Przejdź do treści

Chcesz mieć zawał serca? Jedz stanole i sterole roślinne!

Zachwyt współczesnego świata nad tzw. żywnością funkcjonalną jest tak wielki, że ludzie zapomnieli o zdrowym rozsądku. To, że większość konsumentów jest zbyt leniwa, aby poznać fakty dotyczące żywności to jedna strona medalu. Drugą jest to, że korporacje produkujące żywność funkcjonalną robią co mogą, aby pokazywać tylko te informacje, które służą promocji ich produktów a ukrywać to wszystko co nie służy ich biznesowi. Dzisiaj będzie o stanolach i sterolach roślinnych, które obniżają poziom cholesterolu oraz ustrzegą Cię przed zawałem serca. Przynajmniej wg. reklam, bo nauka, fakty, wyniki badań i doświadczeń pokazują coś innego.

Co to jest żywność funkcjonalna?

Żywność funkcjonalna to taki rodzaj pokarmu, który „wykonuje” jakąś czynność. Np. podnosi odporność, likwiduje łysienie, obniża ciśnienie, podnosi aktywność umysłową i rozwija inteligencję. Albo zmniejsza ryzyko zachorowania na choroby serca i układu krążenia. I dzisiaj zajmę się tym ostatnim.

Żywnością funkcjonalną jest na przykład probiotyk Actimel, wspomniana margaryna Flora Pro Active czy Benecol albo Danacol obniżające cholesterol albo probiotyczne herbaty leczące zespół jelita drażliwego czy działające przeciwzapalnie.

Co ciekawe, żywność funkcjonalna nie jest niczym nowym. Była wcześniej. Nie od dziś wiadomo, że przy zaparciach najlepiej jest jeść otręby albo suszone śliwki a na odrobaczenie doskonałe są świeże pestki z dyni. Problem pojawił się wówczas, gdy żywność funkcjonalna zaczyna być projektowana przez człowieka w konfiguracjach, które nie występują ani nie występowały w swojej naturalnej postaci w takim stężeniu, jak pojawiają się w produktach dostępnych w sklepie.

Jak zrobić biznes na żywności funkcjonalnej?

Na ludzi działają tylko dwie emocje, które sprawiają że chcą coś kupić: przyjemność oraz strach. Zazwyczaj robi się tak: produkuje się spot telewizyjny (a dokładniej całą kampanię we wszystkich mediach), który pokazuje konsekwencje jakiegoś zachowania.

Na przykład: osoba, która źle się odżywia cierpi na zaparcia. Zaparcia prowadzą do chorób układu pokarmowego oraz całego organizmu. Mamy strach. I teraz – jeśli chcesz łatwo, lekko i przyjemnie pozbyć się tego strasznego uczucia i poprawić swój żywot – zjedz nasz jogurt Activia i „będziesz czuć się dobrze”.

Drugi obrazek: dziecko kicha i smarka, często jest przeziębione i siedzi w domu, gdy jego koledzy bawią się na śniegu. Chore dziecko to dramat dla rodzica. Ale oto przychodzi wybawienie: wystarczy pić raz dziennie buteleczkę probiotyku Actimel, aby podnieść odporność organizmu. Był strach – jest zadowolenie i przyjemność.

Co równie ważne, w większości przypadków nie ma jednoznacznych wyników badań oraz testów, które potwierdziłyby skuteczność żywności funkcjonalnej. Organizm ludzki jest maszyną tak bardzo skomplikowaną, że fakt iż coś zostaje obniżone/podwyższone na skutek jedzenia jakiegoś specyfiku nie oznacza automatycznie, że zlikwidowane zostaną wszelkie bolączki, które powszechnie przypisuje się podwyższonym lub obniżonym stanom onego czynnika.

Metabolizm większości substancji oraz ich wpływ na funkcje organizmu ciągle pozostaje nieodkryty, co zobaczysz choćby oglądając popularny serial „Dr House” gdzie często diagnozy są wypadkową wiedzy, obserwacji, indywidualnego przypadku pacjenta i… szczęścia. Dlatego łatwo jest manipulować opinią publiczną oraz przekazem w mediach. A po co to robić?

Kasa, kasa, kasa…

W produktach tego typu kryje się ogromny potencjał ekonomiczny ponieważ rynek żywności funkcjonalnej rozwija się bardzo dynamicznie, a ceny takich produktów są wielokrotnie wyższe niż ich „niefunkcjonalnych” odpowiedników.

W sytuacji, kiedy rynek dystrybucji produktów (czyli sklepy) się konsoliduje (czyli łączy w duże sieci) pozycja producenta jest coraz trudniejsza. Kiedyś miał tysiąc sklepików i każdemu mógł dawać inne ceny na swoją margarynę. Dzisiaj wszystkie się zrzeszyły w sieć i to one dyktują za ile chcą kupić towary producenta.

Dlatego żywność funkcjonalna jest zbawieniem dla gigantów korporacyjnych takich jak Unilever czy Kraft albo Raisio – a to dlatego, bo zamiast sprzedawać zwykła margarynę za 3,75 (Delma 500g) zł mogą sprzedawać margarynę co obniża cholesterol – za 20 i więcej złotych (Benecol 22 zł za 400g, Flora Proactiv 17 zł za 400g). A odpowiednia akcja marketingowa i szum medialny wokół „złego cholesterolu” zapewnia zbyt nawet przy tak wysokich cenach.

Kto wymyślił obniżanie cholesterolu?

Wszyscy zostaliśmy przekonani, że zawał serca jest efektem złej diety, a dokładniej – podwyższonego poziomu cholesterolu. Przekonały nas – konsumentów – do tego publikacje w mediach na temat prac biochemika Ancela Keysa, który w 1950 zaproponował teorię którą później „udowodnił”, a stanowiła ona, że wysoki poziom cholesterolu oznacza zawał serca. Dlaczego „udowodnił” a nie udowodnił?

Otóż wybrał on do swojej pracy 22 społeczności (narodowości) i zbadał w nich spożycie tłuszczów zwierzęcych (cholesterol występuje tylko w tłuszczu zwierzęcym) oraz ilość zgonów na skutek zawałów serca. Ale do opracowania wyników wybrał tylko 7 takich, gdzie korelacja mięcy konsumpcją tłuszczu a ilością zawałów była wysoka – czyli wraz ze wzrostem spożycia tłuszczu zwierzęcego, rosła ilość zgodnów spowodowanych chorobami serca, a tam, gdzie jadało się go mało – było mało zawałów.

Wniosek wydawał się być oczywisty – dieta bogata w nasycone kwasy tłuszczowe (tłuszcz zwierzęcy) jest przyczyną zawałów serca. Problem w tym, że w pozostałych 15 krajach nie było żadnego związku więc je po prostu pominął aby dowód mógł być uznany za prawdziwy. Przykładowo zauważono tzw. francuski paradoks – Francuzi konsumują ogromne ilości tłuszczu zwierzęcego a zapadalność na choroby układu krwionośnego i zawały serca są statystycznie znikome.

Co ciekawe, do badań zaproszono wyłacznie mężczyzn i to nie metodą losową ale wybierano konkretne osoby. Już kilka miesięcy po opublikowaniu wyników wnioski z tych badań poddano ostrej krytyce w świecie naukowym i podważono ich wyniki.

Ancel Keys w swoim życiu wielokrotnie zmieniał własne poglądy. W 1953 postulował, że wszystkie rodzaje tłuszczu zwiększają poziom cholesterolu, oraz, że za choroby układu krwionośnego tak samo odpowiedzialne są tłuszcze zwierzęce i roślinne. W latach 1957-59 głosił że wszystkie tłuszcze są takie same, potem że to uwodornione tłuszcze roślinne (margaryny) są problemem, potem, że tłuszcze zwierzęce są problemem.

Niezależnie od dobrej woli badacza, mylne wnioski z badań zapoczątkowały wojnę z tłuszczem zwierzęcym i cholesterolem. I co równie ważne – teoria zapoczątkowana przez Keysa już dawno została obalona, choć jej zasięg był tak rozległy, że niektórzy uznają ją za stwierdzony fakt i pewnik. Nawet dziś.

Cholesterol = zawał serca? Tak. Ale tylko w reklamie!

Tak jak w przypadku każdego produktu decydującego o zdrowiu i życiu, również i na cholesterolu można zbić miliardy dolarów strasząc ludzi, jak to jego wysoki poziom ma rzekomo prowadzić do zawałów serca i choroby wieńcowej.

Niedługo po Keysie podniesiono w mediach następujące fakty: u osób, które umarły na zawał serca znaleziono złogi cholesterolowe w żyłach i tętnicach. Wniosek: nadmiar cholesterolu odkłada się w tętnicach, blokuje je a to prowadzi do zawału i udarów. Logiczne prawda?

Nikt nie promował już w mediach obalenia tych doniesień, kiedy ustalono że złogi cholesterolowe powstają w wyniku uszkodzeń tętnic, których przyczyn jeszcze nie znamy (wszystko wskazuje na wirusy i wolne rodniki). Cholesterol jest jakby brygadą ratowniczą, która stawia się w miejscu wypadku.

Jak do tego dochodzi? Kiedy ścianka dowolnej komórki zostanie naruszona natychmiast zostaje „naprawiona”. A ponieważ nabłonek komórek składa się niemal wyłącznie z cholesterolu to jest on „wzywany” z krwi (dowozi go LDL) na miejsce zdarzenia, aby „zakleić” dziurę w ściance. I dzieje się to w organiźmie każdego ssaka (i wielu innych zwierząt). Gdy uszkodzenie zostanie usunięty, wówczas lipoproteina HDL „zabiera” brygadę ratowniczą cholesterolu rozcieńczając ją i wspólnie trafiają do wątroby. Dlatego HDL nazywany jest „dobrym”, bo poprzez ten mechanizm ułatwia obniżenie stężenia cholesterolu we krwi.

Sekcje zwłok osób cierpiących na choroby związane z metabolizmem tłuszczu (gdy organizm nie umie gospodarować cholesterolem – wrodzona, genetyczna hiperlipidemia) wykazały, że gromadzi się on w pierwszej kolejności w wątrobie, później w narządach wewnętrznych i skórze a na końcu tworzy złogi w naczyniach krwionośnych. Ale o tym już nikt nie trąbił tak głośno, bo to uszczupliłoby porftele wielu ogromnych firm żyjących z podsycania cholesterolowego strachu. Brzmi jak spiskowa teoria dziejów, prawda? Tak po prostu działa ten biznes! Wszystko jest opisane w tej książce (online w pdf, po angielsku), ze szczegółami. Zanim przejdę dalej, jeszcze jedna informacja.

Inną, bardzo istotną przyczyną arteriosklerozy naczyń krwionośnych jest fluor zawarty w wodzie i paście do zębów. Badania dowodzą, że to fluor odpowiada za zwapnienie żył i tętnic oraz choroby układu krwionośnego. Obecny jest w postaci fluorku sodu obecnego w paście do zębów oraz w wodzie (niektóre kraje nadal fluoryzują wodę „w trosce” o zęby obywateli). Co równie ciekawe, fluorek sodu nie ma wcale działania przeciwpróchniczego (wręcz przeciwnie, powoduje próchnicę), natomiast ma je witamina D i nie ma żadnych skutków ubocznych.
Wróćmy do cholesterolu.

Cholesterol – pole do nadużyć

Tłuszcz zwierzęcy i cholesterol są tematem o tyle wdzięcznym w „obróbce” marketingowej, bo… nie ma wzorca poziomu cholesterolu! Tak samo jak witamin czy mikroelementów!

Zastanów się: jeśli zlecisz lipidogram przy badaniu krwi, otrzymasz zakres tolerancji dopasowany do Twojej płci i czasem do wieku. Do oznaczenia poziomu cholesterolu całkowitego oraz jego frakcji zupełnie nie bierze się czynników dużo istotniejszych jak na przykład grupa etniczna i genotyp, rodzaj aktywności zawodowej oraz życiowej, przebyte choroby oraz ogólny stan zdrowia w momencie badania.

Innymi słowy – ja, trzydziestoparolatek otrzymam te same zakresy tolerancji co inny mężczyzna w moim wieku, który jest cięzko pracującym na platformie wiertniczej Eskimosem, który nigdy w życiu nie jadł marchewki. Osoba w tej samej rodzinie, która jest po przeszczepie będzie miała te same „widełki” pomiarowe co zdrowy równolatek! Wegetarianin i mięsożerca, astmatyk i cukrzyk, sportowiec i anorektyk.

Specjalnie przejaskrawiłem porównanie po to, aby uzmysłowić Ci jak różne metabolizmy mają ludzie – nie tylko na różnych kontynentach ale często w tej samej rodzinie!

W efekcie – każdemu można powiedzieć, że ma za wysoki poziom cholesterolu. Skoro nikt nie zna punktu odniesienia to można dowolnie tym manipulować i to własnie robią koncerny farmaceutyczne i producenci żywności funkcjonalnej. Wspomniana wyżej książka (i link do niej w pdf) dość zgrabnie to obnaża.

Margaryny i jogurty obniżające poziom cholesterolu

Skoro cywilizacja znalazła już wroga numer jeden – można na tym robić biznes. Na pierwszy ogień poszedł rynek medyczny.

Bayer wyprodukował lek o nazwie ceriwastatyna, który po przejściu badań klinicznych został dopuszczony do obrotu pod marką Lipobay (Baycol). Jego zażywanie gwarantowało obniżenie cholesterolu – a przez domniemanie, o którym napisałem powyżej – miało chronić przed chorobami serca i układu krwionośnego.

Po kilku miesiącach okazało się, że lek trzeba wycofać z obrotu, ponieważ ilość zgonów i ataków serca jest tak duża, że kolos farmaceutyczny – firma Bayer – musiała odstąpić od jego produkcji i sprzedaży.

Dopuszczenie tego leku do obrotu było zgodne z literą prawa i regulacjami krajów, w których był sprzedawany – to znaczy lek miał przeprowadzone wszystkie testy i badania kliniczne. Dopiero obrót lekiem przyniósł śmiertelne żniwo na międzynarodową skalę.

Nie kijem go to pałką!

Skoro nie wyszło z farmaceutykami – korporacje poświęciły swój czas i środki na poszukiwanie substancji, które potrafiłyby zredukować poziom cholesterolu i jednocześnie można byłoby je sprzedawać jako żywność. Funkcjonalną. To między innymi dlatego, że do wprowadzenia żywności funkcjonalnej na rynek nie potrzeba tak restrykcyjnych badań i dopuszczenia do obrotu. W USA rynku leków pilnuje restrykcyjna FDA. A żywności już nie.

Odkryto i opatentowano technologię pozyskiwania stanoli i steroli roślinnych, które – to udowodniono bezsprzecznie (o czym za chwilę) – obniżają poziom cholesterolu we krwi.

Co to są stanole i sterole roślinne?

Zwierzęta, aby żyć potrzebują substancji budulcowych oraz regulujących ich metabolizm – hormonów. Do ich wytwarzania potrzeba wielu składników. Początkiem (prekursorem) większości z hormonów steroidowych jest cholesterol właśnie – kwas tłuszczowy pochodzenia zwierzęcego, który ludzie i inne ssaki mogą wytwarzać w swojej wątrobie. U roślin jest podobnie, z tym, że odpowiednik cholesterolu to fitosterol. Stanole zaś są syntetyzowane ze steroli w komórkach roślin. Innymi słowy, jeśli jemy rośliny, jemy też fitosterole. A jeśli jajko, boczek, kurę i cielęcinę – to jemy cholesterol.

W jaki sposób człowiek wchłania cholesterol?

Aby zrozumieć działanie Benecolu, Danacolu czy Flory ProActiv pokażę najpierw jak wchłaniany jest cholesterol. Dzieje się to w jelicie cienkim.

Boczuś, jajeczko oraz cielęcinka, którą zjedliśmy zostaje strawiona i podróżuje sobie jelitem cienkim w celu wchłonięcia. W towarzystwie soli kwasu żółciowego (on również ma w swoim składzie cholesterol) z cząstek cholesterolu tworzą się grupki, tzw micele. I te micele dopiero mogą być wchłonięte przez jelito.

Tak wchłonięty cholesterol dzielony jest na 2 grupy: 60-70% trafia do krwioobiegu aby odżywiać komórki, pozostała część trafia żyłą wrotną do wątroby oraz dwunastnicy (tam jest magazynowany lub wykorzystywany do produkcji kwasu żółciowego). O typach cholesterolu i lipoproteinach (VLDL, LDL, HDL) i ich roli w organiźmie pewno kiedyś napiszę w osobnym tekście.

W jaki sposób sterole roślinne obniżają poziom cholesterolu we krwi?

Jak wspomniałem, sterole roślinne są praktycznie klonami „zwierzęcego” cholesterolu. W jelicie cienkim, kiedy dochodzi do budowania micel cholesterolowych, roślinne sterole i stanole zajmują miejsce cholesterolu.

Ilość micel, która się tworzy jest skończona a wchłanianie ograniczone do proksymalnego (bliższego) odcinka jelita, więc pozostała część cholesterolu, która nie uformwała micel zostaje wydalona. Ponieważ z micele zawierają część fitosteroli to ilość wchłoniętego cholesterolu jest niższa.

