Przejdź do treści

Jak schudnąć i dlaczego tyję?

Dlaczego ludzie tyją? Bo wchłaniają więcej energii (jedzą) niż wydatkują (ruszają się) – tak mówi teoria bilansu kalorycznego, którą usłyszysz od każdego dietetyka. W skrócie, mówi ona o tym, że aby zachować szczupłą sylwetkę trzeba wydatkować tyle samo energii ile konsumuje.

Na wstępie zaznaczę, że ten tekst jest długi i jeśli należysz do osób niecierpliwych, lepiej podaruj sobie jego czytanie. A długi jest dlatego, bo chciałem maksymalnie dokładnie i precyzyjnie wyjaśnić mechanizm tycia oraz chudnięcia. Bez poznania sposobu działania Twojego ciała nie da się skutecznie przytyć ani skutecznie schudnąć.

Wg. dietetyki, za tycie odpowiada pierwsza zasada termodynamiki (tzw. zasada zachowania energii), która w uproszczeniu mówi tyle, że energia nigdy nie znika – zmienia jedynie swoją postać.

Naukowo: Jeśli do systemu wchodzi 100 jednostek a wychodzi 40 to pozostałe 60 musi być jakoś zmagazynowane – bilans musi wyjść na 0. Prawo to jest uniwersalne i możesz zauważyć je codziennie, w każdej sytuacji, w której mowa o energii cieplnej.

Po ludzku: jeśli zaczynasz gotować zimną wodę to energia cieplna dostarczana przez palnik (100) przepływa przez wodę i garnek gdzie zostaje po części zmagazynowana (40) a jej część ulatnia się w postaci ciepła pary wodnej, płomienia czy przez ścianki garnka (60). Albo gdy zapalasz żarówkę, energia elektryczna (100) zamieniana jest na energię świetlną (40) oraz cieplną (55) a pozostała część magazynowana jest w oprawce żarówki. Proporcje są przykładowe, po to aby zobrazować to zjawisko.

Tę obserwację zaczęto „mapować” na zjawisko otyłości. Na pytanie dlaczego ludzie tyją dietetycy odpowiadają zgodnie: dlatego, bo spożywają więcej kalorii (100) niż wydatkują (80). Nadmiarowe kalorie (20) są gromadzone w organiźmie w postaci tłuszczu w różnych częściach ciała a najwięcej w tkance tłuszczowej tuż pod skórą.

Proste i logiczne, ale jest problem…

Proste? Teraz już tak. Logiczne? Jak najbardziej. Tylko że jest jeden problem. Wyjaśnienie to wcale nie odpowiada na pytanie „dlaczego tyję?” a jedynie „w jaki sposób tyję?”. Bo rzeczywiście, tyjesz w taki sposób, że masz nadwyżkę energetyczną, którą Twoje ciało magazynuje. Ale dlaczego tak się dzieje?

Być może to ciągle jest niejasne, dlatego posłużę się kolejnym przykładem: załóżmy na chwilę, że wybraliśmy się wspólnie na spacer i przechodzimy obok dwóch salonów sieci komórkowych – dajmy na to Orange i Play. W Play jest mnóstwo klientów, ogromny tłok. W Orange pustki. I wywiązuje się między nami taki oto dialog:
Ty: Dlaczego w Play jest tyle ludzi?
Ja: To proste, bo więcej ludzi tam weszło niż wyszło!
Ty: No to przecież oczywiste, ale to wcale nie wyjaśnia skąd taki tłok, skoro w Orange nie ma nikogo! Wiesz czy nie?
Ja: No przecież mówię, że skoro więcej ludzi wejdzie niż wyjdzie z salonu to będzie tłok!
Ty: Ale to tylko wyjaśnia W JAKI SPOSÓB robi się ten tłok, a nie Z JAKIEGO POWODU/DLACZEGO!
Ja: (poirytowany) Zadajesz głupie pytania!

Gdybym był dietetykiem, a Ty moim pacjentem, to w taki mniej-więcej sposób wyglądałaby nasza rozmowa na temat Twojej otyłości. I tak wygląda u większości tzw. „dietetyków” którzy niestety wiedzy o funkjonowaniu organizmów (człowieka zwłaszcza) nie mają żadnej – poczytaj np. tutaj, tutaj i tutaj. Takich przykładów jest mnóstwo, ale nie będę ich tutaj przytaczać.

Po rozmowie z takim dietetykiem wniosek dla Ciebie jest prosty: Twoja nadwaga (czy otyłość) jest spowodowana tym, że więcej jesz niż spalasz. Otrzymujesz więc od takiego dietetyka zalecenia: dieta MŻ (Mniej Żreć) i więcej ruchu: bieg, rower, basen, siłownia i fitness. Najlepiej ruch przez 8 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu przez cały rok.

Wówczas, zgodnie z teorią bilansu kalorycznego Twój organizm będzie miał ujemne saldo (więcej spalasz niż przyjmujesz energii) i ten niedobór sprawi, że schudniesz. Czyli małe „dostawy” energii z posiłków a duży jej „wydatek” przy ćwiczeniach sprawi, że Twoja tkanka tłuszczowa się zmniejszy. Albo, wracając do przykładu – więcej ludzi zacznie wychodzić z salonu Play niż do niego wchodzić, więc po pewnym czasie tłok się rozładuje i wkrótce będą tam pustki, tak jak w Orange.

Masło maślane czyli dieta-kit

Takie tłumaczenie, które słyszę bardzo często od moich znajomych (jest wśród nich 2 dietetyków) oraz osób, które korzystają z porad dietetycznych (także przez Internet) jest powszechne. Niestety, tłumaczenie zjawiska tycia za pomocą teorii bilansu kalorycznego jest jak masło maślane i niczego nie wyjaśnia. Dlaczego? Spójrz tutaj:

  • Płody: Rosnący płód rośnie dzięki temu, że magazynuje energię (dostarczaną przez matkę) więc jest w dodatnim bilansie energetycznym (bo więcej jej otrzymuje niż wydatkuje), ale czy przyczyną tego wzrostu jest dodatni bilans energetyczny?
  • Nowotwory: guz rośnie, ponieważ więcej energii otrzymuje niż wydatkuje – to oczywiste, że bez tej energii by nie urósł. Ale czy zaczął rosnąć z powodu tej nadwyżki energii czy może przyczyną nowotworów jest coś innego niż dodatni bilans energetyczny?
  • Dzieci dorastające: u dzieci bilans kaloryczny jest dodatni, ponieważ więcej jedzą niż spalają. Kto ma nastolatka w domu temu nie muszę tego wcale wyjaśniać. A gdyby takie dziecko wydatkowało więcej energii (np. przez intensywne ćwiczenia) to znaczy że by nie urosło?
    Oczywiście, że by urosło, ponieważ przyczyną wzrostu młodego człowieka jest hormon wzrostu a nie to, czy ma nadwyżkę energetyczną czy nie. Zagłodzone dzieci również rosną. Natomiast te, którym brakuje hormonu wzrostu, choćby jadły bardzo dużo nie będą wyższe ani o centymetr.

Dietetyka i dietetycy

Nauka o żywieniu i odżywianiu to dietetyka, a osoby które posiadły wiedzę z zakresu dietetyki nazywane są dietetykami. Choć dietetyka zawiera elementy biochemii nie jest nauką ścisłą a humanistyczną. Nie kwestionuję osiągnięć dietetyki ponieważ cały czas się zmienia – ale krytykuję jej doktrynę, która jest forsowana od połowy minionego wieku poza wszelkimi naukowymi dowodami, twierdząc cały czas, że teoria bilansu kalorycznego stanowi przyczynę otyłości.

Nauki ścisłe tzn. fizyka, chemia i biochemia pokazały światu dowody na to, że przyczyną jest coś zupełnie innego. Jak widać z powyższych przykładów:

WSZĘDZIE w przyrodzie dodatni bilans energetyczny jest SKUTKIEM wzrostu a nie jego PRZYCZYNĄ.

W powyższych przykładach wszędzie przyczyną wzrostu były hormony (tak jest w każdej komórce naszego ciała) i nikt tego nie kwestionuje – dzięki hormonom rośnie płód, nowotwór oraz nastolatki. Każdy wzrost w naturze (również u roślin) jest wynikiem działania enzymów lub hormonów. I teraz jest najlepsze: dietetycy stwierdzili jednak, że gdy chodzi o otyłość, to (nagle, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu) nie hormony mają o tym decydować, tylko bilans kaloryczny. Niedorzeczność!

Niemcy mieli rację

Do wyżej postawionego wniosku naukowcy doszli już przed wojną. Już wtedy wiadomo było dlaczego ludzie tyją. Problem w tym, że odkryć tych dokonali Niemcy i Austriacy (np. z powodzeniem leczyli anorektyków dawkami insuliny), a po II Wojnie Światowej nie było w dobrym tonie powoływanie się na odkrycia niemieckich naukowców. A szkoda, bo prawie 100 lat temu wiadomo było, że ludzie tyją z powodów hormonalnych i enzymatycznych i spożycie kalorii nie ma tu nic do rzeczy.

Z rozbawieniem oglądam program na kanale Puls 2 pt. „Perfekcyjne panny młode” w którym katuje się biedne dziewczyny ćwiczeniami fizycznymi oraz zaleceniami „pseudo-dietetycznymi”, które mają doprowadzić młode dziewczyny do zrzucenia wagi, aby mogły zmieścić się w swoje suknie ślubne.

„Sara ma 6 tygodni żeby schudnąć, inaczej nie zmieści się w suknię”. Po forsownych ćwiczeniach oraz drakońskiej diecie (nie przekraczała 1300 kcal dobowo) Sara przez 3 tygodnie straciła 2 kg oraz 2 cm w biodrach.

Oczywiście, w tym programie jest tak, że głównym winowajcą jest zjadany tłuszcz oraz brak ruchu. Wizażystka (dietetyczka?) oraz ciemnoskóry trener natychmiast utożsamiają fałdki na brzuchu czy udach ze zjadanym przez biedną pannę młodą tłuszczem, sugerując tym samym, że tłuszcz w tych miejscach (i całym ciele człowieka) bierze się stąd, że je zbyt tłuste posiłki. Idiotyzm tego podejścia pokazywali już niemieccy i austriaccy biochemicy w XIX wieku. Pisali oni mniej-więcej tak: „Niedorzeczność w stwierdzeniu, że tłuszcz w ludzkim ciele bierze się z przyjmowanego w pożywieniu tłuszczu jest taka sama, jak w twierdzeniu że słodycz buraka cukrowego lub trzciny cukrowej bierze się stąd, że te rośliny codziennie nawozi się na polu cukrem”.

Co sprawia, że człowiek tyje?

Wcale nie to, że się przejada, ani to że nie uprawia żadnych aktywności sportowych. Większość osób otyłych je niewiele, często nawet głoduje (zapytaj, jeśli takie znasz), a mimo to tyje.

W tym badaniu, na ogromnej próbie ponad 120 tysięcy (obserwowanych przez 12-20 lat) osób wykazano, że większość osób, mimo „zdrowych” zaleceń przytyło średnio przez 20 lat o około 7,6kg.

Ćwiczenia wcale fizyczne nie pomogą Ci schudnąć!

Mało tego, nawet osoby, które dużo ćwiczyły z trudem traciły wagę (0,8 kg w ciągu 4 lat bardzo intensywnych ćwiczeń). Podsumowanie tych badań jest nastepujące: na masę ciała większy wpływ ma rodzaj spożywanych pokarmów a nie ich ilość czy aktywność fizyczna. Badania te opublikowane były dopiero w czerwcu 2011 roku więc są najbardziej aktualne. Zanim rozwinę temat, przedstawię Ci głównego winowajcę, który odpowiada za tycie.

Cholerne GDA

Dzisiaj na każdym opakowaniu czegokolwiek do jedzenia znajdziesz magiczne GDA. To te wskaźniki,  procenty białka, tłuszczu, sodu, cukru i węglowodanów które znajdziesz w jednej porcji produktu oraz informacja jak to się ma to „wzorcowej” diety – zapotrzebowania organizmu mężczyzny na energię (2500kcal) oraz kobiety (2000kcal). Więcej o GDA, celu jego stosowania oraz odgórnie przyjętym zasadom poczytasz tutaj.

Pomijam już fakt, że nie ma tam pozycji „tłuszcze wielonienasycone omega 6” (innymi słowy – oleje roślinne), które jak powszechnie wiadomo są rakotwórcze oraz to, że każdy organizm jest inny i księgowy będzie potrzebował innych proporcji i kalorii niż górnik czy kobieta ciężarna.

Chodzi mi o coś zupełnie innego, co również pisze na tych etykietach. Mianowicie, „chłyt marketingowy” umieszczany obok tabelki GDA, mniej więcej tej treści „spożywanie [tu nazwa nawet największego szajsu] w umiarkowanych ilościach jest elementem zbilansowanej diety”. Jeśli dorzucić do tego zawiły sposób znakowania w GDA i jego dowolność, producenci żywności chcą w maksymalnie nieczytelny ale naukowy sposób wcisnąć Ci, że wszystko jest zdrowe. Wszystko bez wyjątku, jeśli tylko jest zgodne z GDA i dietą 2000kcal. Oczywiście w „umiarkowanych ilościach”, których w istocie nikt nie zna. Faktycznie jest to pretekst do tego, aby usprawiedliwić ludzi przed sobą i w efekcie – aby mogli jeść to, na co mają ochotę, bez poczucia winy.

No dobra, więc dlaczego tyję?

Bo jesz cukier. Jak to możliwe, skoro mówi się nawet że „cukier krzepi”? Krzepi dlatego, bo bardzo szybko dostarcza energii. Glukoza trafia z przewodu pokarmowego wprost do krwioobiegu, skąd mogą zasilać komórki Twojego ciała i dostarczać energii. I z tego powodu ten prosty cukier bardzo szybko syci, dlatego mama zawsze mówi dziecku, że dostanie słodki deser lub przekąskę dopiero gdy zje obiad.

To cukier, z uwagi na swoje inne właściwości biochemiczne i ich skutki sprawia, że tyjemy. Poza tym odżywia również nowotwory będąc ich wyłącznym źródłem energii, ale to temat na inny artykuł.

Jak to działa?

Twój organizm ma jakieś tam zapotrzebowanie energetyczne. Każdy ma inne bo każdy ma inną aktywność, geny, stan zdrowia. Więc traktowanie wszystkich dietą 2000kcal jest nieporozumieniem, o którym niewiele osób wie, a to właśnie promuje wspomniane GDA.

W interesie Twojego ciała jest, aby Twój bilans energetyczny był uzyskiwany za pomocą optymalnych w danej chwili składników pokarmowych. Np. osoba, która jest w rekonwalescencji, musi spożywać więcej białek, aby pomóc w odbudowie organizmu. Osoba ciężko pracująca musi pozyskiwać energię ze źródeł wysokoenergetycznych (tłuszcz, albo choćby alkohol), żeby organizm miał siły do pracy.

Gdy w Twojej diecie udział cukru (skrobii, laktozy, fruktozy, glukozy) jest dominujący, to wówczas Twoje ciało automatycznie nie chce więcej białka, tłuszczu i innych węglowodanów bo otrzymuje już duże dawki łatwej do przyswojenia energii. Jeśli na imieninach zaczniesz jeść słodkie ciasta i tort, nie będzie miejsca na wędliny i sałatki. Jeśli zaczniesz wycieczkę od batonów, nie zjesz pieczonego kurczaka.

„Eeeee, przecież ja nie jem nic słodkiego!”

Niestety, w diecie większości ludzi dominuje właśnie cukier. To fakt. 500 lat temu (już nie mówiąc o 2-3 milionach lat wstecz) ludzie jedli niewiele cukru, bo nie mieli do niego łatwego dostępu. Dzisiaj Twój nawyk żywieniowy (czyli codzienny, zwykły sposób odżywiania) obfituje w węglowodany i cukry w każdej postaci.

Niestety, tego rodzaju sposób żywienia jest promowany jako zdrowy zarówno w mediach jak i w reklamach firm spożywczych (jogurty, które są słodsze niż miód, słodkie płatki na śniadanie, słodkie kremy do smarowania, promocja produktów wysokowęglowodanowych np. makaronów, ziemniaków) stąd większość ludzi pozyskuje energię właśnie z cukrów i węglowodanów.

„Ale ja nie jem nic słodkiego!”

Cukier wcale nie musi być słodki! Przykładem takiego niesłodkiego cukru jest skrobia – wielocukier, którego mnóstwo jest w ziemniakach ale i w zbożach. Może Cię to zdziwić, ale cukry mogą być też… kwaśne!

Cukry dzielą się bowiem na cukry proste (monosacharydy – np. glukoza, fruktoza) które mają słodki smak – oraz na cukry złożone (polisacharydy – np. skrobia, czy dwucukry – maltoza, laktoza) – a wiele z nich wcale nie jest słodkich (skrobia), a nawet są kwaśne –  to pektyny zawarte w wielu owocach.

Cukry należą do grupy węglowodanów i w zasadzie większość węglowodanów z diety (oraz białek) da się w naszym organiźmie – perfekcyjnej fabryce chemicznej – sprowadzić do jedynej, przyswajalnej dla niego postaci: do cukru prostego – glukozy. Innymi słowy każde spożycie węglowodanów powoduje podniesienie się poziomu cukru (glukozy) we krwi – im bardziej prosty cukier, tym szybciej się to stanie licząc czas od posiłku.

Jeśli to skomplikowany wielocukier, wówczas proces trawienny potrzebuje więcej czasu i środków aby przekształcić go na glukozę. Stąd dłuższe poczucie sytości po zjedzeniu wielocukrów (np. zbóż czy ziemniaków) niż po batonie, który działa szybko ale krótko. Niektórych wielocukrów nie da się strawić, więc przechodzą przez nasz przewód pokarmowy albo w postaci niezmienionej, albo są pożywką dla bioflory, która je fermentuje (stąd gazy po produktach strączkowych, które zawierają rybozę).

Jak działa metabolizm węglowodanów?

W zdrowym organiźmie, po posiłku, węglowodany zostają zamienione w glukozę, która z przewodu pokarmowego wprost do krwi. Glukoza może być przyswojona przez głodne komórki tylko w towarzystwie insuliny – i jej produkcja rozpoczyna się w trzustce już przed jedzeniem, w zasadzie na samą myśl o jedzeniu posiłku bogatego w węglowodany. (W odróżnieniu od żółci niezbędnej do trawienia tłuszczu, insulina nie może być magazynowana w żadnym organie, jest produkowana na bieżąco). Im więcej jest glukozy – tym więcej trzustka musi wyprodukować insuliny.

Podnoszący się poziom insuliny sprawia, że komórki mogą przyswoić glukozę, wytwarzają z niej energię (za pomocą procesu zwanego glikolizą) i pojawia się uczucie sytości. Pozostałe, strawione składniki pokarmowe (aminokwasy z białka i kwasy tłuszczowe z tłuszczów zawartych w zjedzonym posiłku) mogą być również wykorzystane w komórkach: aminokwasy do naprawy, kwasy tłuszczowe jako paliwo, jednak przy dużej podaży cukru w pierwszej kolejności wykorzystuje się właśnie jego.

Insulina ma jeszcze jedno działanie – informuje wątrobę oraz tkankę tłuszczową, że w krwi znajduje się cukier więc są „żniwa”. Wątroba może wówczas tworzyć trójglicerydy z dostarczanych „nadmiarowo” cukrów, tłuszczów i białek, a tkanka tłuszczowa może je przyjmować i magazynować na „gorsze czasy” czyli głód. I dopóki insulina jest w krwioobiegu, wędrują one do naszej tkanki tłuszczowej pełniącej funkcje magazynu.

Jeśli posiłek obfitował w nadmiar węglowodanów (bardzo słodki deser, dużo słodkich owoców), komórki nie są w stanie przyswoić powstałej glukozy w całości (kiedyś w końcu się „najedzą”) i wówczas glukoza również trafia do wątroby, gdzie jest „przemontowywana” na trójglicerydy a następnie przenoszona jest do tkanki tłuszczowej.

Mniej więcej 2 godziny po takim posiłku poziom glukozy spada (albo dlatego, bo została „zjedzona” przez komórki, albo przemontowana na trójglicerydy i powędrowała do tkanki tłuszczowej) i spada również poziom insuliny. Wówczas organizm  przechodzi w stan głodu. Wówczas uruchamiany jest hormon działający przeciwnie do insuliny – glukagon. Jego przeciwne działanie polega na tym, że „otwiera magazyn” tkanki tłuszczowej i kieruje z tamtąd trójglicerydy do komórek, aby zaspokoić ich głód. Ponowny posiłek powtarza cały cykl.

To koło głodzenia i jedzenia odbywa się kilka razy na dobę jednak najdłuższy cykl głodowy odbywa się w nocy, poczas snu. Tak działa to od milionów lat.

„Nowy” problem dzięki częstym posiłkom

Problem pojawił się stosunkowo niedawno, kiedy ludzie zaczęli uprawiać ziemię (ok 10-20 tyś. lat temu) i jeść wysokowęglowodanowe posiłki, które bardzo szybko podnoszą poziom cukru i insuliny we krwi.

Dzisiaj problem ten jest szczególnie dotkliwy, bo dodatkowo – z uwagi na opisany cykl metaboliczny – jedzą te posiłki często. Dzisiaj to już codzienna norma:

  • 7:00 – płatki z mlekiem na śniadanie,
  • 9:00 – po 2 godzinach przekąska lub drugie śniadanie (kanapka, albo baton taki jak Knoppers, który był nawet reklamowany jako „najlepszy o w pół do dziesiątej rano w Polsce”)
  • 12:00-13:00 – „lunch”
  • 17:00 – obiado-kolacja
  • 20:00 – jakieś przekąski lub kanapki.

W efekcie mamy 4-5 posiłków na dobę. Przy takiej formie żywienia (która jest promowana jako zdrowa, bo „wszyscy wiedzą, że trzeba jeść często i mało”) cukier we krwi jest obecny cały czas, przez cały dzień, a co za tym idzie – insulina również.

Na marginesie, jestem nieco zdziwony świętym oburzeniem obrońców praw zwierząt na francuskich chodowców gęsi, którzy tuczą je kukurydzą podawaną „na siłę” długimi lejkami 3-4 razy dziennie aby uzyskać tłuste wątróbki do produkcji foie gras. Podkreślam: śmieszy mnie ich zachowanie, a nie męczenie zwierząt które jest karygodne. A to dlatego, że prawdziwą męką dla ptaków jest samo przekarmianie, a nie technika karmienia. To, czy kukurydza dostarczana jest lejkiem do żołądka, czy wstrzykiwanoby im glukozę dożylnie nie ma większego znaczenia – przekarmianie jest tutaj tragedią największą. Jak pokazałem na powyższym „rozkładzie dnia”, ludzie również się „tuczą” niczym gęsi i nie widzą w tym nic dziwnego, traktując to nawet jako działanie prozdrowotne.

I co z tego, że jem często?

Problem w tym, że nasze komórki mają łatwość uodparniania się na działanie insuliny, jeśli oddziaływuje na nie stale. Innymi słowy, żeby przyswoić tę samą ilość glukozy (której we krwi jest dużo przy takim sposobie żywienia) – trzeba coraz więcej insuliny.

To trochę tak, jakby komórki stopniowo „głuchły” na insulinę. Trzustka musi jej produkować coraz więcej, aby przesunąć cukier z krwi do komórek. Jej wyższe stężenia silniej oddziaływują na tkankę tłuszczową, która z lubością wychwytuje wszystkie trójglicerydy wyprodukowane przez wątrobę oraz inne wolne kwasy tłuszczowe obecne we krwi – dzięki temu obwód pasa się powiększa.

Im więcej jest tej insuliny – tym bardziej „głuche” stają się komórki – i koło się zamyka. Po pewnym czasie powstaje niewydolność trzustki poprzedzona jej stanami zapalnymi, a w końcu cukrzyca typu II. Wszystkiemu towarzyszy rosnąca otyłość oraz zjawisko wilczego głodu.

Skąd bierze się wilczy głód i nocne podjadanie?

Ponieważ na skutek dużego stężenia glukozy komórki stały się odporne na coraz wyższe poziomy insuliny, to jej stężenie we krwi jest wysokie jeszcze długo po tym, gdy we krwi nie ma już glukozy z wcześniejszego posiłku. A dopóki insulina jest we krwi – nie może działać glukagon opisany przeze mnie wcześniej. Dochodzi do patologicznej sytuacji: komórki zaczynają głodować (wołają „jeść!”), ale krążąca insulina uniemożliwia uwlonienie glukagonu, który „wezwie” trójglicerydy z tkanki tłuszczowej. Pojawia się głód. Ale nie taki „zwykły”.

Uczucie, które człowiek wówczas ma nazywane jest potocznie „wilczym głodem”. Mając na uwadze proces opisany powyżej, osoby z uczuciem wilczego głodu natychmiast muszą zjeść jakieś węglowodany (i to czynią, głównie nocą, bo jak wspomniałem to jest najdłuższy dobowy okres niskiego poziomu glukozy – stąd nocni podjadacze) a najlepiej słodkiego, bo glukoza we krwi podniesie się natychmiast.

Podniesienie glukozy powoduje sukcesywny i wzrastający ciągle wyrzut insuliny (z uwagi na insulinoodporność) i mechanizm się powtarza z tendencją wzrostową (większe dawki słodyczy). Często osoby z wysoką insulinoodpornością muszą budzić się kilka razy w nocy albo mieć pod ręką coś słodkiego.

Jak schudnąć?

Zamiast jeść jakieś wymysły dzisiejszej farmakologii lub suplementować wynalazkami, które zmniejszają łaknienie albo ułatwiają odchudzanie typu AquaSlim czy UltraSlim albo co gorsza – karmić się pokarmami niskokalorycznymi takimi jak Allevo i inne „slimy i „fity” – wystarczy dbać o to, żeby nie przekraczać 1g węglowodanów na 1kg należnej masy ciała oraz usunąć wszelkie produkty mączne, fasolowe i ziemniaczane i cukier (w każdej postaci) ze swojej diety. Pierwsze efekty można dostrzec już po tygodniu (mam na myśli spalenie tkanki tłuszczowej a nie utratę wody jak na innych dietach) .

