prawda, że większość ludzi nawet nie wie, że oddziaływują na nich toksyny ze zbóż. Bo i jak stwierdzić, że na skutek obniżonej aktywności amylazy ślinowej właśnie utrudniliśmy (i w jakim stopniu?) rozkład wielocukrów zawartych w chlebie, co sprawia, że uzyskujemy z niego mniej energii – a więc, musimy go zjeść więcej? Jak Kowalski ma sobie zbadać, że zjadająć wypieczoną skórkę chleba właśnie zatruł swój organizm pewną dawką akrylamidu?
      Problem – jak z każdą trucizną przyjmowaną regularnie w małych ilościach jest zawsze ten sam – daje objawy po jakimś czasie (czasem po przekroczeniu pewnej ilości, czasem po zachwianiu procesów w organizmie itp). I tak jest np. z celiaklią – choć niewiele osób na nią choruje, to jednak osób wrażliwych na gluten jest zdecydowanie więcej (szacuje się że ponad 90% populacji zyskuje na zdrowiu, kiedy eliminuje gluten).

      Cóż, to, że produkty zbożowe są obecne w wyrobach wędliniarskich to niestety już plaga. Tradycyjnie dodawało się ich tylko do pasztetów i kaszanek – dzisiaj są w kiełbasie, boczku a nawet szynce. Dzięki skrobii można bowiem dorzucić do wyrobu więcej wody – i sprzedać ją zamiast mięsa – pomijam już białko sojowe czy rozmaite hydrolizaty.

      Niestety, ludzie mają już tak „wyprane” mózgi, że nie potrafią już ze zrozumieniem czytać (czy w ogóle „odbierać”) informacji z mediów. Oto przykład:
      http://m.interia.pl/biznes/news,1862485,4199
      Większość Kowalskich po przeczytaniu takiego artykułu zacznie jeść więcej pieczywa. Dlaczego? Ano dlatego – że:
      1. spada jego spożycie w Polsce
      2. spożycie pieczywa z pełnego przemiału (graham) jest niskie – w Szwecji czy Niemczech jest kilka razy wyższe
      3. naukowiec powiedział, że pieczywo z pełnego przemiału jest zdrowie i trzeba je jeść
      4. trzeba tego jeść dużo i często (3-5 porcji dziennie), bo inaczej zachoruje się na paskudna chorobę.

      Tyle wywnioskuje Kowalski. Wiśniewski, który jest mądrzejszy zacznie czytać ten tekst od końca. I już pierwszy akapit od końca pokaże mu, o co w tym tekście chodzi tak na prawdę:
      „Polski Związek Producentów Roślin Zbożowych jest organizacją branżową istniejącą od 1998 roku, zrzeszającą rolników indywidualnych oraz zrzeszenia rolników. Celem Związku jest dbanie o interesy polskich rolników, reprezentacja wspólnych stanowisk na arenie krajowej oraz podczas spotkań grup roboczych przy UE.”
      Pozostawiam to bez komentarza.

      Osobiście jestem zdania, że pieczywa (i wyrobów ze zbóż, zwłaszcza glutenowych) nie należy jeść w ogóle.
      O „zdrowych” produktach wielozbożowych jeszcze napiszę, to będzie bardzo obszerny artykuł :))

      PS
      Przywykłem do komentarzy z kilkunastoma pytaniami i bardzo się cieszę, że chcesz pytać i szukać odpowiedzi. O to chodzi w moich tekstach.

  21. Panie Rafale, a czy ma Pan jakakolwiek wiedze o mozliwosci wywolania tradziku przez pomidory? One naleza do psiankowatych wiec nie wiem czy jakos negatywnie moga nie wplywac rowniez na skore. Pogooglowalem troche i w necie pisza wrecz odwrotnie, ze one powinny pomagac przy tradziku, natomiast ja mam inne przypuszczenia…

    1. Panie Pawle, nie ma dwóch identycznych organizmów. A nawet jeśli są, to nie są w dwóch identycznych stanach więc trudno jest – bez samodzielnej obserwacji – bazować w takich przypadkach na porównywaniu jednostek.

      Jeśli chodzi o pomidory i trądzik, to raczej winiłbym chemię użytą do ich wyprodukowania, niż same pomidory (chyba, że nie dojrzałe /mimo, że wyglądają na czerwone/ i w dużych ilościach – wtedy fitotoksyny mogą dawać róźne objawy).

      Może być też jakaś wersja alergii krzyżowej (np pomidor + ser mozarella).

      1. Dziękuje za odpowiedz. Pomidory na razie dla pewności odłozyłem. Btw. lista tego co odłozyłem już robi się całkiem pokaźna, cały nabiał oraz jaja, wszystko co z mąki, ostre rzeczy, sztuczne przyprawy. Niedługo albo już nie będę miał co jeść albo stwierdzę, że mój trądzik nie ma pochodzenia dietetycznego.

        Gdyby ktoś też się uparł, że chce całkiem wyeliminować trądzik to obecnie mam jeszcze dwa przypuszczenia. Jako pierwszy znów bardziej obcinam węglowodany, bo widzę że pojawia się coraz więcej badań na temat ich wpływu na trądzik, np. tutaj: http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/17616769, dokładnie to autorzy twierdzą, że to wpływ wysokiego indeksu glikemicznego, a zatem ja dla pewności jeszcze bardziej dbam o małe wyrzuty insuliny i jem mało jakichkolwiek węgli.

        Druga kwestia to promienie słoneczne, zawsze myślałem, że one ładnie wysuszają skóre i opalenizną zakrywają ślady po trądziku, ale gdy wczoraj jadłem bardzo zdrowo, a mnie obsypało to poszukałem gdzie indziej przyczyny i jedyne co znalazłem nowego w moim zachowaniu to fakt, że siedziałem dłużej na słońcu. I faktycznie wedle tego do czego można dotrzeć to takie słoneczne suszenie skóry może dodatkowo zwiększać pracę gruczołow łojowych i doprowadzać do jeszcze większego trądziku.

  22. Panie Rafale, wszystko co Pan tu pisze wydaje się być logiczne, ale po przeczytaniu komentarzy już sama nie wiem co mam jeść. Od zawsze słyszałam, że pomidory są bardzo zdrowe (zawierają związki antyrakotwórcze) więc jak tylko nadchodzi „sezon pomidorowy” to spożywamy je w bardzo dużych ilościach. Podobnie jest z papryką, która zawiera bardzo dużo wit. C i nie ginie nawet w wysokiej temperaturze. Oglądam program „Wiem co jem” w TVM Style, rady Pani Bosowskiej no i twz. Pani prof. Zdrówko, która jest lekarzem a tam opinie są zgoła inne niż te, które Pan podaje (choć nie twierdzę, że nie ma Pan racji). Proszę napisać co Pan je (jakie składniki są w Pana diecie a czego Pan w ogóle nie bierze do ust). W dzisiejszych czasach, gdzie media nieustannie straszą nas wszechobecnym nowotworem już nie wiem jak mam chronić moją rodzinę :(….

    1. Pani Agnieszko, postaram się odpowiedzieć najprościej jak się da. Zachowując pewne zdroworozsądkowe zasady (chodzi głównie o jakość warzyw czy owoców oraz spożywane ilości) nic nikomu nie zaszkodzi.
      Problemem są (jak wszędzie) nadmiary. Wcale nie niedobory – ale nadmiary. Bo dzisiaj żyjemy w świecie, kiedy dostęp do kalorii jest bardzo łatwy i tani (mimo szalejących cen). Bo nikt nie musi chodzić za dzikiem w lesie, kiedy chce zjeść dziczyznę. Nikt nie musi mieć krowy, którą będzie pasł, potem doił, potem robił śmietanę i mleko. Zwyczajnie idzie do sklepu i kupuje.