Kiedy tylko odkryto ten fakt, powstały produkty obniżające poziom cholesterolu takie jak Flora pro-active, Danacol i Benecol i trafiły na światowe rynki ze swoimi agresywnymi kampaniami marketingowymi które umacniały tylko cholesterolową fobię.

Reklamy były często bardzo sugestywnyme – np. choć w spocie czy na pudełku produktu nie padało ani jedno słowo o obniżeniu ryzyka zawału albo choroby wieńcowej, wszystko sugerowało że produkt ze sterolami istotnie w ten sposób działa.

Robi się to za pomocą pewnego zabiegu na przykład: „Chroń swoje serce przed zawałem! Spożywając produkt [nazwa] bogaty w sterole roślinne obniżasz poziom cholesterolu!”. Nikt tu nikomu nie obiecuje, że jego serce będzie ochronione. W komunikacie jest wezwanie do troszczenia się o serce oraz mowa o tym, że konsumpcja steroli obniża poziom cholestreolu co istotnie jest prawdą. Jednak ludzki umysł traktuje ten komunikat w sposób następujący: „Jeśli będę jadł [produkt] który ma sterole roslinne to obniżę poziom cholesterolu a więc ochronię serce przed zawałem. Bezczelna manipulacja? To jeszcze nie wszystko!

W Wielkiej Brytanii Unilever, producent margaryny Flora Proactiv miał problem po tym, jak umieścił tak „sugestywny” komunikat w reklamie. I później zmienił jej treść. Chodziło o dodanie bezprawne stwierdzenia oznajmującego jakoby Flora Pro.active pozwalała utrzymać w zdrowiu naczynia krwionośne. Bo nigdy takiego działania w tej margarynie nie badano ani nie udowodniono. Chodziło o wywołanie „transpozycji” umysłu, którą opisałem wyżej.

Roślinne sterole mogą być szkodliwe dla serca

Dr J. Plat z kolegami z holenderskiego Uniwersytetu w Maastricht poinformował, że roślinne sterole mogą przyczynić się do rozwoju chorób serca bardziej niż podniesiony poziom cholesterolu. Ponieważ roślinne sterole są niemal identyczne jak cholesterol, Plat sprawdził czy oksyfitosterole (to utlenione fitosterole powstające np. podczas smażenia na olejach roślinnych albo po utlenieniu ich w organiźmie poczas procesów trawiennych) można odnaleźć w krwi. Oksycholesterol powstaje również podczas smażenia (utlenianie cholesterolu), z tą różnicą, że utlenia się w znacznie wyższych temperaturach.

Okazało się, że we krwi są obecne owe oksyfitosterole, i to jest ich całkiem sporo. Znaleziono około 1,4% utlenionego sitosterolu. Wydaje się niewiele, ale to 140 razy więcej niż 0,01% utlenionego cholesterolu! Największe zagrożeniem jakie wynika z obecności utlenionych steroli w organizmie człowieka jest takie samo jak w przypadku tłuszczów trans (obecnych w margarynach na skutek uwodornienia [utwardzenia] olejów roślinnych). Sprowadza się to toksycznego oddziaływania na ścianki jelit oraz prowokacji procesów nowotworowych.

Innymi słowy, gdy jemy produkty smażone na olejach roślinnych powstają utlenione fitosterole (np. oksysitosterol) który działa toksycznie na jelito (pdf po polsku) i je uszkadza. Ulteniony cholesterol – równie toksyczny – również jest obecny ale jest go 140 razy mniej przy spożyciu tej samej dawki.
Badania naukowe pokazują po raz kolejny, że smażenie na olejach roślinnych jest szkodliwe dla zdrowia. Ciekawe publikacje w tym temacie znajdują się także tutaj i tutaj.

Ja sam jestem zwolennikiem picia niektórych olejów i oliwy ale wyłącznie w formie surowej, i tylko tych, które tłoczone są na zimno. A wszystko inne smażę na smalcu lub tłuszczu gęsim.

Sterole roślinne czyli jak zostać kobietą

Ponieważ sterole w roślinach pełnią zbliżoną funkcję do cholesterolu i konkurują z nim w naszym organiźmie są odpowiedzialne za deregulację gospodarki hormonalnej. Uogólniając – „upośledzają” produkcję testosteronu co często prowadzi do łysienia (również u kobiet) oraz w pewnym stopniu feminizują środowisko hormonalne mężczyzn. Z tego powodu też sitosteroli używa się w suplementach wspomagających leczenie prostaty (gruczołu krokowego).

Ja nie mówię, że fitosterole są złe…

Owszem, są dobre ale te, podawane w normalnym, naturalnym pożywieniu, które jemy na codzień – warzywach, owocach, nasionach i orzechach. Za naturalny poziom konsumpcji uważa się 3-5 mg na 1 kg masy ciała. Oznacza to, że przy mojej wadze 96 kg mogę bezpiecznie jeść ok 300-500mg fitosteroli. Fitosterole mają bowiem działanie przeciwzapalne, hamują odczyny alergiczne, pobudzają rozkład tkanki tłuszczowej, pobudzają procesy krwiotwórcza, chronią krwinki czerwone, zapobiegają kamicy i mają działanie przeciwnowotworowe.

Ale jak mawiał Paracelsus: „Wszystko jest trucizną i nic nią nie jest! To dawka czyni truciznę!”. Producenci „zdrowych margaryn” zalecają spożycie na poziomie 2000mg na dobę (bez rozróżnienia masy ciała), bo ta ilość zapewnia obniżenie poziomu cholesterolu o 10%. Oznaczałoby to – dla mnie – przekroczenie dopuszczalnej dawki 4-7 krotnie!

Przypomnę tylko że zwiększenie dawki ponad 6mg na 1 kg hamują androgenny wpływ męskich hormonów sterydowych (m.in. testosteronu). Nie ma z tym żartów: dr Różański pisze: „Niektóre metabolity fitosteroli mogą naśladować w organizmie typowe hormony i konkurować z nimi o receptory w komórkach ciała, modyfikując w ten sposób wiele czynności fizjologicznych.” Konsekwencji tego „naśladownictwa” długo nie poznamy.

Badania opublikowane w 2008 roku na ludziach i zwierzętach ujawniły, że sugerowanie iż żywność funkcjonalna stworzona do obniżania cholesterolu w istocie podwyższa ryzyko wystąpienia zawału serca.
Rok później (2009) naukowcy poszli krok dalej: przebadali wpływ steroli roślinnych zawartych w tzw. „zdrowych margarynach” takich jak Benecol i Flora Proactiv czy „zdrowych jogurtach” takich jak Danacol. Wyniki badań były bezdyskusyjne: sterole roślinne te istotnie obniżają poziom cholesterolu. Drugi równie bezdyskusyjny wniosek był następujący: sterole roślinne zwiększają ryzyko chorób serca. Mimo to producenci nadal nazwyają swoje produkty „dobrymi dla zdrowia”.

Popularna i powszechna idea jakoby produkty zwierzęce, a w szczególności tłuszcz (nasycone kwasy tłuszczowe) i białko miałyby w jakikolwiek negatywny sposób wpływać na ludzki organizm a w szczególności układ krwionośny i serce (z zawałami włącznie) nie ma absolutnie żadnego poparcia w danych i faktach włącznie z badaniami prowadzonymi na polu biochemi lipidów (tłuszczów).

W tym miejscu wspomnę, że Dr Ancel Keys, który zapoczątkował tę ideę swoją hipotezą z 1953 roku i rozpoczął krucjatę pod nazwą „tłusta dieta powoduje choroby serca” nigdy nie sugerował zmniejszenia spożycia tłuszczu zwierzęcego. Zalecał zmniejszenie spożycia oleju roślinnego.

Cholesterolu nie można obniżyć do zera!

Po pierwsze, byłoby to niebezpieczne. Cholesterol jest niezbędny do życia. Jest nie tylko prekursorem hormonów, ale przede wszystkim budulcem każdej komórki w naszym ciele. Odpowiada za wiele bardzo istotnych funkcji dlatego… organizm wytwarza go samodzielnie. I to w dużych ilościach!

Okazuje się, że 80% cholesterolu wytwarzanego jest przez nasze ciało, a tylko 20% przyjmowane jest z pokarmem. Innymi słowy, wegetarianie, którzy przecież nie jedzą mięsa też mogą mieć podwyższony poziom cholesterolu jeśli ich gospodarka lipidowa jest zachwiana, bo ich wątroba wytworzy go nadmiar gdy brakuje go w pokarmie, a akurat trzeba odbudować komórki podczas rekonwalescencji.

Gospodarka lipidowa zawsze jest w stanie wewnętrznej równowagi: jeśli przyjmujesz za mało cholesterolu w pożywieniu, wątroba sama go wyprodukuje. Jeśli masz go za dużo – nie obawiaj się, nie wchłoniesz go całego. Wchłoniesz tyle, ile będzie możliwe podczas przesuwania pokarmu w jelicie, ilości stworzonych micel oraz soli kwasu żółciowego. Pozostała, niestrawiona część trafi do kału. Jeśli nie wierzysz, zrób test: zjedz kostkę masła i potem obserwuj kał. Zapewniam Cię że będzie miał luźną konsystencję i pływał po powierzchni wody – właśnie przez tłuszcz, który nie został strawiony.

Nie ma związku między poziomem cholesterolu, a chorobami układu krążenia

Zobacz video:

Aborygeni mają najniższy poziom cholesterolu oraz najwyższy poziom zachorowalności na choroby układu krwionośnego. Szwajcarzy – dokładnie odwrotnie – wysoki cholesterol i niską zachorowalność.

Chcesz wiedzieć więcej na temat ryzyka chorób serca i steroli, statyn i obniżania poziomu cholesterolu? Tutaj masz materiały do lektury dla ciekawych tematu (niestety głównie biochemia, naukowo i po angielsku):

Tutaj świetna książka prof. Ravnskov’a na temat faktów dotyczących cholesterolu i manipulacji wokół jego roli w organizmie i wpływu na zdrowie i stan serca.
A historia firmy Unilever z margaryną Flora proactive oraz kombinacje, jak zrobić ją „zdrową” i dochodową są tutaj

Kilka ciekawostek, na koniec

Ja zawsze smażę wyłącznie na smalcu (wieprzowym, gęsim lub kaczym). Jeśli policzyć jajka, masło, smalec, boczek i oliwę oraz orzechy kokosowe – zjadam codziennie monstrualną ilość tłuszczu i cholesterolu. A mimo to, mój lipidogram rzadko przekracza 5 mmol/l cholesterolu całkowitego, zaś HDL zawsze jest wyższy od LDL.

Powszechnie przyjęło się również, że nasycone kwasy tłuszczowe (zwierzęce) są „złe” dla naszego organizmu, smalec w szczególności. Jeśli i Ty tak sądzisz, musisz wiedzieć, że mleko kobiece podawane oseskowi składa się z tłuszczu mlecznego zawierającego 20% więcej nasyconych kwasów tłuszczowych niż słonina i smalec! Czy myślisz, że natura świadomie szkodziłaby młodemu życiu?

I wisienka na torcie: sterole roślinne w Benecolu pozyskiwane są z pulpy sosnowej (mówiąc prościej, z trocin sosny), a w margarynie Flora Proactive z oleju sojowego. Więcej tutaj.

Podsumowanie

Sterole roślinne – fitosterole

Stanole i sterole roślinne istotnie obniżają poziom cholesterolu. Ale powodują zawały serca oraz inne choroby.Promowane przez media produkty zawierające stanole i sterole roślinne (fitosterole) takie jak margaryna Flora Pro.activ czy jogurty Benecol i Danacol albo suplementy diety (np. Sterolea) bez wątpienia obniżają poziom cholesterolu.
Niestety ukrywa się przed konsumentami wyniki badań przeprowadzonych na bardzo szeroką skalę, przez wiele lat które jasno pokazują, że dieta bogata w sterole roślinne prowadzi do zawałów serca oraz chorób.
Obniżanie poziomu cholesterolu jest bardzo szkodliwe, zarówno dla osób, które już mają problemy z chorobami układu krwionośnego, jak i dla tych, którzy żyją w napięciu (poprzez obniżenie produkcji kortyzolu).

Ocenił Rafał Mróz: 1.0 gwiazdek
*

Temat cholesterolu, sposóbów na obniżenie cholesterolu jest wiecznie żywy – jak pokazałem, głównie dzięki uczynnym przedsiębiorstwom, które dbają o to, aby nie brakło klientów na ich suplementy, farmaceutyki i żywność funkcjonalną. Napisz mi komentarz jeśli masz swoje zdanie na ten temat!

Aktualizacja 03-07-2012:
Właśnie opublikowano artykuł z wynikami badań przeprowadzonych na 1000 dorosłych, z których wynika, że przyjmowanie statyn powoduje zmęczenie i obniżenie ilości energii. Uczestnicy badania brali placebo (grupa kontrolna) oraz jedną z dwóch statyn (grupa eksperymentalna) a następnie oceniali na skali poziom swojej energii oraz zmęczenia po ćwiczeniach fizycznych. Okazało się, że wydolność i ilość energii osób z grupy eksperymentalnej była znacząco niższa niż z grupy kontrolnej, przy czym bardziej doświadczały tego kobiety.

Dołącz do 581 subskrybentów!

Zapisz się na mój darmowy kurs emailowy a dowiesz się między innymi:

Ebook dla Ciebie
Ebook dla Ciebie

  • jak w sklepie odróżnić trujące ziemniaki od dobrych?

  • co gotować w domu, żeby oszczędzić czas

  • czemu podwyższony cukier jest większym problemem niż cholesterol?

  • które choroby możesz wyleczyć albo złagodzić dietą?

Dodatkowo otrzymasz bezpłatnie ebooka "52 skuteczne psychorady", który ułatwi Ci wpływanie na ludzi i lepsze życie!

1-2 maile w tygodniu pełne informacji, wskazówek i ciekawostek dotyczących jedzenia, gotowania i zdrowia.

Dołącz do 581 subskrybentów!

Zapisz się na mój darmowy kurs emailowy a dowiesz się między innymi:

Ebook dla Ciebie
Ebook dla Ciebie

  • jak w sklepie odróżnić trujące ziemniaki od dobrych?

  • co gotować w domu, żeby oszczędzić czas

  • czemu podwyższony cukier jest większym problemem niż cholesterol?

  • które choroby możesz wyleczyć albo złagodzić dietą?

Dodatkowo otrzymasz bezpłatnie ebooka "52 skuteczne psychorady", który ułatwi Ci wpływanie na ludzi i lepsze życie!

1-2 maile w tygodniu pełne informacji, wskazówek i ciekawostek dotyczących jedzenia, gotowania i zdrowia.

235 komentarzy do “Chcesz mieć zawał serca? Jedz stanole i sterole roślinne!”

  1. Wspaniały artykuł ! Jestem w szoku! Co prawda na owe prozdrowotne margaryny nigdy bym sie nie zdecydowała bo za bardzo lubie świeży chlebek z masełkiem ale smalec i tłuste miesiwa to z diety dawno już wywaliłam właśnie ze względu na ten „niedobry” cholesterol. Przeszłam na smazenie na olejach a tu proszę ! – pora się przeprosić ze smalczykiem ze skwareczkami!

    1. beaciu, problem w tym, że ludzie nauczyli się złych nawyków żywieniowych. Głównie z lenistwa i oszczędności czasu (co widać doskonale w zachodnich społeczeństwach, gdzie w sklepie można kupić wyłącznie gotowe dania). Jedzenie tłuszczu i białka razem z cukrem i węglowodanami to typowa dieta „korytkowa” – tym żywią się za przeproszaniem świnie i dlatego szybko tyją. Biochemia – w odróżnieniu od dietetyki – jest nauką ścisłą. Tutaj niczego nie da się ukryć. Natomiast funkcjonowanie organizmów jest różne i zmienia się w czasie i środowisku. Nie zmienia to jednak faktów wypływających z obserwacji i badań – jedzenie białka i tłuszczu z wyeliminowaniem cukru i węglowodanów – wcale nie szkodzi (mimo, że utrzymuje organizm w stanie lekkiej kwasicy metabolicznej), a nawet jest zalecane w przypadkach rekonwalescencji, kiedy organizm musi się odbudować. W przeciwieństwie do żywienia się cukrem i węglowodanami które powodują tycie i wymagają podawania insuliny (im więcej cukru tym wyższe dawki – a praktycznie wszystkie węglowodany muszą być przekonwertowane do glukozy, aby zostały strawione).