Dzięki temu insulinoodporność można zmniejszyć, a po pewnym czasie zlikwidować. Wówczas małe ilości glukozy będą stymulować produkcję małej ilości insuliny, która szybko zostanie wchłonięta gdy glukozy braknie. Wtedy zaczyna działać glukagon, który zaczyna mobilizować trójglicerydy zgromadzone w tkance tłuszczowej wysyłając je do komórek. Tkanka tłuszczowa się zmniejszy, a wydolność poprawi, ponieważ organizm nie będzie głodował.

Ponieważ tak sposób odżywiania powoduje wygaszenie pewnych szlaków metabolicznych (glikolizy) a uaktywnienie innych (beta-oksydacja tłuszczów), przez kilka dni można odczuwać dyskomfort (objawia się zazwyczaj potliwością, rozstrojem ogólnym, biegunką, bólem głowy) ale po 2-4 dniach mija.

Czy ruch przy odchudzaniu jest potrzebny?

Ruch sam w sobie jest zdrowy – niektóre hormony mogą wydzielać się dopiero po 30 minutowym wysiłku. Jednak z punktu widzenia otyłości ruch nie tylko nie zmniejsza wagi ciała, ale (poza kontuzjami i przeciążeniem stawów oraz kręgosłupa) dodatkowo może powodować zwiększenie masy ciała o czym napisałem powyżej, podając link do badań.

Wynika to z prostej przyczyny. Natura nie znosi próżni. Innymi słowy: ilość energii wydatkowanej pozostaje w stałym związku z ilością energii przyjmowanej:

  • górnik, który pracuje bardzo ciężko – potrzebuje „dowozu” dużej ilości kalorii,
  • księgowy, który prowadzi pasywny tryb życia – będzie miał mniejsze zapotrzebowanie energetyczne.

Fakt, że zmusimy księgowego do ciężkiej, górniczej pracy spowoduje automatycznie u niego większy apetyt i większe zapotrzebowanie na energię. Jeśli górnika posadzimy przed komputerem – jego organizm naturalnie zmniejszy zapotrzebowanie na dostawy energii.

Tak samo dzieje się podczas ćwiczeń: więcej ćwiczeń, to więcej energii, którą trzeba dostarczyć. Jeśli w Twojej diecie dominują węglowodany, to insulina nie pozwoli na uwolnienie energii zmagazynowanej w tkance tłuszczowej. W efekcie po każdym treningu będzie Ci się chciało jeść.

Ruch (umiarkowany) pomaga oczywiście utrzymać ciało w warunkach higienicznych, jednak nie jest potrzebny do zmniejszenia masy ciała (zwłaszcza forsowny, na siłowni).

Bez efektu jo-jo

Kiedy czytam takie wątki na forach, pisane przez zdesperowane osoby z jednej strony jestem pełen trwogi, z drugiej nie mogę powstrzymać się od śmiechu.

Mamy tragizm autora tematu – bo nadwaga w naszym społeczeństwie (w ogóle w zachodniej cywilizacji zapchanej kultem ciała) nie jest powodem do dumy i rodzi upokorzenia oraz wstyd oraz niezrozumienie u „szczupłych”.

Po drugiej stronie znajdują się porady innych (często równie zdesperowanych) osób, które w dobrej intencji zalecają „zmniejszenie pojemności żołądka”, „liposukcję”, „suplementy”, „chrom”, „2 godziny na rowerze, codziennie” albo „ograniczenie ilości posiłków” czy „podawanie w mniejszych talerzach” albo niemal psychoterapię polegającą na „doskonaleniu swojej silnej woli” a najlepiej wszystko na raz, jakoby miało to zapewnić zmniejszenie wagi.

Niestety, każde z takich działań sprawia, że nawet, jeśli uda się zmniejszyć wagę to będzie to albo szkodliwe dla ciała (tzw „niezdrowe chudnięcie”), albo szkodliwe dla ducha (niepokój, rozdrażnienie, zmęczenie, problemy psychiczne). I zawsze, ale to zawsze gwarantuje efekt jo-jo.

Wynika to z prostego uwarunkowania, które już wcześniej przytaczałem: każdy z nas ma swój własny bilans energetyczny w danej chwili. I nie da się na dłuższą metę oszukać organizmu, mimo, iż ma spore zdolności kompensacyjne.

Jeśli potrzebuje 3000kcal na dobę to podawanie 1000 sprawi, że będzie się sukcesywnie wyniszczał, głodowanie komórek będzie dotkliwe do tego stopnia, że sprowokuje zmiany psychosomatyczne (najłatwiej zaobserwować rozdraznienie lub notoryczne myśli o jedzeniu).

Jeśli spożyjemy 3000kcal ale na skutek ciężkich ćwiczeń spalimy 4000kcal, ponownie pojawi się niedobór, komórki będą głodować i wołać o jedzenie. Skutek – ten sam jak wyżej. Nawet zmniejszenie pojemności żołądka niczego nie zmienia (osoby po tej operacji są pod szczególną obserwacją lekarzy, z zaleconą dietą oraz terapią farmakologiczną, dzięki czemu chudną). Mniejszy żołądek zmieści mniej pokarmu, ale nie zmieni to faktu, że komórki cały czas wołają jeść i domagają się „zaprogramowanej” ilości kalorii.

Dlaczego nie pojawia się efekt jo-jo?

Tak, po eliminacji węglowodanów nie pojawia się efekt jo-jo. Wszystko rozbija się o produkty, z których Twoje ciało pozyskuje energię. Jak wspomniałem, przy diecie bogatej w węglowodany powstaje glukoza, która zamieniana jest w energię. Innymi słowy, zaspokaja głód komórek.

Nośnikiem tej energii jest cząsteczka ATP (kwas adenozynotrójfosforowy) i cały szkopuł w tym, że cukier dostarcza tylko 21 moli ATP (38 cząsteczek w jednym cyklu), podczas gdy wolne kwasy tłuszczowe (pochodzące z uwolnionych przez tkankę tłuszczową trójglicerydów oraz procesu trawienia tłuszczów z pożywienia) dają 50,4 mole (129 cząsteczek). Z prostej proporcji widać, że tłuszcze dają 2,5 razy więcej energii niż cukier – czyli można ich zjeść 2,5 razy mniej, aby uzyskać tyle samo energii co z węglowodanów – posiłki są mniejsze, choć dają tyle samo energii i komórki nie głodują. Ale to nie wszystko:

Jak napisałem wyżej, dieta niskowęglowodanowa zmniejsza do minimum ilość insuliny, więc nie występuje zjawisko insulinoodporności. Jeśli w krwioobiegu nie ma insuliny, wówczas swobodnie może działać glukagon, który „otwiera magazyny” tkanki tłuszczowej i zasila trójglicerydami (wolne kwasy tłuszczowe) komórki, dzięki czemu nawet nie jedząc ciągle czujemy się syci.

Jednocześnie ta niewielka ilość węglowodanów jest wystarczająca do tego, aby uruchomić proces beta-oksydacji w której paliwem są kwasy tłuszczowe.

Organizm nie jest wygłodzony i nie ma napadów wilczego głodu. Niestety, każde „ustępstwo” w postaci większej podaży węglowodanów i cukru sprawia, że organizm przestawia się z beta-oksydacji (spalanie tłuszczów) w glikolizę (spalanie cukru) z wszystkimi tego konsekwencjami (insulina, gromadzenie trójglicerydów w tkance tłuszczowej).

Jeśli zainteresowałem Cię tym zagadnieniem – tyciem i chudnięciem – to więcej na ten temat poczytasz w książce Gary’ego Taubes’a „Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić” którą znajdziesz jeszcze na OLX lub allegro.

To co robić, żeby schudnąć?

Jak widać z powyższego wywodu – nie musisz wcale MŻ (mniej żreć), ani więcej ćwiczyć. Po prostu zmień sposób odżywiania. Gwarantuję Ci pozytywne skutki – zarówno dla Twojej wagi, jak i zdrowia i samopoczucia. Jeśli masz jednak jakieś pytania – czekam na Twoje komentarze!

Dołącz do 581 subskrybentów!

Zapisz się na mój darmowy kurs emailowy a dowiesz się między innymi:

Ebook dla Ciebie
Ebook dla Ciebie

  • jak w sklepie odróżnić trujące ziemniaki od dobrych?

  • co gotować w domu, żeby oszczędzić czas

  • czemu podwyższony cukier jest większym problemem niż cholesterol?

  • które choroby możesz wyleczyć albo złagodzić dietą?

Dodatkowo otrzymasz bezpłatnie ebooka "52 skuteczne psychorady", który ułatwi Ci wpływanie na ludzi i lepsze życie!

1-2 maile w tygodniu pełne informacji, wskazówek i ciekawostek dotyczących jedzenia, gotowania i zdrowia.

Dołącz do 581 subskrybentów!

Zapisz się na mój darmowy kurs emailowy a dowiesz się między innymi:

Ebook dla Ciebie
Ebook dla Ciebie

  • jak w sklepie odróżnić trujące ziemniaki od dobrych?

  • co gotować w domu, żeby oszczędzić czas

  • czemu podwyższony cukier jest większym problemem niż cholesterol?

  • które choroby możesz wyleczyć albo złagodzić dietą?

Dodatkowo otrzymasz bezpłatnie ebooka "52 skuteczne psychorady", który ułatwi Ci wpływanie na ludzi i lepsze życie!

1-2 maile w tygodniu pełne informacji, wskazówek i ciekawostek dotyczących jedzenia, gotowania i zdrowia.

373 komentarze do “Jak schudnąć i dlaczego tyję?”

  1. Jak to wygląda w przypadku wegetarian? Białko pozyskujemy ze zbóż i strączków, czyli tego co według Twojej wiedzy należy odstawić.

    1. Ula, jeśli pytasz o proces odchudzania wygląda identycznie. Trzeba zmniejszyć ilość przyjmowanych węglowodanów a zwiększyć ilość tłuszczy. Znam kilka osób, które są wegetarianami (w wyniku przekonań etycznych i jedna – religijnych) a mimo to stosują wysokotłuszczowy sposób żywienia. Bazą tłuszczową są oliwa z oliwek, kokosy, żółtka jaj oraz nabiał. Niestety, nie znam wegan, którzy stosowaliby taką dietę.

      W istocie, sama eliminacja produktów strączkowych, mącznych, makaronów, ziemniaków, ryżu itp sprawia, że pozostają w diecie w zasadzie same warzywa. Białko pozyskiwane jest z żółtek jaj, oraz nabiału (nawet, jeśli nie są to żółte sery ponieważ do ich produkcji używa się podpuszczki nieakceptowanej przez wielu wegetarian).

      Niestety – również wśród wegetarian nie brakuje ludzi z podniesionym BMI. Otyłych jest zdecydowanie mniej niż u klasycznego „wszystkożercy”, jednak są osoby które mają sporo zbędnego tłuszczu „tu i ówdzie”. Przyczyną jest opisywana w tekście insulinoodporność wywołana wysokim stężeniem cukru (węglowodanami). Dieta bazująca na tłuszczu jako głównym źródle energii sprawia, że w krwioobiegu w zasadzie nie ma insuliny, więc tkanka tłuszczowa „nie umie” bez niej przyjmować trójglicerydów, nawet jeśli w początkowej fazie diety takowe krążą we krwi. A te pojawią się na 100%, ponieważ we krwi pojawia się glukagon, który „otwiera” magazyny tkanki tłuszczowej uwalniając trójglicerydy, które później zasilają razem z wolnymi kwasami tłuszczowymi komórki ciała. Jeśli interesuje Cię aspekt naukowy tego zagadnienia (węglowodany, indeks glikemiczny i odchudzanie) polecam Ci ten dokument. Jest napisany naukowo, z licznymi przypisami i źródłami, ale nadaje się do czytania :)

      Jak napisałem w artykule o smalcu, tłuszcze wysokonasycone (o długich łańcuchach) są zdecydowanie lepszym źródłem energii (wiążą więcej wysokoenergetycznego wodoru) niż mniej nasycone (krótkie łańcuchy) czy wielonienasycone albo jednonienasycone. Poza olejem palmowym i kokosowym, które są roślinnymi źródłami nasyconych kwasów tłuszczowych nie znam innych (jest ich jeszcze trochę w awokado). Jednak świadomy wegetarianin będzie potrafił wymienić zapewne jeszcze kilka.

      Gdyby nie jedna, najważniejsza różnica między dietą wysokotłuszczową roślinną (wegetariańską) a zwierzęcą (mięsożercy) mógłbym w zasadzie być wegetarianinem. Problem w strukturze białek roślinnych. Jak wiadomo, na świecie istnieje ponad 300 aminokwasów, jednak istotnych z punktu widzenia budowy tkanek istotnych jest tylko 20. Z kombinacji tych 20 powstaje niemal nieskończona ilość białek używanych przez żywe organizmy. Każdy gatunek żyjący na ziemi wykorzystuje białka do budowy swoich komórek. Inne białka wykorzystuje wodorost, inne kura, inne jabłoń a jeszcze inne człowiek. Oczywiście jest tak, że osobniki podobnych gatunków (lub z podobnych rodzin) wykorzystują podobne białka, ale czasem różnice są subtelne. Jeśli taki osobnik zje białko inne niż to, z którego sam jest zbudowany musi je „przemontować” (rozłożyć na aminokwasy) w taki sposób, aby nadawało się do wbudowania go w jego własne komórki. Np krowa, która je trawę, „rozmontowuje” białka aby później ponownie je „zmontować” na nowe, przydatne do wzrostu i odbudowy jej organizmu. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że każdy proces montażu i demontażu wymaga energii a poza nią – dostępu do różnych dodatkowych materiałów (witamin) i narzędzi (enzymów). Im mniej energii i zasobów będzie angażować proces „przemontowania” białka tym lepiej dla organizmu bo nie marnuje energii. Stąd optymalnie jest pobierać ze środowiska wszystkie substancje w takiej postaci, które są najmniej energochłonne w procesie przyswajania. Ideałem powszechnie przyjętym na świecie jest białko zawarte w żółtku jaja kurzego (ważne: nie białko w jaja, tylko białko zawarte w samym żółtku) – to wobec niego porównuje się wszystkie inne rodzaje białek zwierzęcych i roślinnych – zarówno jeśli chodzi o przyswajanie, jak i proporcje niezbędnych aminokwasów, dzięki czemu można je niskim kosztem „przemontować” i wprowadzić do organizmu.

      Zboża i strączki zawierają inne toksyny, które mają służyć roślinie jako pomoc w przedłużeniu gatunku – doprowadzeniu do kiełkowania i wzrostu nowej rośliny z ziarna (są to np. kwas fitynowy, lektyny czy gluten). Niekóre z tych substancji skutecznie uniemożliwiają pozyskanie z nich białka w procesie trawienia w przewodzie pokarmowym człowieka, pozyskanie witamin itd. Stąd częsy przypadek, z którym się spotykam, kiedy to wegetarianie (nawet w lecie, gdy pod dostatkiem jest warzyw i owoców) muszą się suplementować preparatami witaminowymi lub zawierającymi mikroelementy. Nie bez znaczenia jest również fakt, że białko pochodzenia zbożowego jest silnym alergenem, w niektórych przypadkach działającym toksycznie na ludzki organizm.

      Zboża (i pochodne fasoli) zawierają także inhibotory amylazy. Amylazy (ślinowa, trzustkowa) to enzymy, który umożliwiają rozkład węglowodanów (głównie skrobii ale i innych wielocukrów) do prostszych cukrów np. maltozy czy dekstryny. Dzięki temu skrobia której nie umiemy strawić – jest już „nadtrawiana” przez ślinę a później dalej, w jelitach – rozkładana co prostszych cukrów a potem do glukozy przyswajanej przez komórki. Rośliny strączkowe i zboża zawierają inhibitory amylazy – substancje, które spowalniają lub całkowicie hamuja działanie amylazy więc spożyta skrobia nie jest trawiona ale wydalana (najczęściej w towarzystwie gazów wytwarzanych przez bioflorę jelita grubego). W efekcie – zmniejsza się ładunek glikemiczny zjedzonego posiłku (czyli organizm „odzyskuje” z niego mniej glukozy) ale jednocześnie musi zjeść więcej, żeby tej glukozy wystarczyło dla głodnych komórek. To trochę bezsensowne – jeść dużo dlatego, bo pokarm ten nie może być strawiony całkowicie. Lepiej zjeść mniej czegoś, co będzie strawione (i wykorzystane) w 100%.

    2. Jesz straczki i jestes przy masie? Coś krecisz. Jaja, ryby, zielone czesci warzyw i orzechy. Przerwa miedzy posilkiem min. 4h , miedzy posilkami tylko woda niegaz oczywiscie.

  2. To wszystko burzy dotychczasowy zasob wiedzy, jaki na temat jedzenia i odchudzania mialam! Czy mozna prosic o przykladowy, jednodniowy jadlospis?

    1. kaja, nie tylko Twój. Kiedy zacząłem się interesować biochemią a potem metabolizmem (jakieś 15 lat temu), to zanim postanowiłem spróbować na sobie minęło 3 lata. Sam obawiałem się (to był przełom wieku: 1999-2000), że postępując dokładnie wbrew obiegowym sugestiom i zaleceniom żywieniowym tylko sobie zaszkodzę. Przypomnę, że w końcu lat 90 w reklamach królowały margaryny (z Ramą na czele) oraz wszystkie wysokowęglowodanowe dania gotowe (Knorr startował ze swoimi makaronami, Pudliszki i Łowicz z daniami w słoiku, płatki śniadaniowe od Nestle – nawet były takie „fit” Vitalia chyba) a do każdego jogurtu dodawano zboża, jakoby miały gwarantować „zdrwowy tryb życia”. I mimo tego „zdrowego” jedzenia które wciskałem w siebie na siłę (bo w mojej rodzinie od wielu pokoleń jadło się tłusto albo bardzo tłusto), wcale nie czułem się dobrze. I ciągle byłem głodny. Obok mojego łóżka zawsze była butelka wody mineralnej, bo zawsze chciało mi się pić (to typowe, przy dużej podaży węglowodanów i białek).

      Ale chciałem być „trendy” wyjmując na śniadanie w pracy kanapkę z ciemnego chleba z chudą szynką i szczypiorkiem. Dopiero po 2 latach takiego żywienia oraz nauki o żywieniu i metaboliźmie zrozumiałem w czym tkwi problem. Wróciłem do swojego „rodzinnego” sposobu żywienia. Jajecznica na słoninie albo podgardlu, mięso na obiad, surówki z dużą ilością oliwy (albo skwarek), pomidory, ogórki, mnóstwo masła, bardzo cienkie kromki chleba, zboża tylko w postaci kaszy (jaglana, czasem jęczmienna i gryka), śmietana, lody i sery. Warzywa stały się dodatkiem takim samym jak mięso. Podobną historę opisuje autorka tego bloga.

      Komuś może się wydawać, że aby jeść wysokotłuszczowo trzeba pochłaniać sam smalec z masłem i przepijać oliwą. Że to jedzenie jest niedobre. Nic bardziej mylnego. Wystarczy spojrzeć na ten wywiad (i zdjęcia bohaterki!), żeby zobaczyć, że takie jedzenie jest bardzo przyjemne. Pani Edyta stosuje dietę optymalną (dr. Kwaśniewski), jednak nie ma istotnego znaczenia, czy to akurat Kwaśniewski, Atkins czy inny promotor niskowęglowodanowych posiłków. Zasada, którą opisałem jest niezmienna – unikając cukru, unikasz insuliny. A samo to już sprawia, że Twój organizm spala trójglicerydy skoncentrowane w tkance tłuszczowej.

      Czy 1g węglowodanów na 1kg masy ciała do mało, czy dużo? Ktoś może mierzyć to kategoriami: ważę 60kg więc muszę zjeść 60g węglowodanów – czyli np. 60g. pomidorów. Albo 60g kapusty. Prawda jest jednak taka, że w 100g pomidorów znajduje się ledwo 5,2g węglowodanów. W 100g kapusty – 7,4g. Możemy zatem zjeść bez trudu posiłek, składający się ze 100g kapusty smażonej ze skwarkami z boczku (100g), dodać 100g pokrojonych pomidorów oraz posypać to tartym, żółtym serem (100g). Łącznie to będzie spory posiłek: 400g a w nim: białko 39g (10g z boczku i 29 z sera), tłuszcz 82g (53g z boczku i 29 z sera) oraz węglowodany 12g (5 z pomidorów i 7 z kapusty). A to dopiero 12g węglowodanów! Możesz więc jeszcze zjeść 5 (PIĘĆ!!!) takich dań, zanim sięgniesz 60g węglowodanów, które wyliczyłem na wstępie. 5 posiłków po 400g – to 2 kg jedzenia. Nie znam wielu osób, które są w stanie tyle zjeść w ciągu doby, zaś kaloryczność każdego z tych posiłków jest tak duża (156+738+48=942kcal), że komórki nie mają nawet cienia szansy na głodowanie i większość ludzi nie zje więcej niż 2 takie posiłki na dobę.

      Przykładowe tabele zawartości białka, tłuszczu i węglowodanów znajdują się tutaj (w górnym menu rozwija się link „tabele”). Jak widać, z powyższego przykładu (i wcześniejszego linku do wywiadu), w takiej diecie jest miejsce na wszystko, więc nie da się o niej powiedzieć że jest monotonna. A tłuszcz nie jedno ma imię: nie musi to być smalec czy oliwa. Może być awokado, kokos albo bita śmietana czy lody.

  3. Witaj,
    Bardzo ciekawy artykuł.
    2 pytania:
    – co z cholesterolem?
    – co jeść skoro właśnie wykluczyłeś wszystko co spożywam w akcie „zdrowego żywienia”, a i tak ważę 102kg ;) (fakt ze mam problem z tarczycą – niedoczynność i Hashimoto)

    Pozdrawiam! :)

    1. O cholesterolu napisałem artykuł, ale pisałem też wielokrotnie w komentarzach. Powstał także odrębny tekst o smalcu, a w nim także sporo informacji o cholesterolu.

      Cholesterol zawsze jest problemem u osób zjadających za dużo węglowodanów oraz białek (profil lipidowy jest bardzo niekorzystny, przeważają LDL i VLDL oraz wysoki poziom trójglicerydów). Przy pożywieniu bogatym w tłuszcz profil lipidowy się zdecydowanie poprawia (wzrost HDL, spadek LDL i TG), ustępują stany zapalne, zmiany miażdżycowe i wiele innych niekorzystnych objawów.
      Magdo, jak sama piszesz – próbujesz „zdrowo się odżywiać” a mimo to nadal Twoja waga jest daleka od Twoich oczekiwań. Już cytowałem link do tego bloga, ale zacytuję ponownie – te same objawy opisuje ta osoba, włącznie z problemami z tarczycą (to akurat występuje zawsze, w zbyt dużej podaży kwasów omega-6 – czyli oleje rafinowane). Spróbuj odżywiać się zatem wbrew temu, co piszą w kolorowych czasopismach (ale jak podawałem w tekście – również wbrew temu, co zalecają dietetycy). Przetestuj się przez miesiąc. To wystarczy – i zobaczysz jak się czujesz, jak reaguje Twoje ciało i jak zachowuje się waga.
      To bardzo trudno wytłumaczyć komuś, kto od zawsze jadł chleb, ziemniaki i makaron. Serio, wiem jak jest z moimi znajomymi, czy częścią rodziny. Ale jeśli ktoś spróbuje chociaż „z ciekawości” albo jako „ostatnia deska ratunku” – i zaczyna odczuwać wszystkie pozytywne zmiany (np. cera, mniejsze napięcie, lepszą reakcję na stres, brak wykwitów skórnych, dolegliwości żołądkowych, brak migren, odczuwalną poprawę stanu uzębienia i ogólnego zdrowia) to później boi się lekarza – w obawie „co on na to powie, jak zobaczy moje wyniki”. Ale okazuje sie, że te wyniki wcale nie są złe (a nawet lepsze niż kiedykolwiek). I co ciekawe – można sobie wyobrazić życie bez ziemniaków, mąki i chleba :) Oczywiście tradycyjnym rozumieniu. Bo frytki czy placki ziemniaczane na smalcu albo kromka z masłem, serem białym i pomidorem krzywdy na tej diecie nie zrobi :)

  4. Witam,
    Mam rozumieć że polecasz dietę Montignaca, stosowanie Indeksu glikemicznego. Kiedyś po gwałtownym przytyciu szukałam powodu, znalazłam tę dietę i starałam się omijać produkty z wysokim indeksem. Oduczyłam się słodzenia herbaty, zaczęłam jeść makarony pp, niestety najlepsze produkty nie są najtańsze odpowiedni ryż, chleb, najtańsze ziemniaki mają najwyższy indeks. Jak jeść zdrowo i w miarę oszczędnie??

    1. Sandra, co do zasady Montigniac ma rację – winę za otyłość ponosi cukier i insulina, stąd promuje on żywność o niskim indeksie i niskim ładunku glikemicznym. We wcześniejszym komentarzu podałem link do obszernego, polskiego opracowania tego zagadnienia.

      Problem, który ja dostrzegłem z Monigniacem (testowałem go przez 4 miesiące skrupulatnie zapisując swoje samopoczucie oraz wyniki morfologii wykonywanej co 2 tyg), jest taki, że nie promuje on dobrych białek skupiając się jedynie na ładunku glikemicznym <50 i <60 w docelowym etapie. Polegając wyłącznie na tych zaleceniach odczułem np. większą zapadalność na infekcje (zwykłe przeziębienia), niższą wydolność organizmu, płytszy oddech, większe pragnienie, nieco słabsze włosy i paznokcie (jakby łamliwe czy kruche). Zaznaczam, stosowałem jej książkową wersję.

      Utrzymywanie regularności posiłków było dla mnie również pewnym problemem w kwestii wytrzymania "reżimu" żywieniowego – jesli po solidnym śniadaniu nie byłem głodny, to mimo to jadłem obiad.

      Zbyt dużo białka defacto również mi nie służyło (w nadmiarze i tak jest zamieniane na glukozę) i niepotrzebnie obciążało nerki.