      A ponieważ ten dostęp jest bardzo łatwy (i tani, bo wymaga „tylko” pieniędzy, dawniej zaś wymagał wiedzy, zasobów€ oraz czasu) to jemy bardzo dużo zupełnie niepotrzebnych rzeczy. Niepotrzebnych w tym sensie, że albo dają niewiele naszemu organizmowi (bo jakość mikroelementów jest niska albo co znacznie częstsze – skład związków mineralnych i witamin jest taki, że nie da się ich przyswoić). Przykład: marchew, którą uznaje się za bogactwo witamin. Fakt, zawieta mnóstwo karetonoidów (prekursory witaminy A). Podobnie likopen z pomidorów – to także karetonoid.

      Karetonoidy mają wiele cennych właściwości i rzeczywiście jedną z nich jest to, że są świetnym przeciwutleniaczem i mają działanie antynowotworowe. Problem w tym, że aby je przyswoić należy je spożywać z tłuszczem, ponieważ tylko w tłuszczu te substancje mogą się rozpuszczać. Tak więc jedzenie pomidorów prosto z krzaka albo marchewki surowej lub gotowanej – choć istotnie dostarcza pewnych minerałów i witami – jest z punktu widzenia witaminy A bezsensowne. Podobnie jest z witaminą E, D i K które także są rozpuszczalne w tłuszczach (co z tego więc, że odtłuszczony ser biały zawiera witaminę D skoro nie zostanie wchłonięta, z powodu braku tłuszczu w tym serze!).
      Wiem, że to mało na temat tego jak jeść, ale to zagadnienie bardzo obszerne (staram się je przybliżyć na 230 stronach mojego nowego ebooka „Jedz na zdrowie”, w którym znajdzie Pani także to, co uważam za żywność wartościową).

      Teraz jeśli chodzi o to co jeść w kwestii warzyw. W tekście o ziemniakach opisuję glikoalkaloidy, które występują niemal w każdej roślinie, w różnych stężeniach, bo jak wielokrotnie pisałem, to jedna z barier ochronnych rośliny (fitotoksyna) dzięki której chroni ona swoje życie oraz „dzieci” (nasiona, owoce, bulwy) które mają przedłużyć jej gatunek.
      Zawartość akurat tego związku jest większa tam, gdzie rośliny i ich bulwy lub korzenie są uszkodzone, źle przechowywane, nadgnite albo jak w przypadku pomidorów niedojrzałe czy w przypadku zzieleniałych ziemniaków – były wystawione na działanie promieni UV.

      Takich warzyw należy unikać, bo choć nasze ciało poradzi sobie z trawieniem prawie wszystkiego, to nie ma najmniejszego sensu aby niepotrzebnie obarczać je koniecznością trawienia czegoś, co z definicji ma przeszkadzać trawieniu (jak np. fityny, saponiny czy inhibitory amylaz znajdujące się w ziarnach zbóż).

      Z ciekawostek, tutaj znajdzie Pani artykuł na temat biodostępności witamin i mikroelementów w zależności od rodzaju tłuszczu użytego do polania sałatki.

      I last but not least – sam czasem oglądam program Wiesz co jesz na TVN. I często uśmiecham się pod nosem – bo choć ma dobre intencje, zazwyczaj jest na bakier z prawdą albo też pokazuje – jak ja to określam – prawdę populistyczną. Przypomina mi sie odcinek o płatkach śniadaniowych z mlekiem, gdzie Pani Bosacka (inna rzecz nie wygląda na osobę, która rzeczywiście wie co je, aż przypomina mi się Pani Dorota Wellman z reklamy Activii) edukuje ludzi, że płatki to w 1/3 cukier. I chwała jej za to, bo wiele osób zupełnie sobie z tego sprawy nie zdaje, że daje dzieciom na śniadanie kilka łyżek cukru i pół szklanki mleka.

      Ale kilka minut później, radośnie oznajmia wraz z wtórującą Panią Zdrówko (wspomnianą panią profesor), że najlepiej to jeść musli z jogurtem albo mlekiem bo to zdrowe.
      Dominującym składnikiem naturalnego musli są zboża, zazwyczaj całe, nieznacznie przetworzone (np. płatki owsiane, jęczmienne, otręby pszenne, orkisz) do tego dochodzi dodatek orzechów, rodzynek lub innych suszonych owoców. Pomijam inne cuda.

      Każdy, kto wie z czego składa się okrywa zboża (w uproszczeniu: tysiące toksyn) i jaką pełni funkcję (ochrona bielma i zarodka przed czynnikami zewnętrznymi, także kwasami – wiele ptaków i zwierząt wydala nasiona w stanie nienaruszonym właśnie dzięki tej okrywie) wie doskonale, że nie jest to najlepszy sposób na odżywianie ludzi. Co innego krowy albo ptaki ziarnożerne. Pierwsze mają czterokomorowy żołądek z tzw. „żwaczem”, drugie osobny żołądek mięśniowy. Te dodatkowe żołądki mają na celu rozgniecenie nasion zbóż oraz wstępne strawienie ich lub neutralizację toksyn dzięki szczepom bakterii zasiedlającym te części żołądków.

      Stąd też z wielkim pobłażaniem patrzę na ten program. Jeśli chce się Pani dowiedzieć więcej na temat takich „zdrowych” mitów, polecam Pani świetną książkę „Smacznego! Chorzy z powodu zdrowego jedzenia”. Napisana spójnie, logicznie i przystępnym językiem przez świetnych dietetyków i biochemików.

      1. Hmmm, a dlaczego tłuszcz który pobieramy z pożywienia jest w jakiś sposób wyróżniony? Bo tak sobie przypominam z minionych lektur zwolenników diet tłuszczowych, że tłuszcz jako naturalne paliwo człowieka krąży we krwi, raz jest zamykany w naszej tkance tłuszczowej (jako trójglicerydy), a raz uwalniany (jako wolne kwasy tłuszczowe) i używany jako paliwo. Czy taki tłuszcz nie pomoże przyswoić witamin A D E K czy po prostu podczas posiłku niekoniecznie zostanie on uwolniony do krwi?

        1. Ano jest wyróżniony :) W uproszczeniu – witaminy rozpuszczalne w tłuszczach wyłącznie w obecności tłuszczy spożytych mogą zostać wchłonięte w jelicie cienkim. Dzięki żółci, rozbite kropelki tłuszczu formują kuliste obiekty, tzw micele, które mogą przedostać się przez jelito. Do micel „przyczepiają” się witaminy rozpuszczalne w tłuszczach i w ten sposób „wspólnie” pokonują barierę jelita cienkiego.

          Ponieważ tłuszcz z naszej tkanki tłuszczowej (i z krwi) nie ma dostępu do jelita, nie może tam formować miceli – w efekcie substancje rozpuszczalne w tłuszczach po zjedzeniu zostają wydalone.

          To także doskonały przykład, który pokazuje, że liczy się nie tylko forma związku ale całe jego otoczenie chemiczne. Przykładowo, organy zwierząt zawierają witaminy rozpuszczalne w tłuszczach oraz tłuszcz. Warzywa – zazwyczaj mają tych witamin sporo, ale nie mają wystarczającej ilości tłuszczu, który umożliwiłby ich strawienie.

          Inna rzecz, to fakt, że nawet przy dużej ilości tłuszczu (dużo uformowanych micel) wchłanianie witamin jest relatywnie niewielkie (25-30%) – z kilku powodów. Jednym z nich jest to, że nie każda micela złączy się z witaminą, drugim to, że treść pokarmowa cały czas się przemieszcza (nikt nie czeka aż wszystko się wchłonie – ot, panta rei ;)). Z tego też powodu nie cały tłuszcz dietetyczny ulega strawieniu i wchłonięciu – przy diecie wysokotłuszczowej jego większość zostanie wydalona (i kupka będzie pływać zamiast tonąć :))

  23. O to bardzo ciekawe co Pan pisze. Rozumiem, że jeśli owe witaminy się nie wchłoną w jelicie cienkim, to już nigdzie indziej się nie wchłoną i zostaną wydalone, tak?