      Jeszcze jedna rzecz, która w kontekście cholesterolu jest istotna: otóż cholesterol jest również prekursorem hormonu stresu – kortyzolu. Kortyzolu nie da się wyprodukować z czegoś innego – cholesterol jest tutaj niezbędny. Po co komu hormon stresu? Przecież nikt nie chce być zestresowany! O! Właśnie! Oto sedno – nikt nie chce być zestresowany! Kiedy organizm się denerwuje (jest odczuwalny stres) wówczas do układu uwalniany jest kortyzol który dzięki swojemu działaniu potrafi ten stres zlikwidować. Nie tylko na poziomie psychologicznym ale przede wszystkim na poziomie fizjologicznym. A dokładniej: kortyzol umożliwia uwalnianie glukozy do krwi (dostawa szybkiej energii) w sytuacjach stresogennych. Ponadto: podnosi krzepliwość krwi, działa antyalergicznie i przeciwzapalnie, stabilizuje pracę serca i układu krwionośnego oraz – hamuje procesy nowotworzenia (rozrozstu komórek – wszystkich, również nowotworowych). Jest niezbędny w prowadzeniu gospodarki wodno-elektrolitowej, białkowej, tłuszczowej i węglowodanowej. Niska podaż cholesterolu to niskie stężenia kortyzolu – a to oznacza upośledzenie powyższych funkcji. Oraz więcej stresu i nerwów przez błahe powdy :)

  2. Bardzo ciekawy artykuł, wiele wyjaśniający. Nabijanie klientów w butelkę już dawno podejrzewałam, oglądając chociażby reklamy 'aktywnych’ jogurtów… Podobny efekt uzyskiwałam pijąc maślankę i przegryzając śliwkami ;) Może nawet bardziej gwałtowny :D
    Serdecznie dziękuję również za 'rozświetlenie’ tematu cudownych margaryn nic nikomu nie gwarantujących ;)
    I pozdrawiam.

    1. Czyli lekarze kardiolodzy,w tym profesorowie uczelni medycznych w Polsce i Europie są zatrudnieni w firmach produkujących benecol ? Płacą im za reklamę swoich produktów.
      Ostra teza.

  3. Wcześniej miałem informacje na ten temat, ale teraz poznałem go dokładnie dzięki Tobie Rafale. Przesyłam tego maila wszystkim znajomym. Wielkie dzięki. Serdecznie pozdrawiam Tadeusz

  4. Już dawno z mojej diety wyrzuciłam wszelkiego rodzaju margaryny a w mojej kuchni króluje masło i smalec i o dziwo wszyscy jesteśmy zdrowsi. Zaczęłam wsłuchiwać się w swój organizm i jego potrzeby i wiem czego potrzebuje i co mu słuszy a co nie, a za artykuł dziękuję. Bardzo pouczający.
    Pozdrawiam

    1. Romantyczne podejście, bo ja wsłuchując się w potrzeby organizmu jadłbym codzienie ptasie mleczko i czekoladę, a alkoholik wiadomo co. Trzeba by się odnowić także ze smysłem smaku.

  5. Nigdy nie przemawiały do mnie reklamy opisane w artykule i miałam podświadome przekonanie, że histeria cholesterolowa została rozpętana przez koncerny. Rozsyłam artykuł do znajomych (wśród nich są lekarze) i ciekawa jestem ich reakcji. Może to nie jest najważniejsze, ale ciekawi mnie czy jesteś „medykiem”. Wielkie dzięki za ogrom pracy włożonej żeby nas wyrwać z tego zaczarowanego kręgu. Serdeczności :-)

    1. Małgorzato, lekarzem nie jestem, zawodowo zajmuję się między innymi szkoleniami sprzedawców. Natomiast jeszcze jako nastolatek interesowałem się biochemią, później, wraz z rozwijaniem swojej pasji kulinarnej – dołączyła chemia kuchenna i fito- oraz herbologia. Biochemia wiedzie jednak prym w moim pozazawodowym hobby.
      Nie poluję na czarownice, po prostu próbuję pokazywać to, co często jest skrywane bardzo głęboko przed ludźmi w kontekście żywienia. Na przykład wszechobecny cukier (sprawdź „zdrowe” jogurty – większość ma 15% cukru w swoim składzie – czyli 3 łyżeczki w 100g!), dyskredytowanie nasyconych kwasów tłuszczowych (wszystkie zwierzęce tłuszcze), promowanie diety bogatej w błonnik jako zdrowej czy pamiętaną z mojego dzieciństwa obowiązkową fluoryzację, która miała wzmacniać zęby i likwidować próchnicę.
      Nie jestem wyznawcą teorii wszechobecnego spisku, choć w niektórych przypadkach w kwestii żywności i leków trudno jest o inny wniosek (Kampania społeczna „Pij mleko będziesz wielki” sponsorowana przez producentów nabiału – podczas gdy nauka udowodniła, że spożywanie nabiału nie wpływa na budowanie kości, a wręcz przeciwnie, sprzyja rzeszotnieniu i osteoporozie).

    1. @zryjpasze: rzeczywiście, smalec wieprzowy ma raczej niespecjalny zapach, ale mi on nie przeszkadza. Inna sprawa, że mięso wieprzowe smażone na smalcu wieprzowym własnie ma moim zdaniem idealny smak. Na każdym innym tłuszczu smakuje nieco inaczej. Niestety nie mogę nigdzie trafić na łój wołowy (już wytopiony). Czasem, jeśli potrzebuję go w dużej ilości to wytapiam go samodzielnie z błon i złogów które kupuje w zaprzyjaźnionej ubojni. A jeśli chodzi o smalec kaczy i gęsi – u mnie najbliżej i najłatwiej dostać je na Węgrzech i przy każdym pobycie tam kupuję go w słoikach albo plasitkowych pudełkach. Jeśli ktoś chce kupić to smalec po węgiersku to „zsir”. Kaczy – kacsa zsir; Gęsi – liba zsir.
      Dla ciekawskich tajemnic łoju wołowego – jest najlepszym naturalnym tłuszczem do smażenia wysokotemperaturowego, ma długi okres trwałości i wysoki punkt dymienia. Co ciekawe, frytki McDonalds były pierwotnie smażone właśnie na łoju wołowym. Później firma „przekalkulowała” sobie, że traci w ten sposób klientów, którzy są wegetarianami i opracowali olej roślinny z dodatkami olejów na bazie silikonu (krzemu) dzięki czemu można go ogrzewać wielokrotnie, prawie w nieskończoność a on i tak nie straci swoich właściwości ani nie będzie śmierdział spalenizną. Związki silikonowe są niestrawne więc zostają wydalane nienaruszone.

  6. Dzięki za rzetelny tekst wyjaśniający zawiłości i zależności naszego organizmu. Oczywiście podzielę się tym mailem z bliskimi na których zdrowiu mi bardzo zależy. Życzę wytrwałości w zdobywaniu tego typu wiedzy i proszę o dzielenie się nią dalej z nami.Pozdrawiam

  7. bardzo dziekuje za wspanialy, rzetelny artykul. Czytalam go z prawdziwa przyjemnoscia i co najwazniejsze jest napisany bardzo dostepnym jezykiem. Trafilam na ta strone przypadkiem, szukajac przepisu na syrop z czosnku i od 4 godzin nie robir nic innego tylko doslownie wtapiam sie w te ciekawe artykuly. Dziekuje za wszystkie informacje i pozdrawiam

  8. Jeszcze jedna informacja, dla osób które zamierzają stosować produkty zawierające stanole i sterole roślinne w celu rzekomego obniżenia ryzyka wystąpienia chorób układu krążenia (miażdżycy, zawału serca, arteriosklerozy) takie jak Sterolea, Flora Pro.activ, Benecol, Danacol, czy Pro Serce (dostępne w Biedronce).
    Okazuje się, że sami producenci na opakowaniach produktu piszą jasno: „Istnieje wiele czynników ryzyka chorób serca. Zmiana jednego z nich nie daje pełnej gwarancji obniżenia ryzyka”. Ten tekst zobaczysz też na stronie Benecolu (kliknij w składniki). Dodatkowo jogurty Danacol zawierają aspartam (słodzik), którego rakotwórcze działanie jest już dzisiaj bezdyskusyjnym faktem – zobacz film: http://video.google.com/videoplay?docid=-2305973265509284580

  9. Gratulacje, ogromna pogłębiona wiedza. Nie wiedziałam o tłuszczu stosowanym do frytek w McDonalds. Kilka razy w życiu jadłam takie frytki i zawsze strasznie cierpiałam na żołądek, dlatego omijam McDonalds. Co do mleka i serów w zapobieganiu osteoporozy jestem zaskoczona.

  10. Witam,świetny temat,świetnie opisany.Zawsze rodzinie zadaje pytanie/bo jem masło nie margarynę/-Dlaczego chorym i dzieciom podaje się masło?Widocznie zdrowsze niż margaryna.Jestem subskrybentem „SOS w kuchni”Polecam,wiele ciekawostek tak jak w tym artykule.Pozdrawiam

  11. Od dawna jestem przekonana o tym ze firmy swiadomie wykorztstuja podswiadomosc klientow reklamujac swoje produkty na szeroka skale wykorzystujac do tego celu media po to aby oglupic do tego stopnia klienta aby ten na ten tychmiast wykupowal ogromne ilosci reklamowanych produktow.

  12. Panie Rafale napisal Pan, że „Niska podaż cholesterolu to niskie stężenia kortyzolu – a to oznacza upośledzenie powyższych funkcji.” No więc chciałem nieco rozwiać moje wątpliwości i opisać moją sytuacje. Mam dosyć mocno zawyżony choresterol w wieku 26 lat, co wg Pana słów powinno uwalniać więcej kortyzolu. Jeśli ten owy kortyzol ma działanie antystresowe to dlaczego ja tak często jestem zestresowany? Druga sprawa, w jednym z artykułów(w Men`s Health zdaje mi sie) wyczytałem, iż kortyzol powoduje tycie w okolicach brzucha i to właśnie on odpowiedzialny jest za nasze „bębenki”. Z kolei, wiele artykułów mówi nam „Otyłość prowadzi do podwyższenia poziomu cholesterolu we krwi” i tak koło sie zamyka… Osatnia sprawda to działanie antyalergiczne. No więc „wykryto” u mnie atopowe zapalenie skóry, a przecież w wyniku podwyższonego cholesterolu mam dużo antyalergenów, czyż nie? Na koniec dodam, że przez długi czas byłem wegetarianinem. Nie wiem czy to taka dieta czy problemy dnia codziennego, ale coś mnie totalnie wyniszczyło i psychicznie, i fizycznie. Zauważyłem u siebie wiele chorób, które wcześniej nie istniały a niby ich występowanie jest uwarunkowane genetycznie. Wróce do słowa „wykryto”, które specjalnie napisałem w cudzysłowie. Jeszcze całkiem niedawno, wewnętrzna strona moich rąk na zgięciu w łokciach, codziennie była pokryta swędzączymi wypryskami. Lekarka zaleciła mi stosowanie hipoalergicznych środków do higieny osobistej i dała maść sterydową jako środek do leczenia a nie zapogiegania wypryskom. Nigdy nie użyłem, żadnych hipoalergicznych środków pomimo zaleceń lekarza. Musze jeszcze wspomnieć, że choroba ta pojawiła sie u mnie kiedy moja dieta opierała sie na fastfoodach i mrożonkach ze sklepów. Od kiedy zmieniłem diete, moje ciało też sie zmieniło. Przewlekła, genetycznie uwarunkowana choroba AZS zaczeła przemijać, do tego stopnia, że nie mam już wyprysków w ogóle, a potarcie skóry w miejscach występowania wyprysków nie powoduje jej podrażnienia. Można powiedzieć, że ustabilizowałem sie psychicznie, bez zażywania żadnych środków uspokajających. Z perespektywy czasu zauważyłem, jak dużo zależy od naszej diety, ale co z tego, skoro jeden artykuł przeczy drugiemu jeśli chodzi o zasady zdrowego żywienia.

    Pozdrawiam

  13. @znerwicowany: dziękuję za Twój komentarz, do którego się odniosę. Jednak zanim to zrobię nadmienię to co pisałem już wiele razy na łamach artykułów: nie jestem ani lekarzem ani dietetykiem. Biochemia i chemia kuchenna oraz zagadnienia diet są moim hobby które jednak traktuję bardzo serio, poświęcając im mnóstwo czasu każdego dnia oraz swojego zdrowia kiedy to na własnej skórze testuję różne sposoby żywienia.

    W kwestii kortyzolu: chyba nieprezycyjnie się wyraziłem, lub źle mnie zrozumiałeś. Chodziło mi o to, że brak lub zbyt niskie (niż akurat jest wymagane) stężenie kortyzolu (np. w sytuacji stresowej) może prowadzić do chorób i powikłań zdrowotnych. Rzeczywiście jest również tak, że jego nadwyżka produkcyjna (np. u osób, które mają genetycznie podniesiony kortyzol lub żyją w permanentnym, ciągłym stresie) sprawia, że osoby tyją w określony sposób, jednak wynika to (w uproszczeniu) z tego, że mobilizując glukozę (cukier) następnie organizm wyzwala insulinę aby ten cukier zagospodarować. A insulina jest – co już powszechnie wiadomo – największym promotorem otyłości. Tak więc artykuł z Mens Health o którym piszesz mówi w pewnym stopniu prawdę.
    Dobry opis działania kortyzolu (może nieco zbyt techniczny, choć pod koniec zawiera reklamy komercyjne) znajdziesz tutaj: http://slawomirambroziak.pl/legalne-anaboliki/kortyzol-domowe-sposoby-na-obnizenie-jego-poziomu/
    Co jeszcze warto przypomnieć – z punktu widzenia fizjologii i biochemii naszego ciała, stres to nie tylko sytuacja, w której człowiek czuje że się denerwuje (np. po kolizji samochodowej). To może być również sytuacja fizjologiczna, której organizm się nie spodziewa lub oddziałuje niekorzystnie na prawidłowe jego funkcjonowanie (np. drobne naciągnięcie mięśnia, rana, ugryzienie komara, zaskoczenie, uderzenie zimna po wyjściu z sauny, oparzenie ręki, bezdech, chrapanie). Wówczas po prostu wydzielanie kortyzolu i adrenaliny jest nieco mniejsze ale ciągle jest to oddziaływanie jakiegoś stresora.

    W drugiej kwestii też masz rację: otyłość prowadzi do podwyższenia cholesterolu. Ale nie odwrotnie. Znowu upraszczająć – z tego powodu, że jest więcej „ciała” więc więcej komórek, które trzeba obsłużyć stałą dostawą cholesterolu (za pomocą białek LDL i VLDL) – oznacza to, że organizm musi go produkować (lub dostarczać z pożywieniem) więcej. Otyłość nie wynika ze spożycia cholesterolu czy tłuszczu ogólnie – powodowana jest w zdecydowanej ilości przypadków przez insulinę – dietę bogatą w cukry. Otyłego Eskimosa nie uświadczysz, choć ich dieta składa się głównie z tłuszczu.

    Sam piszesz o tym, gdy przy diecie na „fast foodach” czułeś się wyniszczony – a w tego rodzaju posiłkach ilość cukru jest conajmniej onieśmielająca (15g na 100ml). Podobnie jak i w przetworzonej żywności (jogurty, napoje gazowane, wyroby gotowe „z pudełka” tzw convinient food). O wpływie cukru na zdrowie i zachowanie ludzi jeszcze napiszę, bo to równie ciekawy temat.

    Kwestie antyalergiczne oraz kortyzol – udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że glukokortykoidy hamują procesy zapalne i alergiczne. Jednak stężenia kortykoidów nasze ciało nie może zwiększać w nieskończoność zaś alergeny mogą docierać nieomal bez limitu (np. podczas pylenia przez drogi oddechowe a dodatkowo przez układ trawienny i skórę). Stąd duża dawka kortyzolu może bardziej zaszkodzić (jw) niż pomóc zwalczyć objawy alergii.

    Napisałeś „przez długi czas byłem wegetarianinem” jednak z dalszej części już nie wywnioskowałe, czy nadal nim jesteś. I last but not least: na wstępie zaznaczyłeś, że masz „dość mocno zawyżony cholesterol”. Jeśli nie jesteś osobą ze zdiagnozowaną hiperlipidemią to – powtórzę ponownie to, co pisze wielu uznanych naukowców – nie ma czegoś takiego jak „podwyższony poziom cholesterolu” ponieważ każdy człowiek ma go na innym poziomie w wyniku bardzo wielu przyczyn (indywidualne na poziomie jednostkowym). Powtórzę ponownie – nie ma żadnego związku pomiędzy śmiertelnością w ogóle a nawet śmiertelnością związaną z chorobami serca i krążenia a stężeniem cholesterolu. Zobacz wyniki poziomu cholesterolu oraz śmiertelność na tym wykresie: http://renegadewellness.files.wordpress.com/2011/02/cholesterol-mortality-chart.pdf

    Dla wyjaśnmienia – hipercholesterolemia to genetyczna choroba która uniemożliwia przyswajanie cholesterolu we krwi. Objawia się tym, że komórki wysyłają sygnały że potrzebują cholesterolu, białka LDL przenoszą go z wątroby we krwi, jednak upośledzone receptory komórek nie mogą go wychwycić. W efekcie jego stężenie we krwi wzrasta do wartości ekstremalnie wysokich. Badania pokazują, że ok. 1% populacji jest dotkniętych tą chorobą.