      I jak sama zauważasz – jedzenie węglowodanów o niskim indeksie i ładunku glikemicznym nie jest tanie ani łatwo dostępne (zima).

      W moim przekonaniu – ale nie tylko w moim – dieta wysokotłuszczowa i niskowęglowodanowa zarazem – jest najlepszą odpowiedzią dla wszystkich ludzi, którzy chcą się czuć zdrowo. Niska waga i dobry stan zdrowia przyjdą samoistnie.

  5. Dziękuję za obszerną odpowiedź. Na jajka się jednak nie skuszę (staram się je eliminować z diety z powodów etycznych, kupuję je sporadycznie tylko jeśli mam akurat dostęp do jaj tzw. „szczęśliwej kury”). Ciekawe jest to całe zamieszanie z insuliną.. na pewno warte przemyślenia.
    Jeśli chodzi o strączki, to są sposoby na eliminowanie tych toksyn (np. kiełkowanie, namaczanie) lub eliminowanie ich działania (doprawianie odpowiednimi ziołami). Mam nadzieję, że takimi sposobami rzeczywiście skutecznie można się z nimi rozprawić, żeby nie wyrządzały więcej krzywy niż pożytku.
    P.S.: Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę, że darmowy e-book, który wysyłasz zawiera wiele informacji kompletnie sprzecznych z tym co piszesz na blogu. Może wysyłasz go od zawsze i już nie pamiętasz co w nim jest =) Pozdrawiam.

    1. Ula, ja sam kupuję jajka od wiejskich bab – nie wiem czy ich kury są szczęśliwe czy nie, ale po prostu te jajka mają lepszy smak niż sklepowe (choć są mniejsze, bardziej blade, często z ledwo słomkowym żółtkiem). Co do insuliny – jeśli poguglujesz na temat insulinoodporności – dowiesz się więcej (m.in. o tym dlaczego powstaje cukrzyca typu II oraz autoagresywna typu I).
      Oczywiście masz rację – kiełkowanie zmienia niejednokrotnie strukturę chemiczną nasion (niekoniecznie w dobrą dla człowieka stronę), podobnie jest z fermentacją (samo namaczanie nie wystarczy). Stąd np. głodujące narody afrykańskie wolą otrzymywać nasiona sorgo/prosa/kukurydzy, z których przyrządzają ferment, a potem gotują leguminy. Podobnie w dawnej Polsce – jadło się tylko chleby na zakwasie. Drożdże zaś pomagały zamieniać wiele toksyn podczas fermentacji. Dzisiaj używa się głównie polepszaczy bo nikt nie ma czasu na hodowlę szlachetnych drożdży, zaś kwaśne pieczywo nie jest chętnie kupowane. Problem w tym, że ludzie nie mają wielodzielnych żołądków, tak jak trawożercy – a to sprawia, że trawienie roślin zawsze będzie dla nich kłopotem od strony chemicznej (mają także inną florę bakteryjną, która odgrywa niebagatelną rolę w trawieniu roślin).

      PS. Ebook to celowe działanie. Ten artykuł własnie pokazuje kontrast pomiędzy tym, co „powszechnie znane i akceptowane” oraz tym, co jest faktem wynikającym z doświadczenia naukowego. Wiele osób zwróciło mi już uwagę taką jak ty – ebook ma się nijak do idei, którą przedstawiam na blogu. Ale tylko dzięki temu udaje mi się zaszczepić pewną myśl, ideę – samodzielnego badania tego co jem, jak jem i jakie mam życie. Takie kontrastowe przedstawienie poglądowych teorii z twardymi faktami daje najwięcej do myślenia.

  6. Artykuł jest super. Jednak mnie bardzo interesuje kwestia „ustępstwo” w postaci większej podaży węglowodanów i cukru sprawia, że organizm przestawia się z beta-oksydacji (spalanie tłuszczów) w glikolizę (spalanie cukru) z wszystkimi tego konsekwencjami (insulina, gromadzenie trójglicerydów w tkance tłuszczowej).
    Niestety jestem mocno uzależniona od różnego rodzaju słodkości i choć od pewnego czau staram się je ograniczać to jednak zdarzają mi się chwile słabości. Czy takie ciastko, czekoladka itp. jest w stanie wszystko zburzyć a jeśli tak to co dalej?

    1. Ania, dieta wysokotłuszczowa, niskowęglowodanowa kiedy staje się już nawykiem żywieniowym (codziennym modelem żywienia) wcale nie oznacza rezygnacji ze słodkości. Sekret tkwi w proporcji – jeśli ją zachowasz, to Twoje węglowodany mogą pochodzić wprost z czystej glukozy. Albo cukru spożywczego – ciastek, deserów i czekolady. Przykładem prostego, smacznego i nie kłócącego się z zasadami deseru niech będzie kogel-mogel z 3 żółtek, łyżki cukru i łyżki kakao, blok czekoladowy czy sernik na żółtkach i tłustym serze albo ciastka zrobione z 200g masła, 3 łyżki cukru, 200g mąki i 200g białego, tłustego sera. Można w nie zawinąć np. jabłka albo śliwki węgierki.

      Mało tego, stosując wysokotłuszczowy i niskowęglowodanowy sposób żywienia nawet jeden dzień szaleństwa (objadamy się cukrem) nie stanowi istotnego zagrożenia. Oczywiście rodzi pewne komplikacje – co natychmiast widać w samopoczuciu, kłopotach trawiennych itp., potrafi również zniszczyć szlaki metaboliczne tłuszczy i zacząć budować te dla glukozy (glikoliza), jednak powrót w kolejny dzień do diety wysokotłuszczowej sprowadza organizm „do pionu”. Problemem może być częste odstępstwo („słodki dzień” raz w tygodniu) jednak z praktyki oraz doświadczeń (nie tylko moich) wynika, że na wysokotłuszczowej diecie apetyt na słodycze przechodzi niemal natychmiast po ustąpieniu objawów insulinoodporności. Podobnie z resztą z alkoholem, którego organizm nie chce już przyjmować w takich ilościach jak kiedyś (zaobserwowałem u wielu osób np. rezygnację z piwa na rzecz wytrawnego wina), to z kolei wynika z nadmiaru kalorii, które spożycie alkoholu ze sobą niesie.

  7. Rafale.. Z kilku jednak względów dieta zawierająca mięso jest dla niektórych (dla mnie) nie do przyjęcia. Nie wyobrażam sobie, żeby reakcje chemiczne w moim organizmie uzasadniały proceder masowej hodowli zwierząt w takiej formie i skali jak to ma miejsce obecnie. Staram się znaleźć złoty środek, choć nie czuję presji, bo nie mam nadwagi i lubię swoje ciało. Interesuje mnie przepis na to by tak pozostało =)
    Jestem ciekawa jakie jest Twoje zdanie na temat tzw. badania chińskiego opisanego w książce dr Campbella „Nowoczesne zasady odżywiania”, jeśli ją czytałeś to będę wdzięczna za jakieś refleksje.
    Ciekawe są Twoje wskazówki żywieniowe z któregoś z poprzednich postów. Czy myślisz, że ten bekon można by jednak zastąpić odrobiną fasoli? (uwielbiam fasolę ech)

    1. Ula, bardzo sobie cenię to, że piszesz z punktu widzenia osoby nie jedzącej mięsa. Dla Ciebie to kwestia stricte etyczna, i nie chciałbym z nią polemizować, bo na tej samej zasadzie mógłbym dyskutować z Hindusem o spożyciu wołowiny czy z Żydem na temat konsumpcji wieprzowiny. Stąd skupiam się na procesach, które odbywają się w komórkach. Tak jak napisałem Ci we wcześniejszym komentarzu, można żywić się wysokotłuszczowo i niskowęglowodanowo nie jedząc mięsa (choć z punktu widzenia energetycznego to trochę droga „na około” w szlaku biochemicznym).

      Sam unikam – jeśli tylko mogę – wszystkiego co jest „fermowe”, choć nie do końca mam pewność, że to się udaje. Większość ludzi jest niestety skazana na żywność „z marketu”. I chyba oboje się zgodzimy że zarówno takie mięso jak i rośliny – w porównaniu do ich odpowiedników hodowanych w małych, przydomowych gospodarstwach – różnią się jakością ogromnie.
      Przykład z mojego ogródka: rodzą się w nim marchewki z kilkoma korzeniami, kapusta, która jest pojadana przez larwy motyli i sałata, którą jedzą mszyce i ślimaki. W markecie nie spotkałem ani jednego warzywa (ale i na targu, u tzw. handlarzy), które miałoby choć ślad szkodnika. I nie chodzi wcale o to, że oni to sortują przed sprzedażą. Te warzywa są zwyczajnie inne. Ostatnio wyrzuciłem jabłko, które stało w mojej kotłowni. Jabłko to znajdowało się w pudełku Happy Meal z McDonalds, razem z frytkami i jakimś hamburgerem, oraz zabawką, którą chciała nasza córka. Jabłko – zielone i piękne – wytrwało w mojej kotłowni 14 miesięcy. Było nieco pomarszczone – ale nie nosiło śladów nawet minimalnego zepsucia, pleśni czy czegokolwiek innego, mimo, że obok postawiłem drugie jabłko z mojego drzewa (zgniło całkowicie po 6 tygodniach), a w pomieszczeniu zakwaszał się ocet jabłkowy oraz „pracowało” wino.

      Jeśli chodzi o Campbella – czytałem jego książkę, w oryginale bo w Polsce nie była jeszcze dostępna (ogromnie gruba z uwagi na cytację danych statystycznych), znalazłem u znajomego na półce (pierwsze wydanie). Generalnie zgadzam się tylko z jedną jego obserwacją: ani leki ani operacje nie są wstanie wyleczyć większości chorób dominujących w USA i Europie, natomiast można zrobić to za pomocą diety. Tyle, jeśli chodzi o mój wspólny z nim punkt widzenia. Teraz o tym, co nas różni:

      1. Dane
      Jak wspomniałem w książce China Study znajduje się cały zestaw danych statystycznych. Na szczęście ktoś je opublikował w Sieci, więc łatwo mogłem się pochylić nad ich częściową analizą. Zainteresowanych zapraszam tutaj, jest kompletna lista w plikach cvs wraz z etykietami danych (jeszcze z pierwszego wydania). Nieścisłości, które znalazłem są identyczne z tymi, które ktoś opisał tutaj, z czego główna jest taka, że u osób, które jadły głównie białko zwierzęce odnotowano niemal 70% mniej przypadków chorób serca, niż u tych, które jadły mniej białka zwierzęcego ORAZ u osób, które jadły więcej białka roślinnego, zanotowano 65% wzrost chorób serca wobec osób, które jadły mniej białka roślinnego. Więcej podobnych błędów jest tutaj.
      Ponadto, więszkość analiz (to głównie meta-analizy jak u Ancela Keysa), które wykonał autor w swojej książce nie miały podłoża naukowego, a były jedynie „montażem” pewnych elementów wyciętych z całości (stąd meta-analizy). Całe jego dzieło jest jedynie obserwacją (a nie badaniem) choć niektórzy idą dalej pisząc „opinią autora”. Stąd też, publikacja China Study nie była cytowana w żadnym poważnym, opiniotwórczym czasopiśmie, ani bazie badań medycznych.

      2. To nie były badania a obserwacje
      Różnica pomiędzy obserwacją naukową a badaniem jest taka: naukowiec zaobserwował, że dzieci wykształconych rodziców również są wykształcone. Wniosek: jeśli Twoi rodzice są po studiach ty również skończysz studia. Badanie naukowe: naukowiec zbadał, że wykształceni rodzice mają w domu dużo książek, które czytają dzieci przez co stają się bardziej wykształcone. Przyczyną wyższego wykształczenia jest więc chęć nauki, a nie to, że rodzice mieli wyższe wykształcenie. Albo obserwacja: gdy w październiku
      spada śnieg, pojawia się dużo wypadków drogowych – versus badanie: kiedy w październiku spada śnieg, kierowcy jeżdżą jeszcze na letnich oponach więc przyczyną wypadków jest brak opon zimowych. Obserwacje z natury nie mówią nic o przyczynach, jedynie opisują (często bardzo dokładnie) efekty.
      Przedstawiają jedynie korelację pomiędzy dwoma zagadnieniami a nie przyczynę wynikową.

      3. Szczegółowa krytyka
      Szczegółową krytykę wykonała już Denise Minger (przez 10 lat była wegetarianką) i osobiście zgadzam się z nią. Jej krytyka wywołała ripostę Dra Campbella, ta jednak ponownie została „storpedowana” merytorycznie przez środowisko naukowców, biochemików oraz lekarzy.

      Podsumowując China Study Dra Campbella są podobne do badań wykonywanych przez Ancela Keysa, który wmówił ludziom, że cholesterol jest zły i powoduje choroby serca oraz zawały. Jednak plus dla tego człowieka za to (i dla wszystkich innych), że chce mu się szukać sposobu na dobre odżywianie i dobre życie dla ludzi. W końcu nie myli się tylko ten, kto nic nie robi.

  8. Mam cukrzycę typu 2 i jadam właśnie: ciemne lub chrupkie pieczywo, wszystko chudziutkie, nie jadam wszystkich warzyw i owoców tylko wybrane, pięć posiłków i ogólnie większość zakazów niż przyzwolenia. Ten artykuł jest dla mnie balsamem i już widzę, że mogę zmienić swoją dietę. Bo mimo diety, te cholerne kilogramy „wiszą”. Wielkie dzięki. Ale lody mogę jeść, a je naprawdę uwielbiam. A może kiedyś jakiś artykulik ze wskazówkami dla „słodziaków”? Proszę.

    1. Małgorzato, rozmawiałem wielokrotnie z osobami które cierpią na cukrzycę w różnych stadiach. Sami stwierdzali, że im bardziej zmniejszali ilość węglowodanów, tym lepiej się czuli i mniej jednostek insuliny musieli sobie podawać. Nie zalecałbym Ci natychmiastowego porzucenia swojego modelu żywienia ale stopniową zmianę wraz z obserwacją reakcji (najlepiej pod kontrolą lekarza, albo bliskiej osoby która zna już Twoje reakcje insulinowe).
      Niestety, na diecie zbudowanej na węglowodanach kilogramy będą „wisieć” bo muszą (Jest kilka wyjątków, np tzw dieta japońska czyli ryż + ryba, gdzie występują głównie węglowodany, nieco białka oraz minimum tłuszczu, ale to temat na osobny artykuł. Testowałem również i tę dietę i mam pewne spostrzeżenia.). To wynika z metabolizmu komórek, który tutaj opisałem.
      Pisałem już, że częstym problemem u „słodziaków” są kamienie żółciowe. Powstały dlatego, bo w diecie wyeliminowano tłuszcze, przez co zastała w pęcherzyku żółciowym żółć wytworzyła złogi. Temat jest do ogarnięcia i pokonania samodzielnie.

      Zagadnienie cukrzycy to rzeczywiście temat na osobny tekst (i to całkiem pokaźny). W przypadku każdego typu cukrzycy (I i II typ) chodzi o to, żeby nie obciążać trzustki, która nie może produkować wystarczającej ilości insuliny która ma posłużyć do przeniesienia glukozy z krwi do komórek. Zawsze zadziwiały mnie zalecenia poradni diabetologicznych sugerujących obniżenie ilości węglowodanów a nie ich eliminację, skoro jak wiadomo, węglowodany zamieniane w glukozę powodują wzrost zapotrzebowania na insulinę. Po rozmowach z 2 diabetologami, wspólnie doszliśmy do nastepujących wniosków:
      1. trzeba obniżać poziom cukru
      2. człowiek musi coś jeść ale:
      – nie może jeść tłuszczu, bo „przecież wiadomo że ten jest szkodliwy dla zdrowia”
      – nie może jeść białek, bo one obciążają nerki, a w nadmiarze i tak metabolizują do glukozy
      – nie można jeść łatwoprzyswajalnych węglowodanów (o dużym indeksie i ładunku glikemicznym)

      Po dłuższej dyskusji (w warunkach grillowych niestety), diabetolodzy doszli do wspólnego wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest dieta oparta o węglowodany o niskim indeksie i ładunku glikemicznym, z częstymi posiłkami, niezbyt dużą ilością białka i niewielką ilością tłuszczu. Oraz podawaniem insuliny. Nadal będzie we krwi cukier, ale będzie to najzdrowsze z możliwych wyjść. Ot, takie „zło konieczne” czy „lepszy rydz niż nic”. Kontynuowaliśmy tę rozmowę później, na FB/GG, ponieważ byłem ciekaw ich reakcji na moje dociekania i wyniki badań które dotyczyły tłuszczy nasyconych oraz insulinoodporności. Obaj zgodnie stwierdzili że współczesne metody leczenia tej choroby nie są doskonałe, jednak umożliwiają przedłużenie życia we względnym komforcie „lepiej niż inne, które zostały przeanalizowane klinicznie”. Dziwi mnie jednak fakt, że nie przejawiali ciekawości wobec informacji, na temat narodów/plemion wolnych od cukrzycy (czy zespołu metabolicznego) z których poszczególne jednostki wyemigrowały do USA czy Europy, po czym zapadły na tę chorobę. Na tym przypadku widać, że nie jest to kwestia genotypu jakiegoś plemienia czy grupy etnicznej, ale ewidentny przykład wpływu diety i sposobu życia na powstanie choroby. Przyznali jedynie, że w tym świetle dieta oparta o tłuszcz (a nie węglowodany) jest „logiczna i warta rozważenia”.

  9. „Maslo maslane, czyli kit”
    Czytam 2gi raz od dechy do dechy i generalnie artykul dla mnie jest wysoce inspirujacy i przyklad Pani Edyty dajacy mocno do myslenia, ale z argumentami „Maslo maslane, …” nie zgadzam sie, bo przeciez wzrost to cos innego niz tycie.
    ps. szykuje sie do 2-miesiecznej proby diety niskoweglowod i wysokotłuszcz i juz wiem, ze bedzie działąc, bo obserwuje u siebie spadki wagi gdy obywam sie bez weglowodanow (i to z dnia na dzien), za to po porcji makaronu zwlaszcza, czy ryzu, waga leci do gory z automatu. Lepiej moje body toleruje ziemniaki, chleb tez niestety zdrajca zle wplywa na wage. Diety wysokotlusz boje sie z innego wzgledu – mam wstret do tluszczu, hyhy, i juz mnie mdli na sama mysl :P:P:P
    Przyklad Dziewczyny z bloga, ktory mi podales Rafale=strzal w 10. Dziewczyna opisala mnie po prostu. Puchniecie, „scięcia” energetyczne okolo 14.00… Niesamowite. Dzieki raz jeszcze. Za inspirację – zgodnie z motto „cechującą najlepszego nauczyciela”. Brawo.

    1. Magdo, z punktu widzenia fizjologi tycie jest wzrostem. „Coś” każe komórkom tłuszczowym zwiększać swoją ilość (i objętość). Mechanizm wzrostu mięśni (na skutek ćwiczeń) również można uznać za tycie (podnosi się przecież waga) jednak jest to zwyczajnie wzrost komórek na które jest zapotrzebowanie w pewnych okolicznościach (czasem endo- czasem egzogennych).
      Co ciekawe, komórki tłuszczowe są jednymi z nielicznych komórek w naszym ciele, które nie podlegają atrofii/apoptozie. Każda inna komórka (dobrym przykładem są komórki mięśniowe), kiedy przestaje być potrzebna ulega apoptozie – umiera i zostaje „zdemontowana”. Komórki tłuszczowe raz wytworzone, nie umierają nigdy – są jedynie „opróżnione”. To kolejny mechanizm, który natura wymyśliła po to aby ustrzec nas przed śmiercią – w chwili gdy jest dostępny nadmiar pożywienia, zamiast tracić czas na tworzenie „magazynów” – po prostu uzupełniamy te, które wytworzyliśmy wcześniej w naszym życiu. Jeśli ilość cukru/insuliny w naszym ciele jest cały czas wysoka, wówczas tkanka tłuszczowa otrzymuje sygnał do produkcji (wzrostu) kolejnych komórek tłuszczowych zdolnych do magazynowania trójglicerydów.

      Jeśli chodzi o wstręt do tłuszczu – wiele osób go ma, bo kojarzy im się ze smalcem, słoniną czy tłustą śmietaną – każdy ma swojego potwora :) Ale może dla Ciebie nie będą straszne orzechy, oliwa, awokado, kokosy, słodka śmietanka (36%), tłuste ryby (makrela, łosoś) czy żółtka. Tabele które podałem wcześniej można sortować pod względem białka/tłuszczu/węglowodanów – powinny być dla Ciebie pomocne.

      Co do linka dot. relacji dziewczyny. Nie ma zbyt wielu takich materiałów pisanych „po prostu” (jest dużo pisanych przez „ewangelistów” i fanatyków jakichś diet), w angielskojęzycznej blogosferze jest ich więcej (są związane z hasłem diety paleo). Ale sam wielokrotnie „przestawiając się” celowo na węglowodany doświadczałem tego uczucia, które opisuje autorka. Nie miałem zbyt dużo wytrwałości i zazwyczaj jadłem nadmiar węglowodanów (wysoki indeks i ładunek glikemiczny) przez 4-6 tygodni (zazwyczaj przed zastosowaniem kolejnej diety, którą chciałem przetestować), ale to wystarczało żeby: zwiększyć wagę o 15% (do 110kg), podnieść ciśnienia, stężenie cukru, zepsucie profilu lipidowego, obniżenie wydolności, spłycenie oddechu, zwiększenie pragnienia i łaknienia (butelka wody przy łóżku), napuchnięcie stawów, obniżenie odporności (opryszczka, łupież), zły wygląd skóry (łojotok, trądzik), bóle głowy i brzucha (zauważałem, kiedy zjadłem ponad 300g słodyczy na dobę), osłabienie koncentracji, nerwowość (zwłaszcza po słodkich ciastkach, sokach i napojach), napady głodu przed snem, niechęć do aktywności, problemy z wyspaniem się.
      Wiem, że podobnych objawów doświadczały inne osoby, w których diecie występowały takie „sycące” węglowodany. Większość z nich nadal tego doświadcza i nie widzi związku z tym co jedzą, nawet nie są skłonni do przetestowania (krótkotrwałego) innego modelu żywienia (niekoniecznie tłuszczowego, ot po prostu niskowęglowodanowego).

  10. Niestety znam problem „plastikowych warzyw”, dlatego z kilkunastoma rodzinami założyliśmy tzw. kooperatywę spożywczą i poszukujemy wspólnie zdrowych i ekologicznych produktów. Dopiero zaczynamy, ale już widać, że to się sprawdza.
    Czytam blog tłuste życie i wywiad z panią z leniwym pieskiem, bardzo ciekawe. Myślę, że moja dieta wygląda nieco podobnie (poza mięsem), widzę sporą szansę na zwiększenie ilości tłuszczu i ograniczenie węglowodanów skoro to kwestia proporcji, a nie całkowitej rezygnacji. Z tłuszczów używam głównie oleju lnianego, oliwy z oliwek i oleju rzepakowego nierafinowanego, czasem masła, śmietanki kokosowej i innych źródeł tłuszczów np.awokado, orzechów i nasion. Moją słabością są słodycze niestety.. podobnie jak Małgorzaty (kilka postów wyżej). Z tego co piszesz apetyt na słodycze mija po jakimś czasie stosowania diety, mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam i że doczekam tej chwili (to dopiero byłby cud heh).
    Dziękuję za podzielenie się opinią o książce i pozdrawiam.

    1. Ula, ta „spółdzielnia spożywcza” to całkiem dobry pomysł. Ja też mam swoich sprawdzonych dostawców, a nawet „listę rezerwową”. Dzięki temu „wiem co jem” (a raczej mam pewne przekonanie np. że kury były karmione ziarnem, a nie mączką rybną).
      Dokładnie tak jak piszesz – to jest kwestia zmiany proporcji w diecie, a nie rezygnacji z diety wegetariańskiej. Plus dla Twojego organizmu jeśli nie unikasz jajek czy żółtego sera, bo to zwiększa wavhlarz możliwości.

      Obserwując siebie oraz szukając różnych informacji na temat współzależności szlaków metabolicznych zauważyłem, że po przekorczeniu pewnej ilości energii dostarczanej z tłuszczem (dla każdego indywidualnej), nagle występuje „stop” na dodatkowe, wysokokaloryczne posiłki. Obrazowo, mogę to przedstawić tak, że dobra mama mówi dziekcku – zjedz najpierw obiad, później dostaniesz słodki deser – w trosce o to, aby najpierw dziecko zjadło pożywne danie, a potem, jeśli „będzie miejsce” – może zjeść „puste kalorie”. Gdyby matka zachowała się odwrotnie, dziecko karmiłoby się tylko słodyczami, nie jedząc obiadu.

      Per analogiam, spożycie posiłku, w którym dominuje tłuszcz (przypominam, że beta oksydacja tłuszczu dostarcza 2,5 razy więcej energii niż glikoliza cukru, ponadto tłuszcz „syci” komórki na dłużej niż cukier), sprawia, że człowiek ma mniejszą ochotę na wysokoprocentowy alkohol (dostarcza podobne ilości energii co tłuszcz) oraz cukier.

      Z mojego doświadczenia, najszybciej jednak człowiek uodparnia się na zapach świeżego chleba czy ciepłych drożdżówek. To równiez ciekawe – sam widok węglowodanów (albo myśl o nich) powoduje wydzielanie insuliny u człowieka, niejako przygotowując organizm na przyjęcie cukru. Po pewnym czasie to przestaje na człowieka „działać”, podobnie jak zapachy z pizzerii czy grilla :)

  11. Przy zalewie kaskadowym różnych diet, albo tak jak Ty trzeba każdej spróbować, albo zaufać komuś i wykorzystać jego doświadczenia. Jestem pewna, że mój sposób odżywiania nie jest właściwy, bo mam super paradontozę. Wiem, że to musi oznaczać jakieś złe proporcje w żywieniu! Ale jakie? Może właśnie unikanie węglowodanów i spożywanie większej ilości właściwych tłuszczów to ten klucz?