    Pana odpowiedź wytworzyła w mojej głowie jeszcze jedną zagwozdkę:) Otóż pamietam też, że jedną z funkcji wątroby jest magazynowanie witamin A, D oraz K. Czy zatem wątroba potrafi je uwolnić do układu pokarmowego (żołądka?) tak żeby w odpowiednim momencie spotkały się one w jelicie cienkim ze zjedzonym tłuszczem? Bo takie coś wydaje się być wymagane po Pana wpisie, a to wymaga od wątroby dobrego timingu…

    1. Panie Pawle, to nie tak. Zastanawiam się jakiej analogii użyć, żeby to bardziej opisać, ale niespecjalnie przychodzi mi jakaś do głowy.

      Wątroba istotnie magazynuje w zasadzie wszystkie składniki odżywcze (albo przyczynia sie do ich magazynowania). Ponieważ te składniki są już w wątrobie to znaczy że są dostępne dla organizmu (poprzez krwioobieg). Żeby jednak się w tym wątrobowym magazynie cokolwiek znalazło, najpierw człowiek musi to wchłonąć (najczęściej drogą pokarmową, jelitowo). Czyli nasz karoten (prekursor witaminy A) zjedzony z marchewką przechodzi przez przewód pokarmowy – i jeśli marchewka była jedzona w towarzystwie tłuszczu, wówczas żółć rozbije tłuszcz na mniejsze cząstki, te stworzą micele do których zostanie „przyklejony” karoten. W ten sposób przeniknie przez jelito i trafi do wątroby (magazynu). Jeśli tłuszczu w pokarmie nie będzie, wówczas karoten zostanie wydalony.

      Chodzi mi o to, że układy „magazynowy” w wątrobie oraz trawienny (jelito) to w tym kontekście rozdzielne systemy i nie ma potrzeby ani możliwości aby tłuszcz z tkanki tłuszczowej (lub krwi, jesli tam znajdują się wolne kwasy tłuszczowe) przedostawał się do jelita po to, aby umożliwić wchłonięcie witamin rozpuszczalnych w tłuszczach, które ewentualnie mogłyby się w posiłku znaleźć (a nie byłoby w nim tłuszczu). Racjonalność tego postępowania jest taka, że część tego tłuszczu nie wchłonęłaby się z powrotem co oznaczałoby dla ciała utratę energii, którą wcześniej zmagazynowało (w tłuszczu).

      Niektóre witaminy są wchłaniane dopiero w jelicie grubym, ale to zazwyczaj te rozpuszczalne w wodzie. Ponadto niektóre grupy witamin w jelicie grubym dopiero powstają jako wynik metabolizmu flory bakteryjnej tego organu.

      Podsumowując: wątroba niczego nie uwalnia (poza żółcią, która rozbija tłuszcz POKARMOWY umożliwiając w ten sposób wchłanianie witamin rozpuszczalnych w tłuszczach). Wchłanianie witamin rozpuszczalnych w tłuszczach jest możliwe tylko przy obecności tłuszczu POKARMOWEGO.

  24. Kurcze, naprawdę jasno Pan pisze! Tylko kłopot, że im więcej rozumiem tym więcej nowych pytań się u mnie pojawia:p

    Czy w Pana książce „Jedz na zdrowie!” pisze Pan w podobnym stylu co w artykułach lub komentarzach? Tzn. są tam zarówno praktyczne porady ale też trochę analiz biochemicznych na takim poziomie szczególowości i opisowości jak tutaj?

    Bo jeszcze jedna rzecz mnie zastanowiła… Pisał gdzieś Pan, że je dwa razy dziennie ale do syta. Czy zatem skoro jelita nie są w stanie za dużo przyswoić bo cała treść, jak duża by nie była, to i tak się przesuwa i część jest wydalana, to nie lepiej by było te posiłki podzielić na np. dwa i jeść ich cztery ale o połowę mniejsze?

    A ma Pan może wiedzę ile procentowo spożytych tłuszczów a ile spożytych węglowodanów może się wchłonąć w jelicie cienkim? Bo może też tutaj tkwi klucz do tego, że dieta tłuszczowa jest odchudzająca. Po prostu może mniej tłuszczu jesteśmy w stanie przyswoić, resztę wydalamy z kałem i tak jak Pan napisał wtedy kupka pływa:)
    To by było ciekawe, bo pamietam, że kiedyś napisał Pan jako przypuszczalną hipotezę czemu dieta tłuszczowa odchudza, iż nawet wchłonięte tłuszcze wciąż mogą być wydalone z moczem. Natomiast na ile wiem to węglowodany jak już się wchłoną to po zabawie, albo organizm je zużyje jako paliwo albo odłoży jako trójglicerydy w tkance tłuszczowej.

    1. „Jedz na zdrowie” to uporzątkowanie logiczne i organizacyjne tego o czym wielokrotnie pisałem na stronie, a co tyczy się diet, zdrowia i chorób oraz wpływu jedzenia na funkcjonowanie człowieka. A co do stylu – zawsze staram się pisać maksymalnie obrazowo (na czym niestety często traci merytoryczna strona, to wina uproszczeń czy skrótów myślowych których używam).

      Co do częstotliwości jedzenia – niejednokrotnie jest tak, że jem tylko śniadanie i nic poza tym (plus kawa, wino wieczorem – choć i z tym robiłem różne testy :))). Ta „metoda” wynika w moim przypadku z dwóch kwestii: paleolitycznego podejścia (a może raczej antropologicznego) do żywienia (człowiek jadał wtedy, kiedy był głodny i wówczas jadał do syta – to było jedyne logiczne wyjście) oraz specyfiki diety niskowęglowodanowej (czy to tłuszczowej czy białkowej – bez znaczenia), która sprawia, że po sycącym posiłku nie chce się jeść. Oczywiście mógłbym nie jeść do syta i potem dojadać co 3-4 godziny ale z logicznego punktu widzenia to bezsensowne, aby co 3-4 godziny na nowo uruchamiać całą chemię trawienną (produkcja enzymów, soków trawiennych, manipulacja temperaturą itd).

      W przypadku procentowej ilości wchłanianych substancji – obawiam się, że nie ma takich badań, które dałyby jakieś racjonalne wyniki, możliwe do porównania lub odniesień. Wynika to z tego, że to osobniczo determinowana sprawa, zależna od bardzo wielu czynników. Najprostszym jest to, co jemy – np. inaczej trawione sa węglowodany proste, inaczej te złożone. Inaczej trawiony jest pokarm rozdrobniony na papkę, inaczej duże fragmenty (więc gryzienie ma fundamentalne znaczenie). Zmiennych jest cała masa (zawartość enzymów w ślinie np. amylazy ślinowej, pH żołądka w momencie jedzenia, ilość żółci /tutaj obrazkowo, jak bardzo jest istotna/, wody, temperatura itd).

      Klucz diety low-carb to nie jest ilość tłuszczu czy białka, ale właśnie tego, że ilość węgli jest w niej niewielka (to oczywiście uproszczenie). Bardzo dobrze opisuje to zarówno Atkins jak i Kwasniewski (choćby w swoich listach) czy Ponomarenko. Tłuszcz w organiźmie nie powstaje z tłuszczu pokarmowego tak samo jak burak cukrowy nie robi się słodki dlatego, że rolnik nawozi pole cukrem.

      Tłuszcze nie są wydalane z moczem (jedynie z kałem) – jeśli już, to z moczem wydalane są ciała ketonowe (efekt metabolizmu tłuszczy).

      1. No tak, właśnie ciała ketonowe miałem na myśli, fakt że to nie to samo co tłuszcz, ale to co chciałem przekazać to fakt, że czy to przez kał czy przez mocz, to organizm wtedy nie wykorzystuje tyle energii z tłuszczów ile one w sobie posiadają.
        Także tylko coraz bardziej się przekonuję, że ta dieta jest wręcz idealna dla osób odchudzających się. A proszę powiedzieć, czy Panu na diecie tłuszczowej zdarzyło się przytyć? Jeśli nie to myśli Pan, że to w ogóle możliwe? Bo ciągłe zwiekszanie podaży tłuszczów może nic nie dać, bo organizm kazdy naddatek może chcieć wydalać…

        Żółć faktycznie ładnie obrazkowo przedstawiona:)

        To pewnie jeszcze dzisiaj wieczorem zakupię Pana lekturę, po pierwsze żeby w wolnych chwilach uporzadkować sobie wiedzę, a po drugie jako takie symboliczne podziękowanie za Pana chęć do dzielenia się wiedzą. Dla mnie osobiście wiedza to jest coś co nie ma ceny i bardzo doceniam, gdy ktoś sam z siebie chce się nią dzielić.