  14. Największe znaczenie w zawałach ma brak ruchu , przemęczenie i stres ?

    Zainteresowałem się sterolami bo pomagają zapobiegać wypadaniu włosów i dawka w tych lekach nie przekracza 200 mg więc artykuł bardzo ciekawy zmuszający do myślenia :) Być może stosowanie ich nadmiaru w celu obniżenia cholesterolu jest złym posunięciem i dobrze że autor to naświetlił jednak w innych lekach jest cała masa pomocniczych substancji aktywnych a sterole są dodatkiem. Sterole powoduję lepsze ukrwienie a tym samym działają podobnie do tabletek na potencję ;)sterole są roślinnym odpowiednikiem ludzkich sterydów być może stąd ten niekorzystny wpływ na serce przy ich nadmiarze.

    1. @Łysolek: fitosterole to nie są sterydy. Fito-sterol jest roślinnym odpowiednikiem zwierzęcego chole-sterolu. Dopiero z chole-sterolu produkowane są hormony sterydowe i steroidowe. A u roślin z fito-sterolu.
      Jeśli chodzi o łysienie, to jest dokładnie odwrotnie – tzn to fitosterole powodują obniżenie produkcji hormonów androgennych (głównie testosteronu) co jest najczęstszą przyczyną łysienia (poza przyczynami genetycznymi). Z tego powodu mężczyźni są bardziej owłosieni niż kobiety :)

      Problemem jest zamiana testosteronu w dihydrotestosteron który – jak zbadano – sprzyja trwałemu wyniszczeniu mieszków (cebulek) włosowych (ale również przerostowi gruczołu krokowego, tzw prostacie). Zwiększenie stężenia dihydrotestosteronu jest istotnie zauważalne wówczas, gdy testosteron podawany jest z zewnątrz, np. w formie dopingu.

      I w tym miejscu działanie fitosteroli jest o tyle dobre, że ponieważ obniżają produkcję testosteronu to powstaje wówczas mniej jego aktywnej postaci dihydrotestosteronu.

  15. Po przeczytaniu tego artykułu prawie wszystkie moje wiadomości na temat cholesterolu zostały po prostu wywalone do góry nogami.Teraz widzę że aby mieć znów to wszystko ułożone muszę dużą łopatą przekopać spory szmat internetu.Od jutra biorę się za kopanie :)

    1. W świetle obecnej wiedzy naukowej i medycznej nie ma żadnego dowodu na to, że przyczyną miażdzycy (dokładniej – miażdżycy tętnic ponieważ dotyka wyłącznie tętnic) jest podwyższony poziom cholesterolu. Stopień zwężenia światła tętnic nie zależy od diety bogatej lub ubogiej w tłuszcze zwierzęce (cholesterol). Organizm człowieka i tak produkuje go 4 razy więcej niż jest w stanie wchłonąć z pokarmem (nawet w reklamach Benecolu, Flory proactive, Danacolu czy Sterolea oraz na ich opakowaniach jest napisane, że za pomocą diety można zmniejszyć ten poziom o ok. 5%).

      Mechanizm tworzenia płytek miażdżycowych nie jest do końca poznany. Wiemy z czego się składają, ale nie wiadomo dlaczego dochodzi do ich powstawania. Gdyby rzeczywiście przyczyną zwężania tętnic był cholesterol, proces ten powinien być równomierny we wszystkich tętnicach. Patologowie w wielu doświadczeniach analizowali tętnice mózgowe oraz aorty pacjentów, którzy zmarli na skutek chorób układu krwionośnego i nigdy nie zaobserwowali jednorodności zmian w głównych tętnicach ciała.

      Badania były prowadzone w wielu miejscach: np w Kanadzie, USA, Indiach, Polsce, Gwatemali. Przeprowadzano nawet badania angiograficzne (Szwecja) i nigdzie nie znaleziono związku pomiędzy miażdżycą a poziomem cholesterolu. Żaden „wykres” obrazujący związek między poziomem cholesterolu a stopniem miażdżycy nie układał się w rosnącą linię: wyglądał raczej jak rozgwieżdżone niebo.

      Szczegóły i obszerny artykuł (niestety po angielsku) znajdziecie tutaj. Dodatkowo, są wyraźne dowody (a nie przesłanki) na to, że wysoki poziom cholesterolu CHRONI przed miażdżycą oraz infekcjami.
      Dla przykładu, w Szwajcarii po II Wojnie Światowej ilość zgonów spowodowanych chorobami serca zmniejszyła się (o 20% u mężczyzn i 40% u kobiet), podczas, gdy konsumpcja tłuszczu zwierzęcego zwiększyła się o 20%.

      Cholesterol może być jedynie czynnikiem ryzyka. Inne czynniki ryzyka to np. palenie papierosów, stres, przemęczenie, alkohol, wysoki poziom trójglicerydów. Wyjaśnię jeszcze na czym polega różnica pomiędzy przyczyną choroby a czynnikiem ryzyka wystąpienia choroby.
      Wyobraź sobie dyskotekę, gdzie na scenie występuje jakaś gwiazda. W środku bawi się 200 osób. Nagle, ktoś przypadkiem odkrywa, że gwiazda została zamordowana, a jej ciało znajduje się w garderobie. Przybywa policja, zamyka dyskotekę i w środku przeprowadza dochodzenie. Każdy z 200 osób jest podejrzanym. Winny jest tylko jeden. Albo kilku, jeśli to był współudział. Podejrzani – to czynniki ryzyka. Zbrodniarz – to przyczyna. Wśród podejrzanych są zarówno niewinii ludzie, jak i morderca. Na tym polega różnica, którą pomija się w wielu informacjach na temat cholesterolu i chorób układu krwionośnego. A nawet, jeśli się jej nie pomija to zwyczajnie się jej nie wyjaśnia. Czynnik ryzyka przecież brzmi groźnie, prawda?

  16. Jeżeli tak to czemu podwyższony poziom trójglicerydów jest odpowiedzialny za np. zapalenie trzustki są badania pokazujące taką zależność?

  17. @Mario: Jak wiadomo, kluczową funkcją trzustki jest produkcja hormonów pomagających w metaboliźmie cukru m.in. insuliny – hormonu umożliwiającego metabolizm glukozy.
    Glukoza jest przyswajana wprost, bez jakiejkolwiek syntezy – jeśli była spożyta lub z wątroby, która ją wytworzyła lub uwolniła ze zgromadzonego glikogenu. Większość węglowodanów w dzisiejszej diecie człowieka to węglowodany oczyszczane przemysłowo (cukier, biała mąka, ryż, skrobia ziemniaczana), głównie cukry proste i złożone. Tak więc dieta statystycznego Polaka (ale nie tylko, dotyczy to każdego mieszkańca świata „zachodniego”), która obfituje w produkty mączne, cukry i ziemniaki jest dietą która wymusza dużą produkcję insuliny.
    I generalnie nie było by w tym nic groźnego (poza obciążeniem trzustki), gdyby nie fakt, że przy dużym i trwałym obciążeniu organizmu insuliną na poziomie komórkowym pojawia się insulinoodporność. Innymi słowy, aby komórka mogła przyswoić tą samą ilość glukozy potrzebuje więcej insuliny (insulinoodporność jest również przyczyną otyłości). Więcej insuliny – to większy wysiłek trzustki i ponownie kolejne stadium insulinoodporności – i koło się zamyka. Powstaje niewydolność trzustki i najczęściej otyłość a potem cukrzyca.

    Co z tym wspólnego mają trójglicerydy (triglicerydy)?
    Gdy trzustka otrzymuje sygnał o pojawieniu się cukru produkuje insulinę. Ta, przekazuje cukier (glukozę) z krwioobiegu do komórek. Jednocześnie insulina sprawia, że glukoza jest wiązana w wątrobie w postaci glikogenu tworząc „zapas” energii. Gdy organizm „głoduje” trzustka wytwarza hormon „przeciwny” do insuliny – glukagon – uwalniając cukier z wątroby (jakby „rozbijając” cząsteczki glikogenu ponownie na glukozę).

    Jeśli jednak magazyny będą pełne a we krwi nadal znajduje się glukoza (a to właśnie dzieje się u ludzi przy obecnym, wysokowęglowodanowym sposobie odżywiania) – trzustka umożliwia przetworzenie ich w trójglicerydy. Choć trójgliceryd jest związkiem gliceryny i trzech kwasów tłuszczowych to powstaje on nie tylko dlatego, bo ktoś je tłuszcz. Owszem, również wtedy – ale kwasy tłuszczowe nasza wątroba potrafi (dzięki Bogu) syntetyzować niemal ze wszystkiego.
    Ponieważ glukoza jest bogatym źródłem tlenu, a nie może krążyć po organiźmie zostaje zamieniona na trójglicerydy. Z tych wytwarza cholesterol, gdyż w ten sposób odzyskuje sporo wodoru, który może spalić i uzyskać z niego sporo wartościowej energii. Otrzymane w ten sposób trójglicerydy można zmagazynować ponownie – tym razem w większym magazynie – naszej tkance tłusczowej.

    Z tego powodu osoby, które nawet nie jedzą tłuszczu ale żywią się cukrem mają wysoki poziom trójglicerydów (oraz cholesterolu). I tyją. Bo insulina indukuję zamiane cukru w tłuszcz.

    Aby obniżyć poziom trójglicerydów u dorosłego człowieka wystarczy zmniejszyć konsumpcję wszystkich węglowodanów (produkty mączne, zbożowe, ziemniaczane, cukry, owoce i warzywa) do poziomu 100g na dobę. W większości przypadków po kilkunastu dniach ustępują objawy insulinoodporności, zmniejsza się waga ciała i poprawia ogólne samopoczucie.

    1. Marian: Niestety „im dalej w las tym więcej drzew”. Innymi słowy – jeśli to „tylko” silna insulinoodporność to rzeczwiście można to odwrócić za pomocą minimalizacji węglowodanów.
      Podobnie w przypadku cukrzycy typu 2 (która najczęściej jest wynikiem otyłości) – zmniejszenie węglowodanów przy dużej podaży białka i tłuszczu może ją całkowicie wyleczyć co wielokrotnie badali jeszcze niemieccy i austriaccy naukowcy przed II Wojną Światową. Warto mieć na uwadze, że w tym typie cukrzycy trzustka jest działającym organem (może produkować za mało insuliny lub za dużo w wyniku insulinoodporności) – inaczej niż w typie 1.

      W przypadku cukrzycy typu 1, kiedy następuje autoagresja (system immunologiczny atakuje i niszczy komórki trzustki, przez co trzustka nie produkuje już insuliny) wówczas tego rodzaju dieta może jedynie złagodzić skutki cukrzycy (najczęściej do tego stopnia, że ilość przyjmowanej insuliny jest znikoma, ponieważ we krwi krąży niewielka ilość glukozy) jednak przyjmowanie insuliny z zewnątrz jest nieodzowne.
      Węglowodany są niezbędne do przeprowadzenia wielu procesów biochemicznych (np. krwiotwórczych) stąd glukoza we krwi będzie zawsze, z tą różnicą, że w niższym stężeniu niż w przypadku diet bogatowęglowodanowych. Osoby zainteresowane „gorzką prawdą o cukrze” zapraszam do wysłuchania wykładu dra Roberta Lustiga: http://www.youtube.com/watch?v=dBnniua6-oM (znowu niestety po angielsku).

    1. @Wacek: to nie Kwaśniewski wymyślił odżywianie niskowęglowodanowe. Jeśli już – to jest propagatorem tego rodzaju żywienia w Polsce (tak jak w innych krajach są/byli Atkins, Ponomarenko, Ravnskoff czy Taubes). Zakwaszenie organizmu które zapewne masz na myśli ma niewiele wspólnego z dietą ubogą w węglowodany. Powiem więcej – jeśli ktoś uważa, że dieta uboga w węgowodany jest szkodliwa dla zdrowia, niech zwróci swój umysł ku Eskimosom, Indianom Ameryki Pólnocnej czy rdzennym mieszkańcom koła podbiegunowego. Wszyscy oni odżywiają się wyłącznie białkiem zwierzęcym i tłuszczem. Nie cierpią na choroby znane „zachodniemu” światu ani też nie żyją krócej (zazwyczaj dłużej) niż „cywilizowani” ludzie.

      Prawdopodobnie mylisz pojęcia ketozy, która jest naturalnym stanem u każdego człowieka z kwasicą ketonową właściwą dla cukrzyków lub osób z zachwianym metabolizmem glukozy. A dokładniej:
      Ketoza jest stanem, w którym z braku cukrów organizm wytwarza energię z tłuszczu. Aby tego dokonać zamienia tłuszcz na ciała ketonowe (ketony – wśród nich np. aceton i kwas acetooctowy).

      Ketony te są efektywniejszą formą pozyskiwania energii niż glukoza (np. dla mięśnia sercowego i mózgu ketony są efektywniejsze o 25% – wynik badań dra Richarda Veech’a) a dodatkowo potrafią przenikać barierę krew/mózg tak samo jak glukoza. Ketoza zakwasza organizm, ale nie jest to stan nienaturalny i ten rodzaj zakwaszenia nie jest groźny. Inaczej jest w przypadku osoby chorej na cukrzycę lub takiej, która ma wysoką insulinoodporność zapoczątkowaną dietą bogatą w cukry i węglowodany oczyszczone. Wówczas powstaje ketokwasica cukrzycowa:

      Ponieważ na skutek odporności na insulinę komórki nie mogą się odżywiać glukozą (ciągle wołają „jeść!”) organizm przestawia się na produkcję energii z tłuszczu. Powstają ciała ketonowe i zasilają komórki. Ale we krwi znajduje się także glukoza w dużym stężeniu – która wraz z acetonem może doprowadzić do śpiączki cukrzycowej oraz uszkodzeń narządów wewnętrznych.

      Dla podsumowania: metabolizm wszystkich ssaków drapieżnych utrzymywany jest w stanie ketozy bez najmniejszego uszczerbku na ich zdrowiu i życiu. Nie jedzą węglowodanów – bo i skąd?

      1. Witam , w takim razie po co natura stworzyła węglowodany skoro są szkodliwe dla organizmu, dajmy np. kasze różnego rodzaju, przecież są cholernie wartościowe, to co mamy ich nie jesc? wiadomo człowiek jest jakby drapieżnikiem wiec jego menu powinno stanowić mięso i tłuszcze a co z owocami warzywami, mamy je minimalnie spozywac? tzn co to jest minimalnie, heheh

  18. choćby z żołądków zwierząt roślinożernych które zjadają w całości a czasami same zjadają rośliny mój pies zjadał trawę nagminnie a uwielbiał ziemniaki i kaszę

    1. @Wacek 1: oczywiście masz rację – psy i inne zwierzęta mięsożerne zjadają rośliny ale zgodzisz się ze mną, że jest to raczej dodatek do diety niż baza (podstawa). Innymi słowy, udział procentowy tych dodatków nie przekracza 3-5% w diecie podstawowej (mięsnej). To, że ludzie żywią psy węglowodanami nie ma nic wspólnego z ich naturalnymi nawykami (porównaj psy dingo czy wilki w środowisku naturalnym).
      Druga sprawa drapieżniki zjadają tylko niektóre trzewia (serce, wątroba) – treści żołądka nie zjadają z prostej przyczyny – zawiera dużo kwasów (głównie solny). W pierwszej kolejności zjadają mięso, kości i tłuszcz jako pokarm najbardziej pożądany i jakościowy. Koty nie pożerają upolowanych mysz i kretów w całości, a wiele drapieżników pozostawia skórę i trzewia, którymi później żywią się inni mięsożercy (padlinożercy). I w końcu – zgodzisz się ze mną, że proporcjonalnie – zawartość żołądka (nadtrawione rośliny) np. u antylopy, która została upolowana przez stado lwic jest procentowo niewielkim udziałem wobec mięsa, tłuszczu i kości więc nawet, jeśli treść żołądka byłaby konsumowana (a nie jest, ponieważ zawiera duże stężenia kwasu solnego) to węglowodany tutaj zawarte ciągle nie przekraczałyby tych kilku procent.
      Dzięki za Twoje odpowiedzi, robi się ciekawy wątek :) Chyba wkrótce napiszę tekst z tym związany :)

  19. Jestem zachwycony.
    Panie Rafale, pomieszało mi się w głowie ale czuję więź braterską z pańskimi opiniami.
    Trafiłem tutaj szukając pomocy w sprawie kamieni w woreczku ale sprawa wysokiego cholesterolu, trójglicerydów też mnie dotyczy.
    Z wielką uwagą czytam i tak „przez skórę” uważam, że masz Pan rację.
    Na razie nie dyskutuję, nuszę jeszcze raz przeczytać.
    pozdrawiam Waldek

    1. Panie Waldku, nie chodzi mi o to, żeby mieć rację – zależy mi raczej na tym, żeby ludzie zaczęli się zastanawiać nad pewnymi faktami odsuwając na bok marketing i mrzonki forsowane w mediach (tak jak było widać to na przykładzie zachowań rządów i firm farmaceutycznych w przypadku pandemii świńskiej grypy).