    1. Joanno, nie chciałbym, żebyś ufała komukolwiek (mnie również). Zależy mi na tym, żebyś Ty (i inni) zaufała sobie. Żebyś zaczęła sięgać dalej, niż sięgają obiegowe opinie i marketing. W moich tekstach pokazuję, że fakty mają się nijak do obecnego stanu wiedzy (często ugruntowanego już kilkadziesiąt czy kilkaset lat). Poleganie na kimkolwiek to ciągle chodzenie po omacku. Poznanie siebie (a do tego niezbędne są eksperymenty, bo jesteśmy różni i to co dobre dla mnie nie musi być w takim samym stopniu dobre dla innych).

      Jeśli chodzi o paradontozę – w zasadzie każdy stomatolog, którego zapytałem mówił, że to choroba nieuleczalna i zawsze kończy się u protetyka.
      Wtrącę małą anegdotę. Dość dawno temu handlowałem z Mongolią. Z jednym z klientów, nawiązałem bardzo fajną relację handlową, która zaowocowała przyjaźnią. Jakoś przy okazji wyszedł kiedyś temat dentystów. Powiedział mi, że jeszcze na początku XX wieku w Mongolii nie było w ogóle osób, które trudniłyby się stomatologią. Jeśli komuś uszczerbał się ząb, szedł do kogoś na miarę złotnika, kto wyrywał ułamany ząb i wstawiał złoty implant. Dzisiaj w Ułan Bator jest 1,2 miliona mieszkańców i około 300 dentystów (1 na 4000 osób). W Warszawie jest 1 na 1000 (zaleca się otworzenie gabinetu stomatologicznego przy 1000 potencjalnych klientów). Mongołowie od wieków byli narodem pasterzy, zbieraczy i myśliwych. Nie znali rolnictwa ponieważ prowadzili koczowniczy tryb życia. W związku z tym ich głównym źródłem pożywienia było mięso i mleko (wielbłądów, koni, krów, owiec). I od wieków byli znani z bardzo silnych, zdrowych zębów. Dopiero „cywilizacja” (podobnie jak u Eskimosów na Grenlandii) przyniosła im w prezencie choroby jamy ustnej i zębów oraz dentystów. Ciągle jest ich mniej niż w krajach „cywilizowanych” ponieważ penetracja zachodnich nawyków żywieniowych ciągle jest relatywnie niewielka.

      Wracając do tematu – istotnie jest tak, że zmniejszenie węglowodanów oraz unikanie wszelkiej maści cukru przy zwiększonej podaży tłuszczu (najlepiej kwasów nasyconych) sprawia, że nie tylko paradontoza zostaje zatrzymana, ale cofa się. Choroby zębów (ubytki) niestety się nie wyleczą (nie zmineralizują) jednak ogólny stan jamy ustnej ulegnie zdecydowanej poprawie. Zniknie kamień nazębny (to ciekawe uczucie, gdy któregoś dnia wypuwasz piasko-kamyki a język czuje na zębach zmianę „wyglądu”). Znika również „serowaty” nalot na zębach, który pojawia się u osób, które jedzą węglowodany. Ten nalot to efekt działania bakterii, które już w jamie ustnej rozkładają cukry tworząc przy tym kwasy uszkadzające szkliwo. Niestety – nawet wielocukry takie jak skrobia, pod wpływem amylazy ślinowej już w jamie ustnej rozkładana jest na prostsze cukry, które owe bakterie bardzo chętnie skonsumują.

      Z czasem stosowania wysokotłuszczowej i niskowęglowodanowej diety, ta niekorzystna flora bakteryjna może być zmniejszona do minimum, tak, że nie stanowi zagrożenia ponieważ nie znajduje korzystnych warunków bytowania w jamie ustnej (brak cukru).

  12. Próbowałam dziś zastosować tę dietę i doszłam do wniosku, że to nie takie proste jednak.. Najtrudniej unikać cukru.. jest chyba we wszystkim..
    Mam pytanie.. czy jest jakiś zastępnik cukru (nie fruktoza, dowiedziałam się, że jest toksyczna jak alkohol), który nie wywołuje skoku insuliny a jednocześnie nie jest szkodliwy?

    1. Istotnie, fruktoza jest jednym z najpowszechniejszych i najbardziej szkodliwych cukrów (problem opiszę zapewne osobno, razem z syropem glukozowo-fruktozowym) ogromnie obciążającym wątrobę.

      Trudno mi cokolwiek Ci doradzić, bo wszystkie moje porady oparte byłyby o tłuszcze zwierzęce więc nie byłyby dla Ciebie pomocne.

      Niestety nie znam sposobu na zastąpienie cukru, który byłby słodki a jednocześnie nie metabolizował do cukru. Sztuczne słodziki (albo naturalne, np. ksylitol) często są bardziej toksyczne po strawieniu.

      Wg moich obserwacji (siebie i znajomych) później stopniowo przechodzi ochota na słodycze i człowiek w zupełności obchodzi się 1-2 łyżeczkami miodu czy cukru. Potem, kiedy człowiek już doskonale „czuje” swoje ciało, wie kiedy jest „o jedną czekoladkę za daleko”. Wiele osób zauważyło, że przy wzroście spożycia tłuszczu o 1g na 1kg masy ciała spada zapotrzebowanie na węglowodany o 3-4g.

  13. Jeśli chcąc schudnąc nie należy przekraczać 10g węglowodanów na kg m. c. to jaka jest norma dla białek? Za dużo białka obciąża nerki -jak tego uniknąć?

    1. Karolino, pomyliłaś się o rząd wielkości: nie należy przekraczać 1g na 1kg masy ciała. Dla białek norma jest taka sama. Innymi słowy, jeśli ktoś waży 100kg powinien spożywać dobowo 100g węglowodanów oraz 100g białek oraz 300-350g tłuszczu (najlepiej nasyconego, zwierzęcego). Przy takiej ilości białka nie nadwyrężą nerek (mało tego, nawet dieta oparta wyłącznie o białka zwierzęce – np. dieta paleo – u zdrowej osoby nie spowoduje niczego złego – organizm wymusi jedynie pragnienie, aby szybciej usuwać mocznik).

  14. Rafale bardzo dziękuję za obszerną wypowiedź dla „słodziaków”. Ale i tak liczę, że kiedyś!! będziesz miał czas i poświęcisz nam kilka artykułów. Wzięłam sobie do serca Twoje uwagi i nowa dieta wisi już na lodówce. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.

    1. Karolino, wszystko zależy od stopnia insulinoodporności, choć nawet w trudnych przypadkach z założeniem ścisłego zachowania wymogów tego sposobu odżywiania (proporcje białka, tłuszczu i węglowodanów 1:2,5-3,5:1) trwa kilkanaście dni. Później odbywa się już proces spalania trójglicerydów z tkanki tłuszczowej ponieważ insuliny nie ma w zasadzie w krwioobiegu, poza niewielkimi ilościami na potrzeby tej niewielkiej ilości węglowodanów, i to 2-3 razy na dobę, wraz z posiłkami które dzięki dużemu ładunkowi energetycznemu sycą na bardzo długo (większość osób je 2 posiłki na dobę: śniadanie i obiadokolację).

  15. ’Podaż cholesterolu w pożywieniu hamuje jego syntezę w wątrobie. Mechanizm ten jest jednak często niesprawny. U ludzi odżywiających się normalnie kalorycznie, dieta bogatocholesterolowa powoduje jego wzrost we krwi. Natomiast u osób pozostających na diecie niskokalorycznej – spada tworzenie własnego cholesterolu. I dlatego przy diecie zawierającej nawet dużo cholesterolu może dochodzić do obniżenia jego poziomu we krwi. W stanach głodzenia może dochodzić do zwiększonego wydalania cholesterolu wytworzonego w wątrobie z żółcią i zmniejszenia zwrotnego wchłaniania w jelitach’.
    Cytat z: http://www.sluzbazdrowia.com.pl/artykul.php?numer_wydania=3335&art=1

    Czyli wusokotłuszczowo TAK, ale NIE wysokokalorycznie – czyli kalorie bezwzglednie trzeba liczyc, aby korzystac z dobrodziejstw tej diety.

    1. Magdo, artykuł, który wkleiłaś (dziękuję, przyda się innym czytelnikom), w pewnym sensie dobrze opisuje mechanizm obniżania poziomu cholesterolu. Piszę „w pewnym sensie” ponieważ jest to wyjaśnienie bardzo ogólne.

      Prawdą jest, że medycyna nie wie dlaczego dieta bogata w nasycone kwasy tłuszczowe nie powoduje wzrostu poziomu cholesterolu a ponadto normalizuje jego poziom i poprawia profil lipoprotein VLDL/LDL/HDL. Biochemia potrafi odpowiedzieć na te pytania, jednak w złożoności i indywidualności każdego organizmu podobne informacje „na wejściu” mogą dać inne efekty.

      Uogólnieniem, z którym tutaj nie chcę się zgodzić jest fragment „normalnie kalorycznie”. Nie chodzi o to ile kalorii się przyjmuje – ale z czego te kalorie pochodzą. Oto przykład: jeśli będę jeść 1000 kcal pochodządzyć z białego cukru albo alkoholu, to choć te substancje nie zawierają cholesterolu to jego poziom wzrośnie (zostanie zsyntetyzowany w wątrobie). Wzrośnie również poziom trójglicerydów. Jeśli skonsumować tę samą ilość kcal z nasyconych kwasów tłuszczowych (smalec, tłuszcz kokosowy), wówczas poziom trójglicerydów i cholesterol całkowity unormują się osiągając wartości naturalne dla danego organizmu, zaś profil lipidowy będzie się poprawiał (oczywiście w przypadku regularnego odżywiania się w ten sposób, a nie jednego dnia próby).

      Ważny jest Twój własny wniosek na końcu: istotnie, należy jeść wysokotłuszczowo (dbając o to, aby przeważały tłuszcze nasycone, zwierzęce oraz omega-3 – ryby, tran, olej lniany). Przy takim sposobie żywienia niestety (na szczęście?:)) nie da się jesć wysokokalorycznie – innymi słowy bardzo truno jest się przejadać. Jeśli ktoś próbował, może to potwierdzić. Nie da się zjeść 1 kostki masła „na jednym posiedzeniu”, łyżeczką. Mimo, że 200g daje ok 1500kcal (więc jest poniżej zalecanej diety 2000kcal), to tak zjedzone masło syci już po 100g. Na próbę proponuję zrobić omleta z 1 jajka, łyżeczki mąki, i łyżki śmietany, a to usmażyć na połowie kostki masła. Zjeść razem z tym masłem – jeśli na słodko to położyć maliny lub prawdziwą bitą śmietanę kremówkę, a jak na słono to z pomidorami i żółtym serem. Takie śniadanie u osób odżywiających się wysokotłuszczowo załatwia głód na 12-18 godzin.

      Co do liczenia gramów i kalorii – mając na uwadze to co napisałem powyżej (tłuszczem w zasadzie nie da się „przejeść” bo występuje odrzucenie, czasem odruch wymiotny jak przy każdym przejedzeniu) – wystarczy liczyć węglowodany i białko. A jeszcze prościej – spożywać tylko warzywa z ostrożnym liczeniem ziemniaków (20g węglowodanów w 100g), marchewki i buraków (10g węglowodanów w 100g warzywa). Nadmiar białka nie jest aż tak bardzo szkodliwy jak nadmiar węglowodanów, choć najlepsze efekty zarówno zdrowotne jak i redukcji wagi uzyskuje się przy utrzymaniu 1g białka na 1kg należnej masy ciała.

      Na koniec, z mojego osobistego doświadczenia (i innych znajomych osób) wynika, że to „liczenie” trwa zazwyczaj 1-2 miesiące. Później odruchowo człowiek wie, ile czego powinien zjeść albo ile co ma białka.

  16. witam,nie wiem jak sie zabrać za tą dietę …mam problem od 15 lat jadamy oleje roślinne i drób dużo węglowodanów i słodkiego …mąz utył do 100 kg ,a ja do 85kg (myślałam że to przez moja nerwice której nabawiłam sie 10 lat temu )mam napady obżarstwa ,az brzuch boli …..nie umiem się od tego uwolnic …
    jak sie uratować i wreszcie schudnąc ..choć 10 kg
    prosze o przykładowy jadłospis

    dziękuję

    1. @Aneto, źródła naukowe wykazują duży związek (korelację) pomiędzy chorobami (również na tle psychicznym) a nadmierną podażą kwasów tłuszczowych omega-6 (oleje roślinne, poza oliwą, olejem palmowym i kokosowym) oraz węglowodanów.

      Rzeczywiście, nawyki żywieniowe bardzo szybko uzależniają (np. płatki z mlekiem na śniadanie czy kanapka na kolację albo nawykowe spożywanie rosołu z makaronem czy ziemniaków na obiad).

      Przykładowy jadłospis i pomocne linki podałem w odpowiedzi dla ajgody. Dodatkowo proponowałbym jeszcze po tygodniu „tłustego” żywienia usunąć z diety wszystkie produkty mleczne (z masłem i śmietaną włącznie) na 3 dni. Zaobserwujesz różnice w samopoczuciu. Prawdopodobnie cierpisz na kłopoty z przydatkami skóry (słabe paznokcie i włosy) i samą skórą (wypryski, wydatne zmarszczki i suchość śluzówek) – eliminacja produktów mlecznych powinna tutaj pomóc. Później można do nich wrócić przez 3 dni w tygodniu.

  17. A co z dną moczanową?
    Czytam i słysze o roznych mniej ciekawych sytuacjach zwiazanych z dieta optymalna. Latwo tu o pomylke, bo ponoc to wina ilosci bialka w ogolnej dobowej proporcji BTW. Czyli takiej 'wielkiej’ samowoli to tu raczej byc nie moze.

    1. @Magda, temat dny moczanowej jest dość rozległy i nie uda mi się go opisać w całości w tym komentarzu, jednak spróbuję go przedstawić oraz jego związek (a raczej brak związku) z dietą wysokotłuszczową, którą opisałem w tekście.

      Moja wiedza o poszczególnych chorobach jest relatywnie niewielka ale jestem pewien i wiem to na 100%, że każda choroba bierze swój początek w jedzeniu (naszym lub przodków). To samo twierdził Herodot Czasem to nawyk, który trwa od lat, czasem chodzi o to co zjadło się dzień wcześniej. Dlatego w moich tekstach próbuję edukować i przekonywać ludzi do wzięcia odpowiedzialności za to co się je i za to, co się z tym jedzieniem dzieje w naszym ciele.

      Nigdy nie podjąłbym się diagnozy jakiegokolwiek przypadku (z katarem włącznie) ponieważ nie jestem lekarzem a swoją wiedzę opieram wyłącznie o nauki ścisłe lub badania medyczne, które mają podłoże biochemiczne. Pewną różnicą może być to, że ja istotnie interesuję się człowiekem i jego życiem natomiast wielu lekarzy traktuje pacjentów jak przypadki lub pole do własnych doświadczeń bez uświadamiania pacjenta o tym, co się z nim będzie działo.

      Wrócę do tematu: dna moczanowa w najpowszechniejszej postaci podagry (ból stawu palucha stopy) była nazywana chorobą hrabiowską ponieważ osoby wyższego stanu jadały więcej białka (miesa) w towarzystwie tłuszczu i węglowodanów (szczególnie cukru – fruktozy obecnej w słodkim winie). Dzisiaj na tę chorobę najczęściej chorują mężczyźni (preferują mięso bardziej niż kobiety, piją dużo alkoholu i często jedzą wysokowęglowodanowe posiłki), osoby towarzyskie, lubiące biesiadowanie przy suto zastawionych stołach. Często piwosze lub osoby które lubią dodatkowo słodkie desery po wysokobiałkowym jedzeniu.

      Ten rodzaj żywienia odpowiada jednoczesnie za kłopoty z trzustką (z uwagi na ogromne ilości insuliny, które trzeba wyprodukować), nadwagą (ponieważ cukier i węglowodany rodzą insulinoodporność), kamieniami nerkowymi (duża ilość szczawianów oraz metabolitów białka, które mają tendencje do krystalizacji) oraz kamieniami żółciowymi (mała ilość tłuszczu zagęszcza żółć tworząc złogi które bolą przy dowolnym tłuściejszym posiłku – więc człowiek sukcesywnie eliminuje tłuszcze pozostawiając białko i węglowodany, które nasilają kamicę nerkową oraz dnę).

      Białko to puryny. Przy dodatkowej podaży etanolu (alhohol) i fruktozy (cukier) puryny (choć to ważne cząstki będące składnikami DNA i RNA) po rozpadzie stają się solą sodową kwasu moczowego – moczanem sodu. Ten ma tendencję do krystalizacji w stawach tworząc mikroskopijne igiełki – i tak rodzą się objawy dny moczanowej – bóle stawowe.

      Moczan powstaje w wielu innych przypadkach – np. przy zbyt dużym poziomie trójglicerydów (a to oznaka zbyt dużej ilości węglowodanów i cukru w diecie), natomiast duże stężenie moczanów (i późniejsze ataki dny) mogą mieć także przyczynę w niewydolności nerek. Np. osoba z dużą ilością moczanów w obiegu ale z wydajnymi nerkami nie będzie cierpieć na dnę, a osoba z kłopotami nerkowymi a stosunkowo niewielkiej ilości moczanów będzie cierpieć na bóle.

      Zdrowy organizm produkuje ok 1g kwasu moczanowego (we krwi 7mg/dl lub 416 mmol/l) – chory zaś wielokrotnie więcej (20-30g). Niewielka część (350mg) produkowana jest przez nasz organizm, a pozostała to wynik „dostawy” puryn w pożywieniu. Dodatkowy problem w tym, że kwas moczanowy tworzy w słabo działających nerkach złogi i kamienie, których nie widac na USG ani RTG ponieważ nie zawierają w sobie wapnia tak jak kamienie szczawianowe i dopiero białkomocz albo kolki dają podstawę do wnioskowania co do obecności złogów moczanowych.

      Co powoduje atak? Współczesna medycyna uważa, że chory na dnę to człowiek o podwyższonym poziomie stężenia kwasu moczanowego. Poniweważ powstaje on w wyniku metabolizmu białek – stąd prosty wniosek, że dieta bogata w białko sprzyja atakom dny. Problem w tym, że gdyby była to prawda, wszystkie osoby, które doznają ataku miałyby w tym momencie podobny lub choć zbliżony poziom kwasu a tak nie jest. Stąd nauka stoi w znacznej sprzeczności z medycyną, ponieważ nawet u osób które stale obniżają poziom kwasu moczanowego lekami ataki dny nadal występują. Stąd wielu bardziej oświeconych lekarzy za dnę uznaje dopiero pojawiające się ataki nie wiążąc ich z poziomem tego kwasu.

      Co wyzwala ataki? Przedstawię to biochemicznie. Od razu napiszę – wcale nie białko (pisałem już o białku przy okazji zakwaszenia organizmu). Głównym determinantem biosyntezy puryn jest stężenie PRPP (5-fosforybozylo-1-pirofosforanu) i nie jest to żadna tajemnica – ot, fakt biochemiczny znany od wielu lat. Z kolei tempo syntezy PRPP zależne jest od rybozo-5-fosforanu (powstającego na szlaku (cyklu) pentozowym) i aktywności syntetazy PRPP. Enzymu zaczyna brakować wówczas, gdy szlak pentozowy (czyli sposób metabolizmu glukozy – jakby fabryka, która spala zjadane węglowodany) jest nadmiernie przeciążony metabolizmem glukozy (nadmiar spożytych węglowodanów). Przy braku enzymu, PRPP podnosi swoje stężenie i pojawia się atak. Jeśli enzym jest – PRPP jest „rozmontowywany” i ataku nie ma. Nawet na bardzo bogato białkowych dietach. Brak składnika (substratu – pentoz) to brak PRPP – a to oznacza brak ataków dny.

      Tak więc ataki dny wzmaga to, co obciąża szlak pentozowy – posiłek obfity w cukry, węglowodany i alkohol (obciążają cykl pentozowy) I JEDNOCZEŚNIE białko (dostarcza puryn), choć na opisaną powyżej reakcję wpływ mają również pokarmy zbożowe i mleczne spożywane w nadmiarze, łącznie.

      Dodatkowo atak wzmaga stres i zdenerwowanie. Kryształy odkładające sie w stawie (w płynie stawowym) są traktowane przez organizm jak ciało obce więc wysyła on wszystko aby się z „obcym” rozprawić – tak powstaje stan zapalny. Nie chcę wnikać w dokładny proces choć jest znany nauce – ulgę przynosi podanie leków które ograniczają wysyłanie przez ciało komórek „walczących” z ciałem obcym. Zielarze używali do tego celu korzonków zimowita jesiennego, dzisiaj używa się tabletek zawierających wyciągi z niego (kolochicynę).

      Jak wyleczyć się z dny? Na szczęście dna jest uleczalna, choć przy długiej chorobie może doprowadzić do nieodwracalnych lub trudno regenerujących się zmian w stawach (podobnych do zapalenia reumatoidalnego stawów).

      Należy całkowicie ograniczyć białko do ilości absolutnie niezbędnej dla organizmu (ok. 0,5g na kg należnej masy ciała, w późniejszym czasie można zwiększyć jednak nie więcej niż 0,8g) – najlepiej aby było to białko z żółtek jaj, w drugiej kolejności ser biały i żółty, oraz podroby (wątróbki – choć zawierają dużo puryn to mają dużo witamin i dobrej jakości tłuszczu). Unikać należy alkoholu (1 kieliszek wytrawnego wina do kolacji). Produkty węglowodanowe z warzyw w ilości nie przekraczającej 1g na 1kg należnej masy ciała.

      Podczas stosowania takiej diety zaleca się odstawienie leków działających podobnie do aspiryny, zawierających kwas acetylosalicylowy (tzw. „przedzawałowe” leki typu Acard) oraz leków moczopędnych i innych przepisanych z powodów nadciśnienia i obrzęków.

    1. Bożeno: Dla diet, w których trzeba kontrolować ilość węlgowodanów (tłusta, ketogeniczna, cukrzycowa) stewia (stewiozydy) są dobrym sposobem na „słodycz” ponieważ są słodsze kilkaset razy niż cukier a przy tym nie indukują odpowiedzi glikemicznej. Udowodniono nawet korzystny wpływ na pacjentów z nadciśnieniem i cukrzycą typu 2.

      W moim przekonaniu to dobry zastępca cukru białego, jednak nie należy go nadużywać – tak jak innych słodkości (miód, owoce) – połowa wagi stewii to węglowodany, które – jeśli będą strawione – zamienią się w glukozę. W UE zalecane spożycie stewii nie powinno jednak przekraczać 4mg (miligramów!!) na 1kg masy ciała na dobę.

      Zainteresowanym bardziej naukową stroną stewiozydów zapraszam do zapoznania się z tym badaniem (ang.).

  18. Rafale prosze podaj przykładowy jadłospis na 1 dzień lub tydzień, dla mnie te proporcje gramy , są trudne.Jestem skłonna zaufać Tobie Twoim badaniom i obserwacjom

    1. @ajgoda: Z polskich zasobów internetowych z takim jadłospisem może być kłopot. W naszym kraju jedynie Kwaśniewski i Atkins są znani jeśli chodzi o diety tłuste, niskowęglowodanowe. Natomiast jest sporo zasobów w języku angielskim (w Google pod hasłami low-carb diet example menu, ketogenic diet example menu.

      Przykładowy jadłospis z książki J. Kwaśniewskiego znajduje się tutaj. Dla osób, które muszą mieć „kromkę” polecam placki serowo jajeczne – przepis ze zdjęciami z wykonania znajduje się tutaj.

      Zachęcam natomiast do samodzielnego przeprojektowania posiłków, które jemy codziennie w taki sposób, że eliminujemy z nich produkty mączne i pochodne z mąki. Pozostałe warzywa ważymy i odczytujemy ilość węglowodanów, białek i tłuszczy. Następnie dodajemy odpowiednio tyle białka zwierzęcego
      i tłuszczu aby spełnić proporcję 1g węglowodanów, 1g białka i 3g tłuszczu na 1 kg należnej masy ciała.

      Przykład z mojego pełnego dnia:
      Śniadanie: sałatka – tuńczyk w oleju (100g), majonez domowy 50g, cebula (50g), ser żółty edamski 50g, 2 ugotowane na twardo żółtka
      , 50g oliwy – 1350kcal, białko 50g, tłuszcz 126g, węglowodany 5g.
      Obiad: Żeberka (100g) duszone na smalcu (100g) z cebulą (100g) i duszona kapusta kiszona (100g) daje 1170kcal, białko 14g, tłuszcz 122g, węglowodany 11g.
      Kolacja: sałatka – 200g brokułów, sok z połowy cytryny, łyżeczka tymianku, 50g domowego majonezu (4 łyżki) – 390kcal z czego białko to 6,5g, tłuszcz to 40g, węglowodany to 12g.

      Dla mnie osobiście wystarczą dwa z podanych trzech posiłków. Łącznie dostarczą ogromnej ilości energii (prawie 3000kcal i zaledwie 28g węglowodanów). Jeśli mimo to miałbym ochotę na pół tabliczki (100g) czekolady (gorzkiej) to mogę sobie na nią pozwolić (560 kcal, 57 g węglowodanów). Generalnie to co napisałem powyżej starcza dla 2 osób.

      Do wyliczania właściwych proporcji pomocny będzie ten kalkulator.

  19. Czy tak mala ilosc weglowodanow nie grozi chorobami tarczycy? Czytalam ze wlasnie z takich wzgledow nie powinno sie ich drastycznie obcinac tylko jesc w okolicach ok 130g na dzien.

    1. Anku, bez obaw, choroby tarczycy nie pojawiają się dlatego, bo jest niska podaż węglowodanów. Gdyby tak było, wszscy Innuici, Eskimosi, Indianie Kanady Północnej i mieszkańcy Syberii mieliby problemy z tarczycą.

      Zarówno nadczynność jak i niedoczynność tarczycy mają charakter chorób autoagresywnych co jak wiadomo wynika z nadmiernej podaży węglowodanów w pożywieniu. Dobre opisy znajdują się tutaj i (mniej merytoryczny) tutaj – jasno z nich wynika, że przyczyną kłopotów z tarczycą jest dieta bogatowęglowodanowa.