  25. Moja córka od 2 lat ciągle je ziemniaki, bo mówi, że po nich czuje się dobrze. 2 lata temu zadziało się z nią coś i nie może jeść mięsa. Na początku miała do niego wstręt, teraz chętnie by zjadła, ale zaraz po zjedzeniu boli ją głowa i brzuch. Dziecko ma 15 lat. Nie jest ani ryb ani mięsa. Uwielbia ziemniaki. Nie wiem jak mogłabym jej powiedzieć, że one jej szkodzą. Kasz nie lubi.

    1. Nikena, to może być objaw jakiegoś stanu chorobowego w obrębie układu trawiennego (albo patologia lub pasożyt). Warto byłoby to skonsultować z lekarzem pierwszego kontaktu i gastrologiem a być może także alergologiem.

      Jeśli nie masz wyjścia zawsze staraj się wybierać ziemniaki, które były dobrze przechowywane (w ciemności i chłodzie), nie mają żadnych uszkodzeń ani kiełków (szczególnie na wiosnę) i staraj się je grubo obierać.

  26. Dzięki Rafał. Gastroskopia nie wykazała poważnych zmian, tylko lekki stan zapalny. Teraz jest o niebo lepiej. Wcześniej myślałam, że może to byc np.rak żołądka, ale badania by to chyba potwierdziły. Wygląda to tak, jakby nie tolerowała włókien z mięsa, bo zupy, sosy normalnie zjada. Co do ziemniaków, nie mam szans sprawdzić jak były trzymane. Nawet kupując u rolnika juz nie mam takiej pewności.

  27. Rafał, a co powiesz na temat plemienia Hunzów ? Ponoć ich dieta składa się głównie ze zbóż, warzyw i owoców. O ile dobrze pamiętam do jedzą w dużych ilościach morele. Mięso też jedzą ale jest to raczej dodatek. Budzą się więc wątpliwości. Wyżej piszesz , że na dłuższą metę weganizm może być szkodliwy. Mimo, że nie są weganami, to przeważająca część ich diety to właśnie to co ma niby nam szkodzić (zboża,warzywa, owoce). Dożywają sędziwego wieku w świetnej formie, nie nękają ich choroby. Należy też pamiętać, że styl życia tam niczym nie przypomina tego zachodniego. Nie ma stresu, pośpiechu itp. Jednak nie bez znaczenia musi pozostać fakt że jedzą głównie „zieleninę” i zboża, a mimo to żyją bardzo często ponad 100 lat. Z jednej strony mamy Inuitów ( tłuszcz i białko) z drugiej wspomniane plemię Hunzów (warzywa, owoce, zboża, mięso). Jeszcze inny przykład to mieszkańcy Okiwany ( warzywa, ryby, produkty pełnoziarniste, zieloną herbatę i wino ryżowe) . Takich przykładów jest więcej. Jeden przeczy drugiemu , gdzie tutaj sens?. Brak jakiejkolwiek prawidłowości, no może poza rybami (chociaż mniemam że Hunzowie ich nie jedzą). Do mnie najbardziej trafia argument, że różne populacje wyewoluowały na przełomie wieków. Dostosowały swój genom do przyswajania pokarmu dostępnego w danym rejonie. Wydaje mi się zatem, że nie można generalizować. Nie można demonizować czy idealizowac miesą, warzyw, owoców, pełnego ziarna.

    PS. Miesza mi się to wszytko w głowie, tym bardziej, że niedawno przeczytałem Twój artykuł o cholesterolu i tyciu. Jeżeli go dobrze zrozumiałem, to moje wyniki są sprzeczne z tym co napisałeś albo nie zrozumiałem tego do końca. Trójglicerydy mam niskie, glukozę niską, HDL niski , a LDL wysoki. Wywnioskowałem z artykuły że jeżeli wysoki poziom trójglicerydów to i wysoki LDL. Moje wnioski mogą być jednak błędne. Pozdrawiam.

    1. Tomek, wokół diety Hunzów narosło wiele mitów, po części dlatego, że społeczność ta nie została dobrze przebadana (badania są w zasadzie obserwacjami i pochodzą z pierwszej połowy XX wieku, przykładowo nie wykonano żadnego badania sprawdzającego przyczyny zgonów Hunzów).

      W zasadzie wszystkie informacje o tym plemieniu które przytoczyłeś, są mitami, obszernie obalanymi w Internecie (linki poniżej). Oto krótkie podsumowanie, na które nie znalazłem „przeciwwagi”:

      1) Z uwagi na warunki bytowania ich dieta dzieliła się na „letnią” oraz „zimową”, które znacząco się od siebie różniły. Letnia dieta (lato trwa około 2-3 miesiące) obfituje w warzywa, owoce i ziarna (głównie prosa) z tego powodu, że zwierzęta Hunzowie zachowywali na zimę (aby zdążyły wydać potomstwo, po drugie zaś – to było jedyne źródło pokarmu). Hunzowie nie używali w lecie ognia ponieważ musieli zachować drewno na opał na zimę (ale i w zimie go nie nadużywali) – tak więc nawet spożywane węglowodany były w formie surowej co w praktyce oznaczało niewielki indeks i ładunek glikemiczny.

      Dieta zimowa obftowała w nabiał (50% kalorii) ale zawierała też suszone owoce, zboża i mięso. Z uwagi na trudne warunki bytowania Hunzowie jedli w zasadzie WSZYSTKO (w roślinach zarówno były to skórki i okrywy jak i pestki i nasiona, u zwierząt były to mięso, tłuszcz i podroby). Nie bez znaczenia jest także fakt, że musieli gromadzić na czas zimy żywność dla zwierząt.

      Ponieważ „cywilizowani” ludzie docierali tam wyłącznie wiosną lub latem, obserwowali tylko letnią część ich diety (polecam lekturę tej książki z 1949r, online /eng/)

      2) Wśród Hunzów panowała wysoka śmiertelność: wg badacza Davida Daviesa (link do książki wyżej) 40% Hunzów nie dożywało 4 roku życia. Hunzowie cierpieli także na wiele chorób (często kończących się śmiercią) w formule typowej dla wielu prymitywnych ludów: dopiero osoby, które przeżyły, cieszyły się długim życiem (z uwagi na wysoką odporność na choroby, które przetrwali). Te choroby to między innymi malaria, kłopoty z uzębieniem, zarobaczenie, choroby tarczycy, gruźlicę, choroby kręgosłupa i kości, liszaje i choroby skóry.

      3) Last but not least: „długowieczność” jest określeniem relatywnym. Nie możemy go używać porównując długość życia Hunzów oraz „cywilizowanych” ludzi stosujących klasyczną dietę zachodnią. Aby uniknąć relatywizmu, należałoby porównać ich długość życia (lub wskaźnik śmiertelności itp) do długości życia innych plemion prymitywnych. Porównując Hunzów do nas uzyskujemy mylny obraz: to tak, jakby powiedzieć, że samochód sprzed 100 lat jeździł wolno bo średnio było to tylko 50km/h co w porównaniu z dzisiejszymi samochodami jest prędkością śmiesznie wolną. Ale dopiero zestawienie tego pojazdu ze swoimi „rówieśnikami” np. dorożką daje obraz prawdziwy, w którym automobil jeździł szybciej.

      Obszernie o Hunzach możesz poczytać tutaj – całkiem dobre opracowanie, osobiście nie znalazłem w Internecie jego krytyki od strony naukowej.

      Niestety, podobne omyłki dotyczą przytoczonej przez Ciebie populacji żyjącej na Okinawie (polecam krytykę książki Johna Robbinsa „Healthy ad 100”). Nie twierdzę, że za ich zdrowie i największą maksymalną długość życia (nie mylić z największą średnią długością życia!) odpowiada niska konsumpcja białka i tłuszczu (używają w zasadzie tylko smalcu wieprzowego). Na podstawie wielu badań… nie odkryto niczego konkretnego :( Są przesłanki które mówią o wpływie diety, inne o genach i środowisku
      ale są też opracowania dotyczące diety (polecam tę lekturę) a także… podejście do życia.