      Kwestia kamieni żółciowych: ta dokuczliwość przeradzająca się w chorobę obejmuje nawet 30% populacji powyżej 60 roku życia. W zasadzie nie ma znaczenia jakiego rodzaju ma Pan kamienie (cholesterolowe, barwnikowe). Zazwyczaj leczy się je laparoskopowo (farmakologia tradycyjna rzadko przynosi dobre i trwałe efekty) choć metod jest więcej (np. litotrypsja).
      Osobiście bardzo mnie to dziwi, że złogi które są wynikiem złego odżywiania próbuje się leczyć w ten sposób. Logika wszak podpowiada, że jeśli nie wyeliminuje się przyczyny to zabieg taki trzeba będzie powtarzać.

      Jak powstają kamienie żółciowe? Żółć jest substancją produkowaną przez wątrobę i jest niezbędna w trawieniu tłuszczy. Gdy jesteśmy głodni, wątroba produkuje żółć „na zapas” i umieszcze go w pęcherzyku żółciowym. Kiedy zjemy posiłek bogaty w tłuszcze żółć zostaje uwloniona z pęcherzyka. Jeśli posiłem zawiera niewiele tłuszczu, wówczas nie ma potrzeby uruchamiania tego magazynu i wątroba „dodaje” żółci bezpośrednio.

      Wiadomym jest, że przyczyną powstawania złogów i później kamieni żółciowych jest pozostawanie pęcherzyka żółciowego w nieruchomości tj. w sytuacji, gdy zagazynowana w nim żółć nie musi być uwalniana (przy diecie ubogiej w tłuszcz) – wówczas występuje tzw. zastój żółci a przez to upośledzona zostaje funkcja jego wypróżniania, kiedy tłuszcz w diecie się pojawia.
      Oto efekty: jesli osoba praktycznie nie je tłuszczu, wówczas nie odczuwa dolegliwości (ponieważ nie ma potrzeby uwalniania nadmiernych ilości żółci). Zmagazynowana żółć zagęszcza się i tworzy złogi a potem kamienie żółciowe.
      Wówczas, gdy nagle zje większą ilość tłuszczu pęcherzyk żółciowy chce uwolnić zmagazynowaną żółć, ale nie może się ona wydostać z uwagi na owe złogi. W efekcie mamy ból, a tłuszcz nie zostaje strawiony (zmieniona konsystencja i kolor stolca).
      Z tego powodu powstał pogląd, że to tłuste jedzenie sprawia, że pojawiają się kamienie, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie: stała obecność tłuszczu w diecie sprawia, że żółć uwalniana jest jest cały czas, przez co trudniej o jej zgęstnienie i powstanie złogów oraz zatkanie przewodu żółciowego. W innym wypadku Inuici i Eskimosi umierali by w młodym wieku z powodu kamicy żółciowej.

      Na szczęście kamienie żółciowe można usunąć biochemicznie. Oto sposób. Przez okres usuwania kamieni należy trzymać się zaleceń diety ubogowęglowodanowej tj. ok 50g węglowodanów na dobę, białka ok 80g, tłuszczu 2-3 razy więcej niż białka. Bonifratrzy zalecają rozpoczęcie dnia od połowy szklanki oliwy na śniadanie. Jeśli oliwa jest dla Pana nie do przeskoczenia – proponuję zastąpić dwoma orzechami kokosowymi (cena ok 3-4 zł za 2 szt). I co ważne – ponieważ przy zmianie diety (która powinna trwać ok 10 mcy, choć małe kamienie można w ten sposób rozpuścić po kwartale) kamienie sukcesywnie mogą przechodzić przewodem żółciowym do dwunastnicy – trzeba „za wczasu” zaopatrzyć się w leki przeciwbólowe i rozkurczowe (np. No-Spa). Nie jest również tajemnicą, że doskonałe waściwości rozpuszczalne tego rodzaju kamieni ma ocet jabłkowy (pity 6 razy dziennie po łyżce, jeśli cierpi Pan na zgagę również pomoże, można pić więcej).

  20. Witam dosyć ciekawy wątek.
    Też od pewnego czasu interesuje się zdrowym żywieniem i uważam, że świadomość i edukacja polskiego społeczeństwa jest zatrważająco zła…
    @ waldek.1956.AD:
    Jeżeli chodzi o kamienie w woreczku żółciowym to serdecznie polecam Panu pozycję do przeczytania (bo warto) amerykańskiego naturopaty
    Andreas’a Moritz’a – Niezwykle płukanie wątroby i woreczka żółciowego.

  21. Rafale, gratulacje!!! wspaniały artykuł, rzetelnie przedstawiłeś informacje i obalasz mit o cholesterolu! Trzeba propagować te wiadomości wśród swoich znajomych, niech ludzie zyskują świadomość jakimi kłamstwami są nasączani przez reklamy koncernów farmaceutycznych. A przy okazji dzięki za wszystkie maile z super poradami i artykułami :)pozdrawiam

  22. Co mogę tu dodać? Mój syn kiedyś powiedział: „Ludzie są głupi. Milionom zdołano wmówić, że margaryna jest zdrowsza niż masło”.

  23. Aż nie mogę uwierzyć, by ktoś nie profesjonalnie, ale z pasji aż tak dogłębnie zgłębiał wiedzę fachową. Egzamin z biochemii na studiach pamiętam jako najwyższą szkołę jazdy. Gratuluję podejścia do problemu. Bardzo odpowiada mi takie podejście – rzadko nawet od fachowców można tak dogłębnie dowiedzieć nie tylko co się dzieje, ale i dlaczego. Uświadamianie naszego społeczeństwa i edukacja bardziej przypomina indoktrynację.
    Ucząc chemii od po 30 latach stwierdzam, że wcale nie czynię tego w zgodzie z tzw. programami, bo te tylko ogłupiają. Za to coraz częściej uczę nie tego co wiemy, ale uświadamiam czego nie wiemy. Szczególnie gdy to dotyczy chemii organicznej i tego jaką rolę związki i procesy pełnią w organizmach żywych. Podręczniki i programy ograniczają się do haseł – np. tłuszcze nasycone są dla organizmu szkodliwe. A ja myślę, że taka edukacja jest jeszcze bardziej szkodliwa.
    Pozdrawiam i dziękuję za pasję i wiedzę, o której wstyd się przyznać sporo już zapomniałam ;)

    1. Danuto, dziękuję za pochlebny komentarz :) Moja wiedza jest niestety ograniczona, choćby do źródeł – o ile biochemia jest nauką ścisłą, to zachowanie organizmu/komórek w tak bardzo złożonym środowisku już niekoniecznie jest łatwe do przewidzenia i często jest tak, że badania oznajmiające fakty mają się nijak gdy zestawi się je razem. Innymi słowy nie zawsze z 1+1+1 daje 3.
      Inna rzecz jest taka, że dzisiaj prawdziwych naukowców jest jak na lekarstwo. Mam w rodzinie trzech naukowców uniwersyteckich, pracujących w różnych labolatoriach. Wyjaśnili mi to w ten sposób: badania zlecają firmy lub agendy rządowe. Sam ich temat już determinuje nacisk na jakiś konkretny rezultat np. „wpływ zapinania pasów na zmniejszenie liczby ofiar śmiertelnych wypadków samochodowych” czy „wpływ zawartości fluoru w diecie na zmniejszenie zjawiska próchnicy wśród ludzi” (celowo je uprościłem). Badania takie prowadzi się przez wiele lat, mają duże budżety więc dają pracę i środki naukowcom. I teraz – jeśli wnioskiem końcowym z tych badań będzie coś przeciwnego, niż zakłada zlecający – zazwyczaj labolatorium to traci możliwość uczestniczenia w kolejnych badaniach – ludzie tracą pracę, czasem autorytety. Stąd „naukowcy” zamiast dopasowywać hipotezę do rezultatu badania, robią dokładnie odwrotnie – dopasowują badanie do założonej wcześniej hipotezy – bo za jej udowodnienie otrzymają nagrodę w postaci kolejnych zleceń.
      Wygodne jest np. manipulowanie tzw. ślepością badań. Badania najbardziej wiarygodne są podwójnie ślepe tj. ani pacjenci nie wiedzą czy jedzą lek czy placebo, ani też lekarze, którzy ich badają nie wiedzą, do której z grup (lek/placebo) dana osoba należy. Tak przeprowadzone badania, przy założeniu rzeczywiście losowo wybranej próby są bardziej miarodajne, niż badania „nieślepe” tj takie, które informują pacjentów czy będą leczeni placebo czy lekiem oraz poinformują też lekarzy, kogo aktualnie badają – leczonego czy „oszukiwanego”. Zarówno pacjenci jak i lekarze w drugim przypadku będą kierować się własnymi sugestiami oraz wewnętrznym przekonaniem.
      Ale z punktu widzienia marketingu – jedno i drugie to „badania naukowe”.

      Innym przypadkiem jest manipulowanie wynikiem badań w taki sposób, aby prawda naukowa pozostała nadal obiektywna, natomiast marketingowo można to już różnie zinterpretować. Przykładowo, badania nad statynami dały wyniki (w uogólnieniu) takie, że przez 10 lat leczenia statynami 100 osób były 2 zgony spowodowane chorobami serca/zawałem. W grupie kontrolnej leczonej przez 10 lat placebo były 3 zgony. Oznacza to, że 10-letnie leczenie pozwoliło zachować życie 1 osobie dzięki statynom. Jak to sprzedać? Co napisać na opakowaniu? Że przez 10 lat musisz łykać nasze leki, żeby zmniejszyć ryzyko śmierci na zawał o 1%??

      I tu wkracza marketing: porówujemy naszego 1 uratowanego do 3 zgonów i uzyskujemy 1/3. I na pudełkach z lekiem można już napisać: „Obniża ryzyko ataku serca o 36%” – zobacz, to autentyk – reklama leku Lipitor: http://blog.riskmanagers.us/wp-content/uploads/2011/12/lipitor2.jpg

      Masz absolutną rację w tym, że program nauczania (nie tylko w szkole, ale w całym systemie edukacji) ogłupia, zamiast pomóc poznawać świat. Niestety – jako społeczeństwo musimy komuś ufać. W innym przypadku, mielibyśmy 38 milionów indywidualistów, a każdy z nich sam by się uczył, leczył, ubierał…

  24. teza za tezą,a dowodów ja na lekarstwo. Wystarczy chwytliwy temat,wypowiedź w tonie sensacji i żyłka psychologa. Sprytne ale fachowe jak teorie o UFO.

    1. @qulka: co konkretnie masz na myśli? gdzie tutaj jest brak dowodów lub ton sensacji? chętnie poprowadzę z Tobą polemikę jeśli przedstawisz fakty, wyniki badań i dowody pochodzące z badań klinicznych (a nie obserwacyjnych) a nie jedynie swoją nic nie mówiącą opinię „teroii UFO”. Jestem otwarty na dialog.

  25. Rafale.Piszesz:”Aby obniżyć poziom trójglicerydów wystarczy zmniejszyć konsumpcję węglowodanów do poziomu 100g na dobę.” Brakuje mi tu doprecyzowania. Czy to cała dieta dzienna? W najlepszym przypadku dostaczy ona 300kcal.Czy jest to dieta tylko na czas obniżenia poziomu tróglicerydów?Pozdrawiam.m.

    1. @michałek: 100g o których wspomniałem to całkowita dobowa ilość węglowodanów. W zasadzie i tak jest zbyt wysoka ale wielu osobom odżywiającym się głównie węglowodanami (ryż, kasze, makaron, mąka, ziemniaki, cukier) w zupełności wystarcza. W moim przekonaniu i z doświadczeń zrobionych przez osoby, które za moją namową tego spróbowały, 100g przez 2 tygodnie to ilość wystarczająca, potem można ją sukcesywnie zmniejszać aż do 1g na kilogram NALEŻNEJ wagi ciała (więc nie obecnej, tylko tej, którą organizm powinien mieć naturalnie – w wielkim uproszczeniu jeśli odejmiemy od wzrostu 100 – podkreślam W WIELKIM UPROSZCZENIU).

      Pozostałą część kalorii (już do woli, bez ograniczenia) można pozyskiwać z białka zwierzęcego oraz tłuszczy zwierzęcych (są zdrowsze niż roślinne ponieważ nie wymagają tak wielkich ilości antyoksydantów podczas metabolizmu). Dla większości osób wystarczy trzymać się proporcji 3x więcej tłuszczu niż białka (w gramach).

      Skąd się biorą trójglicerydy we krwi?
      Wnikliwy czytelnik tekstu (oraz komentarzy) wywnioskuje, że duża ilość węglowodanów jest „rozkładana” w organiźmie na dużą ilość cukru (glukozy), która nie może zostać od razu i natychmiast spalona przez komórki (wykład nt szlaku dla dociekliwych). Glukoza wędruje więc do wątroby i tam zostaje „przemontowana” w trójglicerydy (do jednej cząstki glicerolu (gliceryny – pochodnej glukozy, doskonałego „energetyka”) oraz trzech kwasów tłuszczowych. W taki sposób trafia za pomocą krwioobiegu do tkanki tłuszczowej – tuż przed jej drzwiami zostaje ponownie „rozmontowany” i wchodzi do wnętrza komórki tłuszczowej gdzie zostaje na nowo „zmontowany” w trójgliceryd i tam sobie czeka aż go będą potrzebować. Problem w tym, że przy dużej podaży węglowodanów (a więc cukru we krwi) nigdy nie dochodzi do opróżnienia magazynu tkanki tłuszczowej z trójglicerydów, ponieważ we krwi cały czas krąży zarówno insulina jak i cukier oraz zmontowane z niego trójglicerydy, które wędrują do tkanki tłuszczowej systematycznie ją powiększając. Dopiero brak insuliny we krwi uruchamia glukagon – hormon, który umie „otworzyć” magazyny i wypróźnić je z trójglicerydów, które chętnie zużyją komórki. Jest to proces bardzo precyzyjny i nie jest tak, że minimalna ilość glukagonu uwalnia wszystkie trójglicerydy zalewając nimi nasze ciało.

      Ten proces dobrze opisany jest tutaj.

  26. Rafale.Dziekuję za obszerne wyjasnienia.Teraz spróbuję ustalić dla siebie odpowiednią dietę opierając się na Twych informacjach i wymienionych w likach źródłach.

  27. ,,Druga sprawa drapieżniki zjadają tylko niektóre trzewia (serce, wątroba) – treści żołądka nie zjadają” – ja bym tu polemizował. Psy w naturze polują na gryzonie, ptaki i raczej rozpruwają najpierw ich brzuch jedząc wnętrzności (wraz z ziarnami), a dopiero potem biorą się za resztę.

    1. Wiele drapieżników (lwy, tygrysy, niedźwiedzie, wilki) zjada w pierwszej kolejności organy miękkie: wątrobę, serce oraz nerki (źródło i źródło). Żołądków nie zjadają przede wszystkim z uwagi na kwas solny, który tam występuje (u ssaków) lub toksyczne środowisko bakteryjne (jak u waranów czy innych jaszczurek). Nie znam zachowania dzikich psów ani nie trafiłem na badania, które wskazywałyby różnicę w ich zachowaniu w porównaniu np. do wilków.
      Wiele obserwacji zoologicznych wykazywało, że drapieżniki (ssaki i ptaki) potrafią bardzo precyzyjnie „ominąć” niesmaczne fragmenty np. pęcherzyk żółciowy w wątrobie czy żołądek właśnie.

  28. z Pana wypowiedzi wynika że ze swoją wagą 96 kg może Pan zjeść około 0,5 g fitosteroli na dobę.Mam w związku z tym pytanie ile to jest owoców , warzyw, nasion, orzechów na dobę?

    1. Pani Basiu, przykładowe zawartości fitosteroli na podstawie badań D. Kritchevsky’ego (w mg na 100g produktu):

      Olej lniany 338
      Oliwa 176
      Kalafior 18
      Cebula 15
      Marchew 12
      Pomarańcza 24
      Banan 16
      Jabłko 12
      Wiśnia 12
      Brzoskwinia 10
      Gruszka 8
      Migdały 143
      Pistacje 108
      Orzechy laskowe 108

      Fragment takiej listy znajduje się również tutaj, zaś obszerniejszy dokument wraz ze sposobem pomiaru tutaj.

      Z tej tabeli widać, że aby zjeść 500mg (0,5g) fitosteroli na dobę, musiałbym zjeść 5 kg brzoskwiń albo wypić nieco ponad szklankę oliwy lub 2 kg pomarańczy. Codziennie.

  29. zwykły olej lniany czy olej budwigowy (z oleofarmu)? I mam pytanie czy słyszał Pan o diecie dr Budwig a jeśli tak to co Pan o niej sądzi?

    1. Pani Basiu, badania które zacytowałem mówią o oleju lnianym tłoczonym na zimno (podobnie jak w przypadku oliwy – chodzi o niskokwasową oliwę extra vergine).

      Dietę dr Joanny Budwig znam dość dobrze. Stosowałem ją eksperymentalnie (póki co nie cierpię na nowotwór, chyba, że o tym nie wiem) przez okres 6 miesięcy, zużywając przez ten czas – o ile dobrze pamiętam, ponad 10 litrów oleju lnianego i sporo białego sera i „chudych” produktów nabiałowych, wędzonych makreli i śledzi, zielone warzywa i sporo owoców. Ciekawostką jest spożywanie zabitych drożdży (kompleks witamin B).