      Dla osób bardziej wnikliwych (ale niestety znających język angielski) doskonały podkast (mp3 do pobrania) na temat diety niskowęglowodanowej i związku z hormonami tarczycy (T3,T4) oraz to, jak (i w jakich warunkach) dieta niskowęglowanowa może być jednocześnie przyczyną i lekarstwem na problemy z tarczycą.

  20. Dziekuje za odpowiedz. Czyli to kolejny straszacy mit. Dodam, ze odkad stosuje twoje wskazowki zywieniowe moje samopoczucie(moze poza poczatkowa faza;]skora, i obwody w talii ulegly znacznej poprawie. Nawet zeby sa bardziej, blyszczace?(nie wiem jak okreslic) To dopiero kilka tygodni, zobaczymy jak sie to potoczy. Pytalam o tarczyce bo boje sie takich chorob. Badania chetnie przeczytam :)

    1. To nie do końca mit, nagranie (angielski podkast) dobrze to opisuje. Rzeczywiście jest tak, że dieta niskowęglowodanowa może być zarówno przyczyną jak i skutkiem chorób związanych z hormonami tarczycy. Podobnie jest w przypadku diet wysokowęglowodanowych – osoby żywiące się węglowodanami prostymi zazwyczaj po kilku miesiącach mają już nadczynność hormonów tarczycy. Na „tłustej diecie” potrzebna w organiźmie ilość hormonów tarczycy (głównie T3) jest niewielka.

      Cieszę się, że czujesz się dobrze. Istotne jest ścisłe przestrzeganie ilości węglowodanów a tę niezbędną dostarczać w postaci warzyw (z wyłączeniem ziemniaków, marchewki czy buraków które mają dużo cukru – ziemniaki ew. jako frytki na smalcu albo placki ziemniaczane).

      Co do zębów – to może być dla Ciebie (i innych) jeszcze bardziej zaskakujące – nie dość, że ich kondycja znacznie się poprawi tak samo poprawi się zapach z jamy ustnej, odczyn pH (gumy do żucia nie są wówczas potrzebne), odkryte dziąsła szybko się zabudowują, nadwrażliwość (pamiętasz reklamy pasty Sensodyne?) przestanie istnieć, tak samo jak kamień nazębny, który sam będzie się wykruszał (ale to za 4-5 mcy, kiedy obecność kwasów tłuszczowych w Twoim organiźmie będzie „powszechna”).

      To wrażenie „błysku” zębów wiele osób określa też jako „gładkość” albo „wzmocnienie”. W rzeczywistości chodzi o to, że flora bakteryjna żywiąca się cukrem (i odpowiedzialna za próchnicę i większość chorób przyzębia) ginie, ponieważ nie ma dostarczanych cukrów, którymi się żywią. Najczęściej można to poznać po braku nalotu na zębach po kilku godzinach od posiłku albo po nocy.

      Choć w moim przypadku mycie zębów to raczej przyzwyczajenie niż konieczność, to istotnie jest tak, że wiele osób na tłustej diecie nie myje ich wcale (to może dramatyczne, w świecie gdzie co druga reklama każe „utrzymywać higienę jamy ustnej” vide pasty, gumy do życia, płyny do płukania ust, szczoteczki) a mimo to podczas regularnych wizyt u stomatologa nie ma od wielu lat żadnych ubytków ani problemów z przyzębiem. Z resztą, jeśli ktoś oglądał programy archeologiczne to widział, że czaski z paleolitu (epoka przed-rolnicza) miały zachowane wszystkie zęby w doskonałym stanie.

      Problem w początkowej fazie zazwyczaj związany jest z tzw. syndromem odstawiennym (podobnym do poalkoholowego czy ponarkotykowego) i najmocniej uwydatnia się wieczorem w trzeciej dobie. Tak przynajmniej zaobserowałem u wszystkich znanych mi osób i u siebie (przy testach różnych diet). Póżniej organizm naturalnie przestaje mieć ochotę na węglowodany, słodycze (czekolada czy lody mogą być wyjątkiem) a”sklepowe” wędliny i kiełbasy stają się nadmiernie słone.

  21. dziekuje bardzo za odpowiedz! naprawde pomocne informacje. Czyli powinno sie utrzymywac ok 60g(zaleznie od wagi) weglowodanow w postaci o ktorych pisales? Nigdy nie mialam problemow z tarczyca, po prostu wolalabym ich nie miec:)
    mam nadzieje,ze wytrwam i za kilka miesiecy zobacze kolejne poprawy
    pozdrawiam!

    1. Anku, sugeruję utrzymanie 1g węglowodanów na 1kg należnej masy ciała. Jeśli Twoje BMI wskazuje na to, że powinnaś ważyć 60kg to utrzymuj węgle na poziomie 60g przy takim samym spożyciu białka. Dla uproszczenia, jeśli Twój wzrost to 160cm spożywaj 60 węglowodanów, 60g białek oraz 120-180g tłuszczu (ale tłuszczu możesz jeść do woli, aż do ustania głodu). Przy takim układzie składników żywieniowych problemy z tarczcą nie wystąpią.

  22. Stosowałam Pańską dietę przez parę tygodni. Nie odmawiałam sobie wiele ( czasem spahgetti wciągałam..:-) ) i jakież było moje zdziwienie gdy weszłam na wagę a tu straciło mi się 4kg!
    Faktycznie po pewnym czasie można bardziej wyczuć swój organizm ale pokusy węglowodanowe osaczają nas i czasami trzeba dużo zaparcia by sobie ich odmówić. Chciałabym by ktoś za mnie policzył te wszystkie wartości, bo mi się nie chce:-)
    Polecę mamie tę dietę.. Zobaczymy jakie będą efekty..

    1. Karolino, cieszę się, że osiągnęłaś dobry efekt. Nie wiem, ile to jest procent twojej poprzedniej masy ciała, ale początkowa utrata wagi może być szybsza w przypadku dużej otyłości.

      Jeśli chcesz mieć gwarancję stabilnej i ciągłej redukcji tkanki tłuszczowej MUSISZ pilnować węglowodanów, aby dobowa ich wartość nie przekroczyła 1g na 1kg należnej masy ciała. Podobnie z białkiem – jeśli będzie go zbyt dużo, nadmiary ogranizm przerobi na glukozę – większość białek, które spożywamy to tzw. aminokwasy glukogenne.

      Osoby, które stosują tę dietę już kilka miesięcy często mówią, że generalnie nie polega ona na ograniczaniu czegoś, ale na zmianie niektórych nawyków (np. chleb do każdej potrawy czy ziemniaki na obiad). Jeśli pozyskuje się węglowodany ze świeżych warzyw, do tego doda trochę wartościowego białka zwierzęcego a wszystko przygotuje na tłuszczu (masło, śmietana, smalec, oliwa), wówczas tzw. „rygor” diety przestaje być odczuwalny, a proporcje utrzymuje się prawie „naturalnie”.

      Przy okazji ochoty na słodkie: dzisiaj planuję na kolację 200ml śmietanki 30% + 100g malin + 2 łyżeczki cukru. To daje 650kcal, 6g białka, 60g tłuszczu i 30g węglowodanów. Jeśli nie ma mailn, użyj śmietanki 36% i dodaj 2 łyżki kakao. Ubijam najpierw śmietanę z cukrem, potem dodaję kakao (lub owoce). Jeśli mało białka – 2 łyżki rozpuszczonej żelatyny. Po godzinie w lodówce wychodzy pyszny deser lodowy :)

  23. Bardzo rzeczowy artykuł.

    Od 10 dni jestem na podobnej diecie – zero glutenu + niskowęglowodanowo + tłuszcze gdzie się da i czuję się coraz lepiej. Chociaż muszę przyznać, że mój pot ma nieprzyjemny zapach, ale to pewnie mechanizmy oczyszczania się uaktywniły.

    Te przepisy, które podajesz w luźnych odpowiedziach (a których pewnie masz o wiele więcej) można by skonsolidować w osobny wpis i dać do nich link na końcu artykułu.

    A tak swoją drogą, jaki alkohol wg Ciebie jest najzdrowszy? Oczywiście w umiarze ;)

    1. Dziadu, cieszę się, że Twoje samopoczucie się poprawiło. Jeśli chcesz zaobserwować jeszcze jakieś „łatwo” obserwowalne efekty zwróć uwagę na brak zaparć i rozwolnień, gazów – generalnie problemów trawiennych. Znikają problemy ze skórą (wypryski, łojotok) i przydatków skóry (mocne włosy i paznokcie, w wielu przypadkach powrót naturalnej barwy włosów). To efekty które najłatwiej zaobserwować po 4-6 tygodniach.
      Przy 10 dniach istotnie organizm „przebudowuje” swoje linie produkcyjne – musi usunąć enzymy potrzebne do trawienia węgli i cukru i zbudować te potrzebne do trawienia tłuszczu i białka. Taki zapach jest naturalny, znika (a raczej neutralizuje się) w różnym czasie u różnych osób (wpływ ma pora roku, płeć, rodzaj aktywności, stan zdrowia) ale zazwyczaj nie trwa to dłużej niż 2-3 tygodnie.

      Z przepisami jest o tyle problem, że są dla mnie już praktycznie „nautralne”, do tego stopnia, że nawet gdy widzę jakieś danie albo przepis to już w głowie mam ułożony sposób jego przerobienia na „tłuszczową” i niskowęglowodanową wersję – stąd ich zasadniczo nie zapisuję. Teraz myślę intensywnie jak zrobić tort węgierski, żeby nie przegiąć z węglowodanami (głównie w biszkopcie, sama masa będzie czekoladowo gorzka). Ostatnio zrobiłem bigos, jako że sezon na kiszoną kapustę został u mnie rozpoczęty. Polegało to zasadniczo na tym, że tłuszczem zrównoważyłem ilość węgli z kapust (kiszonej i świeżej): kapusta biała (1kg) i kiszona (1kg), pomidory (30dkg), słonina (30dkg), podgardle surowe (10dkg), boczek surowy (30dkg), żeberka wieprzowe wędzone lub surowe (30dkg), cebula (30dkg). Do smaku szklanka czerownego wina wytrawnego, 6 wędzonych śliwek, 3 suszone grzybki, główka czosnku. Mięso gotujemy z poszatkowanymi kapustami i przyprawami oraz winem. Słoninę, boczek i podgardle wytapiami i dodajemy cebulę, żeby się zezłociła – potem do wspólnego gara, razem z pomidorami i gotujemy minimum 6 godzin (ale im dłużej tym lepiej). Wychodzi jakieś 4kg bigosu (to jedna z tych potraw, których nie umiem zrobić mało, podobnie jak rosołu, barszczu czy żuru :)) – białka jest ok 110g, tłuszczu prawie 600g a węglowodanów 130g. Taka 4kg porcja starcza na konkretną imprezę, ale ja zazwyczaj go mrożę w 1kg porcjach.

      Tym, którzy mają problem z zachowaniem proporcji polecam zwykłą zamianę węglowodanów na takie, które są w roślinach – ponieważ zawierają one większość wody (np. ogórki czy pomidory) a tym samym ilość węgli jest tam niewielka (np, 1kg pomidorów to 40g węglowodanów, ogórków to tylko 30g węglowodanów a kiszone 20g). Zrobienie więc mizerii ze 100g śmietany 18%, 200g ogórka i łyżki oliwy zawiera 25g tłuszczu i 9g węglowodanów.
      A nie zmieniliśmy praktycznie niczego! Podobnie sałatka z pomidorów (300g), cebuli (50g), czosnku
      (5g), prażonych nasion słonecznika (50g), sera pleśniowego Rokpol (100g) i oliwy
      (100g) – ma 150g tłuszczu i tylko 28g węglowodanów – wszystko w 60dkg gotowego produktu, który starcza cały dzień, choć ma tylko 1600 kcal.

      A jeśli nie macie pewności czy proporcje są właściwe, dodajcie kilka łyżek masła, majonezu albo sporą porcję oliwy (ta jest zazwyczaj w każdym domu).

      Jeśli chodzi o alkohol… Prawdę mówiąc właśnie piszę kolejny artykuł, w którym alkohol będzie dość szeroko opisany. Osobiście preferuję albo bardzo mocny destylat (najczęściej samogon, ale także nalewki na spirytusie), albo wino wytrawne. Z punktu widzenia zaś ogólnie pojętej „zdrowotności” sugerowałbym wybranie wytrawnego wina, jeśli to możliwe to czerwonego, choć przy takiej diecie ilość antyoksydantów nie ma już takiego znaczenia. Problemem dla wielu może okazać się ilość tego alkoholu. Ale tylko na początku. Sugerowałbym spożywanie nie więcej niż 200ml takiego wina na dobę. W przeliczeniu na czysty alkohol oznacza to ok 24g czystego etanolu, co daje 24×7=168kcal energii. Napisałem „na początku” bo po pewnym czasie (10 dni już wystarczy, żeby to przetestować) człowiek przestaje mieć ochotę na spożywanie dodatkowej porcji energii pochodzącej z alkoholu. Jak to działa? Ano podobnie jak do zaniku poczucia głodu. Jeśli jesz tłusty i niskowęglowodanowy posiłek, po pewnym czasie od jego zjedzenia (zazwyczaj 30 minut od rozpoczęcia jedzenia) głód przestaje Ci doskwierać. Organizm pozyskuje energię (9kcal z każdego 1g tłuszczu) w trybie beta-oksydacji i każdy kolejny tłusty kęs sprawia, że chce Ci się jeść coraz mniej. Z tego można zaobserwować, że tłuszczem nie można się przejeść, ponieważ tracisz apetyt, kiedy skonsumujesz wystarczającą ilość energii. Jeśli zjesz go za dużo, zaczniesz wymiotować. Test jest prosty – kiedy czujesz się syty po takim posiłku, nalej sobie dowolnego alkoholu. W większości przypadków (zależy to od stopnia nasycenia Twojego posiłku tłuszczem oraz czasu który upłynął od momentu uczucia sytości – im krótszy tym lepiej) nie będziesz mieć ochoty na wypicie tych dodatkowych kalorii. Nawet w postaci lekkiego wina czy piwa. Co innego, jeśli spożyjesz alkohol przed jedzeniem – wzmoży jeszcze apetyt i przyspieszy metabolizm i powiększy uczucie głodu.

  24. witam,a jak jest z olejem wiesiołkowym odchudza , czy nie ?????
    i olej lniany można bezkarnie pić przy odchudzaniu ??? to też tłuszcz i masło można jeść ???

    1. misiu, Twoje pytanie jest bardzo „powierzchowne”. Jeśli założymy kryteria opisane w tekście oraz moich komentarzach (czyli przestrzeganie limitu węglowodanów oraz usunięcie węglowodanów łatwoprzyswajalnych) to każdy rodzaj tłuszczu będzie działał dobrze i sprawiał, że osoba z nadwagą zacznie chudnąć. Natomiast inną kwestią (pro-zdrowotną) jest to, jaki jest to tłuszcz. Jeśli pochodzi z roślin takich jak kukurydza, soja, słonecznik (więc oleje) zawiera bardzo dużo kwasów tłuszczowych omega-6, co sprawia, że w organiźmie pojawia się dużo stanów zapalnych, a błony komórkowe budowane z tych kwasów tłuszczowych są mniej trwałe i szczelne niż np. z nasyconych kwasów tłuszczowych.

      Olej lniany jest pod tym względem specyfikiem: proporcje kwasów omega3 (zdecydowanie „dobre”) do omega6 („złe” w nadmiarze, ponieważ powodują stany zapalne) są niemal idealne (zalecana pomiędzy 1:1 a 4:1 – 4x więcej omega6). Przypomnę, że dzisiejsza dieta bogata w oleje roślinne propocję tą zwiększa drastycznie (10:1 a nawet 50:1). Świetną rozprawę na ten temat znajdziesz na stronie Dr. Michalaka.

      Jeśli zaś chodzi o olej z wiesiołka, jego używałbym raczej ostrożnie. Zawiera aż 70% kwasu linolowego (omega6) a jego nadużywanie może powodować swędzenie skóry, gardła oraz wzdęcia. Zazwyczaj sugeruje się przyjmowanie go w niewielkich ilościach (kilka gramów dobowo), głównie u osób z cukrzycą.

  25. Panie Rafale dziękuję za obszerny artykuł,przeczytałam go z dużym zainteresowaniem -był ciekawy i pouczający ,czekam na dalsze pana artykuły i pozdrawiam gorąco.

    1. Ewo, zawsze do smażenia używam tłuszczów nasyconych: w pierwszej kolejności zwierzęcych (smalec wieprzowy, kaczy, gęsi, łój wołowy, masło klarowane), potem roślinnych (trudno je dostać w nierafinowanej i nieutwardzonej postaci: tłuszcz kokosowy i palmowy). W dalszej kolejności jest oliwa z oliwek (pomace – czyli ta z wytłoczyn, rafinowana – dzięki temu większość nietrwałych kwasów tłuszczowych została rozłożona i odfiltrowana), extra vergine tylko na surowo albo do smażenia w niskiej temperaturze (jajka, jak ktoś lubi).

      Jeśli komuś smalec przeszkadza (a wiem że takich osób może być sporo) polecam wytapiać go ze słoniny albo z boczku, wówczas ma bardziej przyjemny smak. Albo smażenie na maśle klarowanym (ghee).

  26. Witam Pana , Panie Rafale.!
    Jak zwykle przeczytałem Pana artykuł, właściwie opracowanie naukpwe, które zrobiło na mnie wielki i pozytywne wrazenie. Oczywiście ja wczesniej wyczuwałem, ze cukier nie krzepi lecz gubi. Kiedyś jadłem wiele słodyczy/ Niestety lubiłem je. Nie tylko ja. Pan potwierdza , ze cukry są fatalne dla naszego zdrowia/ TYCIE i nie tylko: miazdzyca, złogi cholesterolowe itp./
    Jesli można to proszę podać jakie produkty są wysokowęglanowe/czyli szkodliwe w nadmiarze ponad 1g na 1kg wagi/.!
    To ważne , bo wiele osób nie kojarzy , że tyo nie tylko cukier , ten biały, czekolada i inne wyroby cukierniczę!
    Dobrze, jesli poda Pan tez jakie zamienniki stosowac do pieczoego boczku, mięs itp zamiast ziemniaczków? /Oczywiście to prośba dla mniej zorientowanych i żyjących w pogoni za utraconym czasem/. Bardzo ja i inni pewnie też, będziemy bardzo zadowoleni a i wdzięczności dla Pana będzie mnóstwo. Życze spokojnej nocy i pozdrawiam, Adam

    1. Panie Adamie, należy wykluczyć wszystkie węglowodany i jeść ich tyle, aby nie przekraczać 1g na 1kg należnej masy ciała. Jeśli będzie chciał Pan pozyskać te węglowodany z alkoholu czy cukru albo winogron – to już zależy od Pana, choć oczywiście, najlepiej jest pozyskiwać je z warzyw. Mają niewiele cukrów prostych (zazwyczaj są bardziej złożone np. skrobia).

      Węglowodany, które są szczególnie „skondensowane” są najbardziej niebezpieczne bo ilość cukrów prostych i łatwych w trawieniu jest w nich największa. Mam na myśli wszystko, co jest słodkie w smaku: od cukru, z cukierniczki, przez wszystkie słodycze i słodkie przekąski, miód, słodkie owoce (czególnie winogrona i gruszki), produkty mączne i zbożowe (kasza jaglana i gryczana są pewnym wyjątkiem, z uwagi na swoje inne właściwości) oraz ziemniaki jedzone w nadmiarze (tak jak w Polsce powszechnie się je).

      Tutaj jest przykładowa tablica składników odżywczych, która będzie pomocna do odczytania orientacyjnej ilości węglowodanów, białek i tłuszczu.

      Do mięs można stosować ziemniaki (ok 20g węglowodanów w 100g bulw – są lepsze niż kasze, które mają ponad 60g węglowodanów w 100g), tylko lepiej, aby były pieczone (frytki, placki ziemniaczane, albo w piekarniku). Proszę zauważyć, że torebka kaszy ma 100g i kiedy spęcznieje w gotowaniu, jest jej całkiem sporo. Jeśli się ją dodatkowo „wzbogaci” okrasą + pieczone mięso, posiłek ma niewielką ilość węglowodanów. Podobnie jest z ziemniakami – mają trzy razy mniej węgli niż kasza więc 300g ziemniaków da podobną ilość co 100g kaszy. A jeśli bedą z masłem, smażone czy pieczone na tłuszczu – proporcje węgli będą mniejsze.

  27. Witam jescze raz.
    I jeszcze o suplementach…. Lekarz mnie zalecił bym pojadł trochę preparatów na stawy. Nie podał jaki, ale bym zorientował sie w cenach i wybrał coś dla siebie. Faktycznie „skrzecza” stawy. Wybrałem preparat Flexagen Olimpu lub colivita firmy Inventia czy 4 Flex. Czy rzeczywiście te preparaty są dobre? Kosztują sporo… Na różnych forach są opinie, dość pozytywne, ale biorę pod uwagę tez i to, że może jest to sterowane przez firmy produkujące te preparaty… Oczywiście dziękuje za pomoc i jak zwykle b. serdecznie pozdrawiam, Adam.

    1. Panie Adamie, temat problemów stawowych jest bardzo złożony i wątpię w lekarza, który na podstawie deklaracji pacjenta jest wstanie zasugerować mu suplementacje tylko na podstawie tego, że „stawy go bolą”. Przyczyn może być mnóstwo i bez szczegółowej diagnozy to w zasadzie losowanie. Przykładowo, przyczyną bólów może być dna moczanowa, uszkodzenie lub ciągłe stany zapalne (np. u ludzi, którzy je przeciążają np. w pracy).

      Na rynku rzeczywiście tych preparatów jest mnóstwo. A i opinii sporo. Ciągle można jeszcze trafić na preparaty które zawierają glukozaminę (w postaci siarczanu glukozaminy jak np. Stavomax, Artresan, Flexodon, Arthryl i inne), mimo, że istnieją badania które jednoznacznie stwierdziły, że nie ma ona istotnego wpływu na odbudowę chrzęści czy mazi stawowej (tutaj i tutaj). Badania są na tyle przekonujące, że wielu lekarzy unika przepisywania leków, które zawierają glukozaminę jako środek „na stawy”. Tutaj jest wątek ze sportowego forum dyskusyjnego.

      Pozostałe preparaty zawierają najczęściej kolagen (w różnej formie – tutaj 4Flex a tutaj Flexagen). Kolagen wydaje się być rozwiązaniem lepszym, ponieważ badania istotnie potwierdziły jego wpływ na stan stawów, chrzęści, kości oraz skóry (przykładowo, niedobór kolagenu widocznie pogarsza wygląd skóry, powiększając zmarszczki i zmniejszając sprężystość ścięgien).

      Podsumujmy koszty: miesięczny koszt preparatu na cały miesiąc waha się od 50 do 150 złotych, w zależności od tego, jaki środek się wybierze. Jeśli bazujący na glukozaminie, to w zasadzie to jest wyrzucenie pieniędzy w błoto. Jeśli w kolagen – to przynajmniej w mniejsze błoto. Dlaczego?

      Obfitym i bardzo łatwo przyswajalnym źródłem kolagenu jest… skóra i stawy zwierząt rzeźnych. Zamiast jeść suplementy lepiej skłonić się ku zrobieniu galaretki na nóżkach wieprzowych lub cielęcych albo salcesonu podrobowego spajanego tymże kolagenem powstałym z wygotowania racic i nóżek. Podobnie jest ze skórą z wieprzowej golonki, którą większość ludzi usuwa jedząc dużo mniej wartościowe pod tym względem mięso. Koszt: za tę samą kwotę wydaną na suplementy można kupić powyżej 10kg produktów potrzebnych do zrobienia salcesonu czy galaretek. Ważne, aby taką galaretkę zakwasić cytryną (a nie octem) oraz dodać do niej siekanej natki pietruszki. Kolagen wykazuje lepsze przyswajanie w towarzystwie witaminy C. Dla zainteresowanych, tutaj kilka przepisów na „kolagenowe bomby” :)

  28. Witam jak zwykle bardzo serdecznie Pan, Panie Rafale!
    Zawsze Pan pisze na temat i co ważne poparte jest to badaniami naukowymi. Dla mnie jest Pan pretendentem do Nagrody Nobla za krzewienie dobrychpraktyk żywieniowych, w dziedzinie dietetyki . Dla mnie osobiście wiele Pan zrobił dla bardzo wielu!!!! Zdrowa kalkulacja, przemyślane wypowiedzi i zdrowy rozsądek! Wiele przypisów opracowań naukowych. To Pan tylko potrafił zrobic! Mnie bardzo Pan pomógł, może mieć Pan satysfakcję, Nagroda Nobla, ale dla mnie największą jest nagroda dla Pana,właśnie ta nagroda, Nobla byłaby satysfakcjonująca dla nas czytelników. Może warto by przetłumaczyc na inne języki porady naszego wieszcza- zdrowia i pokory wobec życia i naszej mentalnści, ale zawsze człowieczeństwa.
    Pozdrawiam wszystkich, Adam

    1. Panie Adamie, dziękuję za pochlebstwa (niczym z Korei Północnej ;)) Nobel jest dla wybitnych, mi wystarczy, jeśli choć jedna osoba z czytelników zacznie dzięki moim artykułom robić świadome zakupy i odżywiać się bardziej zgodnie z „rodowymi” tradycjami kulinarnymi, niż w oparciu o powszechny w ostatnich 30 latach marketing spożywczy.

  29. Super artykuł, ale nie tłumaczy jednej kwestii jak to jest że są ludzie dla których „dzień bez tabliczki czekolady lub czegoś słodkiego to dzień stracony” i mimo że pochłaniają tyle słodyczy są SZCZUPLI, gdybym ja sobie na to pozwalałam to niestety odłożyło by się tu i ówdzie.

    1. Jadziu, rozumiem do czego zmierzasz: że jedni mogą jeść co chcą a nic po nich nie widać, a inni po łyżeczce cukru tyją kilogram :)
      To będzie prawdopodobnie zagadka do końca (istnienia ludzkości?) nie rozwiązana.