      Słówko o generalizowaniu. W którymś z komentarzy napisałem, że jestem bliższy raczej kwestionowaniu wszystkiego (włącznie z własnymi poglądami) niż negowaniu czy generalizowaniu czegokolwiek. Zgadzam się z faktem, że skoro żyjemy na Ziemi te 2-3 miliardy lat a raptem od 10 tysięcy uprawiamy ziemię i hodujemy bydło – to przez większość czasu nie mieliśmy dużego kontaktu z ziarnami zbóż (niska wartość energetyczna wobec trudu zbioru, konkurencja ze strony ptaków w wyścigu po ziarna) ani też z mlekiem innych gatunków ssaków (jeśli już to na nie polowaliśmy, poza tym wcale nie piliśmy mleka krów ale kóz, a one dawały go zdecydowanie mniej niż ówczesne krowy /bo o współczesnych krowach nie wspomnę/).
      Człowiek jest wszystkożercą (wiele innych ssaków także) ponieważ to był sposób natury na to, aby zapewnić przetrwanie gatunkowi w okresie niedostatku jednego lub drugiego sposobu żywienia. Ale fakt, że możemy jeść wszystko nie oznacza, że wszystko jest dla nas dobre i zdrowe (alkohol daje więcej energii niż białko czy węglowodany, a mimo to nikt rozsądnie myślący się nim nie odżywia). Mamy wszak plemiona czy nawet całe narody (Mongolia), które z nabiału (w sensie produktów mlecznych) pozyskują/pozyskiwały całkiem sporą część energii.

      A teraz w kwestii wyników lipidogramu. Analizowanie samego lipidogramu bez analizy stanu zdrowia, poziomu stresu, nawyków żywieniowych, stosowanych używek nie ma wiele sensu choćby z tego powodu, że zależności pomiędzy markerami mogą wynikać z jakiegoś innego, nie mierzonego czynnika.
      Przykładowo, kiedy w organizmie jest duże zapotrzebowanie na cholesterol, wówczas lipoproteiny LDL pojawiają się w wielkiej ilości i „wiozą” go do potrzebnych miejsc (np. do produkcji kortyzolu, hormonu stresu). Ponieważ cały cholesterol ulega „zużyciu” do celów produkcyjnych, lipoproteiny HDL nie mają czego odwozić z powrotem do wątroby (nadmiarów) więc jest ich w krwioobiegu mało. Podczas badania będzie widoczny podniesiony LDL i obniżony HDL zaś prawdziwą przyczyną będzie kortyzol (i stres). Innym powodem może być rekonwalescencja albo nadużywanie alkoholu.
      Jeśli do tego wszystkiego dodamy fakt, że LDL ma kilka fenotypów (A,B,C,D,E) to łatwo zrozumieć, że trudno cokolwiek wnioskować wyłącznie na podstawie jednego wyniku jednego lub kilku markerów.

  28. Dzięki za linki, szkoda że po angielsku, ale jakoś dam rade. Wyniki LDL mam podobne od 2,3 lat. Wcześniej jednak miałem też wysokie trójglicerydy i to własnie wtedy zacząłem w ogóle zwracać uwagę na jedzenie. Zrezygnowałem ze słodyczy i poziom TG spadł i to bardzo. Jestem aktywny fizycznie, średnio 4-5 dni w tygodniu, siłownia, rower, siatkówka. Nie jest to jednak aktywność o bardzo wysokiej intensywności. Ze stresem również sobie nie radziłem. Teraz ( od około 1,5 toku) wiele się zmieniło, zacząłem nad nim „panować”. Jestem dużo spokojniejszy i wyciszony. Dopiero niedawno trafiłem na bloga i ogólnie na dietę low-carb. Wcześniej paczka ryżu albo kaszy na dzień musiała być :) Postanowiłem sprawdzić na sobie nowe żywienie: trochę więcej tłuszczy, dużo mniej węglowodanów. Po ok 3 tygodniach spadła mia waga o 2 kg, dziewczyna też zauważyła, że mniej jem (niedługo zrobię kolejne badanie krwi). Zmiana diety nałożyła się w czasie ze zmianą miejsca zamieszkania do dużego miasta gdzie woda jest uzdatniana (nie wiem jednak czy chlorowana czy ozonowana…) a nie woda głębinowa. Mimo 30 lat miałem duży problem z trądzikiem i suchą skórą. Piszę o tym gdyż zauważyłem poprawę cery , ale ciężko mi powiedzieć czy to zasługa wody czy mniejszej ilości węglowodanów i większej tłuszczy w diecie.
    Ta mnogość informacji i szybkość jej obiegu sprawia, że trzeba nieźle „kopać” żeby dotrzeć do czegoś bliższego prawdy. Mi to osobiście pasuje gdyż skłania do myślenia i sprawdzania na sobie, a ja lubię eksperymentować. Z drugiej strony można czuć się skołowanym kiedy z każdej strony słyszy się sprzeczne informacje i stojące za nimi murem argumenty „kipiące jakimiś” tam badaniami.
    PS. Z widocznych zmian zauważyłem jeszcze większe libido. W tym przypadku również ciężko jest mi jednoznacznie określić co jest tego przyczyną. Przerzuciłem się z powrotem na jeden kubek kawy, zamiast trzech zielonej lub białej herbaty. Wyczytałem gdzieś, że wbrew obiegowej opinii zielona herbata wcale nie zwiększa poziomu testosteronu a wręcz go obniża. Pewnie niedługo zmienię „konfigurację” żeby mieć pewność co do tego. Eksperymentowanie na sobie ( oczywiście w zdrowych granicach) może być niezłą zabawą. Pozdrawiam

  29. Solanina przechodzi do tłuszczu przy głębokim smażeniu (170°C) i jest rozpuszczalna w wodzie, więc przechodzi do niej podczas gotowania. Myślę, że nie ma powodów do paniki (chyba, że ktoś kocha chrupać surowe ziemniaki ;) )

    Źródła:
    1) „Review of Toxicological Literature prepared for Errol Zeiger, Ph.D, National Institute of Environmental Health Sciences, Submitted by Raymond Tice”. Testing Status of Agents at NTP (National Toxicology Program). February 1998
    2) „Solanine poisoning from potatoes.”. FDA Poisonous Plant Database. 1960

  30. mam niedoczynność tarczycy przy której nie wolno spożywać kalafiora, brukselki, brokułów, kapusty. Teraz się dowiaduję, że ziemniaki papryka, pomidory są szkodliwe.. to jakie warzywa mogę jeść?

    1. Dominic, artykuł o ziemniakach powstał po to, żeby zwrócić uwagę na to co kupują w sklepie/na targu. Zazwyczaj ludzie pakują do worka bezmyślnie kartofel po kartoflu, nie zdając sobie sprawy z tego, że te uszkodzone albo zielone kumulują w ich organizmie toksyny. Dojrzałe, nie umyte ziemniaki, bez skaz, dobrze przechowywane w chłodzie i ciemni (pozostają twarde) podczas odpowiedniego przygotowania (obieranie skórki, pieczenie, smażenie, gotowanie) nie są kłopotem (o ile nie są spożywane w nadmiarze). Inna rzecz, że w przypadku niedoczynności tarczycy (autoimmunologicznej) psiankowate warto przerotować w diecie aby sprawdzić jak organizm na nie reaguje.

  31. Drogi Rafale,dziękuję,że dzielisz się swoją wiedzą.Bardzo mi pomogłeś i ja też chcę pomóc mojej rodzinie i znajomym.Tak jak pisałeś jest to bardzo trudne.Kupiłam twoje dwie książki,posiłkuję się wiedzą z maili od ciebie i kupię wszystko co napiszesz.Pół roku dopiero staram się jeść jak piszesz ale mam 56 lat ,a ostatnie 14 lat niszczyłam swój organizm przez niewiedzę i zastanawiam się czy uda mi się go zregenerować.Dr Jadwiga Kempisty też leczyła jedzeniem.Czy mógłbyś swoje zdanie napisać o bakteriach L+.I bardzo proszę nie przestawaj wysyłać mi maili z twoimi poradami,przepisami i wiadomościami.