      Dieta ta polega na promocji produktów bogatych w siarkę (tzw. grupy tiolowe), ponieważ siarka jest jednym z najsilniejszych antyoksydantów w naszym ciele, cyjanków (zawartych w oleju lnianym), właściwej promocji kwasów Omega 3 do Omega 6 (stąd tłuste ryby morskie oraz len), kompleksu witamin B oraz zmniejszenia stężenia glukozy.

      W diecie tej widzę jednak pewne wady i niekonsekwencje. Oto one (niektóre subiektywne, odnoszą się do mojego samopoczucia):
      – ogromne (monstrualne!) zapotrzebowanie na wodę. Zazwyczaj przekraczałem 1,5 – 2 l wody na dobę (duża podaż białek).
      – niższa odporność i wolniejsza regeneracja organizmu, migreny,
      – konieczność zjadania owoców co uważam za niekonsekwencję – skoro mamy eliminować glukozę, to należy odejść od owoców. Ale i od białek, ponieważ one są metabolizowane do glukozy kiedy jest ich nadmiar.
      – niepotrzebne utrudnianie metabolizmu tłuszczu i niezrozumiały dla mnie wniosek dr Budwig, w którym stwierdza że wysokonasycone tłuszcze działają degeneracyjnie na organizm człowieka. Tłuszcze wysokonasycone są lepszym paliwem niż niskonasycone (mają więcej wodoru czyli dają więcej energii), ponadto nie wymagają antyoksydantów ani energetycznie kosztownych procesów spalania.

      W moim przekonaniu (bazując na opublikowanych badaniach) diety ketogeniczne + podaż witaminy B17 potrafią zadziałać efektywniej w zwalczaniu nowotworów. Dieta Budwig tworzy pewien system który ma „wytruć” komórki nowotworowe, działając jakby „na około”, podczas, gdy dieta ketogeniczna zwyczajnie je zagłodzi. Ten system polega na karmieniu komórek miksem kwasów tłuszczowych z siarką (grupy tiolowe), podczas gdy diety ketogeniczne (gdzie paliwem jest tłuszcz lub ketony) po prostu nie zawierają cukru, który jest im niezbędny.

      Dieta dr Budwig nie może być poszerzona o dietę wysokotłuszczową, ponieważ nie można na niej zjadać żadnych innych tłuszczów (szczególnie zwierzęcych). Natomiast stosując dietę wysokotłuszczową, można ją uzupełniać o związki grup tiolowych, np dodając do potraw olej lniany.

      Dieta jest stosowana – i w moim przekonaniu powinna być stosowana – przez wszystkie osoby chore na nowotwory lub podejrzane o schorzenia na tle nowotworowym. Wielki plus za odważną promocję leczenia nowotworów poprzez podawanie witaminy B17 (letril, o którym wcześniej poinformował świat dr Ernst Krebs, udowadniając jej leczniczy wpływ na niemal wszystkie rodzaje nowotworów).
      Kolejny plus za to, że informuje ludzi o tym, że komórki rakowe mają błędy metaboliczne, przez co mogą się odżywiać jedynie glukozą – tak więc brak glukozy powoduje „zagłodzenie” komórek nowotworowych. Już na początku XX wieku Otto H. Warburg (późniejszy noblista) ogłosił tę prawdę, ale jak wspomniałem w swoich artykułach, po dwóch wojnach światowych, powoływanie się na badania Niemców i Austriaków w powojennej Europie czy w ogóle świecie było nie do przyjęcia. Niestety, wytrzebiona przez komunistów polska przedwojenna elita lekarzy i chemików nie miała jak wypromować tej wiedzy w naszym kraju, za co płacimy do tej pory radioterapią, chemioterapią i innymi nieskutecznymi terapiami antynowotworowymi.

      Ogromną zasługa dr Budwig było mówienie otwarcie o tym, że obecnie stosowane metody walki z nowotworami są nieskuteczne, zaś jakość życia po ich stosowaniu jest bardzo niska, a samo życie po terapii trwa bardzo krótko. Udowadniając naukowo skuteczność leczenia nowotworów poprzez likwidację procesów glikolizy oraz podaż witaminy B17 (i innych cyjanków obecnych w oleju lnianym) była wielokrotnie nominowana do nagrody Nobla, jednak nigdy jej nie otrzymała. Zmarła na początku XXI wieku. Dużo informacji na temat tej diety znajduje sie na stronie Primanatura.

  30. zaczęłam dietę dr Budwig pod koniec czerwca nie w pełnym wymiarze:4 łyżki stołowe oleju niecałe pół kostki chudego twarogu 3-4 łyżki stołowe jogurtu (oczywiście to miksowałam)+ 1x w tygodniu musli, osobno 2 łyżeczki świeżo zmielonego siemienia lnianego + parę truskawek(lub ćwiartka jabłka lub plaster ananasa) + łyżka jogurtu i dwa razy w tygodniu 4 łyżki owsianki. Tak wyglądały moje śniadania, na obiad kasza pęczak (brązowy ryż,soczewica) z sosem pieczarkowym robionym na wodzie lub warzywa na parze np kalafior fasolka itp. i niestety 1 większy lub 1,5 mniejszego ziemniaka (przed chwilą przeczytałam Pana artykuł o nich),rzodkiewka lub ogórek lub kiszony ogórek lub sałata itp, na kolację najczęściej owoce np 2,3 nektarynki lub 2 jabłka lub inne i 2x w tygodniu 3-4 łyżki owsianki.Zero słodyczy, pieczywa ,białej mąki, innych tłuszczy, wędlin i jakichkolwiek gotowych produktów. Przez 5 tygodni cztery razy zjadłam mięso (kiełbaski które sama zrobiłam na parze) jednorazowo około 10 dkg.Piłam zieloną lub czarną herbatę i wmuszałam w siebie wodę (wcześniej ją zamrażałam)rzadko udawało mi się przekroczyć1 litr i 2 filiżanki słabej rozpuszczalnej kawy z mlekiem.Przez pierwsze 2 tygodnie nie czułam głodu i musiałam sobie przypominać że powinnam coś zjeść(wcześniej dużo jadłam bo rzuciłam palenie}, 45 – 50 minut po zjedzeniu śniadania (wyżej opisanego)czułam się jak po wypiciu np 50g alkoholu: dobry nastrój i bardzo dużo energii.Po 3 tygodniach znikł mi cały celulit, w bardzo widoczny sposób poprawił mi się wygląd skóry i zeszłam 2 rozmiary w dół.Kilogramy straciłam później. Po 5 tygodniach zrobiłam przerwę w diecie (bardzo dużo imprez rodzinnych i pobyt gości w moim domu)na 2 tygodnie i efekt jest taki że skóra znowu jest sucha (podczas diety nie używałam żadnych kremów ani balsamów) nie jestem w tak pogodnym nastroju przez cały dzień i czuję się głodna w godzinę po zjedzeniu posiłku.Dziś przeczytałam twój artykuł i nie wiem co robić dalej.

    1. Pani Basiu, gratuluję wytrwałości w tej diecie. Wg mnie jest dość restrykcyjna, aby w niej wytrwać na dłużej. Sam fakt, że „chce się” od niej odstąpić (np. przy imprezie rodzinnej) pokazuje, że nie jest to sposób żywienia który może przeobrazić się w nawyk żywieniowy.

      Obserwacje, które Pani zauważyła są typowe przy odstawieniu węglowodanów łatwoprzyswajalnych oraz zwiększeniu w diecie kwasów tłuszczowych omega-3 a zmniejszeniu omega-6.

      Problem z wodą ma chyba zdecydowanie więcej osób na tej diecie. Jest ona konieczna dla prawidłowego odprowadzania mocznika. Człowiek został wyposażony w poczucie pragnienia kiedy ilość wody w ustroju zaczyna spadać.

      Natomiast przy nadmiernej podaży wody (zwłaszcza czystej, takiej jak zaleca dr Budwig – osobiście picie takiej wody jest dla mnie nieuzasadnione a nawet szkodliwe) organizm musi ją usunąć (i to robi poprzez nerki albo wypocić). Jednak zanim to zrobi, musi ją „stonizować” – tzn. doprowadzić do stanu, w którym będzie mogła przejść przez ustrój – podgrzać/ochłodzić, uzupełnić w niej elektrolity (które musi skądś pozyskać). W efekcie organizm musi dodatkowo wykonać (codziennie!) mnóstwo pracy – zupełnie niepotrzebnej.

      Jeśli chodzi o to „co dalej” – proponuję Pani – jeśli tylko dobrze się Pani czuje na tej diecie i zwyczajnie lubi Pani to jedzenie (dla wielu osób gorzki olej lniany jest nie do przełknięcia) to proszę przy niej trwać. Jedzenie przecież powinno sprawiać przyjemność!

      Jeśli będzie Pani chciała spróbować czegoś innego może Pani spróbować dowolnej diety ketogenicznej (tłustej) ponieważ każda z nich jest niskowęglowodanowa.

  31. od wczoraj czytam Pański blog (prawie 7 godzin)bardzo się cieszę że na niego trafiłam. Raz tylko trafił mi się olej gorzki(jak były duże upały) to go wyrzuciłam i kupiłam następny z dnia dostawy do apteki(ta pasta bez żadnych dodatków bardzo mi smakuje na szczęście).Ponieważ nie znam języka niemieckiego to wszystkie informacje mam ze strony primanatury więc proszę o info o jaką czystą wodę chodzi.Znalazłam film o wodzie który dał mi dużo do myślenia stąd moje zamrażanie wody którą piję (w upały z dodatkiem cytryny i liści mięty).Nie mam Pańskiej wiedzy (bardzo nad tym boleję)ale z tego filmu zrozumiałam że zmiana stanu skupienia wody zmniejsza jej napięcie powierzchniowe przez co może przenikać do komórek zabierając z nich odpady (taki mi się nasunął wniosek po bardzo szybkim pozbyciu się celulitu)może przyczyna była jednak inna.

    1. Pani Basiu, gratuluję wytrwałości, niewiele osób poświęciło na niego aż tyle czasu za jednym razem :)
      Gorzki olej lniany zdarza się bardzo często, niekoniecznie musi być zjełczały – zazwyczaj sposób uprawy i czas zbioru lnu determinuje zarówno jego smak jak i oleistość rośliny – podobnie jest z oliwą z oliwek.

      Homogenizacja oleju z serem niekoniecznie musi być zdrowa. Problem ten (konkretnie krowiej oksydazy ksantynowej) jest bardzo często poruszany, dobrze został opisany tutaj. W diecie dr Budwig homogenizacja oleju i sera ma sprawić, że w jelicie zostane wchłonięte znacznie więcej oleju (Omega 3 oraz witamina B17) niż gdyby nie został rozbity na drobniejsze elementy.
      Sam również jestem zwolennikiem maksymalnego upraszczania naszemu organizmowi procesów trawiennych (miksowanie, krojenie, duszenie, smażenie, dokładne gryzienie i żucie pokarmu) jednak jestem daleki od mielenia wszystkiego w jedną papkę – wychodzę z założenia, że gdyby natura tego chciała, wyposażyła by nas w żołądek z blenderem (albo choć 3-4 żołądki, tak jak u trawożerców).

      Ja czerpałem wiedzę na temat tej diety z anglojęzycznych książek kupionych na brytyjskim Amazonie (bezpłatna wysyłka do Polski po przekroczeniu 20 funtów):
      Flax Oil as a True Aid against Arthritis, Heart Infarction and Cancer
      Cancer: The Problem and the Solution

      W obu temat wody był poruszany jednak nie mogłem go zrozumieć od strony biochemicznej. Podawanie absolutnie czystej wody (zaleca się nawet zdemineralizowaną, taką jak do chłodnic samochodowych!) jest – jak pisałem – bezsensownym utrudnianiem pracy. Organizm musi sam uzupełnić w tej czystej wodzie brakujące mikroelementy aby była możliwa do wprowadzenia do obiegu. Woda stanowi 70% masy ciała każdego z nas. Ale nie jest to czysta woda. Najlepiej wiedzą to sportowcy, którzy – jeśli po wysiłku będą pić absolutnie czystą wodę (wysiłek pozbawia elektrolitów, które trzeba uzupełnić np, potas czy sód) mogą… umrzeć z pragnienia. Ich ogranizm bowiem będzie musiał zmobilizować wszystkie zapasy potasu, magnezu, wapnia i sodu aby uzdatnić taką wodę i wprowadzić ją do obiegu. Zabierając te związki do uzdatnienia wody brakuje ich w mięśniach – i najczęściej dochodzi albo do ciężkiej zapaści albo śmierci.

      Woda wchłaniana jest w naszym układzie trawiennym w różny sposób i w różnych odcinkach. Najczęściej poprzez dyfuzję, osmozę albo transport aktywny – i jest to wchłanianie raczej cząsteczkowe (H2O) niż kropelkowe, tak jak może to sobie wyobrazić przeciętny człowiek. Dyfuzję opisywałem już w przypadku opisywania procesu kiszenia ogórków (osmoza jest procesem zbliżonym). Skomplikowany mechanizm transportu aktywnego opisany jest tutaj.

      Nie wiem jaki film o wodzie Pani obejrzała ale jeśli była to „Woda – wielka tajemnica” – jest w nim mnóstwo błędów i niedorzeczności. Napięcie powierzchniowe istotnie zależy od temperatury substancji – np. woda w fazie gazowej ma mniejsze napiecie powierzchniowe niż kiedy jest lodem. Jednak ta, która znajduje się w naszym żołądku po wypiciu, zostaje ogrzana do temp. 36,6 i jej napięcie jest takie jak w tej temperaturze być powinno. Dodatkowo w żołądku mogą znajdować się substancje trawienne, które to napięcie zmniejszają tak jak czyni to płyn do mycia naczyń.

      Usuwanie toksyn z organizmu jest powiązane z wodą, jednak nie jest ona tak istotna jak powszechnie się sądzi. Stanowi po prostu „środek transportu” dla toksyn, których wątroba nie umie już przetworzyć. Jeśli jednak mechanizmy detoksykacji nie będą działać (a przy żywieniu bogatym w węglowodany tak własnie jest) wówczas żadna ilość wody nie pomoże usunąć toksyn.

  32. czytam dalej a temat jest dla mnie bardzo pilny bo przekonałam rodziców do jedzenia pasty i bardzo mocnego ograniczenia mięsa i innych tłuszczy a na ich zdrowiu bardzo mi zależy co jest zrozumiałe.
    Mama ma białkomocz i uszkodzoną nerkę jeszcze w tym miesiącu ma mieć pierwszą dializę, ma nadciśnienie (po paście się uregulowało),lekarz poinformował ją że uszkodzenie nerki nastąpiło z powodu kilkunastoletniego przyjmowania leków na nadciśnienie które jej przepisywano. Na jakimś spotkaniu „lekarz” namówił ją do zakupu ziół (instytut uncaria) które zawierają związki sterydowe szkodliwe w jej sytuacji. Dzwoniłam do nich chcąc poznać skład i skonsultować z mądrym nefrologiem i dowiedziałam się że skład ma facet w głowie bo się boi konkurencji i jest to tajemnica handlowa.

    Żadnych wypowiedzi forumowiczów pod ich stroną ( to o czymś świadczy)a ziółka marne 1600 PLN(mama ma 74 lata). W tym tygodniu zrobimy wszystkie badania i porównamy wyniki (mama zrobiła wszystkie badania i dopiero po nich zaczęła jeść pastę).

    Nie jestem fanatyczką ale medycyna konwencjonalna tak często wyrządzała krzywdę w mojej rodzinie (też pomagała sztuczna zastawka aortalna u mojego taty usunięcie kamieni żółciowych) i tu mój kolejny dylemat bo przeczytałam Pan wpis o powstawaniu kamieni i ich usuwaniu. Wierzę Panu. U taty efekty pasty są bardzo duże: spadek wagi dobre samopoczucie dużo takiej energii witalnej a u mamy nie jest to takie jednoznaczne (może z powodu zatrucia organizmu przez nerkę) tato badania ma wyznaczone na początek września to zobaczymy.

    Sama w 2005 zrobiłam sobie krzywdę pijąc alveo po 7 miesiącach (schudłam rewelacyjnie) nabawiłam się bardzo dużej nadczynności tarczycy a leczenie farmakologiczne poczyniło duże szkody i sama je przerwałam wyrzuciłam produkty z jodem, przestałam jeździć nad morze i od 6 lat wyniki mam idealnie w normie (ft3 i ft4 badam sobie co kwartał nie jest to drogie). Uraz do suplementów mi pozostał. Od listopada czytałam i szukałam informacji o paście i dopiero pod koniec czerwca zaczęłam. Jeśli ma Pan jakieś dane jak w przypadku mojej mamy zadziałała by dieta tłuszczowa (zgadzam się że bliższa nam mięsożercom a nie trawożercom) to będę bardzo wdzięczna. Zawsze mogę ją przestawić i tatę też.

    1. Pani Basiu, w przypadku białkomoczu dawniej zalecało się dietę wysokobiałkową. Wydawało się to oczywiste – skoro ogranizm traci białko, trzeba je dostarczać w większych ilościach. Obecnie stosuje się dietę niskobiałkową – a dieta wysokotłuszczowa (np. Kwaśniewskiego czy Atkinsa) jest dietą właśnie niskobiałkową. Istotne jest to, aby ta niewielka ilość białka to było białko najwyższej jakości (np. z żółtek). Wszystkie parametry ciśnienia oraz krwi na diecie ketogenicznej ulegają znaczącej poprawie.

      Co do rozmaitych „ziółek” i suplementów mam zdanie raczej podobne do Pani. Jeśli jemy mądrze, wówczas nie ma potrzeby suplementacji. Niestety obecnie promowany model żywienia (przewaga węglowodanów, kwasów omega-6) sprawia, że w naszym pożywieniu brakuje antyoksydantów, mikroelementów i witamin, które są niezbędne do prawidłowego spalenia tych substancji. A i to nie udaje się z sukcesem, bo często powstają w trakcie tego procesu różne, trudno-rozkładalne substancje.

      Nie mam obecnie żadnych wiarygodnych informacji na temat diety wysokotłuszczowej oraz problemów z nerkami (w sensie wyników analiz, badań czy raportów), a same wypowiedzi na forach nie są miarodajne, ale jeśli tylko trafię na taką informację, niewątpliwie ją zamieszczę. W mojej rodzinie jest pewna bardzo młoda dama, która ma problemy z nerkami i jestem poniekąd zainteresowany sposobem leczenia jej problemów.

  33. Dzień dobry.
    Ja jestem świeżo po badaniach okresowych. Cholesterol mam 6,4 mmol i lekarz starszy mnie że od 6,8 zaczyna się farmakologiczne zbijanie. od 20 ponad lat jestem wegetarianinem i wszyscy się dziwią moim wynikom bo raczej tą dieta sprzyja niskim wynikom. Mam stresującą pracę, używam alkohol ale też uchodzę za osobę w miarę wysportowaną. Raczej zdrowo się odżywiam dwa razy w tygodniu jem 4 jaja sadzone lub jajecznicę. Mam 38 lat i pomyślałem, żeby te margaryny bogate w sterole stosować i tak trafiłem na pański artykuł. Jeśli miałby pan czas jakoś skomentować, dać wskazówki „jak żyć” będę wdzięczny.

    1. Panie Rafale (miło mi powitać mojego imiennika). Pierwszą i chyba najważniejszą rzeczą jest pełen lipidogram. Sama informacja o poziomie cholesterolu całkowitego jest w zasadzie bez znaczenia. Może się bowiem okazać, że dominują u Pana lipoproteiny HDL nad LDL i VLDL a poziom trójglicerydów (TG) jest minimalny. W tym temacie polecam książkę prof. Hartenbacha (krótka, łatwo się ją czyta choć jest zbyt dużo powtórzeń).

      Napisał Pan, że stosuje dietę wegetariańską. Mitem jest, że dieta ta niejako gwarantuje korzystny lipidogram, co za chwilę postaram się udowodnić. Dieta ta ma kilka niewątpliwych zalet (np. utrzymywanie alkalicznego odczynu organizmu), jednak z punktu widzenia gospodarki lipidowej nie jest korzystna dla organizmu. Do syntezy cholesterolu w organiźmie wegetariańskim jeszcze wrócę, teraz jeszcze słowo na temat stosowania margaryn bogatych w sterole.

      Otóż – jeśli przyjrzy się Pan tym margarynom i jogurtom (Flora ProActive, Benecol, Danacol czy Sterolea lub inne), to na każdym opakowaniu (i na reklamie) znajdzie Pan informację, że za pomocą diety ORAZ aktywności fizycznej cholesterol można obniżyć maksymalnie o 15%. Precyzyjniej: samą dietą nie więcej niż o 5%. Innymi słowy, nawet, gdyby jadł Pan same jogurty ze sterolami, i tak nie zmniejszyłby Pan swojego cholesterolu o więcej niż 5%. A przecież Pan jest wegetarianinem, więc poza jajkami 2x w tygodniu NIE JE PAN CHOLESTEROLU, gdyż ten występuje wyłącznie w mięsie, tłuszczu i nabiale zwierząt! Powiem więcej – znam wegan, którzy nie jedzą w ogóle produktów pochodzenia zwierzęcego z miodem na czele, a mimo to ich poziom cholesterolu wcale nie jest niższy od Pańskiego! I zaręczam – nawet, gdyby pili jogurty i jedli margaryny – ich cholesterol nie spadł by ani o 1 promil! Dlaczego?

      Z bardzo prostego powodu. W artykule opisałem jak działają fitosterole. Otóż zajmują w micelach miejsce cholesterolu, przez co mniej dostaje się go do organizmu. Skoro więc w Pana diecie i tak tego cholesterolu jest niewiele, zjadanie codziennie fitosteroli nie ma najmniejszego sensu, ponieważ micele będą się tworzyć wyłącznie z fitosteroli. W Pana organiźmie cholesterol pochodzi z produkcji własnej („ostrzejszy” obraz można uzyskać po obserwacji pełnego lipidogramu HDL, LDL, VLDL, TG wykonanego 15 godzin po ostatnim posiłku).

      Jakim cudem Pana organizm produkuje aż tyle cholesterolu? Z… oszczędności. Winę ponosi nadmierna podaż węglowodanów (pozornie oczywista u wegetarian, choć znam takich, którzy są na diecie ketogenicznej będąc jednocześnie jaroszami). W artykule na temat otyłości i sposobów na schudnięcie opisałem jak działa metabolizm, nie będę go tutaj wklejał, istotne jest z niego to, że każdy strawiony węglowodan staje się prędzej czy później cukrem – glukozą. U wegetarian to glukoza stanowi podstawowe paliwo zasilające w energię wszystkie komórki ciała. A niestety – im gorsze paliwo, tym więcej tlenu potrzebuje do spalenia i uzyskania energii. O tym, że jest to gorsze paliwo napisałem i wykazałem w linkowanym artykule (choćby z uwagi na niższą kaloryczność).

      Po co organizm wegetarianina produkuje cholesterol?
      Z tego samego powodu co u każdego innego człowieka – opisałem to w tekście powyżej. Ale jest jeszcze jeden powód. Organizm osoby odżywiającej się pokramami wysokowęglowodanowymi ma do dyspozycji nadmiar glukozy. Glukoza jako cukier jest śmiertelnie szkodliwa dla organizmu, dlatego insulina usuwa go z krwioobiegu przesuwając do odżywiania komórek. Jeśli sobie z tym nie radzi, powstaje insulinoodporność, a później cukrzyca.

      Jeśli osoba odżywiająca się gółwnie węglowodanami jest bardzo aktywna – świetnie, wówczas cała glukoza jest spalana. Jeśli nie – przetwarzana jest na trójglicerydy (tutaj organizm odzyskuje tlen), a te – na cholesterol (a tu odzyskuje wodór). Przemiana ta pozwala na uzyskanie lepszej efektywności energetycznej. Zawsze u osoby z wysokim poziomem trójglicerydów można „w ciemno” powiedzieć, że odżywia się wysokowęglowodanowym pokarmem. Mało tego, osoba z wysokim TG ma w swoim ciele dwie maszyny – jedną, która zamienia glukozę na trójglicerydy i drugą, która przerabia trójglicerydy na cholesterol. W efekcie mamy wysokie TG i wysoki cholesterol. Taki proces chemiczny wymaga dostaw ogromnych ilości energii, białka, witamin, mikroelementów oraz tlenu. Nie jest tajemnicą, że bez białka węglowodany nie mogą być spalone, a jak wiadomo, w produktach roślinnych ilość istotnych dla człowieka aminokwasów (istotnych, to znaczy łatwych do „wmontowania” we własne białka, bez potrzeby ich przeróbki) jest albo niewielka, albo są w nieodpowiednich proporcjach. Oznacza to, że aby spalić daną ilość węglowodanów, trzeba zjeść jeszcze bardziej obfity w białko posiłek. Bez tego, węglowodany zostaną zamienione w trójglicerydy a te w tkankę tłuszczową i cholesterol. W ten sposób nasze ciało oszczędza witaminy, mikroelementy i białko.

      To bezsensowna praca, którą lepiej oszczędzić jedząc cholesterol (np. w postaci żółtek czy masła).

      Szczególnym problemem jest fruktoza. Jest to cukier prosty, tak samo jak glukoza. Ma jednak kilka „wrednych” właściwości. Jedną z nich jest właśnie to, że z fruktozy powstaje więcej cholesterolu niż z glukozy. O ile organizm człowieka w drodze różnych reakcji może powstrzymywać spalanie czy rozmaite przemiany glukozy, o tyle z fruktozą nie umie tego zrobić. Dlatego o wiele korzystniej jest unikać fruktozy i zamiast niej spożywać węglowodany bardziej złożone (choćby skrobię z ziemniaków).

      Aby wytworzyć cholesterol potrzebna jest specjalna „maszyna”. Nazywa się NADPH (nukleotyd adenozynodwufosfopirydynowy). Bez tej maszyny synteza cholesterolu w ścianach tętnic nie nastąpi. Aby powstał NADPH potrzeba jednej z trzech reakcji chemicznych, jednak w największej ilości powstaje z glukozy przetwarzanej w szlaku (cyklu) pentozowym (w heksozowym cholesterol wytwarzany jest w 300 razy mniejszych ilościach). Wniosek jest prosty: bez glukozy i bez jej spalania w szlaku pentozowym wytwarzanie cholesterolu jest niemożliwe.

      I jeszcze jedna ważna rzecz na koniec: nie ma dowodu na to, że cholesterol pokarmowy podawany dowolną drogą (dożylnie, doodbytniczo, odustnie, dojelitowo, domięśniowo) odkładał się w tętnicach. Natomiast znakowana promieniotwórczo glukoza owszem (szczególnie w towarzystwie insuliny). Odkładała się w postaci zsyntetyzowanego z niej cholesterolu.

      Nie jestem lekarzem ani nawet biochemikiem. Jeśli zechce Pan wykorzystać moje sugestie – proszę to zrobić na własne ryzyko. Ale gdybym był na Pana miejscu, był wegetarianem i chciał obniżyć poziom cholesterolu i trójglicerydów, jadłbym codziennie, przez 2-4 tygodnie po 8 żółtek (w różnej postaci), orzechy kokosowe, pił oliwę z oliwek i całkowicie unikał wszelkiego cukru, miodu oraz owoców, produktów mącznych i pochodnych od zbóż, a ilość przyjmowanych węglowodanów zmniejszył do 1g na 1kg należnej masy ciała. Poziom cholesterolu we krwi przy takiej diecie zmniejszy się dramatycznie po 5-6 dobach. Proszę wówczas wykonać badanie z pełnym lipidogramem (po 15-18 godzinach od ostatniego posiłku, to bardzo ważne!). Poziom cholesterolu we krwi spada najszybciej, zanim spadnie w tkankach minie ok 4 tygodni (w zależności od metabolizmu). Aktywność fizyczna przy tym nie jest konieczna. Podobnie z eliminacją alkoholu, o ile nie przekracza 200ml wytrawnego wina na dobę (inne alkohole są wykluczone).

      1. „Aby wytworzyć cholesterol potrzebna jest specjalna „maszyna”. Nazywa się NADPH (nukleotyd adenozynodwufosfopirydynowy). Bez tej maszyny synteza cholesterolu w ścianach tętnic nie nastąpi.”

        Moment, czy ja dobrze rozumiem? Czy cholesterol w przypadku miażdżycy nie przykleja się do ścian tętnic, a jest 'tylko’ tworzony w ich obrębie? Chyba nie, gdyż słowo 'synteza’ oznacza otrzymanie nowego obiektu w wyniku połączenia dwóch innych, zatem za sprawą NADPH cholesterol zostaje 'włączony’ w obręb ścian tętnic.

        Bardziej adekwatne wydaje mi się to drugie rozumienie, ale na wszelki wypadek piszę o swojej wątpliwości. Jak to jest z tą syntezą, Rafale? :)

        1. Troptyn, cholesterol nie jest tylko produkowany w wątrobie (ani nie pochodzi tylko z pożywienia) – jego produkcja odbywa sie także na poziomie komórkowym i tam dochodzi do syntezy, o której pisałem (czyli wytworzenia cholesterolu).

          Jak pisałem już w komentarzach powyżej, nie ma dowodu na to, że cholesterol „przykleja” się do ścian tętnic – to raczej mit promowany przez wizualizacje umieszczone w reklamach telewizyjnych leków przeciwcholesterolowych. Owszem, cholesterol krążący we krwi (więc pochodzący w większości z wątroby) jest wiązany w blaszkach miażdzycowych tętnic (mechanizm ich powstawania nie został całkowicie poznany), jednak uważa się, że to raczej wynika z potrzeby szybszego „uzupełnienia” pewnej ilości tego związku w uszkodzonym miejscu (co wydaje się być logiczne, w sytuacji gdy wykorzystywany jest do budowy błon komórkowych).

          Szerzej całe zagadnienie wyjaśnione jest w książce Uffe Ravnskova, ale polecam też wyjaśnienie dr Jana Kwaśniewskiego (wiem że niektórzy mnie przeklną, choć jak niejednokrotnie pisałem, zupełnie nie rozumiem fanatycznej niemal nienawiści wielu środowisk wobec jego osoby): http://www.kfd.pl/dieta-niskoweglowodanowa-a-miazdzyca-208601.html/

  34. Panie Rafale,
    Mam pytanie dotyczące tłuszczu do smażenia. Co Pan sądzi o fryturze w kostkach
    produkowanej z oleju palmowego? Albo smalcu z łoju wołowego? ostatnio wypróbowałam obie opcje i jestem zadowolona. O korzyściach płynących z obu tłuszczy gdzieś czytałam, że ponoć najlepsze. Będę wdzięczna za odpowiedź.
    Pozdrawiam,
    Monika

    1. Moniko, łój wołowy (podobnie jak tłuszcz gęsi czy kaczy do pieczenia drobiu) jest rewelacyjny. O dobrodziejstwie stosowania tłuszczy nasyconych pisałem w tekście o smalcu oraz o tyciu i odchudzaniu. Nie wszyscy wiedzą, że przez kilkanaście pierwszych lat istnienia sieci McDonalds frytki (i wszystkie inne produkty) były tam smażone właśnie na łoju wołowym. Zmiany na olej syntetyczny (to jest olej roślinny z dodatkiem produktów silikonowych, dzięki czemu praktycznie się nie przepala i można z niego korzystać bardzo długo – czy ktoś widział jak w McDonalds wymieniają olej? Przy takim ruchu i popycie na ich frytki powinni to robić przynajmniej raz na godzinę!) były spowodowane chęcią powiększenia rynku o wegetarian. Przez wiele lat istniały w USA stowarzyszenia, domagające się przywrócenia w McDonalds smażenia na łoju wołowym.

      Jesli zaś chodzi o olej palmowy (podobnie kokosowy) to również jest on dobrym tłuszczem, ponieważ to jedyne roślinne źródła nasyconych kwasów tłuszczowych (w na tyle dużym stężeniu, że opłaca się produkować z nich tłuszcze spożywcze) – dla wegetarian może to mieć istotne znaczenie.

      Olej palmowy jest niesłusznie krytykowany. Niesłusznie i idiotycznie, bez wsparcia jakichkolwiek argumentów naukowych, bazując zazwyczaj na tekście napisanym przez kogoś, komu się wydawało albo używał daleko idących skrótów myślowych.

      Za przykład podam tę kwestię: olej palmowy zawiera w swoim składzie ponad 50% kwasu laurynowego. Ten kwas tłuszczowy jest kwasem nasyconym. Wszyscy podnoszą argument, że jest bardzo szkodliwy ponieważ podnosi poziom cholesterolu. Prawda. Podnosi. Tyle tylko, że we frakcji lipoprotein HDL (proszę przejrzeć źródła tutaj / w sekcji Potential medicinal properties/). Czyli jest zbawienny dla naszego zdrowia. Ten sam kwas zawierają zwierzęce tłuszcze nasycone.

      Oleje roślinne (w tym również palmowy i kokosowy) spotyka się na rynku w trzech postaciach: surowej (tłoczony na zimno), rafinowanej (poddany rafinacji, oczyszczeniu, często homogenizacji i zazwyczaj ogrzany w tych procesach) oraz utwardzonej (poprzez uwodornienie tak jak w margarynach).

      O szkodliwości tłuszczów trans powstających podczas uworodnienia nikomu nie trzeba chyba mówić (a jeśli trzeba to chętnie to wyjaśnię). Dlatego także w przypadku zakupu oleju palmowego należy zwracać uwagę, czy nie jest on utwardzony. Zazwyczaj na opakowaniu pisze: surowy/z pierwszego tłoczenia, rafinowany albo rafinowany utwardzony. Utwardzenie raczej na 100% odbywa się metodą uwodornienia, przy której powstają szkodliwe tłuszcze trans.

      Dlatego – jeśli olej palmowy lub kokosowy – to tylko surowy lub rafinowany.

      A jeszcze ciekawy i rzeczowy artykuł o oleju kokosowym.

  35. Panie Rafale może wie Pan jak w ciągu 5-6 dni obniżyć poziom cukru w surowicy. Domyślam się że wyeliminowanie węglowodanów (pieczywo , płatki, makarony),słodycze, ciasta ,owoce pewnie pomoże ale co jeszcze wyeliminować i co najważniejsze, co jeść przez ten czas by wynik był dobry?

    1. Pani Basiu
      Poziom cukru we krwi podnosi się zawsze po bogatowęglowodanowym posiłku. Im wyższy jest indeks i ładunek glikemiczny, tym szybciej ten poziom się podnosi. Przykładowo, spożycie 50g miodu (ig 60) podniesie cukier szybciej i na wyższe stężenia niż spożycie 50g kaszy gryczanej (ig 40) ponieważ zarówno indeks glikemiczny jak i ładunek glikemiczny kaszy jest niższy.

      Oba te wskaźniki określają wpływ zjedzonego węglowodanu na poziom cukru. Sam IG mówi jedynie o tym jak szybko dany węglowodan zamieni się w cukier we krwi. ŁG = (ilość węglowodanów w gramach x IG) podzielone przez 100. Jeśli coś ma ŁG mniejszy niż 10 to znaczy, że nieznacznie podnosi cukier, jeśli 20 i więcej – podnosi go znacznie i zazwyczaj na dłuższy czas.

      Poruszanie się pomiędzy IG i ŁG jest dość kłopotliwe, ale to jedyny sposób analizy diety osoby, która chce jeść dużo węglowodanów. Kłopotliwość polega na tym, że nie wszystkie produkty, które mają wysokie IG mają jednocześnie wysoki ŁG (arbuz ma IG 72 a ŁG 4 więc w efekcie nieznacznie podnosi cukier – banany mają IG 54 ale ŁG 12 więc znacznie więcej w porównaniu do arbuza).

      Jeśli podwyższony poziom cukru utrzymuje się od dłuższego czasu zawsze towarzyszy temu nadciśnienie i/lub nadwaga oraz związane z tym konsekwencje (najczęściej migreny). Jest to wyraźny sygnał informujący o insulinoodporności. Innymi słowy, produkowana przez trzustkę insulina jest niewystarczająca do tego, aby przekierować cukier z krwi do komórek. Krąży więc w obiegu co może później rodzić komplikacje wynikające z odkładania się go w organach i uszkadzania ich (nerki, wątroba, tętnice). Zazwyczaj w takiej sytuacji występuje również podwyższony poziom cholesterolu oraz trójglicerydów.

      Najistotniejszą rzeczą, aby zmniejszyć ten poziom cukru – tak jak w przypadku każdej insulinoodporności – jest usunięcie z diety węglowodanów, ze szczególnym naciskiem na węglowodany proste i cukry proste – produkty słodkie, mączne i ziemniaczane oraz strączkowe. Jedynym źródłem węglowodanów w ilości nie przekraczającej 1g na 1kg ciała powinny być warzywa (najlepiej zielone, czerwone, żółte). Istotne jest również przestrzeganie dobowej dawki białka, nie przekraczającej 1g na 1kg należnej masy ciała.

      Cukier bowiem nie pochodzi jedynie z węglowodanów. Większość białek, które spożywamy (bez znaczenia czy roślinnych, czy zwierzęcych) składa się z dwóch rodzajów aminokwasów: glukogennych (z których może powstać glukoza) i ketogennych (z których nie powstanie glukoza a inny, efektywniejszy rodzaj paliwa – ciała ketonowe). Są i takie, które mają właściwości zarówno glukogenne jak i ketogenne (np. tryptofan).

      Jeśli w naszej diecie białka będą dominować, to po zaspokojeniu potrzeb regeneracyjnych i budulcowych, nadwyżka białek jest przekształcana w glukozę albo ciała ketonowe. Ponieważ wększość z nich jest glukogennych, wytwarzana jest z nich glukoza (procesy te odbywają się w wątrobie). Z glukozą jest później tak samo, jak z każdą inną (pochodzącą np. ze zjedzonego cukru czy miodu) – albo jest wprowadzana do komórek jako paliwo (z pomocą insuliny) albo tworzy się z niej trójglicerydy, które są magazynowane w tkance tłuszczowej.
      To taki mechanizm „zabezpieczający” nas przed głodem, gdyby nagle okazało się że mamy dostępne w diecie wyłącznie białko.

      Innym faktem jest natomiast to, że będąc nawet na diecie wyłącznie białkowej to ilość glukozy wytwarzanej w taki sposób nie jest na tyle duża, aby wywołać insulinoodporność i utrzymywać na stale podniesiony poziom cukru we krwi.

      Pozostaje pytanie co jeść. Ja bym je jednak nieco zmienił: nie co jeść, ale jak jeść. Doskonale wiem, że dla osoby, której nawykiem żywieniowym było codzienne jedzienie chleba i ziemniaków w ilości przekraczającej 400g dziennie a do tego nabiał stanowiący 200 i więcej gramów „przeskoczenie” na tłuszcz może być dramatem. I jest – zwłaszcza w 3 dobie (wieczorem), kiedy syndrom odstawienny jest najbardziej dokuczliwy. Ale zalecałbym zgromadzenie wokół siebie możliwie największej ilości tłuszczy, które taka osoba lubi. To może być tłuszcz oliwy, która będzie wraz z octem balsamicznym przyprawiać sałatę, pomidory i ugotowane na twardo jajka. To może być avocado z czosnkiem i oliwą, zmiksowane na „pesto” podawane do jajecznicy, pieczony boczek, kogel-mogel z kakao i odrobiną cukru, tłuste ryby (śledź, łosoś), panierowany w bułce tartej ser źółty smażony na oliwie albo maśle albo bita śmietana z malinami czy bigos na podgardlu albo żeberka z kapustą na smalcu.

      Generalnie, po przyjrzeniu się większości dań, z każdego z nich – po eliminacji złych węglowodanów – można zrobić coś, co będzie sycić dzięki dodaniu dużej ilości smacznego tłuszczu (np. pleśniowy ser Rokopol ma prawie 30g tłuszczu i 18g białka w 100g, i można z jego użyciem zrobić sałatki albo sosy do mięs) a jednocześnie będzie dobrze wyglądać i smakować po dodaniu „dobrych” węglowodanów (kapusta kiszona, sałata, pomidory, ogórki, papryka itp).

  36. Czyli tak przez 5 dni dieta bez pieczywa , kasz i innych produktów zbożowych bez cukru napojów słodzonych itp. za to mięso jajka tłuste sery pomidory ogórki kapusta kalafior sałata avocado oliwa z oliwek małe ilości ziemniaków
    a co z twarogiem herbatą i kawą?. Wyczytałam gdzieś na forum że wypicie 2 szklanek wody godzinę przed badaniem trochę wypłucze cukru ze krwi ale wydaje mi się to trochę dziwne

    1. Zarówno kawa jak i herbata działają moczopędnie, co w przypadku dużej ilości wypijanych płynów a następnie dużej ilości kawy/herbaty może zmniejszyć ilość cukru we krwi. Nie są to jednak ilości bardzo duże – jesteśmy wszak uzależnieniy od funkcji nerek, które jeśli są zdrowe istotnie mogą „wypłukać” pewną część cukru.

      Samo wypicie wody generalnie niczego nie załatwia, ponieważ woda ta wcale nie trafia wprost do krwioobiegu (gdyby tak było, to nagle mielibyśmy w żyłach i tętnicach 2l płynu więcej a nasza krew by się rozrzedziła).

  37. Witam :)
    Mam pytanie. otóż kupiłam masło klarowane, czy jest to dobry tłuszcz do przyrządzania potraw? Np. jajecznicy, smażenia kurczaka… Dziękuję za odp.
    pozdrawiam:)

    1. Justyno, o ghee (tłuszczu wytopionym z masła, tzw sklarowanym maśle) wspominałem już niejednokrotnie w swoich komentarzach oraz wątkach we wpisach na tym blogu.

      Zwykłe masło zawiera białko, które sprawia że temperatura dymienia masła bardzo się obniża. W zwykłym maśle wynosi ona ok. 170 stopni. Dlatego należy je ogrzewać krótko, (gdy widać już małe bombelki na patelni) i używać do przygotowywania potraw z jajek, którym wystarcza 40-50 stopni do ścięcia. Jeśli przekroczymy temperaturę dymienia w maśle tworzy się rakotwórcza akroleina (była używana jako gaz bojowy podczas I Wojny Światowej) dlatego np. do obsmażania polędwicy należy używać masła klarowanego (wystarczy ogrzać je do temp 40-50 stopni i usunąć z powierzchni wtorzącą się pianę). Klarowane masło można ogrzewać do 250 stopni a to więcej niż większość olejów.

      Już samo masło jest zdrowe i zdecydowanie zdrowsze niż wszystkie oleje roślinne (za wyjątkiem oliwy i tłuszczu kokosowego i palmowego, które mają również bezdyskusyjne zalety). Z czego wynika ów pro-zdrowotny wpływ?

      Masło oraz wiele innych produktów nabiałowych (głównie sery i śmietana ale masło w największym stężeniu) zawiera kwas masłowy. Dość łatwo go wykryć – np. w zjełczałym tłuszczu mlecznym wyczuwa się zapach wymiocin. Ma „gorzki” zapach ale smak łagodny, nawet słodki.
      Istnieją badania, które wykazały, że sole i estry kwasu masłowego (maślany) potrafią wpływać na likwidację ognisk zapalnych w przewodzie pokarmowym, hamować rozwój komórek rakowych w jelitach a nawet mają wpływ na wydłużenie życia (badania na zwierzętach). Kwas masłowy ponadto podnosi poziom interferonów, które są substancjami przeciwwirusowymi.

      Niewiele osób wie, że masło klarowane świetnie nadaje się do gojenia ran (z uwagi na rozwiniętą florę bakterii kwasu mlekowego) co dawniej było wykorzystywane w Polsce, a dzisiaj chyba już tylko w Indiach, gdzie ghee ma ugruntowaną pozycję na liście leków skórnych i układu pokarmowego.

      Masło klarowane przechowywane w lodówce można zużyć w ciągu 4-6 tygodni, choć u mnie świetnie trzyma się nawet 3 miesiące. Kiedy przetrzyma się za długo, zaczyna dominować zapach kwasu masłowego – otruć się nim trudno (w stężeniach obecnych w takim zjełczałym maśle), ale sam zapach jest dość przykry.

  38. Dziękuję za odpowiedź. Pana stroną zainteresowałam się po tym jak mąż otrzymał wynik cholesterolu na poziomie 240 co oznacza dietę beztłuszczową i leki – wg lekarza oczywiście. Oboje jesteśmy młodzi, mamy ok 30 lat. Ja dodatkowo karmię obecnie piersią moje 4 miesięczne dziecko. Zainteresowałam się dietą niskowęglowodanową. I mam spory problem… Odstawiliśmy zupełnie słodycze, ale pozostaje problem posiłków gdzie dominował chleb (sniadanie, kolacja) . Po prostu nie mamy co jeść:) Oboje nie przepadamy za wieprzowiną, jednak zdecydowałam się na parę dań i dobrych wędlin, niestety zapach wieprzowiny i samażonego boczku w całym domu trochę mnie zniechęca;)
    Jednak nie poddaję się, zmniejszyliśmy dośc mocno węgle, ziemniaki smażę na smalcu (niewileką ilość ziemniaków) i co dalej? Co z surówkami? Z owoców zostawilismy głownie jabłka, mięso…? Kurczak:/ ale robiony na tłusto. I jestem w kropce. Jak jeść, skoro jest tyle ograniczeń? Czy koniecznie trzeba jeśc mięso z tłuszczami codziennie? Jajka bardzo lubimy, możemy jeśc codzień, ryby też. Ale jak z tym chlebem? Zaczynam się poddawać i jestem bliska powrotu do śniadan z musli, tradycyjnych obiadów i kolacji w postaci kanapek z serami i warzywami… proszę o jakąś wskazówkę.

    1. Justyno,
      dietę niskowęglowodanową i jednocześnie wysokotłuszczową możesz stosować bez obaw przy karmieniu piersią. W temacie karmiących matek, w polskojęzycznej części Internetu można trafić tylko na wątki dotyczące diety optymalnej Kwaśniewskiego, która (z niezrozumiałych dla mnie przyczyn) zyskała łatkę infantylnej albo pseudonaukowej (np. tu i tu), ale w angielskiej części jest mnóstwo przykładów, (jak np. ten), wystarczy zapytać o low-carb diet breastfeeding albo paleo diet breastfeeding.

      Problem cholesterolu Twojego męża (który w moim przekonaniu w ilości 240mg/dl nie daje żadnych podstaw do obaw, gdyby przekraczał 350 i utrzymywał się tak cały czas, przy znacznej nadwadze oraz tendencji rodzinnej, wówczas owszem, byłby wart skupienia się na jego obniżaniu) wcale nie jest jakiś specjalnie wyjątkowy, jak pokazałem w przytoczonych w tekście badaniach, wcale nie należy go traktować z jakimś szczególnym nabożeństwem a już nie mówiąc o obawach. Jeśli istotnie jest on „nienaturalny” dla jego organizmu, to na diecie lowcarb + wysokotłuszczowej obniży się, aczkolwiek istotniejszy jest profil lipidowy a nie cholesterol całkowity. Może bowiem okazać się, że na ów wynik składa się większość HDL a mniejszość LDL i VLDL.

      Jeśli Twój mąż chce robić testy niech spróbuje, ale z góry mogę przewidzieć wynik: stosując leki i zmianę diety na niskotłuszczową redukcja będzie niezauważalna natomiast zdecydowanie pogorszy się jego samopoczucie.

      Niezależnie od tego, czy wybierze farmakoterapię czy „tłustą” dietę na zmianę poziomu cholesterolu (więc jego obniżenie lub podniesienie) na poziomie komórkowym trzeba poczekać kilkanaście tygodni. Najszybciej ta zmiana widoczna jest we krwi, dopiero później na poziomie ustrojowym, kiedy organizm się „wysyci” albo „wytraci” cholesterol.

      Jeśli chodzi o zastępstwo chleba i produktów mącznych – bardzo istotne jest, abyście grutnownie przestrzegali limitów węglowodanów i białka. W Twoim przypadku będzie tutaj nieco więcej „luzu” ponieważ jesteś matką karmiącą, ale w trosce o jakość pokarmu zrezygnuj ze zbóż bo jak zapewne wiesz, to one odpowiadają za wszelkiej maści wysypki, uczulenia oraz gazy, kolki i niestrawności u dzieci. Kobiety karmiące powinny jeść (jeśli muszą i nie mogą się obejść) wyłącznie pieczywo pszenne, z najniższego wyciągu – mąka ma być maksymalnie „biała”, bez otrąb (np. typ 380).

      Ja osobiście nie miałem potrzeby jedzenia czegoś na wzór chleba – po zjedzeniu bardzo kalorycznego śniadania nie czuję głodu przez 9-10 godzin, więc raczę się dopiero kolacją – ale czasem mnie kusiło, żeby zrobić taki pseudo-chleb. Kwaśniewski zaleca w zastępstwie chleba tzw. placki optymalne – smażone na smalcu „racuchy” z białego sera, jajek i odrobiny mąki. Sam je czasem robię, są dobre (ja jem je z majonezem, boczkiem i ogórkiem kiszonym). Tutaj jest przepis na video. Próbowałem także placków z kaszy jaglanej oraz chleba orzechowego.

      Znam osoby, którym wieprzowina nie podchodzi, a mimo to nadal odżywiają się „tłusto” stosując oliwę (sałatka z sera, sałaty, prażonego słonecznika, pomidorów i oliwy), żółtka jajek i całe jajka (wszelkiej maści omlety i jajecznice z warzywami, „doładowane” masłem), podroby (wątróbka drobiowa, nerki cielęce i wieprzowe), leczo na oliwie. Sporo zmienia samodzielne upieczenie boczku w piekarniku – nie wiem czy próbowałaś, ale warto zaryzykować, podobnie jeśli chodzi o zrobienie konserwy mięsnej (może być wołowa albo mieszana), sam często na śniadanie piję pół litra słodkiej śmietany 30% z malinami (albo i bez).

      Surówki pozostaw, pod warunkiem, że nie dodajesz do nich cukru ani miodu. Świeże (i kiszone) warzywa w większości zawierają wodę a ilość węgli jest w nich niewielka (poza kilkoma wyjątkami np. burakami czy marchewką). Jabłka są problemem o tyle, że zawierają dużo fruktozy (słodkie), lepiej zamienić je na kwasne (np. szare renety zamiast goldenów). Jeśli masz ochotę na frytki – to je zrób i usmaż na smalcu. Jeśli na placki ziemniaczane – usmaż je na smalcu i podaj ze śmietaną (albo sosem pomidorowo-śmietanowym). Ryby morskie są również dobrym źródłem tłuszczu i białka. Generalnie jedynym ograniczeniem jest trzymanie się limitu węgli i unikanie cukru.

      Jeśli bardzo trudno Ci jest się trzymać tych wytycznych – trzymaj w ryzach tylko węgle, a jedz białko i tłuszcz (więc mięso bez ograniczeń) – wówczas to również dieta niskowęglowodanowa, ale bliższa diecie paleo czy Atkinsa (dla mnie była „gorsza&