      Zjawisko insulinoodporności i rodzącej się przez nie otyłości dotyka zdecydowanej większości ludzi, jednak ciągle są osoby, które tej zasadzie się nie poddają w sposób, który można ocenić gołym okiem. Wydaje się, że mogą jeść w zasadzie wszystko i w każdej ilości, a mimo to (nawet, jeśli insulinoodporność u nich występuje) to nie ma oznak nadwagi czy otyłości. Nie spotkałem badań, które by opisywały takie zjawisko w sposób analityczny, ponieważ osoby w takiej grupie znacząco by się od siebie różniły (a w każdym badaniu chodzi o zgromadzenie reprezentatywnej grupy, którą można podzielić na eksperymentalną i kontrolną).

      Niestety żywe organizmy działają w sposób bardzo zindywidualizowany (nie tylko ludzie, zwierzęta i rośliny także) i nawet u dwójki bliźniąt identyczne procesy „na wejściu” mogą dać inny wynik „na wyjściu”. Taki stan rzeczy nie wynika tylko z tego, że każdy z nas je co innego (nawet, jeśli mamy to samo na talerzu, to każdy je w innej kolejności, często w innych ilościach zawartość talerza), ale także z milionów różnych drobnych sygnałów (np. środowiskowych czy hormonalnych). Przykładowo, przegrzanie lub wychłodzenie o pół stopnia sprawia, że metabolizm osoby dramatycznie się zmienia, skutkując innymi reakcjami niż u bliźniaka, który takiej zmiany temperatury nie doznał. Trzeba by mieć armię identycznych klonów, które przez kilka lat funkcjonują identycznie, robiąc to samo i tak samo, żeby można było za pomocą rozmaitych testów przeanalizować wpływ różnych czynników na tego człowieka, którego klony stałyby się przedmiotem badania. A i wyniki z takiego badania dotyczyłyby wyłącznie tej „sklonowanej” osoby bo już dla innej mogłyby się nie sprawdzić.

      Mimo tej silnej indywidualności w naszych organizmach, jestem zwolennikiem poglądu, że to nasza dieta sprawia (prędzej czy później), że stajemy się zwyczajnie grubi (albo odbija się to inaczej na naszym zdrowiu). Sądzę tak również dlatego, że otyłość (podobnie jak cukrzyca czy choroby układu krwionośnego) nie występuje u zwierząt żyjących w naturze, natomiast jest powszechna w momencie, kiedy są hodowane przez ludzi (zwierzęta zarówno domowe jak i rzeźne). Natomiast to, że często osoby jedzące tłusto i słodko nadal pozostają szczupłe może mieć tyle wyjaśnień ile jest takich osób – od dużych zdolności kompensacyjnych (jak u dzieci i młodzieży) po wady genetyczne i metaboliczne (np. zaburzenia trawienia białek, tłuszczy lub węglowodanów).

  30. Ostatnio zainteresowałam się kuchnią pięciu przemian czyli wg tradycji chińskiej i podobno „jednym ze skutków ubocznych” jest chudnięcie a tam jest duzo używanych zbóż czyli węglowodany czy coś Ci wiadomo na temat działania tego sposobu odżywiania?

    1. Asiu, nie przetestowałem tej diety z jednego, głównego powodu: jest zbyt skomplikowana. Mam na myśli głęboko filozoficzne podejście do pięciu żywiołów oraz ich żywieniowych odpowiedników oraz inne zmienne aspekty np. pory dnia w których „czynne” są poszczególne narządy. Dieta rzeczywiście nie unika węglowodanów, ale bazuje na czymś, co jest zasadniczo obce dzisiejszym ludziom: unikaniu nałogowego jedzenia szkodzących produktów (np nabiału, cukru czy zbóż) – pojawiają się one w diecie rotacyjnie, co sprawia, że wiele mniej wymagającego przez co nie trafił do osób lepiej znających temat biochemii czy medycyny. Co nie zmienia faktu, że z biochemicznego punktu widzenia jego pogląd na metabolizm i jego konsekwencje dla kondycji organizmu jest słuszny. Przynajmniej z biochemicznego punktu widzenia – bo jak wiadomo, fizjologia u każdego z nas może działać już inaczej.

    1. Gal, rozumiem, że masz na myśli książkę dra Kwaśniewskiego o tym tytule? No jakoś – po przeczytaniu jego trzech publikacji oraz odpowiedzi na listy nie chciałem wydawać pieniędzy na kolejną, która będzie (jak mniemam) utrzymana w podobnym tonie (również zbyt ogólna). Ale jeśli ją znasz i wiesz, że jest bardziej „konkretna” to chętnie ją kupię (niestety nie znalazłęm jej w żadnej księgarnii offline, żebym mógł ją samodzielnie przejrzeć).

      Natomiast przeczytałem większość książek dotyczących low-carb (ale nie tylko, także sporo na temat weganizmu i wegetarianizmu) – interesowały mnie tylko diety które mogą być utrwalone jako modele żywieniowe a nie sposoby na szybkie załatwienie problemu nadwagi (z efektem jojo najczęściej). Polecam książkę fundacji Westona Price’a „Nutrition and Physical Degeneration” która jest dostępna bezpłatnie tutaj, zwłaszcza w temacie porównań izolowanych i „cywilizowanych” społeczności (Szwajcarów, Eskimosów, Aborygenów i innych).

  31. Witam. Makrela wędzona ważyła ok. 300 g. Otworzyłem ją i pół zjadłem na śniadanie. Była tłusta. Miałem wrażenie, że dr Kwaśniewski się uśmiecha.
    Popiłem łykiem oleju lnianego, a pół godziny później zjadłem sporego banana.
    Kombinując w ten sposób chciałbym sobie zrobić dobrze. Mam taki plan, żeby
    w trzy miesiące zgubić 20 kg. Aha, kupiłem smalec, śmietanę i jaja.
    Ale teraz chciałbym, żeby ta makrela i ten banan poddały się pańskiej,
    panie Rafale, analizie o co pięknie proszę. Pozdrawiam, KK

    1. Makrela wędzona w tej wadze (musiała być ogromna :)) to ok 60g białka i 50 g tłuszczu. 100g bananów to 1g białka i ok 20g węglowodanów (tłuszczu w zasadzie nie ma). Olej lniany – zakładam, że ów spory łyk to mniej więcej 2 łyżki (20g) co oznacza prawie 20g tłuszczu.
      Łącznie zjadł Pan jakieś 30g białka, ok 40g tłuszczu i 30g węglowodanów. Nie wiem ile Pan waży obecnie i jaka jest Pana należna waga, ale proszę pilnować proporcji białka i węglowodanów (te ostatnie są zbyt wysoko, banany mają głównie cukry proste). Tłuszcze są paliwem, które ma sycić i je może Pan używać bez ograniczeń. Gdyby zjadł Pan więcej tłuszczu, nie odczuwał by Pan głodu przez dłuższy czas (choć przez pierwszy tydzień, 10 dni organizm przebudowauje szlaki metaboliczne i to wygląda jeszcze inaczej).

      Jeśli to Pana pierwsze doświadczenia z dietą niskowęglowodanową, proszę obserowować swoje reakcje po posiłkach i samopoczucie (najlepiej je notować przez 2-3 tygodnie). Jeśli będzie Pan odczuwał potrzebę przekąsek, proszę próbować z orzechami (ale nie ziemne, to nie są orzechy tylko strączki), kokosami ewentualnie smażonymi na smalcu frytkami lub plackami ziemniaczanymi (20g węgli w 100g ziemniaków). A to mierzenia i liczenia polecam serwis ilewazy.pl (ma poręczny kalkulator), choć tabele kaloryczne należy traktować raczej „mniej więcej” o czym już wspominałem (niestety zawartość składników odżywczych różni się w wielu produktach w zależności od gatunku/rodzaju/sposobu przyrządzenia). Z czasem organizm „samodzielnie” reguluje ilość białek i węgli, nie trzeba się już trzymać tabel.

  32. Olej lniany jest bezwartościowy. NIBY zawiera dużo o3, ale w nieaktywnej biologicznie formie kwasu α-linolenowy. A organizm potrzebuje nie ALU, a EPA i DHA. Niby jest jakaś konwersja pomiędzy ALU a EPA/DHA ale jest ona znikoma, poniże 5% ALU może stać się EPA/DHA.

    1. Słusznie prawisz Adramel, istotnie, z punktu widzenia omega-3 to olej lniany nie ma istotnego znaczenia, zwłaszcza dla starszych osób, kiedy to synteza ALA do DHA/EPA maleje. Olej lniany – ponieważ nie jest rafinowany – można rozpatrywać jako jakieś tam źródło mikroelementów. Ale w praktyce, gdyby każdy olej był nierafinowany (nawet słonecznikowy czy sojowy) to tak samo by miał pod tym względem jakieś walory (ale też wady wynikające z nadmiaru omega-6).

  33. Panie Rafale, w końcu udało mi się przebrnąć przez różne źródła krytykujące dietę wysokotłuszczową oraz jakoś je uporządkować. Był Pan nimi zainteresowany zatem umieszczam je tutaj. Niektóre artykuły podają po prostu długą litanię dolegliwości, bez żadnych uzasadnień, do czego raczej nie warto się odnosić, więc zaprezentuję tylko te które zwróciły moją uwagę, a sam nie bardzo umiem się do nich odnieść.

    Otóż twierdzi się, że:

    1) Węglowodany są niezbędne do trawienia tłuszczy, dzięki nim tłuszcze się dostają do komórek, a dokładnie do mitochondrium komórkowego gdzie są spalane – przez co energia jest niewykorzystana i tutaj leży tajemnica wysokoenergetycznego jedzenia oraz równoległego chudnięcia.
    Mój komentarz: Jak rozumiem tutaj chodzi o tzw. oddychanie komórkowe, w którym substratami mogą być zarówno węglowodany jak i tłuszcze czy białka. W przypadku tłuszczów nazywa się ten proces beta oksydacją, przy czym dotarłem do informacji, iż do transportu tłuszczu do mitochondrium wymagana jest karnityna (której związku z węglowodanami ja nie widzę).

    2) Trawienie / nietrawienie/ niepełne trawienie tłuszczów powoduje zwiększone stężenie ciał ketonowych (powstałych w procesie ketogenezy w wątrobie) we krwi, a przez to ketozę / ketonemię / kwasicę ketonową (nie wiem czy to są synonimy ale wyglądają jakby były używane losowo w różnych źródłach). Które z kolei powodują najróżniejsze dolegliwości, np. choroby nerek lub zaburzenia pracy serca.
    Mój komentarz: Na ile ja dotarłem do informacji to faktycznie ciała ketonowe są produkowane z tłuszczów, gdy występują niedobory glukozy. Mogą one być wykorzystywane jako energia przez np. mózg, serce czy mięśnie, jednak ponoć lepszym paliwem dla tych organów jest właśnie glukoza. Zbyt duże ich stężenie we krwi prowadzi do powyżej nazwanych stanów. Ten argument jest chyba najczęściej wysuwanym kontrargumentem. Zresztą zdaje się, że nawet wśród zwolenników diet niskowęglowodanowych panują różne opinie jak bardzo można obciąć węglowodany, aby właśnie nie przesadzić w tym względzie. Taka zmiana kwasowości może ponoć prowadzić do niedokrwienia oraz niedotlenienia tkanek, dlatego w tym punkcie mnie najbardziej ciekawi Pana opinia jak to jest z tym pełnym lub niepełnym trawieniem tłuszczy i jego efektami.

    3) Potencjalny rozwój oporności na insulinę, spowodowany wyższym poziomem wolnych kwasów tłuszczowych i glicerolu we krwi.
    Mój komentarz: Tego nie rozumiem, ale się pojawia więc wklejam.

    Poza tym często jest pisane o niedoborze błonnika (do czego Pan już się odniósł w temacie o kamieniach żółciowych) oraz innych niedoborach, ale to już uważam, nie wymaga komentowania, bo w tej diecie można jeść wiele odżywczych pokarmów.

    1. Panie Pawle, będę odpowiadał odnosząc się do poszczególnych punktów:
      ad 1) komórka spala albo glukozę, albo kwasy tłuszczowe. Białka może spalać tylko pośrednio, jeśli są złożone z aminokwasów glukogennych i zostały zamienione na glukozę w procesie glukoneogenezy.

      węglowodany są niezbędne do CAŁKOWITEGO spalenia (utlenienia) tłuszczy. Nie znaczy to, że bez węglowodanów tłuszcze spalają się gorzej – spalają się częściowo, ponieważ część energii pozostajw w ketonach (produktach spalania). Istnieje teoria, która mówi, że to właśnie ten mechanizm gwarantuje chudnięcie (utratę tkanki tłuszczowej) ponieważ nie pełny odzysk energii z tłuszczu wymaga większej ilości jego spalenia.

      Gdy nie ma wystarczającej ilości węglowodanów wkasy tłuszczowe są spalane częściowo, do ciał ketonowych, które są następnie wykorzystywane jako paliwo dla organizmu lub usuwane są z moczem. Tutaj pisałem o ketonach.

      Polecam, aby wyguglował sobie Pan stwierdzenie Lavoisiera „tłuszcze spalają się w ogniu węglowodanów”, żeby lepiej zrozumieć ten proces. Obrazowo można przedstawić to tak, jakby trzeba było najpierw podpalić pod paleniskiem drewno (węglowodanami), żeby później palić w nim koksem (tłuszcz).

      Pilnowanie białka, o którym pisze dr Kwaśniewski w tym miejscu ma istotne znaczenie. Kiedy nie ma węgli, organizm moze wytworzyć ze szkieletów węglowych aminokwasów glukogennych. Czyli nadmiar białka produkuje glukozę (węglowodany) w efekcie „wytrącając” organizm z ketozy.

      Rolę karnityny w tym miejscu dobrze opisał Dariusz Szukała (dobrydietetyk.pl), który jest chyba jednym z nielicznych dietetyków, którzy wiedzą że jedzenie to chemia i biochemia.

      2) znowu drobny błąd, który może mieć znaczenie: trawienie i spalanie to dwie różne rzeczy. Spalanie zachodzi w komórkach, trawienie w przewodzie pokarmowym. Ketony powstają w wyniku niecałkowitego spalania kwasów tłuszczowych (jak wyżej). Mogę gorzej trawić tłuszcz bo np. nie mam właściwego składu żółci, ale będę go spalać do ketonów bo jestem na diecie niskowęglowodanowej. I odwrotnie: mogę trawić cały tłuszcz ale ponieważ dostarczam też węgle, nie wejdę w stan ketozy.

      Adramel już to wyjaśnił – ketoza i ketokwasica cukrzycowa to dwa inne stany mające różne przyczyny. W tym miejscu rzeczywiście jest tak, że w Polsce ktoś w jakimś momencie zaczął używać tych pojęć jako synonimów i teraz mamy je na jednej półce: ketozę, kwasicę ketonową oraz kotokwasicę cukrzycową. O ile dwie ostatnie są tożsame, o tyle ketoza to coś innego. Anglojęzyczna część sieci jest w tym miejscu jasna: mamy ketosis (ketoza) i diabetic ketoacidosis (ketokwasica cukrzycowa). Jest jeszcze ketokwasica alkoholowa (u nałogowych alkoholików, w trakcie picia). Różnice wyjaśnia ten tekst z Wikipedii albo ten lub ten.

      Ketony nie powodują żadnych uszkodzeń ciała, a ketoza jest naturalnym stanem organizmu. Ketony są nawet 25% efektywniejszym paliwem dla serca czy mózgu niż glukoza – to słowa dra Richarda Veecha, który bada ciała ketonowe całe swoje życie. Tutaj inne badania dra Veecha na temat ketonów, a tutaj szerszy tekst o tłuszczach w NY Times z wynikami prac doktora.

      Podoba mi się jego stwierdzenie: „To nie jest normalne, że mamy McDonaldsa i sklepy spożywcze za każdym rogiem. Normalne jest głodowanie.” Stąd ketoza to absolutnie normalny i bezpieczny stan organizmu.

      ad 3) Być może chodzi Panu o problem najczęściej widoczny przy niealkoholowym stłuszczeniu wątroby (choć nie tylko).
      Mechanizm działa tak: insulinooporność komórek tkanki tłuszczowej zmniejsza normalne oddziaływania na komórki tłuszczowe co prowadzi do zmniejszonego poboru krążących we krwi tłuszczów i zwiększoną lilpolizą zgromadzonych w niej trójglicerydów. Zwiększona mobilizacja trójglicerydów owocuje uwolnieniem znacznych ilości wolnych kwasów tłuszczowych oraz glicerolu do krwi. Podniesione stężenie kwasów tłuszczowych w połączeniu z opornością na insulinę przy cukrzycy typu 2, obniżona zdolność mięśni do przyswajania glukozy (na skutek insulinoodporności) ora zwiększona produkcja glukozy w wątrobie powodują podniesienie poziomu glukozy we krwi. W efekcie organizm wyrzuca kolejną dawkę insuliny, na którą jest i tak odporny zwiększając tylko efekt syndromu metabolicznego.

      Jak więc widać, nie chodzi tutaj o rozwój odporności insulinowej z powodu wolnych kwasów tłuszczowych ale raczej konsekwencja już istniejącego syndromu metabolicznego i dalszego odżywiania się produktami węglowodanowymi.

      A na koniec: wystarczy 2x150g wątróbki tygodniowo, żeby mieć załatwioną suplementację wszystkiego, co potrzebne do dobrego życia – w ramach bonusu trochę DHA i EPA z tłustej ryby :)

  34. A no i oczywiście nawet częstszym kontrargumentem niż ketoza są cholesterol, choroby serca itp. Jednak to Pan już omówił solidnie w osobnym artykule.

  35. Ketoza a kwasica ketonowa to dwa odmienne stany. Ten drugi występuje tylko u osób chorych min. na cukrzyce. Ketoza natomiast to normalny stan organizmu. Różnią się stopniem zakwaszenia organizmu. U zdrowych osób nie ma możliwości zachorowania na kwasice ketonową ograniczając węglowodany.

    1. Adramel, ponownie dziękuję Ci za wartościowy wkład w dyskusję i wyjaśnienie tej mitologizowanej (negatywnie) ketozy. Ja zrobiłem to szerzej w komentarzu do artykułu o cholesterolu. Są nacje, które żyją w stanie permanentnej ketozy (głównie zamieszkujące obszary podbiegunowe, Syberię), bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu.

  36. Bardzo dziękuję za odpowiedź. Teraz wszystko stało się jasne. A może nie tyle wszystko, co te rzeczy które akurat w tym wątku mnie nurtowały. Bo każda Pana wypowiedź powoduje u mnie powstanie nowych pytań:) Obawiam się, że dużo z nich jest raczej elementarna, więc nie będę zabierał Pana czasu i po prostu najlepiej będzie przeczytać jakąś konkretną książkę. Tylko jaką? Zależy mi żeby oprócz podawania gotowych wyników pokazywała ona również ich biochemiczne oraz eksperymentalne uzasadnienie, dokładnie tak jak Pan to robi. Czy polecany przez Pana Gary Taubes pisze właśnie w ten sposób? Znalazłem iż napisał dwie książki:
    1) Good Calories, Bad Calories
    2) Why We Get Fat: And What to Do About It
    Czy któraś z nich jest wg Pana lepsza?

    Wspomniał Pan, iż istnieje teoria, która mówi, że utrata tkanki tłuszczowej jest spowodowana tym, iż niepełny odzysk energii z tłuszczu wymaga większej ilości jego spalenia. A Pan się z tą teorią zgadza? Ta teoria brzmi dość ściśle, chemicznie, także chyba powinna się dać łatwo zweryfikować.

    Przy okazji szukania informacji o spalaniu tłuszczów natrafiłem na taki wpis:
    http://www.dobradieta.pl/forum/viewtopic.php?p=83747#83747
    Czy Pan Kwaśniewski może coś takiego twierdzić?

    Zatem jeśli ciała ketonowe są dobrym źródłem energii to czy idąc w tę stronę nie należałoby zalecać ludziom jeść 0g węglowodanów zamiast 1g?

    A propos Pana końcowego stwierdzenia tj.
    „A na koniec: wystarczy 2x150g wątróbki tygodniowo, żeby mieć załatwioną suplementację wszystkiego, co potrzebne do dobrego życia – w ramach bonusu trochę DHA i EPA z tłustej ryby :)”
    Czy dobrze interpretuje ten wpis, iż ludzki organizm potrafi wyśmienicie magazynować spożyte witaminy oraz mikroelementy? Na tyle, że zamiast dziennego zapotrzebowania na nie można by mówić o tygodniowym zapotrzebowaniu? Bardzo praktyczne by to było:) Swoją droga gdzieś czytałem, że ryby mają obecnie coraz mniej omega-3…

    1. Panie Pawle, jeśli chodzi o Taubesa, po polsku wyszła tylko ta druga (Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić) i ją polecam na pierwszy ogień. Jest napisana bardziej przyjaznym językiem. Good Calories, Bad Calories jest niestety po angielsku i jest już znacznie techniczna. Wyszła jako pierwsza i czytelnicy mieli wiele zastrzeżeń, że nie w pełni ją rozumieją z uwagi na masę „technikaliów”. Z mojego punktu widzenia będzie dla Pana interesująca i raczej łatwo przyswajalna jeśli chodzi o kwestie merytoryczne.

      Jak to bywa z teoriami, dopóki któraś nie będzie potwierdzona można jedynie powiedzieć, że jest przekonywująca (tak samo jak mogą być inne, równoległe). Chemia jest jak matematyka. Do tego samego wyniku można dojść na wiele sposobów, nawet jeśli ma się te same dane „wejściowe”. Sama kwestia ciepła procesowego (energii) może decydować, że jakaś reakcja przebiega szybciej/wolniej/w ogóle nie przebiega. Mając to na uwadze, uważam, że ta teoria jest przekonywująca bo jak pisałem wcześniej – natura próżni nie lubi. Tłuszczu z moczem nie umie wydalać, ale świetnie radzi sobie z ketonami (w ten sposób też mierzy się ich ilość). Dlatego możliwe jest, że aby zaspokoić głód energetyczny organizm częściowo spala tłuszcz produkując ketony, z których część przerabia na energię, część wydala.

      Do do linka – nie kojarzę, aby Kwaśniewski miał taki pogląd (prznajmniej z jego 3 książek to nie wynika wprost). Jeśli chodzi o Panią Ewę, czytałem jej książkę i często do niej wracam. Obawiam się jednak, że to co przedstawiła jest kolejną hipotezą która może lub nie musi być przekonywująca.

      No, poza aspektem urozmaicenia diety (nawet niedźwiedzie nie jedzą wyłącznie mięsa :)) węglowodany nie są potrzebne do poprawnego funkcjonowania organizmu (vide publikacja Fundacji Westona Price’a). Własna produkcja glukozy z białek wystarcza do odżywienia erytrocytów – kłopot pojawiłby się wówczas, gdyby dostarczać wyłącznie tłuszcz – wówczas glukoza tworzyła by się z białek z rozmontowanych mięśni (atrofia) w efekcie prowadząc do wyniszczenia organizmu.

      Pisałem już o możlwościach wątroby. To ona jest magazynem wszystkich niezbędnych witamin oraz mikroelementów. To „policzek” mięsożerców wymierzony w twarz wegetarian, którzy twierdzą, że należy jeść rośliny, bo tylko w nich znajdują się witaminy nieobecne w mięsie (np. witamina C). I mają rację, bo witamina C w mięsie nie występuje. Ale w wątrobie i podrobach – owszem, i to w większych ilościach niż w roślinach (pomijając jakość i przyswajalność tych substancji).

      Wątroba potrafi magazynować w zasadzie wszystkie niezbędne do życia substancje, oczywiście na poziomie zależnym od wielu czynników (istotnym jest choćby zapotrzebowanie dobowe na daną substancję, które jak wszystko – będzie się wahać).

      Problemem „mięsożerców” jest to, że jedzą nałogowo i w nadmiarze to, co jest niepotrzebne (mięśnie) zamiast to, co ma wartość najwyższą (szpik, mózg, wątroba, nerki, kolagen ze skóry i stawów), stąd ich przeładowanie białkiem (które musi być „przemontowane” do glukozy bo inaczej nie da się go przechować) a to powoduje nadmierne obciążenie szlaków metabolicznych i organów (wątroby i nerek).

  37. W sumie to ja planowałem czytać w oryginale:) I Pana antyrekomendacja mnie bardziej zachęca do Good Calories, Bad Calories:) Jak będzie mi szło za wolno to najwyżej zabiorę się za tą drugą polecaną.

    Właśnie nie pasowało mi to w ogole do Kwaśniewskiego. Osobiście nie widzę sensu w jedzeniu węglowodanów na noc, raz że przekonałem się do sensu obcięcia węglowodanów (jedynie mam wątpliwości do jakiego poziomu), a dwa nawet jeśli chcemy energii (czy to z węglodowanów czy ze spalanych w ich ogniu tłuszczów) to po co nam jej dodatek na noc?