  32. …zawijam w folię aluminiową…to tez temat warty poruszenia, czytałam juz wielokrotnie o szkodliwości takiego postępowania, ponoć tę folię powinno się jak każde aluminium trzymać daleko od żywności i zwłaszcza duże temp. sa niewskazane, choć większość ludzi zawija w nie kanapki lub piecze/griluje, nie wiem na ile to „prawda prawdziwa”, ale warto się zastanowić/poszperać w newsach..

  33. Faktycznie bardzo obszernie, nie czytałam wszystkich komentarzy, a jak się okazuje warto, bardzo dziękuję, pozdrawiam:)

  34. Witam,
    Ja również bardzo dziękuję za ogrom wiedzy, za maile (które sa przemiłym gestem z Pana strony i na których widok nie mogę sie doczekać, co objawiają, uzmysławiają, obnażają itd itp), za inspirację do poszukiwań..
    W temacie zastąpienia ziemniaków w codziennej diecie – co Pan myśli o batatach czy topinamburze?
    Pozdrawiam serdecznie

  35. Bardzo ciekawy artykul, ciesze sie ze na niego natrafilam. Bede powracac ;) Od komentarzy nie moglam sie oderwac Dziekuje, podziwiam, jestem mega zainspirowana ;)

  36. Ja kupuję wszystkie warzywa, owoce, jajka, mleko i sery (górskie) i miód na targu w moim miasteczku, wszystko bezpośrednio od „chłopa”. Także ziemniaki świeżo wykopane. Wiem, że jest to bardzo trudne w dużym mieście, dlatego cieszę się, że u nas ten targ dalej istnieje. Będąc w hipermarkecie nie mogę patrzeć na te często wpół zielone warzywa i owoce bez zapachu i smaku.
    Dodam, że ceny na targu są niższe, bądź takie same jak w hipermarkecie, np. mleko: 2l – 5zł (tłuste!), ser owczy: 24 zł!, ser biały tłusty: 14 zł, pomidory: 3zł, itd. w zależności od sezonu, a ja często dostaję dodatkowe rabaty dla „stałego klienta”.

  37. czyatm ten artykuł i komentarze i musze powiedzieć,że jest to zbieranina informacji prawdziwych i wątpliwych, np. migdały zwłaszcza gorzkie są korzystne a nie szkodliwe, podobnie jak siemię lniane, tutaj mamy info że cyjanowodów jest be i forma obrony roślin

  38. Strona ciekawa, gratuluję ale wnioski trudne. Mam blisko 4 lata temu(2012) wykrytą przewlekłą białaczkę limfatyczną-chłoniaka w ostatnim stadium (składam się z powiększonych węzłów chłonnych i dodatków:) ).Wg. literatury wykryta w tym stadium daje przeżycie od 0,5 r. do 3 lat ( z zastosowaniem kilku kilku chemioterapii). Żyję już blisko rok dłużej- na kredyt.Nie ma na moją odmianę żadnego lekarstwa po za chemią, którą rozpoczyna się w sytuacji wzrostu największego węzła do 80 mm.Wykryto kiedy miał 50mm.Dzisiaj nadal ma 50mm.
    Moje główne pożywienie od początku jest codziennie identyczne to ok.6-8jaj (na 3 x)plus 30 dag ziemniaków gotowanych(na 2x)i drobne uzupełnienia mięso, masło, kapusta, buraki. Wyniki krwi stoją w miejscu a przewidywany przez lekarzy wzrost węzłów chłonnych do kwietnia 2013r max., stanowiących podstawę w mojej odmianie białaczki do chemioterapii, nie nastąpił.Tyle praktyki do przeczytanych tutaj teorii-do przemyślenia. Może kogoś praktyka zainspiruje do nowych analiz.Pozdrawiam i życzę wszystkim odwiedzającym stronę wielu lat życia w zdrowiu.

  39. Szanowny Panie Rafale!
    Przypadkowo trafiłam na Pana stronę i jestem wręcz zafascynowana wiedzą , którą Pan dzieli się z nami. Nie będę opisywać mojego przypadku ale nadmienię,że dokładnie analizuję to co jem gdyż lekarz stwierdził drażliwość jelita i nietolerancję pokarmową. Z tymi dolegliwościami pacjent musi sobie sam radzić.Należy samemu określić co szkodzi i co należy wyeliminować z diety.
    Tak też czynię od kilku lat.W moim przypadku właśnie musiałam wyeliminować ziemniaki i pomidory.Po kilku latach”abstynencji” od psiankowatych powolutku i nieśmiało do nich wracam/bardziej do pomidorów/stosując minimalne ilości jeżeli już skuszę się na ich konsumpcję.Niestety wiele innych potraw też nie mogę spożywać ale to nie tragedia jeżeli w ogóle można jeść.Dla mnie najbardziej niekorzystna dieta to nadmiar węglowodanów.Mam nadzieję, ze nie ma problemu z zakupem Pana książek. Serdecznie pozdrawiam J.Sz

  40. Kamyczek do ogródka. Pieczenie, smażenie lub grillowanie ziemniaków w ogóle nie jest lepsze od gotowania. Dlaczego? Po pierwsze, wszystkie alkaloidy pozostają w ziemniakach, one nie wyparują. Do wody podczas gotowania przechodzi ich więcej, po czym solankową „zupę” się odcedza. Po drugie mitem jest też zbawienna wysoka temperatura grilla czy piekarnika. Ma ona wpływ tylko na zewnętrzną warstwę ziemniaka, chyba że zwęglasz je aż do rdzenia. Dlaczego na zewnętrzną? Bo dopóki ziemniak zawiera wodę, jej wrzenie czy parowanie obniża znacząco temperaturę. Alkaloidy pozostają całe.
    PS. pieczenie, smażenie i grillowanie produktów zawierających skrobię powoduje powstawanie szkodliwego akrylamidu, który jest neurotoksyną i kancerogenem.

  41. No dobrze piszesz,że ziemniaki najwięcej solaniny mają w liściach łodygach i kwiatach w obronie oczywiście przed szkodnikami – prawda? To co powiesz na to że taki małe stworzonko jak stonka ziemniaczana wcina je beż żadnych konsekwencji dla zdrowia a wręcz za nimi przepada – jak to się ma do tych odkryć? Proszę o komentarz – pozdrawiam.

  42. Yep, smażmy ziemniaki, pieczmy w temperaturze 200 stopni, żeby pozbyć się części toksycznych glikoalkaloidów. W zamian zyskamy rakotwórczy akrylamid, związki termicznej oksydacji, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne (właściwości genotoksyczne, mutagenne oraz kancerogenne), końcowe produkty zaawansowanej glikacji białek, związki Maillarda, produkty rozkładu tłuszczów typu akroleina, no i nie zapomnijmy o monomerach cyklicznych i polimerach.
    Wrzucanie do bezpośredniego ognia jeszcze lepsze… otrzymujemy gratis substancje smoliste.
    Ale pozbyliśmy się części glikoalkaloidów.

  43. Pańskie wpisy doskonale pokazują ograniczenia współczesnej nauki oraz ślepy zaułek, jakim jest całkowita wiara pokładana w metody naukowe. Od bardzo dawna istnieją społeczności odżywiające się wyłącznie wegetariańsko i, o dziwo, ich członkowie należą do najzdrowszych na świecie. Polecam zaznajomić się z teorią hormezy, a także z pracami dra Gersona. Piszę to z doświadczenia, bo ograniczyłem wszelkie produkty odzwierzęce dawno temu, co pozwoliło mi drastycznie poprawić zdrowie, natomiast od kilku lat zawodowo zajmuję się m. in. terapią dra Gersona oraz dietetyką onkologiczną i tutaj wnioski są proste – ograniczenie lub całkowita rezygnacja z mięsa oraz tłuszczy zwierzęcych na rzecz pełnowartościowych, surowych (!) owoców i warzyw o jak największej różnorodności sprzyja poprawie stanu zdrowia i uruchomieniu naturalnych mechanizmów leczniczych organizmu. Nie mam co do tego wątpliwości, bo widziałem na własne oczy wiele takich przypadków, podobnie jak ludzi skrajnie zatrutych współczesnym mięsem, czyli długo trawiącą się trucizną wypełnioną m. in. kortyzolem, hormonami wzrostu i antybiotykami, powodującą upośledzenie osmozy w jelitach i dezaktywację kosmków jelitowych. Nie zamierzam wdawać się w polemikę, bo w swojej diecie oraz praktyce zawodowej przerobiłem wiele różnych metod i ta bez dwóch zdań jest najskuteczniejsza. Pozdrawiam serdecznie!