    Hmm, Panie Rafale, erytrocyty nie mają mitochondrium i energię pozyskują jedynie poprzez glikolizę, zatem jeśli postulujemy, że organizm dąży do optymalnego wykorzystania zasobów, to czy nie lepiej byłoby jednak doprowadzić dla nich odpowiednią porcję jak najprostszych węglowodanów zamiast zmuszać organizm do wytworzenia glukozy z białek?
    Argument o tym, że istnieją na Ziemi kultury wśród których spożycie węglowodanów wynosi praktycznie zero, żyją w ciągłej ketozie i nie cierpią na wiele chorób jest bardzo mocny, oraz ewidentnie świadczy pozytywnie o takim odżywianiu, jednak nic nie mówi o optymalności takiej diety, szczególnie że samo istnienie u ludzi takich mechanizmów jak glukoneogeneza czy glukostaza uważam za wymowne.
    Mnie to zagadnienie o tyle bardziej zastanawia, że w diecie sportowej sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje…

    Pamiętam, ze Pan wspomniał, iż jedyną rolą węglowodanów w organiźmie jest dostarczanie energii. Otóż dotarłem jeszcze do takich informacji:
    – funkcja budulcowa – węglowodany zarówno zewnętrzne, jak i syntetyzowane w ustroju, stanowią substrat do wytwarzania elementów strukturalnych komórek (głównie błon komórkowych) lub substancji biologicznie czynnych (galaktoza, ryboza, kwas galakturonowy, celuloza, hemiceluloza),
    – regulacyjna – węglowodany wchodzą w skład DNA i RNA, przez co uczestniczą w ekspresji genów, modyfikacji białek i regulacji metabolizmu komórkowego,
    – regulacja gospodarki wodno-elektrolitowej – węglowodany nieoczyszczone wpływają na gospodarkę wodno-elektrolitową poprzez zmniejszanie wydalania wielu jonów; w nerce glukoza stanowi podstawowy element wielu pomp jonowych

    Organizm chyba bez powodu by nie utrzymywał ich odpowiedniego stężenia we krwi:)

    Swoją drogą do atrofii mięśni chyba nie musi dojść przy braku biąłek i węglowodanów, wikipedia podaje, że również z glicerolu może powstawać glukoza.

    1. Panie Pawle,
      W ogóle, po angielsku jest bardzo dużo fajnych książek utrzymanych w klimacie ultra-popularnonaukowym (pisane przez naukowców w miarę prostym językiem albo pisane przez dobrych dziennikarzy z podawaniem bardzo dokładnych źródeł), polecam Ci Amazona – od razu Ci podpowie książki, które są „z tej samej parafii”.

      Na tym własnie polega optymalność diety Kwaśniewskiego – zaleca jedzenie optymalnej ilości białka (u niego 0,8g/1kg) które ma wystarczyć na remonty i budowę nowych komórek (część białka organizm odzyskuje z utylizacji starych i martwych komórek), wówczas nie ma go aż tyle, żeby można było przeprowadzić glukoneogenezę. Z kolei węglowodanów jest na tyle, żeby nie trzeba był tej glukoneogenezy robić bo wystarczy glukoza z węglowodanów aby dożywić erytrocyty. Energię uzyskuje się z kwasów tłuszczowych. Co do optymalności diety low-carb proponuję lekturę Westona Price’a który porównuje kilka społeczeństw porównując ze sobą wersję „cywilizowaną” oraz tą „nieskażoną”, która odżywia się w naturalny dla siebie sposób. Wystarczy obejrzeć zdjęcia zębów dzieci.
      Podkreślam raz jeszcze, że człowiek jest wszystkożercą, jednak pewne mechanizmy są u niego lepiej rozwinięte (np obecność pęcherzyka zółciowego MOŻE świadczyć o tym, że jest predystynowany do jedzenia większej ilości tłuszczu w jednym pokarmie). Z tego też powodu w jego komórki mogą być „wmontowane” różne fragmenty węglowodanów (choć o tym nie słyszałem w przypadku, kiedy w tym samym miejscu występują także kwasy tłuszczowe omega-3 EPA czy DHA). Po drugie, być może w poruszanych przez Pana kwestiach chodzi o glukozę, która może pełnić pewne role (po przerobieniu) w organiźmie, przykład glicerolu jest jednym z licznych przykładów. Z tego to powodu wytwarzanie glukozy możliwe jest z białek glukogennych (ze szkieletów węglowych tych białek).

      Tak, glukoza daje glicerol i można go do niej zredukować. Glicerol umożliwia powstanie trójglicerydu (dokładniej triacyglicerolu).

      Z jakiego powodu organizm utrzymuje stężenie glukozy we krwi, skoro skuteczniej i lepiej może odżwiać się ketonami? Mało tego, rezygnując z glukozy nie ma insuliny, która jest niebezpieczna. Więc po co nam glukoza? Ano wynika to z własności spalania o których już wspominaliśmy tutaj. Glukoza może dawać energię w warunkach beztlenowych. Tłuszcz – nie. Więc gdybyśmy – załóżmy na chwilę – mieli we krwi tylko wolne kwasy tłuszczowe i ketony, bez minimalnej ilości cukru, i nagle musieli przetrwać w warunkach beztlenowych (zasłabnięcie, wysiłek beztlenowy) wówczas komórki byłyby bez energii, co w zasadzie oznacza dla nich śmierć (po krótszym lub dłuższym czasie, w zależności od typu komórki).

  38. Może doprecyzuję moje intencje. W pierwszej części wypowiedzi odnosiłem się nie tyle do diety Kwaśniewskiego (który na ile wiem faktycznie postuluje, aby jeść niewielkie ilości węglowodanów, dzięki czemu np. erytrocyty są syte bez różnych przemian), co bardziej do mojej hipotezy o obcięciu węglowodanów do zera – jako luźna implikacja polecanego przez Pana stanu ketozy. Pan się do hipotezy odniósł dość przychylnie:
    „No, poza aspektem urozmaicenia diety (nawet niedźwiedzie nie jedzą wyłącznie mięsa :)) węglowodany nie są potrzebne do poprawnego funkcjonowania organizmu (vide publikacja Fundacji Westona Price’a). Własna produkcja glukozy z białek wystarcza do odżywienia erytrocytów (…)”.
    Niemniej z racji, że ja do każdej hipotezy podchodzę sceptycznie to i swoją własną roboczą hipotezę zacząłem obalać jako nieoptymalną:)
    To oczywiście z mojej strony jest nie tyle poważne tworzenie hipotez, co bardziej próba zrozumienia mechanizmów poprzez szukanie słabych punktów różnych podejść.

    Panie Rafale, dziękuję za ciekawą rozmowę, po Pana ostatnim akapicie znów rodzą się we mnie pytania (np. jak to mogło być z tą beztlenowością u naszych przodków, a przez to z ich dietą…), jednak na razie za bardzo odczuwam u siebie przewagę rozumowań nad wiedzą, zatem na dobry początek wracam do rozpoczętej dziś lektury Pana Taubesa i powiększania wiedzy:) Większy w umyśle „input” to z dużym prawdopodobieństwem lepszy „output”.

    Pozdrawiam,
    Paweł

    1. Panie Pawle, o to właśnie chodzi: żeby każdy samodzielnie poszukiwał, obserwował i analizował. To zadziwiające, że chcemy to robić bez trudu podczas zakupów (analizując oferty sklepów) czy jazdy samochodem (analiza sytuacji na drodze), kwestii związanych z pieniędzmi (inwestowanie, kretyty, wydawanie, zarabianie) a kompletnie nie chcemy zajmować się najważniejszą czynnością naszego życia: jedzeniem a w konsekwencji swoim zdrowiem i życiem (jesteś tym co jesz – atomy, które wchłaniasz później budują Twoje komórki).

      Życzę owocnych poszukiwań własnej drogi, zachęcam do stawiania sobie pytań, tworzenia hipotez a później ich niszczenia (albo potwierdzania). Wiedza wcale nie jest siłą. Siłą jest UMIEJĘTNOŚĆ wykorzystania wiedzy.

  39. „Do do linka – nie kojarzę, aby Kwaśniewski miał taki pogląd (prznajmniej z jego 3 książek to nie wynika wprost).” (węglowodany na noc)

    Na jego stronie jest to w dziale odpowiedzi na listy. Radzi zjadać przed snem węgle ze skrobi. Oczywiście nie jako dodatkową porcje, ale przy ograniczeniu ich we wszystkich posiłkach, tak by suma dobowa wynosiła 1/2 zjedzonych białek.
    Widziałem też parę badań które potwierdzały skuteczność tej metody. Tłumaczy się to tym że węglowodany pobudzają do wydzielanie leptynę
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Leptyna
    Najwięcej leptyny wydziele się w czasie snu. Dlatego dodatkowe stymulowanie jej węglowodanami zwieksza utratę wagi.

    1. Leptyna jest hormonem, który stoi jakby w cieniu insuliny. Sam uważam ją za conajmniej tak samo istotną jeśli chodzi o kwestię otyłości. Napiszę jakiś osobny tekst na jej temat bo na to zasługuje (choćby przez związek z kortyzolem czy insuliną). W uproszczeniu: mniej leptyny=większy głód. Więcej leptyny=mniejszy głód. Otyłe myszy podczas testów, kiedy ją odkryto, nie produkowały leptyny w ogóle – w efekcie ich mózg nigdy nie otrzymywał informacji „nie jedz” – i jadły cały czas. Podobnie sytuacja wygląda u ludzi. Obszerne opracowanie tutaj (po polsku).

      Lekarz Michael Eades na swoim blogu wyjaśnił jak działa leptyna oraz jaki wpływ ma na nią podniesiony poziom trójglicerydów – nie zawsze wyższy poziom leptyny gwarantuje sukces. O ile sam związek węglowodanów z większą produkcją leptyny został już wykazany (np. tutaj czy tutaj na małych próbach), o tyle bezdyskusyjny jest też związek wysokiego stężenia TG z tzw. leptyno-odpornością (odporność receptorów na leptynę). W efekcie wysokie stężenie leptyny nie daje efektu zatrzymania głodu.

      U Kwaśniewskiego nie zauważyłem tego w jego książkach, tzn, nie widziałem tego w „kardynalnych” zasadach diety, choć jak widzę z tego co cytujesz jego propozycja nie łamie zasad diety optymalnej, a jedynie zmienia proporcje posiłków dobowych. Na marginesie, znam osoby, które jedzą białkowo-tłuszczowe śniadanie i w zasadzie tylko węglowodanową kolację (trzymając się wytycznych Kwaśniewskiego) i uzyskują te same korzyści, co osoby które każdy posiłek mają tak samo zbilansowany wg wytycznych diety.

  40. To prawda co Pan pisze, zresztą sam jeszcze całkiem niedawno w ogóle nie dbałem o dietę. Myślę, że to wszystko jest kwestią świadomości (a w dalszej kolejności chęci i priorytetów w życiu).

    I oczywiście wykorzystanie wiedzy jest kluczowe, co nie zmienia faktu, że trzeba tę wiedzę najpierw zdobyć:)

    A propos zdobywania wiedzy obecnie jestem w połowie lektury (ostatecznie zdecydowałem się na Why We Get Fat: And What to Do About It – tamta pierwsza jak na pierwszy ogień trochę zbyt obszerna) i muszę powiedziec, że mam bardzo pozytywne wrażenia. Taubes z jednej strony pisze w sposób bardzo prosty (zgodnie z założonym celem), wiele razy powtarza to co kluczowe, aby każdy zrozumiał stawiane i uzasadniane przez niego tezy, a z drugiej strony cały czas da się wyczuć jego naukowe podejście i świadomość tego jak nauka działa i jak my sami powinniśmy myśleć: sceptycznie.
    Kiedyś natrafiłem w Internecie na następujący film:
    http://www.youtube.com/watch?v=6OLPL5p0fMg
    Naprawdę jeden z lepszych. Idealnie on obrazuje co to znaczy, że człowiek jest myślący. Polecam każdemu.

    Przyznam, że im więcej czytam o diecie tym bardziej jestem przekonany do obcinania węglowodanów. Więc nadchodzi czas ułożenia po raz kolejny nowej diety:)
    Najpełniejszym pokarmem wydają się być jajka. Z tego co wiem to obecnie obalane są o nich negatywne stereotypy, jednak czy wg Pana wiedzy można jeść ich całkiem dowoli? Na przykład średnio 5 dziennie dla osoby która nie waży dużo?

    Pozdrawiam!

    1. Panie Pawle, obserwując ludzi zauważam (ale to obserwacja, którą może poczynić każdy), że z czasem (starość?) ludzie zaczynają zwracać coraz więcej uwagi na swoje ciało i jego interakcje (wszelakie) ze środowiskiem. Ale to chyba naturlane – im jesteśmy starsi, tym mamy więcej doświadczeń i chcemy lepiej przeżywać życie. W aspekcie żywieniowym – jedni chcą żyć nie odbierajc życia innym (jak np. wegetarianie czy weganie) inni chcą żyć szybko i błyskotliwie korzystając z wszelkich używek i uciech. Sam przekonałem się o tym wielokrotnie, że jedzenie to kwestia nie tyle zdrowotna ile światopoglądowa (czasem światopogląd wynika ze zdrowia i troski o siebie/innych).

      Co do Taubes’a, jako drugi krok polecam Good Calories Bad Calories (niestety nie ma polskiego przekładu, przez co nie trafi do wielu polskich czytelników).

      Jeśli zaś chodzi o myślenie krytyczne – no cóż, sam jestem zwolennikiem szkoły sokratejskiej która uwielbiała hipotezy wraz z ich potwierdzaniem i obalaniem (dlatego też hołduję statystyce, która – jak mawiają złośliwcy – jest najbardziej wyrafinowanym kłamstwem ;)). Niestety, dzisiaj ludzie zostali „odarci” z ich naturalnej broni – intelektu. Zawierzyli autorytetom zamiast wierzyć faktom. Najlepiej obrazują to media, które przez wielu uznawane są za prawdę obiektywną na zasadzie „no, skoro puścili to w telewizji, to znaczy że to musi być prawda!”.

      Osobiście zawsze staram się rozpatrzyć za i przeciw każdej sytuacji (co szczególnie przydaje się przy wychowaniu dzieci :)). Nie jestem typem „apostoła” który raz zaślepiony jest w stanie wbrew wszystkim i wszystkiemu stać na swoim posterunku. „Tylko krowa nie zmienia poglądów”. Dlatego też jestem pełen szacunku dla osób, które są w stanie diametralnie zmienić swój pogląd na jakieś kwestie, merytorycznie uzasadniając swoje postępowanie (np. osoba mięsożerna, która zwróciła się ku weganizmowi lub odwrotnie, albo osoba o poglądach prawicowych przeszła na lewicowe i vice-versa). Nawet (a może zwłaszcza), jeśli opisuje swoje subiektywne odczucia i motywatory. Matematyka ma tutaj przewagę kompletnego braku subiektywności :)

      Jeśli zaś chodzi o jajka – z wszystkim można przesadzić. Oczywiście są osoby uczulone na niektóre białka jajek (głównie albuminy), ale to nieliczne przypadki. Osobiście zjadam tygodniowo ok 20 jajek (10 w całości + 10 żółtek) i nie odczuwam jakiegoś dyskomfortu. To co może zaintrygować osoby z wysokim cholesterolem to fakt, że dieta bez węglowodanów ale pełna jajek (które przecież są pełne cholesterolu) zdecydowanie obniża poziom TC i poprawia profil lipidogramu. Ale znam 2 osoby, które zjadają ok 40 jajek w tygodniu (niestety, obie są powyżej 60 rż więc trudno o porównanie). Podejrzewam, że z „przesadą” w kwestii konsumpcji jajek to kwestia stricte indywidualna.

  41. Gal, dziękuję za link, zapowiada (67 podstron…) się bardzo ciekawie, wprowadza też aspekt sportu co dla mnie jest niezwykle istotne.

    Panie Rafale, tak własnie planuję później przeczytać Good Calories Bad Calories, angielski nie kłopot, no może ten chemiczny już gorzej, jednak w końcu chemii po polsku też nie znam:).

    O statystyce (wnioskowaniu statystycznym) można dużo usłyszeć, co ciekawe prawie każdy ma o niej swoje zdanie, a jest to jedna z najtrudniejszych nauk (w końcu gałąź matematyki korzystająca z zaawansowanego aparatu innych dziedzin matematyki). A prawda o niej jest taka sama jak o innych rzeczach które człowiek stworzył, sama w sobie jest zarówno prawdziwa jak i neutralna, to jej niezrozumienie oraz błędne użycie przez człowieka daje błędne rezultaty. Więc tym bardziej się ciesze, że Pan ją ceni:) Bez niej nie sposób analizować wyniki naukowe.
    W tym kontekście tak sobie myślę o Pana stwierdzeniu, iż matematyka nie jest subiektywna, z jednej strony jak bardzo prawdziwe zdanie, a z drugiej jak wrażliwe na modyfikacje, wystarczy próbować matematykę zastosować i już to zastosowanie podlega wszelkim mechanizmom społecznym, psychologicznym czy politycznym.

    Takie właśnie jest podejście naukowe, mieć otwarty umysł i ciągłą gotowość do weryfikacji poglądów:)

    Ja zawsze lubiłem jajka, choć nie jadłem ich jakoś bardzo dużo. Od czasu gdy zacząłem zmieniać dietę to coraz bardziej ubywało mi pokarmów (chyba najbardziej odczuwalne jest zrezygnowanie z chleba) do wyboru i ich spożycie mocno wzrosło. Teraz gdy planuję jeszcze bardziej uściślić dietę to znów może mi ubyć jedzenia:p Przeczytałem Pana artykuł o ziemniakach, jeszcze doczytam do końca komentarze, ale wygląda, że również swoją listę warzyw i owoców będę musiał zmodyfikować… A przynajmniej proporcje.

    A proszę powiedzieć, po czym ktoś może poznać, że jest uczulony na albuminy?

    Utrzymanie zdecydowanej przewagi tłuszczów w diecie nie wygląda na takie łatwe. Myślałem o znacznym zwiększeniu spożycia śmietany, czy ma Pan jakieś rady jakie śmietany wybierać? Przypuszczam, że najwyżej procentowe:) Jednak z różnymi napisami można się spotkać:
    – „homogenizowana” (z opisu na wikipedii ta czynność nie wygląda na taką złą),
    – „z mleka pasteryzowanego” (które samo w sobie nie jest przez Pana zalecane, gdyż jest zupą martwych bakterii – nie jestem pewny czy tego nie widziałem akurat na serze białym),
    – „do zupy” (nie mam pojęcia czym się różni śmietana do zupy od takiej nie do zupy).

    Też istnieje coś takiego jak „śmietanka”, czy ona byłaby lepsza?

    1. Panie Pawle, z przepisami jest relatywnie łatwo – może Pan poguglować za przepisami Kwaśniewskiego albo z angielskiego „low carb recipes” itd.

      Żeby stwierdzić uczulenie na albuminy należy przeprowadzić testy alergiczne. Objawy mogą być różne u każdego – od kataru żołądka przez wysypki i objawy zatrucia, najczęściej to jakaś odpowiedź skórna lub ze strony układu pokarmowego.

      Z ciekawostek, niewiele osób wie, że białko jaja można spotkać w… winie (czerwonym). To stary sposób winiarzy, którzy w ten sposób „wiążą” różne cząstki które go zaśmiecają (Polacy często nazywają te cząstki ” fuzlami”). Białko je wiąże i opadają na dno beczki bez zmiany smaku wina.

      Jeśli chodzi o śmietany Adramel już coś podpowiedział. Ja ze swojej strony – tak jak tam napisałem – zachęcam do wnikliwego czytania składu wszystkich produktów nabiałowych (niestety, nie można ufać nikomu). O śmietanach z Piątnicy (ale i u innych producentów, śmietany poniżej 18% mają rozmaite dodatki) napisłem, ale mój ulubniony przykład to „Łąkowe” spółdzielni mleczarskiej z Rypina.
      Spółdzielnia wypuściła produkt „Łąkowe” którego opakowanie jednoznacznie wskazywało na mleko, choć był to napój… mlekopodobny. Mimo prostackich wyjaśnień rzeczniczki jednak coś było na rzeczy. bo na dokonano subtelnych zmian w wyglądzie opakowania (zamiana e na y, nadal ze śladem litery e) a poprzednia wersja strony pokazywała „wartość odżywczą 100ml mleka„.

      Radziłbym zupełnie unikać produktów homogenizowanych. Homogenizacja jest procesem, który ma połączyć dwie (lub więcej) naturalnie nie mieszające się ze sobą substancje. Np. wodę i tłuszcz. O problemie homogenizacji (dokładniej oksydazy ksantynowej) napisane jest tutaj. Niestety, wszystkie rodzaje mleka UHT są homogenizowane (to łatwo sprawdzić: po przelaniu ich do garnka i odstawieniu na kilka godzin powinien wytworzyć się płaszczyk tłuszczu mlecznego (coś jakby śmietana) – a go nie ma, ponieważ tłuszcz jest homogenizowany z białkiem i wodą. W którejś z książek na temat żywienia czytałem także, że homogenizacja utrudnia budowę micel tłuszczowych i w efekcie – uniemożliwia wchłanianie tłuszczu z produktów homogenizowanych.
      Mleczne produkty pasteryzowane uznaję za całkowicie bezwartościowe, jednak w meczarniach to w zasadzie jedyna droga przetwarzania mleka (oraz UHT). Aby uzyskiwać ten sam smak i walory organoleptyczne (smak mleka zmienia się sezonowo) trzeba je wcześniej zabić (pasteryzacja) a dopiero później zaszczepia się w bakteriami w kontrolowanych ilościach i weryfikowalnym procesie produkcyjnym.
      Jeśli chodzi o określenia „do zupy” „do deserów” „do sosów” „do kawy” – powstały one po to, żeby ludziom ułatwić wybór. Jak wielokrotnie wspominałem, ludzie już dawno zapomnieli jakich składników używać do gotowania, jak się gotuje i po co się to robi.
      Dawniej każda gospodyni wiedziała, że kwaśna śmietana w zupie się zważy, więc trzeba ją wcześniej „zahartować” w małym pojemniku (na kilka łyżek śmietany wlać chochelkę gorącej zupy i szybko wymieszać) i dopiero wlać do zupy. Ponieważ to operacja wymagająca nazbyt dużo czasu i wysiłku (także intelektualnego) a dodatkowo – nie zawsze gwarantuje sukces (jeśli się to zrobi w zły sposób nadal będą pływać kawałki śmietany w zupie), to producenci postanowili konsumentom to ułatwić dodająć choćby skrobię czy mączkę chleba świętojańskiego. Śmietana z takimi dodatkami także automagicznie zagęszcza zupę (to jak dodanie do niej mąki).
      Taką śmietanę z dodatkami wystarczy więc nazwać „do zupy” bo określenie „kwaśna 12%” nikomu nic nie mówi, podobnie jak nic nie mówiło „kremówka 35%” – więc lepiej użyć „do deserów”.

      W wyborze śmietany proszę kierować się dwoma kryteriami:
      1. bez „dodatków” i homogenizacji
      2. smakiem (słodka/kwaśna)

      Zawartość tłuszczu – choć istotna – nie ma aż takiego znaczenia, bo w suchej masie i tak tego tłuszczu i tak jest sporo (przykładowo, w śmietance 36% znajduje się aż 57% wody, 36% tłuszczu, 2% białka i 3% węglowodanów). Po odjęciu wody widać, że proporcje i tak przeważają na korzyść tłuszczu. W innych rodzajach śmietany jest podobnie (zawartość białka zawsze pozostaje na tym samym poziomie max 4%).

      Zgodnie z obecnym stanem prawnym, jeśli produkt został poddany pasteryzacji, UHT, słodzeniu lub homogenizacji należy to zaznaczyć na opakowaniu (więc produkty bez tego oznaczenia zostały wyprodukowane bez użycia tych technologii).

  42. Śmietanka: http://piatnica.com.pl/p/pl/smietana-36–200g.html

    Komponowanie diety z przewagą tłuszczy to prosta sprawa. Wystarcza a patelnie wrzucić trochę boczku na smalcu, a na to dadać pare jajek i smietankę. Pyszny posiłek, na wiele godzin nie myśli się o jedzeniu.
    Także posiłki oparte na pieczonej karkówce (lub schabie ale z dodatkami np boczku) dają przewagę tłuszczy nad białkiem. I minimalne ilości węgli.

    1. Adramel, dziękuję Ci za pomoc. Konstrukcja „tłustego jedzenia” nie jest tak trudna jak może się to wydawać (i wcale nie jest monotonna).

      Jeśli chodzi o śmietanę, to zalecam każdemu czytanie składu. Śmietana 30% i więcej może nie jest tutaj problemem, ale jeśli weźmiemy śmietanę z Piątnicy 12% to w składzie znajdziemy cuda: mączkę chleba świętojańskiego, skrobię modyfikowaną, gumę guar i inne wynalazki. O to robią wszycy producenci. Wszystko „w trosce o klienta” oczywiście.

      Dlatego przed zakupem – CZYTAJMY co jest w składzie.

  43. Z tym składem śmietany to faktycznie cuda, przeczytałem skład mojej 18% i są między innymi te składniki, które Pan wypisał. Coż, trzeba dokładniej wybierać. Zatem kolejny produkt wpada w większej ilości do menu:)
    A proszę powiedzieć, od czego zależy czy dana śmietana będzie słodka czy kwaśna? I która ma jakie właściwości?

    Przy okazji rozmowy o nabiale wyszukałem dużo informacji o mleku oraz serze białym. Mleko jednoznacznie wiele osób, w tym Pan, przekreśla i sam również chyba tak zrobię. Natomiast co do sera białego, to z ciekawości doczytałem jak on powstaje i na ile ja rozumiem ten proces (nigdy go nie widziałem) to wygląda on nastepująco:
    – mleko pozostawia się w ciepłym miejscu
    – bakterie zawarte w mleku (w procesie fermentacji mlekowej) zamieniają laktozę na kwas mlekowy, powstaje kwaśne (zsiadłe) mleko
    – powstaje skrzep (w którym koncentrują się tłuszcze oraz białka) oraz serwatka (substancja płynna składająca się głównie z wody)
    – w procesie koagulacji mleka skrzep zostaje oddzielony od serwatki i powstaje ser biały

    Zatem tak: mleko ma różne minusy, między innymi ten iż posiada laktozę, której wielu ludzi nie trawi oraz kazeinę o której Pan pisał, iż nie jest najwartościowszym białkiem. Przy serze białym pierwszy minus odpada (co wynika z powyżej opisanego procesu), natomiast drugi jak rozumiem zostaje. Czy zatem polecałby Pan jeść ser biały czy w miarę możliwości unikać?
    W jednym z komentarzy znalazłem, iż pisał Pan, że przy produkcji sera żółtego (oraz niektórych białych – jak poznać których?) czasami używa się podpuszczki i wtedy kazeina staje się łatwiej strawna.

    1. Panie Pawle, proponuję, żeby przy najbliższej okazji sam Pan spróbował zrobić biały ser – proces już Pan zna. Ostatnie dwa kroki brzmią bardzo enigmatycznie, w praktyce – kiedy kwaśne mleko jest gotowe, proszę je powoli ogrzewać (nie dopuścić do gotowania!) a serwatka zacznie się sama oddzielać od sera. Potem na sitko a serwatka do picia (świetnie smakuje z koprem i czosnkiem!).

      Do trawienia kazeiny potrzebna jest podpuszczka, która składa się z kilku enzymów (np. rennina czy chymozyna) i wszystkie ssaki w wieku „oseskowym” produkują te enzymy. Póżniej zanikają i kazeina staje się dla nich białkiem niestrawnym. I to generalnie pokazuje, że sama natura już uniemożliwa nam korzystanie z nabiału, mimo to robimy wszystko wbrew niej. Szerzej o serach świetnie napisano na stronach bioslone.

      Podsumowując, sery podpuszczkowe (ogólnie mówiąc żółte, topione pleśniowe) mają już częściowo strawioną kazeinę właśnie z uwagi na to, że do ich produkcji podpuszczka jest konieczna (w artykule znajdzie Pan szerzej na temat serów podpuszczkowych).

      Sam kupuję podpuszczkę (można ją przechowywać) i kiedy mnie „najdzie” to zawsze jakiś ser uda mi się wyczarować, a później go uwędzić. Nawet w domowych warunkach bardzo łatwo można zrobic samodzielnie fetę czy bundz, o ile ktoś ma dostęp do prawdziwego mleka.

      Gdybym miał poukładać produkty mleczne od najgorszego do najlepszego to na początku były by słodkie jogurty, później mleko, ser biały (twaróg), śmietany, sery podpuszczkowe, masło. Mleka, jogurtu i twarogu bym unikał. A śmietany, serów żółtych i masła – nie, choć trzeba mieć na uwadze, że i w śmietanie znajduje się kazeina (dlatego tak ważne jest aby nie była homogenizowana, o czym w tekście na bioslone /wielkość cząsteczek/).

  44. …Panie Rafale,jestem pod wrazeniem, zarowno wiedzy jak i umiejetnosci w jej rzeczowym przekazywaniu…gratuluje, a takze dziekujeee…
    Przyznaje jednak, ze po przeczytaniu materialu, ktory tu znalazlam,mam w glowie ogromny metlik i chyba sama sobie z tym nie poradze, wiec jesli moglabym liczyc na pomoc w sensownym uporzadkowaniu calosci, bylabym ogromnie wdzieczna…
    Trafilam na Pana strone, szukajac materialow dotyczacych niedoczynnosci tarczycy i tu sie wszystko zaczelo…
    Ok 1,5 roku temu stwierdzono u mnie niedoczynnosc terczycy, wiec eutyrox,jod.. waga wzrosla, wiec podniesiono dawke mowiac mi, ze teraz powinnam schudnac, niestety tak sie nie stalo…za to niedoczynnosc zmienila sie w nadczynnosc, wiec zmniejszenie dawki, odstawienie jodu, dolaczenie suplementow (kelp, spirulina), waga dalej rosla…wiec odstawiono na 3 miesiace eutyrox, pozostawiajac suplementy…teraz czekam na wyniki badan i nowa decyzje lekarza…waga bez zmian(bylo 59kg, a jest 75kg)..
    Aleee…moj problem czy pytanie dotyczy diety…poniewaz troche sie pogubilam chcac zapanowac nad waga…dodam, ze prawie cale zycie musialam uwazac na diete, wiec jadlam bardzo malo, stosowalam diete dr.Dabrowskiej, robilam oczyszczajace glodowki…ale tez nigdy nie lubilam i nie jadalam (lub bardzo rzadko)kasz, makaronow , ziemniakow, chleba, zboz…rok temu zrobilam sobie nawet dosc drogie badania na fenotypy i genotypy i okazalo sie, ze nie moge jesc zadnego miesa oprocz krolika, nie moge jesc dorsza, tunczyka, lososia, pstraga,suma, okonia, grenadiera, sledzia…jeczmienia, owsa, gryki , pszenicy, kaszy peczak..
    …mleka, jogurtu, twarogu (koziego i owczego rowniez),serow plesniowych,zoltych ……ananasa, moreli, kokosow, daktyli…grzybow, drozdzy, oregano…czekolady, kawy, kako, czarnej i zielonej herbaty,piwa, wodki, wina, coli…wiele warzyw moge jesc tylko okazjonalnie,a tylko 2jajka 2 razy w tygodniu, a owoce tylko do obiadu…
    Bylam u trzech dietetykow i niestety zaden nie poradzil sobie z ulozeniem sensownej i smacznej diety z tego co mi zostalo, bo proponowali na 1 i 2 sniadanie chleb z dzemem, miodem lub wedlina, a tego nie cierpie i nie jadam od lat kanapek…
    Od dwoch miesiecy, jadam wegetarianskie obiady bez kasz i makaronow, z dodatkiem wyciskanych sokow lub zup, ale waga tez nie spada.Tydzien temu zaopatrzylam sie w produkty Monavie (sok z glukozamina i odzywka z jagoda acai)…Dodam rowniez, ze codziennnie mam jakas porcje ruchu (marsze, silownia, rower, spacer, wchodzenie i schodzenie na 7 pietro kilka razy dziennie) no i mam 59lat…Czy mysli Pan, ze da sie cos jeszcze ze mna zrobic???…pozdrawiam..

    1. Witam Panią, może to dziwnie zabrzmi, ale cieszę się, że moje teksty wprawiły Panią w zakłopotanie. Taki jest mój cel – żeby nakłonić ludzi do zastanowienia się nad swoim jedzieniem i tym, jakie mają przez nie zdrowie i życie.
      W kwestii tarczycy – sukcesywnie będę wyjaśniał pewne zawiłości, które jak widzę dotkneły także Panią (mam na myśli przeskoczenie z niedoczynności w nadczynność oraz uporczywą i nieskuteczną terapię).

      Zaś w kwestii diedy mam fundamentalne pytanie: dlaczego stroni Pani od wymienionych potraw? Czy to na skutek jakiejś reakcji alergicznej lub zmiany stanu zdrowia po zjedzeniu tych rzeczy, czy chodzi po prostu o to, że na raporcie z badania były one napisane? Czy np. po zjedzeniu mięsa królika czuje się Pani lepiej niż po łososiu?
      Jeśli to kwestia widocznych i oczywistych reakcji alergicznych – sprawa „w zasadzie” zamknięta. Ale jeśli to tylko wydruk na bazie „czegoś” zrobionego „jakąś” metodą w „jakichś” warunkach to byłbym mocno podejrzliwy. Oznaczałoby to, że musi Pani wyeliminować ze swojej diety istotną część pokarmów bo inaczej… no właśnie? Bo co?

      Pewno znowu zabrzmi to arcymonotonnie, ale dieta niskowęglowodanowa (wysokotłuszczowa szczególnie) relatywnie szybko i w relatywnie szerokim zakresie reguluje gospodarkę hormonalną (jeśli jej zakłócenia nie mają podłoża pierwotnego ale wtórne, nabyte) co jak mogę sądzić – w Pani przypadku jest przyczyną nadwagi. I w takiej sytuacji na wegetariańskich posiłkach nie ma gwarancji chudnięcia (choć w niektórych przypadkach jest, kiedy to jest niskobiałkowa ale wysokotłuszczowa dieta wegetariańska, o którą dość trudno). Może oczywiście być tak, że prawdziwą przyczyną otyłości w Pani przypadku są problemy z tarczycą i tutaj – choć dieta niskowęglowodanowa może być pomocna – to nie likwiduje przyczyny problemu.

  45. Czuje się mocno skonfundowany bo namiętnie żre twaróg. Kilogram tygodniowo leci jak nic. Bez dodatku podpuszczki twaróg staje się „błonnikiem”?
    Jakie ilości podpuszczki dodawać do 100g twarogu? Robi się to w jakiś specjalny sposób?

    1. Adramel, pół biedy, jeśli to rasowy twaróg „od baby”, gorzej, jeśli to ser biały z marketu – w tym sensie, że może on być homogenizowany (ludzie nie lubią „ziarnistego”), spotkałem nawet sery twarogowe (białe), które miały dodatki podobne do tych ze śmietany (zagęstniki). W najlepszym wypadku rzeczywiście kazeina będzie jak błonnik. W najgorszym, kiedy zostanie rozbita do małych cząstek – może zostać wchłonięta przez jelito bezpośrednio, co zagraża zdrowiu.

      Podpuszczki nie dodaje się do twarogu, tylko do mleka (słodkiego). Trzeba jej bardzo mało (1g na 12-15l mleka) w końcu to enzym, a tych w naszym organiźmie zawsze trzeba mało :)

  46. I jeszcze… Te podpuszczki z allegro czymś się różnią? Można kupić najtańszą czy trzeba na coś zwrócić uwagę?

    1. Co do rodzaju podpuszki – zwróć uwagę, żeby to była podpuszczka naturalna, najlepiej zwierzęca (cielęca). Tańsza jest podpuszczka syntetyczna (niestety, to ona jest używana w „korporacjach” serowych), jest też roślinna (np. z fig). Zachęcam do sprawdzenia w Google przepisów – są proste i (niestety) na duże ilości mleka („przepis na ser podpuszczkowy”). Kup najlepiej taką z kroplomierzem, wówczas łatwiej będzie Ci odmierzyć ilość na małą porcję mleka.

      Niektórzy sprzedawcy sprzedają też chlorek wapnia, który zwiększa wydajność i ułatwia pracę z serem. Żółty kolor jest efektem barwienia więc nie ma się co nim przejmować.

  47. Bardzo dziękuję za odpowiedź oraz za ciekawy link, szkoda że go nie znalazłem poprzez wyszukiwarkę, bo ile czasu by mi oszczędził:)

    Zatem tak będzie, śmietana, ser żółty i masło pojawią się w większej ilości w mojej nowej diecie.

    1. Gal, szerzej o temacie serów w linku, który podałem Panu Pawłowi. Generalnie problem w kazeinie, której w zasadzie nie umiemy trawić bez podpuszczki (ssaki tracą te enzymy trawienne z chwilą przekroczenia wieku oseska). Kwaśniewski sugeruje używanie twarogu do robienia tzw. placków optymalnych, ale zwróć uwagę, że ilości tego twarogu są niższe (patrząc kompleksowo, w całej diecie) niż w typowej diecie (z uwagi na to, że same placki obfitują w tłuszcz).

  48. witamm… chciałem dopytać w kwestii kwasów omega 3,6,9… z tego co wyczytałem na skoro już chce przyjmować kwasy omega to tylko omega 3 – jeżeli chodzi o sumplementy diety? z tego co zrozumiałem kwasy 6 i 9 nie są takie dobre i wystarczy to co się zjada na co dzień bez uzupełniania. ? jestem aktywny fizycznie, biegam, chodzę na siłownie i chciałbym wspomagać swój organizm oraz serce… może ma Pan propozycję jakiegoś produktu, (suple)? który serwuje apteka.? czyli np. omega 3 plus witaminy? mam stresująca pracę do tego wysiłek fizyczny, więc chcę troszkę uzupelniać braki a w szczególności serce, które ostro dostaje po „zaworach”….
    druga sprawa… przeczytałem cały artykuł i uważam, że jest świetny… mam wzrost rzędu 174cm, waga ok 87kg… ogólnie po 2-3 latach treningów (siłowania) uważam, że wyglądam nieźle…. ale….. jest problem – oponka, której niczym nie da się zwalczyć… jak rezygnuje z pewnych posiłków to owszem oponka się zmniejsza, ale mięśnie też… :(…. chudnę całościowo… znam pojęcie „katabolizm mięśniowy” i wiem na czym on polega… wg. zaleceń artykułu przestałem słodzić herbatę, jeść pączuszki i inne sweet produkty etc… już ponad miesiąc minął, ja nadal biegam chodzę na siłownię a oponka ohydna nadal jest… :( …. co robić??
    3 sprawa polega na pytaniu co jeść po treningu przed spaniem… ?? np. godz. 20 idę na siłownię… ostro ćwiczę ok 1,30min. wracam do domu ok. 22.00 i ??????????? ryż z kurczakiem?? kurczak gotowany ok a ryż nawet ciemny ma mnóstwo węglowodanów co za tym idzie kalorii… :( oponka urośnie :(… a mięśnie chcą jeść bo inaczej „zjedzą” w pewnej części same siebie a moja siłownia stanie się bezsensowna… (katabolizm)… może jakieś konkretne propozycjce żywieniowe?? —– moja budowa jest okej od szyi do oponki… dobrze wypracowane ręce i klatka piersiowa a oponka jak jest tak była :( z góry dziękuje za pomoc :) pozdrawiam Rafał

    1. Gal, w pewnym sensie się z Tobą zgodzę. W mediach niemal już utożsamiono omega-3 z olejem lnianym jakoby było to panaceum na wszystko. Wykazałem już podając linki do badań w komentarzach, że spożywanie omega-3 ze źródeł roślinnych (olej lniany) to tylko dostawa kwasu ALA, który jest w niewielkim stopniu konwertowany do DHA i EPA z których budowane są błony komórkowe (dodatkowo tempo konwersji spada wraz z wiekiem). Dlatego uważam, że to przereklamowane. Ale nie jest mitem zbawienny wpływ zwierzęcych źródeł omega-3 (więc uformowanych kwasów DHA i EPA) na procesy biochemiczne i regeneracyjne. Oczywiście nasze ciało umie użyć do budowy komórek innych kwasów – ale to jak na budowie: jak mamy dobry materiał do powstanie trwały dom. A jak kiepski – to budowla może być mniej odporna.

  49. Bardzo podoba mi sie Pana podejscie do tematu, otwarty umysl (poszukiwanie wiarygodnych zrodel;
    z jednej strony to podejscie do tematu do mnie przemawia, tym bardziej ze gdy zaczelam w sprawach zywienia( i nie tylko) kierowac sie intuicja( nie mam na mysli zachcianek, bo to inna bajka) pierwsze co zostalo wyeliminowane to wlasnie cukier, maka( jedynie z razowej robilam chlebek na zakwasie, teraz znow sie przymierzam ale w tym cudnym kraju w ktorym obecnie mieszkam to ani razowej maki ani ponoc dobrych drozdzakow w powietrzu nie ma…), ziemniaki, wszelkie kupne lody, cukierki i cuda z cukierni;
    ale kocham owoce i to na nich opiera sie moja dieta, na ktorej czuje sie wspaniale, waga jest stablina, na problemy z nastrojem nie narzekam, fanatyczna frutarianka nie jestem, choc czasem przez caly tydzien wcinam tylko owoce i orzeszki, a do tlustego mieska mam konkretna awersje( wyjatek to losos, makrela, owoce morza topione w oliwie i watrobka, o ktora czasem moj organizm poprosi),
    Nigdy nie probowalam policzyc proporcji wegi, bialka i tluszczu, choc nie jadam na ogol mieska,tylko czasem jajka, owoce morza, rybka lub kozi serek uzupelniaja moje owocowe szalenstwo, to byc moze nasze diety wcale nie leza na przeciwnych biegunach…
    jako ze papryka, pomidorek i chayote to w sumie owoce czesto robie z nich surowke z duza iloscia oliwy z oliwek( jakby nie patrzec owoc;) i orzechow, do tego awokado , nie jem pieczywa, makaronu, typowych slodyczy( kocham za to kulki z zmielonego sezamu, lnu, orzechow wszelkiego rodzaju i masla zwyklego lub kakaowego, czasem plus kakao, wiroki kokosowe itd), moze wiec ilosc tluszczu w tej w 90% surowo-owocowej diecie wcale nie jest taka malutka? choc sila rzeczy owoce cukru maja sporo raczej. Bez bananow, papai, ogromnych ilosci pomaranczy i innych owocow wizja zycia nie jest dla mnie optymistyczna.
    Generalnie moja intuicja zrobila mi psikusa, mowi ze Pana podejscie jest sluszne i logiczne a rownoczesnie mowi ze dla mnie owocowe szalenstwo z malymi dodatkami jest najlepsza dieta, co zreszta widze i czuje , jak to pieknie polaczyc?

    1. O diecie frutariańskiej (90/5/5) napisałem w swoim nowym ebooku (o innych dietach też). Wiele osób wychodzi z założenia, że tłusta dieta musi być „mięsożerna” co jest mitem. Równie dobrze może być wegetariańska/wegańska/owocowa bo tłuszcz roślinny to też tłuszcz (zostawmy z boku wojny który lepszy i dlaczego).

      W przypadku owoców ważne jest to, że koncentracja cukru jest w nich najczęściej zdecydowanie niższa niż w „zdrowych” sokach owocowych z kartonów i butelek. I choć to zazwyczaj kłopotliwy dla człowieka cukier – fruktoza – to jest i tak lepsza niż syrop glukozowo-fruktozowy. Przykładowo banan to 12% cukru (zależy od gatunku i stopnia dojrzałości). Trzeba by więc zjeść ich kilogram, żeby dostarczyć 120g cukru. A to 6-7 bananów (po obraniu). Teraz porównajmy cukier z tej ilości bananów z płatkami śniadaniowymi, które zawierają go od 30 do 50%. Czyli aby uzyskać 120g cukru wystarczy zjeść 300g płatków.

      Jeśli użyjemy orzechów, awokado, kokosa i mniej słodkich owoców to oczywiście ilość cukru będzie niższa, często też ładunek glikemiczny więc nie jest wykluczone, aby dieta oparta o owoce nie była jednocześnie tłusta (albo – niskowęglowodanowa).

  50. Nie trawimy kazeiny? Ja codziennie 100g zaliczam :)
    „Enzymem wydzielanym w żołądku młodych przeżuwaczy, działającym na kazeinę mleka jest podpuszczka zwana inaczej reniną. Wytrąca ona to białko przy pH 6-6,5, ale nie ma zdolności do jego trawienia. W przewodzie pokarmowym człowieka przekształcenie kazeiny w nierozpuszczalną parakazeinę przebiega przy udziale enzymu o podobnym działaniu- gastriksiny. Dorosłe osoby, które nie spożywają mleka nie posiadają tego enzymu. Jakkolwiek kazeina wytrąca się także pod wpływem pepsyny, to u takich osób spożywanie słodkiego mleka może kończyć się rozwolnieniem i wzdęciami. Mleko zsiadłe bądź gotowane nie ma takiego działania.”
    http://www.e-dietetyka.pl/podstawy-zywienia/116-witaminy-c-i-p.html

    „Jeszcze parę słów na temat trawienia kazeinianu wapnia z mleka w uproszczeniu.
    Kazeinian wapnia, rozpuszczalny w wodzie u młodych ssaków w żołądku zamienia się w parakazeinian, czyli „ser żółty”, a u dorosłych w kazeinę, czyli „twaróg”. Obie substancje są dobrze trawione przez pepsynę.
    Dlatego lepiej jest zjadać (para)kazeinę niż ją wypijać… ”
    http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=4734.0

    1. Gal, kilka korekt i przechodzę do meritum: chodzi o renninę a nie reninę (jedno „n” robi różnicę, bo to dwa różne enzymy) oraz gastryksynę (to tzw. pepsyna C).

      Harper, w swoim „Zarysie chemii fizjologicznej” pisze o renninie tak: „…ten enzym powoduje koagulację mleka, co jest ważną funkcją w procesie trawiennym u osesków ponieważ zapobiega to gwałtownemu przejściu mleka przez żołądek. Rennina nieodwracalnie zmienia kazeinę w parakazeinę a następnie, w obecności wapnia – nierozpuszczalną parakazeinę, na którą oddziaływuje pepsyna. Tego enzymu (renniny) nie ma w żołądkach dorosłych.”

      Skoro nie ma renniny – nie może dojść do wyprodukowania parakazeiny więc pepsyna nie może jej trawić. Jest jeszcze jeden drobiazg – wapń. Jeśli jest w „aktywniejszej” postaci (np kazeinianu wapnia) wówczas można wytworzyć parakazeinę niższym kosztem (np. ciepło procesowe), jeśli wapń jest w bardziej „opornej” postaci wówczas także może nie dochodzić do transformacji w parakazeinę nierospuszczalną, mimo, że rennina jest obecna. Taka mniej aktywna forma wapnia obecna jest zazwyczaj w mleku poddanemu ogrzaniu (gotowanie, UHT). Kazeinian wapnia (z mleka) to sól wapniowa, która – choć jest dobrym źródłem wapnia, to zazwyczaj szybko ginie w procesie ogrzewania mleka (a to jest niezbędne do wyprodukowania każdego sera). Po ogrzaniu wapń pozostaje, jednak przechodzi w postać trudniej przyswajalną więc gotowanie mleka także utrudnia działanie renniny.
      Trzecią rzeczą jest pH oddziaływania reniny, która doprawidłowej funkcji potrzebuje pH w granicy 5-6,5 (taka występuje w żołądku niemowlęcia, u dorosłego znacznie się różni – poziom spoczynkowy 4-5, trawienny w zależności od posiłku 1-4) – to wyczytałem z książki Besta i Taylora „Fizjologiczne podstawy postępowania lekarskiego”, ta sama książka podaje, że sama koagulacja nie jest procesem wystarczającym do trawienia, ponieważ obserowowano w stolcu pacjentów duże skrzepy mleczne lub serowe które nie były strawione. Nawet podanie renniny niczego nie zmieniało (ponieważ nie było właściwego pH do jej pracy).

      Stąd wnioskuję (ale spotkałem się z tym wnioskiem w kilku książkach nt fizjologii), że kazeina z białego sera (zrobionego z kwaśnego mleka, bez podpuszczki) nie będzie trawiona przez pepsyny ponieważ nie może być przetworzona do nierozpuszczalnej parakazeiny (a dopiero na nią pepsyna oddziaływuje efektywnie).

      A taka bardziej antropologiczno-refleksyjne myśli: jeszcze nie tak dawno krowy dawały ok 3 litry mleka dziennie (tyle, ile dzisiaj dają kobyły). Dzisiaj – od 30 do nawet 45 litrów mleka na dobę. I co z tego? Próbuję powiedzieć, że kilka tysięcy lat temu mleko było rzadkim rarytasem w porównaniu z tym, czego doświadczamy od kilkunastu wieków. A żołądek mamy taki sam.
      Druga myśl – skoro dziecko ma już wszystkie zęby, to znaczy, że natura chce aby nimi gryzł, więc mleka mu już nie potrzeba (więc rennina zostaje „wyłączona”).
      I trzecia: żeby być jednak zupełnie szczerym, to z drugiej strony bardzo wątpię, żeby ludzki organizm był tak bardzo ułomny. Jeśli wyobrazimy sobie plemiona pasterskie, gdzie mleko jest podstawą żywieniową od niemowlęctwa do śmierci, trudno o wniosek, że „nagle” po wyjściu z wieku niemowlęctwa natura wyłącza renninę sprawiając w efekcie, że pozostałe dorosłe życie osobnik pozbawiony jest sporej dawki bądź co bądź białka. Nie znalazłem też żadnych badań (a co najwyżej ten sam dylemat) które by cokolwiek na ten temat świadczyły.

      O degradacji parakazeiny na skutek dojrzewania w serach żółtych tutaj, co wyjaśnia, dlaczego sugeruję aby je jeść.

  51. Sobie poszperałem i okazało się,że renina jest hormonem, a rennina to podpuszczka. :) Faktycznie może ktoś przepisując literówkę „popełnił” :)

    „ta sama książka podaje, że sama koagulacja nie jest procesem wystarczającym do trawienia, ponieważ obserowowano w stolcu pacjentów duże skrzepy mleczne lub serowe które nie były strawione. Nawet podanie renniny niczego nie zmieniało (ponieważ nie było właściwego pH do jej pracy).”
    Może problem leżał w florze bakteryjnej „pacjentów” ;) (rzadko spożywane produkty mleczne-masło,śmietana,twaróg,sery żółte)?

    Nie interesowałem się tym zagadnieniem.Czy w twarogu kazeina występuje w postaci parakazeiny czy kazeiny? Do produkcji twarogu używa się podpuszczki?

    U mnie dziennie „leci”
    5-10żółtek
    100g twarogu ;zamiennie z 100g sera żółtego Cheddar`y,Ementalery i kozie lub „mixy”twaróg -ser :)
    Dodatkowo co jakiś czas mięsko.

    1. Nie, to nie jest kwestia flory bakteryjnej bo ona nie ma wpływu na wydzielanie renniny i częstotliwość spożywania nie ma tutaj istotnego związku (a przynajmniej do takiego nie dotarłem). Tak jak napisałem intrygujące jest dla mnie to, czy u ludów pasterskich (np tradycyjna Mongolia) rennina tak samo się deaktywuje, mimo, że mleko stanowi istotną część diety tych ludów przez całe życie. Z punktu widzenia ewolucji to byłoby trochę nielogiczne. Niestety, badań nie znalazłem, nawet Weston Price na ten temat milczy choć robił wiele prób i porównań na ludach prymitywnych.

      Parakazeina powstaje dopiero w towarzystwie renniny. Rennina pochodzi z podpuszczki. Ani twaróg ani kwaśne mleko nie są traktowane podpuszczką więc zawierają kazeinę. Dość dawno temu czytałem, że fakt, iż kefiry czy kwaśne mleko „nie przelatują” przez człowieka wynika z tego, że zawiera ono skrzepy (powstałe w wyniku zakwaszania środowiska ponieważ kwasy także pełnią funkcję koagulacyjną ale nie przekształcają kazeiny w parakazeinę).

      Jeśli nie zauważasz żadnych kłopotliwych dolegliwości (wiele osób cierpi na sensacje żołądkowe, znam osobę, która po odstawieniu mleka i twarogu /przy rotacji serów podpuszczkowych/ uzyskała lepsze wyniki badania gęstości kości) a ser pochodzi z „domowego” albo wiejskiego źródła (masz pewność że nie został homogenizowany) wówczas możesz go używać. Choć ja osobiście mimo wszystko korzystam z twarogu bardzo okazjonalnie.

  52. Ja dotarłem do:
    SERY TWAROGOWE MOŻNA PODZIELIĆ NA:

    1) dojrzewające kwasowe.

    2) niedojrzewające kwasowo-podpuszczkowe.

    3) dojrzewające. :)