  44. Myślę, że ziemniaki nie są jakimś wyjątkiem w świecie roślin i podobnym mechanizmem obronnym posługują się również inne rośliny, a może nawet wszystkie. W ten sposób dochodzimy do absurdu i pozostaje proste pytanie – co jeść? Człowiek radził sobie z tym wszystkim od tysięcy lat i chyba umiar i rozsądek jest najważniejszy.

  45. Tak naprawdę wszystko co jemy może być szkodliwe . Zależy jaką ilość … Każdy organizm żywy skoro posiada system immunologiczny , to żeby się rozwijał , potrzebuje toksyn wszelkiego rodzaju . Inaczej przestanie się rozwijać , a co za tym idzie , będzie osłabiony i podatny na infekcje . Walka dobra ze złem jest na poziomie komórkowym , kończąc na dużych organizmach .
    My przyjmując toksyny , wydalamy je między innymi przy wysiłku fizycznym . Więc organizm radzi sobie – prawda …
    Organizm , jest to chemiczna równowaga między dobrem a złem . Nie przejmować się , jeść to co się lubi i tak dużo jak chcę . A zwłaszcza ziemniaki .
    Fakt , zauważyłem , że młode ziemniaki może i mają więcej witamin , ale są bardziej szkodliwe od tych starszych . Te które przeleżą , są zdrowsze , bulwy same wydalą szkodliwsze substancje , przecież czas także wpływa korzystnie na równowagę chemiczną w samych ziemniakach . Tyle że są mniej atrakcyjne . Ja się nie przejmuję i lubię te starsze :) Pozdrawiam .

  46. Totalne bzdury – jem ziemniaki w mundurkach od niepamiętnych czasów i jakoś nigdy nie otrułem się a wprost przeciwne – świetnie się czuję w tym świecie chemią naszpikowaną.

  47. Zawijanie w folię aluminiową?
    Dziękuję bardzo za taką radę. W wysokiej temperaturze przenikanie aluminium do żywności zwiększa się o 300%. Aluminium to dopiero jest neurotoksyczny syf.

  48. Gobel
    Widać nie bardzo wiesz o czym piszesz, bo niektóre rodzaje tłuszczów zwierzęcych nasyconych wykorzystuje się w lecznictwie np. kwas masłowy należący do średniołańcuchowych tłuszczów nasyconych pobudza wzrost i regenerację kosmków jelitowych. Jak na ironię, to często glikoproteiny roślinne są powodem zaniku kosmków jelitowych i to glikoproteiny roślinne uczulają (mięso nie uczula).
    „kortyzolem, hormonami wzrostu i antybiotykami” – czy pan miesza w Europie, a ściślej w Unii Europejskiej tak jak ja? No bo w UE jest zakaz stosowania antybiotyków i hormonów w hodowli przemysłowej zwierząt. Poza tym tak dla pana wiadomości, hormony i antybiotyki rozpuzsczają i kumulują się w tłuszczu nie w białku. Hormony białkowe są przez nas trawione. Gdyby nie był pan zorientowany, jeśli potrzeba podać człowiekowi z jakiegoś powodu hormon białkowy, to podaje się go dożylnie, w zastrzykać, w naszym układzie trawiennym są one po prostu trawione do aminokwasów.
    Jeżeli nie chce się pan wdawać w polemikę, to niech pan książki fantasy pisze, a nie wypowiada się w internecie.

  49. Arths napisał:
    No bo w UE jest zakaz stosowania antybiotyków i hormonów w hodowli przemysłowej zwierząt.
    Człowieku nie pisz bzdur.
    We Francji na fermach gdzie hoduje się drób na skalę przemysłową antybiotyki stosuje się niemal profilaktycznie. Na tzw. zachodzie jest to proceder nagminny i nie jest to wielka tajemnicą.
    W internecie to każdy może sobie pisać wszystko co mu się ubzdura w główce.
    W ten sposób powstaje kolejny z setek tysięcy innych blog o ”prawdzie objawionej”.

  50. „Goliat:
    13-05-2017 o 17:11

    Arths napisał:
    No bo w UE jest zakaz stosowania antybiotyków i hormonów w hodowli przemysłowej zwierząt.
    Człowieku nie pisz bzdur.
    We Francji na fermach gdzie hoduje się drób na skalę przemysłową antybiotyki stosuje się niemal profilaktycznie. Na tzw. zachodzie jest to proceder nagminny i nie jest to wielka tajemnicą.
    W internecie to każdy może sobie pisać wszystko co mu się ubzdura w główce.
    W ten sposób powstaje kolejny z setek tysięcy innych blog o ”prawdzie objawionej”.”

    Sam tutaj powtarzasz legendy miejskie bez znajomości podstawowych faktów.

    Nieuzasadnione użycie antybiotyków w hodowli zwierząt jest zabronione!!!

    Jeszcze do 2006 roku antybiotyki (najczęściej tetracykliny) dodawane do pasz były używane w produkcji zwierzęcej jako stymulatory wzrostu, których zadaniem było powodowanie wzrostu masy ciała zwierząt. Od 1 stycznia 2006 roku w Unii Europejskiej obowiązuje całkowity zakaz stosowania antybiotykowych stymulatorów wzrostu. Antybiotyki mogą być podawane zwierzętom tylko w uzasadnionych przypadkach i tylko na zalecenie i pod kontrolą weterynarza.
    Każde wydanie antybiotyku jest rejestrowane.
    Jeśli antybiotyki się podaje to istnieje również odpowiedni okres karencji przed ponownym dopuszczeniem produktów do sprzedaży. Ty opisujesz „teorie spiskowe”, ja piszę o faktach. Dopóki nie dostarczysz mi dowód tego co piszesz, to będzie to dla mnie takie „biadolenie starej przekupki na internecie” i nic więcej.

  51. Ziemniaki smażone, czy pieczone jeszcze na dodatek w folii aluminiowej to dopiero skrajnie rakotwórcza trucizna!

    1. Drogi komentatorze, prawdopodobnie przeczytałeś/łaś bez zrozumienia to co napisałem. Ziemniaki w aluminium są MOIM ULUBIONYM SPOSOBEM a nie najzdrowszym. Podobnie jak z mięsem, które zdrowsze jest gotowane niż np. pieczone czy smażone co nie zmienia faktu że to właśnie pieczone i smażone jest moim ULUBIONYM.
      Być może zainteresuje Cię moja opinia na temat łączenia aluminium i gotowania która pojawiła się w innym komentarzu pod niniejszym artykułem.

  52. Dokładnie! Akrylamid, WWA, substancje smoliste, pirolizacja, oksydacja itd.
    Ziemniaki gotowane, gotowane na parze, a nawet w mikrofalówce o niebo lepsze

  53. Artykuł jest dobry do momentu wspomnienia o tym, że ziemniaki wystawione na określone czynniki środowiskowe, jak światło czy uszkodzenia mechaniczne wytwarzają większe ilości solanin. Podobnie np. popularne ostatnio zielone pomidory zawierają ich większe ilości niż czerwone. I to powinien czytelnik zapamiętać i próbować unikać. Reszta tekstu to jednostronna, bezmyślna paranoja. Pomija się fakt, że ziemniaki to nie tylko solanina. To produkt bardzo bogaty odżywczo, zawiera dużo witamin oraz minerałów. Zawiera skrobię oporną, pozytywnie wpływającą na układ trawienny, florę jelitową i ogólne zdrowie. To wszystko się pomija na rzecz nieuzasadnionej paniki. Nasz organizm jest przystosowany do stykania się z umiarkowaną ilością substancji potencjalnie szkodliwych, co więcej próba całkowitej izolacji może mu nawet zaszkodzić.
    W mięsie również mogą znajdować się potencjalnie szkodliwe substancje (np. Neu5Gc), mięso w określonych warunkach środowiskowych również produkuje bardzo silne toksyny (jad kiełbasiany), jest narażone na zarażenie pasożytami, groźnymi szczepami bakterii, może być skażone metalami ciężkimi, dioksynami, PCB, pestycydy, WWA, azotyny (które pod wpływem temperatury przekształcają się w silnie rakotwórcze nitrozoaminy).
    Każdy produkt może być potencjalnie szkodliwy.
    Nie podobają mi się taka „sensacyjna” retoryka artykułów. To niepotrzebne sianie paniki wśród ludzi.

  54. Przygotowując ziemniaki w podany przez Ciebie sposób wchłaniasz do organizmu trujące związki aluminium… ale grunt, że walczymy z solaniną -.-

  55. Aluminium to za bardzo nie wchłania, bo jony aluminium przenikają do pożywienia jedynie w kontakcie z kwaśnym ph, a ziemniaki nie mają zbyt kwaśnego ph same z siebie. W teorii, owinięcie w folię aluminiową ogranicza ilość WWA i substancji smolistych powstających w wyniku grillowania, więc jest zdrowsze niż bezpośrednia ekspozycja na substancje uboczne spalania opału grillowego.

    Ale proponowanie „alternatywy” w formie ww obróbki termicznej stwarza inne problemy związane z typem obróbki. Przede wszystkim poważnym problemem jest akrylamid, a także inne produkty uboczne reakcji Mailarda. Sugerowanie, że frytki czy placki ziemniaczane poddane obróbce w 170 stopniach są zdrowsze od ziemniaków gotowanych, ze względu na zmniejszenie ilości glikoalkaloidów jest totalnym strzałem w stopę. Tak, zmniejsza się ilość tych substancji, ale w zamian powstaje podczas tego procesu wiele innych, groźniejszych… Frytki są bogate w akrylamid, WWA, substancje smoliste, które bardzo dobrze rozpuszczają się w tłuszczach (a większość osób przygotowuje frytki na oleju). Podobnie placki ziemniaczane. „Wymienił stryjek siekierkę na kijek”.

    Artykuł po prostu przedstawia odrobinę wyrwany z kontekstu rzeczywistości punkt widzenia. Jest to punkt przedstawiający „szkodliwość” ziemniaka z punktu widzenia produktu nie poddanego w zasadzie żadnej dalszej obróbce. Wiele produktów nie poddanych odpowiedniej obróbce może być szkodliwych.
    Większość osób jednak obiera ziemniaki przed obróbką termiczną, potem poddaje obróbce termicznej typu gotowanie, smażenie, pieczenie. Problem zostaje w dużej mierze rozwiązany.

  56. RB
    Proszę Cię, jak aluminium może coś „emitować” skoro jest to najprostszy minerał? Zaliczany oczywiście do metali ciężkich, ale żeby wykazywał skutki negatywne względem organizmów żywych musi zajść reakcja, w wyniku której do rozpuszczalnika przedostaną się jony aluminium. Reakcja taka zachodzi jedynie w przypadku zetknięcia z substancjami o niskim pH.

    Aluminium odznacza się wysoką odpornością na większość tłuszczów, smarów naftowych i rozpuszczalników organicznych. Doraźny kontakt z wodą nie powoduje negatywnych skutków.
    Nie zalecane jest stosowanie folii na mocno stężone kwasy mineralne, w przypadku słabych kwasów ich wpływ na aluminium jest prawie znikomy.

    Także też z drugiej strony nie siejcie afer tam gdzie ich nie ma. Zalecam zastanowić się po prostu nad tym czy wiemy o czym piszemy, zanim coś napiszemy.

  57. faktycznie o wilczych jagodach zawierajacych atropine powodujacych zgon to prawda

    jagody goji tez zawieraja atropine – sprawdzilem jej dzialanie na sobie po tym jak zjadlem okolo 30 jagod goji jak czulem sie jakbym wypil 4 kawy po tym spadek emocji wyciszenie i wysokie cisnienie a potem bol brzucha i bol oczu w glebi oczodolu (z uwagi na to ze nie moga je brac osoby z jaskra).

    wedlug mnie obie te jagody to trucizna i to co reklamuja to blef (chyba ze kilka jagod dziennie) no i powoduja spadej produkcji nasienia

  58. potwierdzam:aluminium to prawdziwa ale powolna trucizna!!!wiec ziemniaki truja???a aluminium to nie???ono sie odklada w mozgu,stad choroba alzeimera!!!nasi przodkowie nie znali aluminium ani tez tej choroby.myslcie,to nie boli.

  59. Jagody goji zawierają sporo substancji z grupy FODMAPs, dlatego u osób wrażliwych mogą wywoływać objawy typu bóle brzucha i inne dolegliwości związane z wpływem na florę jelitową. Raczej wątpię, by były trujące. Suszonych jagód goji raczej nie stosuje się w dużych ilościach, bo są pozbawione wody ( w PL dostępne tylko suszone ) = dużo kalorii i wspomnianych substancji FODMAPs ( które należą do grupy sacharydów ).

    Większą uwagę zwróćcie na margaryny ( tłuszcze roślinne utwardzone – trans ) – to jest dopiero trucizna. Legalna i wręcz promowana w TV.

  60. „potwierdzam:aluminium to prawdziwa ale powolna trucizna!!!wiec ziemniaki truja???a aluminium to nie???ono sie odklada w mozgu,stad choroba alzeimera!!!nasi przodkowie nie znali aluminium ani tez tej choroby.myslcie,to nie boli.”

    Aluminium to jeden z najczęściej występujących minerałów na ziemi. Tak, nasi przodkowie mieli do czynienia z jego działaniem – z tego co kojarzę bogacze, którzy jadali pomidory z tac będących mieszaniną różnych metali rozwijali dość szybko ciężkie zatrucia. Niskie pH pomidorów reaguje z takimi metalami jak aluminium. Chcieli nawet z tego powodu zaprzestać uprawy pomidorów…
    Poza tym, Appeal to Tradition. Nasi przodkowie robili wiele rzeczy źle, chorowali na wiele chorób, które uważa się jedynie za „ekskluzywne” w dzisiejszych czasach – tak, nowotwory też ( na nowotwory chorowały nawet dinozaury ). Nie idealizujmy zbytnio przodków. Nie znali się też na leczeniu i wkładali chorego na 3 zdrowaśki do pieca. Część zanieczyszczeń jest winą współczesnej cywilizacji np. wysokie stężenie rtęci, PCB i dioksyn w organizmach żywych.

  61. Już drugi raz czytam ten artykuł, zresztą czyta się całkiem z przyjemnością, za pierwszym razem wyjaśnił kilka kwestii, za żadnym nie odpowiedział na wciąż nurtujące mnie pytanie: czy SKROBIA ziemniaczna też będzie zawierać solaninę? Że mąka będzie to się wydaje logiczne, a sama skrobia? Czu ktoś zna odpowiedź na to pytanie?

    1. Dancik, nie powinna zawierać ani mąka ani czysta skrobia, ponieważ każda z nich aby była dopuszczona do obrotu spożywczego jest badana na obecność solaniny. Jeśli już to będą minimalne, dopuszczalne normy.

  62. Solaniny jst najwięcej w ziemniakach w zależności od temperatury im cieplej tym jest mniej, czyli chipsy nie mają prawie wogóle. W innych warzywach solanina też jest. Czarny bez, jarzębina, głóg to tym razem owoce trujące. Jako dziecko na zwolnienie lekarskie ze szkoły/klasowki wolałem zjeść pół łyżeczki sody oczyszczonej niż całego surowego ziemniaka.

Skomentuj Anonim Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *