Dlaczego ludzie tyją? Bo wchłaniają więcej energii (jedzą) niż wydatkują (ruszają się) – tak mówi teoria bilansu kalorycznego, którą usłyszysz od każdego dietetyka. W skrócie, mówi ona o tym, że aby zachować szczupłą sylwetkę trzeba wydatkować tyle samo energii ile konsumuje.
Na wstępie zaznaczę, że ten tekst jest długi i jeśli należysz do osób niecierpliwych, lepiej podaruj sobie jego czytanie. A długi jest dlatego, bo chciałem maksymalnie dokładnie i precyzyjnie wyjaśnić mechanizm tycia oraz chudnięcia. Bez poznania sposobu działania Twojego ciała nie da się skutecznie przytyć ani skutecznie schudnąć.
Wg. dietetyki, za tycie odpowiada pierwsza zasada termodynamiki (tzw. zasada zachowania energii), która w uproszczeniu mówi tyle, że energia nigdy nie znika – zmienia jedynie swoją postać.
Naukowo: Jeśli do systemu wchodzi 100 jednostek a wychodzi 40 to pozostałe 60 musi być jakoś zmagazynowane – bilans musi wyjść na 0. Prawo to jest uniwersalne i możesz zauważyć je codziennie, w każdej sytuacji, w której mowa o energii cieplnej.
Po ludzku: jeśli zaczynasz gotować zimną wodę to energia cieplna dostarczana przez palnik (100) przepływa przez wodę i garnek gdzie zostaje po części zmagazynowana (40) a jej część ulatnia się w postaci ciepła pary wodnej, płomienia czy przez ścianki garnka (60). Albo gdy zapalasz żarówkę, energia elektryczna (100) zamieniana jest na energię świetlną (40) oraz cieplną (55) a pozostała część magazynowana jest w oprawce żarówki. Proporcje są przykładowe, po to aby zobrazować to zjawisko.
Tę obserwację zaczęto „mapować” na zjawisko otyłości. Na pytanie dlaczego ludzie tyją dietetycy odpowiadają zgodnie: dlatego, bo spożywają więcej kalorii (100) niż wydatkują (80). Nadmiarowe kalorie (20) są gromadzone w organiźmie w postaci tłuszczu w różnych częściach ciała a najwięcej w tkance tłuszczowej tuż pod skórą.
Proste i logiczne, ale jest problem…
Proste? Teraz już tak. Logiczne? Jak najbardziej. Tylko że jest jeden problem. Wyjaśnienie to wcale nie odpowiada na pytanie „dlaczego tyję?” a jedynie „w jaki sposób tyję?”. Bo rzeczywiście, tyjesz w taki sposób, że masz nadwyżkę energetyczną, którą Twoje ciało magazynuje. Ale dlaczego tak się dzieje?
Być może to ciągle jest niejasne, dlatego posłużę się kolejnym przykładem: załóżmy na chwilę, że wybraliśmy się wspólnie na spacer i przechodzimy obok dwóch salonów sieci komórkowych – dajmy na to Orange i Play. W Play jest mnóstwo klientów, ogromny tłok. W Orange pustki. I wywiązuje się między nami taki oto dialog:
Ty: Dlaczego w Play jest tyle ludzi?
Ja: To proste, bo więcej ludzi tam weszło niż wyszło!
Ty: No to przecież oczywiste, ale to wcale nie wyjaśnia skąd taki tłok, skoro w Orange nie ma nikogo! Wiesz czy nie?
Ja: No przecież mówię, że skoro więcej ludzi wejdzie niż wyjdzie z salonu to będzie tłok!
Ty: Ale to tylko wyjaśnia W JAKI SPOSÓB robi się ten tłok, a nie Z JAKIEGO POWODU/DLACZEGO!
Ja: (poirytowany) Zadajesz głupie pytania!
Gdybym był dietetykiem, a Ty moim pacjentem, to w taki mniej-więcej sposób wyglądałaby nasza rozmowa na temat Twojej otyłości. I tak wygląda u większości tzw. „dietetyków” którzy niestety wiedzy o funkjonowaniu organizmów (człowieka zwłaszcza) nie mają żadnej – poczytaj np. tutaj, tutaj i tutaj. Takich przykładów jest mnóstwo, ale nie będę ich tutaj przytaczać.
Po rozmowie z takim dietetykiem wniosek dla Ciebie jest prosty: Twoja nadwaga (czy otyłość) jest spowodowana tym, że więcej jesz niż spalasz. Otrzymujesz więc od takiego dietetyka zalecenia: dieta MŻ (Mniej Żreć) i więcej ruchu: bieg, rower, basen, siłownia i fitness. Najlepiej ruch przez 8 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu przez cały rok.
Wówczas, zgodnie z teorią bilansu kalorycznego Twój organizm będzie miał ujemne saldo (więcej spalasz niż przyjmujesz energii) i ten niedobór sprawi, że schudniesz. Czyli małe „dostawy” energii z posiłków a duży jej „wydatek” przy ćwiczeniach sprawi, że Twoja tkanka tłuszczowa się zmniejszy. Albo, wracając do przykładu – więcej ludzi zacznie wychodzić z salonu Play niż do niego wchodzić, więc po pewnym czasie tłok się rozładuje i wkrótce będą tam pustki, tak jak w Orange.
Masło maślane czyli dieta-kit
Takie tłumaczenie, które słyszę bardzo często od moich znajomych (jest wśród nich 2 dietetyków) oraz osób, które korzystają z porad dietetycznych (także przez Internet) jest powszechne. Niestety, tłumaczenie zjawiska tycia za pomocą teorii bilansu kalorycznego jest jak masło maślane i niczego nie wyjaśnia. Dlaczego? Spójrz tutaj:
- Płody: Rosnący płód rośnie dzięki temu, że magazynuje energię (dostarczaną przez matkę) więc jest w dodatnim bilansie energetycznym (bo więcej jej otrzymuje niż wydatkuje), ale czy przyczyną tego wzrostu jest dodatni bilans energetyczny?
- Nowotwory: guz rośnie, ponieważ więcej energii otrzymuje niż wydatkuje – to oczywiste, że bez tej energii by nie urósł. Ale czy zaczął rosnąć z powodu tej nadwyżki energii czy może przyczyną nowotworów jest coś innego niż dodatni bilans energetyczny?
- Dzieci dorastające: u dzieci bilans kaloryczny jest dodatni, ponieważ więcej jedzą niż spalają. Kto ma nastolatka w domu temu nie muszę tego wcale wyjaśniać. A gdyby takie dziecko wydatkowało więcej energii (np. przez intensywne ćwiczenia) to znaczy że by nie urosło?
Oczywiście, że by urosło, ponieważ przyczyną wzrostu młodego człowieka jest hormon wzrostu a nie to, czy ma nadwyżkę energetyczną czy nie. Zagłodzone dzieci również rosną. Natomiast te, którym brakuje hormonu wzrostu, choćby jadły bardzo dużo nie będą wyższe ani o centymetr.
Dietetyka i dietetycy
Nauka o żywieniu i odżywianiu to dietetyka, a osoby które posiadły wiedzę z zakresu dietetyki nazywane są dietetykami. Choć dietetyka zawiera elementy biochemii nie jest nauką ścisłą a humanistyczną. Nie kwestionuję osiągnięć dietetyki ponieważ cały czas się zmienia – ale krytykuję jej doktrynę, która jest forsowana od połowy minionego wieku poza wszelkimi naukowymi dowodami, twierdząc cały czas, że teoria bilansu kalorycznego stanowi przyczynę otyłości.
Nauki ścisłe tzn. fizyka, chemia i biochemia pokazały światu dowody na to, że przyczyną jest coś zupełnie innego. Jak widać z powyższych przykładów:
WSZĘDZIE w przyrodzie dodatni bilans energetyczny jest SKUTKIEM wzrostu a nie jego PRZYCZYNĄ.
W powyższych przykładach wszędzie przyczyną wzrostu były hormony (tak jest w każdej komórce naszego ciała) i nikt tego nie kwestionuje – dzięki hormonom rośnie płód, nowotwór oraz nastolatki. Każdy wzrost w naturze (również u roślin) jest wynikiem działania enzymów lub hormonów. I teraz jest najlepsze: dietetycy stwierdzili jednak, że gdy chodzi o otyłość, to (nagle, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu) nie hormony mają o tym decydować, tylko bilans kaloryczny. Niedorzeczność!
Niemcy mieli rację
Do wyżej postawionego wniosku naukowcy doszli już przed wojną. Już wtedy wiadomo było dlaczego ludzie tyją. Problem w tym, że odkryć tych dokonali Niemcy i Austriacy (np. z powodzeniem leczyli anorektyków dawkami insuliny), a po II Wojnie Światowej nie było w dobrym tonie powoływanie się na odkrycia niemieckich naukowców. A szkoda, bo prawie 100 lat temu wiadomo było, że ludzie tyją z powodów hormonalnych i enzymatycznych i spożycie kalorii nie ma tu nic do rzeczy.
Z rozbawieniem oglądam program na kanale Puls 2 pt. „Perfekcyjne panny młode” w którym katuje się biedne dziewczyny ćwiczeniami fizycznymi oraz zaleceniami „pseudo-dietetycznymi”, które mają doprowadzić młode dziewczyny do zrzucenia wagi, aby mogły zmieścić się w swoje suknie ślubne.
„Sara ma 6 tygodni żeby schudnąć, inaczej nie zmieści się w suknię”. Po forsownych ćwiczeniach oraz drakońskiej diecie (nie przekraczała 1300 kcal dobowo) Sara przez 3 tygodnie straciła 2 kg oraz 2 cm w biodrach.
Oczywiście, w tym programie jest tak, że głównym winowajcą jest zjadany tłuszcz oraz brak ruchu. Wizażystka (dietetyczka?) oraz ciemnoskóry trener natychmiast utożsamiają fałdki na brzuchu czy udach ze zjadanym przez biedną pannę młodą tłuszczem, sugerując tym samym, że tłuszcz w tych miejscach (i całym ciele człowieka) bierze się stąd, że je zbyt tłuste posiłki. Idiotyzm tego podejścia pokazywali już niemieccy i austriaccy biochemicy w XIX wieku. Pisali oni mniej-więcej tak: „Niedorzeczność w stwierdzeniu, że tłuszcz w ludzkim ciele bierze się z przyjmowanego w pożywieniu tłuszczu jest taka sama, jak w twierdzeniu że słodycz buraka cukrowego lub trzciny cukrowej bierze się stąd, że te rośliny codziennie nawozi się na polu cukrem”.
Co sprawia, że człowiek tyje?
Wcale nie to, że się przejada, ani to że nie uprawia żadnych aktywności sportowych. Większość osób otyłych je niewiele, często nawet głoduje (zapytaj, jeśli takie znasz), a mimo to tyje.
W tym badaniu, na ogromnej próbie ponad 120 tysięcy (obserwowanych przez 12-20 lat) osób wykazano, że większość osób, mimo „zdrowych” zaleceń przytyło średnio przez 20 lat o około 7,6kg.
Ćwiczenia wcale fizyczne nie pomogą Ci schudnąć!
Mało tego, nawet osoby, które dużo ćwiczyły z trudem traciły wagę (0,8 kg w ciągu 4 lat bardzo intensywnych ćwiczeń). Podsumowanie tych badań jest nastepujące: na masę ciała większy wpływ ma rodzaj spożywanych pokarmów a nie ich ilość czy aktywność fizyczna. Badania te opublikowane były dopiero w czerwcu 2011 roku więc są najbardziej aktualne. Zanim rozwinę temat, przedstawię Ci głównego winowajcę, który odpowiada za tycie.
Cholerne GDA
Dzisiaj na każdym opakowaniu czegokolwiek do jedzenia znajdziesz magiczne GDA. To te wskaźniki, procenty białka, tłuszczu, sodu, cukru i węglowodanów które znajdziesz w jednej porcji produktu oraz informacja jak to się ma to „wzorcowej” diety – zapotrzebowania organizmu mężczyzny na energię (2500kcal) oraz kobiety (2000kcal). Więcej o GDA, celu jego stosowania oraz odgórnie przyjętym zasadom poczytasz tutaj.
Pomijam już fakt, że nie ma tam pozycji „tłuszcze wielonienasycone omega 6” (innymi słowy – oleje roślinne), które jak powszechnie wiadomo są rakotwórcze oraz to, że każdy organizm jest inny i księgowy będzie potrzebował innych proporcji i kalorii niż górnik czy kobieta ciężarna.
Chodzi mi o coś zupełnie innego, co również pisze na tych etykietach. Mianowicie, „chłyt marketingowy” umieszczany obok tabelki GDA, mniej więcej tej treści „spożywanie [tu nazwa nawet największego szajsu] w umiarkowanych ilościach jest elementem zbilansowanej diety”. Jeśli dorzucić do tego zawiły sposób znakowania w GDA i jego dowolność, producenci żywności chcą w maksymalnie nieczytelny ale naukowy sposób wcisnąć Ci, że wszystko jest zdrowe. Wszystko bez wyjątku, jeśli tylko jest zgodne z GDA i dietą 2000kcal. Oczywiście w „umiarkowanych ilościach”, których w istocie nikt nie zna. Faktycznie jest to pretekst do tego, aby usprawiedliwić ludzi przed sobą i w efekcie – aby mogli jeść to, na co mają ochotę, bez poczucia winy.
No dobra, więc dlaczego tyję?
Bo jesz cukier. Jak to możliwe, skoro mówi się nawet że „cukier krzepi”? Krzepi dlatego, bo bardzo szybko dostarcza energii. Glukoza trafia z przewodu pokarmowego wprost do krwioobiegu, skąd mogą zasilać komórki Twojego ciała i dostarczać energii. I z tego powodu ten prosty cukier bardzo szybko syci, dlatego mama zawsze mówi dziecku, że dostanie słodki deser lub przekąskę dopiero gdy zje obiad.
To cukier, z uwagi na swoje inne właściwości biochemiczne i ich skutki sprawia, że tyjemy. Poza tym odżywia również nowotwory będąc ich wyłącznym źródłem energii, ale to temat na inny artykuł.
Jak to działa?
Twój organizm ma jakieś tam zapotrzebowanie energetyczne. Każdy ma inne bo każdy ma inną aktywność, geny, stan zdrowia. Więc traktowanie wszystkich dietą 2000kcal jest nieporozumieniem, o którym niewiele osób wie, a to właśnie promuje wspomniane GDA.
W interesie Twojego ciała jest, aby Twój bilans energetyczny był uzyskiwany za pomocą optymalnych w danej chwili składników pokarmowych. Np. osoba, która jest w rekonwalescencji, musi spożywać więcej białek, aby pomóc w odbudowie organizmu. Osoba ciężko pracująca musi pozyskiwać energię ze źródeł wysokoenergetycznych (tłuszcz, albo choćby alkohol), żeby organizm miał siły do pracy.
Gdy w Twojej diecie udział cukru (skrobii, laktozy, fruktozy, glukozy) jest dominujący, to wówczas Twoje ciało automatycznie nie chce więcej białka, tłuszczu i innych węglowodanów bo otrzymuje już duże dawki łatwej do przyswojenia energii. Jeśli na imieninach zaczniesz jeść słodkie ciasta i tort, nie będzie miejsca na wędliny i sałatki. Jeśli zaczniesz wycieczkę od batonów, nie zjesz pieczonego kurczaka.
„Eeeee, przecież ja nie jem nic słodkiego!”
Niestety, w diecie większości ludzi dominuje właśnie cukier. To fakt. 500 lat temu (już nie mówiąc o 2-3 milionach lat wstecz) ludzie jedli niewiele cukru, bo nie mieli do niego łatwego dostępu. Dzisiaj Twój nawyk żywieniowy (czyli codzienny, zwykły sposób odżywiania) obfituje w węglowodany i cukry w każdej postaci.
Niestety, tego rodzaju sposób żywienia jest promowany jako zdrowy zarówno w mediach jak i w reklamach firm spożywczych (jogurty, które są słodsze niż miód, słodkie płatki na śniadanie, słodkie kremy do smarowania, promocja produktów wysokowęglowodanowych np. makaronów, ziemniaków) stąd większość ludzi pozyskuje energię właśnie z cukrów i węglowodanów.
„Ale ja nie jem nic słodkiego!”
Cukier wcale nie musi być słodki! Przykładem takiego niesłodkiego cukru jest skrobia – wielocukier, którego mnóstwo jest w ziemniakach ale i w zbożach. Może Cię to zdziwić, ale cukry mogą być też… kwaśne!
Cukry dzielą się bowiem na cukry proste (monosacharydy – np. glukoza, fruktoza) które mają słodki smak – oraz na cukry złożone (polisacharydy – np. skrobia, czy dwucukry – maltoza, laktoza) – a wiele z nich wcale nie jest słodkich (skrobia), a nawet są kwaśne – to pektyny zawarte w wielu owocach.
Cukry należą do grupy węglowodanów i w zasadzie większość węglowodanów z diety (oraz białek) da się w naszym organiźmie – perfekcyjnej fabryce chemicznej – sprowadzić do jedynej, przyswajalnej dla niego postaci: do cukru prostego – glukozy. Innymi słowy każde spożycie węglowodanów powoduje podniesienie się poziomu cukru (glukozy) we krwi – im bardziej prosty cukier, tym szybciej się to stanie licząc czas od posiłku.
Jeśli to skomplikowany wielocukier, wówczas proces trawienny potrzebuje więcej czasu i środków aby przekształcić go na glukozę. Stąd dłuższe poczucie sytości po zjedzeniu wielocukrów (np. zbóż czy ziemniaków) niż po batonie, który działa szybko ale krótko. Niektórych wielocukrów nie da się strawić, więc przechodzą przez nasz przewód pokarmowy albo w postaci niezmienionej, albo są pożywką dla bioflory, która je fermentuje (stąd gazy po produktach strączkowych, które zawierają rybozę).
Jak działa metabolizm węglowodanów?
W zdrowym organiźmie, po posiłku, węglowodany zostają zamienione w glukozę, która z przewodu pokarmowego wprost do krwi. Glukoza może być przyswojona przez głodne komórki tylko w towarzystwie insuliny – i jej produkcja rozpoczyna się w trzustce już przed jedzeniem, w zasadzie na samą myśl o jedzeniu posiłku bogatego w węglowodany. (W odróżnieniu od żółci niezbędnej do trawienia tłuszczu, insulina nie może być magazynowana w żadnym organie, jest produkowana na bieżąco). Im więcej jest glukozy – tym więcej trzustka musi wyprodukować insuliny.
Podnoszący się poziom insuliny sprawia, że komórki mogą przyswoić glukozę, wytwarzają z niej energię (za pomocą procesu zwanego glikolizą) i pojawia się uczucie sytości. Pozostałe, strawione składniki pokarmowe (aminokwasy z białka i kwasy tłuszczowe z tłuszczów zawartych w zjedzonym posiłku) mogą być również wykorzystane w komórkach: aminokwasy do naprawy, kwasy tłuszczowe jako paliwo, jednak przy dużej podaży cukru w pierwszej kolejności wykorzystuje się właśnie jego.
Insulina ma jeszcze jedno działanie – informuje wątrobę oraz tkankę tłuszczową, że w krwi znajduje się cukier więc są „żniwa”. Wątroba może wówczas tworzyć trójglicerydy z dostarczanych „nadmiarowo” cukrów, tłuszczów i białek, a tkanka tłuszczowa może je przyjmować i magazynować na „gorsze czasy” czyli głód. I dopóki insulina jest w krwioobiegu, wędrują one do naszej tkanki tłuszczowej pełniącej funkcje magazynu.
Jeśli posiłek obfitował w nadmiar węglowodanów (bardzo słodki deser, dużo słodkich owoców), komórki nie są w stanie przyswoić powstałej glukozy w całości (kiedyś w końcu się „najedzą”) i wówczas glukoza również trafia do wątroby, gdzie jest „przemontowywana” na trójglicerydy a następnie przenoszona jest do tkanki tłuszczowej.
Mniej więcej 2 godziny po takim posiłku poziom glukozy spada (albo dlatego, bo została „zjedzona” przez komórki, albo przemontowana na trójglicerydy i powędrowała do tkanki tłuszczowej) i spada również poziom insuliny. Wówczas organizm przechodzi w stan głodu. Wówczas uruchamiany jest hormon działający przeciwnie do insuliny – glukagon. Jego przeciwne działanie polega na tym, że „otwiera magazyn” tkanki tłuszczowej i kieruje z tamtąd trójglicerydy do komórek, aby zaspokoić ich głód. Ponowny posiłek powtarza cały cykl.
To koło głodzenia i jedzenia odbywa się kilka razy na dobę jednak najdłuższy cykl głodowy odbywa się w nocy, poczas snu. Tak działa to od milionów lat.
„Nowy” problem dzięki częstym posiłkom
Problem pojawił się stosunkowo niedawno, kiedy ludzie zaczęli uprawiać ziemię (ok 10-20 tyś. lat temu) i jeść wysokowęglowodanowe posiłki, które bardzo szybko podnoszą poziom cukru i insuliny we krwi.
Dzisiaj problem ten jest szczególnie dotkliwy, bo dodatkowo – z uwagi na opisany cykl metaboliczny – jedzą te posiłki często. Dzisiaj to już codzienna norma:
- 7:00 – płatki z mlekiem na śniadanie,
- 9:00 – po 2 godzinach przekąska lub drugie śniadanie (kanapka, albo baton taki jak Knoppers, który był nawet reklamowany jako „najlepszy o w pół do dziesiątej rano w Polsce”)
- 12:00-13:00 – „lunch”
- 17:00 – obiado-kolacja
- 20:00 – jakieś przekąski lub kanapki.
W efekcie mamy 4-5 posiłków na dobę. Przy takiej formie żywienia (która jest promowana jako zdrowa, bo „wszyscy wiedzą, że trzeba jeść często i mało”) cukier we krwi jest obecny cały czas, przez cały dzień, a co za tym idzie – insulina również.
Na marginesie, jestem nieco zdziwony świętym oburzeniem obrońców praw zwierząt na francuskich chodowców gęsi, którzy tuczą je kukurydzą podawaną „na siłę” długimi lejkami 3-4 razy dziennie aby uzyskać tłuste wątróbki do produkcji foie gras. Podkreślam: śmieszy mnie ich zachowanie, a nie męczenie zwierząt które jest karygodne. A to dlatego, że prawdziwą męką dla ptaków jest samo przekarmianie, a nie technika karmienia. To, czy kukurydza dostarczana jest lejkiem do żołądka, czy wstrzykiwanoby im glukozę dożylnie nie ma większego znaczenia – przekarmianie jest tutaj tragedią największą. Jak pokazałem na powyższym „rozkładzie dnia”, ludzie również się „tuczą” niczym gęsi i nie widzą w tym nic dziwnego, traktując to nawet jako działanie prozdrowotne.
I co z tego, że jem często?
Problem w tym, że nasze komórki mają łatwość uodparniania się na działanie insuliny, jeśli oddziaływuje na nie stale. Innymi słowy, żeby przyswoić tę samą ilość glukozy (której we krwi jest dużo przy takim sposobie żywienia) – trzeba coraz więcej insuliny.
To trochę tak, jakby komórki stopniowo „głuchły” na insulinę. Trzustka musi jej produkować coraz więcej, aby przesunąć cukier z krwi do komórek. Jej wyższe stężenia silniej oddziaływują na tkankę tłuszczową, która z lubością wychwytuje wszystkie trójglicerydy wyprodukowane przez wątrobę oraz inne wolne kwasy tłuszczowe obecne we krwi – dzięki temu obwód pasa się powiększa.
Im więcej jest tej insuliny – tym bardziej „głuche” stają się komórki – i koło się zamyka. Po pewnym czasie powstaje niewydolność trzustki poprzedzona jej stanami zapalnymi, a w końcu cukrzyca typu II. Wszystkiemu towarzyszy rosnąca otyłość oraz zjawisko wilczego głodu.
Skąd bierze się wilczy głód i nocne podjadanie?
Ponieważ na skutek dużego stężenia glukozy komórki stały się odporne na coraz wyższe poziomy insuliny, to jej stężenie we krwi jest wysokie jeszcze długo po tym, gdy we krwi nie ma już glukozy z wcześniejszego posiłku. A dopóki insulina jest we krwi – nie może działać glukagon opisany przeze mnie wcześniej. Dochodzi do patologicznej sytuacji: komórki zaczynają głodować (wołają „jeść!”), ale krążąca insulina uniemożliwia uwlonienie glukagonu, który „wezwie” trójglicerydy z tkanki tłuszczowej. Pojawia się głód. Ale nie taki „zwykły”.
Uczucie, które człowiek wówczas ma nazywane jest potocznie „wilczym głodem”. Mając na uwadze proces opisany powyżej, osoby z uczuciem wilczego głodu natychmiast muszą zjeść jakieś węglowodany (i to czynią, głównie nocą, bo jak wspomniałem to jest najdłuższy dobowy okres niskiego poziomu glukozy – stąd nocni podjadacze) a najlepiej słodkiego, bo glukoza we krwi podniesie się natychmiast.
Podniesienie glukozy powoduje sukcesywny i wzrastający ciągle wyrzut insuliny (z uwagi na insulinoodporność) i mechanizm się powtarza z tendencją wzrostową (większe dawki słodyczy). Często osoby z wysoką insulinoodpornością muszą budzić się kilka razy w nocy albo mieć pod ręką coś słodkiego.
Jak schudnąć?
Zamiast jeść jakieś wymysły dzisiejszej farmakologii lub suplementować wynalazkami, które zmniejszają łaknienie albo ułatwiają odchudzanie typu AquaSlim czy UltraSlim albo co gorsza – karmić się pokarmami niskokalorycznymi takimi jak Allevo i inne „slimy i „fity” – wystarczy dbać o to, żeby nie przekraczać 1g węglowodanów na 1kg należnej masy ciała oraz usunąć wszelkie produkty mączne, fasolowe i ziemniaczane i cukier (w każdej postaci) ze swojej diety. Pierwsze efekty można dostrzec już po tygodniu (mam na myśli spalenie tkanki tłuszczowej a nie utratę wody jak na innych dietach) .
Dzięki temu insulinoodporność można zmniejszyć, a po pewnym czasie zlikwidować. Wówczas małe ilości glukozy będą stymulować produkcję małej ilości insuliny, która szybko zostanie wchłonięta gdy glukozy braknie. Wtedy zaczyna działać glukagon, który zaczyna mobilizować trójglicerydy zgromadzone w tkance tłuszczowej wysyłając je do komórek. Tkanka tłuszczowa się zmniejszy, a wydolność poprawi, ponieważ organizm nie będzie głodował.
Ponieważ tak sposób odżywiania powoduje wygaszenie pewnych szlaków metabolicznych (glikolizy) a uaktywnienie innych (beta-oksydacja tłuszczów), przez kilka dni można odczuwać dyskomfort (objawia się zazwyczaj potliwością, rozstrojem ogólnym, biegunką, bólem głowy) ale po 2-4 dniach mija.
Czy ruch przy odchudzaniu jest potrzebny?
Ruch sam w sobie jest zdrowy – niektóre hormony mogą wydzielać się dopiero po 30 minutowym wysiłku. Jednak z punktu widzenia otyłości ruch nie tylko nie zmniejsza wagi ciała, ale (poza kontuzjami i przeciążeniem stawów oraz kręgosłupa) dodatkowo może powodować zwiększenie masy ciała o czym napisałem powyżej, podając link do badań.
Wynika to z prostej przyczyny. Natura nie znosi próżni. Innymi słowy: ilość energii wydatkowanej pozostaje w stałym związku z ilością energii przyjmowanej:
- górnik, który pracuje bardzo ciężko – potrzebuje „dowozu” dużej ilości kalorii,
- księgowy, który prowadzi pasywny tryb życia – będzie miał mniejsze zapotrzebowanie energetyczne.
Fakt, że zmusimy księgowego do ciężkiej, górniczej pracy spowoduje automatycznie u niego większy apetyt i większe zapotrzebowanie na energię. Jeśli górnika posadzimy przed komputerem – jego organizm naturalnie zmniejszy zapotrzebowanie na dostawy energii.
Tak samo dzieje się podczas ćwiczeń: więcej ćwiczeń, to więcej energii, którą trzeba dostarczyć. Jeśli w Twojej diecie dominują węglowodany, to insulina nie pozwoli na uwolnienie energii zmagazynowanej w tkance tłuszczowej. W efekcie po każdym treningu będzie Ci się chciało jeść.
Ruch (umiarkowany) pomaga oczywiście utrzymać ciało w warunkach higienicznych, jednak nie jest potrzebny do zmniejszenia masy ciała (zwłaszcza forsowny, na siłowni).
Bez efektu jo-jo
Kiedy czytam takie wątki na forach, pisane przez zdesperowane osoby z jednej strony jestem pełen trwogi, z drugiej nie mogę powstrzymać się od śmiechu.
Mamy tragizm autora tematu – bo nadwaga w naszym społeczeństwie (w ogóle w zachodniej cywilizacji zapchanej kultem ciała) nie jest powodem do dumy i rodzi upokorzenia oraz wstyd oraz niezrozumienie u „szczupłych”.
Po drugiej stronie znajdują się porady innych (często równie zdesperowanych) osób, które w dobrej intencji zalecają „zmniejszenie pojemności żołądka”, „liposukcję”, „suplementy”, „chrom”, „2 godziny na rowerze, codziennie” albo „ograniczenie ilości posiłków” czy „podawanie w mniejszych talerzach” albo niemal psychoterapię polegającą na „doskonaleniu swojej silnej woli” a najlepiej wszystko na raz, jakoby miało to zapewnić zmniejszenie wagi.
Niestety, każde z takich działań sprawia, że nawet, jeśli uda się zmniejszyć wagę to będzie to albo szkodliwe dla ciała (tzw „niezdrowe chudnięcie”), albo szkodliwe dla ducha (niepokój, rozdrażnienie, zmęczenie, problemy psychiczne). I zawsze, ale to zawsze gwarantuje efekt jo-jo.
Wynika to z prostego uwarunkowania, które już wcześniej przytaczałem: każdy z nas ma swój własny bilans energetyczny w danej chwili. I nie da się na dłuższą metę oszukać organizmu, mimo, iż ma spore zdolności kompensacyjne.
Jeśli potrzebuje 3000kcal na dobę to podawanie 1000 sprawi, że będzie się sukcesywnie wyniszczał, głodowanie komórek będzie dotkliwe do tego stopnia, że sprowokuje zmiany psychosomatyczne (najłatwiej zaobserwować rozdraznienie lub notoryczne myśli o jedzeniu).
Jeśli spożyjemy 3000kcal ale na skutek ciężkich ćwiczeń spalimy 4000kcal, ponownie pojawi się niedobór, komórki będą głodować i wołać o jedzenie. Skutek – ten sam jak wyżej. Nawet zmniejszenie pojemności żołądka niczego nie zmienia (osoby po tej operacji są pod szczególną obserwacją lekarzy, z zaleconą dietą oraz terapią farmakologiczną, dzięki czemu chudną). Mniejszy żołądek zmieści mniej pokarmu, ale nie zmieni to faktu, że komórki cały czas wołają jeść i domagają się „zaprogramowanej” ilości kalorii.
Dlaczego nie pojawia się efekt jo-jo?
Tak, po eliminacji węglowodanów nie pojawia się efekt jo-jo. Wszystko rozbija się o produkty, z których Twoje ciało pozyskuje energię. Jak wspomniałem, przy diecie bogatej w węglowodany powstaje glukoza, która zamieniana jest w energię. Innymi słowy, zaspokaja głód komórek.
Nośnikiem tej energii jest cząsteczka ATP (kwas adenozynotrójfosforowy) i cały szkopuł w tym, że cukier dostarcza tylko 21 moli ATP (38 cząsteczek w jednym cyklu), podczas gdy wolne kwasy tłuszczowe (pochodzące z uwolnionych przez tkankę tłuszczową trójglicerydów oraz procesu trawienia tłuszczów z pożywienia) dają 50,4 mole (129 cząsteczek). Z prostej proporcji widać, że tłuszcze dają 2,5 razy więcej energii niż cukier – czyli można ich zjeść 2,5 razy mniej, aby uzyskać tyle samo energii co z węglowodanów – posiłki są mniejsze, choć dają tyle samo energii i komórki nie głodują. Ale to nie wszystko:
Jak napisałem wyżej, dieta niskowęglowodanowa zmniejsza do minimum ilość insuliny, więc nie występuje zjawisko insulinoodporności. Jeśli w krwioobiegu nie ma insuliny, wówczas swobodnie może działać glukagon, który „otwiera magazyny” tkanki tłuszczowej i zasila trójglicerydami (wolne kwasy tłuszczowe) komórki, dzięki czemu nawet nie jedząc ciągle czujemy się syci.
Jednocześnie ta niewielka ilość węglowodanów jest wystarczająca do tego, aby uruchomić proces beta-oksydacji w której paliwem są kwasy tłuszczowe.
Organizm nie jest wygłodzony i nie ma napadów wilczego głodu. Niestety, każde „ustępstwo” w postaci większej podaży węglowodanów i cukru sprawia, że organizm przestawia się z beta-oksydacji (spalanie tłuszczów) w glikolizę (spalanie cukru) z wszystkimi tego konsekwencjami (insulina, gromadzenie trójglicerydów w tkance tłuszczowej).
Jeśli zainteresowałem Cię tym zagadnieniem – tyciem i chudnięciem – to więcej na ten temat poczytasz w książce Gary’ego Taubes’a „Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić” którą znajdziesz jeszcze na OLX lub allegro.
To co robić, żeby schudnąć?
Jak widać z powyższego wywodu – nie musisz wcale MŻ (mniej żreć), ani więcej ćwiczyć. Po prostu zmień sposób odżywiania. Gwarantuję Ci pozytywne skutki – zarówno dla Twojej wagi, jak i zdrowia i samopoczucia. Jeśli masz jednak jakieś pytania – czekam na Twoje komentarze!
Jak to wygląda w przypadku wegetarian? Białko pozyskujemy ze zbóż i strączków, czyli tego co według Twojej wiedzy należy odstawić.
Ula, jeśli pytasz o proces odchudzania wygląda identycznie. Trzeba zmniejszyć ilość przyjmowanych węglowodanów a zwiększyć ilość tłuszczy. Znam kilka osób, które są wegetarianami (w wyniku przekonań etycznych i jedna – religijnych) a mimo to stosują wysokotłuszczowy sposób żywienia. Bazą tłuszczową są oliwa z oliwek, kokosy, żółtka jaj oraz nabiał. Niestety, nie znam wegan, którzy stosowaliby taką dietę.
W istocie, sama eliminacja produktów strączkowych, mącznych, makaronów, ziemniaków, ryżu itp sprawia, że pozostają w diecie w zasadzie same warzywa. Białko pozyskiwane jest z żółtek jaj, oraz nabiału (nawet, jeśli nie są to żółte sery ponieważ do ich produkcji używa się podpuszczki nieakceptowanej przez wielu wegetarian).
Niestety – również wśród wegetarian nie brakuje ludzi z podniesionym BMI. Otyłych jest zdecydowanie mniej niż u klasycznego „wszystkożercy”, jednak są osoby które mają sporo zbędnego tłuszczu „tu i ówdzie”. Przyczyną jest opisywana w tekście insulinoodporność wywołana wysokim stężeniem cukru (węglowodanami). Dieta bazująca na tłuszczu jako głównym źródle energii sprawia, że w krwioobiegu w zasadzie nie ma insuliny, więc tkanka tłuszczowa „nie umie” bez niej przyjmować trójglicerydów, nawet jeśli w początkowej fazie diety takowe krążą we krwi. A te pojawią się na 100%, ponieważ we krwi pojawia się glukagon, który „otwiera” magazyny tkanki tłuszczowej uwalniając trójglicerydy, które później zasilają razem z wolnymi kwasami tłuszczowymi komórki ciała. Jeśli interesuje Cię aspekt naukowy tego zagadnienia (węglowodany, indeks glikemiczny i odchudzanie) polecam Ci ten dokument. Jest napisany naukowo, z licznymi przypisami i źródłami, ale nadaje się do czytania :)
Jak napisałem w artykule o smalcu, tłuszcze wysokonasycone (o długich łańcuchach) są zdecydowanie lepszym źródłem energii (wiążą więcej wysokoenergetycznego wodoru) niż mniej nasycone (krótkie łańcuchy) czy wielonienasycone albo jednonienasycone. Poza olejem palmowym i kokosowym, które są roślinnymi źródłami nasyconych kwasów tłuszczowych nie znam innych (jest ich jeszcze trochę w awokado). Jednak świadomy wegetarianin będzie potrafił wymienić zapewne jeszcze kilka.
Gdyby nie jedna, najważniejsza różnica między dietą wysokotłuszczową roślinną (wegetariańską) a zwierzęcą (mięsożercy) mógłbym w zasadzie być wegetarianinem. Problem w strukturze białek roślinnych. Jak wiadomo, na świecie istnieje ponad 300 aminokwasów, jednak istotnych z punktu widzenia budowy tkanek istotnych jest tylko 20. Z kombinacji tych 20 powstaje niemal nieskończona ilość białek używanych przez żywe organizmy. Każdy gatunek żyjący na ziemi wykorzystuje białka do budowy swoich komórek. Inne białka wykorzystuje wodorost, inne kura, inne jabłoń a jeszcze inne człowiek. Oczywiście jest tak, że osobniki podobnych gatunków (lub z podobnych rodzin) wykorzystują podobne białka, ale czasem różnice są subtelne. Jeśli taki osobnik zje białko inne niż to, z którego sam jest zbudowany musi je „przemontować” (rozłożyć na aminokwasy) w taki sposób, aby nadawało się do wbudowania go w jego własne komórki. Np krowa, która je trawę, „rozmontowuje” białka aby później ponownie je „zmontować” na nowe, przydatne do wzrostu i odbudowy jej organizmu. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że każdy proces montażu i demontażu wymaga energii a poza nią – dostępu do różnych dodatkowych materiałów (witamin) i narzędzi (enzymów). Im mniej energii i zasobów będzie angażować proces „przemontowania” białka tym lepiej dla organizmu bo nie marnuje energii. Stąd optymalnie jest pobierać ze środowiska wszystkie substancje w takiej postaci, które są najmniej energochłonne w procesie przyswajania. Ideałem powszechnie przyjętym na świecie jest białko zawarte w żółtku jaja kurzego (ważne: nie białko w jaja, tylko białko zawarte w samym żółtku) – to wobec niego porównuje się wszystkie inne rodzaje białek zwierzęcych i roślinnych – zarówno jeśli chodzi o przyswajanie, jak i proporcje niezbędnych aminokwasów, dzięki czemu można je niskim kosztem „przemontować” i wprowadzić do organizmu.
Zboża i strączki zawierają inne toksyny, które mają służyć roślinie jako pomoc w przedłużeniu gatunku – doprowadzeniu do kiełkowania i wzrostu nowej rośliny z ziarna (są to np. kwas fitynowy, lektyny czy gluten). Niekóre z tych substancji skutecznie uniemożliwiają pozyskanie z nich białka w procesie trawienia w przewodzie pokarmowym człowieka, pozyskanie witamin itd. Stąd częsy przypadek, z którym się spotykam, kiedy to wegetarianie (nawet w lecie, gdy pod dostatkiem jest warzyw i owoców) muszą się suplementować preparatami witaminowymi lub zawierającymi mikroelementy. Nie bez znaczenia jest również fakt, że białko pochodzenia zbożowego jest silnym alergenem, w niektórych przypadkach działającym toksycznie na ludzki organizm.
Zboża (i pochodne fasoli) zawierają także inhibotory amylazy. Amylazy (ślinowa, trzustkowa) to enzymy, który umożliwiają rozkład węglowodanów (głównie skrobii ale i innych wielocukrów) do prostszych cukrów np. maltozy czy dekstryny. Dzięki temu skrobia której nie umiemy strawić – jest już „nadtrawiana” przez ślinę a później dalej, w jelitach – rozkładana co prostszych cukrów a potem do glukozy przyswajanej przez komórki. Rośliny strączkowe i zboża zawierają inhibitory amylazy – substancje, które spowalniają lub całkowicie hamuja działanie amylazy więc spożyta skrobia nie jest trawiona ale wydalana (najczęściej w towarzystwie gazów wytwarzanych przez bioflorę jelita grubego). W efekcie – zmniejsza się ładunek glikemiczny zjedzonego posiłku (czyli organizm „odzyskuje” z niego mniej glukozy) ale jednocześnie musi zjeść więcej, żeby tej glukozy wystarczyło dla głodnych komórek. To trochę bezsensowne – jeść dużo dlatego, bo pokarm ten nie może być strawiony całkowicie. Lepiej zjeść mniej czegoś, co będzie strawione (i wykorzystane) w 100%.
Jesz straczki i jestes przy masie? Coś krecisz. Jaja, ryby, zielone czesci warzyw i orzechy. Przerwa miedzy posilkiem min. 4h , miedzy posilkami tylko woda niegaz oczywiscie.
To wszystko burzy dotychczasowy zasob wiedzy, jaki na temat jedzenia i odchudzania mialam! Czy mozna prosic o przykladowy, jednodniowy jadlospis?
kaja, nie tylko Twój. Kiedy zacząłem się interesować biochemią a potem metabolizmem (jakieś 15 lat temu), to zanim postanowiłem spróbować na sobie minęło 3 lata. Sam obawiałem się (to był przełom wieku: 1999-2000), że postępując dokładnie wbrew obiegowym sugestiom i zaleceniom żywieniowym tylko sobie zaszkodzę. Przypomnę, że w końcu lat 90 w reklamach królowały margaryny (z Ramą na czele) oraz wszystkie wysokowęglowodanowe dania gotowe (Knorr startował ze swoimi makaronami, Pudliszki i Łowicz z daniami w słoiku, płatki śniadaniowe od Nestle – nawet były takie „fit” Vitalia chyba) a do każdego jogurtu dodawano zboża, jakoby miały gwarantować „zdrwowy tryb życia”. I mimo tego „zdrowego” jedzenia które wciskałem w siebie na siłę (bo w mojej rodzinie od wielu pokoleń jadło się tłusto albo bardzo tłusto), wcale nie czułem się dobrze. I ciągle byłem głodny. Obok mojego łóżka zawsze była butelka wody mineralnej, bo zawsze chciało mi się pić (to typowe, przy dużej podaży węglowodanów i białek).
Ale chciałem być „trendy” wyjmując na śniadanie w pracy kanapkę z ciemnego chleba z chudą szynką i szczypiorkiem. Dopiero po 2 latach takiego żywienia oraz nauki o żywieniu i metaboliźmie zrozumiałem w czym tkwi problem. Wróciłem do swojego „rodzinnego” sposobu żywienia. Jajecznica na słoninie albo podgardlu, mięso na obiad, surówki z dużą ilością oliwy (albo skwarek), pomidory, ogórki, mnóstwo masła, bardzo cienkie kromki chleba, zboża tylko w postaci kaszy (jaglana, czasem jęczmienna i gryka), śmietana, lody i sery. Warzywa stały się dodatkiem takim samym jak mięso. Podobną historę opisuje autorka tego bloga.
Komuś może się wydawać, że aby jeść wysokotłuszczowo trzeba pochłaniać sam smalec z masłem i przepijać oliwą. Że to jedzenie jest niedobre. Nic bardziej mylnego. Wystarczy spojrzeć na ten wywiad (i zdjęcia bohaterki!), żeby zobaczyć, że takie jedzenie jest bardzo przyjemne. Pani Edyta stosuje dietę optymalną (dr. Kwaśniewski), jednak nie ma istotnego znaczenia, czy to akurat Kwaśniewski, Atkins czy inny promotor niskowęglowodanowych posiłków. Zasada, którą opisałem jest niezmienna – unikając cukru, unikasz insuliny. A samo to już sprawia, że Twój organizm spala trójglicerydy skoncentrowane w tkance tłuszczowej.
Czy 1g węglowodanów na 1kg masy ciała do mało, czy dużo? Ktoś może mierzyć to kategoriami: ważę 60kg więc muszę zjeść 60g węglowodanów – czyli np. 60g. pomidorów. Albo 60g kapusty. Prawda jest jednak taka, że w 100g pomidorów znajduje się ledwo 5,2g węglowodanów. W 100g kapusty – 7,4g. Możemy zatem zjeść bez trudu posiłek, składający się ze 100g kapusty smażonej ze skwarkami z boczku (100g), dodać 100g pokrojonych pomidorów oraz posypać to tartym, żółtym serem (100g). Łącznie to będzie spory posiłek: 400g a w nim: białko 39g (10g z boczku i 29 z sera), tłuszcz 82g (53g z boczku i 29 z sera) oraz węglowodany 12g (5 z pomidorów i 7 z kapusty). A to dopiero 12g węglowodanów! Możesz więc jeszcze zjeść 5 (PIĘĆ!!!) takich dań, zanim sięgniesz 60g węglowodanów, które wyliczyłem na wstępie. 5 posiłków po 400g – to 2 kg jedzenia. Nie znam wielu osób, które są w stanie tyle zjeść w ciągu doby, zaś kaloryczność każdego z tych posiłków jest tak duża (156+738+48=942kcal), że komórki nie mają nawet cienia szansy na głodowanie i większość ludzi nie zje więcej niż 2 takie posiłki na dobę.
Przykładowe tabele zawartości białka, tłuszczu i węglowodanów znajdują się tutaj (w górnym menu rozwija się link „tabele”). Jak widać, z powyższego przykładu (i wcześniejszego linku do wywiadu), w takiej diecie jest miejsce na wszystko, więc nie da się o niej powiedzieć że jest monotonna. A tłuszcz nie jedno ma imię: nie musi to być smalec czy oliwa. Może być awokado, kokos albo bita śmietana czy lody.
Witaj,
Bardzo ciekawy artykuł.
2 pytania:
– co z cholesterolem?
– co jeść skoro właśnie wykluczyłeś wszystko co spożywam w akcie „zdrowego żywienia”, a i tak ważę 102kg ;) (fakt ze mam problem z tarczycą – niedoczynność i Hashimoto)
Pozdrawiam! :)
O cholesterolu napisałem artykuł, ale pisałem też wielokrotnie w komentarzach. Powstał także odrębny tekst o smalcu, a w nim także sporo informacji o cholesterolu.
Cholesterol zawsze jest problemem u osób zjadających za dużo węglowodanów oraz białek (profil lipidowy jest bardzo niekorzystny, przeważają LDL i VLDL oraz wysoki poziom trójglicerydów). Przy pożywieniu bogatym w tłuszcz profil lipidowy się zdecydowanie poprawia (wzrost HDL, spadek LDL i TG), ustępują stany zapalne, zmiany miażdżycowe i wiele innych niekorzystnych objawów.
Magdo, jak sama piszesz – próbujesz „zdrowo się odżywiać” a mimo to nadal Twoja waga jest daleka od Twoich oczekiwań. Już cytowałem link do tego bloga, ale zacytuję ponownie – te same objawy opisuje ta osoba, włącznie z problemami z tarczycą (to akurat występuje zawsze, w zbyt dużej podaży kwasów omega-6 – czyli oleje rafinowane). Spróbuj odżywiać się zatem wbrew temu, co piszą w kolorowych czasopismach (ale jak podawałem w tekście – również wbrew temu, co zalecają dietetycy). Przetestuj się przez miesiąc. To wystarczy – i zobaczysz jak się czujesz, jak reaguje Twoje ciało i jak zachowuje się waga.
To bardzo trudno wytłumaczyć komuś, kto od zawsze jadł chleb, ziemniaki i makaron. Serio, wiem jak jest z moimi znajomymi, czy częścią rodziny. Ale jeśli ktoś spróbuje chociaż „z ciekawości” albo jako „ostatnia deska ratunku” – i zaczyna odczuwać wszystkie pozytywne zmiany (np. cera, mniejsze napięcie, lepszą reakcję na stres, brak wykwitów skórnych, dolegliwości żołądkowych, brak migren, odczuwalną poprawę stanu uzębienia i ogólnego zdrowia) to później boi się lekarza – w obawie „co on na to powie, jak zobaczy moje wyniki”. Ale okazuje sie, że te wyniki wcale nie są złe (a nawet lepsze niż kiedykolwiek). I co ciekawe – można sobie wyobrazić życie bez ziemniaków, mąki i chleba :) Oczywiście tradycyjnym rozumieniu. Bo frytki czy placki ziemniaczane na smalcu albo kromka z masłem, serem białym i pomidorem krzywdy na tej diecie nie zrobi :)
Witam,
Mam rozumieć że polecasz dietę Montignaca, stosowanie Indeksu glikemicznego. Kiedyś po gwałtownym przytyciu szukałam powodu, znalazłam tę dietę i starałam się omijać produkty z wysokim indeksem. Oduczyłam się słodzenia herbaty, zaczęłam jeść makarony pp, niestety najlepsze produkty nie są najtańsze odpowiedni ryż, chleb, najtańsze ziemniaki mają najwyższy indeks. Jak jeść zdrowo i w miarę oszczędnie??
Sandra, co do zasady Montigniac ma rację – winę za otyłość ponosi cukier i insulina, stąd promuje on żywność o niskim indeksie i niskim ładunku glikemicznym. We wcześniejszym komentarzu podałem link do obszernego, polskiego opracowania tego zagadnienia.
Problem, który ja dostrzegłem z Monigniacem (testowałem go przez 4 miesiące skrupulatnie zapisując swoje samopoczucie oraz wyniki morfologii wykonywanej co 2 tyg), jest taki, że nie promuje on dobrych białek skupiając się jedynie na ładunku glikemicznym <50 i <60 w docelowym etapie. Polegając wyłącznie na tych zaleceniach odczułem np. większą zapadalność na infekcje (zwykłe przeziębienia), niższą wydolność organizmu, płytszy oddech, większe pragnienie, nieco słabsze włosy i paznokcie (jakby łamliwe czy kruche). Zaznaczam, stosowałem jej książkową wersję.
Utrzymywanie regularności posiłków było dla mnie również pewnym problemem w kwestii wytrzymania "reżimu" żywieniowego – jesli po solidnym śniadaniu nie byłem głodny, to mimo to jadłem obiad.
Zbyt dużo białka defacto również mi nie służyło (w nadmiarze i tak jest zamieniane na glukozę) i niepotrzebnie obciążało nerki.
I jak sama zauważasz – jedzenie węglowodanów o niskim indeksie i ładunku glikemicznym nie jest tanie ani łatwo dostępne (zima).
W moim przekonaniu – ale nie tylko w moim – dieta wysokotłuszczowa i niskowęglowodanowa zarazem – jest najlepszą odpowiedzią dla wszystkich ludzi, którzy chcą się czuć zdrowo. Niska waga i dobry stan zdrowia przyjdą samoistnie.
Dziękuję za obszerną odpowiedź. Na jajka się jednak nie skuszę (staram się je eliminować z diety z powodów etycznych, kupuję je sporadycznie tylko jeśli mam akurat dostęp do jaj tzw. „szczęśliwej kury”). Ciekawe jest to całe zamieszanie z insuliną.. na pewno warte przemyślenia.
Jeśli chodzi o strączki, to są sposoby na eliminowanie tych toksyn (np. kiełkowanie, namaczanie) lub eliminowanie ich działania (doprawianie odpowiednimi ziołami). Mam nadzieję, że takimi sposobami rzeczywiście skutecznie można się z nimi rozprawić, żeby nie wyrządzały więcej krzywy niż pożytku.
P.S.: Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę, że darmowy e-book, który wysyłasz zawiera wiele informacji kompletnie sprzecznych z tym co piszesz na blogu. Może wysyłasz go od zawsze i już nie pamiętasz co w nim jest =) Pozdrawiam.
Ula, ja sam kupuję jajka od wiejskich bab – nie wiem czy ich kury są szczęśliwe czy nie, ale po prostu te jajka mają lepszy smak niż sklepowe (choć są mniejsze, bardziej blade, często z ledwo słomkowym żółtkiem). Co do insuliny – jeśli poguglujesz na temat insulinoodporności – dowiesz się więcej (m.in. o tym dlaczego powstaje cukrzyca typu II oraz autoagresywna typu I).
Oczywiście masz rację – kiełkowanie zmienia niejednokrotnie strukturę chemiczną nasion (niekoniecznie w dobrą dla człowieka stronę), podobnie jest z fermentacją (samo namaczanie nie wystarczy). Stąd np. głodujące narody afrykańskie wolą otrzymywać nasiona sorgo/prosa/kukurydzy, z których przyrządzają ferment, a potem gotują leguminy. Podobnie w dawnej Polsce – jadło się tylko chleby na zakwasie. Drożdże zaś pomagały zamieniać wiele toksyn podczas fermentacji. Dzisiaj używa się głównie polepszaczy bo nikt nie ma czasu na hodowlę szlachetnych drożdży, zaś kwaśne pieczywo nie jest chętnie kupowane. Problem w tym, że ludzie nie mają wielodzielnych żołądków, tak jak trawożercy – a to sprawia, że trawienie roślin zawsze będzie dla nich kłopotem od strony chemicznej (mają także inną florę bakteryjną, która odgrywa niebagatelną rolę w trawieniu roślin).
PS. Ebook to celowe działanie. Ten artykuł własnie pokazuje kontrast pomiędzy tym, co „powszechnie znane i akceptowane” oraz tym, co jest faktem wynikającym z doświadczenia naukowego. Wiele osób zwróciło mi już uwagę taką jak ty – ebook ma się nijak do idei, którą przedstawiam na blogu. Ale tylko dzięki temu udaje mi się zaszczepić pewną myśl, ideę – samodzielnego badania tego co jem, jak jem i jakie mam życie. Takie kontrastowe przedstawienie poglądowych teorii z twardymi faktami daje najwięcej do myślenia.
Żółtka trudno zastąpić – http://www.stachurska.eu/?p=1659 . Lepiej je jadać, choćby zmieniając przyzwyczajenia.
Artykuł jest super. Jednak mnie bardzo interesuje kwestia „ustępstwo” w postaci większej podaży węglowodanów i cukru sprawia, że organizm przestawia się z beta-oksydacji (spalanie tłuszczów) w glikolizę (spalanie cukru) z wszystkimi tego konsekwencjami (insulina, gromadzenie trójglicerydów w tkance tłuszczowej).
Niestety jestem mocno uzależniona od różnego rodzaju słodkości i choć od pewnego czau staram się je ograniczać to jednak zdarzają mi się chwile słabości. Czy takie ciastko, czekoladka itp. jest w stanie wszystko zburzyć a jeśli tak to co dalej?
Ania, dieta wysokotłuszczowa, niskowęglowodanowa kiedy staje się już nawykiem żywieniowym (codziennym modelem żywienia) wcale nie oznacza rezygnacji ze słodkości. Sekret tkwi w proporcji – jeśli ją zachowasz, to Twoje węglowodany mogą pochodzić wprost z czystej glukozy. Albo cukru spożywczego – ciastek, deserów i czekolady. Przykładem prostego, smacznego i nie kłócącego się z zasadami deseru niech będzie kogel-mogel z 3 żółtek, łyżki cukru i łyżki kakao, blok czekoladowy czy sernik na żółtkach i tłustym serze albo ciastka zrobione z 200g masła, 3 łyżki cukru, 200g mąki i 200g białego, tłustego sera. Można w nie zawinąć np. jabłka albo śliwki węgierki.
Mało tego, stosując wysokotłuszczowy i niskowęglowodanowy sposób żywienia nawet jeden dzień szaleństwa (objadamy się cukrem) nie stanowi istotnego zagrożenia. Oczywiście rodzi pewne komplikacje – co natychmiast widać w samopoczuciu, kłopotach trawiennych itp., potrafi również zniszczyć szlaki metaboliczne tłuszczy i zacząć budować te dla glukozy (glikoliza), jednak powrót w kolejny dzień do diety wysokotłuszczowej sprowadza organizm „do pionu”. Problemem może być częste odstępstwo („słodki dzień” raz w tygodniu) jednak z praktyki oraz doświadczeń (nie tylko moich) wynika, że na wysokotłuszczowej diecie apetyt na słodycze przechodzi niemal natychmiast po ustąpieniu objawów insulinoodporności. Podobnie z resztą z alkoholem, którego organizm nie chce już przyjmować w takich ilościach jak kiedyś (zaobserwowałem u wielu osób np. rezygnację z piwa na rzecz wytrawnego wina), to z kolei wynika z nadmiaru kalorii, które spożycie alkoholu ze sobą niesie.
Rafale.. Z kilku jednak względów dieta zawierająca mięso jest dla niektórych (dla mnie) nie do przyjęcia. Nie wyobrażam sobie, żeby reakcje chemiczne w moim organizmie uzasadniały proceder masowej hodowli zwierząt w takiej formie i skali jak to ma miejsce obecnie. Staram się znaleźć złoty środek, choć nie czuję presji, bo nie mam nadwagi i lubię swoje ciało. Interesuje mnie przepis na to by tak pozostało =)
Jestem ciekawa jakie jest Twoje zdanie na temat tzw. badania chińskiego opisanego w książce dr Campbella „Nowoczesne zasady odżywiania”, jeśli ją czytałeś to będę wdzięczna za jakieś refleksje.
Ciekawe są Twoje wskazówki żywieniowe z któregoś z poprzednich postów. Czy myślisz, że ten bekon można by jednak zastąpić odrobiną fasoli? (uwielbiam fasolę ech)
Ula, bardzo sobie cenię to, że piszesz z punktu widzenia osoby nie jedzącej mięsa. Dla Ciebie to kwestia stricte etyczna, i nie chciałbym z nią polemizować, bo na tej samej zasadzie mógłbym dyskutować z Hindusem o spożyciu wołowiny czy z Żydem na temat konsumpcji wieprzowiny. Stąd skupiam się na procesach, które odbywają się w komórkach. Tak jak napisałem Ci we wcześniejszym komentarzu, można żywić się wysokotłuszczowo i niskowęglowodanowo nie jedząc mięsa (choć z punktu widzenia energetycznego to trochę droga „na około” w szlaku biochemicznym).
Sam unikam – jeśli tylko mogę – wszystkiego co jest „fermowe”, choć nie do końca mam pewność, że to się udaje. Większość ludzi jest niestety skazana na żywność „z marketu”. I chyba oboje się zgodzimy że zarówno takie mięso jak i rośliny – w porównaniu do ich odpowiedników hodowanych w małych, przydomowych gospodarstwach – różnią się jakością ogromnie.
Przykład z mojego ogródka: rodzą się w nim marchewki z kilkoma korzeniami, kapusta, która jest pojadana przez larwy motyli i sałata, którą jedzą mszyce i ślimaki. W markecie nie spotkałem ani jednego warzywa (ale i na targu, u tzw. handlarzy), które miałoby choć ślad szkodnika. I nie chodzi wcale o to, że oni to sortują przed sprzedażą. Te warzywa są zwyczajnie inne. Ostatnio wyrzuciłem jabłko, które stało w mojej kotłowni. Jabłko to znajdowało się w pudełku Happy Meal z McDonalds, razem z frytkami i jakimś hamburgerem, oraz zabawką, którą chciała nasza córka. Jabłko – zielone i piękne – wytrwało w mojej kotłowni 14 miesięcy. Było nieco pomarszczone – ale nie nosiło śladów nawet minimalnego zepsucia, pleśni czy czegokolwiek innego, mimo, że obok postawiłem drugie jabłko z mojego drzewa (zgniło całkowicie po 6 tygodniach), a w pomieszczeniu zakwaszał się ocet jabłkowy oraz „pracowało” wino.
Jeśli chodzi o Campbella – czytałem jego książkę, w oryginale bo w Polsce nie była jeszcze dostępna (ogromnie gruba z uwagi na cytację danych statystycznych), znalazłem u znajomego na półce (pierwsze wydanie). Generalnie zgadzam się tylko z jedną jego obserwacją: ani leki ani operacje nie są wstanie wyleczyć większości chorób dominujących w USA i Europie, natomiast można zrobić to za pomocą diety. Tyle, jeśli chodzi o mój wspólny z nim punkt widzenia. Teraz o tym, co nas różni:
1. Dane
Jak wspomniałem w książce China Study znajduje się cały zestaw danych statystycznych. Na szczęście ktoś je opublikował w Sieci, więc łatwo mogłem się pochylić nad ich częściową analizą. Zainteresowanych zapraszam tutaj, jest kompletna lista w plikach cvs wraz z etykietami danych (jeszcze z pierwszego wydania). Nieścisłości, które znalazłem są identyczne z tymi, które ktoś opisał tutaj, z czego główna jest taka, że u osób, które jadły głównie białko zwierzęce odnotowano niemal 70% mniej przypadków chorób serca, niż u tych, które jadły mniej białka zwierzęcego ORAZ u osób, które jadły więcej białka roślinnego, zanotowano 65% wzrost chorób serca wobec osób, które jadły mniej białka roślinnego. Więcej podobnych błędów jest tutaj.
Ponadto, więszkość analiz (to głównie meta-analizy jak u Ancela Keysa), które wykonał autor w swojej książce nie miały podłoża naukowego, a były jedynie „montażem” pewnych elementów wyciętych z całości (stąd meta-analizy). Całe jego dzieło jest jedynie obserwacją (a nie badaniem) choć niektórzy idą dalej pisząc „opinią autora”. Stąd też, publikacja China Study nie była cytowana w żadnym poważnym, opiniotwórczym czasopiśmie, ani bazie badań medycznych.
2. To nie były badania a obserwacje
Różnica pomiędzy obserwacją naukową a badaniem jest taka: naukowiec zaobserwował, że dzieci wykształconych rodziców również są wykształcone. Wniosek: jeśli Twoi rodzice są po studiach ty również skończysz studia. Badanie naukowe: naukowiec zbadał, że wykształceni rodzice mają w domu dużo książek, które czytają dzieci przez co stają się bardziej wykształcone. Przyczyną wyższego wykształczenia jest więc chęć nauki, a nie to, że rodzice mieli wyższe wykształcenie. Albo obserwacja: gdy w październiku
spada śnieg, pojawia się dużo wypadków drogowych – versus badanie: kiedy w październiku spada śnieg, kierowcy jeżdżą jeszcze na letnich oponach więc przyczyną wypadków jest brak opon zimowych. Obserwacje z natury nie mówią nic o przyczynach, jedynie opisują (często bardzo dokładnie) efekty.
Przedstawiają jedynie korelację pomiędzy dwoma zagadnieniami a nie przyczynę wynikową.
3. Szczegółowa krytyka
Szczegółową krytykę wykonała już Denise Minger (przez 10 lat była wegetarianką) i osobiście zgadzam się z nią. Jej krytyka wywołała ripostę Dra Campbella, ta jednak ponownie została „storpedowana” merytorycznie przez środowisko naukowców, biochemików oraz lekarzy.
Podsumowując China Study Dra Campbella są podobne do badań wykonywanych przez Ancela Keysa, który wmówił ludziom, że cholesterol jest zły i powoduje choroby serca oraz zawały. Jednak plus dla tego człowieka za to (i dla wszystkich innych), że chce mu się szukać sposobu na dobre odżywianie i dobre życie dla ludzi. W końcu nie myli się tylko ten, kto nic nie robi.
Mam cukrzycę typu 2 i jadam właśnie: ciemne lub chrupkie pieczywo, wszystko chudziutkie, nie jadam wszystkich warzyw i owoców tylko wybrane, pięć posiłków i ogólnie większość zakazów niż przyzwolenia. Ten artykuł jest dla mnie balsamem i już widzę, że mogę zmienić swoją dietę. Bo mimo diety, te cholerne kilogramy „wiszą”. Wielkie dzięki. Ale lody mogę jeść, a je naprawdę uwielbiam. A może kiedyś jakiś artykulik ze wskazówkami dla „słodziaków”? Proszę.
Małgorzato, rozmawiałem wielokrotnie z osobami które cierpią na cukrzycę w różnych stadiach. Sami stwierdzali, że im bardziej zmniejszali ilość węglowodanów, tym lepiej się czuli i mniej jednostek insuliny musieli sobie podawać. Nie zalecałbym Ci natychmiastowego porzucenia swojego modelu żywienia ale stopniową zmianę wraz z obserwacją reakcji (najlepiej pod kontrolą lekarza, albo bliskiej osoby która zna już Twoje reakcje insulinowe).
Niestety, na diecie zbudowanej na węglowodanach kilogramy będą „wisieć” bo muszą (Jest kilka wyjątków, np tzw dieta japońska czyli ryż + ryba, gdzie występują głównie węglowodany, nieco białka oraz minimum tłuszczu, ale to temat na osobny artykuł. Testowałem również i tę dietę i mam pewne spostrzeżenia.). To wynika z metabolizmu komórek, który tutaj opisałem.
Pisałem już, że częstym problemem u „słodziaków” są kamienie żółciowe. Powstały dlatego, bo w diecie wyeliminowano tłuszcze, przez co zastała w pęcherzyku żółciowym żółć wytworzyła złogi. Temat jest do ogarnięcia i pokonania samodzielnie.
Zagadnienie cukrzycy to rzeczywiście temat na osobny tekst (i to całkiem pokaźny). W przypadku każdego typu cukrzycy (I i II typ) chodzi o to, żeby nie obciążać trzustki, która nie może produkować wystarczającej ilości insuliny która ma posłużyć do przeniesienia glukozy z krwi do komórek. Zawsze zadziwiały mnie zalecenia poradni diabetologicznych sugerujących obniżenie ilości węglowodanów a nie ich eliminację, skoro jak wiadomo, węglowodany zamieniane w glukozę powodują wzrost zapotrzebowania na insulinę. Po rozmowach z 2 diabetologami, wspólnie doszliśmy do nastepujących wniosków:
1. trzeba obniżać poziom cukru
2. człowiek musi coś jeść ale:
– nie może jeść tłuszczu, bo „przecież wiadomo że ten jest szkodliwy dla zdrowia”
– nie może jeść białek, bo one obciążają nerki, a w nadmiarze i tak metabolizują do glukozy
– nie można jeść łatwoprzyswajalnych węglowodanów (o dużym indeksie i ładunku glikemicznym)
Po dłuższej dyskusji (w warunkach grillowych niestety), diabetolodzy doszli do wspólnego wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest dieta oparta o węglowodany o niskim indeksie i ładunku glikemicznym, z częstymi posiłkami, niezbyt dużą ilością białka i niewielką ilością tłuszczu. Oraz podawaniem insuliny. Nadal będzie we krwi cukier, ale będzie to najzdrowsze z możliwych wyjść. Ot, takie „zło konieczne” czy „lepszy rydz niż nic”. Kontynuowaliśmy tę rozmowę później, na FB/GG, ponieważ byłem ciekaw ich reakcji na moje dociekania i wyniki badań które dotyczyły tłuszczy nasyconych oraz insulinoodporności. Obaj zgodnie stwierdzili że współczesne metody leczenia tej choroby nie są doskonałe, jednak umożliwiają przedłużenie życia we względnym komforcie „lepiej niż inne, które zostały przeanalizowane klinicznie”. Dziwi mnie jednak fakt, że nie przejawiali ciekawości wobec informacji, na temat narodów/plemion wolnych od cukrzycy (czy zespołu metabolicznego) z których poszczególne jednostki wyemigrowały do USA czy Europy, po czym zapadły na tę chorobę. Na tym przypadku widać, że nie jest to kwestia genotypu jakiegoś plemienia czy grupy etnicznej, ale ewidentny przykład wpływu diety i sposobu życia na powstanie choroby. Przyznali jedynie, że w tym świetle dieta oparta o tłuszcz (a nie węglowodany) jest „logiczna i warta rozważenia”.
„Maslo maslane, czyli kit”
Czytam 2gi raz od dechy do dechy i generalnie artykul dla mnie jest wysoce inspirujacy i przyklad Pani Edyty dajacy mocno do myslenia, ale z argumentami „Maslo maslane, …” nie zgadzam sie, bo przeciez wzrost to cos innego niz tycie.
ps. szykuje sie do 2-miesiecznej proby diety niskoweglowod i wysokotłuszcz i juz wiem, ze bedzie działąc, bo obserwuje u siebie spadki wagi gdy obywam sie bez weglowodanow (i to z dnia na dzien), za to po porcji makaronu zwlaszcza, czy ryzu, waga leci do gory z automatu. Lepiej moje body toleruje ziemniaki, chleb tez niestety zdrajca zle wplywa na wage. Diety wysokotlusz boje sie z innego wzgledu – mam wstret do tluszczu, hyhy, i juz mnie mdli na sama mysl :P:P:P
Przyklad Dziewczyny z bloga, ktory mi podales Rafale=strzal w 10. Dziewczyna opisala mnie po prostu. Puchniecie, „scięcia” energetyczne okolo 14.00… Niesamowite. Dzieki raz jeszcze. Za inspirację – zgodnie z motto „cechującą najlepszego nauczyciela”. Brawo.
Magdo, z punktu widzenia fizjologi tycie jest wzrostem. „Coś” każe komórkom tłuszczowym zwiększać swoją ilość (i objętość). Mechanizm wzrostu mięśni (na skutek ćwiczeń) również można uznać za tycie (podnosi się przecież waga) jednak jest to zwyczajnie wzrost komórek na które jest zapotrzebowanie w pewnych okolicznościach (czasem endo- czasem egzogennych).
Co ciekawe, komórki tłuszczowe są jednymi z nielicznych komórek w naszym ciele, które nie podlegają atrofii/apoptozie. Każda inna komórka (dobrym przykładem są komórki mięśniowe), kiedy przestaje być potrzebna ulega apoptozie – umiera i zostaje „zdemontowana”. Komórki tłuszczowe raz wytworzone, nie umierają nigdy – są jedynie „opróżnione”. To kolejny mechanizm, który natura wymyśliła po to aby ustrzec nas przed śmiercią – w chwili gdy jest dostępny nadmiar pożywienia, zamiast tracić czas na tworzenie „magazynów” – po prostu uzupełniamy te, które wytworzyliśmy wcześniej w naszym życiu. Jeśli ilość cukru/insuliny w naszym ciele jest cały czas wysoka, wówczas tkanka tłuszczowa otrzymuje sygnał do produkcji (wzrostu) kolejnych komórek tłuszczowych zdolnych do magazynowania trójglicerydów.
Jeśli chodzi o wstręt do tłuszczu – wiele osób go ma, bo kojarzy im się ze smalcem, słoniną czy tłustą śmietaną – każdy ma swojego potwora :) Ale może dla Ciebie nie będą straszne orzechy, oliwa, awokado, kokosy, słodka śmietanka (36%), tłuste ryby (makrela, łosoś) czy żółtka. Tabele które podałem wcześniej można sortować pod względem białka/tłuszczu/węglowodanów – powinny być dla Ciebie pomocne.
Co do linka dot. relacji dziewczyny. Nie ma zbyt wielu takich materiałów pisanych „po prostu” (jest dużo pisanych przez „ewangelistów” i fanatyków jakichś diet), w angielskojęzycznej blogosferze jest ich więcej (są związane z hasłem diety paleo). Ale sam wielokrotnie „przestawiając się” celowo na węglowodany doświadczałem tego uczucia, które opisuje autorka. Nie miałem zbyt dużo wytrwałości i zazwyczaj jadłem nadmiar węglowodanów (wysoki indeks i ładunek glikemiczny) przez 4-6 tygodni (zazwyczaj przed zastosowaniem kolejnej diety, którą chciałem przetestować), ale to wystarczało żeby: zwiększyć wagę o 15% (do 110kg), podnieść ciśnienia, stężenie cukru, zepsucie profilu lipidowego, obniżenie wydolności, spłycenie oddechu, zwiększenie pragnienia i łaknienia (butelka wody przy łóżku), napuchnięcie stawów, obniżenie odporności (opryszczka, łupież), zły wygląd skóry (łojotok, trądzik), bóle głowy i brzucha (zauważałem, kiedy zjadłem ponad 300g słodyczy na dobę), osłabienie koncentracji, nerwowość (zwłaszcza po słodkich ciastkach, sokach i napojach), napady głodu przed snem, niechęć do aktywności, problemy z wyspaniem się.
Wiem, że podobnych objawów doświadczały inne osoby, w których diecie występowały takie „sycące” węglowodany. Większość z nich nadal tego doświadcza i nie widzi związku z tym co jedzą, nawet nie są skłonni do przetestowania (krótkotrwałego) innego modelu żywienia (niekoniecznie tłuszczowego, ot po prostu niskowęglowodanowego).
Niestety znam problem „plastikowych warzyw”, dlatego z kilkunastoma rodzinami założyliśmy tzw. kooperatywę spożywczą i poszukujemy wspólnie zdrowych i ekologicznych produktów. Dopiero zaczynamy, ale już widać, że to się sprawdza.
Czytam blog tłuste życie i wywiad z panią z leniwym pieskiem, bardzo ciekawe. Myślę, że moja dieta wygląda nieco podobnie (poza mięsem), widzę sporą szansę na zwiększenie ilości tłuszczu i ograniczenie węglowodanów skoro to kwestia proporcji, a nie całkowitej rezygnacji. Z tłuszczów używam głównie oleju lnianego, oliwy z oliwek i oleju rzepakowego nierafinowanego, czasem masła, śmietanki kokosowej i innych źródeł tłuszczów np.awokado, orzechów i nasion. Moją słabością są słodycze niestety.. podobnie jak Małgorzaty (kilka postów wyżej). Z tego co piszesz apetyt na słodycze mija po jakimś czasie stosowania diety, mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam i że doczekam tej chwili (to dopiero byłby cud heh).
Dziękuję za podzielenie się opinią o książce i pozdrawiam.
Ula, ta „spółdzielnia spożywcza” to całkiem dobry pomysł. Ja też mam swoich sprawdzonych dostawców, a nawet „listę rezerwową”. Dzięki temu „wiem co jem” (a raczej mam pewne przekonanie np. że kury były karmione ziarnem, a nie mączką rybną).
Dokładnie tak jak piszesz – to jest kwestia zmiany proporcji w diecie, a nie rezygnacji z diety wegetariańskiej. Plus dla Twojego organizmu jeśli nie unikasz jajek czy żółtego sera, bo to zwiększa wavhlarz możliwości.
Obserwując siebie oraz szukając różnych informacji na temat współzależności szlaków metabolicznych zauważyłem, że po przekorczeniu pewnej ilości energii dostarczanej z tłuszczem (dla każdego indywidualnej), nagle występuje „stop” na dodatkowe, wysokokaloryczne posiłki. Obrazowo, mogę to przedstawić tak, że dobra mama mówi dziekcku – zjedz najpierw obiad, później dostaniesz słodki deser – w trosce o to, aby najpierw dziecko zjadło pożywne danie, a potem, jeśli „będzie miejsce” – może zjeść „puste kalorie”. Gdyby matka zachowała się odwrotnie, dziecko karmiłoby się tylko słodyczami, nie jedząc obiadu.
Per analogiam, spożycie posiłku, w którym dominuje tłuszcz (przypominam, że beta oksydacja tłuszczu dostarcza 2,5 razy więcej energii niż glikoliza cukru, ponadto tłuszcz „syci” komórki na dłużej niż cukier), sprawia, że człowiek ma mniejszą ochotę na wysokoprocentowy alkohol (dostarcza podobne ilości energii co tłuszcz) oraz cukier.
Z mojego doświadczenia, najszybciej jednak człowiek uodparnia się na zapach świeżego chleba czy ciepłych drożdżówek. To równiez ciekawe – sam widok węglowodanów (albo myśl o nich) powoduje wydzielanie insuliny u człowieka, niejako przygotowując organizm na przyjęcie cukru. Po pewnym czasie to przestaje na człowieka „działać”, podobnie jak zapachy z pizzerii czy grilla :)
Nie Małgorzata tylko Ania, pomyliłam się =)
Przy zalewie kaskadowym różnych diet, albo tak jak Ty trzeba każdej spróbować, albo zaufać komuś i wykorzystać jego doświadczenia. Jestem pewna, że mój sposób odżywiania nie jest właściwy, bo mam super paradontozę. Wiem, że to musi oznaczać jakieś złe proporcje w żywieniu! Ale jakie? Może właśnie unikanie węglowodanów i spożywanie większej ilości właściwych tłuszczów to ten klucz?
Joanno, nie chciałbym, żebyś ufała komukolwiek (mnie również). Zależy mi na tym, żebyś Ty (i inni) zaufała sobie. Żebyś zaczęła sięgać dalej, niż sięgają obiegowe opinie i marketing. W moich tekstach pokazuję, że fakty mają się nijak do obecnego stanu wiedzy (często ugruntowanego już kilkadziesiąt czy kilkaset lat). Poleganie na kimkolwiek to ciągle chodzenie po omacku. Poznanie siebie (a do tego niezbędne są eksperymenty, bo jesteśmy różni i to co dobre dla mnie nie musi być w takim samym stopniu dobre dla innych).
Jeśli chodzi o paradontozę – w zasadzie każdy stomatolog, którego zapytałem mówił, że to choroba nieuleczalna i zawsze kończy się u protetyka.
Wtrącę małą anegdotę. Dość dawno temu handlowałem z Mongolią. Z jednym z klientów, nawiązałem bardzo fajną relację handlową, która zaowocowała przyjaźnią. Jakoś przy okazji wyszedł kiedyś temat dentystów. Powiedział mi, że jeszcze na początku XX wieku w Mongolii nie było w ogóle osób, które trudniłyby się stomatologią. Jeśli komuś uszczerbał się ząb, szedł do kogoś na miarę złotnika, kto wyrywał ułamany ząb i wstawiał złoty implant. Dzisiaj w Ułan Bator jest 1,2 miliona mieszkańców i około 300 dentystów (1 na 4000 osób). W Warszawie jest 1 na 1000 (zaleca się otworzenie gabinetu stomatologicznego przy 1000 potencjalnych klientów). Mongołowie od wieków byli narodem pasterzy, zbieraczy i myśliwych. Nie znali rolnictwa ponieważ prowadzili koczowniczy tryb życia. W związku z tym ich głównym źródłem pożywienia było mięso i mleko (wielbłądów, koni, krów, owiec). I od wieków byli znani z bardzo silnych, zdrowych zębów. Dopiero „cywilizacja” (podobnie jak u Eskimosów na Grenlandii) przyniosła im w prezencie choroby jamy ustnej i zębów oraz dentystów. Ciągle jest ich mniej niż w krajach „cywilizowanych” ponieważ penetracja zachodnich nawyków żywieniowych ciągle jest relatywnie niewielka.
Wracając do tematu – istotnie jest tak, że zmniejszenie węglowodanów oraz unikanie wszelkiej maści cukru przy zwiększonej podaży tłuszczu (najlepiej kwasów nasyconych) sprawia, że nie tylko paradontoza zostaje zatrzymana, ale cofa się. Choroby zębów (ubytki) niestety się nie wyleczą (nie zmineralizują) jednak ogólny stan jamy ustnej ulegnie zdecydowanej poprawie. Zniknie kamień nazębny (to ciekawe uczucie, gdy któregoś dnia wypuwasz piasko-kamyki a język czuje na zębach zmianę „wyglądu”). Znika również „serowaty” nalot na zębach, który pojawia się u osób, które jedzą węglowodany. Ten nalot to efekt działania bakterii, które już w jamie ustnej rozkładają cukry tworząc przy tym kwasy uszkadzające szkliwo. Niestety – nawet wielocukry takie jak skrobia, pod wpływem amylazy ślinowej już w jamie ustnej rozkładana jest na prostsze cukry, które owe bakterie bardzo chętnie skonsumują.
Z czasem stosowania wysokotłuszczowej i niskowęglowodanowej diety, ta niekorzystna flora bakteryjna może być zmniejszona do minimum, tak, że nie stanowi zagrożenia ponieważ nie znajduje korzystnych warunków bytowania w jamie ustnej (brak cukru).
Całej rodzinie przesyłam Twoje artykuły. Dziękuję
Próbowałam dziś zastosować tę dietę i doszłam do wniosku, że to nie takie proste jednak.. Najtrudniej unikać cukru.. jest chyba we wszystkim..
Mam pytanie.. czy jest jakiś zastępnik cukru (nie fruktoza, dowiedziałam się, że jest toksyczna jak alkohol), który nie wywołuje skoku insuliny a jednocześnie nie jest szkodliwy?
Istotnie, fruktoza jest jednym z najpowszechniejszych i najbardziej szkodliwych cukrów (problem opiszę zapewne osobno, razem z syropem glukozowo-fruktozowym) ogromnie obciążającym wątrobę.
Trudno mi cokolwiek Ci doradzić, bo wszystkie moje porady oparte byłyby o tłuszcze zwierzęce więc nie byłyby dla Ciebie pomocne.
Niestety nie znam sposobu na zastąpienie cukru, który byłby słodki a jednocześnie nie metabolizował do cukru. Sztuczne słodziki (albo naturalne, np. ksylitol) często są bardziej toksyczne po strawieniu.
Wg moich obserwacji (siebie i znajomych) później stopniowo przechodzi ochota na słodycze i człowiek w zupełności obchodzi się 1-2 łyżeczkami miodu czy cukru. Potem, kiedy człowiek już doskonale „czuje” swoje ciało, wie kiedy jest „o jedną czekoladkę za daleko”. Wiele osób zauważyło, że przy wzroście spożycia tłuszczu o 1g na 1kg masy ciała spada zapotrzebowanie na węglowodany o 3-4g.
Jeśli chcąc schudnąc nie należy przekraczać 10g węglowodanów na kg m. c. to jaka jest norma dla białek? Za dużo białka obciąża nerki -jak tego uniknąć?
Karolino, pomyliłaś się o rząd wielkości: nie należy przekraczać 1g na 1kg masy ciała. Dla białek norma jest taka sama. Innymi słowy, jeśli ktoś waży 100kg powinien spożywać dobowo 100g węglowodanów oraz 100g białek oraz 300-350g tłuszczu (najlepiej nasyconego, zwierzęcego). Przy takiej ilości białka nie nadwyrężą nerek (mało tego, nawet dieta oparta wyłącznie o białka zwierzęce – np. dieta paleo – u zdrowej osoby nie spowoduje niczego złego – organizm wymusi jedynie pragnienie, aby szybciej usuwać mocznik).
Przyznaję.. machnęłam się o jedno zero ;-)
Rafale bardzo dziękuję za obszerną wypowiedź dla „słodziaków”. Ale i tak liczę, że kiedyś!! będziesz miał czas i poświęcisz nam kilka artykułów. Wzięłam sobie do serca Twoje uwagi i nowa dieta wisi już na lodówce. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.
Ile trzeba czekać na „ustąpienie objawów insulinooporności”?
Karolino, wszystko zależy od stopnia insulinoodporności, choć nawet w trudnych przypadkach z założeniem ścisłego zachowania wymogów tego sposobu odżywiania (proporcje białka, tłuszczu i węglowodanów 1:2,5-3,5:1) trwa kilkanaście dni. Później odbywa się już proces spalania trójglicerydów z tkanki tłuszczowej ponieważ insuliny nie ma w zasadzie w krwioobiegu, poza niewielkimi ilościami na potrzeby tej niewielkiej ilości węglowodanów, i to 2-3 razy na dobę, wraz z posiłkami które dzięki dużemu ładunkowi energetycznemu sycą na bardzo długo (większość osób je 2 posiłki na dobę: śniadanie i obiadokolację).
’Podaż cholesterolu w pożywieniu hamuje jego syntezę w wątrobie. Mechanizm ten jest jednak często niesprawny. U ludzi odżywiających się normalnie kalorycznie, dieta bogatocholesterolowa powoduje jego wzrost we krwi. Natomiast u osób pozostających na diecie niskokalorycznej – spada tworzenie własnego cholesterolu. I dlatego przy diecie zawierającej nawet dużo cholesterolu może dochodzić do obniżenia jego poziomu we krwi. W stanach głodzenia może dochodzić do zwiększonego wydalania cholesterolu wytworzonego w wątrobie z żółcią i zmniejszenia zwrotnego wchłaniania w jelitach’.
Cytat z: http://www.sluzbazdrowia.com.pl/artykul.php?numer_wydania=3335&art=1
Czyli wusokotłuszczowo TAK, ale NIE wysokokalorycznie – czyli kalorie bezwzglednie trzeba liczyc, aby korzystac z dobrodziejstw tej diety.
Magdo, artykuł, który wkleiłaś (dziękuję, przyda się innym czytelnikom), w pewnym sensie dobrze opisuje mechanizm obniżania poziomu cholesterolu. Piszę „w pewnym sensie” ponieważ jest to wyjaśnienie bardzo ogólne.
Prawdą jest, że medycyna nie wie dlaczego dieta bogata w nasycone kwasy tłuszczowe nie powoduje wzrostu poziomu cholesterolu a ponadto normalizuje jego poziom i poprawia profil lipoprotein VLDL/LDL/HDL. Biochemia potrafi odpowiedzieć na te pytania, jednak w złożoności i indywidualności każdego organizmu podobne informacje „na wejściu” mogą dać inne efekty.
Uogólnieniem, z którym tutaj nie chcę się zgodzić jest fragment „normalnie kalorycznie”. Nie chodzi o to ile kalorii się przyjmuje – ale z czego te kalorie pochodzą. Oto przykład: jeśli będę jeść 1000 kcal pochodządzyć z białego cukru albo alkoholu, to choć te substancje nie zawierają cholesterolu to jego poziom wzrośnie (zostanie zsyntetyzowany w wątrobie). Wzrośnie również poziom trójglicerydów. Jeśli skonsumować tę samą ilość kcal z nasyconych kwasów tłuszczowych (smalec, tłuszcz kokosowy), wówczas poziom trójglicerydów i cholesterol całkowity unormują się osiągając wartości naturalne dla danego organizmu, zaś profil lipidowy będzie się poprawiał (oczywiście w przypadku regularnego odżywiania się w ten sposób, a nie jednego dnia próby).
Ważny jest Twój własny wniosek na końcu: istotnie, należy jeść wysokotłuszczowo (dbając o to, aby przeważały tłuszcze nasycone, zwierzęce oraz omega-3 – ryby, tran, olej lniany). Przy takim sposobie żywienia niestety (na szczęście?:)) nie da się jesć wysokokalorycznie – innymi słowy bardzo truno jest się przejadać. Jeśli ktoś próbował, może to potwierdzić. Nie da się zjeść 1 kostki masła „na jednym posiedzeniu”, łyżeczką. Mimo, że 200g daje ok 1500kcal (więc jest poniżej zalecanej diety 2000kcal), to tak zjedzone masło syci już po 100g. Na próbę proponuję zrobić omleta z 1 jajka, łyżeczki mąki, i łyżki śmietany, a to usmażyć na połowie kostki masła. Zjeść razem z tym masłem – jeśli na słodko to położyć maliny lub prawdziwą bitą śmietanę kremówkę, a jak na słono to z pomidorami i żółtym serem. Takie śniadanie u osób odżywiających się wysokotłuszczowo załatwia głód na 12-18 godzin.
Co do liczenia gramów i kalorii – mając na uwadze to co napisałem powyżej (tłuszczem w zasadzie nie da się „przejeść” bo występuje odrzucenie, czasem odruch wymiotny jak przy każdym przejedzeniu) – wystarczy liczyć węglowodany i białko. A jeszcze prościej – spożywać tylko warzywa z ostrożnym liczeniem ziemniaków (20g węglowodanów w 100g), marchewki i buraków (10g węglowodanów w 100g warzywa). Nadmiar białka nie jest aż tak bardzo szkodliwy jak nadmiar węglowodanów, choć najlepsze efekty zarówno zdrowotne jak i redukcji wagi uzyskuje się przy utrzymaniu 1g białka na 1kg należnej masy ciała.
Na koniec, z mojego osobistego doświadczenia (i innych znajomych osób) wynika, że to „liczenie” trwa zazwyczaj 1-2 miesiące. Później odruchowo człowiek wie, ile czego powinien zjeść albo ile co ma białka.
witam,nie wiem jak sie zabrać za tą dietę …mam problem od 15 lat jadamy oleje roślinne i drób dużo węglowodanów i słodkiego …mąz utył do 100 kg ,a ja do 85kg (myślałam że to przez moja nerwice której nabawiłam sie 10 lat temu )mam napady obżarstwa ,az brzuch boli …..nie umiem się od tego uwolnic …
jak sie uratować i wreszcie schudnąc ..choć 10 kg
prosze o przykładowy jadłospis
dziękuję
@Aneto, źródła naukowe wykazują duży związek (korelację) pomiędzy chorobami (również na tle psychicznym) a nadmierną podażą kwasów tłuszczowych omega-6 (oleje roślinne, poza oliwą, olejem palmowym i kokosowym) oraz węglowodanów.
Rzeczywiście, nawyki żywieniowe bardzo szybko uzależniają (np. płatki z mlekiem na śniadanie czy kanapka na kolację albo nawykowe spożywanie rosołu z makaronem czy ziemniaków na obiad).
Przykładowy jadłospis i pomocne linki podałem w odpowiedzi dla ajgody. Dodatkowo proponowałbym jeszcze po tygodniu „tłustego” żywienia usunąć z diety wszystkie produkty mleczne (z masłem i śmietaną włącznie) na 3 dni. Zaobserwujesz różnice w samopoczuciu. Prawdopodobnie cierpisz na kłopoty z przydatkami skóry (słabe paznokcie i włosy) i samą skórą (wypryski, wydatne zmarszczki i suchość śluzówek) – eliminacja produktów mlecznych powinna tutaj pomóc. Później można do nich wrócić przez 3 dni w tygodniu.
A co z dną moczanową?
Czytam i słysze o roznych mniej ciekawych sytuacjach zwiazanych z dieta optymalna. Latwo tu o pomylke, bo ponoc to wina ilosci bialka w ogolnej dobowej proporcji BTW. Czyli takiej 'wielkiej’ samowoli to tu raczej byc nie moze.
@Magda, temat dny moczanowej jest dość rozległy i nie uda mi się go opisać w całości w tym komentarzu, jednak spróbuję go przedstawić oraz jego związek (a raczej brak związku) z dietą wysokotłuszczową, którą opisałem w tekście.
Moja wiedza o poszczególnych chorobach jest relatywnie niewielka ale jestem pewien i wiem to na 100%, że każda choroba bierze swój początek w jedzeniu (naszym lub przodków). To samo twierdził Herodot Czasem to nawyk, który trwa od lat, czasem chodzi o to co zjadło się dzień wcześniej. Dlatego w moich tekstach próbuję edukować i przekonywać ludzi do wzięcia odpowiedzialności za to co się je i za to, co się z tym jedzieniem dzieje w naszym ciele.
Nigdy nie podjąłbym się diagnozy jakiegokolwiek przypadku (z katarem włącznie) ponieważ nie jestem lekarzem a swoją wiedzę opieram wyłącznie o nauki ścisłe lub badania medyczne, które mają podłoże biochemiczne. Pewną różnicą może być to, że ja istotnie interesuję się człowiekem i jego życiem natomiast wielu lekarzy traktuje pacjentów jak przypadki lub pole do własnych doświadczeń bez uświadamiania pacjenta o tym, co się z nim będzie działo.
Wrócę do tematu: dna moczanowa w najpowszechniejszej postaci podagry (ból stawu palucha stopy) była nazywana chorobą hrabiowską ponieważ osoby wyższego stanu jadały więcej białka (miesa) w towarzystwie tłuszczu i węglowodanów (szczególnie cukru – fruktozy obecnej w słodkim winie). Dzisiaj na tę chorobę najczęściej chorują mężczyźni (preferują mięso bardziej niż kobiety, piją dużo alkoholu i często jedzą wysokowęglowodanowe posiłki), osoby towarzyskie, lubiące biesiadowanie przy suto zastawionych stołach. Często piwosze lub osoby które lubią dodatkowo słodkie desery po wysokobiałkowym jedzeniu.
Ten rodzaj żywienia odpowiada jednoczesnie za kłopoty z trzustką (z uwagi na ogromne ilości insuliny, które trzeba wyprodukować), nadwagą (ponieważ cukier i węglowodany rodzą insulinoodporność), kamieniami nerkowymi (duża ilość szczawianów oraz metabolitów białka, które mają tendencje do krystalizacji) oraz kamieniami żółciowymi (mała ilość tłuszczu zagęszcza żółć tworząc złogi które bolą przy dowolnym tłuściejszym posiłku – więc człowiek sukcesywnie eliminuje tłuszcze pozostawiając białko i węglowodany, które nasilają kamicę nerkową oraz dnę).
Białko to puryny. Przy dodatkowej podaży etanolu (alhohol) i fruktozy (cukier) puryny (choć to ważne cząstki będące składnikami DNA i RNA) po rozpadzie stają się solą sodową kwasu moczowego – moczanem sodu. Ten ma tendencję do krystalizacji w stawach tworząc mikroskopijne igiełki – i tak rodzą się objawy dny moczanowej – bóle stawowe.
Moczan powstaje w wielu innych przypadkach – np. przy zbyt dużym poziomie trójglicerydów (a to oznaka zbyt dużej ilości węglowodanów i cukru w diecie), natomiast duże stężenie moczanów (i późniejsze ataki dny) mogą mieć także przyczynę w niewydolności nerek. Np. osoba z dużą ilością moczanów w obiegu ale z wydajnymi nerkami nie będzie cierpieć na dnę, a osoba z kłopotami nerkowymi a stosunkowo niewielkiej ilości moczanów będzie cierpieć na bóle.
Zdrowy organizm produkuje ok 1g kwasu moczanowego (we krwi 7mg/dl lub 416 mmol/l) – chory zaś wielokrotnie więcej (20-30g). Niewielka część (350mg) produkowana jest przez nasz organizm, a pozostała to wynik „dostawy” puryn w pożywieniu. Dodatkowy problem w tym, że kwas moczanowy tworzy w słabo działających nerkach złogi i kamienie, których nie widac na USG ani RTG ponieważ nie zawierają w sobie wapnia tak jak kamienie szczawianowe i dopiero białkomocz albo kolki dają podstawę do wnioskowania co do obecności złogów moczanowych.
Co powoduje atak? Współczesna medycyna uważa, że chory na dnę to człowiek o podwyższonym poziomie stężenia kwasu moczanowego. Poniweważ powstaje on w wyniku metabolizmu białek – stąd prosty wniosek, że dieta bogata w białko sprzyja atakom dny. Problem w tym, że gdyby była to prawda, wszystkie osoby, które doznają ataku miałyby w tym momencie podobny lub choć zbliżony poziom kwasu a tak nie jest. Stąd nauka stoi w znacznej sprzeczności z medycyną, ponieważ nawet u osób które stale obniżają poziom kwasu moczanowego lekami ataki dny nadal występują. Stąd wielu bardziej oświeconych lekarzy za dnę uznaje dopiero pojawiające się ataki nie wiążąc ich z poziomem tego kwasu.
Co wyzwala ataki? Przedstawię to biochemicznie. Od razu napiszę – wcale nie białko (pisałem już o białku przy okazji zakwaszenia organizmu). Głównym determinantem biosyntezy puryn jest stężenie PRPP (5-fosforybozylo-1-pirofosforanu) i nie jest to żadna tajemnica – ot, fakt biochemiczny znany od wielu lat. Z kolei tempo syntezy PRPP zależne jest od rybozo-5-fosforanu (powstającego na szlaku (cyklu) pentozowym) i aktywności syntetazy PRPP. Enzymu zaczyna brakować wówczas, gdy szlak pentozowy (czyli sposób metabolizmu glukozy – jakby fabryka, która spala zjadane węglowodany) jest nadmiernie przeciążony metabolizmem glukozy (nadmiar spożytych węglowodanów). Przy braku enzymu, PRPP podnosi swoje stężenie i pojawia się atak. Jeśli enzym jest – PRPP jest „rozmontowywany” i ataku nie ma. Nawet na bardzo bogato białkowych dietach. Brak składnika (substratu – pentoz) to brak PRPP – a to oznacza brak ataków dny.
Tak więc ataki dny wzmaga to, co obciąża szlak pentozowy – posiłek obfity w cukry, węglowodany i alkohol (obciążają cykl pentozowy) I JEDNOCZEŚNIE białko (dostarcza puryn), choć na opisaną powyżej reakcję wpływ mają również pokarmy zbożowe i mleczne spożywane w nadmiarze, łącznie.
Dodatkowo atak wzmaga stres i zdenerwowanie. Kryształy odkładające sie w stawie (w płynie stawowym) są traktowane przez organizm jak ciało obce więc wysyła on wszystko aby się z „obcym” rozprawić – tak powstaje stan zapalny. Nie chcę wnikać w dokładny proces choć jest znany nauce – ulgę przynosi podanie leków które ograniczają wysyłanie przez ciało komórek „walczących” z ciałem obcym. Zielarze używali do tego celu korzonków zimowita jesiennego, dzisiaj używa się tabletek zawierających wyciągi z niego (kolochicynę).
Jak wyleczyć się z dny? Na szczęście dna jest uleczalna, choć przy długiej chorobie może doprowadzić do nieodwracalnych lub trudno regenerujących się zmian w stawach (podobnych do zapalenia reumatoidalnego stawów).
Należy całkowicie ograniczyć białko do ilości absolutnie niezbędnej dla organizmu (ok. 0,5g na kg należnej masy ciała, w późniejszym czasie można zwiększyć jednak nie więcej niż 0,8g) – najlepiej aby było to białko z żółtek jaj, w drugiej kolejności ser biały i żółty, oraz podroby (wątróbki – choć zawierają dużo puryn to mają dużo witamin i dobrej jakości tłuszczu). Unikać należy alkoholu (1 kieliszek wytrawnego wina do kolacji). Produkty węglowodanowe z warzyw w ilości nie przekraczającej 1g na 1kg należnej masy ciała.
Podczas stosowania takiej diety zaleca się odstawienie leków działających podobnie do aspiryny, zawierających kwas acetylosalicylowy (tzw. „przedzawałowe” leki typu Acard) oraz leków moczopędnych i innych przepisanych z powodów nadciśnienia i obrzęków.
Rafale , a czy stevia nie jest lepszym zlem niz cukier ?
Bożeno: Dla diet, w których trzeba kontrolować ilość węlgowodanów (tłusta, ketogeniczna, cukrzycowa) stewia (stewiozydy) są dobrym sposobem na „słodycz” ponieważ są słodsze kilkaset razy niż cukier a przy tym nie indukują odpowiedzi glikemicznej. Udowodniono nawet korzystny wpływ na pacjentów z nadciśnieniem i cukrzycą typu 2.
W moim przekonaniu to dobry zastępca cukru białego, jednak nie należy go nadużywać – tak jak innych słodkości (miód, owoce) – połowa wagi stewii to węglowodany, które – jeśli będą strawione – zamienią się w glukozę. W UE zalecane spożycie stewii nie powinno jednak przekraczać 4mg (miligramów!!) na 1kg masy ciała na dobę.
Zainteresowanym bardziej naukową stroną stewiozydów zapraszam do zapoznania się z tym badaniem (ang.).
Rafale prosze podaj przykładowy jadłospis na 1 dzień lub tydzień, dla mnie te proporcje gramy , są trudne.Jestem skłonna zaufać Tobie Twoim badaniom i obserwacjom
@ajgoda: Z polskich zasobów internetowych z takim jadłospisem może być kłopot. W naszym kraju jedynie Kwaśniewski i Atkins są znani jeśli chodzi o diety tłuste, niskowęglowodanowe. Natomiast jest sporo zasobów w języku angielskim (w Google pod hasłami low-carb diet example menu, ketogenic diet example menu.
Przykładowy jadłospis z książki J. Kwaśniewskiego znajduje się tutaj. Dla osób, które muszą mieć „kromkę” polecam placki serowo jajeczne – przepis ze zdjęciami z wykonania znajduje się tutaj.
Zachęcam natomiast do samodzielnego przeprojektowania posiłków, które jemy codziennie w taki sposób, że eliminujemy z nich produkty mączne i pochodne z mąki. Pozostałe warzywa ważymy i odczytujemy ilość węglowodanów, białek i tłuszczy. Następnie dodajemy odpowiednio tyle białka zwierzęcego
i tłuszczu aby spełnić proporcję 1g węglowodanów, 1g białka i 3g tłuszczu na 1 kg należnej masy ciała.
Przykład z mojego pełnego dnia:
Śniadanie: sałatka – tuńczyk w oleju (100g), majonez domowy 50g, cebula (50g), ser żółty edamski 50g, 2 ugotowane na twardo żółtka
, 50g oliwy – 1350kcal, białko 50g, tłuszcz 126g, węglowodany 5g.
Obiad: Żeberka (100g) duszone na smalcu (100g) z cebulą (100g) i duszona kapusta kiszona (100g) daje 1170kcal, białko 14g, tłuszcz 122g, węglowodany 11g.
Kolacja: sałatka – 200g brokułów, sok z połowy cytryny, łyżeczka tymianku, 50g domowego majonezu (4 łyżki) – 390kcal z czego białko to 6,5g, tłuszcz to 40g, węglowodany to 12g.
Dla mnie osobiście wystarczą dwa z podanych trzech posiłków. Łącznie dostarczą ogromnej ilości energii (prawie 3000kcal i zaledwie 28g węglowodanów). Jeśli mimo to miałbym ochotę na pół tabliczki (100g) czekolady (gorzkiej) to mogę sobie na nią pozwolić (560 kcal, 57 g węglowodanów). Generalnie to co napisałem powyżej starcza dla 2 osób.
Do wyliczania właściwych proporcji pomocny będzie ten kalkulator.
Czy tak mala ilosc weglowodanow nie grozi chorobami tarczycy? Czytalam ze wlasnie z takich wzgledow nie powinno sie ich drastycznie obcinac tylko jesc w okolicach ok 130g na dzien.
Anku, bez obaw, choroby tarczycy nie pojawiają się dlatego, bo jest niska podaż węglowodanów. Gdyby tak było, wszscy Innuici, Eskimosi, Indianie Kanady Północnej i mieszkańcy Syberii mieliby problemy z tarczycą.
Zarówno nadczynność jak i niedoczynność tarczycy mają charakter chorób autoagresywnych co jak wiadomo wynika z nadmiernej podaży węglowodanów w pożywieniu. Dobre opisy znajdują się tutaj i (mniej merytoryczny) tutaj – jasno z nich wynika, że przyczyną kłopotów z tarczycą jest dieta bogatowęglowodanowa.
Dla osób bardziej wnikliwych (ale niestety znających język angielski) doskonały podkast (mp3 do pobrania) na temat diety niskowęglowodanowej i związku z hormonami tarczycy (T3,T4) oraz to, jak (i w jakich warunkach) dieta niskowęglowanowa może być jednocześnie przyczyną i lekarstwem na problemy z tarczycą.
Dziekuje za odpowiedz. Czyli to kolejny straszacy mit. Dodam, ze odkad stosuje twoje wskazowki zywieniowe moje samopoczucie(moze poza poczatkowa faza;]skora, i obwody w talii ulegly znacznej poprawie. Nawet zeby sa bardziej, blyszczace?(nie wiem jak okreslic) To dopiero kilka tygodni, zobaczymy jak sie to potoczy. Pytalam o tarczyce bo boje sie takich chorob. Badania chetnie przeczytam :)
To nie do końca mit, nagranie (angielski podkast) dobrze to opisuje. Rzeczywiście jest tak, że dieta niskowęglowodanowa może być zarówno przyczyną jak i skutkiem chorób związanych z hormonami tarczycy. Podobnie jest w przypadku diet wysokowęglowodanowych – osoby żywiące się węglowodanami prostymi zazwyczaj po kilku miesiącach mają już nadczynność hormonów tarczycy. Na „tłustej diecie” potrzebna w organiźmie ilość hormonów tarczycy (głównie T3) jest niewielka.
Cieszę się, że czujesz się dobrze. Istotne jest ścisłe przestrzeganie ilości węglowodanów a tę niezbędną dostarczać w postaci warzyw (z wyłączeniem ziemniaków, marchewki czy buraków które mają dużo cukru – ziemniaki ew. jako frytki na smalcu albo placki ziemniaczane).
Co do zębów – to może być dla Ciebie (i innych) jeszcze bardziej zaskakujące – nie dość, że ich kondycja znacznie się poprawi tak samo poprawi się zapach z jamy ustnej, odczyn pH (gumy do żucia nie są wówczas potrzebne), odkryte dziąsła szybko się zabudowują, nadwrażliwość (pamiętasz reklamy pasty Sensodyne?) przestanie istnieć, tak samo jak kamień nazębny, który sam będzie się wykruszał (ale to za 4-5 mcy, kiedy obecność kwasów tłuszczowych w Twoim organiźmie będzie „powszechna”).
To wrażenie „błysku” zębów wiele osób określa też jako „gładkość” albo „wzmocnienie”. W rzeczywistości chodzi o to, że flora bakteryjna żywiąca się cukrem (i odpowiedzialna za próchnicę i większość chorób przyzębia) ginie, ponieważ nie ma dostarczanych cukrów, którymi się żywią. Najczęściej można to poznać po braku nalotu na zębach po kilku godzinach od posiłku albo po nocy.
Choć w moim przypadku mycie zębów to raczej przyzwyczajenie niż konieczność, to istotnie jest tak, że wiele osób na tłustej diecie nie myje ich wcale (to może dramatyczne, w świecie gdzie co druga reklama każe „utrzymywać higienę jamy ustnej” vide pasty, gumy do życia, płyny do płukania ust, szczoteczki) a mimo to podczas regularnych wizyt u stomatologa nie ma od wielu lat żadnych ubytków ani problemów z przyzębiem. Z resztą, jeśli ktoś oglądał programy archeologiczne to widział, że czaski z paleolitu (epoka przed-rolnicza) miały zachowane wszystkie zęby w doskonałym stanie.
Problem w początkowej fazie zazwyczaj związany jest z tzw. syndromem odstawiennym (podobnym do poalkoholowego czy ponarkotykowego) i najmocniej uwydatnia się wieczorem w trzeciej dobie. Tak przynajmniej zaobserowałem u wszystkich znanych mi osób i u siebie (przy testach różnych diet). Póżniej organizm naturalnie przestaje mieć ochotę na węglowodany, słodycze (czekolada czy lody mogą być wyjątkiem) a”sklepowe” wędliny i kiełbasy stają się nadmiernie słone.
dziekuje bardzo za odpowiedz! naprawde pomocne informacje. Czyli powinno sie utrzymywac ok 60g(zaleznie od wagi) weglowodanow w postaci o ktorych pisales? Nigdy nie mialam problemow z tarczyca, po prostu wolalabym ich nie miec:)
mam nadzieje,ze wytrwam i za kilka miesiecy zobacze kolejne poprawy
pozdrawiam!
Anku, sugeruję utrzymanie 1g węglowodanów na 1kg należnej masy ciała. Jeśli Twoje BMI wskazuje na to, że powinnaś ważyć 60kg to utrzymuj węgle na poziomie 60g przy takim samym spożyciu białka. Dla uproszczenia, jeśli Twój wzrost to 160cm spożywaj 60 węglowodanów, 60g białek oraz 120-180g tłuszczu (ale tłuszczu możesz jeść do woli, aż do ustania głodu). Przy takim układzie składników żywieniowych problemy z tarczcą nie wystąpią.
Stosowałam Pańską dietę przez parę tygodni. Nie odmawiałam sobie wiele ( czasem spahgetti wciągałam..:-) ) i jakież było moje zdziwienie gdy weszłam na wagę a tu straciło mi się 4kg!
Faktycznie po pewnym czasie można bardziej wyczuć swój organizm ale pokusy węglowodanowe osaczają nas i czasami trzeba dużo zaparcia by sobie ich odmówić. Chciałabym by ktoś za mnie policzył te wszystkie wartości, bo mi się nie chce:-)
Polecę mamie tę dietę.. Zobaczymy jakie będą efekty..
Karolino, cieszę się, że osiągnęłaś dobry efekt. Nie wiem, ile to jest procent twojej poprzedniej masy ciała, ale początkowa utrata wagi może być szybsza w przypadku dużej otyłości.
Jeśli chcesz mieć gwarancję stabilnej i ciągłej redukcji tkanki tłuszczowej MUSISZ pilnować węglowodanów, aby dobowa ich wartość nie przekroczyła 1g na 1kg należnej masy ciała. Podobnie z białkiem – jeśli będzie go zbyt dużo, nadmiary ogranizm przerobi na glukozę – większość białek, które spożywamy to tzw. aminokwasy glukogenne.
Osoby, które stosują tę dietę już kilka miesięcy często mówią, że generalnie nie polega ona na ograniczaniu czegoś, ale na zmianie niektórych nawyków (np. chleb do każdej potrawy czy ziemniaki na obiad). Jeśli pozyskuje się węglowodany ze świeżych warzyw, do tego doda trochę wartościowego białka zwierzęcego a wszystko przygotuje na tłuszczu (masło, śmietana, smalec, oliwa), wówczas tzw. „rygor” diety przestaje być odczuwalny, a proporcje utrzymuje się prawie „naturalnie”.
Przy okazji ochoty na słodkie: dzisiaj planuję na kolację 200ml śmietanki 30% + 100g malin + 2 łyżeczki cukru. To daje 650kcal, 6g białka, 60g tłuszczu i 30g węglowodanów. Jeśli nie ma mailn, użyj śmietanki 36% i dodaj 2 łyżki kakao. Ubijam najpierw śmietanę z cukrem, potem dodaję kakao (lub owoce). Jeśli mało białka – 2 łyżki rozpuszczonej żelatyny. Po godzinie w lodówce wychodzy pyszny deser lodowy :)
Bardzo rzeczowy artykuł.
Od 10 dni jestem na podobnej diecie – zero glutenu + niskowęglowodanowo + tłuszcze gdzie się da i czuję się coraz lepiej. Chociaż muszę przyznać, że mój pot ma nieprzyjemny zapach, ale to pewnie mechanizmy oczyszczania się uaktywniły.
Te przepisy, które podajesz w luźnych odpowiedziach (a których pewnie masz o wiele więcej) można by skonsolidować w osobny wpis i dać do nich link na końcu artykułu.
A tak swoją drogą, jaki alkohol wg Ciebie jest najzdrowszy? Oczywiście w umiarze ;)
Dziadu, cieszę się, że Twoje samopoczucie się poprawiło. Jeśli chcesz zaobserwować jeszcze jakieś „łatwo” obserwowalne efekty zwróć uwagę na brak zaparć i rozwolnień, gazów – generalnie problemów trawiennych. Znikają problemy ze skórą (wypryski, łojotok) i przydatków skóry (mocne włosy i paznokcie, w wielu przypadkach powrót naturalnej barwy włosów). To efekty które najłatwiej zaobserwować po 4-6 tygodniach.
Przy 10 dniach istotnie organizm „przebudowuje” swoje linie produkcyjne – musi usunąć enzymy potrzebne do trawienia węgli i cukru i zbudować te potrzebne do trawienia tłuszczu i białka. Taki zapach jest naturalny, znika (a raczej neutralizuje się) w różnym czasie u różnych osób (wpływ ma pora roku, płeć, rodzaj aktywności, stan zdrowia) ale zazwyczaj nie trwa to dłużej niż 2-3 tygodnie.
Z przepisami jest o tyle problem, że są dla mnie już praktycznie „nautralne”, do tego stopnia, że nawet gdy widzę jakieś danie albo przepis to już w głowie mam ułożony sposób jego przerobienia na „tłuszczową” i niskowęglowodanową wersję – stąd ich zasadniczo nie zapisuję. Teraz myślę intensywnie jak zrobić tort węgierski, żeby nie przegiąć z węglowodanami (głównie w biszkopcie, sama masa będzie czekoladowo gorzka). Ostatnio zrobiłem bigos, jako że sezon na kiszoną kapustę został u mnie rozpoczęty. Polegało to zasadniczo na tym, że tłuszczem zrównoważyłem ilość węgli z kapust (kiszonej i świeżej): kapusta biała (1kg) i kiszona (1kg), pomidory (30dkg), słonina (30dkg), podgardle surowe (10dkg), boczek surowy (30dkg), żeberka wieprzowe wędzone lub surowe (30dkg), cebula (30dkg). Do smaku szklanka czerownego wina wytrawnego, 6 wędzonych śliwek, 3 suszone grzybki, główka czosnku. Mięso gotujemy z poszatkowanymi kapustami i przyprawami oraz winem. Słoninę, boczek i podgardle wytapiami i dodajemy cebulę, żeby się zezłociła – potem do wspólnego gara, razem z pomidorami i gotujemy minimum 6 godzin (ale im dłużej tym lepiej). Wychodzi jakieś 4kg bigosu (to jedna z tych potraw, których nie umiem zrobić mało, podobnie jak rosołu, barszczu czy żuru :)) – białka jest ok 110g, tłuszczu prawie 600g a węglowodanów 130g. Taka 4kg porcja starcza na konkretną imprezę, ale ja zazwyczaj go mrożę w 1kg porcjach.
Tym, którzy mają problem z zachowaniem proporcji polecam zwykłą zamianę węglowodanów na takie, które są w roślinach – ponieważ zawierają one większość wody (np. ogórki czy pomidory) a tym samym ilość węgli jest tam niewielka (np, 1kg pomidorów to 40g węglowodanów, ogórków to tylko 30g węglowodanów a kiszone 20g). Zrobienie więc mizerii ze 100g śmietany 18%, 200g ogórka i łyżki oliwy zawiera 25g tłuszczu i 9g węglowodanów.
A nie zmieniliśmy praktycznie niczego! Podobnie sałatka z pomidorów (300g), cebuli (50g), czosnku
(5g), prażonych nasion słonecznika (50g), sera pleśniowego Rokpol (100g) i oliwy
(100g) – ma 150g tłuszczu i tylko 28g węglowodanów – wszystko w 60dkg gotowego produktu, który starcza cały dzień, choć ma tylko 1600 kcal.
A jeśli nie macie pewności czy proporcje są właściwe, dodajcie kilka łyżek masła, majonezu albo sporą porcję oliwy (ta jest zazwyczaj w każdym domu).
Jeśli chodzi o alkohol… Prawdę mówiąc właśnie piszę kolejny artykuł, w którym alkohol będzie dość szeroko opisany. Osobiście preferuję albo bardzo mocny destylat (najczęściej samogon, ale także nalewki na spirytusie), albo wino wytrawne. Z punktu widzenia zaś ogólnie pojętej „zdrowotności” sugerowałbym wybranie wytrawnego wina, jeśli to możliwe to czerwonego, choć przy takiej diecie ilość antyoksydantów nie ma już takiego znaczenia. Problemem dla wielu może okazać się ilość tego alkoholu. Ale tylko na początku. Sugerowałbym spożywanie nie więcej niż 200ml takiego wina na dobę. W przeliczeniu na czysty alkohol oznacza to ok 24g czystego etanolu, co daje 24×7=168kcal energii. Napisałem „na początku” bo po pewnym czasie (10 dni już wystarczy, żeby to przetestować) człowiek przestaje mieć ochotę na spożywanie dodatkowej porcji energii pochodzącej z alkoholu. Jak to działa? Ano podobnie jak do zaniku poczucia głodu. Jeśli jesz tłusty i niskowęglowodanowy posiłek, po pewnym czasie od jego zjedzenia (zazwyczaj 30 minut od rozpoczęcia jedzenia) głód przestaje Ci doskwierać. Organizm pozyskuje energię (9kcal z każdego 1g tłuszczu) w trybie beta-oksydacji i każdy kolejny tłusty kęs sprawia, że chce Ci się jeść coraz mniej. Z tego można zaobserwować, że tłuszczem nie można się przejeść, ponieważ tracisz apetyt, kiedy skonsumujesz wystarczającą ilość energii. Jeśli zjesz go za dużo, zaczniesz wymiotować. Test jest prosty – kiedy czujesz się syty po takim posiłku, nalej sobie dowolnego alkoholu. W większości przypadków (zależy to od stopnia nasycenia Twojego posiłku tłuszczem oraz czasu który upłynął od momentu uczucia sytości – im krótszy tym lepiej) nie będziesz mieć ochoty na wypicie tych dodatkowych kalorii. Nawet w postaci lekkiego wina czy piwa. Co innego, jeśli spożyjesz alkohol przed jedzeniem – wzmoży jeszcze apetyt i przyspieszy metabolizm i powiększy uczucie głodu.
witam,a jak jest z olejem wiesiołkowym odchudza , czy nie ?????
i olej lniany można bezkarnie pić przy odchudzaniu ??? to też tłuszcz i masło można jeść ???
misiu, Twoje pytanie jest bardzo „powierzchowne”. Jeśli założymy kryteria opisane w tekście oraz moich komentarzach (czyli przestrzeganie limitu węglowodanów oraz usunięcie węglowodanów łatwoprzyswajalnych) to każdy rodzaj tłuszczu będzie działał dobrze i sprawiał, że osoba z nadwagą zacznie chudnąć. Natomiast inną kwestią (pro-zdrowotną) jest to, jaki jest to tłuszcz. Jeśli pochodzi z roślin takich jak kukurydza, soja, słonecznik (więc oleje) zawiera bardzo dużo kwasów tłuszczowych omega-6, co sprawia, że w organiźmie pojawia się dużo stanów zapalnych, a błony komórkowe budowane z tych kwasów tłuszczowych są mniej trwałe i szczelne niż np. z nasyconych kwasów tłuszczowych.
Olej lniany jest pod tym względem specyfikiem: proporcje kwasów omega3 (zdecydowanie „dobre”) do omega6 („złe” w nadmiarze, ponieważ powodują stany zapalne) są niemal idealne (zalecana pomiędzy 1:1 a 4:1 – 4x więcej omega6). Przypomnę, że dzisiejsza dieta bogata w oleje roślinne propocję tą zwiększa drastycznie (10:1 a nawet 50:1). Świetną rozprawę na ten temat znajdziesz na stronie Dr. Michalaka.
Jeśli zaś chodzi o olej z wiesiołka, jego używałbym raczej ostrożnie. Zawiera aż 70% kwasu linolowego (omega6) a jego nadużywanie może powodować swędzenie skóry, gardła oraz wzdęcia. Zazwyczaj sugeruje się przyjmowanie go w niewielkich ilościach (kilka gramów dobowo), głównie u osób z cukrzycą.
Panie Rafale dziękuję za obszerny artykuł,przeczytałam go z dużym zainteresowaniem -był ciekawy i pouczający ,czekam na dalsze pana artykuły i pozdrawiam gorąco.
Witam
Panie Rafale, uzywac oliweki z oliwek do smazenia ,czy tylko smalec?
Ewo, zawsze do smażenia używam tłuszczów nasyconych: w pierwszej kolejności zwierzęcych (smalec wieprzowy, kaczy, gęsi, łój wołowy, masło klarowane), potem roślinnych (trudno je dostać w nierafinowanej i nieutwardzonej postaci: tłuszcz kokosowy i palmowy). W dalszej kolejności jest oliwa z oliwek (pomace – czyli ta z wytłoczyn, rafinowana – dzięki temu większość nietrwałych kwasów tłuszczowych została rozłożona i odfiltrowana), extra vergine tylko na surowo albo do smażenia w niskiej temperaturze (jajka, jak ktoś lubi).
Jeśli komuś smalec przeszkadza (a wiem że takich osób może być sporo) polecam wytapiać go ze słoniny albo z boczku, wówczas ma bardziej przyjemny smak. Albo smażenie na maśle klarowanym (ghee).
Witam Pana , Panie Rafale.!
Jak zwykle przeczytałem Pana artykuł, właściwie opracowanie naukpwe, które zrobiło na mnie wielki i pozytywne wrazenie. Oczywiście ja wczesniej wyczuwałem, ze cukier nie krzepi lecz gubi. Kiedyś jadłem wiele słodyczy/ Niestety lubiłem je. Nie tylko ja. Pan potwierdza , ze cukry są fatalne dla naszego zdrowia/ TYCIE i nie tylko: miazdzyca, złogi cholesterolowe itp./
Jesli można to proszę podać jakie produkty są wysokowęglanowe/czyli szkodliwe w nadmiarze ponad 1g na 1kg wagi/.!
To ważne , bo wiele osób nie kojarzy , że tyo nie tylko cukier , ten biały, czekolada i inne wyroby cukierniczę!
Dobrze, jesli poda Pan tez jakie zamienniki stosowac do pieczoego boczku, mięs itp zamiast ziemniaczków? /Oczywiście to prośba dla mniej zorientowanych i żyjących w pogoni za utraconym czasem/. Bardzo ja i inni pewnie też, będziemy bardzo zadowoleni a i wdzięczności dla Pana będzie mnóstwo. Życze spokojnej nocy i pozdrawiam, Adam
Panie Adamie, należy wykluczyć wszystkie węglowodany i jeść ich tyle, aby nie przekraczać 1g na 1kg należnej masy ciała. Jeśli będzie chciał Pan pozyskać te węglowodany z alkoholu czy cukru albo winogron – to już zależy od Pana, choć oczywiście, najlepiej jest pozyskiwać je z warzyw. Mają niewiele cukrów prostych (zazwyczaj są bardziej złożone np. skrobia).
Węglowodany, które są szczególnie „skondensowane” są najbardziej niebezpieczne bo ilość cukrów prostych i łatwych w trawieniu jest w nich największa. Mam na myśli wszystko, co jest słodkie w smaku: od cukru, z cukierniczki, przez wszystkie słodycze i słodkie przekąski, miód, słodkie owoce (czególnie winogrona i gruszki), produkty mączne i zbożowe (kasza jaglana i gryczana są pewnym wyjątkiem, z uwagi na swoje inne właściwości) oraz ziemniaki jedzone w nadmiarze (tak jak w Polsce powszechnie się je).
Tutaj jest przykładowa tablica składników odżywczych, która będzie pomocna do odczytania orientacyjnej ilości węglowodanów, białek i tłuszczu.
Do mięs można stosować ziemniaki (ok 20g węglowodanów w 100g bulw – są lepsze niż kasze, które mają ponad 60g węglowodanów w 100g), tylko lepiej, aby były pieczone (frytki, placki ziemniaczane, albo w piekarniku). Proszę zauważyć, że torebka kaszy ma 100g i kiedy spęcznieje w gotowaniu, jest jej całkiem sporo. Jeśli się ją dodatkowo „wzbogaci” okrasą + pieczone mięso, posiłek ma niewielką ilość węglowodanów. Podobnie jest z ziemniakami – mają trzy razy mniej węgli niż kasza więc 300g ziemniaków da podobną ilość co 100g kaszy. A jeśli bedą z masłem, smażone czy pieczone na tłuszczu – proporcje węgli będą mniejsze.
Witam jescze raz.
I jeszcze o suplementach…. Lekarz mnie zalecił bym pojadł trochę preparatów na stawy. Nie podał jaki, ale bym zorientował sie w cenach i wybrał coś dla siebie. Faktycznie „skrzecza” stawy. Wybrałem preparat Flexagen Olimpu lub colivita firmy Inventia czy 4 Flex. Czy rzeczywiście te preparaty są dobre? Kosztują sporo… Na różnych forach są opinie, dość pozytywne, ale biorę pod uwagę tez i to, że może jest to sterowane przez firmy produkujące te preparaty… Oczywiście dziękuje za pomoc i jak zwykle b. serdecznie pozdrawiam, Adam.
Panie Adamie, temat problemów stawowych jest bardzo złożony i wątpię w lekarza, który na podstawie deklaracji pacjenta jest wstanie zasugerować mu suplementacje tylko na podstawie tego, że „stawy go bolą”. Przyczyn może być mnóstwo i bez szczegółowej diagnozy to w zasadzie losowanie. Przykładowo, przyczyną bólów może być dna moczanowa, uszkodzenie lub ciągłe stany zapalne (np. u ludzi, którzy je przeciążają np. w pracy).
Na rynku rzeczywiście tych preparatów jest mnóstwo. A i opinii sporo. Ciągle można jeszcze trafić na preparaty które zawierają glukozaminę (w postaci siarczanu glukozaminy jak np. Stavomax, Artresan, Flexodon, Arthryl i inne), mimo, że istnieją badania które jednoznacznie stwierdziły, że nie ma ona istotnego wpływu na odbudowę chrzęści czy mazi stawowej (tutaj i tutaj). Badania są na tyle przekonujące, że wielu lekarzy unika przepisywania leków, które zawierają glukozaminę jako środek „na stawy”. Tutaj jest wątek ze sportowego forum dyskusyjnego.
Pozostałe preparaty zawierają najczęściej kolagen (w różnej formie – tutaj 4Flex a tutaj Flexagen). Kolagen wydaje się być rozwiązaniem lepszym, ponieważ badania istotnie potwierdziły jego wpływ na stan stawów, chrzęści, kości oraz skóry (przykładowo, niedobór kolagenu widocznie pogarsza wygląd skóry, powiększając zmarszczki i zmniejszając sprężystość ścięgien).
Podsumujmy koszty: miesięczny koszt preparatu na cały miesiąc waha się od 50 do 150 złotych, w zależności od tego, jaki środek się wybierze. Jeśli bazujący na glukozaminie, to w zasadzie to jest wyrzucenie pieniędzy w błoto. Jeśli w kolagen – to przynajmniej w mniejsze błoto. Dlaczego?
Obfitym i bardzo łatwo przyswajalnym źródłem kolagenu jest… skóra i stawy zwierząt rzeźnych. Zamiast jeść suplementy lepiej skłonić się ku zrobieniu galaretki na nóżkach wieprzowych lub cielęcych albo salcesonu podrobowego spajanego tymże kolagenem powstałym z wygotowania racic i nóżek. Podobnie jest ze skórą z wieprzowej golonki, którą większość ludzi usuwa jedząc dużo mniej wartościowe pod tym względem mięso. Koszt: za tę samą kwotę wydaną na suplementy można kupić powyżej 10kg produktów potrzebnych do zrobienia salcesonu czy galaretek. Ważne, aby taką galaretkę zakwasić cytryną (a nie octem) oraz dodać do niej siekanej natki pietruszki. Kolagen wykazuje lepsze przyswajanie w towarzystwie witaminy C. Dla zainteresowanych, tutaj kilka przepisów na „kolagenowe bomby” :)
Witam jak zwykle bardzo serdecznie Pan, Panie Rafale!
Zawsze Pan pisze na temat i co ważne poparte jest to badaniami naukowymi. Dla mnie jest Pan pretendentem do Nagrody Nobla za krzewienie dobrychpraktyk żywieniowych, w dziedzinie dietetyki . Dla mnie osobiście wiele Pan zrobił dla bardzo wielu!!!! Zdrowa kalkulacja, przemyślane wypowiedzi i zdrowy rozsądek! Wiele przypisów opracowań naukowych. To Pan tylko potrafił zrobic! Mnie bardzo Pan pomógł, może mieć Pan satysfakcję, Nagroda Nobla, ale dla mnie największą jest nagroda dla Pana,właśnie ta nagroda, Nobla byłaby satysfakcjonująca dla nas czytelników. Może warto by przetłumaczyc na inne języki porady naszego wieszcza- zdrowia i pokory wobec życia i naszej mentalnści, ale zawsze człowieczeństwa.
Pozdrawiam wszystkich, Adam
Panie Adamie, dziękuję za pochlebstwa (niczym z Korei Północnej ;)) Nobel jest dla wybitnych, mi wystarczy, jeśli choć jedna osoba z czytelników zacznie dzięki moim artykułom robić świadome zakupy i odżywiać się bardziej zgodnie z „rodowymi” tradycjami kulinarnymi, niż w oparciu o powszechny w ostatnich 30 latach marketing spożywczy.
Super artykuł, ale nie tłumaczy jednej kwestii jak to jest że są ludzie dla których „dzień bez tabliczki czekolady lub czegoś słodkiego to dzień stracony” i mimo że pochłaniają tyle słodyczy są SZCZUPLI, gdybym ja sobie na to pozwalałam to niestety odłożyło by się tu i ówdzie.
Jadziu, rozumiem do czego zmierzasz: że jedni mogą jeść co chcą a nic po nich nie widać, a inni po łyżeczce cukru tyją kilogram :)
To będzie prawdopodobnie zagadka do końca (istnienia ludzkości?) nie rozwiązana.
Zjawisko insulinoodporności i rodzącej się przez nie otyłości dotyka zdecydowanej większości ludzi, jednak ciągle są osoby, które tej zasadzie się nie poddają w sposób, który można ocenić gołym okiem. Wydaje się, że mogą jeść w zasadzie wszystko i w każdej ilości, a mimo to (nawet, jeśli insulinoodporność u nich występuje) to nie ma oznak nadwagi czy otyłości. Nie spotkałem badań, które by opisywały takie zjawisko w sposób analityczny, ponieważ osoby w takiej grupie znacząco by się od siebie różniły (a w każdym badaniu chodzi o zgromadzenie reprezentatywnej grupy, którą można podzielić na eksperymentalną i kontrolną).
Niestety żywe organizmy działają w sposób bardzo zindywidualizowany (nie tylko ludzie, zwierzęta i rośliny także) i nawet u dwójki bliźniąt identyczne procesy „na wejściu” mogą dać inny wynik „na wyjściu”. Taki stan rzeczy nie wynika tylko z tego, że każdy z nas je co innego (nawet, jeśli mamy to samo na talerzu, to każdy je w innej kolejności, często w innych ilościach zawartość talerza), ale także z milionów różnych drobnych sygnałów (np. środowiskowych czy hormonalnych). Przykładowo, przegrzanie lub wychłodzenie o pół stopnia sprawia, że metabolizm osoby dramatycznie się zmienia, skutkując innymi reakcjami niż u bliźniaka, który takiej zmiany temperatury nie doznał. Trzeba by mieć armię identycznych klonów, które przez kilka lat funkcjonują identycznie, robiąc to samo i tak samo, żeby można było za pomocą rozmaitych testów przeanalizować wpływ różnych czynników na tego człowieka, którego klony stałyby się przedmiotem badania. A i wyniki z takiego badania dotyczyłyby wyłącznie tej „sklonowanej” osoby bo już dla innej mogłyby się nie sprawdzić.
Mimo tej silnej indywidualności w naszych organizmach, jestem zwolennikiem poglądu, że to nasza dieta sprawia (prędzej czy później), że stajemy się zwyczajnie grubi (albo odbija się to inaczej na naszym zdrowiu). Sądzę tak również dlatego, że otyłość (podobnie jak cukrzyca czy choroby układu krwionośnego) nie występuje u zwierząt żyjących w naturze, natomiast jest powszechna w momencie, kiedy są hodowane przez ludzi (zwierzęta zarówno domowe jak i rzeźne). Natomiast to, że często osoby jedzące tłusto i słodko nadal pozostają szczupłe może mieć tyle wyjaśnień ile jest takich osób – od dużych zdolności kompensacyjnych (jak u dzieci i młodzieży) po wady genetyczne i metaboliczne (np. zaburzenia trawienia białek, tłuszczy lub węglowodanów).
Ostatnio zainteresowałam się kuchnią pięciu przemian czyli wg tradycji chińskiej i podobno „jednym ze skutków ubocznych” jest chudnięcie a tam jest duzo używanych zbóż czyli węglowodany czy coś Ci wiadomo na temat działania tego sposobu odżywiania?
Asiu, nie przetestowałem tej diety z jednego, głównego powodu: jest zbyt skomplikowana. Mam na myśli głęboko filozoficzne podejście do pięciu żywiołów oraz ich żywieniowych odpowiedników oraz inne zmienne aspekty np. pory dnia w których „czynne” są poszczególne narządy. Dieta rzeczywiście nie unika węglowodanów, ale bazuje na czymś, co jest zasadniczo obce dzisiejszym ludziom: unikaniu nałogowego jedzenia szkodzących produktów (np nabiału, cukru czy zbóż) – pojawiają się one w diecie rotacyjnie, co sprawia, że wiele kanałów energetycznych (takiej nomenklatury słownej używa ta dieta, ja wolę szlaki metaboliczne) zostaje przebudowanych albo odciążonych.
Interesująco zagadnienie poruszyła na 25 stronach swojej obszernej książki lek.med. Ewa Bednarek-Witoszek (książka pt. Dieta optymalna), która choć sugeruje wybór diety wysokotłuszczowej, to jednak opisuje swoje (i pacjentów) doświadczenia z dietą pięciu przemian.
Dzień dobry Panie Rafale. Mam pytanie odnośnie połączeń jajko – śmietana (jajko – produkty mleczne) oraz skwarki boczku – ser zółty ( mięso – produkty mleczne). Czy to jest dobre połączenie w diecie wysokotłuszczowej? Pozdrawiam serdecznie, i dziękuję za super bloga.
Moniusza, analizując rozmaite diety czy modele żywieniowe nie spotkałem się zakazem łączenia jajek czy produktów mięsnych (białko+tłuszcz) z fermentowanymi produktami nabiałowymi.
Trafiłem niejednokrotnie na informacje (w wielu dietach), o konieczności rotowania produktów mlecznych (i zbożowych) zwłaszcza u osób z alegriami lub problemami skórnymi (także z atopowym zapaleniem skóry). Jako problem wskazywano zazwyczaj laktozę oraz kazeinę, a te występują głównie w produktach niefermentowanych.
O ile laktoza (cukier mleczny) podczas fermentacji jest rozkładana, o tyle kazeina (białko) już nie. To podpuszczka, wykorzystywana w produkcji serów żółtych (oraz niektórych białych) jest enzymem, który umożliwia koagulację kazeiny i jej „transformację” do łatwiej strawnej postaci (jeśli interesuje Cię zagadnienie wytwarzania serów żółtych oraz roli podpuszczki polecam Ci ten tekst).
Jeśli chodzi o dietę low-carb (czy to wysokotłuszczowa czy wysokobiałkowa) nie ma żadnych przeciwwskazań czy ograniczeń (poza limitami białka i węglowodanów w przypadku diety wysokotłuszczowej).
Witam. Bardzo ciekawy artykuł, zmienił mój pogląd na żywienie. Mam zamiar zacząć zmieniać swoje nawyki żywieniowe i mam kilka kwestii do wyjaśnienia,mianowicie czytałem, że niektóre produkty wpływają na oczy i chciałbym rozwinąć tą kwestię, ponieważ mam wadę wzroku a za sprawą pracy dużo czasu spędzam przed monitorem. Drugą kwestią jest spożycie piwa, przyznam, że lubię się napić piwa ze znajomymi i chciałbym wiedzieć jak to wpływa na zaprezentowany przez pana sposób odżywiania.
Hoszin, jeśli zauważasz u siebie niekorzystne objawy związane z nadmiarem węglowodanów i chcesz to zmienić to świetnie, życzę Ci wytrwałości i pozytywnego nastawienia. Jestem pewien, że bardzo szybko odczujesz pozytywne skutki zmiany nawyków żywieniowych.
Trochę mgliście napisałeś o tym, co to znaczy „niektóre produkty wpływaja na oczy”. To trochę tak, jakbym napisał że niektóre meble wpływają na samopoczucie :) Doprecyzuj co masz na myśli.
Z piwem jest… dziwnie. Głównie dlatego, bo piwo, które obecnie się sprzedaje (mam na myśli te „korporacyjne” piwa, których reklamy są wszędzie) mają niewiele wspólnego z piwem prawdziwym (podobnie jak chleby z marketu z chlebem na zakwasie z piekarni). W tradycyjnie ważonym piwie maltoza (cukier ze słodu) zostaje przefermentowany całkowicie do alkoholu. W efekcie powstaje napój alkoholowy, który jest aromatyzowany np. chmielem. W „komercyjnych” piwach często proces ten się skraca lub przyśpiesza, dodatkowo dodając do niego cukier (bo klienci nie lubią gorzkiego piwa). W efekcie dostajesz i cukier i alkohol ale nie są one sobie równe (o tym za moment). Im więcej brzeczki (ekstraktu) w piwie, tym więcej w nim węglowodanów (innych niż alkohol). Przykładowo, dębowe mocne ma 3,6 % węglowodanów, lech premium 2,7%, najlepiej zapytać (mailem) producenta.
Alkohol jest również węglowodanem, jednak wiele źródeł nie wlicza go w ich szereg (i słusznie) z tego powodu, że metabolizm alhololu jest bliższy tłuszczom niż cukrom. Przykładowo, osoby, które stale nadużywaja alkoholu cierpią na kwasicę alkoholową (podobny mechanizm bierze udział w ketozie /ketokwasicy/ obecnej u osób jedzących dużo tłuszczu). W pewnym stopniu poruszyłem ten temat w artykule o pustych kaloriach, jednak – choć zagadnienie to nie jest jeszcze w pełni zbadane – wymagałoby osobnego artykułu na łamach serwisu (co niewątpliwie uczynię).
Tutaj trochę ciekawych faktów i mitów na temat piwa, które mogą być dla Ciebie interesujące. A jeśli chodzi o mityczny brzuch piwosza – nie powstaje wcale dlatego, że jesz coś do piwa (choć ma to swój udział, jeśli to jedzenie obfituje w węgle). Główną przyczyną są fitoestrogeny obecne w chmielu – działają jak kobiece estrogeny i są przyczyną feminizacji mężczyzn – najszybciej widać to właśnie zwiększeniem piersi oraz zmiany układu tkanki tłuszczowej (przesuwa się na brzuch i uda).
Witam, wszedłem tutaj, gdyż zauważyłem, że ktoś podlinkował stąd do mojego bloga. Bardzo mi miło. :) Jednakże tak, jak Ty poprawiłeś mnie w dziedzinie dietetyki, w której nie jestem specjalistą, tak ja muszę poprawić Cię w dziedzinie, na której ja znam się nieco lepiej. Chodzi mi dokładnie o ten fragment:
„W tradycyjnie ważonym piwie maltoza (cukier ze słodu) zostaje przefermentowany całkowicie do alkoholu. W efekcie powstaje napój alkoholowy, który jest aromatyzowany np. chmielem. W „komercyjnych” piwach często proces ten się skraca lub przyśpiesza, dodatkowo dodając do niego cukier (bo klienci nie lubią gorzkiego piwa). W efekcie dostajesz i cukier i alkohol ale nie są one sobie równe (o tym za moment).”
Otóż, jest dokładnie odwrotnie. W piwie tradycyjnie waRZonym przy użyciu tylko i wyłącznie słodów, po procesie fermentacji zawsze pozostaną jakieś cukry resztkowe na poziomie 2-4BLG, piwo nigdy nie odfermentuje do 0BLG (chyba, że wda się infekcja bakteryjna, ale wtedy piwo jest niepijalne). Natomiast cukier w procesie fermentacji jest przerabiany na alkohol całkowicie, czyli piwo posiadające w zasypie duży udział procentowy cukru odfermentuje bardzo głęboko, czasem wręcz do końca, czyli przerobi wszystkie cukry na alko. Dodatek cukru w piwach koncernowych nie ma na celu ani dosłodzenia piwa (chyba, że mówimy o piwach aromatyzowanych, gdzie dosładzanie następuje po fazie fermentacji), ani przyspieszenia fermentacji (do tego stosuje się inne metody jak np. podnoszenie temp. i stresowanie drożdży), a jedynie zwiększenie jego mocy (więcej cukru, więcej alko) lub też zaoszczędzenie na surowcu, jakim jest słód (choć do tego znacznie częściej stosowana jest o wiele tańsza od cukru mączka kukurydziana). Dlatego też piwa koncernowe są najczęściej bezsmakowe i wodniste, gdyż są odfermentowane bardzo głęboko, przez co mocne i mało goryczkowe za sprawą bardzo niewielkiej zawartości przyprawy, jaką jest chmiel.(Klient owszem, nie lubi gorzkiego piwa, ale producent zmniejsza gorycz dodając po prostu mniej goryczkowego chmielu, a nie dosładzając piwo). Pozdrawiam i zachęcam do zaglądania na mojego bloga ;)
Wpływ na oczy takich czynników jak: beta-karoten,luteina i zeoksantyna, witaminę C, witaminy z grupy B oraz witaminę E i cynk.
Co do piwa to przeważnie pijam perłę bo to jeszcze jakiś poziom trzyma, niestety tam gdzie mieszkam ciężko dostać coś z „małego browaru”. A o feminizacji to nie słyszałem, utwierdzony byłem w przekonaniu że to od jedzenia po wypiciu, jak np. po paru piwach wracam do domu jestem głodny, jem i idę spać, co też raczej zdrowe nie jest.
A jak np. z osobami cierpiącymi na nadciśnienie? może im przesiadka na taką dietę zaszkodzić?
Muszę do nowego roku poczytać i po świętach postaram się już zmieniać jadłospis, chodź będzie ciężko zastąpić śniadanie do pracy czymś szybkim i w miarę tanim.
Hoszin, wszystkie mikroelemeny i witaminy, które wymieniłeś mają wpływ na wzrok w tym sensie, że ich niedobór może (ale nie musi) powodować osłabienie funkcji wzroku. Długotrwały niedobór może (ale nie musi) spowodować nieodwracalne zmiany. Trudno jest wybrać najważniejszy czynnik determinujący funkcję widzenia ponieważ jest ona złożona, przykładowo, sam narząd wzroku może działać poprawnie, ale z uwagi na wady w przekazie elektrycznym nerwy przekazujące sygnały do mózgu mogą działać gorzej.
Karetonoidy (witamina A, likopen, zeaksantyna) mają ogólnie dobry wpływ na organizm (nie tylko oczy), o niektórych aspektach pisałem przy okazji pomidorów, odpowiadają też za barwę żółtka kurzego (tutaj profesjonalny artykuł na ten temat po polsku).
Dodam tylko, że żółtko jaja kurzego zawiera wszystkie wymienione przez Ciebie substancje (i wiele innych, niezbędnych do powstania nowego życia). Poza witaminą C, choć niektóre źródła utrzymują, że testy wykazują obecność kwasu askorbinowego, jednak w minimalnych ilościach.
Jeśli miałbym Ci cokolwiek sugerować, to zmień raczej nawyki związane z eksploatacją wzroku – używaj przyciemniania w ekranie (aby nie świecił zbyt mocno), korzystaj z monitora i telewizora przy włączonym świetle (niska różnica kontrastów mniej męczy oczy), unikaj jazdy autem w nocy. W większości przypadków u osób które mają problemy ze wzrokiem stosowanie się do tych zaleceń zmniejsza uczucie zmęczenia oczu i poprawia jakość widzenia.
Odnośnie „piwnego brzucha” – to powszechna, obiegowa opinia, że powstaje w wyniku jedzenia „do piwa”, jednak fakty za głównego winowajcę „piwnego brzucha” obarczają właśnie chmiel – najwięcej fitoestrogenu jest właśnie w szyszkach chmielowych. Piwo zawiera nawet 70 mikrogramów fitoestrogenów w 100g napoju. W porównaniu, napar herbaty ma 8-12 a kawy ok 11-17 mikrogramów w 100g napoju.
Chmiel jest rośliną, która w swoich szyszkach zawiera najwyższe (wśród roślin) stężenie fitoestrogenów – możesz sprawdzić, że preparaty na „powiększenie piersi” zawierają właśnie ekstrakty chmielu. Porównując z zawartością estrogenu w tabletkach antykoncepcyjnych (np. Cilag lub Diane 35) to zawierają one 35 mikrogramów w jednej dawce. Jak widać butelka piwa (500g) ma tyle ile 10 tabletek antykoncepcyjnych.
Ten roślinny hormon dla mężczyzn ma o tyle groźniejsze skutki, że konkuruje on z testosteronem na tych samych receptorach komórek. W efekcie prowadzi to do obniżenia produkcji testosteronu (na szczęście odwracalnej) i feminizacji ale ma też uspakajający wpływ na organizm. Dawniej piwa nie chmielono, ponieważ zanim wynaleziono destylaty było napojem zagrzewającym do walki – dodawano więc do niego opiaty lub środki pobudzające, aby wojownicy byli bardziej agresywni. Kiedy wojny się kończyły, a żołnierze nadal mieli ochotę na piwo – dodawano innych składników skutecznie studzących ich temperament – chmiel był właśnie takim dodatkiem. Obszerny materiał na temat zawartości fitoestrogenów w pożywieniu znajduje się tutaj.
Niskowęglowodanowa dieta już po pierwszych 7 dniach normalizuje nie tylko ciśnienie ale i wiele innych parametrów (lipidy, cukier, poziom OB). Poprawa samopoczucia jest tym bardziej doczuwalna im bardziej komuś dokucza syndrom metaboliczny (otyłość, insulinoodporność, nadciśnienie, kołatanie serca, przemęczenie).
A jeśli chodzi o śniadanie – nie znam tańszego sposobu żywienia, przykłady podawałem wielokrotnie w komentarzach. Wiele osób lubi jajka i zajada je na śniadanie w każdej postaci – na miękko, jako jajecznica, omlety czy w majonezie, sałata lodowa z cebulą i oliwą, nasionami słonecznika i smażonym boczkiem, tuńczyk z serem żółtym. Przykładów masa, każdy może zrobić coś dla siebie, byle tylko trzymało się to reguły.
Panie Rafale, „zadał mi Pan bobu” z tą stewią.Od roku stosujemy stewię zamiast cukru w diecie niskowęglowodanowej, wysokotłuszczowej, córka chora na cukrzycę typu 1 zmierzyła poziom cukru po spożyciu potraw ze stewią,cukier nie rosnie (wypróbowała na bitej kremówce ze stewią).Proszę o więcej informacji o stewii, jeśli Pan posiada lub linki , ale po polsku, krucho u mnie z angielskim.cieszę się, że trafiłam na Pana stronę, poszerzam informacje,fascynuje mnie to, zwłaszcza, jeśli jest na poziomie merytorycznym.Pozdrawiam.
Pani Małgosiu, niestety nie natrafiłem w polskojęzycznej części internetu na wartościowe (niekomercyjne i odarte z marketingu) informacje na temat stewii (podobnie z ksylitolem), dlatego odesłania, które podałem dotyczą źródeł obcojęzycznych.
Jak wspomniałem w powyższym komentarzu, stewia jest dobrym źródłem węglowodanów (62% suchej masy), jednak ponieważ jest 50-100 razy słodsza w porównaniu z sacharozą (cukier biały) to stosuje się go odpowiednio mniej (w zależności od smaku). Stewiozydy mają bardzo dużą odporność na temperaturę stąd można używać ich także w wypiekach (przy temp. 150 stopni zawartość stewiozydów jest nadal bliska 100%, spada dramatycznie po przekroczeniu temp. ok 170 stopni). Oznaczone są w produktach żywnościowe jako E 960.
Zazwyczaj w słodzikach opartych o stewię wygląda to tak, że choć słodzika dodajemy tyle ile cukru (np jedną kostkę czy łyżeczkę) to zawartość stewiozydów jest tam minimalna (właśnie z uwagi na 50-100 razy większą „słodkość” stewii). Z podobnej przyczyny po spożyciu glikozydów stewii nie rośnie poziom cukru we krwi, dlatego zalecana jest dla diabetyków.
Kiedyś udało mi się wyhodować stewię w domu (można w Internecie kupic nasiona, np. na allegro), jednak podejrzewam (bo pewności nie mam), że była mniej słodka niż ta z Egiptu.
Dziękuję za odpowiedź.Stosowanie stewii umożliwia nam ograniczenie cukru i zachowanie słodkiego smaku potraw, co ważne szczególnie dla moich domowników płci męskiej, którzy uwielbiali słodkości przed zmiana diety na niskoweglowodanową. A w temacie odchudzania, czy słyszał Pan o metodzie dr.Simeonsa?Chętnie poznałabym pana opinię.
Odchudzanie metodą dra Simeonsa polega na przyjmowaniu gonadotropiny kosmówkowej (hCG) – to hormon, który wytrwarza organizm kobiety ciężarnej. Nie będę się teraz rozpisywał na temat roli i funkcji tego hormonu. Twórca tej diety (lata 50 i 60 minonego wieku) sugerował, że bardzo restrykcyjna diecia, zezwalacjącej na przyjmowanie 500-800 kalorii w towarzystwie hormonu hCG (w ilości ok 200 jednostek) umożliwia szybką redukcję wagi a jednocześnie nie pozwala odczuwać wszelkich negatywnych skutków tak niskiej podaży kalorii.
I rzeczywiście tak się dzieje – z tak niskimi dostawami energii przez 25-40 dni osoby powinny odczuwać symptomy wyczerpania (nawet skrajnego wyczerpania) a mimo to tryskają energią, nie cierpią na trudności w koncentracji, rozrdrażnienie czy bóle głowy i depresje. Można podejrzewać, że to dobre samopoczucie zawdzięczają właśnie hormonowi gonadotropinie. Napisałem „można podejrzewać” bo to nie jest pewne (o czym za chwilę).
Wydawałoby się, że jest to złoty środek. Przeprowadzono jednak mnóstwo badań (osobiście trafiłem na kilkanaście), głównie podwójnie ślepych np tutaj i tutaj.
Wyjaśnię o co chodzi z tym „podwójnie ślepym”, bo to istotne z punktu oceny jakości takich badań. Kiedy badanych dzieli na dwie grupy: kontrolną, która otrzymuje placebo (witaminy zamiast leku) oraz eksperymentalną, która dostaje lek (badany środek) a badający ich lekarze wiedzą kto należy do jakiej grupy wówczas są to badania „pojedynczo ślepe” albo „ślepe”. Jeśli dodatkowo nawet lekarze nie wiedzą kogo badają (czy osoby biorące lek czy placebo), wówczas badania są „podwójnie ślepe”. Mają one wyższą wartość, bo okazuje się, że badający lekarze łatwo sugerują się i przez to zmieniają zapis wyników.
I co mówią wyniki badań? Są jednoznaczne: nie ma żadnej istotnej statystycznie różnicy w spadku wagi pomiędzy osobami stosującymi tylko restrykcyjną dietę wobec restrykcyjnej diety z hCG. Od 1975 roku amerykańska FDA wymaga na preparatach zawierających hCD (oraz w reklamach) zawarcia informacji, że hCG nie jest terapią dla osób z nadwagą i nie ma żdanego dowodu, który wskazuje że hCG zapewnia większy ubytek wagi, dystrybucję tkanki tłuszczowej czy zmniejszenia głodu albo dyskomfortu wynikającego z restrykcyjnej diety. Okazało się bowiem że nawet proklamoane przez Simeonsa zalety (brak konsekwencji diety niskokalorycznej) są kwestiami bardzo indywidualnymi osobniczo, statystycznie nie istotnymi – dlatego wcześniej napisałem „można podejrzewać”.
Osobną kwestią jest „igranie z ogniem” – hormony, nawet w niewielkich ilościach potrafią kompletnie rozregulować każdy organizm a konsekwencje takiego chaosu mogą być trudne do oszacowania. Osoby, które stosują jakiekolwiek terapie hormonalne z pewnością wiedzą jak wrażliwy jest ludzki organizm na minimalne zmiany.
Pomijając jej nieskuteczność i ewentualną szkodliwość problem jaki w niej widzę: choć zapewnia (przy bardzo restrykcyjnej diecie, 500kcal) szybki efekt (w 30 dni) nie gwarantuje osiągnięcia najważniejszego celu: nauczyć otyłe osoby nowych nawyków żywieniowych – nie przez określony czas, ale przez całe życie. I to z tego powodu, po okresie jej stosowania zazwyczaj występuje efekt jo-jo (w imię zasady, którą opisałem niniejszym artykule).
Kilka lat temu zamierzałem poddać się tej diecie, przeczytałem nawet książkę Simeonsa (z kilkoma aspektami trudno było się w niej zgodzić mając na uwadze aktualny stan wiedzy), jednak po sprawdzeniu doniesień medycznych i wyników badań (część z nich przytoczyłem powyżej) nie podjąłem się tego.
Co ciekawe, krople zawierające hCG nadal można kupić w sklepach internetowych (ok 300 zł za 30 ml buteleczki z zakraplaczem), są także leki w aptekach (ginekolodzy przepisują je na receptę), które wykorzystują ludzie dla celów odchudzania. Jednak większość osób nie zadaje sobie trudu obiektywnej analizy skuteczności tej diety dlatego „biznes się kręci”.
Jeśli interesuje kogoś relacja „na żywo” od kogoś, kto stosował tę metodę polecam ten tekst (po polsku).
Bardzo ciekawy artykuł, gratuluje, świetny :-)
W wolnych chwilach przeczytam na spokojnie jeszcze dokładnie pewnie z kilka razy :-) dla zwiększenia motywacji.
Mam pytanie, czy można spożywać na tej diecie siemie lniane. Mam zaparcia i boję sie że będe miała jeszcze wieksze, a siemie dobrze na mnie działa :-)
Acha, jestem już parę dni, super sie czuję, tylko nie wiem czy mam się zmuszać do picia wody, jakoś mało mi się chce pić.
A jaką książkę by Pan polecił na temat diety nisko-węglowodanowej?
Pani Zuzanno, może Pani stosować siemię lniane bez obaw, poza wysoką zawartością tłuszczu ma dużo kwasów tłuszczowych omega-3 (konkretnie kwasu alfa-linolenowego /ALA/).
Proszę tylko je wcześniej miażdżyć – wówczas „całe dobro” będzie wyzwolone. Sam dodaję do każdej potrawy miażdżonego w moździerzu siemienia lnianego. Proszę tylko pamiętać, że w takiej postaci jest istotnym elementem odżywczym (20% białka, 40% tłuszczu i tylko 1% węglowodanów).
Mogę jednak Panią zapewnić, że na tej diecie coś takiego jak zaparcia nie istnieje. Dla uspokojenia – rozwolnienia również :)
Proszę pić wtedy, kiedy czuje Pani pragnienie. Nie więcej, nie mniej. Na diecie wysokotłuszczowej nie pije się dużo wody (to „dziwne” uczucie kiedy ktoś przeskakuje z węglowodanów, kiedy woda towarzyszy wszędzie, nawet przy łóżku, nocą). Woda wytwarza się podczas procesu beta-oksydacji (spalania) tłuszczu dokładnie tak samo, jak dzieje się to u wielbłądów gromadzących tłuszcz w garbach na długie wędówki po pustyni. Z resztą, doświadczy Pani tego przy najbliższym „grzechu” tzn powrocie do węgli – np. na imprezie u znajomych albo po zjedzeniu słodyczy – już po kilkunastu minutach będzie się Pani bardzo chciało pić i ten stan pragnienia będzie się utrzymywał kilka godzin.
Jeśli chodzi o książki – najpierw polecałbym książkę Gary’ego Taubes’a – po to, żeby zrozumieć jak w ogóle przebiega proces tycia (i odchudzania) oraz jak oddziaływuje na ciało i ducha. Później ma Pani wybór – albo zwrócić się w prześmiewanego (niesłusznie) Dr. Kwaśniewskiego (dowolna książka) lub książkę Ewy Bednarek-Witoszek (jest lekarzem). Ta publikacja jest nieco chaotyczna dla osoby przyzwyczajonej do naukowego lub dziennikarskiego traktowania tematu, ale zawiera wiele wskazówek. Sądzę, że to będzie najlepszy początek.
Dziękuję za odpowiedź.Właściwie potwiedził Pan moje osobiste wnioski odnośnie diety dr.Simeonsa, ja tez nie jestem zwolenniczką „kombinowania” z hormonami.Podobnie też uważam,że stosowanie dobrego modelu odżywiania (za takowy uznaję diety niskowęglowodanowe, wysokotłuszczowe) powinno się stac stylem życia, a nie chwilowym kaprysem.Ważna jest też wiedza na dany temat, dlatego pochwalam dobór lektur, które polecił Pan czytelniczce Zuzannie,myślę, że odniesie wiele korzyści z wprowadzenia rad zywieniowych tych autorów.Z lekarz Bednarek -Witoszek miałam okazję rozmawiać na wizycie w jej gabinecie po zdiagnozowaniu u mojej córki cukrzycy typu1.Bardzo miła osoba, wiele pomocnych rad.Książkę też posiadam, zgadzam sie – chaotyczna dla prostego czytelnika, ale myślę, że wynika to z ogromu wiedzy pani doktor,który chciała przekazać i nowicjuszowi po prostu „nie mieści się to w głowie”.Najlepiej ważne dle nas wiadomości od razu podkreślać, bo potem jest kłopot z odnalezieniem danej informacji.Cieszę się,że trafiłam na Pana serwis,dobrze że znajdują się osoby, które chcą podzielić sie dobrymi radami z innymi.To przeciwwaga dla wszechobecnej i nasilającej się,mam wrażenie,niechęci,wrecz nienawiści i egoizmu wśród ludzi.Ale skupmy się na pozytywach :).Pozdrawiam Pana i sympatyków bloga.
a co z ludzmi majacymi niedoczynnosc tarczycy? jakie zywienie stosowac ( by zrzucic pare kg) czy tez z ograniczeniem cukru ?
moniko, zagadnienie niedoczynności tarczycy (w ogóle kłopotów z nią) będzie przedmiotem mojego kolejnego artykułu, prawdopodobnie w okolicy marca. Jest to materiał bardzo obszerny ponieważ zamierzam w nim przedstawić kompleksowo zarówno funkcje tego narządu i hormonów T3 i T4, wpływ diety oraz przyczyny dysfunkcji wraz z wynikami badań.
Pisząc teraz w skrócie: wiele może być przyczyn dysfunkcji tarczycy (podobnie jak wiele może być przyczyn np. cukrzycy) – może być np. niezależna od diety i czynników zewnętrznych (pierwotna, kiedy tarczyca jest uszkodzona) albo wtórna lub inne (trzeciorzędowe). Pomijając te najbardziej oczywiste (np, fizyczne uszkodzenie gruczołu na skutek urazu, uszkodzenia przysadki) i te na które nie mamy zbyt wielkiego wpływu (guzy) są dwa najczęstsze powody problemów z tarczycą w tle: stany zapalne które powodują reakcję autoimmunologiczną (która wzmaga stany zapalne) oraz nadmiar/niedobór jodu, przy czym ta druga przyczyna to zdecydowana mniejszosć przypadków.
Dieta niskowęglowodanowa (zwłaszcza oparta o tłuszcze zwierzęce) restrykcyjnie ogranicza przyjmowanie kwasów tłuszczowych omega-6, jeśli jest oparta o tłuszcze roślinne to normalizuje proporcję omega-6 do omega-3 (z uwagi na używanie oliwy, oleju lnianego czy tłuszczu zawartego w orzechach albo awokado). Brak omega-6 oraz zdecydowana redukcja cukru w organiźmie to brak ognisk zapalnych – a to minimalizuje ryzyko występowania jakichkolwiek chorób autoimmunologicznych. Trzeba również przyznać że nadpodaż kwasów omega-6 nie jest jedyną przyczyną występowania stanów zapalnych w organiźmie, jednak w dzisiejszym modelu żywienia ludzi prawdopodobnie dominującą.
Niestety, mimo, że współczesna medycyna doskonale zdaje sobie sprawę z powiązania diety z gospodarką hormonalną wielu (większość?) lekarzy „woli” leczyć choroby objawowo. Innymi słowy – skoro przy niedoczynności hormonów tarczycy jest za mało – przepisuje się syntetyczny hormon. Problem nie istnieje, dopóki ten hormon się przyjmuje. To tak, jakby każdy brał ibuprofen albo paracetamol za każdym razem, kiedy boli go palec u nogi po spacerze, zamiast zwyczajnie wyjąć kamień z buta, któr był przyczyną tego bólu.
Jedyny problem, jaki widzę przymierzając się do artykułu na temat tarczycy i hormonów tarczycy to to, że obcowanie z gospodarką hormonalną jest zagadnieniem bardzo wyspecjalizowanym – zarówno od strony biochemicznej jak i fizjologicznej i boję się, czy uda mi się przedstawić ten temat w sposób czytelny i zrozumiały dla przeciętnego zjadacza chleba, który nie pije monotlenku diwodoru tylko wodę ;)
Wszystko wskazuje na to,że w najbliższym czasie będę regularnie gościć na Pana blogu, bo znów pojawił się interesujący mnie temat -tarczyca.Tak się składa,że od lat zmagam się z chorobami autoimmunologicznymi moich dzieci w przypadku córki, to nie tylko cukrzyca typu1,o czym wspominałam w innych wypowiedziach, ale i niedoczynność tarczycy, konkretnie – choroba hashimoto.Dlatego będę wyczekiwać artykułu o tarczycy,z zainteresowaniem przeczytam.Na niedoczynność tarczycy córka zachorowała, mając 12 lat, gdy miała 21, dołączyła się cukrzyca typu1.Dopiero wtedy dowiedziłam się, że te choroby autoagresywne często współwystępują, wcześniej nikt mnie o tym nie poinformował, mam wielkie o to pretensje do endokrynologa latami prowadzącego córki, który nie uczulił mnie na ten potencjalny problem (w ogóle nie wskazywał na istotne znaczenie diety w leczeniu tych chorób).Gdybym miała wcześniej szerszą wiedzę w temacie, na pewno monitorowałabym stan zdrowia córki także pod kontem badania poziomu cukru we krwi i być może nie doszłoby do rozwoju cukrzycy, a początek choroby był naprawdę dramatyczny, wrecz zagrażający życiu córki.Tak więc zmagamy się jedocześnie z dwiema chorobami z autoagresji, a to juz niezła akrobatyka.W każdym razie dieta wysokotłuszczowa, niskowęglowodanowa sprzyja leczeniu obu chorób, wiem z przykładu córki,że stosowanie tego typu diety pomaga w leczeniu i zmniejszeniu dawek hormonów.W przypadku tarczycy córka zmniejszyła z czasem dawkę hormonów tarczycy, gdyż nastąpiła poprawa wydolności gruczołu.Tak więc Monika z powyższego komentarza może być pewna, że ograniczenie cukru będzie słuszne nie tylko dla zrzucenia paru kg, ale i dla poprawy zdrowia.Pozdrawiam.
Pani Magdo,
Najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że reakcje autoimmunologiczne nie są niczym nowym. O wielu chorobach autoimmunologicznych (autoagresywnych) ludzkość wiedziała już bardzo dawno temu (starożytność) i metodami doświadczalnymi (umrze albo i nie umrze) wykryto, że ich wspólną przyczyną może być pożywienie (chodziło o choroby układu pokarmowego i ruchowego – stawy i kości). Należałoby więc oczekiwać, że jeśli u pacjenta pojawia się choć jedna choroba na tle autoagresywnym być może w organiźmie są też inne (w różnym stadium).
Najpowszechniejsze przypadki, które spotkałem wśród swoich znajomych i dalszej rodziny (przypadków opisanych w Internecie nie chcę komentować bo ich nie widziałem na własne oczy) to współistniejące łuszczyce, stwardnienie rozsiane, problemy z tarczycą, zapalenie jelit i wszelkiej maści zapalenia stawów na niepłodności męskiej czy przedwczesnej menopauzie kończąc. Absolutnie nie jestem lekarzem więc diagnostyka nie była moją rolą w owych przypadkach – zwyczajnie się o nich dowiadywałem jako członek rodziny czy bliski znajomy. Jednak kiedy z czasem okazywało się, że u jednej osoby występowały 2 a nawet 3 jednoczesne choroby autoagresywne to „układanka” stała się pełna. Klasykiem jest łuszczyca, bielactwo i zapalenie stawów. Wówczas pracę ma dermatolog i reumatolog. I dietetyk ponieważ zazwyczaj pacjent ma lekką nadwagę (albo otyłość). W efekcie zaleceniem jest zrzucenie wagi (to odciąży stawy więc znikną stany zapalne) oraz maści sterydowe. Praktyka pokazuje, że maści sterydowe działają krótko (nie można stosować ich długotrwale) zaś próba zrzucenia paru kilogramów, nawet jeśli udana – nie likwiduje RZS. Co oczywiście nie przeszkadza lekarzom stosować uporczywie tej samej metody leczenia.
Oczywiście przyczyn autoimmunizacji może być wiele (ludzie nie znają wszystkich), jednak doświadczenia pokazują dość jednoznacznie, że zmiana modelu żywieniowego najczęściej likwiduje przyczynę i później skutek tychże chorób.
Innym, ale równie istotnym problemem jest to, że ludzie mają specyficzne podejście do leczenia. Powszechna dostępność wielu środków medycznych – leków (na receptę), leków bez recepty (tzw. OTC np. przeciwbólowe) oraz ziół sprawia, że ludzie, którzy nawet otrzymują już receptę od lekarza w związku z jakąś swoją dolegliwością (np. dostają przy zapaleniu zatok glukokortykoid, najczęściej na bazie dexamethason’u) to i tak „na zapas” jeszcze łykają leki bez recepty (np. Ibuprom Zatoki) i stosują „domowe” sposoby leczenia ziołami. I pół biedy, jeśli działanie tej całej mieszanki zaczyna się znosić (jak plus i minus). Gorzej, jeśli zaczyna się wzmacniać albo kolidować wywołując rozmaite efekty uboczne. Warto pamiętać, że zioła w odpowiednio dużej dawce to takie same leki jak te z apteki. A to, że środki przeciwbólowe są bez recepty nie znaczy, że można je przyjmować bezpiecznie w każdej ilości.
Ostatnia kwestia to brak zaufania do systemu opieki zdrowotnej, który Pani poruszyła. Sam, publikując wiele swoich artykułów i komentarzy – przyczyniam się do tego, aby ten brak zaufania raczej krzewić niż go likwidować stąd ten akapit będzie raczej ambiwalentny. Bo z jednej strony pacjencie odwiedzają 2 czy 3 specjalistów (jednego na NFZ a drugiego prywatnie) i od każdego otrzymują inne zalecenia – więc przestrzegają obu, przyjmując często podwójne dawki leków w różnych preparatach. Z drugiej strony mając negatywne wrażenia (tak jak Pani w przypadku córki) każdy chce poznać opinię innego fachowca więc często chcą otrzymać diagnozę od różnych specjalistów. A i tak „dr Google” będzie mówił co innego (bądźmy szczerzy: takich blogów jak mój jest w sieci więcej – każdy nakłania do swoich racji).
Ten dualizm, który tutaj opisałem chciałbym wytłumaczyć w ten sposób: lepiej jest, jeśli każdy z nas ma więcej informacji na temat stanu swojego zdrowia niż mniej. Lepiej, jeśli lekarz, do którego się udamy umie nam opisać sytuację chorobową, lepiej jest kiedy rozumiemy o czym mówi i lepiej, jeśli potrafimy zadać mu rzeczowe pytania a on na nie racjonalnie odpowiedzieć. A jeśli nie zna odpowiedzi to się do tego przyznać.
Dlatego nie namawiam nikogo do tego, aby rezygnował z osiągnięć współczesnej medycyny. Publikując swoje teksty (nawet, jeśli powodują wątpliwości) namawiam każdego to tego, aby zainteresował się tym co je i tym co dzieje się w jego organiźmie. Wg mnie nie ma niczego ważniejszego w życiu człowieka – to takie „jesteś tym co jesz” w praktycznym wydaniu. Podejście „Jak chcę się napić mleka, to nie kupuję krowy, tylko idę do sklepu!” w tym przypadku przyniesie więcej szkody niż pożytku.
Na koniec tego obszernego komentarza: Pani pozytywne doświadczenia związane ze stosowaniem diety wysokotłuszczowej pokazują jak wiele można uzyskać dzięki zmianie modelu żywienia. Jedna moja znajoma powiedziała: „dla zlikwidowania tej cholernej opryszczki warto!” Ja powiem coś jeszcze: większość osób, które zrezygnowało z węglowodanów (zmniejszyło ją) po pewnym czasie nie dostrzega innych kwestii, które podniosły jakość ich życia codziennego. Zapominają o nich bardzo szybko, traktując później jako rzeczy oczywiste – np. lepszą wydolność organizmu, brak zapadania na infekcje (co w zimowym okresie ma swoje atuty), brak marznięcia dłoni i stóp, poprawę wzroku i sprawności umysłu, pozytywnym nastawieniu do świata i ludzi (czasem to całkowita zmiana światopoglądu!) na regularności wypróżnień kończąc :)
Artykuł bardzo ciekaway. Również odchodzałam sie podobną dietą ale wg schematu diety south beach atkinsa co dało wynik -8kg w 2mce /pociązowe kg/. Diety dosyć podobne – a co Pan sądzi na temat ww diety
Karola, Atkins i South Beach to różne kwestie. Atkins jest bliższy żywieniu niskowęglowodanowemu (dieta paleo, niskiego ładunku glikemicznego) zaś South Beach dra Agatstona to dieta oparta o indeks glikemiczny. Niby podobne kwestie ale jednak różnice istnieją i są znaczące. Już pisałem o indeksie i ładunku glikemicznym, tam więcej informacji.
South Bach nie usuwa wszystkich źródeł cukru (np. fuktoza w owocach) a nakazuje minimalizację spożycia tłuszczy nasyconych z czym osobiście nie mogę się zgodzić z punktu widzenia biochemi tych kwasów tłuszczowych, dodatkowo (zależy od książki) nie informuje o prozaplanym oddziaływaniu kwasów omega-6 (oleje roślinne).
W moim przekonaniu Atkins w tym porównaniu wychodzi dużo korzystniej – wiele osób ma problem z przestawieniem się na tłuszcz (Kwaśniewski), dlatego lepszą początkową alternatywą dla nich jest białko (np. jak w diecie paleo).
Bardzo dziękuję za odpowiedź dotyczącą siemienia. Ja przeszłam na dietę gdyż wdał mi sie obrzęk jednej nogi, już z rok. Cała noga jest grubsza i ma inny kolor, taka bardziej zaróżowiona, a wokół kostki to już nie mówię i stopa jak „żaba”
Mam problem z kolanem, po kontuzji wiele lat temu, ale lekarz powiedział że ten obrzęk nie ma nic wspólnego z kolanem, bo od kolan nogi nie puchną. Inny lekarz znowu powiedział, że może mieć zwiazek z kolanem. Poszperałam po intenecie i znalazłam osoby z tzw. słoniowacizną i dostałam szoku, że mnie to czeka. Zrobilam sobie głodówkę 10 dniową, oczywiście nóżka jak tralala, obrzęk zszedł, ale co z tego, jak wróciłam do normalnego odżywiania, i noga z powrotem napuchła. Mnie sie wydaje, że ten obrzęk się zmniejsza, jestem parę dni na diecie tłuszczowej, ale robię ją tak intuicyjnie. Uwielbiam jajka sadzone na boczku, ogolnie lubie jajka, ale na śniadanie jestem przyzwyczajona kawę gorzką i coś słodkiego do kawy. W związku ze zmianą odżywiania wymyśliłam sobie taki deser. Miksuję biały ser tłusty, dodaję do niego olej kokosowy i posypuję startą gorzką czekoladą :-) Myślę że to jest zgodne z dietą. Gdzieś tu czytałam o lodach, czyli można lody takie ze sklepu? Acha, i jeszcze czytałam gdzieś na forum o nutelli. A jeszcze chciałam zapytać o colę zero. Mam książkę z jakąś dietą, zdaje się Dukana, kiedyś sie przymierzałam do niej. I on tam zaleca, żeby sobie nie żałować jak sie ma ochotę :-) Chodzi o to, że jak np. zachce się słodkiego i napije się troche coli, to przechodzi ochota na słodkie. Tak tylko pytam lajtowo o to, bo dla mnie w tej chwili jest zdrowie tak ważne, żeby nogę wyleczyć, że sprawa lodów czy coli, to juz są głupoty, czy moge czy nie. Musiałam sobie kupić buty w dwóch rozmiarach. Bardzo się fajnie Pana czyta, Panie Rafale. Pisze Pan tak przekonywająco.
Acha i jeszcze jedno. Właśnie kupiłam sobie olej kokosowy rafinowany i nierafinowany. Ten rafinowany jest dużo tańszy. Czy on jest wg Pana również dobry? Wszędzie piszą o tym że nierafinowany jest lepszy. Ale gdzieś znowu czytałam że nie prawda, bo on z kolei jest konserwowany sztucznymi dodatkami, czy coś takiego.
A jeszcze zapytam czy czy mógłby Pan wyrazić swoją opinie na ten temat :-)
http://www.igya.pl/przeglad-diet/ciekawostki-zywieniowe/594-krzem-si-jako-pierwiastek-ycia.html Sorki, że tak zamęczam, ale ja jestem taki napaleniec. To o krzemie również do mnie przemawia. Ale kiedyś do mnie przemawiała woda szungitowa, kupiłam sobie na allegro, zaczęłam pić i dostałam zawrotów głowy, nie wiem czy od tej wody, czy tak sie zbiegło w czasie, ale na wszelki wypadek wywaliłam ten szungit :-)
Pozdrówki
Pani Zuzanno, słodkie desery – na prawdziwej diecie wysokotłuszczowej (1g węglowodanów, 1g białka i 3 lub więcej gramów tłuszczu) człowiek jakbuy „naturalnie” nie ma ochoty ani na alkohol ani na słodycze. Sugerowałbym choć przez tydzień przeskoczenie na pełną dietę niskowęglowodanową – najlepiej tłustą, Kwaśniewskiego – oto dlaczego:
Obrzęk kończyn związany z utrudnionym odprowadzaniem limfy zazwyczaj powiązany jest na naszej szerokości geograficznej z problemami tarczycy. Rzeczywiście czasem przeobraża się w słoniowaciznę. Choroby tkanek łącznych i tarczycy są w większości chorobami autoimmunologicznymi a z nimi świetnie radzi sobie dieta niskowęglowodanowa. W niektórych przypadkach (np łuszczyca) już samo usunięcie cukrów oraz mąki i tłuszczów roślinnych (poza oliwą i olejem lnianym) sprawia, że choroba ustępuje.
Jeśli już ma Pani ochotę na slodkie, proszę pilnować proporcji o których pisałem tutaj. Na liście składników prawie każdego produktu znajdzie Pani listę wartości odżywczych oraz ich procentowy udział w podziale na białko, tłuszcz i węglowodany – to ułatwi budowanie własnych deserów (polecam np. tiramisu z sera mascarpone).
Kupione lody nie są dobrym pomysłem – najczęściej zawierają bardzo dziwne składniki (tłuszcz roślinny, syrop glukozowo-fruktozowy) – lepiej zrobić samemu choćby miks śmietanki 36 (bita śmietana) z kilkoma łyżkami rozpuszczonej i ochłodzonnej żelatyny a później pozostawić to w lodówce do stężenia. Podobnie napoje typu cola czy inne „zdrowe” soki – większość zawiera 12-15% cukru co oznacza, że 1 szklanka (250ml) zawiera 30 g cukru. Czyli 6 łyżeczek cukru! Nie znam nikogo, kto wypiłby kawę czy herbatę z taką ilością :) W coli czy soku łatwo jest ukryć taką słodycz z uwagi na obecność kwasów (np fosforowego w coli czy jabłkowego i cytrynowego w sokach).
W kwestii oleju kokosowego – sugerowałbym wybór nierafinowanego, choć porównawczo wychodzi zwykły smalec a jest znacznie tańszy.
I na koniec krzem. A raczej – krzemionka bo to ona jest składnikiem odżywczym. Z tego powodu polecam zawsze dwa rodzaje kaszy: gryczaną i jaglaną – obie zawierają sporo krzemu w postaci krzemionki – to dużo przyjemniejsze niż suplementacja tabletkami. Krzem jest niezbędny do tego, aby nasz organizm produkował kolagen (stąd sprawność skóry, przydatków skóry oraz ścięgien i stawów). Kasze te mają sporo węglowodanów (ok 70g w 100g suchego produktu), dlatego należy mieć to na uwadze stosując dietę niskowęglowodanową.
Po moich doświadczeniach w leczeniu dzieci, także doszłam do wniosku, że nie można ufać jednemu lekarzowi i latami korzystać z porad, warto skonsultować się z innymi specjalistami, bo jak w każdej dziedzinie są lepsi i gorsi fachowcy.Warto też poszerzać własną wiedzę, choćby po to, by umieć zadawać konkretne pytania, jak Pan pisze.I tu dr.Google jest pod ręką, ale trzeba tu zdrowego rozsądku i racjonalnego „filtra”.Nie kwestionuję w żaden sposób metod i osiągnięć medycyny konwencjonalnej, lubię się dodatkowo wspierać metodami tzw.naturalnymi.Od kontaktu z lekarzami ze środowiska dra Kwaśniewskiego nauczyłam się doceniac role diety w zwalczaniu przyczyn chorób i ich leczenia.W ogóle grono lekarzy „optymalnych”, to ludzie przyjaźni pacjentowi, starający się dociec przyczyn choroby, a nie leczenia objawowego.(zdejmij uciskający but, a nie bierz tabletki przeciwbólowej, jak Pan pisze).Dzięki nim zrozumiałam wiele mechanizmów powstawania chorób.Pan też w tym względzie robi dobrą robotę, choć, jak sam podkreśla, nie jest lekarzem.Ale ma pan wiedzę, to się liczy.Pozdrawiam.
Oczywiście dieta była autorstwa „Arthur Agatston DIETA SOUTH BEACH”. Podziwiam Pana wiedzę która naprawdę jest bezcenna. Sama robiłam ogórki wg Pana przepisu i dowiedziałam się rzeczy o których się nie mówi ani nie pisze. Wracając do tematu jedzenia – im mniej przetworzone tym zdrowsze /porównuję do kuchni mojej babci samlec-chleb na zakwasie-kefir-czosnek-cebula/
Oczywiście nadal śledzić będę nowe artykuły Pana autorstwa.
Zastanwiam się również nad zagadnieniami dotyczącymi wpływu jedzenia na ciśnienie. Koleżanka zdrowo odżywiająca się szczupłą osoba ma problemy z ciśnieniem ale tylko w „okresach świątecznych”. Wynki ok – problemu lekarz nie znalazł. Więc co – jedzenie? cukier? Możliwe ? Niemożliwe?
Ciekawe są dla mie rówież zagadnienia odnośnie żywienia dzieci i właśnie jego wpływ na zachowanie (barwniki konserwanty itp.). Może kiedyś bedzie jakiś artykuł dedykowany miluśińskim.
Pozdrawiam
Karola, cukier jest bardziej szkodliwy niż wydaje się ludziom. Większość zupełnie nie bierze pod uwagę, że jest on bardzo toksyczny i szkodliwy w dużych dawkach. Świetnie o tym wiedzą np. producenci wina, dlatego dodają do niego cukru sukcesywnie – w innym wypadku zabiliby drożdże (mówimy oczywiście o winach innych niż gronowe). Z toksyczności cukru korzystają gospodynie domowe używając go do wykonywania konfitur. Za mało curku wywoła fermentację – ale za dużo skutecznie zakonserwuje owoce (nawet w tzw. sokach na zimno, bez parownika czy późniejszej pasteryzacji). Więcej o toksyczności cukru w cytowanym przeze mnie wiele razy wykładzie dra Lustiga Cukier. Gorzka prawda (niestety po angielsku).
Okazuje się że cukier (węglowodany w łatwoprzyswajalnej postaci) są znacznie częściej przyczyną nadciśnienia niż dieta bogata w sól.
W kwestii żywienia dzieci zalecenia są podobne jak w przypadku dorosłych, z większą ilością białka, nawet do ukończenia 25 roku życia. To w dużej mierze zależy od cech osobniczo indywidualnych – temat jest jednak tak szeroki, że nie sposób go ująć w jednym komentarzu czy artykule. Wobec konserwantów czy barwników zdanie mam konserwatywne :) Unikać tego co nie jest spotykane naturalnie. A ponad wszystko – unikać tego, co sugeruje nam dzisiejszy marketing na „zdrowe śniadanie” dla dzieci: czyli płatki z mlekiem oraz jogurty. To prosta droga do alergii, chorób immunologicznych, obniżenia odporności, stanów zapalnych, kataru siennego na celiaklii kończąc.
Panie Rafale, dziekuje za dzielenie sie tymi wszystkimi informacjami.
Mam kilka pytan, ale przed tym jesli mozna krotko naswietle moj problem.
U mnie problem wagi jest powiazany z problemami zdrowotnymi, wiec tak jak inni szukam i przyczyn, i wlasciwej diety.
Waga – zawsze bylam szczupla od 48 do 52 kg ale odkad przeprowadzilam sie do UK 8 lat temu przytylam 10kg! Tutaj wykryto u mnie niedoczynnosc tarczycy wiec jestem na thyroxynie 100 mg do konca zycia. Wraz z tarczyca pojawily sie inne skutki (uboczne?) – wiec wlasnie przyrost wagi, depresja, ciagle zmeczenie, zaburzenia hormonalne, problemy ze snem itp.
Ostatnio poddalam sie w kraju badaniu obertonem (czy czyms na podobnej zasadzie) ktore wykrylo u mnie pasozyty w calym niemal organizmie i grzybice uogolniona. Szukam metody i diety, ktora pomoglaby mi powrocic do zdrowia a przynajmniej lepszego samopoczucia.
Unikam zywnosci przetworzonej (a prosze mi wierzyc ze to bardzo trudne tutaj) odstawilam cukier i slodycze ale wciaz jadam weglowodany (jablka, ziemniaki, czasem pieczywo, ryz, makaron) wiec nie wiem czy tak naprawde cos mi to daje? Zaczelam uzywac wody krzemowej i przymierzam sie do jakiejs terapii antypasozytowej. Przyznaje, ze Pana koncepcja diety wysokotluszczowej brzmi przekonujaca, ale mam 2 pytania:
Nigdy nie lubilam tlustego miesa, odzynam kazdy tluszczy i zylke z szynki. Czy to nie bedzie przeszkoda w stosowaniu diety?
I co z nabialem? Odkad zaczelam czytac o zdrowym odzywianiu (niekoniecznie tym mainstreamowym) wszedzie czytam , ze mleko i przetwory sa szkodliwe i powinno sie je calkowicie wyeliminowac. Co Pan o tym mysli?
Pozdrawiam i zycze zdrowia :)
Pani Agnieszko, doskonale zdaję sobie sprawę, jak bardzo trudno o dobre jakościowo jedzenie w tzw. Europie Zachodniej. Nie bez powodu „Unia” widzi w Polsce duży spichlerz zdrowego i ekologicznego (w porównaniu z unijnym) jedzenia. Sam byłem kiedyś bardzo zdziwiony, kiedy zobaczyłem że „na Wyspach” nie można kupić zwykłej mąki – wszystkie są już z rozmaitymi dodatkami i polepszaczami. Z kolei zszokowały mnie lekko bonety z gotowymi daniami – kiedy w Polsce były tylko pierogi i krokiety – tam widziałem w zasadzie wszystko do woboru i koloru, z upieczoną w całości kaczką (do odgrzania) włącznie.
Być może kłopoty z tarczycą tam się tylko nasiliły. Niezależnie od tego tarczyca (podobnie jak cukrzyca) to klasyczny i książkowy przykład choroby autoagresywnej wywołanej nadmiarem węglowodanów. Jak już pisałem w komentarzach – dieta niskowęglowodanowa i wysokotłuszczowa świetnie sobie radzi z problemami wywołanymi przez niedobór/nadprodukcję hormonów tarczycy (wyjątkiem są uszkodzenia narządu, tego niestety nie da się już odbudować).
Dodatkowe objawy które Pani wymieniła są istotnie niejako skutkami ubocznymi czy też towarzyszącymi kłopotom z tarczycą.
Grzybica (zwłaszcza Candida) jest bardzo czytelnym objawem tego, że w diecie znajduje się zdecydowanie za dużo węglowodanów, zwłaszcza tych prostych. Również pasożyty mają ułatwiony dostęp ponieważ większość kontaktu ze środowiskiem u ludzi odbywa się przez… przewód pokarmowy (a nie skórę, jak można myśleć – jego powierzchnia to ok 400 m kw! – skóra i płuca to zaledwie kilkanaście metrów kw.). Kiepskie składniki budulcowe (białko pochodzenia roślinnego, węglowodany, kwasy tłuszczowe omega-6 /z olejów roślinnych/) sprawiają, że szczelność błon komórkowych jest niska więc przenikanie pasożytów przez jelita to w zasadzie naturalna konsekwencja.
Niestety węglowodany to węglowodany. To, że niektóre z nich mają niski ładunek glikemiczny (np w postaci kaszy) to tylko zmienia czas wyzwalania się glukozy do krwi. Dobrze, jeśli żywność ma niski indeks i ładunek glikemiczny niż wysoki (makaron, chleb, słodkie owoce).
Rzeczywiście jest tak, że mleko (zwłaszcza to „przemysłowe”) to jedna wielka zupa cmentarna ze zbiorowiskiem zabitych bakterii. W Pani miejscu kupno tzw „raw milk” to prawie niemożliwość. Większość mleka pochodzi z przemysłowego udoju więc jego jakość też jest raczej mierna. Ale pomijając to – podstawowym problemem jest nadmierna podaż produktów pochodzących od słodkiego mleka – najczęściej jest to mleko z płatkami lub „komercyjne” słodkie jogurty i kefiry. Produkty pochodzące z fermentowanego mleka, sery żółte, masło, kwaśna śmietana są produktami w miarę bezpiecznymi (im więcej mają tłuszczu tym lepiej, mniejsze ryzyko alergii na białka). Tutaj szerzej opisuję kwestię mleka.
Można stosować dietę niskowęglowodanową i wysokotłuszczową bez tłuszczu zwierzęcego aczkolwiek będzie to bardziej skomplikowane a przy tym nieco bardziej kłopotliwe dla organizmu. I zwyczajnie droższe.
W takim wypadku sugerowałbym korzystanie z nierafinowanego oleju lnianego, kokosowego, oliwy z oliwek (extra vergine, najlepiej z oznaczonym wskaźnikiem delta k /mały trójkąt i literka k <= 0,01/), smażenie na oliwie pomace, jajka na maśle /ghee/. Inne dobre źródła tłuszczu to awokado, orzechy i tłuste ryby morskie. Również tłusta śmietana kremówka (30-36 procent), tłuste sery żółte > 40% tłuszczu.
Niskowęglowodanowy i wysokotłuszczowy sposób żywienia sprawi, że poprawią się wyniki związane z tarczycą (TSH, T4, T3), zmniejszy się waga oraz ustąpią wymienione przez Panią objawy.
Z uwagi na miejsce, w którym Pani mieszka być może łatwiej będzie trafić na zwolenników tzw. paleo diet lub diety Atkinsa. Nie są to diety wysokotłuszczowe ale wysokobiałkowe ale przestrzegają dość rygorystycznie niskich ilości węglowodanów i często już tylko to daje zbawienne efekty.
Dla Karoli: wartościowa stronka o zdrowym żywieniu dzieci w duchu diety niskowęglowodanowej, wysokotłuszczowej to jedzinaczej.pl. Pozdrawiam :)
czyli miód jest niezdrowy a ja podaje go dzieciakom codziennie
Krzysztofie, niestety, miód nie jest najzdrowszym wyborem, choć wydaje się być zdecydowanie lepszy niż cukier czy nie daj Boże czysta fruktoza albo syrop glukozowo-fruktozowy.
Miód zawiera ponad 80% węglowodanów (w postaci różnych cukrów), jest w nim także trochę potasu i to w zasadzie tyle. Ale to analiza pierwiastkowa, która nie obejmuje różnych innych, bardziej skomplikowanych związków obecnych w miodzie np przeciwulteniaczy czy produktów fermentacji miodu czy żyjącej na nim flory bakteryjnej (to bardzo niewielkie ilości, ale wiele z nich ma pozytywne działanie na organizm człowieka). Faktem jest natomiast, że lepsze „prozdrowotne” oddziaływanie ma mleczko pszczele lub propolis (oraz kit pszczeli i pyłek kwiatowy).
Witam,
otóż od jakiegoś czasu interesuję się tematyką zdrowego odżywiania (na skutek uprawianego sportu) i przeglądając wiele portali natrafiłem również tutaj. Osobiście lubię podejście ścisłe oraz naukowe, które jak widzę Pan także sobie ceni i to zdecydowanie wyróżnia Pana portal spośród innych. Przyznam, iż na razie nie mam jeszcze w pełni skrystalizowanego poglądu na dietę i cały czas jestem na etapie powiększania wiedzy. Powyższy artykuł jest bardzo konkretny i uważam, że wymaga jeszcze ode mnie przemyślenia, natomiast póki co byłbym wdzięczny, gdyby Pan mógł napisać coś więcej o ciekawych i często budzących dyskusje kwestiach.
1) Najpierw terminologiczna kwestia, co prawda drobiazg, jednak czasami powodujący u mnie wątpliwości. Otóż, używa Pan terminów węglowodany oraz cukry. Jak Pan je definiuje? Wg mojej wiedzy albo obydwa słowa uznaje się za synonimy, albo czasami można się spotkać z określeniem cukry tylko na monosacharydy oraz disacharydy. Z artykułu wynika, iż żadna z tych definicji nie pasuje do Pana użycia tego słowa.
2) Pisze Pan:
„Wcale nie to, że się przejada, ani to że nie uprawia żadnych aktywności sportowych. Większość osób otyłych je niewiele, często nawet głoduje (zapytaj, jeśli takie znasz), a mimo to tyje.”
Co niejednokrotnie sam zaobserwowałem i uważam to za niesamowite zjawisko. Wie Pan jak to jest możliwe? Jakie procesy za to odpowiadają? Jeśli osoba nie je lub je bardzo mało (w szczególności węglowodanów) to poziom glukozy we krwi powinien być niski, zatem zgodnie z tym co Pan pisze powinien być uwalniany glukagon, przez co organizm pobierałby energię z tłuszczu. Teoria pasuje, zatem czemu tak się nie dzieje? Intuicyjnie jestem to w stanie sobie wytłumaczyć, iż organizm na skutek ewolucji szykuje się na głód, przez co staje się oszczędny, jednak mimo wszystko energię zużywa i skądś ją musi czerpać. Pytanie skąd? I jak?
3) Pisze Pan iż człowiek powinien spożywać dziennie 1g białka na 1kg masy ciała. Czy nie uważa Pan tej wielkości za dość małą? Czy jest jakieś badanie, które mówi, iż większa ilość białka byłaby dla przeciętnego człowieka niezdrowa? Przykładowo 1g węglowodanów, 2g białka, 3g tłuszczy.
Z góry dziękuję za odpowiedzi i pozdrawiam,
Paweł
Panie Pawle, dziękuję za rzeczowy komentarz z istotnie ciekawymi pytaniami. Swoje odpowiedzi pokaże w referencji do punktów, przez co będą mam nadzieję czytelniejsze.
ad 1. Węglowodany to inaczej cukry. To pojęcia zamienne, inna nazwa to również sacharydy (czy rzadziej cukrowce). Korzystam z tych określeń zamiennie, bo wielu ludziom dziwnie brzmiałoby określenie akloholu jako „cukru” (a alkohol jest węglowodanem, choć dość specyficznym), szerzej pisałem o tym w tekście o pustych kaloriach.
Nauka podzieliła cukry na kilka grup – cukry proste (monosacharydy), cukry złożone (oligosacharydy np. disacharydy) oraz wielocukry (polisacharydy).
Poza alkoholem także błonnik pokarmowy jest węglowodanem, choć niestrawnym dla człowieka (składa się głównie z celulozy).
W moich artykułach czasem używam nazwy „cukier” w zwyczajowym znaczeniu. Przykładowo, na opakowaniach znajduje się tabela (mam na myśli choćby GDA), która rozbija składniki produktu na trzy kategorie: białko, tłuszcz i węglowodany. W zależności od produktu podaje się dodatkowo rozbicie tłuszczu na nasycone, jednonienasycone i wielonienasycone (czasem nawet na omega-3, -6, -9) oraz węglowodany na cukier i błonnik. Stąd w zdaniu „Twój nawyk żywieniowy (czyli codzienny, zwykły sposób odżywiania) obfituje w węglowodany i cukry w każdej postaci.” miałem na myśli pokarmy, które zawierają węglowodany i są słodkie (jak np. ciastka, słodkie napoje). Za tę niekonsekwencję przepraszam, ale to jedyny sposób, aby dotrzeć do przeciętnego „zjadacza chleba”.
ad 2. Proces insulina-glukagon działa poprawnie u osoby bez insulinoodporności. Wyjaśnienie zjawiska tycia osób otyłych pomimo niskiego spożycia produktów spożywczych jest dość proste. Osoby te mają zazwyczaj bardzo silną insulinoodporność, której powstawanie wyjaśniłem w tekście. W efekcie glukagon nie ma możliwości zadziałania – w układzie cały czas obecna jest insulina. Ta z kolei informuje komórki tkanki tłuszczowej: skoro jestem, to znaczy że jest też glukoza więc pakujemy magazyny (co nie jest prawdą – glukozy nie ma). W efekcie człowiek odczuwa głód (zazwyczaj wilczy głód, jeśli się powstrzymuje od jedzenia) i kiedy w końcu coś zjada, większość trafia (dzięki insulinie) do tkanki tłuszczowej a nie do spalania w komórkach.
A że je to co zazwyczaj (węglowodany) ponownie wzrasta poziom insuliny. Ponieważ odżywiają się „szybkimi” węglowodanami (mąka, cukier) ich szlaki metaboliczne są zoptymalizowane pod uzyskiwanie energii (w tym wypadku jej źródłem jest glukoza) z węgli. Objawia się to np. przez taką „optymalizację” układu trawiennego i soków trawiennych aby szybko uzyskiwać glukozę. Gdyby chciał to Pan sprawdzić w sposób najbardziej widowiskowy, proszę po tajemnie podać weganowi mięso (co – jestem pewien – się nie uda). Reakcja jego organizmu już po kilku minutach będzie niemal natychmiastowa. Podobnie, jak „czystemu” mięsożercy poda Pan tofu czy mleko sojowe. Sensacje żołądkowe doprowadzą go do ubikacji kilka razy w ciągu doby.
Nasz organizm nie wyewoluował na tyle, aby pozyskiwać większość energii z „szybkich” węglowodanów np cukru czy mąki. Te produkty znamy raptem od 10 tysięcy lat, co jest dla ewolucji zdecydowanie za krótkim okresem, aby dostosować nasz metabolizm i organizm do takiego pożywienia. Wobec 5-4,5 milionów lat historii człowieka czy 2,5 mln lat od czasu kiedy homo erectus potrafił niecić ogień, 10 tysięcy lat (to raptem 200-300 pokoleń) nie jest nawet procentem czasu. Wcześniej, prowadząc tryb życia łowcy-zbieracza nie miał zbyt wiele możliwości do zaspokajania swojego apetytu za pomocą węglowodanów.
Organizm nie staje się oszczędny, gdy szykuje się na głód (głód nie jest sytuacją planowaną więc nie można się na niego przygotować z punktu widzenia fizjologicznego tak samo jak nie można się napić, najeść czy wyspać na zapas). To działa trochę inaczej: z powodu braku wystarczającej ilości pożywienia organizm „przestawia” metabolizm na pozyskiwanie energii z wewnętrznych zasobów (np. glikogen w mięśniach, trójglicerydy z tkanki tłuszczowej czy w ostateczności poprzez atrofię własnych mięśni). Jeśli glukagon nie może działać bo w krwioobiegu znajduje się insulina (w wyniku odporności a nie zjedzonego posiłkU) wówczas może dochodzić do sytuacji śmierci głodowej (z wycieńczenia) osoby, która jest otyła więc ma spory zapas kalorii. Badań na ludziach nie prowadzono (z przyczyn oczywistych, choć kto wie czy nie było ich w obozach koncentracyjnych) ale już na szczurach tak (szczury Zuckera). Niestety stopień zmniejszania się insulinoodporności jest zmienny osobniczo, co sprawia, że u jednego może on trwać tydzień, u innego rok.
ad 3. Spotkałem różne proporcje. Niektóre bardzo restrykcyjne diety (różne wersje diety paleo) całkowicie zakazują węglowodanów, inne mówią o stałej ilośći 50g, Atkins czy Taubes sugerowali, że dieta zbliżona do czasów paleolitu naturalnie wyznacza próg 1g (w zależności od autora 1-2g) węglowodanów na 1kg należnej masy ciała ponieważ węglowodany te miały niski indeks i ładunek glikemiczny, dodatkowo proporcja wysiłku do kaloryczności przemawiała za mięsem. Kwaśniewski czy Pomarenko wychodzili z założenia, że naturalnym stanem organizmu jest ketoza, a to jej zaistnienia ilość węglowodanów musi być niska – i ja także podzielam ten pogląd. Jednak – żeby być absolutnie szczerym, muszę zwrócić uwagę na fakt, że proporcje poszczególnych składników mogą (i z pewnością ma to miejsce) się istotnie róźnić osobniczo. Różnice te mogą wynikać choćby ze stanu zdrowia (rekonwalescencja wymaga większej ilości białka) czy wykonywanej pracy (sprinter potrzebuje więcej glukozy niż maratończyk). Zagadnienie żywienia się wyłącznie mięsem świetnie obrazuje ten test kliniczny, szczególnie polecam 11 punktów podsumowania testu z wynikami.
Zbyt duża ilość białka może powodować biegunki (6 punkt z wyników testu wyżej wspomnianego), poza tym białko w nadmiarze przetwarzane jest na glukozę w procesie glukoneogenezy i tak jak inna glukoza trafia do spalania albo do magazynu mięśni i wątroby albo jest przerabiana na trójglicerydy i magazynowana w tkance tłuszczowej. Pomijam kwestię optymalizacji energetycznej – czysto białkowa dieta będzie bardziej „kosztowna” z punktu widzenia metabolizmu niż białkowo tłuszczowa. Białko powinno być w organiźmie wykorzystywane wyłącznie do budowy nowych komórek i odnawiania starych, zużytych. Nic poza tym. To dlatego wielu kulturystów pije surowe kurze białko bo ono dość szybko umożliwia przyrost mięśni. Energię mają dostarczać kwasy tłuszczowe maksymalnie „naładowane” wodorem – więc nasycone.
Żeby do lepiej zobrazować użyję porównania – wodór jest w naturze najlepszym źródłem energii. Jeśli chcemy wysłać człowieka na Księżyc, to prędzej użyjemy wodoru niż węgla. W wyniku spalania wodoru powstaje woda (dlatego ludziom na low-carb nie chce się pić), w przypadku węglowodanów dysponujemy węglem który także daje energię tyle że cieplną. A w efekcie jego spalania powstaje kłopotliwy dwutlenek węgla.
Obecny stan wiedzy (ale trwający już kilkadziesiąt lat, jeśli zaś weźmiemy pod uwagę osiągnięcia austriackich i niemieckich biochemików z 19 wieku to mamy już prawie 200 lat) nie uznaje węglowodanów jako niezbędnego składnika odżywczego (są nim tylko białka i tłuszcze bo to one budują komórki).
Przede wszystkim bardzo dziękuję za szeroką odpowiedź.
ad 1.
Zatem wszystko jasne z tymi dwoma słowami. Kiedyś sam się zastanawiałem o co chodzi producentom, gdy piszą na produktach „węglowodany [tu liczba], w tym [liczba] stanowią cukry”. Teraz już wiem: )
Natomiast co do alkoholu to czy jest Pan pewien? Węglowodany definiuje się jako związki, które składają się w odpowiednich proporcjach z wodoru, węgla i tlenu (przy czym są wyjątki od owych proporcji podanych w postaci wzoru empirycznego). Alkohol składem nie przypomina tego wzoru… Przeszukałem również internet i nie znalazłem źródła, które by tak twierdziło. Czy Pan może takie posiada? Innymi argumentami żeby rozdzielić te substancje jest np. fakt, iż fermentacja alkoholowa zamienia węglowodany w alkohole (czyli inne substancje) lub że każdy z produktów daje inną ilość energii. Niepraktyczną implikacją połączenia byłoby, iż nie mógłby Pan już pisać jedną liczbą ile energii dają węglowodany, bo nie byłoby to jednoznaczne: )
ad 2.
No tak, gdy jest insulinoodporność to nawet pomimo braku glukozy wciąż utrzymuje się we krwi insulina i tłuszczu nie będzie ubywać. Zatem gdyby ktoś nie miał insulinoodporności i zaczął się częściowo głodzić to będzie praktycznie pewne, iż zacznie chudnąć?
A propos podanego przez Pana przykładu kiedyś byłem świadkiem, jak osoba będąca wegetarianinem, zdecydowała się przestać nim być. Myśli Pan, iż tak „efektownie” dana osoba uzyskała glukozę? Moją pierwszą myślą wtedy było, iż po prostu na jakiś czas przez niejedzenie mięsa „oduczyła” się go trawić i nic nie zostało strawione tylko przeleciało…
To bardzo ciekawe co Pan pisze o śmierci głodowej osoby otyłej. Przyznam, że nigdy wcześniej o tym nie słyszałem. Czy zna Pan może taki przypadek czy bardziej jest to wniosek jako analogia do szczurów?
ad 3.
Sam jakiś czas temu miałem dietę najbardziej powszechną w obecnych czasach czyli w zasadzie brak diety i jedzenie tego co się chce (co wiadomo jak się kończy – dużo węglowodanów). Gdy zacząłem więcej ćwiczyć na siłowni to zacząłem również trochę czytać o diecie i stopniowo zmniejszałem liczbę węglowodanów (myśli Pan, że dobrym pomysłem jest tak radykalne przejście jak np. z 4g węglowodanów na 3g tłuszczy z dnia na dzień?). Obecnie moja dieta najbardziej przypomina dietę paleo (co mi dało 8cm w pasie mniej – i już więcej nie chcę zrzucać wagi), jednak trochę się różni – przede wszystkim o nabiał, nieco więcej węglowodanów oraz nie jest tak ścisła. Mnie do diety paleo najbardziej przekonuje argument, iż wiele tysięcy lat nasi przodkowie się tak odżywiali (co de facto nie jest aż takie pewne…). Analiza biochemiczna procesów jest bardzo ciekawa, jednak uwzględniając złożoność procesów w naszych organizmach łatwo można coś przeoczyć. Nawet znając wyśmienicie wpływ składników X, Y oraz Z, często okazuje się, że jedząc razem X oraz Z, szczególnie po Y i w innych warunkach, dają zupełnie inny efekt… Stąd podchodzę do tego ostrożnie.
Spytałem Pana o proporcje, gdyż pomimo, że obecnie planuję zwiększyć ilość tłuszczy w diecie to skłaniam się ku temu żeby białko zostawić jak jest. Obecnie trenuję sport walki (treningi 3 razy w tygodniu po około 1,5 – 2h) i chciałbym zwiększyć masę mięśniową. Z tego powodu też pozostaje pytanie o węglowodany, Pan napisał:
„sprinter potrzebuje więcej glukozy niż maratończyk” – jak rozumiem tutaj chodzi o fakt, iż sprint jest wysiłkiem beztlenowym, a w nim organizm czerpie energię z właśnie węglowodanów, czy tak? Moje treningi, a przynajmniej same sparingi, przypuszczalnie również są w pewnej części beztlenowe i stąd skłaniam się ku 1,5g węglowodanów. Reasumując planuje dla siebie na 1kg masy ciała:
węglowodany: 1,5g,
białko: 2g,
tłuszcze: 3g.
Myśli Pan, że w moim przypadku takie coś ma sens? Pozostaje jeszcze wybór produktów: ) Już dawno odrzuciłem wszelkie przetworzone czyli np. chleb, płatki, ciasta itp. Teraz jeszcze coś bardziej tłuszczowego dodam. I może odejmę trochę nabiału, bo widzę, że Pan go mniej lub bardziej, ale jednak odradza.
Ale najpierw jeszcze doczytam Pana resztę artykułów (na razie przeczytałem o wątrobie i pustych kaloriach – bardzo fajne ujęcie tematu, którego wiele osób bardzo nie rozumie) wraz z odnośnikami i komentarzami, oraz porównam je z tezami osób, które nie są zwolennikami diet wysokotłuszczowych. Ciekawe czy poza sloganami będą jakieś merytoryczne kontrargumenty: ) Bo to co Pan pisze ma dla mnie sens i tworzy całość. Też kusi mnie doczytać więcej o biochemii i móc nieco więcej samemu analizować…
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam,
Paweł
Alkohol (etylowy, choć co do zasady będzie to tyczyć się całej grupy) jest uważany za węglowodan. Niektórzy naukowcy używają określenia „zmodyfikowany węglowodan”. Wszystko rozbija się o definicję. Węglowodany są to związki organicze, składające się z węgla, wodoru i tlenu w których zazwyczaj proporcja wodór:tlen wynosi 2:1 (tak jak w wodzie). Niestety, istnieją pewne wyjątki np kwasy uronowe albo tzw. deoksycukry, np. L-ramnoza C6H12O5 w których ta proporcja nie jest zachowana).
Jeśli teraz spojrzymy na etanol (C2H5OH) zauważymy, że istotnie składa się on tylko z tych trzech pierwiastków i istotnie, także i tutaj proporcja wodoru do tlenu nie jest zachowana.
Żeby było ciekawiej, z biochemicznego punktu widzenia alkohol ma metabolizm bliższy tłuszczom (tak jak np. glicerol, który też jest alkoholem) niż węglowodanom czy białkom co w tym kontekście (a swoje artykuły piszę właśnie wokół biochemi i fizjologii) nie pozwala traktować go jak węglowodanu.
Oczywiście z punktu widzenia medycznego czy kulinarnego można wnioskować, że to dwie różne substancje.
Fakt owej „modyfikacji” sprawia, że alkohol (jak i wspomniane deoksycukry) dają inną ilość energii niż typowy przedstawiciel węglowodanów np. glukoza.
Niestety, z tym głodzeniem to różnie bywa. Choć biochemia jest nauką ścisłą, to fizjologia już nie. Reakcje osobnicze są bardzo różne ponieważ stan każdego organizmu (oraz czynniki zewnętrzne) nie są nigdy identyczne (nawet u bliźniąt jednojajowych trudno o taką „jedność”). W efekcje jedna osoba może na głodówce tracić nadmiar tłuszczu szybciej, inna wolniej choć niewątpliwe jest, że energia w tym czasie pozyskiwana jest właśnie z trójglicerydów zmagazynowanych w tkance tłuszczowej.
W przypadku nagłego „switcha” na inny sposób żywienia (tzw inny nawyk żywieniowy) zawsze „coś” się dzieje. Najłatwiej można to zaobserwować, kiedy jedziemy na wakacje w miejsce, gdzie nasze „typowe” jedzenie jest niedostępne i musimy odżywiać się inaczej. Organizm zawsze jakoś reakuje – mniej lub bardziej spektakularnie. Jeśli weźmiemy wegana, który nagle postanawia dołączyć do diety mleko albo jaja okazuje się, że zanim jego organizm na nowo „zbuduje” szlaki metaboliczne do trawienia białek lub tłuszczy zwierzęcych
mija trochę czasu (wówczas tworzą się odpowiednie enzymy w wystarczających ilościach). Zanim to nastąpi, zarówno sama osoba odczuje pewien dyskomfort trawienny jak również organizm nie będzie mógł efektywnie trawić tych dołączonych produktów.
Przykładów na śmierć głodową otyłych nie przytoczę, choć sam jej mechanizm nie jest tajemniczy co opisałem. Nie przytoczę ich dlatego, że nie ma badań (z przyczyn oczywistych), które mogłyby to potwierdzić. Kiedyś próbowałem wyszukać choćby obserwacje naukowe dokonywane na więźniach obozów koncentracyjnych (na Dalekim Wschodzie, ZSRR czy podczas IIWŚ) jednak kilka źródeł, które znalazłem wydatnie informowały, ze powoływanie się na takie obserwacje jest nieetyczne to też ich nie cytowano.
Dla jasności – nie jest też tak, że to co działa u innych ssaków (nawet naczelnych) identycznie zadziała u ludzi. Ale jak wspomniałem, pewne procesy od strony biochemicznej są tożsame i przewidywalne w skutkach (np. proces odwodnienia działa praktycznie identycznie u wszystkich zwierząt, podobnie proces zatrucia metalami ciężkimi czy stłuszczenie wątroby).
Radykalna zmiana diety nie jest specjalnie dobra. Wszystkie rewolucje mają jakieś negatywne konsekwencje, choć nie są to konsekwencje nie do zniesienia albo takie, które rodziłyby negatywne skutki dla zdrowia (mam na myśli przypadek przechodzenia z diety wysokowęglowodanowej do niskowęglowodanowej). Dobrze jest stopniowo (dzien po dniu) zmieniać proporcje w pożywieniu sukcesywnie zmierzając do wytyczonej proporcji.
Dieta Paleo jest dobrym wyjściem, ja sam w zasadzie w rytm pór roku balansuję pomiędzy dietą wysokotłuszczową (w lecie) a wysokobiałkową (w zimie). Może w przypadku tego białka nie są to jakieś ekstrema, ale jednak rzeczywiście jem wtedy więcej białka. Zaś co do składu diety naszych pra-przodków jest coraz więcej pewników ponieważ mamy doskonalsze przyrządy umożliwiające badanie pozostałości (szkieletu, narzędzi, siedlisk). Nie jest moim celem sprzeczanie się, czy człowiek był/jest z natury roślinożerny tak jak chcą tego wegetarianie powołując się choćby na posiadanie zębów trzonowych czy mięsożercą jak chce druga strona sporu, powołując się z kolei na posiadanie kłów.
Wg mnie jesteśmy wszystkożercami a to natura (choćby w postaci środowiska) umożliwa nam pozyskiwanie energii z mniej lub bardziej wydajnych zasobów. Dzięki temu mogliśmy skolonizować całą ziemię i przeżyć w miejscach, gdzie nie ma roślin (koło podbiegunowe) albo żywić się tym, co znaleźliśmy w lesie, kiedy nie mieliśmy możliwości na polowanie (zasada redukcji ryzyka: skoro nie muszę polować na mamuta bo mam wokół siedliska pełno owoców, to mniej ryzykuję /i mniej energii wydatkuję/ zbierając owoce).
W Pana przypadku, większa ilość białka jest wskazana, podobnie jak większa ilość mikroelementów (choćby z powodu utrzymania równowagi elektrolitycznej podczas wysiłku). Sugerowałbym pozyskiwanie białka z jaj (całych) ponieważ znajduje się tam komplet aminokwasów a organizm będzie pobierał te, które są mu niezbędne (pozostałe przerabiając na glukozę lub dalej na trójglicerydy).
Jeśli zachowa Pan obową dawkę węglowodanów poniżej 70 gramów, organizm będzie w stanie ketozy co wpłynie zarówno na jakość pracy mózgu jak i na Pana samopoczucie ogólne. Oczywiście w takim wypadku ilość glukozy skumulowanej w mięśniach będzie mniejsza więc w przypadku spalania beztlenowego (glikolizy) będzie Pan miał mniejszą wydolność. O ile się nie mylę, w przypadku sportów walki oddech jest jedną z najważniejszych rzeczy, którą zazwyczaj ćwiczy się osobno, czasem bardzo długo – więc nie obawiałbym się o to, że będzie dochodzić do spalania beztlenowego. Ale mogę się mylić, bo jak wspomniałem, biochemia choć ścisła – z nieścisłą fizjologią daje zupełnie różne wyniki.
Korzyścią diety niskowęglowodanowej (każdej) jest to, że człowiek „uczy” się słuchać swojego działa – i dzieje się to zupełnie naturalnie, często nawet podświadomie. Nazywam to „odzyskiwaniem słuchu” po oszołomieniu węglami. Dzięki temu „odzyskanemu słuchowi” może Pan samodzielnie sprawdzić jaka dla Pana jest optymalna ilość węgli/białka i jak się Pan wówczas czuje. Zachęcam do prowadzenia rejestru z uwagami (tak jak to robią np. osoby z alergiami).
Jeśli chodzi o odradzanie jakichś produktów to raczej sugeruje ich rotowanie – np wprowadzanie do diety raz lub dwa razy w tygodniu. Wówczas łatwiej o wyłapanie ewentualnych problemów.
Cieszę się, że moje artykuły były i są dla Pana inspirujące i mam nadzieję, że będzie się Pan dzielił ze mną w komentarzach Pana uwagami, jeśli takie się Panu nasuną po lekturze innych (np. „opozycyjnych” wobec mnie) źródeł.
Paweł, jeżeli chcesz robić mase mięśniową i równocześnie 3x w tygodniu chodzić na SW to zapomnij. Organizm nie podała takiemu wysiłkowi. Jeśli celem jest masa to 3x FBW i max 1x SW.
Proporcje BTW jakie proponujesz są nieodpowiedni. Jak już ci pisał autor bloga, nadmiar białka zamieni się w cukier w kosztownym energetycznie procesie.
1.5g białka na kg _beztłuszczowej_ masy ciała jest ilością optymalną. Pamiętaj że każda kaloria z białka potrzebuje 4-5 kalorii z innych źródeł (TW).
Napisze jeszcze pare słów na temat diety z HCG. HCG działa inaczej na kobiety inaczej na mężczyzn. Dla kobiet informuje organizm że jest w ciąży i trzeba dostarczyć energii do rozwoju płodu. Stąd mimo mocnych restrykcji kalorycznych organizm oszczędza białka i bierze energie z tkanki tłuszczowej.
Mężczyźni nie mogą być w ciąży. Dla nas HCG jest odpowiednikiem hormonu LH który oddziałuje na jądra by produkowały testosteron. Większa produkcja testosteronu to równocześnie większa aromataza – czyli zamiana testa na estrogeny – by przywrócić homeostazę. Po odstawieniu poziom testosteronu szybko opada, ale niestety estrogen mają dłuższy czas półtrwania. W efekcie po paru dniach poziom teścia jest niski, ale estrogenów nadal wysoki. Wysoki poziom estrogenów powoduje działanie odwrotnego stężenia zwrotnego i zahamowanie produkcji testosteronu przez jądra by uniemożliwić jego aromatyzacje do estrogenów. A estrogeny promują odkładanie fatu w komórkach tłuszczowych. Niski poziom teścia obniża mocno samopoczucie i libido. Jednym słowem tragedia. Dla facetów (nie będących na cyklu sterydowym lub po) to same problemy.
HCG wraz z inhibtorami aromatazy i/lub SERMami nadaje się na odblok po koksie.
Adramel, dziękuję Ci za merytoryczną pomoc dla Pawła (i innych zainteresowanych). Ja sam nie specjalnie się interesuję (specjalizuję?) w tematach budowy masy i siłowni a Twój głos zdaje się być głosem praktyka. I dziękuję jeszcze za dobre wyjasnienie konwersji testosteronu i jego zależności/reakcji wobec gonadotropiny (tożsamej z lutropiną dla faceta).
PS. Lubię ten „branżowy” żargon: teść, fat, koks :)) Często spotykam się z nimi na forach muscle&fitness :)
Adramel,
to co piszesz o SW i robieniu masy to niewątpliwie prawda, i warta wspomnienia, natomiast u mnie robienie masy nie jest priorytetem. Dlatego może doprecyzuję. Napisałem, iż chcę zwiększyć masę mięśniową, gdyż akurat była dyskusja o diecie, natomiast moim głównym celem są zdecydowanie SW oraz siła. Od strony sportowej póki co zamierzam trenować trzy razy w tygodniu SW, oraz raz trening siłowy FBW. Oczywistym jest, że po czymś takim kulturystą nie zostanę, natomiast liczę, że powoli pozwoli mi to zwiększać masę (czy sam sport walki, bez siłowni, oraz z odpowiednią dietą nie powinien powoli zwiększać masy mięśniowej?). Zobaczę jak to będzie działało, jak źle to coś zmienię. Póki co trudno mi coś wyrokować, gdyż trenuję sztuki walki bardzo krótko, od pół roku, i wciąż są one dla mojego organizmu dużym bodźcem.
Piszesz z dużą pewnością siebie o rzeczach nad którymi obecnie trwają silne dyskusje.
„1.5g białka na kg _beztłuszczowej_ masy ciała jest ilością optymalną.” – Czy mógłbyś to uzasadnić? Jest to dość zaskakująca teza w świecie budowy masy mięśniowej…
„Pamiętaj że każda kaloria z białka potrzebuje 4-5 kalorii z innych źródeł (TW).” – właśnie w takim przedziale wychodzą kalorie przy podanych przeze mnie proporcjach BTW (B: 8kcal, T+W: 33kcal), zatem dlaczego uważasz, że są nieprawidłowe?
Panie Rafale,
przez ten czas trochę udało mi się doczytać o dietach wysokotłuszczowych, jednak bardzo rzadko się trafia na rzeczowy artykuł i planuję jeszcze czegoś poszukać. Za to trafiłem na jedną niejasną dla mnie wypowiedź, otóż Jan Kwaśniewski broniąc swoich poglądów napisał w:
http://dr-kwasniewski.pl/?id=2&news=21
„Dlaczego „Komitet” nie uznał dotąd jako wybitnie szkodliwą dietę lotników kanadyjskich – wysokobiałkowej, wysokotłuszczowej i niskowęglowodanowej, znanej od ponad 25 lat jako dieta punktowa? Dlaczego „Komitet” nie uznał dotąd za wybitnie szkodliwą dietę od wielu lat proponowanej przez dr. Atkinsa z USA? Obie te diety rzeczywiście mogą czasami szkodzić ludziom, ponieważ kryteria je określające nie są ścisłe, ludzie stosujący te diety mogą popełniać błędy spożywając zbyt dużo białka i (lub) zbyt mało węglowodanów, co może powodować szkody dla ich organizmów.”
Pan jak pamiętam wspomniał, że już samo obcięcie węglowodanów jest dobre dla zdrowia. Dodatkowo w powyższym wpisie Pan pisze, iż sam okresowo jada większe ilości białka. Czy wie Pan zatem co mógł mieć na myśli Pan Kwaśniewski krytykując dietę białkowo-tłuszczową? Ja niestety nie znam żadnych szczegółów owej diety lotników.
Jeszcze dodam, iż odnośnie śmierci głodowej bardziej miałem na myśli ludzi którzy w desperacji sami się doprowadzali do takiego stanu (np. przez odchudzanie się głodem, anoreksję czy też strajki głodowe) niż, że ktoś prowadził takie badania. One faktycznie poza sytuacją wojny raczej nie występowały.
Jeśli chodzi zaś o dietę lotników, o której wspomina dr. Jan Kwaśniewski, jest opisana w jego książkach (np. „Dieta optymalna”).
W tym samym tekście w swojej opinii dr. Ponomarenko napisał że „Dr J. Kwaśniewski udowadnia, że tłuszcze nasycone szkodzą tylko w obecności określonej ilości węglowodanów w diecie.” Kwaśniewski nie krytykuje diety wysokobiałkowej czy wysokotłuszczowej, ale „mieszanie paliw” do jakiego dochodzi podczas diety popularnej (nazywanej przez niego korytkową). W cytowanym przez Pana fragmencie, Kwaśniewski wykazuje niekonsekwencję (ignorancję?) komitetu PAN którego ocena nie bazuje na przesłankach merytorycznych (wynikach badań, które wskazywałyby na szkodliwość jego diety). Dzisiaj dowodów na skuteczność diet niskowęglowodanowych w leczeniu wielu chorób jest już lepiej udokumentowna, mimo to komitet PAN nie zabiera głosu wobec statusu takiej diety.
Rzeczywiście jest tak, że są pewne momenty w których naturalnie odczuwam większą potrzebę jedzenia białka, czasem też węglowodanów. Tak jak wskazywałem w innych komentarzach, na diecie niskowęglowodanowej człowiek bardzo szybko uczy się słuchać organizmu i odpowiadać na jego zapotrzebowanie. To trochę tak, jak naturalna reakcja na pragnienie. I jeśli mam taką potrzebę, to ją zaspokajam, każdy organizm sam wybiera optymalną strukturę pożywienia w zależności od warunków. Przykładowo, kiedy jest zimno, mam większą ochotę na czerwone mięso wołowe (z uwagi na jego rozgrzewający charakter jak mniemam), z kolei w upalne dni chętniej jem tłuste, grilowane podgardle i słoninę. W zimie w zasadzie nie jem żadnych produktów mlecznych (śmietany, masła, kefiru), podczas, gdy w lecie owszem, całkiem sporo. Raczej z przyzwyczajenia wykonuję co 6 tygodni badanie krwi (morfologia, lipidogram, kilka hormonów) i zupełnie nie widzę różnic w wynikach.
W kwestii śmierci głodowej na skutek strajku głodowego czy anoreksji – niestety tego typu przypadki można traktować wyłącznie jako obserwacje, które z naukowego punktu widzenia nie mają istotnego znaczenia stąd ewentualne wyniki byłyby kompletnie niemiarodajne. Żeby to miało ręce i nogi to musi być badanie kliniczne, w „kontrolowanych” warunkach.
Rozumiem. A przy jakiej ilości węglowodanów tłuszcze nasycone mogą szkodzić wg Pana Kwaśniewskiego? Już powyżej 1g na kg masy ciała?
A propos różnych badań, czy interesował się Pan kiedyś pomiarem tłuszczu w organiźmie człowieka? Przy okazji dyskusji o diecie zaciekawiło mnie ile procent u mnie on stanowi. Ja raczej nigdy nie miałem dużo tłuszczu, a ostatnio jeszcze schudłem także przypuszczam, iż obecnie jest go niewiele. Jednorazowo żeby go zmierzyć to sądzę, że najlepiej iść do jakiejś kliniki gdzie mają profesjonalny sprzęt, natomiast zastanawiam się nad kupnem wagi, która rzekomo impulsami elektrycznymi również potrafi to zmierzyć, jednak nie wiem czy taka waga, powiedzmy do 300zł, da jakikolwiek sensowny wynik… Może takie pomiary również Pan sobie wykonywał i ma Pan jakieś doświadczenie w tej materii?
Panie Pawle, tak, już powyżej 1g na 1kg należnej masy ciała. Zachęcam do lektury książek dra Kwaśniewskiego, jeśli chce Pan znać podstawy biochemiczne tego twierdzenia.
Jeśli chodzi o badanie zawartości tłuszczu, to jedyną miarodajną metodą jest skan DXA (używany głównie do pomiaru gęstości kości). Nie jest to pomiar wolny od wad (u otyłych może dawać nieprecyzyjne wyniki)
W internecie można trafić na kalkulatory online, ale one polegają w zasadzie na średnich oraz wymiarach ciała. BMI również nie jest dobrym miernikiem ponieważ jest niedokładny (ktoś może mieć rozbudowane mięśnie i będzie przekraczał zalecany wskaźnik BMI).
Impedancja bioelektryczna jest metodą wykorzystywaną we wspomnianych przez Pana wagach – w uproszczeniu mierzy się przepływ prądu pomiędzy kończynami (np. nogą i ręką lub rękoma). Niestety, niedokładność tego pomiaru jest bardzo duża i zależy od wielu zmiennych np. nawodnienia/odwodnienia ciała, pory badania (rano/wieczór/przed/po wysiłku), spożytego alkoholu, leków itd. Taki rodzaj badania ma sens tylko, jeśli wykonywany jest codziennie, dokładnie w tych samych warunkach i o tej samej porze (co wcale nie jest takie proste do uzyskani). Ponadto, im więcej jest punktów pomiaru (np. osiem a nie dwa) tym większa dokładność pomiaru bioelektrycznego. Innym sposobem jest stary, „archimedesowy” sposób ważenia hydrostatycznego. Waży się ciało „na sucho”, później w wodzie na wydechu oraz gęstość wody. Po użyciu odpowiednich wzorów uzyskuje sie procentowy udział tłuszczu.
Poza metodą DXA pozostałe są raczej wróżeniem z fusów. Niestety, jest droga i tylko na skierowanie.
To wygląda, że zmierzam w sposób nieunikniony do lektury książek Pana Kwaśniewskiego…:)
Czyli potwierdza Pan moje obawy. Intuicyjnie to nie jest takie łatwe zadanie żeby zmierzyć ile ktoś ma tłuszczu, szczególnie względnie tanim urządzeniem. Natomiast pisze Pan, iż miałoby to sens gdyby wykonywać codziennie w takich samych warunkach, co było z grubsza moim celem, tj. monitorować zarówno wagę, oraz przy okazji zawartość tłuszczu, tylko czy wtedy w kwestii pomiaru tłuszczu coś sie poprawia? Jeśli warunki są takie same to uzyskany wynik względny może nam coś powiedzieć, ale jako wynik bezwzględny to obawiam się, że w dalszym ciągu niewiele…
Na przykład znalazłem coś takiego:
http://allegro.pl/waga-lazienkowa-omron-bf-511-bf511-z-analizatorem-i2972901758.html
Tutaj w odróżnieniu od konkurencyjnych wag z tego przedziału cenowego widzę, iż są cztery punkty gdzie może wchodzić/wychodzić impuls (co przypomina mi znacznie droższe egzemplarze gdzie również staje się nogami oraz chwyta rękami za czujniki). Nawet jest podana dokładność: 3,5%, jeśli to prawda to daleko od ideału ale już jest coś… Otrzymamy przedział szeroki na 7%. A mając pomiary z kilkudziesięciu dni można by jakąś średnią wyciągnąć:)
Panie Pawle, tak jak wspomniałem, ja jestem bardzo ostrożny jeśli chodzi o tego typu „patenty”. Bioimpedancja zależna jest od nawodnienia/odwodnienia organizmu (a to tylko jeden z wielu czynników). Jeśli już miałbm stosować taką wagę, to używał bym jej odczytów raczej orientacynie niż precyzyjnie. Tak jak wspomniałem, czynników jest zbyt wiele i bardzo trudno mieć pewność, że wszystkie są w tym samym „momencie” aby wykonać pomiar.
Umie Pan optymalnie „sprzedać” Żywienie Optymalne.:D ;)
No cóż, w końcu prowadzę szkolenia dla sprzedawców :) A na serio – raczej wolę nakłaniać ludzi do myślenia na temat tego co jedzą oraz konsekwencji ich diety. W życiu zawodowym każdy z nas bardzo łatwo odnajduje związki przyczynowo-skutkowe. Przy własnym zdrowiu ludziom z trudem przychodzi powiązanie dzisiejszego zatwardzenia z wczorajszym zjedzeniem dwóch czekolad.
A jesli chodzi o dra Kwaśniewskiego, to niestety ubolewam nad tym, że wszystkie jego książki skierowane były do czytelnika mniej wymagającego przez co nie trafił do osób lepiej znających temat biochemii czy medycyny. Co nie zmienia faktu, że z biochemicznego punktu widzenia jego pogląd na metabolizm i jego konsekwencje dla kondycji organizmu jest słuszny. Przynajmniej z biochemicznego punktu widzenia – bo jak wiadomo, fizjologia u każdego z nas może działać już inaczej.
A czytał Pan książkę doktora „Jak nie chorować?”?
Gal, rozumiem, że masz na myśli książkę dra Kwaśniewskiego o tym tytule? No jakoś – po przeczytaniu jego trzech publikacji oraz odpowiedzi na listy nie chciałem wydawać pieniędzy na kolejną, która będzie (jak mniemam) utrzymana w podobnym tonie (również zbyt ogólna). Ale jeśli ją znasz i wiesz, że jest bardziej „konkretna” to chętnie ją kupię (niestety nie znalazłęm jej w żadnej księgarnii offline, żebym mógł ją samodzielnie przejrzeć).
Natomiast przeczytałem większość książek dotyczących low-carb (ale nie tylko, także sporo na temat weganizmu i wegetarianizmu) – interesowały mnie tylko diety które mogą być utrwalone jako modele żywieniowe a nie sposoby na szybkie załatwienie problemu nadwagi (z efektem jojo najczęściej). Polecam książkę fundacji Westona Price’a „Nutrition and Physical Degeneration” która jest dostępna bezpłatnie tutaj, zwłaszcza w temacie porównań izolowanych i „cywilizowanych” społeczności (Szwajcarów, Eskimosów, Aborygenów i innych).
Zrobi Pan jak uważa… :) Książka ta winna być podstawową lekturą dla dietetyków!
Gal, namówiłeś mnie :) Poszła do koszyka, dotrze pewno w tym tygodniu :) A już na dniach kolejna część w cyklu dotyczącym chorób tarczycy.
Witam. Makrela wędzona ważyła ok. 300 g. Otworzyłem ją i pół zjadłem na śniadanie. Była tłusta. Miałem wrażenie, że dr Kwaśniewski się uśmiecha.
Popiłem łykiem oleju lnianego, a pół godziny później zjadłem sporego banana.
Kombinując w ten sposób chciałbym sobie zrobić dobrze. Mam taki plan, żeby
w trzy miesiące zgubić 20 kg. Aha, kupiłem smalec, śmietanę i jaja.
Ale teraz chciałbym, żeby ta makrela i ten banan poddały się pańskiej,
panie Rafale, analizie o co pięknie proszę. Pozdrawiam, KK
Makrela wędzona w tej wadze (musiała być ogromna :)) to ok 60g białka i 50 g tłuszczu. 100g bananów to 1g białka i ok 20g węglowodanów (tłuszczu w zasadzie nie ma). Olej lniany – zakładam, że ów spory łyk to mniej więcej 2 łyżki (20g) co oznacza prawie 20g tłuszczu.
Łącznie zjadł Pan jakieś 30g białka, ok 40g tłuszczu i 30g węglowodanów. Nie wiem ile Pan waży obecnie i jaka jest Pana należna waga, ale proszę pilnować proporcji białka i węglowodanów (te ostatnie są zbyt wysoko, banany mają głównie cukry proste). Tłuszcze są paliwem, które ma sycić i je może Pan używać bez ograniczeń. Gdyby zjadł Pan więcej tłuszczu, nie odczuwał by Pan głodu przez dłuższy czas (choć przez pierwszy tydzień, 10 dni organizm przebudowauje szlaki metaboliczne i to wygląda jeszcze inaczej).
Jeśli to Pana pierwsze doświadczenia z dietą niskowęglowodanową, proszę obserowować swoje reakcje po posiłkach i samopoczucie (najlepiej je notować przez 2-3 tygodnie). Jeśli będzie Pan odczuwał potrzebę przekąsek, proszę próbować z orzechami (ale nie ziemne, to nie są orzechy tylko strączki), kokosami ewentualnie smażonymi na smalcu frytkami lub plackami ziemniaczanymi (20g węgli w 100g ziemniaków). A to mierzenia i liczenia polecam serwis ilewazy.pl (ma poręczny kalkulator), choć tabele kaloryczne należy traktować raczej „mniej więcej” o czym już wspominałem (niestety zawartość składników odżywczych różni się w wielu produktach w zależności od gatunku/rodzaju/sposobu przyrządzenia). Z czasem organizm „samodzielnie” reguluje ilość białek i węgli, nie trzeba się już trzymać tabel.
Olej lniany jest bezwartościowy. NIBY zawiera dużo o3, ale w nieaktywnej biologicznie formie kwasu α-linolenowy. A organizm potrzebuje nie ALU, a EPA i DHA. Niby jest jakaś konwersja pomiędzy ALU a EPA/DHA ale jest ona znikoma, poniże 5% ALU może stać się EPA/DHA.
Słusznie prawisz Adramel, istotnie, z punktu widzenia omega-3 to olej lniany nie ma istotnego znaczenia, zwłaszcza dla starszych osób, kiedy to synteza ALA do DHA/EPA maleje. Olej lniany – ponieważ nie jest rafinowany – można rozpatrywać jako jakieś tam źródło mikroelementów. Ale w praktyce, gdyby każdy olej był nierafinowany (nawet słonecznikowy czy sojowy) to tak samo by miał pod tym względem jakieś walory (ale też wady wynikające z nadmiaru omega-6).
Panie Rafale, w końcu udało mi się przebrnąć przez różne źródła krytykujące dietę wysokotłuszczową oraz jakoś je uporządkować. Był Pan nimi zainteresowany zatem umieszczam je tutaj. Niektóre artykuły podają po prostu długą litanię dolegliwości, bez żadnych uzasadnień, do czego raczej nie warto się odnosić, więc zaprezentuję tylko te które zwróciły moją uwagę, a sam nie bardzo umiem się do nich odnieść.
Otóż twierdzi się, że:
1) Węglowodany są niezbędne do trawienia tłuszczy, dzięki nim tłuszcze się dostają do komórek, a dokładnie do mitochondrium komórkowego gdzie są spalane – przez co energia jest niewykorzystana i tutaj leży tajemnica wysokoenergetycznego jedzenia oraz równoległego chudnięcia.
Mój komentarz: Jak rozumiem tutaj chodzi o tzw. oddychanie komórkowe, w którym substratami mogą być zarówno węglowodany jak i tłuszcze czy białka. W przypadku tłuszczów nazywa się ten proces beta oksydacją, przy czym dotarłem do informacji, iż do transportu tłuszczu do mitochondrium wymagana jest karnityna (której związku z węglowodanami ja nie widzę).
2) Trawienie / nietrawienie/ niepełne trawienie tłuszczów powoduje zwiększone stężenie ciał ketonowych (powstałych w procesie ketogenezy w wątrobie) we krwi, a przez to ketozę / ketonemię / kwasicę ketonową (nie wiem czy to są synonimy ale wyglądają jakby były używane losowo w różnych źródłach). Które z kolei powodują najróżniejsze dolegliwości, np. choroby nerek lub zaburzenia pracy serca.
Mój komentarz: Na ile ja dotarłem do informacji to faktycznie ciała ketonowe są produkowane z tłuszczów, gdy występują niedobory glukozy. Mogą one być wykorzystywane jako energia przez np. mózg, serce czy mięśnie, jednak ponoć lepszym paliwem dla tych organów jest właśnie glukoza. Zbyt duże ich stężenie we krwi prowadzi do powyżej nazwanych stanów. Ten argument jest chyba najczęściej wysuwanym kontrargumentem. Zresztą zdaje się, że nawet wśród zwolenników diet niskowęglowodanowych panują różne opinie jak bardzo można obciąć węglowodany, aby właśnie nie przesadzić w tym względzie. Taka zmiana kwasowości może ponoć prowadzić do niedokrwienia oraz niedotlenienia tkanek, dlatego w tym punkcie mnie najbardziej ciekawi Pana opinia jak to jest z tym pełnym lub niepełnym trawieniem tłuszczy i jego efektami.
3) Potencjalny rozwój oporności na insulinę, spowodowany wyższym poziomem wolnych kwasów tłuszczowych i glicerolu we krwi.
Mój komentarz: Tego nie rozumiem, ale się pojawia więc wklejam.
Poza tym często jest pisane o niedoborze błonnika (do czego Pan już się odniósł w temacie o kamieniach żółciowych) oraz innych niedoborach, ale to już uważam, nie wymaga komentowania, bo w tej diecie można jeść wiele odżywczych pokarmów.
Panie Pawle, będę odpowiadał odnosząc się do poszczególnych punktów:
ad 1) komórka spala albo glukozę, albo kwasy tłuszczowe. Białka może spalać tylko pośrednio, jeśli są złożone z aminokwasów glukogennych i zostały zamienione na glukozę w procesie glukoneogenezy.
węglowodany są niezbędne do CAŁKOWITEGO spalenia (utlenienia) tłuszczy. Nie znaczy to, że bez węglowodanów tłuszcze spalają się gorzej – spalają się częściowo, ponieważ część energii pozostajw w ketonach (produktach spalania). Istnieje teoria, która mówi, że to właśnie ten mechanizm gwarantuje chudnięcie (utratę tkanki tłuszczowej) ponieważ nie pełny odzysk energii z tłuszczu wymaga większej ilości jego spalenia.
Gdy nie ma wystarczającej ilości węglowodanów wkasy tłuszczowe są spalane częściowo, do ciał ketonowych, które są następnie wykorzystywane jako paliwo dla organizmu lub usuwane są z moczem. Tutaj pisałem o ketonach.
Polecam, aby wyguglował sobie Pan stwierdzenie Lavoisiera „tłuszcze spalają się w ogniu węglowodanów”, żeby lepiej zrozumieć ten proces. Obrazowo można przedstawić to tak, jakby trzeba było najpierw podpalić pod paleniskiem drewno (węglowodanami), żeby później palić w nim koksem (tłuszcz).
Pilnowanie białka, o którym pisze dr Kwaśniewski w tym miejscu ma istotne znaczenie. Kiedy nie ma węgli, organizm moze wytworzyć ze szkieletów węglowych aminokwasów glukogennych. Czyli nadmiar białka produkuje glukozę (węglowodany) w efekcie „wytrącając” organizm z ketozy.
Rolę karnityny w tym miejscu dobrze opisał Dariusz Szukała (dobrydietetyk.pl), który jest chyba jednym z nielicznych dietetyków, którzy wiedzą że jedzenie to chemia i biochemia.
2) znowu drobny błąd, który może mieć znaczenie: trawienie i spalanie to dwie różne rzeczy. Spalanie zachodzi w komórkach, trawienie w przewodzie pokarmowym. Ketony powstają w wyniku niecałkowitego spalania kwasów tłuszczowych (jak wyżej). Mogę gorzej trawić tłuszcz bo np. nie mam właściwego składu żółci, ale będę go spalać do ketonów bo jestem na diecie niskowęglowodanowej. I odwrotnie: mogę trawić cały tłuszcz ale ponieważ dostarczam też węgle, nie wejdę w stan ketozy.
Adramel już to wyjaśnił – ketoza i ketokwasica cukrzycowa to dwa inne stany mające różne przyczyny. W tym miejscu rzeczywiście jest tak, że w Polsce ktoś w jakimś momencie zaczął używać tych pojęć jako synonimów i teraz mamy je na jednej półce: ketozę, kwasicę ketonową oraz kotokwasicę cukrzycową. O ile dwie ostatnie są tożsame, o tyle ketoza to coś innego. Anglojęzyczna część sieci jest w tym miejscu jasna: mamy ketosis (ketoza) i diabetic ketoacidosis (ketokwasica cukrzycowa). Jest jeszcze ketokwasica alkoholowa (u nałogowych alkoholików, w trakcie picia). Różnice wyjaśnia ten tekst z Wikipedii albo ten lub ten.
Ketony nie powodują żadnych uszkodzeń ciała, a ketoza jest naturalnym stanem organizmu. Ketony są nawet 25% efektywniejszym paliwem dla serca czy mózgu niż glukoza – to słowa dra Richarda Veecha, który bada ciała ketonowe całe swoje życie. Tutaj inne badania dra Veecha na temat ketonów, a tutaj szerszy tekst o tłuszczach w NY Times z wynikami prac doktora.
Podoba mi się jego stwierdzenie: „To nie jest normalne, że mamy McDonaldsa i sklepy spożywcze za każdym rogiem. Normalne jest głodowanie.” Stąd ketoza to absolutnie normalny i bezpieczny stan organizmu.
ad 3) Być może chodzi Panu o problem najczęściej widoczny przy niealkoholowym stłuszczeniu wątroby (choć nie tylko).
Mechanizm działa tak: insulinooporność komórek tkanki tłuszczowej zmniejsza normalne oddziaływania na komórki tłuszczowe co prowadzi do zmniejszonego poboru krążących we krwi tłuszczów i zwiększoną lilpolizą zgromadzonych w niej trójglicerydów. Zwiększona mobilizacja trójglicerydów owocuje uwolnieniem znacznych ilości wolnych kwasów tłuszczowych oraz glicerolu do krwi. Podniesione stężenie kwasów tłuszczowych w połączeniu z opornością na insulinę przy cukrzycy typu 2, obniżona zdolność mięśni do przyswajania glukozy (na skutek insulinoodporności) ora zwiększona produkcja glukozy w wątrobie powodują podniesienie poziomu glukozy we krwi. W efekcie organizm wyrzuca kolejną dawkę insuliny, na którą jest i tak odporny zwiększając tylko efekt syndromu metabolicznego.
Jak więc widać, nie chodzi tutaj o rozwój odporności insulinowej z powodu wolnych kwasów tłuszczowych ale raczej konsekwencja już istniejącego syndromu metabolicznego i dalszego odżywiania się produktami węglowodanowymi.
A na koniec: wystarczy 2x150g wątróbki tygodniowo, żeby mieć załatwioną suplementację wszystkiego, co potrzebne do dobrego życia – w ramach bonusu trochę DHA i EPA z tłustej ryby :)
A no i oczywiście nawet częstszym kontrargumentem niż ketoza są cholesterol, choroby serca itp. Jednak to Pan już omówił solidnie w osobnym artykule.
Ketoza a kwasica ketonowa to dwa odmienne stany. Ten drugi występuje tylko u osób chorych min. na cukrzyce. Ketoza natomiast to normalny stan organizmu. Różnią się stopniem zakwaszenia organizmu. U zdrowych osób nie ma możliwości zachorowania na kwasice ketonową ograniczając węglowodany.
Adramel, ponownie dziękuję Ci za wartościowy wkład w dyskusję i wyjaśnienie tej mitologizowanej (negatywnie) ketozy. Ja zrobiłem to szerzej w komentarzu do artykułu o cholesterolu. Są nacje, które żyją w stanie permanentnej ketozy (głównie zamieszkujące obszary podbiegunowe, Syberię), bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu.
Bardzo dziękuję za odpowiedź. Teraz wszystko stało się jasne. A może nie tyle wszystko, co te rzeczy które akurat w tym wątku mnie nurtowały. Bo każda Pana wypowiedź powoduje u mnie powstanie nowych pytań:) Obawiam się, że dużo z nich jest raczej elementarna, więc nie będę zabierał Pana czasu i po prostu najlepiej będzie przeczytać jakąś konkretną książkę. Tylko jaką? Zależy mi żeby oprócz podawania gotowych wyników pokazywała ona również ich biochemiczne oraz eksperymentalne uzasadnienie, dokładnie tak jak Pan to robi. Czy polecany przez Pana Gary Taubes pisze właśnie w ten sposób? Znalazłem iż napisał dwie książki:
1) Good Calories, Bad Calories
2) Why We Get Fat: And What to Do About It
Czy któraś z nich jest wg Pana lepsza?
Wspomniał Pan, iż istnieje teoria, która mówi, że utrata tkanki tłuszczowej jest spowodowana tym, iż niepełny odzysk energii z tłuszczu wymaga większej ilości jego spalenia. A Pan się z tą teorią zgadza? Ta teoria brzmi dość ściśle, chemicznie, także chyba powinna się dać łatwo zweryfikować.
Przy okazji szukania informacji o spalaniu tłuszczów natrafiłem na taki wpis:
http://www.dobradieta.pl/forum/viewtopic.php?p=83747#83747
Czy Pan Kwaśniewski może coś takiego twierdzić?
Zatem jeśli ciała ketonowe są dobrym źródłem energii to czy idąc w tę stronę nie należałoby zalecać ludziom jeść 0g węglowodanów zamiast 1g?
A propos Pana końcowego stwierdzenia tj.
„A na koniec: wystarczy 2x150g wątróbki tygodniowo, żeby mieć załatwioną suplementację wszystkiego, co potrzebne do dobrego życia – w ramach bonusu trochę DHA i EPA z tłustej ryby :)”
Czy dobrze interpretuje ten wpis, iż ludzki organizm potrafi wyśmienicie magazynować spożyte witaminy oraz mikroelementy? Na tyle, że zamiast dziennego zapotrzebowania na nie można by mówić o tygodniowym zapotrzebowaniu? Bardzo praktyczne by to było:) Swoją droga gdzieś czytałem, że ryby mają obecnie coraz mniej omega-3…
Panie Pawle, jeśli chodzi o Taubesa, po polsku wyszła tylko ta druga (Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić) i ją polecam na pierwszy ogień. Jest napisana bardziej przyjaznym językiem. Good Calories, Bad Calories jest niestety po angielsku i jest już znacznie techniczna. Wyszła jako pierwsza i czytelnicy mieli wiele zastrzeżeń, że nie w pełni ją rozumieją z uwagi na masę „technikaliów”. Z mojego punktu widzenia będzie dla Pana interesująca i raczej łatwo przyswajalna jeśli chodzi o kwestie merytoryczne.
Jak to bywa z teoriami, dopóki któraś nie będzie potwierdzona można jedynie powiedzieć, że jest przekonywująca (tak samo jak mogą być inne, równoległe). Chemia jest jak matematyka. Do tego samego wyniku można dojść na wiele sposobów, nawet jeśli ma się te same dane „wejściowe”. Sama kwestia ciepła procesowego (energii) może decydować, że jakaś reakcja przebiega szybciej/wolniej/w ogóle nie przebiega. Mając to na uwadze, uważam, że ta teoria jest przekonywująca bo jak pisałem wcześniej – natura próżni nie lubi. Tłuszczu z moczem nie umie wydalać, ale świetnie radzi sobie z ketonami (w ten sposób też mierzy się ich ilość). Dlatego możliwe jest, że aby zaspokoić głód energetyczny organizm częściowo spala tłuszcz produkując ketony, z których część przerabia na energię, część wydala.
Do do linka – nie kojarzę, aby Kwaśniewski miał taki pogląd (prznajmniej z jego 3 książek to nie wynika wprost). Jeśli chodzi o Panią Ewę, czytałem jej książkę i często do niej wracam. Obawiam się jednak, że to co przedstawiła jest kolejną hipotezą która może lub nie musi być przekonywująca.
No, poza aspektem urozmaicenia diety (nawet niedźwiedzie nie jedzą wyłącznie mięsa :)) węglowodany nie są potrzebne do poprawnego funkcjonowania organizmu (vide publikacja Fundacji Westona Price’a). Własna produkcja glukozy z białek wystarcza do odżywienia erytrocytów – kłopot pojawiłby się wówczas, gdyby dostarczać wyłącznie tłuszcz – wówczas glukoza tworzyła by się z białek z rozmontowanych mięśni (atrofia) w efekcie prowadząc do wyniszczenia organizmu.
Pisałem już o możlwościach wątroby. To ona jest magazynem wszystkich niezbędnych witamin oraz mikroelementów. To „policzek” mięsożerców wymierzony w twarz wegetarian, którzy twierdzą, że należy jeść rośliny, bo tylko w nich znajdują się witaminy nieobecne w mięsie (np. witamina C). I mają rację, bo witamina C w mięsie nie występuje. Ale w wątrobie i podrobach – owszem, i to w większych ilościach niż w roślinach (pomijając jakość i przyswajalność tych substancji).
Wątroba potrafi magazynować w zasadzie wszystkie niezbędne do życia substancje, oczywiście na poziomie zależnym od wielu czynników (istotnym jest choćby zapotrzebowanie dobowe na daną substancję, które jak wszystko – będzie się wahać).
Problemem „mięsożerców” jest to, że jedzą nałogowo i w nadmiarze to, co jest niepotrzebne (mięśnie) zamiast to, co ma wartość najwyższą (szpik, mózg, wątroba, nerki, kolagen ze skóry i stawów), stąd ich przeładowanie białkiem (które musi być „przemontowane” do glukozy bo inaczej nie da się go przechować) a to powoduje nadmierne obciążenie szlaków metabolicznych i organów (wątroby i nerek).
W sumie to ja planowałem czytać w oryginale:) I Pana antyrekomendacja mnie bardziej zachęca do Good Calories, Bad Calories:) Jak będzie mi szło za wolno to najwyżej zabiorę się za tą drugą polecaną.
Właśnie nie pasowało mi to w ogole do Kwaśniewskiego. Osobiście nie widzę sensu w jedzeniu węglowodanów na noc, raz że przekonałem się do sensu obcięcia węglowodanów (jedynie mam wątpliwości do jakiego poziomu), a dwa nawet jeśli chcemy energii (czy to z węglodowanów czy ze spalanych w ich ogniu tłuszczów) to po co nam jej dodatek na noc?
Hmm, Panie Rafale, erytrocyty nie mają mitochondrium i energię pozyskują jedynie poprzez glikolizę, zatem jeśli postulujemy, że organizm dąży do optymalnego wykorzystania zasobów, to czy nie lepiej byłoby jednak doprowadzić dla nich odpowiednią porcję jak najprostszych węglowodanów zamiast zmuszać organizm do wytworzenia glukozy z białek?
Argument o tym, że istnieją na Ziemi kultury wśród których spożycie węglowodanów wynosi praktycznie zero, żyją w ciągłej ketozie i nie cierpią na wiele chorób jest bardzo mocny, oraz ewidentnie świadczy pozytywnie o takim odżywianiu, jednak nic nie mówi o optymalności takiej diety, szczególnie że samo istnienie u ludzi takich mechanizmów jak glukoneogeneza czy glukostaza uważam za wymowne.
Mnie to zagadnienie o tyle bardziej zastanawia, że w diecie sportowej sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje…
Pamiętam, ze Pan wspomniał, iż jedyną rolą węglowodanów w organiźmie jest dostarczanie energii. Otóż dotarłem jeszcze do takich informacji:
– funkcja budulcowa – węglowodany zarówno zewnętrzne, jak i syntetyzowane w ustroju, stanowią substrat do wytwarzania elementów strukturalnych komórek (głównie błon komórkowych) lub substancji biologicznie czynnych (galaktoza, ryboza, kwas galakturonowy, celuloza, hemiceluloza),
– regulacyjna – węglowodany wchodzą w skład DNA i RNA, przez co uczestniczą w ekspresji genów, modyfikacji białek i regulacji metabolizmu komórkowego,
– regulacja gospodarki wodno-elektrolitowej – węglowodany nieoczyszczone wpływają na gospodarkę wodno-elektrolitową poprzez zmniejszanie wydalania wielu jonów; w nerce glukoza stanowi podstawowy element wielu pomp jonowych
Organizm chyba bez powodu by nie utrzymywał ich odpowiedniego stężenia we krwi:)
Swoją drogą do atrofii mięśni chyba nie musi dojść przy braku biąłek i węglowodanów, wikipedia podaje, że również z glicerolu może powstawać glukoza.
Panie Pawle,
W ogóle, po angielsku jest bardzo dużo fajnych książek utrzymanych w klimacie ultra-popularnonaukowym (pisane przez naukowców w miarę prostym językiem albo pisane przez dobrych dziennikarzy z podawaniem bardzo dokładnych źródeł), polecam Ci Amazona – od razu Ci podpowie książki, które są „z tej samej parafii”.
Na tym własnie polega optymalność diety Kwaśniewskiego – zaleca jedzenie optymalnej ilości białka (u niego 0,8g/1kg) które ma wystarczyć na remonty i budowę nowych komórek (część białka organizm odzyskuje z utylizacji starych i martwych komórek), wówczas nie ma go aż tyle, żeby można było przeprowadzić glukoneogenezę. Z kolei węglowodanów jest na tyle, żeby nie trzeba był tej glukoneogenezy robić bo wystarczy glukoza z węglowodanów aby dożywić erytrocyty. Energię uzyskuje się z kwasów tłuszczowych. Co do optymalności diety low-carb proponuję lekturę Westona Price’a który porównuje kilka społeczeństw porównując ze sobą wersję „cywilizowaną” oraz tą „nieskażoną”, która odżywia się w naturalny dla siebie sposób. Wystarczy obejrzeć zdjęcia zębów dzieci.
Podkreślam raz jeszcze, że człowiek jest wszystkożercą, jednak pewne mechanizmy są u niego lepiej rozwinięte (np obecność pęcherzyka zółciowego MOŻE świadczyć o tym, że jest predystynowany do jedzenia większej ilości tłuszczu w jednym pokarmie). Z tego też powodu w jego komórki mogą być „wmontowane” różne fragmenty węglowodanów (choć o tym nie słyszałem w przypadku, kiedy w tym samym miejscu występują także kwasy tłuszczowe omega-3 EPA czy DHA). Po drugie, być może w poruszanych przez Pana kwestiach chodzi o glukozę, która może pełnić pewne role (po przerobieniu) w organiźmie, przykład glicerolu jest jednym z licznych przykładów. Z tego to powodu wytwarzanie glukozy możliwe jest z białek glukogennych (ze szkieletów węglowych tych białek).
Tak, glukoza daje glicerol i można go do niej zredukować. Glicerol umożliwia powstanie trójglicerydu (dokładniej triacyglicerolu).
Z jakiego powodu organizm utrzymuje stężenie glukozy we krwi, skoro skuteczniej i lepiej może odżwiać się ketonami? Mało tego, rezygnując z glukozy nie ma insuliny, która jest niebezpieczna. Więc po co nam glukoza? Ano wynika to z własności spalania o których już wspominaliśmy tutaj. Glukoza może dawać energię w warunkach beztlenowych. Tłuszcz – nie. Więc gdybyśmy – załóżmy na chwilę – mieli we krwi tylko wolne kwasy tłuszczowe i ketony, bez minimalnej ilości cukru, i nagle musieli przetrwać w warunkach beztlenowych (zasłabnięcie, wysiłek beztlenowy) wówczas komórki byłyby bez energii, co w zasadzie oznacza dla nich śmierć (po krótszym lub dłuższym czasie, w zależności od typu komórki).
Może doprecyzuję moje intencje. W pierwszej części wypowiedzi odnosiłem się nie tyle do diety Kwaśniewskiego (który na ile wiem faktycznie postuluje, aby jeść niewielkie ilości węglowodanów, dzięki czemu np. erytrocyty są syte bez różnych przemian), co bardziej do mojej hipotezy o obcięciu węglowodanów do zera – jako luźna implikacja polecanego przez Pana stanu ketozy. Pan się do hipotezy odniósł dość przychylnie:
„No, poza aspektem urozmaicenia diety (nawet niedźwiedzie nie jedzą wyłącznie mięsa :)) węglowodany nie są potrzebne do poprawnego funkcjonowania organizmu (vide publikacja Fundacji Westona Price’a). Własna produkcja glukozy z białek wystarcza do odżywienia erytrocytów (…)”.
Niemniej z racji, że ja do każdej hipotezy podchodzę sceptycznie to i swoją własną roboczą hipotezę zacząłem obalać jako nieoptymalną:)
To oczywiście z mojej strony jest nie tyle poważne tworzenie hipotez, co bardziej próba zrozumienia mechanizmów poprzez szukanie słabych punktów różnych podejść.
Panie Rafale, dziękuję za ciekawą rozmowę, po Pana ostatnim akapicie znów rodzą się we mnie pytania (np. jak to mogło być z tą beztlenowością u naszych przodków, a przez to z ich dietą…), jednak na razie za bardzo odczuwam u siebie przewagę rozumowań nad wiedzą, zatem na dobry początek wracam do rozpoczętej dziś lektury Pana Taubesa i powiększania wiedzy:) Większy w umyśle „input” to z dużym prawdopodobieństwem lepszy „output”.
Pozdrawiam,
Paweł
Panie Pawle, o to właśnie chodzi: żeby każdy samodzielnie poszukiwał, obserwował i analizował. To zadziwiające, że chcemy to robić bez trudu podczas zakupów (analizując oferty sklepów) czy jazdy samochodem (analiza sytuacji na drodze), kwestii związanych z pieniędzmi (inwestowanie, kretyty, wydawanie, zarabianie) a kompletnie nie chcemy zajmować się najważniejszą czynnością naszego życia: jedzeniem a w konsekwencji swoim zdrowiem i życiem (jesteś tym co jesz – atomy, które wchłaniasz później budują Twoje komórki).
Życzę owocnych poszukiwań własnej drogi, zachęcam do stawiania sobie pytań, tworzenia hipotez a później ich niszczenia (albo potwierdzania). Wiedza wcale nie jest siłą. Siłą jest UMIEJĘTNOŚĆ wykorzystania wiedzy.
„Do do linka – nie kojarzę, aby Kwaśniewski miał taki pogląd (prznajmniej z jego 3 książek to nie wynika wprost).” (węglowodany na noc)
Na jego stronie jest to w dziale odpowiedzi na listy. Radzi zjadać przed snem węgle ze skrobi. Oczywiście nie jako dodatkową porcje, ale przy ograniczeniu ich we wszystkich posiłkach, tak by suma dobowa wynosiła 1/2 zjedzonych białek.
Widziałem też parę badań które potwierdzały skuteczność tej metody. Tłumaczy się to tym że węglowodany pobudzają do wydzielanie leptynę
http://pl.wikipedia.org/wiki/Leptyna
Najwięcej leptyny wydziele się w czasie snu. Dlatego dodatkowe stymulowanie jej węglowodanami zwieksza utratę wagi.
Leptyna jest hormonem, który stoi jakby w cieniu insuliny. Sam uważam ją za conajmniej tak samo istotną jeśli chodzi o kwestię otyłości. Napiszę jakiś osobny tekst na jej temat bo na to zasługuje (choćby przez związek z kortyzolem czy insuliną). W uproszczeniu: mniej leptyny=większy głód. Więcej leptyny=mniejszy głód. Otyłe myszy podczas testów, kiedy ją odkryto, nie produkowały leptyny w ogóle – w efekcie ich mózg nigdy nie otrzymywał informacji „nie jedz” – i jadły cały czas. Podobnie sytuacja wygląda u ludzi. Obszerne opracowanie tutaj (po polsku).
Lekarz Michael Eades na swoim blogu wyjaśnił jak działa leptyna oraz jaki wpływ ma na nią podniesiony poziom trójglicerydów – nie zawsze wyższy poziom leptyny gwarantuje sukces. O ile sam związek węglowodanów z większą produkcją leptyny został już wykazany (np. tutaj czy tutaj na małych próbach), o tyle bezdyskusyjny jest też związek wysokiego stężenia TG z tzw. leptyno-odpornością (odporność receptorów na leptynę). W efekcie wysokie stężenie leptyny nie daje efektu zatrzymania głodu.
U Kwaśniewskiego nie zauważyłem tego w jego książkach, tzn, nie widziałem tego w „kardynalnych” zasadach diety, choć jak widzę z tego co cytujesz jego propozycja nie łamie zasad diety optymalnej, a jedynie zmienia proporcje posiłków dobowych. Na marginesie, znam osoby, które jedzą białkowo-tłuszczowe śniadanie i w zasadzie tylko węglowodanową kolację (trzymając się wytycznych Kwaśniewskiego) i uzyskują te same korzyści, co osoby które każdy posiłek mają tak samo zbilansowany wg wytycznych diety.
To prawda co Pan pisze, zresztą sam jeszcze całkiem niedawno w ogóle nie dbałem o dietę. Myślę, że to wszystko jest kwestią świadomości (a w dalszej kolejności chęci i priorytetów w życiu).
I oczywiście wykorzystanie wiedzy jest kluczowe, co nie zmienia faktu, że trzeba tę wiedzę najpierw zdobyć:)
A propos zdobywania wiedzy obecnie jestem w połowie lektury (ostatecznie zdecydowałem się na Why We Get Fat: And What to Do About It – tamta pierwsza jak na pierwszy ogień trochę zbyt obszerna) i muszę powiedziec, że mam bardzo pozytywne wrażenia. Taubes z jednej strony pisze w sposób bardzo prosty (zgodnie z założonym celem), wiele razy powtarza to co kluczowe, aby każdy zrozumiał stawiane i uzasadniane przez niego tezy, a z drugiej strony cały czas da się wyczuć jego naukowe podejście i świadomość tego jak nauka działa i jak my sami powinniśmy myśleć: sceptycznie.
Kiedyś natrafiłem w Internecie na następujący film:
http://www.youtube.com/watch?v=6OLPL5p0fMg
Naprawdę jeden z lepszych. Idealnie on obrazuje co to znaczy, że człowiek jest myślący. Polecam każdemu.
Przyznam, że im więcej czytam o diecie tym bardziej jestem przekonany do obcinania węglowodanów. Więc nadchodzi czas ułożenia po raz kolejny nowej diety:)
Najpełniejszym pokarmem wydają się być jajka. Z tego co wiem to obecnie obalane są o nich negatywne stereotypy, jednak czy wg Pana wiedzy można jeść ich całkiem dowoli? Na przykład średnio 5 dziennie dla osoby która nie waży dużo?
Pozdrawiam!
Panie Pawle, obserwując ludzi zauważam (ale to obserwacja, którą może poczynić każdy), że z czasem (starość?) ludzie zaczynają zwracać coraz więcej uwagi na swoje ciało i jego interakcje (wszelakie) ze środowiskiem. Ale to chyba naturlane – im jesteśmy starsi, tym mamy więcej doświadczeń i chcemy lepiej przeżywać życie. W aspekcie żywieniowym – jedni chcą żyć nie odbierajc życia innym (jak np. wegetarianie czy weganie) inni chcą żyć szybko i błyskotliwie korzystając z wszelkich używek i uciech. Sam przekonałem się o tym wielokrotnie, że jedzenie to kwestia nie tyle zdrowotna ile światopoglądowa (czasem światopogląd wynika ze zdrowia i troski o siebie/innych).
Co do Taubes’a, jako drugi krok polecam Good Calories Bad Calories (niestety nie ma polskiego przekładu, przez co nie trafi do wielu polskich czytelników).
Jeśli zaś chodzi o myślenie krytyczne – no cóż, sam jestem zwolennikiem szkoły sokratejskiej która uwielbiała hipotezy wraz z ich potwierdzaniem i obalaniem (dlatego też hołduję statystyce, która – jak mawiają złośliwcy – jest najbardziej wyrafinowanym kłamstwem ;)). Niestety, dzisiaj ludzie zostali „odarci” z ich naturalnej broni – intelektu. Zawierzyli autorytetom zamiast wierzyć faktom. Najlepiej obrazują to media, które przez wielu uznawane są za prawdę obiektywną na zasadzie „no, skoro puścili to w telewizji, to znaczy że to musi być prawda!”.
Osobiście zawsze staram się rozpatrzyć za i przeciw każdej sytuacji (co szczególnie przydaje się przy wychowaniu dzieci :)). Nie jestem typem „apostoła” który raz zaślepiony jest w stanie wbrew wszystkim i wszystkiemu stać na swoim posterunku. „Tylko krowa nie zmienia poglądów”. Dlatego też jestem pełen szacunku dla osób, które są w stanie diametralnie zmienić swój pogląd na jakieś kwestie, merytorycznie uzasadniając swoje postępowanie (np. osoba mięsożerna, która zwróciła się ku weganizmowi lub odwrotnie, albo osoba o poglądach prawicowych przeszła na lewicowe i vice-versa). Nawet (a może zwłaszcza), jeśli opisuje swoje subiektywne odczucia i motywatory. Matematyka ma tutaj przewagę kompletnego braku subiektywności :)
Jeśli zaś chodzi o jajka – z wszystkim można przesadzić. Oczywiście są osoby uczulone na niektóre białka jajek (głównie albuminy), ale to nieliczne przypadki. Osobiście zjadam tygodniowo ok 20 jajek (10 w całości + 10 żółtek) i nie odczuwam jakiegoś dyskomfortu. To co może zaintrygować osoby z wysokim cholesterolem to fakt, że dieta bez węglowodanów ale pełna jajek (które przecież są pełne cholesterolu) zdecydowanie obniża poziom TC i poprawia profil lipidogramu. Ale znam 2 osoby, które zjadają ok 40 jajek w tygodniu (niestety, obie są powyżej 60 rż więc trudno o porównanie). Podejrzewam, że z „przesadą” w kwestii konsumpcji jajek to kwestia stricte indywidualna.
Panie Rafale książka dotarła? Czyta ją Pan?
Paweł „czytnij” sobie to http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=4718.0, powinno pomóc w przejściu na „ciemną stronę” mocy ]:D ;) :P
Jeszcze czekam na listonosza :)
Dzięki za linka, to też odpowie na pytanie Pana Pawła odnośnie ilości jajek :))
Gal, dziękuję za link, zapowiada (67 podstron…) się bardzo ciekawie, wprowadza też aspekt sportu co dla mnie jest niezwykle istotne.
Panie Rafale, tak własnie planuję później przeczytać Good Calories Bad Calories, angielski nie kłopot, no może ten chemiczny już gorzej, jednak w końcu chemii po polsku też nie znam:).
O statystyce (wnioskowaniu statystycznym) można dużo usłyszeć, co ciekawe prawie każdy ma o niej swoje zdanie, a jest to jedna z najtrudniejszych nauk (w końcu gałąź matematyki korzystająca z zaawansowanego aparatu innych dziedzin matematyki). A prawda o niej jest taka sama jak o innych rzeczach które człowiek stworzył, sama w sobie jest zarówno prawdziwa jak i neutralna, to jej niezrozumienie oraz błędne użycie przez człowieka daje błędne rezultaty. Więc tym bardziej się ciesze, że Pan ją ceni:) Bez niej nie sposób analizować wyniki naukowe.
W tym kontekście tak sobie myślę o Pana stwierdzeniu, iż matematyka nie jest subiektywna, z jednej strony jak bardzo prawdziwe zdanie, a z drugiej jak wrażliwe na modyfikacje, wystarczy próbować matematykę zastosować i już to zastosowanie podlega wszelkim mechanizmom społecznym, psychologicznym czy politycznym.
Takie właśnie jest podejście naukowe, mieć otwarty umysł i ciągłą gotowość do weryfikacji poglądów:)
Ja zawsze lubiłem jajka, choć nie jadłem ich jakoś bardzo dużo. Od czasu gdy zacząłem zmieniać dietę to coraz bardziej ubywało mi pokarmów (chyba najbardziej odczuwalne jest zrezygnowanie z chleba) do wyboru i ich spożycie mocno wzrosło. Teraz gdy planuję jeszcze bardziej uściślić dietę to znów może mi ubyć jedzenia:p Przeczytałem Pana artykuł o ziemniakach, jeszcze doczytam do końca komentarze, ale wygląda, że również swoją listę warzyw i owoców będę musiał zmodyfikować… A przynajmniej proporcje.
A proszę powiedzieć, po czym ktoś może poznać, że jest uczulony na albuminy?
Utrzymanie zdecydowanej przewagi tłuszczów w diecie nie wygląda na takie łatwe. Myślałem o znacznym zwiększeniu spożycia śmietany, czy ma Pan jakieś rady jakie śmietany wybierać? Przypuszczam, że najwyżej procentowe:) Jednak z różnymi napisami można się spotkać:
– „homogenizowana” (z opisu na wikipedii ta czynność nie wygląda na taką złą),
– „z mleka pasteryzowanego” (które samo w sobie nie jest przez Pana zalecane, gdyż jest zupą martwych bakterii – nie jestem pewny czy tego nie widziałem akurat na serze białym),
– „do zupy” (nie mam pojęcia czym się różni śmietana do zupy od takiej nie do zupy).
Też istnieje coś takiego jak „śmietanka”, czy ona byłaby lepsza?
Panie Pawle, z przepisami jest relatywnie łatwo – może Pan poguglować za przepisami Kwaśniewskiego albo z angielskiego „low carb recipes” itd.
Żeby stwierdzić uczulenie na albuminy należy przeprowadzić testy alergiczne. Objawy mogą być różne u każdego – od kataru żołądka przez wysypki i objawy zatrucia, najczęściej to jakaś odpowiedź skórna lub ze strony układu pokarmowego.
Z ciekawostek, niewiele osób wie, że białko jaja można spotkać w… winie (czerwonym). To stary sposób winiarzy, którzy w ten sposób „wiążą” różne cząstki które go zaśmiecają (Polacy często nazywają te cząstki ” fuzlami”). Białko je wiąże i opadają na dno beczki bez zmiany smaku wina.
Jeśli chodzi o śmietany Adramel już coś podpowiedział. Ja ze swojej strony – tak jak tam napisałem – zachęcam do wnikliwego czytania składu wszystkich produktów nabiałowych (niestety, nie można ufać nikomu). O śmietanach z Piątnicy (ale i u innych producentów, śmietany poniżej 18% mają rozmaite dodatki) napisłem, ale mój ulubniony przykład to „Łąkowe” spółdzielni mleczarskiej z Rypina.
Spółdzielnia wypuściła produkt „Łąkowe” którego opakowanie jednoznacznie wskazywało na mleko, choć był to napój… mlekopodobny. Mimo prostackich wyjaśnień rzeczniczki jednak coś było na rzeczy. bo na dokonano subtelnych zmian w wyglądzie opakowania (zamiana e na y, nadal ze śladem litery e) a poprzednia wersja strony pokazywała „wartość odżywczą 100ml mleka„.
Radziłbym zupełnie unikać produktów homogenizowanych. Homogenizacja jest procesem, który ma połączyć dwie (lub więcej) naturalnie nie mieszające się ze sobą substancje. Np. wodę i tłuszcz. O problemie homogenizacji (dokładniej oksydazy ksantynowej) napisane jest tutaj. Niestety, wszystkie rodzaje mleka UHT są homogenizowane (to łatwo sprawdzić: po przelaniu ich do garnka i odstawieniu na kilka godzin powinien wytworzyć się płaszczyk tłuszczu mlecznego (coś jakby śmietana) – a go nie ma, ponieważ tłuszcz jest homogenizowany z białkiem i wodą. W którejś z książek na temat żywienia czytałem także, że homogenizacja utrudnia budowę micel tłuszczowych i w efekcie – uniemożliwia wchłanianie tłuszczu z produktów homogenizowanych.
Mleczne produkty pasteryzowane uznaję za całkowicie bezwartościowe, jednak w meczarniach to w zasadzie jedyna droga przetwarzania mleka (oraz UHT). Aby uzyskiwać ten sam smak i walory organoleptyczne (smak mleka zmienia się sezonowo) trzeba je wcześniej zabić (pasteryzacja) a dopiero później zaszczepia się w bakteriami w kontrolowanych ilościach i weryfikowalnym procesie produkcyjnym.
Jeśli chodzi o określenia „do zupy” „do deserów” „do sosów” „do kawy” – powstały one po to, żeby ludziom ułatwić wybór. Jak wielokrotnie wspominałem, ludzie już dawno zapomnieli jakich składników używać do gotowania, jak się gotuje i po co się to robi.
Dawniej każda gospodyni wiedziała, że kwaśna śmietana w zupie się zważy, więc trzeba ją wcześniej „zahartować” w małym pojemniku (na kilka łyżek śmietany wlać chochelkę gorącej zupy i szybko wymieszać) i dopiero wlać do zupy. Ponieważ to operacja wymagająca nazbyt dużo czasu i wysiłku (także intelektualnego) a dodatkowo – nie zawsze gwarantuje sukces (jeśli się to zrobi w zły sposób nadal będą pływać kawałki śmietany w zupie), to producenci postanowili konsumentom to ułatwić dodająć choćby skrobię czy mączkę chleba świętojańskiego. Śmietana z takimi dodatkami także automagicznie zagęszcza zupę (to jak dodanie do niej mąki).
Taką śmietanę z dodatkami wystarczy więc nazwać „do zupy” bo określenie „kwaśna 12%” nikomu nic nie mówi, podobnie jak nic nie mówiło „kremówka 35%” – więc lepiej użyć „do deserów”.
W wyborze śmietany proszę kierować się dwoma kryteriami:
1. bez „dodatków” i homogenizacji
2. smakiem (słodka/kwaśna)
Zawartość tłuszczu – choć istotna – nie ma aż takiego znaczenia, bo w suchej masie i tak tego tłuszczu i tak jest sporo (przykładowo, w śmietance 36% znajduje się aż 57% wody, 36% tłuszczu, 2% białka i 3% węglowodanów). Po odjęciu wody widać, że proporcje i tak przeważają na korzyść tłuszczu. W innych rodzajach śmietany jest podobnie (zawartość białka zawsze pozostaje na tym samym poziomie max 4%).
Zgodnie z obecnym stanem prawnym, jeśli produkt został poddany pasteryzacji, UHT, słodzeniu lub homogenizacji należy to zaznaczyć na opakowaniu (więc produkty bez tego oznaczenia zostały wyprodukowane bez użycia tych technologii).
Śmietanka: http://piatnica.com.pl/p/pl/smietana-36–200g.html
Komponowanie diety z przewagą tłuszczy to prosta sprawa. Wystarcza a patelnie wrzucić trochę boczku na smalcu, a na to dadać pare jajek i smietankę. Pyszny posiłek, na wiele godzin nie myśli się o jedzeniu.
Także posiłki oparte na pieczonej karkówce (lub schabie ale z dodatkami np boczku) dają przewagę tłuszczy nad białkiem. I minimalne ilości węgli.
Adramel, dziękuję Ci za pomoc. Konstrukcja „tłustego jedzenia” nie jest tak trudna jak może się to wydawać (i wcale nie jest monotonna).
Jeśli chodzi o śmietanę, to zalecam każdemu czytanie składu. Śmietana 30% i więcej może nie jest tutaj problemem, ale jeśli weźmiemy śmietanę z Piątnicy 12% to w składzie znajdziemy cuda: mączkę chleba świętojańskiego, skrobię modyfikowaną, gumę guar i inne wynalazki. O to robią wszycy producenci. Wszystko „w trosce o klienta” oczywiście.
Dlatego przed zakupem – CZYTAJMY co jest w składzie.
Z tym składem śmietany to faktycznie cuda, przeczytałem skład mojej 18% i są między innymi te składniki, które Pan wypisał. Coż, trzeba dokładniej wybierać. Zatem kolejny produkt wpada w większej ilości do menu:)
A proszę powiedzieć, od czego zależy czy dana śmietana będzie słodka czy kwaśna? I która ma jakie właściwości?
Przy okazji rozmowy o nabiale wyszukałem dużo informacji o mleku oraz serze białym. Mleko jednoznacznie wiele osób, w tym Pan, przekreśla i sam również chyba tak zrobię. Natomiast co do sera białego, to z ciekawości doczytałem jak on powstaje i na ile ja rozumiem ten proces (nigdy go nie widziałem) to wygląda on nastepująco:
– mleko pozostawia się w ciepłym miejscu
– bakterie zawarte w mleku (w procesie fermentacji mlekowej) zamieniają laktozę na kwas mlekowy, powstaje kwaśne (zsiadłe) mleko
– powstaje skrzep (w którym koncentrują się tłuszcze oraz białka) oraz serwatka (substancja płynna składająca się głównie z wody)
– w procesie koagulacji mleka skrzep zostaje oddzielony od serwatki i powstaje ser biały
Zatem tak: mleko ma różne minusy, między innymi ten iż posiada laktozę, której wielu ludzi nie trawi oraz kazeinę o której Pan pisał, iż nie jest najwartościowszym białkiem. Przy serze białym pierwszy minus odpada (co wynika z powyżej opisanego procesu), natomiast drugi jak rozumiem zostaje. Czy zatem polecałby Pan jeść ser biały czy w miarę możliwości unikać?
W jednym z komentarzy znalazłem, iż pisał Pan, że przy produkcji sera żółtego (oraz niektórych białych – jak poznać których?) czasami używa się podpuszczki i wtedy kazeina staje się łatwiej strawna.
Panie Pawle, proponuję, żeby przy najbliższej okazji sam Pan spróbował zrobić biały ser – proces już Pan zna. Ostatnie dwa kroki brzmią bardzo enigmatycznie, w praktyce – kiedy kwaśne mleko jest gotowe, proszę je powoli ogrzewać (nie dopuścić do gotowania!) a serwatka zacznie się sama oddzielać od sera. Potem na sitko a serwatka do picia (świetnie smakuje z koprem i czosnkiem!).
Do trawienia kazeiny potrzebna jest podpuszczka, która składa się z kilku enzymów (np. rennina czy chymozyna) i wszystkie ssaki w wieku „oseskowym” produkują te enzymy. Póżniej zanikają i kazeina staje się dla nich białkiem niestrawnym. I to generalnie pokazuje, że sama natura już uniemożliwa nam korzystanie z nabiału, mimo to robimy wszystko wbrew niej. Szerzej o serach świetnie napisano na stronach bioslone.
Podsumowując, sery podpuszczkowe (ogólnie mówiąc żółte, topione pleśniowe) mają już częściowo strawioną kazeinę właśnie z uwagi na to, że do ich produkcji podpuszczka jest konieczna (w artykule znajdzie Pan szerzej na temat serów podpuszczkowych).
Sam kupuję podpuszczkę (można ją przechowywać) i kiedy mnie „najdzie” to zawsze jakiś ser uda mi się wyczarować, a później go uwędzić. Nawet w domowych warunkach bardzo łatwo można zrobic samodzielnie fetę czy bundz, o ile ktoś ma dostęp do prawdziwego mleka.
Gdybym miał poukładać produkty mleczne od najgorszego do najlepszego to na początku były by słodkie jogurty, później mleko, ser biały (twaróg), śmietany, sery podpuszczkowe, masło. Mleka, jogurtu i twarogu bym unikał. A śmietany, serów żółtych i masła – nie, choć trzeba mieć na uwadze, że i w śmietanie znajduje się kazeina (dlatego tak ważne jest aby nie była homogenizowana, o czym w tekście na bioslone /wielkość cząsteczek/).
…Panie Rafale,jestem pod wrazeniem, zarowno wiedzy jak i umiejetnosci w jej rzeczowym przekazywaniu…gratuluje, a takze dziekujeee…
Przyznaje jednak, ze po przeczytaniu materialu, ktory tu znalazlam,mam w glowie ogromny metlik i chyba sama sobie z tym nie poradze, wiec jesli moglabym liczyc na pomoc w sensownym uporzadkowaniu calosci, bylabym ogromnie wdzieczna…
Trafilam na Pana strone, szukajac materialow dotyczacych niedoczynnosci tarczycy i tu sie wszystko zaczelo…
Ok 1,5 roku temu stwierdzono u mnie niedoczynnosc terczycy, wiec eutyrox,jod.. waga wzrosla, wiec podniesiono dawke mowiac mi, ze teraz powinnam schudnac, niestety tak sie nie stalo…za to niedoczynnosc zmienila sie w nadczynnosc, wiec zmniejszenie dawki, odstawienie jodu, dolaczenie suplementow (kelp, spirulina), waga dalej rosla…wiec odstawiono na 3 miesiace eutyrox, pozostawiajac suplementy…teraz czekam na wyniki badan i nowa decyzje lekarza…waga bez zmian(bylo 59kg, a jest 75kg)..
Aleee…moj problem czy pytanie dotyczy diety…poniewaz troche sie pogubilam chcac zapanowac nad waga…dodam, ze prawie cale zycie musialam uwazac na diete, wiec jadlam bardzo malo, stosowalam diete dr.Dabrowskiej, robilam oczyszczajace glodowki…ale tez nigdy nie lubilam i nie jadalam (lub bardzo rzadko)kasz, makaronow , ziemniakow, chleba, zboz…rok temu zrobilam sobie nawet dosc drogie badania na fenotypy i genotypy i okazalo sie, ze nie moge jesc zadnego miesa oprocz krolika, nie moge jesc dorsza, tunczyka, lososia, pstraga,suma, okonia, grenadiera, sledzia…jeczmienia, owsa, gryki , pszenicy, kaszy peczak..
…mleka, jogurtu, twarogu (koziego i owczego rowniez),serow plesniowych,zoltych ……ananasa, moreli, kokosow, daktyli…grzybow, drozdzy, oregano…czekolady, kawy, kako, czarnej i zielonej herbaty,piwa, wodki, wina, coli…wiele warzyw moge jesc tylko okazjonalnie,a tylko 2jajka 2 razy w tygodniu, a owoce tylko do obiadu…
Bylam u trzech dietetykow i niestety zaden nie poradzil sobie z ulozeniem sensownej i smacznej diety z tego co mi zostalo, bo proponowali na 1 i 2 sniadanie chleb z dzemem, miodem lub wedlina, a tego nie cierpie i nie jadam od lat kanapek…
Od dwoch miesiecy, jadam wegetarianskie obiady bez kasz i makaronow, z dodatkiem wyciskanych sokow lub zup, ale waga tez nie spada.Tydzien temu zaopatrzylam sie w produkty Monavie (sok z glukozamina i odzywka z jagoda acai)…Dodam rowniez, ze codziennnie mam jakas porcje ruchu (marsze, silownia, rower, spacer, wchodzenie i schodzenie na 7 pietro kilka razy dziennie) no i mam 59lat…Czy mysli Pan, ze da sie cos jeszcze ze mna zrobic???…pozdrawiam..
Witam Panią, może to dziwnie zabrzmi, ale cieszę się, że moje teksty wprawiły Panią w zakłopotanie. Taki jest mój cel – żeby nakłonić ludzi do zastanowienia się nad swoim jedzieniem i tym, jakie mają przez nie zdrowie i życie.
W kwestii tarczycy – sukcesywnie będę wyjaśniał pewne zawiłości, które jak widzę dotkneły także Panią (mam na myśli przeskoczenie z niedoczynności w nadczynność oraz uporczywą i nieskuteczną terapię).
Zaś w kwestii diedy mam fundamentalne pytanie: dlaczego stroni Pani od wymienionych potraw? Czy to na skutek jakiejś reakcji alergicznej lub zmiany stanu zdrowia po zjedzeniu tych rzeczy, czy chodzi po prostu o to, że na raporcie z badania były one napisane? Czy np. po zjedzeniu mięsa królika czuje się Pani lepiej niż po łososiu?
Jeśli to kwestia widocznych i oczywistych reakcji alergicznych – sprawa „w zasadzie” zamknięta. Ale jeśli to tylko wydruk na bazie „czegoś” zrobionego „jakąś” metodą w „jakichś” warunkach to byłbym mocno podejrzliwy. Oznaczałoby to, że musi Pani wyeliminować ze swojej diety istotną część pokarmów bo inaczej… no właśnie? Bo co?
Pewno znowu zabrzmi to arcymonotonnie, ale dieta niskowęglowodanowa (wysokotłuszczowa szczególnie) relatywnie szybko i w relatywnie szerokim zakresie reguluje gospodarkę hormonalną (jeśli jej zakłócenia nie mają podłoża pierwotnego ale wtórne, nabyte) co jak mogę sądzić – w Pani przypadku jest przyczyną nadwagi. I w takiej sytuacji na wegetariańskich posiłkach nie ma gwarancji chudnięcia (choć w niektórych przypadkach jest, kiedy to jest niskobiałkowa ale wysokotłuszczowa dieta wegetariańska, o którą dość trudno). Może oczywiście być tak, że prawdziwą przyczyną otyłości w Pani przypadku są problemy z tarczycą i tutaj – choć dieta niskowęglowodanowa może być pomocna – to nie likwiduje przyczyny problemu.
Czuje się mocno skonfundowany bo namiętnie żre twaróg. Kilogram tygodniowo leci jak nic. Bez dodatku podpuszczki twaróg staje się „błonnikiem”?
Jakie ilości podpuszczki dodawać do 100g twarogu? Robi się to w jakiś specjalny sposób?
Adramel, pół biedy, jeśli to rasowy twaróg „od baby”, gorzej, jeśli to ser biały z marketu – w tym sensie, że może on być homogenizowany (ludzie nie lubią „ziarnistego”), spotkałem nawet sery twarogowe (białe), które miały dodatki podobne do tych ze śmietany (zagęstniki). W najlepszym wypadku rzeczywiście kazeina będzie jak błonnik. W najgorszym, kiedy zostanie rozbita do małych cząstek – może zostać wchłonięta przez jelito bezpośrednio, co zagraża zdrowiu.
Podpuszczki nie dodaje się do twarogu, tylko do mleka (słodkiego). Trzeba jej bardzo mało (1g na 12-15l mleka) w końcu to enzym, a tych w naszym organiźmie zawsze trzeba mało :)
I jeszcze… Te podpuszczki z allegro czymś się różnią? Można kupić najtańszą czy trzeba na coś zwrócić uwagę?
Co do rodzaju podpuszki – zwróć uwagę, żeby to była podpuszczka naturalna, najlepiej zwierzęca (cielęca). Tańsza jest podpuszczka syntetyczna (niestety, to ona jest używana w „korporacjach” serowych), jest też roślinna (np. z fig). Zachęcam do sprawdzenia w Google przepisów – są proste i (niestety) na duże ilości mleka („przepis na ser podpuszczkowy”). Kup najlepiej taką z kroplomierzem, wówczas łatwiej będzie Ci odmierzyć ilość na małą porcję mleka.
Niektórzy sprzedawcy sprzedają też chlorek wapnia, który zwiększa wydajność i ułatwia pracę z serem. Żółty kolor jest efektem barwienia więc nie ma się co nim przejmować.
Bardzo dziękuję za odpowiedź oraz za ciekawy link, szkoda że go nie znalazłem poprzez wyszukiwarkę, bo ile czasu by mi oszczędził:)
Zatem tak będzie, śmietana, ser żółty i masło pojawią się w większej ilości w mojej nowej diecie.
Co takiego jest w twarogu,że lepiej go unikać? ]:D
Gal, szerzej o temacie serów w linku, który podałem Panu Pawłowi. Generalnie problem w kazeinie, której w zasadzie nie umiemy trawić bez podpuszczki (ssaki tracą te enzymy trawienne z chwilą przekroczenia wieku oseska). Kwaśniewski sugeruje używanie twarogu do robienia tzw. placków optymalnych, ale zwróć uwagę, że ilości tego twarogu są niższe (patrząc kompleksowo, w całej diecie) niż w typowej diecie (z uwagi na to, że same placki obfitują w tłuszcz).
witamm… chciałem dopytać w kwestii kwasów omega 3,6,9… z tego co wyczytałem na skoro już chce przyjmować kwasy omega to tylko omega 3 – jeżeli chodzi o sumplementy diety? z tego co zrozumiałem kwasy 6 i 9 nie są takie dobre i wystarczy to co się zjada na co dzień bez uzupełniania. ? jestem aktywny fizycznie, biegam, chodzę na siłownie i chciałbym wspomagać swój organizm oraz serce… może ma Pan propozycję jakiegoś produktu, (suple)? który serwuje apteka.? czyli np. omega 3 plus witaminy? mam stresująca pracę do tego wysiłek fizyczny, więc chcę troszkę uzupelniać braki a w szczególności serce, które ostro dostaje po „zaworach”….
druga sprawa… przeczytałem cały artykuł i uważam, że jest świetny… mam wzrost rzędu 174cm, waga ok 87kg… ogólnie po 2-3 latach treningów (siłowania) uważam, że wyglądam nieźle…. ale….. jest problem – oponka, której niczym nie da się zwalczyć… jak rezygnuje z pewnych posiłków to owszem oponka się zmniejsza, ale mięśnie też… :(…. chudnę całościowo… znam pojęcie „katabolizm mięśniowy” i wiem na czym on polega… wg. zaleceń artykułu przestałem słodzić herbatę, jeść pączuszki i inne sweet produkty etc… już ponad miesiąc minął, ja nadal biegam chodzę na siłownię a oponka ohydna nadal jest… :( …. co robić??
3 sprawa polega na pytaniu co jeść po treningu przed spaniem… ?? np. godz. 20 idę na siłownię… ostro ćwiczę ok 1,30min. wracam do domu ok. 22.00 i ??????????? ryż z kurczakiem?? kurczak gotowany ok a ryż nawet ciemny ma mnóstwo węglowodanów co za tym idzie kalorii… :( oponka urośnie :(… a mięśnie chcą jeść bo inaczej „zjedzą” w pewnej części same siebie a moja siłownia stanie się bezsensowna… (katabolizm)… może jakieś konkretne propozycjce żywieniowe?? —– moja budowa jest okej od szyi do oponki… dobrze wypracowane ręce i klatka piersiowa a oponka jak jest tak była :( z góry dziękuje za pomoc :) pozdrawiam Rafał
Kwasy O3 są przereklamowane,marketing działa cuda. :D
Gal, w pewnym sensie się z Tobą zgodzę. W mediach niemal już utożsamiono omega-3 z olejem lnianym jakoby było to panaceum na wszystko. Wykazałem już podając linki do badań w komentarzach, że spożywanie omega-3 ze źródeł roślinnych (olej lniany) to tylko dostawa kwasu ALA, który jest w niewielkim stopniu konwertowany do DHA i EPA z których budowane są błony komórkowe (dodatkowo tempo konwersji spada wraz z wiekiem). Dlatego uważam, że to przereklamowane. Ale nie jest mitem zbawienny wpływ zwierzęcych źródeł omega-3 (więc uformowanych kwasów DHA i EPA) na procesy biochemiczne i regeneracyjne. Oczywiście nasze ciało umie użyć do budowy komórek innych kwasów – ale to jak na budowie: jak mamy dobry materiał do powstanie trwały dom. A jak kiepski – to budowla może być mniej odporna.
Bardzo podoba mi sie Pana podejscie do tematu, otwarty umysl (poszukiwanie wiarygodnych zrodel;
z jednej strony to podejscie do tematu do mnie przemawia, tym bardziej ze gdy zaczelam w sprawach zywienia( i nie tylko) kierowac sie intuicja( nie mam na mysli zachcianek, bo to inna bajka) pierwsze co zostalo wyeliminowane to wlasnie cukier, maka( jedynie z razowej robilam chlebek na zakwasie, teraz znow sie przymierzam ale w tym cudnym kraju w ktorym obecnie mieszkam to ani razowej maki ani ponoc dobrych drozdzakow w powietrzu nie ma…), ziemniaki, wszelkie kupne lody, cukierki i cuda z cukierni;
ale kocham owoce i to na nich opiera sie moja dieta, na ktorej czuje sie wspaniale, waga jest stablina, na problemy z nastrojem nie narzekam, fanatyczna frutarianka nie jestem, choc czasem przez caly tydzien wcinam tylko owoce i orzeszki, a do tlustego mieska mam konkretna awersje( wyjatek to losos, makrela, owoce morza topione w oliwie i watrobka, o ktora czasem moj organizm poprosi),
Nigdy nie probowalam policzyc proporcji wegi, bialka i tluszczu, choc nie jadam na ogol mieska,tylko czasem jajka, owoce morza, rybka lub kozi serek uzupelniaja moje owocowe szalenstwo, to byc moze nasze diety wcale nie leza na przeciwnych biegunach…
jako ze papryka, pomidorek i chayote to w sumie owoce czesto robie z nich surowke z duza iloscia oliwy z oliwek( jakby nie patrzec owoc;) i orzechow, do tego awokado , nie jem pieczywa, makaronu, typowych slodyczy( kocham za to kulki z zmielonego sezamu, lnu, orzechow wszelkiego rodzaju i masla zwyklego lub kakaowego, czasem plus kakao, wiroki kokosowe itd), moze wiec ilosc tluszczu w tej w 90% surowo-owocowej diecie wcale nie jest taka malutka? choc sila rzeczy owoce cukru maja sporo raczej. Bez bananow, papai, ogromnych ilosci pomaranczy i innych owocow wizja zycia nie jest dla mnie optymistyczna.
Generalnie moja intuicja zrobila mi psikusa, mowi ze Pana podejscie jest sluszne i logiczne a rownoczesnie mowi ze dla mnie owocowe szalenstwo z malymi dodatkami jest najlepsza dieta, co zreszta widze i czuje , jak to pieknie polaczyc?
O diecie frutariańskiej (90/5/5) napisałem w swoim nowym ebooku (o innych dietach też). Wiele osób wychodzi z założenia, że tłusta dieta musi być „mięsożerna” co jest mitem. Równie dobrze może być wegetariańska/wegańska/owocowa bo tłuszcz roślinny to też tłuszcz (zostawmy z boku wojny który lepszy i dlaczego).
W przypadku owoców ważne jest to, że koncentracja cukru jest w nich najczęściej zdecydowanie niższa niż w „zdrowych” sokach owocowych z kartonów i butelek. I choć to zazwyczaj kłopotliwy dla człowieka cukier – fruktoza – to jest i tak lepsza niż syrop glukozowo-fruktozowy. Przykładowo banan to 12% cukru (zależy od gatunku i stopnia dojrzałości). Trzeba by więc zjeść ich kilogram, żeby dostarczyć 120g cukru. A to 6-7 bananów (po obraniu). Teraz porównajmy cukier z tej ilości bananów z płatkami śniadaniowymi, które zawierają go od 30 do 50%. Czyli aby uzyskać 120g cukru wystarczy zjeść 300g płatków.
Jeśli użyjemy orzechów, awokado, kokosa i mniej słodkich owoców to oczywiście ilość cukru będzie niższa, często też ładunek glikemiczny więc nie jest wykluczone, aby dieta oparta o owoce nie była jednocześnie tłusta (albo – niskowęglowodanowa).
Nie trawimy kazeiny? Ja codziennie 100g zaliczam :)
„Enzymem wydzielanym w żołądku młodych przeżuwaczy, działającym na kazeinę mleka jest podpuszczka zwana inaczej reniną. Wytrąca ona to białko przy pH 6-6,5, ale nie ma zdolności do jego trawienia. W przewodzie pokarmowym człowieka przekształcenie kazeiny w nierozpuszczalną parakazeinę przebiega przy udziale enzymu o podobnym działaniu- gastriksiny. Dorosłe osoby, które nie spożywają mleka nie posiadają tego enzymu. Jakkolwiek kazeina wytrąca się także pod wpływem pepsyny, to u takich osób spożywanie słodkiego mleka może kończyć się rozwolnieniem i wzdęciami. Mleko zsiadłe bądź gotowane nie ma takiego działania.”
http://www.e-dietetyka.pl/podstawy-zywienia/116-witaminy-c-i-p.html
„Jeszcze parę słów na temat trawienia kazeinianu wapnia z mleka w uproszczeniu.
Kazeinian wapnia, rozpuszczalny w wodzie u młodych ssaków w żołądku zamienia się w parakazeinian, czyli „ser żółty”, a u dorosłych w kazeinę, czyli „twaróg”. Obie substancje są dobrze trawione przez pepsynę.
Dlatego lepiej jest zjadać (para)kazeinę niż ją wypijać… ”
http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=4734.0
Gal, kilka korekt i przechodzę do meritum: chodzi o renninę a nie reninę (jedno „n” robi różnicę, bo to dwa różne enzymy) oraz gastryksynę (to tzw. pepsyna C).
Harper, w swoim „Zarysie chemii fizjologicznej” pisze o renninie tak: „…ten enzym powoduje koagulację mleka, co jest ważną funkcją w procesie trawiennym u osesków ponieważ zapobiega to gwałtownemu przejściu mleka przez żołądek. Rennina nieodwracalnie zmienia kazeinę w parakazeinę a następnie, w obecności wapnia – nierozpuszczalną parakazeinę, na którą oddziaływuje pepsyna. Tego enzymu (renniny) nie ma w żołądkach dorosłych.”
Skoro nie ma renniny – nie może dojść do wyprodukowania parakazeiny więc pepsyna nie może jej trawić. Jest jeszcze jeden drobiazg – wapń. Jeśli jest w „aktywniejszej” postaci (np kazeinianu wapnia) wówczas można wytworzyć parakazeinę niższym kosztem (np. ciepło procesowe), jeśli wapń jest w bardziej „opornej” postaci wówczas także może nie dochodzić do transformacji w parakazeinę nierospuszczalną, mimo, że rennina jest obecna. Taka mniej aktywna forma wapnia obecna jest zazwyczaj w mleku poddanemu ogrzaniu (gotowanie, UHT). Kazeinian wapnia (z mleka) to sól wapniowa, która – choć jest dobrym źródłem wapnia, to zazwyczaj szybko ginie w procesie ogrzewania mleka (a to jest niezbędne do wyprodukowania każdego sera). Po ogrzaniu wapń pozostaje, jednak przechodzi w postać trudniej przyswajalną więc gotowanie mleka także utrudnia działanie renniny.
Trzecią rzeczą jest pH oddziaływania reniny, która doprawidłowej funkcji potrzebuje pH w granicy 5-6,5 (taka występuje w żołądku niemowlęcia, u dorosłego znacznie się różni – poziom spoczynkowy 4-5, trawienny w zależności od posiłku 1-4) – to wyczytałem z książki Besta i Taylora „Fizjologiczne podstawy postępowania lekarskiego”, ta sama książka podaje, że sama koagulacja nie jest procesem wystarczającym do trawienia, ponieważ obserowowano w stolcu pacjentów duże skrzepy mleczne lub serowe które nie były strawione. Nawet podanie renniny niczego nie zmieniało (ponieważ nie było właściwego pH do jej pracy).
Stąd wnioskuję (ale spotkałem się z tym wnioskiem w kilku książkach nt fizjologii), że kazeina z białego sera (zrobionego z kwaśnego mleka, bez podpuszczki) nie będzie trawiona przez pepsyny ponieważ nie może być przetworzona do nierozpuszczalnej parakazeiny (a dopiero na nią pepsyna oddziaływuje efektywnie).
A taka bardziej antropologiczno-refleksyjne myśli: jeszcze nie tak dawno krowy dawały ok 3 litry mleka dziennie (tyle, ile dzisiaj dają kobyły). Dzisiaj – od 30 do nawet 45 litrów mleka na dobę. I co z tego? Próbuję powiedzieć, że kilka tysięcy lat temu mleko było rzadkim rarytasem w porównaniu z tym, czego doświadczamy od kilkunastu wieków. A żołądek mamy taki sam.
Druga myśl – skoro dziecko ma już wszystkie zęby, to znaczy, że natura chce aby nimi gryzł, więc mleka mu już nie potrzeba (więc rennina zostaje „wyłączona”).
I trzecia: żeby być jednak zupełnie szczerym, to z drugiej strony bardzo wątpię, żeby ludzki organizm był tak bardzo ułomny. Jeśli wyobrazimy sobie plemiona pasterskie, gdzie mleko jest podstawą żywieniową od niemowlęctwa do śmierci, trudno o wniosek, że „nagle” po wyjściu z wieku niemowlęctwa natura wyłącza renninę sprawiając w efekcie, że pozostałe dorosłe życie osobnik pozbawiony jest sporej dawki bądź co bądź białka. Nie znalazłem też żadnych badań (a co najwyżej ten sam dylemat) które by cokolwiek na ten temat świadczyły.
O degradacji parakazeiny na skutek dojrzewania w serach żółtych tutaj, co wyjaśnia, dlaczego sugeruję aby je jeść.
Sobie poszperałem i okazało się,że renina jest hormonem, a rennina to podpuszczka. :) Faktycznie może ktoś przepisując literówkę „popełnił” :)
„ta sama książka podaje, że sama koagulacja nie jest procesem wystarczającym do trawienia, ponieważ obserowowano w stolcu pacjentów duże skrzepy mleczne lub serowe które nie były strawione. Nawet podanie renniny niczego nie zmieniało (ponieważ nie było właściwego pH do jej pracy).”
Może problem leżał w florze bakteryjnej „pacjentów” ;) (rzadko spożywane produkty mleczne-masło,śmietana,twaróg,sery żółte)?
Nie interesowałem się tym zagadnieniem.Czy w twarogu kazeina występuje w postaci parakazeiny czy kazeiny? Do produkcji twarogu używa się podpuszczki?
U mnie dziennie „leci”
5-10żółtek
100g twarogu ;zamiennie z 100g sera żółtego Cheddar`y,Ementalery i kozie lub „mixy”twaróg -ser :)
Dodatkowo co jakiś czas mięsko.
Nie, to nie jest kwestia flory bakteryjnej bo ona nie ma wpływu na wydzielanie renniny i częstotliwość spożywania nie ma tutaj istotnego związku (a przynajmniej do takiego nie dotarłem). Tak jak napisałem intrygujące jest dla mnie to, czy u ludów pasterskich (np tradycyjna Mongolia) rennina tak samo się deaktywuje, mimo, że mleko stanowi istotną część diety tych ludów przez całe życie. Z punktu widzenia ewolucji to byłoby trochę nielogiczne. Niestety, badań nie znalazłem, nawet Weston Price na ten temat milczy choć robił wiele prób i porównań na ludach prymitywnych.
Parakazeina powstaje dopiero w towarzystwie renniny. Rennina pochodzi z podpuszczki. Ani twaróg ani kwaśne mleko nie są traktowane podpuszczką więc zawierają kazeinę. Dość dawno temu czytałem, że fakt, iż kefiry czy kwaśne mleko „nie przelatują” przez człowieka wynika z tego, że zawiera ono skrzepy (powstałe w wyniku zakwaszania środowiska ponieważ kwasy także pełnią funkcję koagulacyjną ale nie przekształcają kazeiny w parakazeinę).
Jeśli nie zauważasz żadnych kłopotliwych dolegliwości (wiele osób cierpi na sensacje żołądkowe, znam osobę, która po odstawieniu mleka i twarogu /przy rotacji serów podpuszczkowych/ uzyskała lepsze wyniki badania gęstości kości) a ser pochodzi z „domowego” albo wiejskiego źródła (masz pewność że nie został homogenizowany) wówczas możesz go używać. Choć ja osobiście mimo wszystko korzystam z twarogu bardzo okazjonalnie.
Ja dotarłem do:
SERY TWAROGOWE MOŻNA PODZIELIĆ NA:
1) dojrzewające kwasowe.
2) niedojrzewające kwasowo-podpuszczkowe.
3) dojrzewające. :)
http://books.google.pl/books?id=ZICCh6Yj5t8C&pg=PA53&lpg=PA53&dq=Produkcja+twarogu+podpuszczkowego&source=bl&ots=CAk02xlAH-&sig=nID-x8WOio6NNiFFvSDXTTSxUeA&hl=pl&sa=X&ei=gd4rUZTvLdOM4gSwqoDgAg&ved=0CFoQ6AEwCDgU#v=onepage&q=Produkcja%20twarogu%20podpuszczkowego&f=false
No, nie będę ukrywał, że towaroznawstwo miałem w średniej szkole i to ono właśnie zainteresowało mnie technologiczno-chemiczną stroną żywności :)
Ja miałem materiałoznawstwo i mnie nie zainteresowało :)
Eee… materiałozawstwo roxx, szczególnie budowlane. O udarności, paroizolacji czy właściwościach pumeksu nie wspomnę :) Dla mnie bardzo intrygujące, może dlatego, ze właśnie nie miałem go w szkole przez co nie zostałem zrażony przez jakiegoś nieudolnego belfra. Przykładowo, arcyciekawe jest dla mnie drewno z jego odpornością na ogień versus żelazo. Strażacy wiedzą o tym od wieków, „zwykli” ludzie już nie (albo o tym zapomnieli) uważając dzisiaj stalowe konstrukcje za trwalsze na wypadek ognia. Podobnie z korkiem – człowiek nie wymyślił jeszcze lepszego materiału izolacyjnego o tak wielu właściwościach fizycznych jak posiada korek.
A przy okazji mojego biochemicznego hobby także i materiałoznawstwo miało pewną rolę – pamiętam, kiedy intrygowały mnie kości oraz ich choroby. Z jakiegoś „dziwnego” powodu budujemy je z wapnia a nie z żelaza, choć żelazo jest łatwiejsze w pozyskaniu. Nie pamiętam już książki, ale świetnie opisywała kości, które byłyby wykonane z innego spoiwa niż fosforan wapnia, który jako jedyny daje optymalny współczynnik twardości, elastyczności i lekkości jednocześnie, wśród wszystkich innych związków, ze związkami aluminium (lekkiego przecież) na czele.
Witam ponownie,
ostatnio przyjrzałem się dokładniej składowi wybranych śmietan/śmietanek i dla porównania zamieszczę kilka. Otóż przykładowo mamy:
1) Skała OSM – śmietana homogenizowana 18%
Sprytne rozwiązanie – brak danych na opakowaniu dotyczących składników, jedynie podane B/T/W. Tak czy inaczej homogenizowana więc ją odrzucamy.
2) Piątnica – śmietana 36% do deserów, notabene polecana powyżej przez Adramela
Ten produkt na tle innych wyróżnia się pozytywnie, niemniej i tak zawiera w sobie następujące dwa dodatki:
– skrobia modyfikowana kukurydziana,
– pektyna.
Przy czym w miejscu gdzie z reguły pojawia się słowo „pasteryzowana”, tym razem jest „termizowana”. Ma Pan może jakąś opinię, która metoda lepsza?
3) Piątnica – śmietanka do ubijania, do zup 30%
Na koniec produkt, który dla mnie laika wydał się być najlepszy. Zawartość tłuszczu duża, a jedynie jeden składnik dodatkowy: karagen (ale że nie może być idealnie to i o nim znalazłem bardzo negatywne opinie np. taką http://supernowosci24.pl/rakotworczy-karagen-w-jedzeniu/).
Produkt pasteryzowany, bardzo rzadka konsystencja (pewnie przez brak mączek itp).
Ogólny wniosek: większość śmietan posiada bardzo wiele dodatków i trzeba dokładnie czytać skład. Czyli nic odkrywczego nie napisałem:)
I na koniec perełka, która mi się skojarzyła z podanym przez Pana przykładem produktu mlekopodobnego, a w zasadzie to mlekoróżnego.
Firma Jagr oferuje coś co się nazywa „Osełka śmietankowa”, pod nazwą produktu widnieje napis, iż jest to „Miks tłuszczowy do smarowania 65%”. Wszystko do tej pory logiczne, zatem jakie to tłuszcze się kryją pod taką nazwą? Otóż gdy spojrzymy na napisany na spodzie skład to zobaczymy:
50% tłuszcze roślinne,
15% tłuszcz mleczny,
plus oczywiście masa dodatków. Czymś takim to już chyba odpowiednie organy powinny się zająć, bo nazwa mówiąc delikatnie jest nieadekwatna. Raz, że osełka kojarzy się z owalnym masłem, a dwa jeszcze śmietankowa…
Panie Pawle – ile śmietan i ilu producentów – tyle przykładów. Dziękuję za ten wpis bo uzmysłowi wielu osobom że pod słowem „śmietana” w sklepie czai się kilka dodatków, które zmieniają smietanę w biały preparat do zabielania zup/kawy/sosów.
Jeśli chodzi o termizowanie – to mniej „intensywna” forma konserwacji (czy raczej zabezpieczenia przed wpływem mikroorganizmów, także chorobotwórczych) żywności. Pasteryzacja jest „silniejsza” i tworzy większy „cmentarz” bakterii. Oznacza to jednocześnie, że pasteryzacja zapewnia dłuższe utrwalenie i przechowywanie (nawet bez lodówki), termizacja już niekoniecznie (zazwyczaj krótszy termin i konieczność trzymania w chłodni).
A przykładów masłopodobnych jest w marketach całe mnóstwo. Wszystko po to, żeby skłonić konsumenta do zakupu – nawet w TV są reklamy jakiejś margaryny „z masłem” (Smakowita?). W Polsce wg PN istnieje masło ekstra (82%) i śmietankowe (78%) – chodzi o procent tłuszczu mlecznego. Każda mniejsza zawartość tłuszczu mlecznego (nawet jeśli to jest tylko 73% ale ciągle tłuszczu mlecznego zakazuje używania wyrazu „masło”. W efekcie można kupić na rynku produkty złożone wyłącznie z tłuszczu mlecznego (jak masło) ale tylko w 73-75% – i muszą nazywać się „tłuszczem mlecznym do smarowania”. W tym przypadku to krzywdzące, zważywszy na fakt, że możemy zrobić „osełkę” o składzie takim jak Pan podaje i dla przeciętnego konsumenta będzie ona stała w tym samym rzędzie z tym czystym tłuszczem mlecznym, choć o niższej zawartości niż masło (pozostała część to woda i białko). Technicznie, masło śmietankowe powstaje ze słodkiej śmietanki (ma też inny smak), zaś masło ekstra lub chłodnicze – ze śmietany kwaśnej.
Niestety, jeśli chce się wiedzieć co się je – trzeba czytać listę składników. Nie można ufać etykietom i wizualizacji. Takie czasy :(
Stosowałam kilka dni tą dietę ale niestety okazuje się, że to nie dla mnie. Kamienie w woreczku żółciowym robią się bardzo niespokojne kiedy do strawienia dużej ilości tłuszczu wydziela się wiele żółci, która je przesuwa aż zatykają przewody powodując kolkę i niesamowity ból. Kamienie mam od wielu lat ale dopiero po zastosowaniu diety poczułam co potrafią ;) Myślałam, że umieram…i tak kilka dni to trwało zanim połączyłam to z dietą. Od razu po odstawieniu zbyt dużej ilości tłuszczu ataki minęły.
Wiola, kamienie to niestety objaw diety beztłuszczowej lub bardzo ubogiej w tłuszcze. Testy pokazują, że już 40 dniowy, ścisły post (bez tłuszczu) potrafi zagęścić żółć do tego stopnia, aby wytrąciły się złogi i kamienie w pęcherzyku żółciowym. Tutaj pisałem o sposobie leczenia kamieni żółciowych.
Samo niejedzenie tłuszczu bowiem nie usuwa przyczyny a jedynie łagodzi objawy kamicy – kamienie nie bolą choć nadal są (i nadal rosną ponieważ zwiększa się gęstość żółci). W efekcie za jakiś czas i tak będą boleć ponieważ ich rozmiar będzie na tyle duży, że zaczną uwierać pęcherzyk.
Poszukałem trochę więcej na temat karogenu i chyba nie jest to składnik na którego by można machnąć ręką…
Na przykład tutaj: karagen lub całkiem solidnie tutaj:
Carrageenan – wikipedia jest napisane o jego wysoce prawdopodobnym szkodliwym działaniu.
Czy zatem wg Pana warto kupować taką śmietanę?
Niestety, karagenu dodaje się powszechnie, do wielu produktów – np do śmietany UHT. Można zauważyć, że taka śmietana nie kwaśnieje, tylko jakby „gnije” (pleśnieje?). Ja mam to szczęście, że w produkty „śmietanowe” zaopatruję się u sprawdzonych „wiejskich” dostawców. Ale nieuniknione jest, że z karagenem się stykam, choćby przez to że w lecie jem sporo lodów wytwarzanych na bazie słodkiej śmietanki UHT. Obawiam się, że eliminacja wszystkich istotnych toksyn jest niemożliwa, ale świadomość ich istnienia pomoże w lepszym dokonywaniu wyborów i eliminacji niepotrzebnego ryzyka.
Hmmm, chciałem w czytelnej formie podać linki, ale widzę że się nie sformatowały ładnie. Standardowa składnia na forach to [url=adres]tytuł[/url], ale tu nie działa:) Pan jak wstawia linki do wpisów?
Panie Pawle, linki można wstawiać tak jako kod HTML
to jest link
(proszę podejrzeć źródło strony).To może w takim razie już mniejszym złem będzie Piątnica 36% z pektyną i skrobią modyfikowaną kukurydzianą. Co Pan o tym sądzi? Albo jak nie znajdę śmietany bez powyższych dodatków to może lepiej całkiem z niej zrezygnować…
Panie Pawle, proszę spróbować poszukać w mniejszych sklepach (nie w marketach, gdzie małym dostawcom trudno się „wbić” na listę asortymentową) – dość dawno temu trafiałem na całkiem dobre śmietany Klimeko i Cuiavia (ta akurat bliżej Centralnej Polski), które były słodkie przez 3-5 dni od daty produkcji, później się zakwaszały.
W kwestii serów żółtych także zalecam rozwagę.
Witam, niedawno przeszłam na dietę bezglutenową dzięki czemu czuję się znacznie lepiej, wreszcie się wysypiam, jestem spokojniejsza i mam jaśniejszy umysł. Poszukuję jednak ciągle diety która zapewni mi pełne zdrowie. Nie jem mięsa od wielu lat, jem natomiast ryby. Dieta optymalna zainteresowała mnie właściwie niedawno i dałam jej pierwszą próbę. Dzisiejszy współczynnik BTW to 1 : 1,9 : 0,8 (w gramach: 65, 123, 49). Co zauważyłam pozytywnego to że faktycznie przy większej ilości tłuszczu mam mniejszą ochotę na węglowodany (chcę zejść do 50g dziennie) i czuję większe nasycenie, natomiast minusem jest nieprzyjemne wrażenie tłustości w przełyku, czuję że jeszcze trochę więcej i bym zwróciła. A fakt jest że nie doszłam nawet do celowego 2,5. Czy to jest typowe przy przechodzeniu na dietę optymalną? Czy może należy wprowadzać ją stopniowo?
Mam też pytanie odnośnie przetworów mlecznych (poza mlekiem którego raczej nie będę pić) mianowicie sery białe i żółte, śmietany. Wykonywałam ostatnio badania na nietolerancję mleka i wszystko wyszło dobrze, natomiast po dzisiejszym dniu kiedy po miesięcznej przerwie zjadłam sera i tłustej śmietanki w brzuchu mi się przelewało i miałam wyraźne odczucie nieprzyjemnej ciężkości. Zastanawiam się więc czy przetwory mleczne warto wprowadzać z powrotem do swojej diety, biorąc pod uwagę jak reaguje organizm. Wiem że mleko nie jest najzdrowsze, natomiast odnośnie przetworów słyszałam różne opinie. Ciekawa jestem jakie są Wasze związane tym doświadczenia?
Jeśli okaże się że przetwory mleczne nie są dla mnie dobre, to pozostaną: masło, majonez, jajka, oliwa, oleje (tłuszcze), ryby, orzechy (białka), warzywa i owoce, okazyjnie w mniejszych ilościach ryż, ziemniaki, słodycze. Czy taka dieta bezmięsna i bezmleczna, natomiast z większą ilością tłuszczu będzie zdrowa?
Pewne niedogodności okresu przejściowego są osobniczo różne. Wiele osób odczuwa przez okres 2-4 tygodni nadmierną potliwość, sensacje żołądkowe czy trawienne. „Tłustość” w przełyku nie jest raczej wynikem oddziaływania tłuszczu na przełyk, ale może być np. objawem odbudowy uszkodzonych komórek śluzówki przełyku (podobnie nosa czy zatok, być może obserwujesz też więcej kataru?). Istotne jest, aby tego tłuszczu było więcej, inaczej chemia nie działa „tak jak powinna”.
W moim przekonaniu sposób i proporcje jakie Pani wybrała są ok, tego nie powinno się robić rewolucyjnie. Myślę, że od 4 tygodnia może Pani zwiększyć ilość tłuszczu.
W przypadku produktów mlecznych – proszę „testować” ale zwracać uwagę na to, czy to „prawdziwe” sery i śmietana a nie ściema z mączką i skrobią. Testowanie najprościej robić tak, że w 1 dzień w tygodniu dołącza Pani do diety (we wszystkich posiłkach) ten sam nabiał i obserwuje Pani organizm. Zazwyczaj jest tak, że to reakcja na jakiś jeden, konkretny produkt (często jego składnik dodatkowy, pomocniczy, w wielu wypadkach właśnie skrobia modyfikowana).
Dieta, którą proponujesz będzie zdrowa (przy zachowaniu proporcji), choć pewna ilość czerwonego mięsa (wołowina, wieprzowina) byłaby pomocna. Nie obowiązkowa – ale pomocna.
Katia, co do przetworów mlecznych to proszę przeczytać komentarze do powyższego artykułu, jest w nich wiele cennych informacji.
Od siebie dodam, że w przeszłości jadłem dużo nabiału i żadnego dyskomfortu przez to nie odczuwałem (widocznie jestem jednym ze szczęśliwców którzy trawią laktozę), natomiast jakiś czas temu bardzo mi posmakował ser biały popijany mlekiem z kakao, dodatkowo sądziłem, że jest to zdrowe więc się nie ograniczałem:) Wtedy tego od razu nie skojarzyłem (miałem więcej zmian żywieniowych), ale znacznie powiększył mi się trądzik. Gdy skojarzyłem te dwa fakty i przestałem jeść takie danie, trądzik znów zmalał. Stąd sądzę, że jeśli ciało daje obiektywne sygnały, że coś mu się nie podoba, to warto tego posłuchać. Szczególnie gdy jest to jednoznaczne. Inna strona medalu, że czasami organizm się musi na nowo przystosować trawienia do danego pokarmu.
Tu Panie Rafale miałbym pytanie, w moim wieku już trądziku raczej nie powinno być, a cały czas on się pojawia, na szczęście nie jest to intensywne ale jednak już mnie znudziło. Czy zna Pan produkty, które by można podejrzewać, że go mogą u mnie wywoływać? Obecnie staram się jeść już w pełni zdrowo. Dziś dla testu stwierdziłem, że na kilka dni odłożę ser żółty i zobacze jakie będą efekty. Najwyżej będę okresowo eliminował jeden produkt i patrzył czy będzie zmiana… Jeśli przyczyna tkwi w jedzeniu to powinienem ją znaleźć. Gorzej jak inna.
A jeszcze wracając do śmietany, czy podgrzewanie jej do temperatury 30-40 stopni wpływa jakoś na nią?
Panie Pawle, w przypadku trądziku (zmian skórnych, wyprysków, łojotoku) przyczyn może być kilka. Ja zauważyłem dwie, główne: gluten i nabiał. W wielu relacjach na blogach i forach czytałem, że po usunięciu glutenu trądzik przestał być dokuczliwy i ustąpił, podobnie z łojotokiem skóry. To samo przeczytałem w dobrze napisanej książce Smacznego! Chorzy z powodu zdrowego jedzenia (autorami są dietetycy, ma ponad 800 przypisów!).
Oczywiście jest jeszcze możliwość reakcji krzyżowej, ale najlepiej jest to „zbadać” eliminacją i włączaniem produktu zbożowego lub nabiałowego w 1 dzień.
Z mojego podwórka: ja zauważam natychmiastowe podrażnienie wrażliwych części skóry (głowa, szyja, twarz, wewnętrzne strony rąk) po przekroczeniu pewnej dawki ostrej papryki (zazwyczaj jest to pasta Harissa albo ostre chili). Wystarczy, abym jadł 1 łyżeczkę pasty dziennie (co dla mnie nie jest jakoś specjalnie dużą ilością) i po 3 dniach obserwuję piekącą cerę z czerwonymi, małymi kropkami, po tygodniu na barkach i części twarzy czuć pod palcami małe krosty. Wszystko mija po usunięciu ostrych przypraw (albo przy symbolicznej ich ilości).
Ogrzewanie słodkiej, niepasteryzowanej śmietany zwiększa ilość bakterii (szybciej ją ukwasza), tak samo jak dzieje się to z mlekiem, które szybciej się ukwasza w cieple. Oczywiście jest też pewna zależność temperaturowa dotycząca rozpadu pewnych związków (np. wapnia i fosforu) wraz ze wzrostem temperatury, ale dzieje się to raczej w wyższym przedziale.
A czy z nabiału ma Pan jakichś swoich faworytów? Bo ja go w sumie już prawie nie jem… No może jajka, bo one to w końcu też nabiał:) Z serów pozostał jedynie żółty.
Co do glutenu to jego [mam nadzieję], że w ogóle nie jem. Produkty zbożowe odstawiłem.
To może napiszę dokładniej co jem. Otóż od około dwóch tygodni 90% mojej nowej diety to:
1) mięso, ryby, podroby (wraz z tłuszczem)
2) jajka
3) ser żółty, masło
Do tego dochodzi trochę śmietany (choć ostatnio bardzo mało) oraz warzyw jak np. ziemniaki (w ograniczonej ilości w porównaniu do dawnych czasów), ogórki, marchewka, pomidory, pieczarki, rzodkiewka, papryka czy sałata. Smażone jak jem to głównie na smalcu ale również na oleju roślinnym (wtedy gdy nie mam na to wpływu), choć to chyba nie powinno wpływać na trądzik. Co prawda ja trawię laktozę, ale nie trawię kazeiny więc podążając za zdobytą wiedzą całkowicie odstawiłem mleko oraz ser biały. Odstawiłem także wszelkie produkty zrobione z mąki. Ostre przyprawy również bardzo lubię jednak rzadko je jadam.
Zatem odnosząc się do Pana dwóch sugestii:
– glutenu myślę, że nie jadam choć sprawdzę jeszcze opisy wszystkich składników (teraz mi przyszło do głowy, że dla urozmaicenia jem trochę sklepowej wędliny, także na pewno ją sprawdzę)
– z nabiału są jajka oraz ser żółty czyli ta jego część, którą Pan poleca… czy spotkał się Pan, że nawet po nich mogą być podrażnienia skóry? Od dziś nie jem sera żółtego także z tym niedługo się powinienem przekonać.
O podgrzewanie śmietany spytałem, bo po zimnej mnie gardło boli:)
A proszę powiedzieć, Pan zachęca do pisania komentarzy, ale czy moja duża ilość komentarzy i pytań nie przeszkadza Panu? Jeśli tak to prosze wprost mówić:)
Panie Pawle, wcale mnie Pan nie męczy swoimi komentarzami, prost przeciwnie. Najwyżej czasem odpowiem na nie z dużym opóźnieniem, ale zawsze staram się odpowiedzieć na tyle rzeczowo na ile mogę. A jak nie umiem/nie wiem, to też o tym piszę.
Jeśli chodzi o nabiał – jaja z niego wyłączam bo uważam, że nie są nabiałem (takie moje zwichrowanie). Proponuję masło, sery podpuszczkowe (żółte, pleśniowe) i śmietanę.
W przypadku glutenu proszę sprawdzać dokładnie skład kiełbas bo tam może być ukryty. W sklepowej wędlinie także może się znajdować (cuda dodają żeby tylko wchłonęła wodę, zazwyczaj skrobię modyfikowaną).
Jeśli chodzi o takie szybkie ogrzanie śmietany tuż przed wypiciem to nie ma problemu, sam tak czasem robię :)) Mój tato zawsze ogrzewa wódkę i piwo (w kąpieli wodnej), bo w innym wypadku zaraz go gardło boli :)))
Wracając do kwestii trądziku, proponowałbym odsunięcie wszelkiego glutenu i nabiału (poza jajami) i testowanie raz w tygodniu któregoś ze składników (nabiał, gluten).
Osobiście jestem bardzo zadowolona mogąc czytać powyższe komentarze, to prawdziwa skarbnica wiedzy :)
Panie Rafale dobrze wiedzieć że zbyt szybkie przejście na nową dietę może właśnie powodować takie reakcje, faktem jest że nie zastosowałam diety przejściowej. Czy może Pan wobec tego podpowiedzieć jakie są właściwe propocje spożywanego tłuszczu? Gdzie jest bezpieczna granica wystarczającej ilości? Kwaśniewski podaje 2,5-3,5. Czy natomiast 2 lub 1,5 będą wystarczające? Mimo wszystko mam wrażenie że wytyczne Pana Kwaśniewskiego są dość wysokie, choć oczywiście nie mogę mówić z własnego doświadczenia, natomiast co mnie zastanowiło, to czy ludzie paleolitu na których dieta optymalna jest wzorowana, faktycznie spożywali tłuszcz w takich ilościach dobowo. Czy upolowane zwierzę, uwzględniając że było zjadane w całości razem z organami, dostarcza właśnie takich proporcji białka i tłuszczu?
Dziś jest trzeci dzień mojej przygody z dietą optymalną, nie wiem czy to u Pana Rafała przeczytałam informację że trzeci dzień jest najtrudniejszy, o czym zapomniałam aż do dziś rano kiedy obudziłam się czując duże osłabienie a potem czekał mnie trzygodzinny seans nad miską, żołądek się opróżniał. Może wcześniej przestraszyłabym się takiej reakcji ciała, ale doświadczałam już podobnego oczyszczania po odstawieniu glutenu, z tą różnicą że wtedy dochodził dodatkowo ból głowy. Teraz czuję się już lepiej i będę kontynuować dietę.
Odnośnie produktów mlecznych, niestety mieszkam w mieście i póki co zaopatruję się w dużych sklepach, mam w planach natomiast wyszukać zdrowsze produkty lokalnych dostawców. Zwracam uwagę na etykiety, w serze żółtym który zakupiłam nie ma skrobii ani mączki, mimo to mój organizm na niego zareagował kiedy spożywany był w posiłku bez innych nabiałów. Tak jak Pan napisał pozostaje droga sprawdzania poszczególnych produktów każde z osobna.
Panie Pawle, od kiedy jestem na diecie bezglutenowej zwracam dużą uwagę na składniki produktów a moje doświadczenie z tym związane potwierdza że gluten można znaleźć właściwie w każdym produkcie, nawet w tych niepozornych. Zwracam na to szczególną uwagę ponieważ mój organizm zaraz reaguje nieprzyjemnymi symptomami nawet po spożyciu mniejszych ilości glutenu, „przygodnego” który znajduje w miejscach gdzie go nie powinno być, co od przejścia na dietę bezglutenową zdażyło się już parę razy. Dlatego bacznie obserwuję swoje reakcje na różne produkty i niestety muszę przyznać że w niektórych nawet tych oznaczonych jako bezglutenowe, gluten również się znajduje (przykładowo produkty firmy Glutenex, po których boli mnie głowa i wracają symptomy spożycia glutenu), podobnie mąki kukurydziane czy ziemniaczane mogą być zanieczyszczone, choć nie wszystkie. Mogę polecić poniższe strony odnośnie niepozornych produktów i składników w któych może znajdować się gluten:
http://bezokruszka.pl/pdf/Skladniki-produktow.pdf
http://www.celiakia.pl/produkty-dozwolone/
Niedawno też pojawiła się na polskim rynku świetna książka Williama Davisa „Dieta bez pszenicy”, ogólnie mowa w niej o wszelkich zbożach, nie tylko glutenowych, jak również na temat węglowodanów. Autor kardiolog opisuje szereg chorób jakie udało się wyleczyć po prostej eliminacji zbóż, w tym również trądzik, najbardziej odnosił się do pszenicy, choć jak Pan powiedział sam glutenu nie je więc zapewne w grę wchodzą tu inne składniki, ewentualnie przypadkowe spożycie glutenu. W książce podane są informacje dotyczące badań nad wpływem zbóż o które mało kto by podejrzewał np. właściwości uzależniające współczesnej pszenicy i jak to może wpłynąć na problem otyłości i trudności z odstawieniem tego składnika. Podaję powyższy tytuł jako ciekawostkę i cenny zbiór informacji na temat zbóż i organizmu człowieka. Na swoim blogu Davis również coraz więcej pisze o zgubnym wpływie spożywania dużej ilości węglowodanów.
Pani Katiu, proporcje porponowane przez dra Kwaśniewskiego są ok, tyle, że na początku (pierwsze 2-4 tygodnie) lepiej jest je utrzymywać na niego innym poziomie, takim jak Pani wskazała. Później należy „przeskoczyć” na te „Kwaśniewskie”. Z resztą po tym czasie organizm sam będzie to Pani komunikował – ile czego jeść.
Co do bezpiecznej granicy – w przypadku tłuszczu jest ona niejako naturalnie osiągana – nie da się nim przejeść (podobnie jak cukrem) bo inaczej organizm reaguje odrzuceniem (wymioty). Należy jeść powoli, bo reakcja na tłuszcz jest wolniejsza niż na cukier dlatego wszędzie sugeruje się wolne jedzenie i przeżuwanie, a posiłki powinny w początkowej fazie trwać ok. 30 min.
Kwaśniewski nie bazuje na diecie paleo, ale na biochemii – proporcje w diecie paleo są zupełnie inne niż w diecie wysokotłuszczowej.
Rzeczywiście, ja ze swoich doświadczeń oraz osób, które znam – pierwszy tydzień (3-7 dzień) – w przypadku osób, u których węglowodany stanowyły ponad 50% kalorii – to czas objawiania się efektu odstawiennego (coś jak przy używkach) który bardzo różnie przebiega u ludzi. Większość cierpi na sensacje żołądkowe, wyższe ciśnienie, potliwość i ataki gorąca. Mija po 2-3 dniach (w przypadku insulinoodporności o nadwagi po 1-2 tygodniach).
W kwestii glutenu, którą skierowała Pani do Pana Pawła – rzeczywiście tak jest, że gluten obecny jest dzisiaj niemal wszędzie, bo to wzorowy zagęszczacz a jednocześnie pochłaniacz wody (świetnie ją wiąże). Nawet w produktach ryżowych czy kukurydzianych gluten używany jest jako lepiszcze.
Książkę Davisa znam, wpisuje się w kanon książek „życie bez chleba”, znam też inne jego publikacje i trudno odmówić mu racji w kwestii wpływu glutenu na kompleksowe funkcjonowanie ludzkiego ciała.
Panie Rafale dziękuję za podpowiedzi, jestem bardzo ciekawa reakcji mojego organizmu po tych paru tygodniach. Prawdą jest że przez długi czas moja dieta była wysokowęglowodanowa z małą ilością tłuszczu i białka. Nic dziwnego że było mi często zimno. Wprost nie mogę się doczekać efektów diety optymalnej. Zawijanie się w dziesiątki swetrów i grube kurtki było jak dotąd koniecznością, choć przyznam że po odstawieniu glutenu jest mi trochę cieplej.
Z ciekawostek, przypomniało mi że w czasie pobytu u rodowitych tybetańczyków w Indiach północnych częstowano specjalną herbatą zwaną „po cha”, a była to czarna herbata ze sporym dodatkiem masła jaka i odrobiną soli. Nie udało mi się jej wypić :) zapewne to kwestia przyzwyczajenia, w smaku bardziej przypominała zupę niż naszą herbatę. Tybetańczycy właściwie nie piją herbaty bez dodatku masła.
Według danych piją jej w ciągu dnia dużo, nawet 40 kubków dziennie, co w przeliczeniu daje mniej więcej 300g tłuszczu. Jest to ichni sposób na radzenie sobie organizmu w niskich temperaturach. Tym bardziej przekonuję się do diety optymalnej, co potwierdzają różne źródła że tłuszcz to zdrowie i ciepło.
Jak odniesie się Pan do zdrowotności majonezu domowego na oleju rzepakowym? Czy można zrobić majonez na innym zdrowszym oleju? Zaliczam się akurat do domowych wyrobników i bardzo chętnie wytwarzam co się da własnoręcznie, majonez z oleju słonecznikowego okazał się dużym sukcesem dlatego chcę przerzucić się teraz na zdrowszy olej.
W sprawie śmietanek i ich składu, w realu można kupić śmietanę 30% bez karagenu firmy President a jej skład jest następujący: śmietanka pasteryzowana, żywe kultury bakterii mlekowych. Zazwyczaj kupowałam Piątnicę, śmietanka ta była półpłynna, natomiast konsystencja Presidenta jest inna na tyle że można go pokroić. Zastanawia mnie natomiast czy udałoby się zrobić masło z tej śmietanki, wcześniej robiłam takie masełko właśnie ze śmietany Piątnicy. Koszt takiego domowego masła jest nieco wyższy niż kupowanego, natomiast co jest interesujące takie masło po kilku dniach się psuje co dla mnie jest dobrym znakiem, w odróżnieniu od maseł kupnych które mogą długo leżeć bez żadnych zmian.
Masło domowe można też zamrozić więc praktycznie w przypadku trwałości produktu wypada tak samo jak masło sklepowe.
Jeśli już kupowane to wynalazłam Masło Extra Włoszczowa które jako jedno z niewielu ma oznaczenie 82% tłuszczu mlecznego, a przeszukałam się tych masełek niemało. Z pewnością można znaleźć też innych producentów o właściwej zawartości tłuszczu mlecznego.
Pani Katiu, jestem przekonany, że zauważy Pani znacznie więcej pozytywnych efektów (jakość i nawilżenie skóry, optymalna ilość wody w organiźmie i niższe pragnienie, niższe rozdrażnienie, mniej zmęczenia i przemęczenia, pozytywne nastawienie do problemów, otwartość na ludzi, wyższa aktywność, błyskotliwość).
Piłem po-cha w Madrasie (dzisiaj Chennai). Była z dodatkiem masła z mleka jaka (smakuje nieco inaczej), ale w domu to powtórzyłem. Smakuje nieco inaczej z krowim odpowiednikiem, znaczenie ma też pewno inny klimat. Ale smak ciekawy – nie jakoś nie do przyjęcia – jak ktoś lubi masło to taka „herbata na słono”. Coś jak nasz barszczyk, który można pić w wersji słodszej lub słonej i pikantnej.
Mój dziadek miał taki zwyczaj, że pił zawsze rano kawę tłuczoną w moździerzu, z dodatkiem suszonej cykorii i kawałkiem cukru (kiedy był jeszcze w „głowach”, brązowy, nierafinowany). Taką kawę gotował przez 20 minut i na koniec dodawał solidną łyżkę smalcu. Wiele razy, po latach, próbowałem takiej kawy. Wcale mnie nie odrzucała, smak – znowu ciekawy, mógłbym ją pić tak jak codziennie piję wodę z octem jabłkowym :)
Inną ciekawostką, którą spotkałem to było śniadanie w Meksyku. Kiedy rano wychodziłem na „mercado” – rynek w każdym miasteczku, to na śniadanie można było sobie zamówić to co wszyscy lokalsi: sok z pomarańczy z żółtkiem (albo jajkiem). Pycha :)
Tutaj pisałem o majonezie, razem z szybkim przepisem. Ten wolniejszy, dla wytrwałych, jest do odszukania w Sieci. Osobiście lubię majonez z oliwy, ale ona ma nieco gorzki smak (mi akurat odpowiada, ewentualnie można użyć oliwy pomace a nie extra vergine). Olej rzepakowy wydaje się być najlepszą alternatywą.
Masło można wytworzyć z każdej wysokotłuszczowej śmietany – i tej słodkiej i tej kwaśnej. Także z tej sklepowej. I rzeczywiście, takie masło szybciej jełczeje (także w lodówce) dlatego lepiej trzymać je zatopione w wodzie (mniejszy dostęp tlenu). A to kupne nie jełczeje dlatego, bo ma dodatek karotenu, który nie dość, że je barwi na żółty kolor (wie Pani zapewne, że domowe masło ma czasem biały lub lekko słomkowy kolor) to jeszcze jest świetnym przeciwulteniaczem.
Sam znalazłem wiele maseł (z Warlubia, Spolmlek, Mlekovita), które mają 82% tłuszczu mlecznego. Polecam także masła śmietankowe, które w polskiej tradycji ale i technologii różnią się tylko tym od masła ekstra, że mają niższą wartość tłuszczu melcznego (78%). Wszystkie inne masłem już się nie mogą nazywać ale warto się nad nimi pochylić. Wówczas na etykiecie pisze np „śmietankowe – tłuszcz mleczny do smarowania” a w opisie widnieje np 73% tłuszczu mlecznego. Pozostała część to nieco białka oraz woda. Mówię o tym, że warto się nad nimi pochylić bo są często mylone z miksami roślinno-maślanymi a w istocie takimi nie są.
Zatem kontynuując zgłębianie wiedzy, gdy mi się coś nasunie to będę pisał:)
Powiem Panu, że pisząc o jajkach na ułamek sekundy mój umysł się zatrzymał i musiał pomyśleć czy traktuje się je jako nabiał. Bo z jednej strony tak się człowiek nasłuchał, a z drugiej nabiał to przecież produkty pochodzenia mlecznego, więc skąd tam te jajka? Dla mnie umieszczenie ich tam brzmi sztucznie. Chyba tylko kolorem pasują do mleka:) W angielskim jest bardziej jednoznacznie, bo nabiał to dairy products i już z samej nazwy trudno się tam doszukać jajek. Także rozumiem, że Pan ich nie traktuje jako nabiału:)
„Mój tato zawsze ogrzewa wódkę i piwo (w kąpieli wodnej)” – czytając ten fragment, w pierwszej chwili sobie wyobraziłem kapiącego się człowieka, a wraz z nim pływająca i grzejąca się butelka:) Ale tu chyba jednak chodziło o grzanie butelki napoju w garnku z wodą:) A pierwsza myśl całkiem kusząca, choć mnie już od jakiegoś czasu prawie w ogóle nie ciągnie do alkoholu. Piwo zimne to dla mojego gardła samobójstwo (przypuszczam, że z powodu zarówno temperatury jak i gazowania), natomiast wódka, bez względu na temperaturę (choć ciepła to samobójstwo ale akurat innego rodzaju:p), nie raz mnie wyleczyła:) Ciekawe zjawisko i jakoś w nie nigdy nie wnikałem.
Jeszcze a propos jednego wątku, który poruszyła Pani Katia. Otóż czytając o odżywianiu podzieliłbym metody wnioskowania o nim na dwie grupy:
1) analizę tego do czego nas przystosowała ewolucja (w czym bywa pomocna np. antropologia lub obserwacja obecnie istniejących plemion, które nie mają kontaktu z cywilizacją) – efekt owych przemyśleń nazywa się dietą paleo (przy czym paleolit to długi okres, a Ziemia to duża planeta z różnymi zasobami, więc taka dieta przypuszczalnie nie była jedna, a raczej pewna ich grupa);
2) analiza procesów chemicznych zachodzących w człowieku oraz jego fizjologii.
Obydwie metody jak najbardziej mają sens, przy czym Panie Rafale czy one nie powinny spotkać się w jednym miejscu? Inaczej mówiąc czy jest możliwe, że optymalną dietą dla człowieka byłaby dieta, której on tak naprawdę nigdy nie stosował, i to nie stosował przez 2,5 miliona lat? Sądzę, że jeśli przez odpowiednio długi okres czasu dany gatunek odżywia się jakimś pokarmem, to jego układ pokarmowy specjalizuje się w wykorzystywaniu właśnie tego pokarmu. Ciekawe co Pan o tym sądzi. Chyba że dieta, którą się nazywa „paleo” jest taka tylko z nazwy, a wedle Pana wiedzy nasi przodkowie odżywiali się jeszcze bardziej tłusto niż nam się obecnie wydaje (bo niskowęglowodanowość jest raczej pewna, pytanie jedynie o proporcje tłuszczu i białka), przez co można pogodzić optymalność diety Kwaśniewskiego z uzasadnieniem ewolucyjnym diet paleo.
Tak, zdecydowanie chodziło o ogrzewanie butelki w garnku z wodą :) Alkohol ma właściwości wspomagające leczenie, oczywiście w niewielkich ilościach (vide syropy) a jego funkcji w porcesie leczenia jest wiele (w zależności od okoliczności – np obniżanie/podnoszenie ciśnienia, rozszerzanie naczyń krwionośnych).
Dieta paleo choć miała wiele odmian to jednak zasada była spójna i ta sama – ludzie prowadzili tryb życia zbieraczy-łowców/myśliwych. Kiedy pożywienie w danym miejscu się kończyło wówczas przenosili siedliska. W neolicie (jakieś 20 tyś. lat temu) zaczęli stosować rolnictwo i hodowlę więc pozyskiwanie pożywienia przestało być kłopotliwe – pochłaniało mniej zasobów, czasu i energii było też mniej ryzykowne. Proporcjonalnie – o czym już pisałem – na 4-5 mln lat historii istnienia cżłowieka, ostatnie 20 tysięcy to hodowla i rolnictwo (więc spożywanie mleka i przetwarzanie roślin /zbóż/).
Procesy biochemiczne zostały wykształcone w okresie paleo i ewolucyjnie pewnie przeobrażamy się stopniowo do diety neolitycznej (węglowodany) jednak 20 tysięcy lat to okres zbyt krótki aby biochemia ciała „zgodziła” się z naszą dietą tak szybko. Stąd słuszny wniosek – rzeczywiście oba opisane przez Pana warianty mają wspólne równanie, tyle, że warunkiem jest branie pod uwagę tylko diety paleo.
Oczywiście jest tak, że stosując dany typ pożywienia dokonujemy (jako organizmy) naturalnej ewolucji, ale aby do tego doszło potrzebna jest odpowiednia duża liczba pokoleń. Być może po upływie 2 tysięcy pokoleń będziemy umieli jako ludzie trawić błonnik/celulozę/strączkowe bezstratnie. Póki co nie mamy właściwych enzymów i fizjologii.
Faktem jest natomiast, że pewne fenotypy inaczej reagują środowiskowo np. ludzie zamieszkujący północ szybciej uzależniają się od używek niż osoby mieszkające bliżej równika co naukowcy wiążą z ilością światła słonecznego oraz jego wpływu na hormony. Różnice te wynikają ze środowiska w którym żyją fenotypy (stąd inne pH kwasów żołądkowych, inne poziomy syntezy hormonów czy enzymów itp) u ludzi z różnych regionów świata.
Niskowęglowodanowość była raczej pewna – a już niewątpliwie pewny był niski ładunek glikemiczny diety. Dieta paleo raczej nie trzyma się faktów biochemicznych (tak jak dieta Kwaśniewskiego) tylko historii i antropologii. Kwaśniewski zaś podchodzi to tematu naukowo ale w moim przekonaniu obie metody mają wspólny zamysł (ketoza lub stan do niej zbliżony).
Dokładnie Panie Rafale, zatem czy jeśli
1) na podstawie biochemii uważamy, że dietą optymalną jest dieta Kwaśniewskiego oraz równocześnie
2) na podstawie antropologii uważamy, że dietą którą człowiek najdłużej kultywował była dieta, którą nazywamy paleo,
to czy to nie jest jednak trochę paradoks? A jak wiemy paradoksy nie istnieją, więc któraś z dwóch poprzednich tez chyba nie może być prawdziwa:)
Jeśli przyjmiemy, że 2) jest prawdziwa to w takim razie jak dieta z punktu 1) której człowiek nigdy nie doświadczył może być dla niego optymalna? Bardzo ciekawa kwestia, a ja w sumie nie widzę na nią odpowiedzi. Z jednej strony biochemia jest niezwykle skomplikowana i łatwo przegapić wpływ jakiegos hormonu, z drugiej strony antropologia też nie dostarcza nam jednoznacznej informacji jak wyglądała dieta paleo i teoretycznie mogłoby się okazać, że wtedy jedzono olbrzymie ilości tłuszczu (czyli prawdziwa byłaby teza 1 a nie 2).
Też co łowca upoluje nie do końca implikuje to co łowca zje. Na przykład obecnie możemy zaobserwować, że puma jak upoluje jakieś zwierzę to najpierw zjada wątrobę czy mózg, później czasami zostawia zdobycz i gdy nikt inny nie znajdzie jej zdobyczy to wraca i dopiero w następnej kolejności zjada tłuszcz lub mięśnie. Ale o człowieku pierwotnym nie mamy wielu takich informacji. Tutaj trochę doczytałem:
http://en.wikipedia.org/wiki/Paleolithic#Diet_and_nutrition
ale wciaż jest więcej znaków zapytania niż pewności. Sam artykuł też dla mnie brzmi miejscami nie do końca wiarygodnie.
Panie Pawle, istotnie jest sporo niewiadomych, jeśli sięgamy w prehistorię to zazwyczaj możemy tylko domniemywać na podstawie „prawa serii” czy pewnych zbliżonych zachowań ludów żyjących dzisiaj poza cywilizacją. Przykładowo, Innuici w pierwszej kolejności jedzą podroby i tłuszcz, zaś mięso przeznaczają w większości dla swoich psów.
Może być więc tak (i tego się raczej nie dowiemy), że człowiek zawsze poszukiwał najbardziej energetycznego pokarmu (wydaje się to logiczne – po co tracić zasoby na trawienie celulozy czy białka, które dają mało energii, skoro można trawić tłuszcz zwierząt albo orzechów czy cukier z owoców, które dają energii więcej), jednocześnie analizując ryzyko związane z jego pozyskaniem (głupie byłoby narażanie życia aby pozyskać kilogram słodkiego miodu ze szczytu drzew wobec złowienia łososi z pobliskiej rzeki albo polowanie na bizony, kiedy wokół było pełno owoców).
Co do artykułu, z Wikipedią radzę ostrożnie, trzeba te dane mocno weryfikować (najlepiej podwójnie, w kilku źródłach) bo w końcu redagują to Internauci (o różnym poziomie wiedzy), mimo, że gremialnie to jednak jest to obarczone pewnym ryzykiem subiektywności.
Ludzie z paleolitu jedli to co było dostępne, pytanie tylko jak długo żyli? Łowcy-zbieracze mogli jeść za dużo białka i żyć krótko jak dzisiejsi Eskimosi (o ile dobrze pamiętam), lub jeść zbyt dużo węglowodanów (owoce, okopowe) a ich życie mogło mieć odpowiednio obniżoną jakość. Nasze informacje o ludziach paleolitu wskazują co było ich dietą, natomiast nie wiemy nic na temat proporcji oraz jak długo żyli, bo to że byli zdrowi już wiemy. Są oni więc wzorcem CO jeść, natomiast ile i czego pozostaje niewiadomą. Wszystko też zależało od regionu w którym mieszkali, długości pór roku, więc teoretycznie każdy paleolityk mógł jeść inaczej bo regionalnie i tylko to co było dostępne, smaczne i nie wywoływało natychmiastowych niepożądanych reakcji organizmu. Dzisiaj mamy dostęp do wszystkiego pozostaje nam więc ustalenie najzdrowszych proporcji.
Inna ciekawa sprawa to że węglowodan węglowodanowi nierówny, co innego zboże a co innego ziemniaki, marchew czy jabłka, warto też uwzględnić indeks glikemiczny spożywanych węglowodanów w owocach i warzywach. Czy możliwe więc jest że proporcje w diecie optymalnej byłyby inne w zależności od typu spożywanych węglowodanów?
Wracając do kwestii właściwej diety, jeśli wszystkie węgle potraktujemy tak samo, można wywnioskować że najważniejsza jest prawidłowa proporcja między białkiem a węglowodanami oraz ich dobowe spożycie. Jeśli naukowo potwierdzone jest że najzdrowsze jest spożycie 1g węgli na 1g masy ciała, podobnie z białkami to sprawa jest dość prosta ponieważ dla uzyskania odpowiedniej ilości energii pozostaje jedynie dodanie posiłku tłuszczowego. Wiemy że duże spożycie węglowodanów wyniszcza organizm, więc zastąpienie tłuszczu węglami nie jest rozwiązaniem. Jeśli więc możemy udowodnić optymalną zdrową ilość spożywanego dziennie białka i węglowodanów, to wszelkie proporcje dopasowują się same przez uzupełnienie diety tłuszczami dla odpowiedniego zapotrzebowania kalorycznego.
Jeśli natomiast granica liczby spożytego białka i węglo byłaby bardziej płynna i zależna od typu węglowodanów, to moglibyśmy otrzymać proporcje przykładowo 1,5 : 1,5 : 1,2 (w stosunku do diety optymalnej), więc dieta mogłaby już podchodzić bardziej pod paleo. Czy możemy jednak udowodnić które proporcje są właściwe? I czy są takie same dla różnych typów węglowodanów i białek?
Inaczej pozostaje nam obserwowanie zdrowia i długości życia współcześnie żyjących optymalnych i paleo o długim stażu diety.
Nasi przodkowie żyli zdecydowanie krócej niż żyją ludzie dzisiaj (żyli mniej-więcej tyle, ile ludzie jeszcze 300 lat temu) – osoba w wieku 40 lat była już uznawana za starą. To akurat wiadomo dość dobrze, bo badano szczątki kości. Długość życia determinowała znacznie większa liczba czynników niż dzisiaj: głód, wojna, kontuzje i choroby (brak leków), niższa sprawność w wieku średnim i starczym (np. mniejsza mobilność) i inne czynniki środowiskowe (warunki bytowania, zimno, gorąco itd). Inna rzecz, że występowało powszechne zjawisko eliminacji osób nieprzydatnych. Można było je zaobserwować u wielu ludów jeszcze 100 lat temu (np. u Indian, jak w reklamie batonu Mars), kiedy osoba w podeszłym wieku przestawała być przydatna (była tylko „kosztem”) i była oddalana poza gromadę (zazwyczaj w jakieś rytualne miejsce) gdzie dokonywała żywota.
O ile ludzie mieli dość wygodny dostęp do owoców (widać je, zazwyczaj rosną w skupisku, na jednym drzewie) to roślin okopowych (korzeniowych) raczej nie jedli w nadmiarze bo proszę pamiętać, że ludzie nie znali jeszcze wówczas rolnictwa. Rośliny okopowe wymagają pielęgnacji – wie o tym każdy, kto ma ogródek i choć raz nie okopywał pietruszki, buraków, marchewki czy ziemniaków. Na zbitej ziemi po prostu wyrosną małe i rachityczne (i takie też rosną w „dzikim” stanie). Wg mnie, bardziej przekonuje mnie dieta bazująca na produktach zwierzęcych (głównie mięso i tłuszcz, choć pewno też trochę jaj) oraz owocach (łatwiejsze w zdobyciu i dają więcej energii).
Oczywiście indeks i ładunek glikemiczny są tutaj bardzo istotne. W zdecydowanej większości przypadków owoce mają niski zarówno ładunek jak i indeks (choć są wyjątki jak gruszka czy winogrona). Jeśli połączymy do z relatywnie niewielką trwałością owoców (które gniją) i ich sezonowością (choć na niektórych szerokościach geograficznych zawsze coś jest dostępne) to ich wpływ na dietę był raczej niewielki.
Niestety obserwowanie organizmu jest niezbędne z powodów, które Pani wymieniła – każde ciało działa inaczej, ma inną formę, sytuację wewnętrzną i środowisko – w efekcie proporcje mogą zmieniać się (choć w niewielkim zakresie) nawet w ciągu doby. I choć ta obserwacja początkowo jest dość trudna, to po kilku dniach od odstawienia węglowodanów (zwłaszcza tych łatwoprzyswajalnych) nastepuje odstawienie soli i człowiek bardzo łatwo zaczyna dostrzegać związki przyczynowo-skutkowe między dietą a samopoczuciem.
Co do długości życia łowców-zbieraczy to myślę, że sprawa jest dość prosta, przy takim trybie życia, bez względu na zdrowie, średnia długość życia nie może być wysoka, a i sama długość życia również. Brak stabilności oraz medycyny owocuje tym, że czy to noworodki czy osoby w danym momencie słabsze/zranione/niepotrzebne mogą nie przeżyć. Tyle prehistoria, ciekawa jest natomiast kwestia ludów jeszcze do niedawna nie były skażone cywilizacją. Czy eskimosi na pewno żyją krótko?
Tu jest ciekawy artykuł:Mortality and lifespan of inuit.
Uwzględniając przyczyny podobne jak w prehistorii tj. na przykład wysoką umieralność noworodków, brak medycyny (czyli umieralność z powodu bakterii/wirusów) to w efekcie otrzymana średnia długość życia jest niska. Ale co z samą długością życia? Okazuje się, że osobniki, które przetrwają powyższe to mają już istotne szanse na długie życie, i faktycznie, są osoby które żyją długo, a co ciekawe dla naszych rozważań, nie mają chorób cywilizacyjnych (a częstym argumentem niektórych grup jest to, że np. nie mają chorób serca bo za krótko żyją aby móc je rozwinąć).
A wracając do mojego wyjściowego pytania, im więcej czytam o odżywianiu tym bardziej się skłaniam do jednego wniosku, człowiek jest wyśmienicie przystosowany do najróżniejszego jedzenia, i jeśli tylko unika przetworzonych wynalazków najnowszych czasów, oraz jedzenia które nie jest dla nas naturalne, to jego organizm będzie zdrowy. Gdy się z kolei wejdzie w szczegóły, to dylematów już jest tak wiele, że mówić o optymalności jest wg mnie niezwykle ciężko i sam póki co pozostaję bez opinii. A odżywiać się zamierzam paleo-tłuszczowo:)
Na koniec chciałbym się podzielić kilkoma ciekawymi artykułami:
Paleolithic diets
Cancer among inuit
Cancer in other non-industrialized cultures
The Human Diet: Its Origins and Evolution
Wszystkie artykuły są związane z osoba, która pisała ten pierwszy o eskimosach, zresztą cała strona jest dość ciekawa. Jest na niej jeszcze jeden ciekawy artykuł, gdyż oponuje teorii insulinowej, ale jego musze sobie jeszcze przemyśleć…
Pozdrawiam Czytelników!
Panie Rafale, a propos naszej rozmowy o produktach pochodzenia krowiego przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl. Wśród osób trenujących siłowo bardzo popularne jest białko WPC (whey protein concentrate) – białko serwatkowe (nie serwatka białkowa), czyli właśnie białko pochodzenia krowiego. Jak pamiętam nie polecał go Pan, gdyż ludzki organizm ma kłopoty z trawieniem takiego białka, częściowo sprawe poprawia użycie podpuszczki i kazeina jest już cześciowo zmieniona. Czy ma Pan jakaś wiedzę o przydatności organizmowi białka WPC w budowaniu masy mięśniowej? Na przykład co Pan sądzi o podanym składzie aminokwasów?
Przy okazji jeszcze jedna rzecz mnie zaciekawiła. Co Pan sądzi o taurynie jako o suplemencie?
Pozdrawiam,
Paweł
Aaaa bo ja chyba przekręciłem, faktycznie to białko jest pochodzenia krowiego ale jednak jest zupełnie inne od kazeiny… Na wikipedii podają taki skład:
Whey protein is the name of globular proteins that can be isolated from whey. It is typically a mixture of globinstagers beta-lactoglobulin (~65%), alpha-lactalbumin (~25%), and serum albumin (~8%), which are soluble in their native culture forms, independent of pH.
No ale tak czy inaczej ciekawi mnie Pana opinia na ten temat. Bo w necie jak zwykle są one bardzo różne.
Panie Pawle, jak już zdążył się Pan przekonać, nie jestem zwolennikiem ani suplementów, ani substancji, które choć występują naturalnie – to są „stężone”. No, wyjątkiem może być samogon :)
Trudno mi cokolwiek powiedzieć na ten temat – myślę, że lepszym adwersarzem byłby Adramel z uwagi na swoje doświadczenie związane ze sportami wysiłkowymi. Ja sam nie zagłębiałem się nigdy w WPC, ale z „zasłyszanych” informacji (mam na myśli notki przewijające się w niektórych publikacjach, np dotyczących przywracania do zdrowia w stanach rekonwalescencji) mogę wnioskować, że białko serwatkowe ma swoje niewątpliwe zalety (choćby stopień przyswajalności). W anglojęzycznych źródłach znajdowałem też informację o komplementarności WPC wobec mięsa (czyli jedno zamiast drugiego), zwłaszcza wołowiny czy koniny. Są badania, które nawet wykazują wyższość WPC (na szczurach) wobec czerwonego mięsa jeśli chodzi o redukcję wagi i przywrócenie wrażliwości na insulinę.
To jeszcze może podam przykładowy link do omawianego białka:
http://allegro.pl/olimp-100-natural-whey-protein-concentrate-2100g-i3065122904.html
W szczególności jest tam tabelka z podanymi aminokwasami.
WPC jest bardzo szybko przyswajalnym białkiem. O bardzo wysokiej biodostępności.
Ostatnio na forum BF rozgorzała bardzo ciekawa dyskusja o przyswajalności białka z mleka UHT. Jest wyższa niż z surowego krowiego mleka.
http://www.body-factory.pl/showthread.php?t=13893&highlight=mleka
http://dobrydietetyk.pl/czytelnia/359/dieta-niskoweglowodanowa/
co pan sądzi o tym?
Anonim, artykuł napisany jest bardzo tendencyjnie i populistycznie (co w przypadku tytułu doktorskiego, jakim może poszczycić się autor moim zdaniem mocno dyskredytuje jego pozycję naukową). Nie słyszałem nigdy aby Kwaśniewski próbował róźnicować się od innych propagatorów diet niskowęglowodanowych (nawet widziałem, że promuje niektórych np. Ponomarenko). Oczekiwałbym od takiej osoby przynajmniej tekstu na poziomie G. Taubesa albo choć minimalnej ilości cytacji lub przypisów na potwierdzenie tego, co pisze.
Już samo stwierdzenie cyt: „Na pewno nie w nauce czy medycynie, bo te dziedziny nigdy takich diet nie poparły.” pokazuje, jak niewielkie autor ma pojęcie o tych dietach oraz o badaniach naukowych, które wielokrotnie potwierdzały ich skuteczność (co sam cytuję w komentarzach pod tekstem). Co ciekawe, po chwili przyznaje, że „(…)w wielu badaniach akcentowano pozytywny wpływ diety niskowęglowodanowej (…)”. Czyli – niczego badaniami nie udowodniono, ale jednak można się na takowe powołać?
Pomijam już zupełnie całkiem mitologiczną kwestię jakoby dieta bogata w białko miała zakwaszać organizm. Pisałem o tym w artykule o zakwaszeniu (chodzi o amfoteryczne właściowości białek).
Last but not least: Kwaśniewski, stawiany w jednym rzędzie z Atkinsem jest zwolennikiem diety wysokotłuszczowej, podczas gdy Atkins promuje wysokobiałkową. Obie są niskowęglowodanowe, jednak mają zupełnie inne podłoże, przebieg i konsekwencje w przypadku ich „niedopilnowania”.
Podsumowując, jakość merytoryczna artykułu jest mniej więcej na poziomie tekstów z gazet typu „Twój Styl” czy „Poradnik domowy”. To nie dziwi, bo na takim „firmowym” serwisie pokazanie jakiejkolwiek zalety diety niskowęglowodanowej oznaczałoby w dłuższym okresie czasu koniec biznesu. To trochę tak, jakbym czytał ulotkę środka na odchudzanie (Alli, Allevo).
@Anonim: tekst, do którego link podałeś, wygląda według mnie na napisany w duchu typowego, obowiązującego obecnie dogmatu dietetycznego. Autor informuje o niezbędności węgli do przeprowadzenia różnorakich procesów metabolicznych (nie podaje jednak – jakich procesów), porównuje stan bycia na diecie niskowęglowodanowej do stanu stresu (stres jednak, to coś innego, niż to, co autor podaje, szczególnie w przykładach zawodu miłosnego czy utraty bliskiej osoby), mówi o negatywnych objawach (a przecież to jasne, że organizm musi się przestawić, a to owocuje trwającymi parę dni problemami). Kurczowo trzyma się teorii o szkodliwości dużego stężenia cholesterolu (że niby wywołuje miażdżycę), poleca dietę zrównoważoną (czyli 50-60% węgli, 15% białka, a reszta to tłuszcz – to właśnie przez taką powszechnie stosowaną dietę ludzie chorują i źle się czują, więc jak ona mogłaby ich odchudzić i do tego utrzymywać niską wagę?), twierdzi, że do diety wysokobiałkowej i wysokotłuszczowej trzeba się zmuszać oraz że nie zapewnia trwałości efektów (a zrównoważona może pomóc? Litości.. Bazowanie głównie na tłuszczu nie jest takie trudne, a potem zaczyna być smaczniejsze od powszechnego sposobu odżywiania). O takich bzdurach, jak ryzyko kamicy nerkowej i dny moczanowej, niedobór witamin i mikroelementów, potrzeba spożywania błonnika, oraz twierdzenie, że stworzenie diet niskowęglowych i wysokotłuszczowych jest podyktowane tylko chęcią wzbogacenia się – już nie wspomnę, bo mi ręce opadają.
Tekst wyraźnie pisany z otwartym podręcznikiem do dietetyki, a autor naiwnie wierzy w dogmaty dietetyki, o których prawdziwości jest przekonany i z tej perspektywy popełnił ten swój chory artykuł.
To napisał ten Pan (dr Dariusz Szukała) ,co do strawienia jednego grama białka potrzebuje 24kcal!! hehe ]:D
http://dobrydietetyk.pl/forum/czy-slusznie-24-kcal1g-bialka/3200/
A każdy kto czytał np to
Co potrzebuje komórka,aby wytworzyć białko
-energię ok 24kcal na 1g syntezowanego białka
http://www.awf-gorzow.edu.pl/awf/images/stories/zaklady/z_medycyny/Biochemia/2013/Wyklad2.pdf
Nie do trawienia, tylko do syntezowania chyba ;)
Gal, ja spotkałem w większości książek informację, że trawienie białek – a precyzyjniej – uzyskiwanie z nich energii (bo o to chyba chodziło w wątku z forum) zabiera 30% energii. Podobnie pisze Dukan (tutaj). Więc to jedna strona medalu.
Inna – osobna rzecz to synteza (czyli zmontowanie białka „de novo” z aminokwasów), która jak sam zauważasz, do trawienia ma się raczej nijak („raczej” bo przecież organizm może wykorzystać część aminokwasów z trawionego białka).
Panie Rafale, ostatnio mnie jeszcze jedna rzecz zaczęła nurtować. Otóż weźmy trzy zdania:
1) dieta węglowodanowa sprzyja otłuszczaniu,
2) dieta białkowa sprzyja odchudzaniu,
3) organizm potrzebuje 1g białka dziennie na 1kg masy ciała.
No i teraz jeśli uzna je Pan za prawdziwe, a na ile pamiętam tak Pan uznaje, to jak to możliwe, że na diecie białkowej chudniemy skoro wiemy, że nadmiar białka jest zamieniany na glukozę? Przykładowo jeśli ktoś je 1g węglowodanów dziennie (czyli niewiele – zgodnie z Pana zaleceniami), a do tego je 3g białka dziennie, z czego organizm wykorzysta jako białko jedynie 1g, to już zaczyna się robić dużo glukozy… A na ile mi wiadomo praktyka pokazuje, że po tym możemy chudnąć.
Pozdrawiam,
Paweł
Panie Pawle, jeszcze tutaj mała wzmianka: co do punktu 1 i 3 – zgadzam się. Jeśli chodzi o 2 to „powierzchownie” się zgadzam, choć mechanizm ten jest nieco inny niż potocznie można uważać (białka mają anaboliczny wpływ na organizm, co do zasady).
Chudnięcie na diecie białkowej jest (skomplikowane :)) ale wynika z tego, że metabolizm protein jest i kosztowny i skomplikowany (i długotrwały). Link, który podałem do wykładu dra Michalaka dobrze to obrazuje.
Aminokwasy glukogenne nie zamieniają się w 100% w glukozę, proszę nie utożsamiać tego w proporcji 1:1. Większość źródeł podaje że 100g białka daje 50-70g glukozy w zależności od składu białka, pozostała część to „koszt” syntezy (niewątpliwie 30-31g). Ale to założenie, że całe 100g przeznaczamy na glukoneogenezę, co nie jest prawdą, bo zawsze pewna część będzie zużyta do budowy komórek.
O tym, jak bardzo to trudne do uzyskania, wystarczy zauważyć, że 500g polędwicy wieprzowej to dopiero ok 100g białka. Gdyby je w całości zamienić na glukozę to powstanie jej ok 70g, co każdy przyzna, nie jest jakoś specjalnie dużą ilośćią. Co równie ważne, trawienie białek trwa długo więc również ta ilość glukozy jest uwalniana stopniowo (można powiedzieć że ma niski indeks i ładunek glikemiczny).
Jeśli doda Pan do tego wszystkiego fakt, że ustępuje insulinoodporność (więc pojawiają się hormony kataboliczne, glukagon), wówczas łatwo zauważyć, że chudnięcie na tej diecie występuje relatywnie szybko. Trójglicerydy zostają uwolnione z tkanki tłuszczowej i zaczynają być spalane w komórkach. Powoli uwalniana glukoza (z glukoneogenezy) nie jest wówczas problemem.
Pominąłem celowo jeszcze jeden element. Mamy skończoną pojemność żołądka. I dla wielu osób zjedzenie pół kilo polędwicy wieprzowej w jednym posiłku to wielkie wyzwanie :))
Całkiem logiczne Pana wyjaśnienie:) Diabeł może tkwić w szczegółach, ale patrząc ogólnie to dla mnie ma to sens.
Panie Rafale, czy słyszał może Pan o 'Intermittent fasting’ ? Jeśli tak co Pan o tym sądzi ?
rejden, znam tą dietę (mineło 8 lat jak ją testowałem przez 4 miesiące). Dla niewtajemniczonych: to dieta restrykcyjna (ogranicza kalorie), która w uproszczeniu oznacza post co drugi dzień albo pomija się jakieś posiłki (np śniadanie). Wersji diety jest kilka (albo i kilkanaście).
Moja opinia na jej temat jest raczej mocno wyważona, ale w kierunku pozytywnym. Świetnie od strony naukowej opisuje to ten wątek na SFD który też dość dobrze tłumaczy sposób działania tej diety. Podobnie tutaj (ang) bardzo fajne i obiektywne spojrzenie na ten model odżywiania.
Dlaczego ta dieta mi się spodobała?
– z powodu hipotezy, że przedłuża życie (nie potwierdzonej)
– w przypadku wersji postu co drugi dzień przypominała mi typowe żywienie ludzi paleolitu, którzy jedli i polowali dopiero wtedy, kiedy byli głodni (a nie na zapas)
– z powodu podobnego wpływu na organizm jak diety niskowęglowodanowe (profil cholesterolowy, cukier)
Dlaczego od niej odszedłem?
– ma kilka restrykcji, których nie chciałem stosować (limit kalorii albo rezygnowanie ze śniadania)
– częste i drobne posiłki w niektórych wersjach – ja jestem chyba „zaprogramowany” genetycznie na jedzenie raz i do syta zamiast wielu małych posiłków (co antropologicznie też można jakoś uzasadnić ;))
– w pewnych miejscach trochę zawiłe zasady, których mój organizm „nie wyczuwał” naturalnie – a nie chciało mi się cały czas wszystkiego mierzyć i ważyć.
– zauważyłem obniżenie kondycji fizycznej i psychicznej, zmiany skórne (trądzik), wiem, że nie tylko ja zauważałem u siebie takie zmiany.
Tak czy inaczej, dietę porzuciłem po 4 miesiącach stosowania jej w 3 wariantach (20/4, co drugi dzień post, 20% kalorii dziennie). A raczej – nie tyle porzuciłem, co – jak sie okazało – zmieniłem na jednoposiłkową, bez restrykcji kalorycznych. Potem był skok na kolejną (jeśli dobrze pamiętam to wg grup krwi) i w końcu powróciłem do lowcarb-highfat (dwa posiłki dziennie do syta).
Czytam od jakiegoś czasu na temat wegetarianizmu i jego pochodnych (albo raczej: powiązanych z nim diet i nurtów). Zastanawiają mnie niektóre rzeczy. Pierwsza dotycząca białek roślinnych porównanych ze zwierzęcymi. Wiele razy słyszałem o niepełnowartościowości białka roślinnego, a tu taki psikus. Czy jest to całkowity mit, czy może jednak znajdzie się coś prawdziwego w twierdzeniu o 'gorszości’ roślinnego białka? Przychodzi mi na myśl jedna rzecz. Białko zwierzęce ma wszystkie potrzebne aminokwasy, natomiast w przypadku roślin jedne mają takie aminokwasy, drugie takie, a trzecie jeszcze inne aminokwasy (i trzeba wtedy dobrze komponować posiłki, by uzyskać pełnowartościowość na poziomie zwierzęcego białka).
Oczywiście abstrahując od obecności w roślinach toksyn, substancji antyżywieniowych, glutenu, czy związków dla nas nieprzydatnych i nieprzyswajalnych.
Druga sprawa dotyczy obróbki termicznej pożywienia pochodzenia zwierzęcego. Według tego artykułu w momencie cieplnego przygotowywania mięsa powstają rakotwórcze i toksyczne związki chemiczne, które wywołują w nas szereg chorób. Jedzenie tak obrobione staje się także 'martwe’ (cokolwiek by to miało znaczyć), mało wartościowe odżywczo. Sądzę, że to jest przesada; podejrzewam, że powstają tylko śladowe ilości szkodliwych substancji, a jak już powstaną, to zostają dość szybko zneutralizowane. Co na temat sądzisz, Rafale?
Bardzo mnie frapuje zdrowie i zdolność wysiłkowa niektórych wegetarian. Podobno dopiero po przejściu na wegetarianizm zyskują siły i/lub odzyskują zdrowie. Czego to może być zasługa? Abstrahując tym razem od indywidualnych predyspozycji, stawiam na takie przyczyny:
1. Eliminują bądź ograniczają spożycie pokarmów typowych dla epoki industrialnej (tych najgorszych rodzajów pożywienia: czyli mąki, syropu glukozowo-fruktozowego, konserw, cukru, tłuszczów roślinnych używanych do smażenia).
2. Łatwiej jest im zadbać o równowagę kwasowo-zasadową organizmu. Wg Twojego artykułu Rafale wszystkie warzywa (i część owoców) mają działanie zasadotwórcze. Dzięki temu ciało zyskuje na sprawności i zdrowiu.
3. Ich styl życia obfituje w rozmaite formy aktywności. Podróżują, uprawiają sport, realizują się hobbystycznie, spotykają z innymi pasjonatami itp. Tak szerokie spektrum źródeł równowagi na pewno poprawia funkcjonowanie organizmu.
Coś jeszcze można dodać? Wierzę, że tak. :)
Podobnie jak Paweł (wspominał o tym w komentarzu pod innym artykułem) będąc na diecie wysokotłuszczowej (teraz to właściwie jest mój nawyk żywieniowy :) ) zacząłem chudnąć. Traciłem tkankę tłuszczową, nie zyskując mięśni. A że jestem bardzo szczupły (mówiąc wprost: cholernie chudy), stało się to dla mnie problemem. Nic mi nie dolega (badałem się trochę, ale pochodzę jeszcze po lekarzach, żeby się upewnić i zdobyć szerszą wiedzę), jedynie stres mam bardzo wysoki (naprawdę na bardzo poważnym poziomie). I wychodzi na to, że to właśnie ten stres mnie 'trzyma’ przy chudości. Ale czy jest to naprawdę możliwe? Jeśli tak, to w jaki sposób mogłoby to działać, Rafale? Chodzi mi o to, jak stan psychiczny może tak mocno oddziaływać na funkcjonowanie ciała? I jednocześnie skąd na tym polu biorą się różnice między ludźmi? O ile ja jestem zestresowany i bardzo chudy, to duży odsetek ludzi jest zestresowany i strasznie tyje. Co stanowi różnicę?
O coś jeszcze miałem zapytać, ale wyleciało mi z głowy. Jeszcze będę pisał. Na pewno też niedługo przedstawię efekty i wnioski po moich trzech miesiącach odżywiania się wysokotłuszczowo. :)
Adramel wskazał główne różnice. Ja dodam jeszcze, że trudno jest uzyskać czyste białko roślinne bez fitohormonów. Tak samo trudno jest uzyskać czyste białko zwierzęce bez hormonów. Oto małe porównanie:
Soja – poza białkami (saponinami i inne toksyny zostawiamy z boku) zawiera sporą dawkę izoflawonów. Nie jestem pewien, ale mogę obstawiać, że bez technologicznego przetwarzania soi (i to wyjątkowo wyrafinowanego) izoflawonów nie da się usunąć. Zwłaszcza, że weganie/wegetarianie optują za tym, aby jeść rośliny nieprzetworzone.
Co z tymi izoflawonami dalej? Udowodniono w badniach na ludziach (z tego co pamiętam to nawet na niemowlętach), że podawanie mieszanek sojowych wywoływało powstawanie wola (niedoczynność tarczycy).
W efekcie – gdyby istotnie udało się nam „rozebrać” każdą roślinę do poszczególnych protein (albo lepiej – aminokwasów) wówczas moglibyśmy mówić o jako-takiej równości pomiędzy białkami zwierzęcymi i roślinnymi. Niestety tak nie jest, ponieważ pożywienie zjadamy w określonej formie z całym dobrodziejstwem inwentarza (ewentualnie nieco mniejszym, jeśli żywność została przetworzona).
W przypadku białka zwierzęcego także trudno jest uzyskać je w postaci wolnej od hormonów. Choćby z tego powodu, że po ogłuszeniu zwierzęcia momentalnie zmieniają się poziomy hormonów „awaryjnych” (np kortyzol, adrenalina itd). Czytam właśnie książkę o uboju halal (tradycyjny ubój wg nauki Koranu) i trudno jest odmówić tej „barbarzyńskiej” wersji logiki i sensu biochemicznego: okazuje się, że stężenia hormonów w takim mięsie są zdecydowanie niższe, niż w przypadku zwierząt zarzynanych „zachodnią” metodą poprzedzaną ogłuszeniem (oczywiście mówimy o prawdziwym halal a takim w wykonaniu przemysłowych rzeźników). Ale wróćmy do tematu: problemem i jednocześnie zaletą tych zwierzęcych hormonów w mięsie jest to, że są podobne do ludzkich i wiele z nich działa identycznie (np. insulina pozyskiwana jest od świń lub psów). Oznacza to, że hormony te owszem, mają jakieś oddziaływanie na nasz organizm, ale znaczy też, że nasze ciało umie sobie z nimi radzić w typowy sposób (bo są podobne do jego własnych hormonów).
Co to linka z RawFoods – nie zgodzę się z tym, że pochodzimy od owocożernych naczelnych. Pisałem już o istotnych różnicach pomiędzy naszymi najbliższymi krewnymi (pod kątem DNA) i ogromnymi różnicami w przewodzie pokramowym, które sprawiają, że szympansy mogą jeść rośliny a ludzie nie.
I jeszcze z punktu widzenia „antropologicznej logiki” – mimo wszystko mniej ryzykowne byłoby zjedzenie surowego mięsa upolowanej ryby albo królika niż nieznanej rośliny. Ryzyko zakażenia pasożytami czy bakteriami w obu przypadkach jest podobne więc można je pominąć.
Odrębną kwestią jest to, czy jedzenie surowych produktów jest lepsze dla naszego ciała czy jednak lepsze jest ich ogrzewanie i obróbka kulinarna. Oczywiste jest to, że skoro ogień znamy jakieś 2 miliony lat (jako kontrolowany ogień od miliona) to przez wcześniejsze 2 miliony jedliśmy wszystko w postaci surowej. Pytanie jest takie, czy przez 1/4 życia gatunku jego fizjologia nie mogła się zmienić na tyle, aby dostosować się do nowego sposobu obróbki pokarmu (tak, jak dzikie zwierze podczas migracji zmienia sposób żywienia i kolejne pokolenia dopasowują się do nowego środowiska). Temat jest dla mnie otwarty.
Istotnie, podczas obróbki cieplnej (ale nieumiejętnej) powstają toksyczne związki (zarówno w roślinach – np akrylamid) jak i w mięsie (np akroleina).
Co do wyjaśnienia lepszej kondycji wegetarian i wegan – Adramel dobrze to opisał. To dokładnie ta sama reakcja organizmu jak w przypadku osoby, która przechodzi na dietę low-carb (albo dowolną inną, eliminującą produkty przetworzone).
Co do równowagi kwasowo zasadowej – mięso nie zakwasza organizmu. W innym wypadku mięsożerne drapiezniki nie miałyby prawa do życia dłuższego niż kilka posiłków (choć w rzeczywistości zjadają one mięso na samym końcu, najpierw jedząc narządy, tłuszcz i kości). Inna rzecz, że nadmierna alkalizacja jest równie zabójcza jak zakwaszenie.
Co do wagi – nie jesteśmy klonami. Nawet jakbyśmy byli, to każdy z nas byłby w innych warunkach – co sprawiałoby że nasze ciała zachowywałyby się odmiennie. Stres w większości przypadków istotnie sprzyja otyłości (w zasadzie ją nawet „projektuje”). Wpływ psychiki na ciało jest niedoceniany niestety (w naszej zachodniej cywilizacji, na Dalekim Wschodzie wygląda to zupełnie inaczej). Bardzo prosto można to udowodnić. Proszę pomyśleć o cytrynie. Każdy z nas będzie miał natychmiastowy ślinotok. A to przecież tylko działanie świadome (świadomie chcemy pomyśleć o cytrynie). Proszę sobie wyobrazić co musi się dziać z organizmem w trybie podświadomym – kiedy on „myśli” poza naszą władzą. Niestety – albo na szczęście – wpływ naszego „ducha” na ciało jest ogromny. Z tego co pamiętam, są nawet skuteczne terapie leczenia za pomocą wizualizacji (np. w postaci gry, w której gracz „naprawia” swój chory narząd).
Sam długo byłem ektomorfikiem, i dopiero po przekroczeniu mniej więcej 25 roku życia moja budowa ciała sie zmieniła. Natura nie lubi mieć pod górkę dlatego wszystko optymalizuje tak jak to tylko możliwe. Jeśli szkielet nie jest w stanie udźwignąć dużej masy mięśni, to nawet wielki i regularny wysiłek tych mięśni nie zbuduje.
W moim przekonaniu trzeba żyć tak, żeby to było przyjemne. Katowanie się jakimiś zaleceniami (nawet jeśli są pro-zdrowotne) tylko po to, żeby żyć w zgodzie „z innymi” nie ma najmniejszego sensu (choćby z powodu wpływu psychiki na ciało – patrz bulimia czy anoreksja). Moja babcia mawiała: albo zyjesz w zgodzie z sobą i przeciw innym, albo w zgodzie z innymi i przeciw sobie. Coś w tym jest :)
Panie Rafale, bardzo ładnie Pan streścił książkę Garego Taubsa „Dlaczego tyjemy”. Nie sadzi Pan, że należałaby się na nią powołać, choćby małym druczkiem? Bez tego można odnieść wrażenie, że to Pan, a nie Taubs jest autorem tych mądrych stwierdzeń.
Nastka, na swojej stronie w dziale „O serwisie” zaznaczyłem, że treści, które się tutaj pojawiają są wynikiem moich własnych analiz tego, co przeczytałem w książkach, znalazłem w Internecie albo we własnej lodówce.
Nie ukrywam, że ten tekst powstał na kanwie jego książki (wiele moich tekstów jest rozszerzeniem tego, co piszą różni autorzy) – ale innej (Good Calories, Bad Calories) oraz kilku innych książek i publikacji (przytoczę tylko te, które jeszcze pamiętam – Dieta Optymalna dr. Ewy Bednarczyk Witoszek, Dieta niskowęglowodanowa Włodzimierza Ponomarenko, „Smacznego! Chorzy z powodu zdrowego jedzenia” /red/, Fakty i mity o cholesterolu U. Ravnskova, kilkudziesięciu badań /linki w tekście/ i jeszcze kilku artykułów z gazet branżowych).
W tekście (pod koniec) znalazła się i książka G. Taubesa „Dlaczego tyjemy”, bo istotnie napisana jest w taki sposób, który każdemu czytelnikowy przybliży zagadnienia związane z gospodarką energetyczną organizmu.
Taubes nie napisał niczego odkrywczego, bo jak napisałem, teoria insulinowa była znana od ponad 100 lat – biochemicy niemieccy wiedli w ówczesnej Europie prym w badaniu otyłości i jej związku z dietą – do tego wracają dzisiaj wszyscy biochemicy oraz dziennikarze „śledczy”.
Anyway, w wielu komentarzach pod tym tekstem odwołuję się do pokazanych tu książek (do Taubesa także, chyba najczęściej). Pisząc ten tekst nie miałem zamiaru przypisywać sobie autorstwa teorii insulinowej czy pomysłu na żywienie niskowęglowodanowe, stąd częste cytacje w moich komentarzach wspomnianych wyżej publikacji.
Taubes też nie jest autorem tych tekstów. On po prostu przeczytał jakis podręcznik do Biochemii i streścił go w rozdziale swojej książki. Dodatkowo okrasił to swoim komentarzem i opisem różnych badań. Każdy kto przeczyta jakikolwiek podręcznik do Biochemi(byle z lekkim zrozumieniem)móże napisać taki art jak wyżej.
Do jednego można się przyczepić. Do przykładu z salonami GSM. To niemal dosłowny cytat z Taubesa, ale nie z ksiażki, a z wywiadu jakiego udzielił Nowej Debacie. W wywiadzie tym mówił o restauracjach a nie salonach GSM. W „Dlaczego Tyjemy” go nie było(o ile pamiętam).
TroPtyN@
Białka roślinne(prócz problemu z aminogramem o którym napisałes)mają niższą przyswajalność. Ale tylko o naście punktów procentowych.
Co do wegan. To jeżeli wczesniej byli na diecie „korytkowej” jedli byle co i byle jak, a po przejściu na weganizm musza dbać o to co jedzą(bo by kopli w kalendarz inaczej), to i wydajność organizmu musi się poprawiać. Ale to nie jest zasługa diety wegańskiej, a eliminacja śmieciowego żarcia pełnego tłuszczy trans i cukrów.
Specjalnie „odkopałem” w swoim archiwum tekstów (a raczej wersji roboczych) to przedmiotowe porównanie.
Wykonałem je (wierzcie mi lub nie) bazując na tekście G Taubesa zamieszczonym na jego blogu w 2010 roku – po lekturze Good Calories Bad Calories zaglądałem (i nadal zaglądam) tam całkiem często. To na tym bazowałem szukając właściwego porównania przy opisaniu teori insulinowej. Inna rzecz, że przeczytałem też szerszą krytykę tego spojrzenia (zainteresowanych też zachęcam).
Przykładu nie zaczerpnąłem z Nowej Debaty (swoją drogą bardzo użyteczny serwis, szkoda, że tak rzadko aktualizowany). Wywiad, którego udzielił Taubes dla ND także jest powtórzeniem kilku innych wywiadów, które widziałem na innych portalach, tak jak tutaj (na drugiej stronie, w drugiej części tego wywiadu jest tam nawet ten przykład z restauracjami dosłownie).
Swego czasu wkleiłem na tym portalu kilka linków do artykułów Stephana Guyeneta (bodajże przy okazji wątku o eskimosach) i planowałem wtedy jeszcze zapytać właśnie o ten jeden artykuł, który zdecydowanie się różni od wiekszości artykułów krytykujących teorię insulinową. Nie jest on ani pisany populistycznie ani bazując na mitach. Także dziekuję za przypomnienie:)
Panie Rafale, miałby Pan ochotę odnieść się do argumentów Stephana?
Przyznam, że osobiście bardzo chętnie bym cos takiego przeczytał:) Pewnie nie tylko ja:)
Zaczęłam stosować dietę optymalną, choć zawsze wierzyłam, że to owoce i warzywa pomogą mi w utrzymaniu dobrego zdrowia. Unikałam mięsa przez wzgląd na jego nieczystość i zawartość różnych antybiotyków.dieta optymalna to niezwykła rewolucja – chyba największa, bo wszystko kłóci sie z tym co do tej pory przeczytałam, stosowałam.
Ale do rzeczy. Bardzo interesowałam się niesamowitą wiedza i niesamowitą skutecznością w leczeniu raka w Istytucie Gersona. Zaczęłam nawet wcielać ich zasady do własnego życia,żeby chociażby ograniczyć możliwość zachorowania nie tyle na raka ale również na inne okropne choroby cywilizacyjne.
Natknęłam się na film na youtube pod tytułem: Jedzenie ma znaczenie i jest tam mowa o czymś co bardzo się kłóci z zasadami żywienia optymalnego.
Już przytaczam:
Surowy pokarm powinien być częścią diety każdego człowieka.Że kiedy gotujemy jedzenie to nasz system immunologiczny reaguje na nie jak toksyny.
Krew przechodzi w proces leukocytozy trawiennej, który uaktywnia białe krwinki przeciwko zjadanemu gotowanemu pożywieniu.Prawdopodobnie dlatego, że proces gotowania zniekształca strukturę żywności, w taki sposób, że ciało go nie rozpoznaje i traktuje jako toksynę.
Potem jest mowa o szwajcarskim doktorze Paul Kouchakoff,który pierwszy wykazał w latach 30tych, że jeśli dieta składa się z ponad 51% gotowanego jedzenia, to ciało zareaguje na nie tak, jakby zostało zaatakowane przez obcy organizm.Lekarz ten wykazał, że jeśli dieta składa się w 51% z surowego pożywienia to nie wystapi leukocytoza, czyli nie zaistnieje reakcja białych krwinek.System odpornościowy nie będzie więc atakowany przez fałszywy alarm.Więc rzekomo powinniśmy dbać, żeby przynajmniej 51 procent pożywienia było zjadane na surowo, wtedy nie będziemy przeciążać i tak już przeciążonego systemu immunologicznego.
Potem jest przykład spiruliny jako super pożywienia zawierającego najwyższą ilość białka na świecie i porównanie jej do ciężko przyswajalnego steku.
Dodam, że powyższe zdania jakoby kłócą się z teorią dr Kwaśniewskiego,który w swej książce:”Tłuste życie” tłumaczy, że dieta nasza powinna się składać z pożywienia najwyższej jakości w kolejności podroby, masło, żółtko jaj, śmietana itd a mniej warzyw i najlepiej wcale owoców, gdyż jest to tylko droga woda, bez pożytku dla naszego organizmu.Oraz, że warzywa najlepiej jeść w formie poddanej obróbce, np smażone,gotowane i z dużą ilością tłuszczu.
Mamy więc dwie teorie i ja już zgłupiałam. Nie wiem co robić i jakie wybory są najlepsze.
Prosiłabym kogoś o odniesienie się do mojego komentarza, zwłaszcza w kwestii surowej diety.Przecież doktor Kwaśniewski tłumaczył, że nasz organizm nie najlepiej sobie radzi z trawieniem surowych rzeczy, że dlatego człowiek korzystał z ognia, żeby móc sobie obrobić posiłek i dzięki temu sprawić, że ten posiłek będzie lepiej przyswajalny dla niego.
Proszę o wypowiedzenie się ludzi mądrzejszych ode mnie i o rozwianie wątpliwości.
Poza tym z innej półko to – co myślicie o kawie z masłem? Niech optymalni się wypowiedzą jeśli można.
Dziękuję bardzo :)
Analizami P. Koucakoff’a bym się raczej nie przejmował z uwagi na fakt, że w badaniach, które zyskały taką sławę brało udział 10 osób (kobiet i mężczyzn), w różnym wieku. Jego badanie było (i jest nadal) krytykowane za brak dokładnego określenia stopnia leukocytozy u poszczególnych osób. Ponoć (ale nie wiem) to badanie nie zostało ponowione, a te, które badały związek chorób z dietą surową/gotowaną nie wykazały jasnej i jednoznacznej korelacji.
Co ciekawe, były badania na kotach, które wykazały, że koty, które jedzą surowe produkty opierają się chorobom lepiej niż te, które jadły produkty ugotowane. A my ludzie – jesteśmy jedynymi ssakami (zwierzętami?), które poddają swój pokarm obróbce termicznej!
Z kilku książek antropologicznych, jakie czytałem hipotezy o lepszym wpływie surowego jedzenia na organizm sugerują, że przyczyną tego lepszego stanu zdrowia może być utrata enzymów i składników odżywczych podczas obróbki termicznej. Te hipotezy niestety stoi w opozycji to faktów, które mówią, że obróbka termiczna usuwa (zabija) pasożyty i bakterie znajdujące się w gotowanym pokarmie a ponadto zwiększa biodostępność składników odżywczych w wielu przypadkach (dotyczy to zarówno mikroelementów i witamin /niektóre karetonoidy np likopen/ jak i protein). Zwolenników zbóż może ucieszyć fakt, że to gotowanie właśnie (ale też kiszenie i fermentowanie) unieczynnia wiele toksyn w ziarnach (np inhibitory proteaz). Przykładowo, surowa gryka zawiera fagopirynę która ma szkodliwy wpływ na ludzi i zwierzęta (fotouczulający). I w końcu – gotowanie zmniejsza ilość pestycydów zawartych w roślinach.
Osobiście nie znalazłem żadnych badań, które potwierdzałyby bezdyskuzysjnie, że zdrowiej jest jesć produkty surowe niż gotowane (poddane obróbce termicznej). Ale widziałem w kilku książkach (albo publikacjach), że szczególnie intensywna leukocytoza zachodzi wówczas, kiedy do czynienia mamy z pieczeniem – co może być wyjaśnione poprzez obecność toksyn, które pochodzą ze spalania drewna (formaldehydy, aldehydy, izotopy).
Last but not least: skoro ludzie istnieją na ziemi jakieś 3-3,5 miliona lat, a ognia w kontrolowany sposób używają od miliona to na początku musieli jeść surowe produkty. ALe oznacza to też sporą szansę na ewolucyjne dostosowanie się do gotowanych pokarmów.
A z trzeciej strony: surowe jedzenie z punktu widzenia ewolucji oznaczałoby, że człowiek jadł wcześniej tylko rośliny – bo ryzyko zakażenia pasożytami z surowego mięsa byłoby ogromne (co skutkowałoby wyginięciem ludzi). Z resztą można to zauważyć w wielu religiach, które zabraniają jedzenia nieczystego mięsa (Żydzi i Arabowie – wieprzowina z uwagi na włośnicę). Jedzenie warzyw i owoców z kolei sprawia, że ilość biodostępnego białka jest niska, zaś koszt jego pozyskania wysoki (podobnie z tłuszczem). Natura nie znosi próżni ani bezsensownej pracy – skoro może uzyskać tę samą ilość energii z innego źródła mniejszym kosztem, to będzie używać tego innego źródła (tłuszczu, białek zwierzęcych).
PS. Adramel, dzieki za głos w dyskusji – sam nie znalazłem zbyt wiele na temat badań Kouchakoff’a ani pochodnych (w sensie jakościowo cennych, podwójnie ślepych, z relatywnie reprezentatywną grupą).
A wiadomo w jaki sposób Paul Kouchakoff „wykazał” że gotowane szkodzi? I czemu to się kłóci z faktem że większość żywności po obróbce termicznej ma wyższe właściwości odżywcze, lepiej się przyswaja. Np takie jajka – gotowane/smażone dużo lepiej się przyswajają niż surowe. Dotyczy to wielu pokarmów(jeżeli nie wszystkich).
Wiec ja bym poprosił bezpośrednio odniśnik do „badań” tego pana, najlepiej z recenzją.
Witam, mam parę pytań dotyczących żywienia wysokotłuszczowego optymalnego.
Otóż razem z narzeczonym jesteśmy na tej diecie od prawie miesiąca.Poczatkowo zauważyliśmy spadek wagi, jak to się zwykle dzieje, kiedy się zmniejszy spozycie weglowodanów.Zrezygnowaliśmy z wszelkich cukrów, miodu nawet bananów, kasz itd. Jak już wspomniałam spadła nasza waga. Teraz zaś mija czwarty tydzien na diecie optymalnej i nasza utracona waga zaczyna powracać, moja właściwie już powróciła niestety, nie żebym była otyłą osobą, bo nawet ta powrócona waga nie jest moją nadwagą ale mimo wszystko martwi mnie tez stan rzeczy.Mój narzeczony jest z kolei bardzo zawiedziony, bo jemu właściwie bardzo zależało na zgubieniu kilku kilogramów a okazuje się, że w jego przypadku też te kilogramy utracone zaczynają powracać.Zaczyna nawet myśleć o powrocie do normalnego żywienia.
Bardzo tego nie chcę, bo tyle się naczytałam o dobrodziejstwach diety wysokotłuszczowej i wiem, że jej skuteczność została nie raz udowodniona, że wiele tysięcy ludzi wyleczyło się z wielu chorób,że tylko ten model diety ma tak naprawdę w ludzkim przypadku sens i tylko ten model jest uznany przez biochemię za właściwy.
Nie chcę powrotu do tradycyjnego sposobu żywienia, bo wiem,że nie będzie dla nas dobry.
Z drugiej strony trudno się spotykać z niezrozumieniem innych osób kiedy się nas pytają co jemy i kiedy próbują nam przetłumaczyć, że jedząc tyle jajek i tyle tłuszczu bardzo sobie zaszkodzimy.A mi brakuje argumentów, bo nie umiem powtórzyć wszystkiego o czym przeczytam niestety.
Mój narzeczony sam do końca mi nie wierzy niestety a teraz kiedy jego waga wraca zaczyna chcieć mi powiedzieć, że moja rewolucyjna dieta jest do kitu i nie działa. Wczoraj powiedział mi też, że ja chyba oszalałam, że jem codziennie minimum cztery jaja, że to może być dla mnie groźne.
A przecież dr Kwaśniewski udowadnia, że zółtko jak i szpik jest wzorcem dla człowieka i nie należy się obawiac tych potraw w naszym codziennym jadłospisie i że nasze menu powinno wręcz w te składniki obfitować.
Czy Pan Panie Rafale mógłby mi powiedzieć dlaczego nasza waga wraca, dlaczego przestaliśmy chudnąć.Nie spożywamy węgli więcej niż 1g na kg wagi ciała. Codziennie prowadze nasze dzienniki dietetyczne i zapisuję skrupulatnie co i ile zjedliśmy.Uzywam dużo smalcu i masła i śmietany, watróbki, innych tłustych mięs jak pork belly. Niestety mieszkamy w UK więc trudno jest tutaj kupić podroby takie jak serduszka, żołądki podgarla. Z podrobów mamy dostępne tylko wątróbki i nerki ale nie można ich jeść cały czas, bo bardzo szybko się przejadają.Powoli zaczyna mi brakować pomysłów co jeść.
Węglowodany są wszędzie i bardzo łatwo jest je przekroczyc w diecie.Są nawet w maśle i śmietanie, że tak naprawdę dużo nie można zjeśc. Najtrudniejsze dla nas było i jest ograniczenie owoców, które wzceśniej konsumowaliśmy w duzycz ilościach.
Czytając dużo o diecie optymalnej bardzo się pozytywnie nastroiłam do tego eksperymentu i wierzę, że cierpliwość zostanie wynagrodzona, że będzie mi dane uzyskać podobne rezultaty do innych ludzi. Ja po prostu chę być zdrowa i nie chorować na choroby cywilizacyjne i jesli żywienie optymalne zmniejsza te szanse na chorowanie a zwiększa szanse na wyleczenie z chronicznych chorób i z chorób cywilizacyjnych , to na pewno warto się temu „zabiegowi” poddać.
Marzy mi się polepszenie cery i zniwelowanie problemów z zaparciami. Odnośnie zaparć słyszałam, że jest to jedno z pierwszych rzeczy, które ulegają poprawie przy stosowaniu diety optymalnej.W moim przypadku tez tak było w poerwszych tygodniach, brzuch normalny, nareszcie nie wzdęty i nie obolały, więc cholernie mnie ten fakt ucieszył. Teraz jednak w trakcie stosowania tego modelu żywienia pojawiają się czasami problemy z regularnym wypróżnianiem, czy mam się zacząc martwić?
Przepraszam, że tak drobiazgowo się rozpisałam, ale jestem teraz w fazie niepokoju, potrzebuje wsparcia jakiegoś,może moralnego, może fachowego, żeby wytrwać w zywieniu optymalnym i żeby tego w diabły nie rzucić.
Chcę wiedzieć, że nic złego się nie dzieje, ale również, chciałabym wiedzieć dlaczego przy liczeniu proporcji i nie jedzenia cukru wraca waga i pojawia się problem regularnych wypróżnień oraz ta suchośc w ustach jest okropna.
Czy jest ktoś kto mógłby pomóc, lub mógłby doradzić gdzie szukać odpowiedzi – może jakiś kontakt do lekarza optymalnego, który by mi odpowiedział na moje pytania?
Z góry bardzo dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie mojej wiadomości.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie a w szczególności ciebie Rafale – God Bless You :)
Justyno, dieta wysokotłuszczowa/optymalna/lowcarb nie jest dietą, która pozwala na zejście poniżej tzw. wagi należnej. Czyli takiej „predefiniowanej” dla każdego z nas indywidualnie. To ma duży sens, ponieważ organizm jest w ciągłym stanie „niestałości”. Np osoby o tym samym wzroście będą mieć ten sam wskaźnik BMI, ale jedna będzie mieszkać w zimnym miejscu, inna w gorącym, jedna wykonuje pracę fizyczną (potrzeba więcej mięśni i tkanki tłuszczowej), inna umysłową, jedna z osób może być chora, inna zdrowa.
Najprawdopodobniej oboje jesteście teraz w fazie „przebudowania” struktury organizmu (choć nie wiem, jakiego typu aktywność zawodową i pozazawodową Państwo wykonują). Wcześniejesze szlaki metaboliczne (węglowodanów) zostały stłumione (bo nie jecie już ich tylu) na rzecz promocji szlaków betaoksydacji tłuszczów. W zależności od potrzeb, ten okres dopasowywania może trwać dłużej lub krócej (4-6 tygodni). Może okazać się też, że spożywacie więcej białka (powyżej 1g) niż potrzeba (wtedy zamienia się na glukozę w trybie odzysku glukozy z węglowych szkieletów aminokwasów glukogennych) a ta na tkankę tłuszczową, ale to raczej mało prawdopodobne.
Jeśli istotnie jest tak, że Wasza waga należna jest jeszcze poniżej tego, co obecnie wskazuje waga, to z pewnością będziecie jeszcze chudnąć, ale proszę pamiętać, że w przypadku diet lowcarb jest to proces EWOLUCYJNY (powolny) a nie REWOLUCYJNY (szybki) jak w przypadku innych diet. Kluczowym efektem w tym sposobie odżywiania jest dobre sampoczucie (psychiczne i fizyczne) oraz wzrost wydolności i wigoru – sam wygląd zewnętrzny jest tylko „wypadkową”.
Jeśli chodzi o urozmaicenia jadłospisu – zobacz tutaj albo tutaj – choć Paleo nie jest dietą wysokotłuszczową, to bez wątpienia jest dietą low-carb. Może okazać się, że będzie Wam łatwiej przejść na „high-fat” poprzez dietę paleo. To dla wielu osób dużo łatwiejsze, a późniejsze przejście na dietę wysokotłuszczową jest znacznie prostsze.
Teraz co do objawów. Rzeczywistym problemem jest to, że nie masz swobodnego dostępu do nieprzetworzonej żywności. Wiem jak trudno o śmietanę ze śmietany w UK (ale i w całej Europie). Każda zawiera skrobię, mączkę chleba świętojańskiego, a często nie ma w niej śmietany tylko serwatka i tłuszcz. Napisałaś o cerze – jeśli obserwujesz na niej jakieś wypryski, może to oznaczać nadmiar białka. Ja u siebie widzę to natychmiast – trądzić i łojotok kiedy przekraczam 2g białka na 1kg masy ciała – to mogłoby być także w korelacji z powrotem do wagi (o ile istotnie powrót wywołany jest ponownym gromadzeniem tłuszczu a nie budową mięśni).
Zaparcia mogą (ale nie muszą) być objawem jakiejś formy nadwrażliwości jelita (najczęściej wynik nietolerancji glutenu). Sprawdź to eliminując całkowicie produkty glutenowe i zawierające gluten. Drugim śladem mogą być białka jaj – używaj tylko żółtek (jest pewna grupa osób jest uczulonych na proteiny białka kurzego).
Co do suchości w ustach – przyczyn może być kilka (znowu nasuwa mi się nadmiar białka), jeden z moich znajomych miał uczulenie na jakiś składnik pasty do zębów, inny nabawił się jakiejś infekcji przez stosowanie płynu do płukania ust. Trudno mi cokolwiek doradzić i jakkolwiek do zinterpretować. Zrób mały test: myj zęby sodą. Po umyciu wypij łyżkę oliwy i „wypłucz” nią usta. Zobacz jaki będzie efekt po 4-5 dniach – czy suchość w ustach nadal jest.
Niestety, nie znam kontaktów do żadnych lekarzy w UK, którzy byliby praktykami diety lowcarb, ale proszę wypróbować Google („low-carb diet doctor”, „paleo diet md” itp).
Kwestia wpływu otoczenia jest trudna do przecenienia. Osoby, które są wrażliwe na wpływ innych bardzo źle znoszą personalne ataki środowiska. Dokładnie to samo odczuwają wegetarianie, którzy są nakłaniani do dyskusji z „mięsożercami” czy osoby na każdej z diet wśród osób, które na diecie nie są. Trudno z takimi osobami polemizować w kategoriach naukowych, bo jak wiadomo większość z takich dyskusji ma na celu nie tyle polemikę naukową, ile wykazanie wyższości swojej racji nad cudzą (osoby na diecie). Generalnie zawsze unikam tego typu dyskusji i zawsze to samo polecam innym, bez znaczenia czy mówimy o przekonaniach dietetycznych czy jakichkolwiek innych. Na świecie będą fani Hondy i BMW. Będą fani butów na wysokim i niskim obcasie. Osoby lubiące psy i ci, którzy wolą koty. Fani PCetów i Maców, Windowsa i Linuksa. I wszyscy będą chcieli się wzajemnie przekonywać o wyższości swoich racji.
Jednym z kluczowych argumentów, którego używa mój znajomy jest: historia człowieka sięga ok 3,5 mln lat wstecz. Rolnictwo i hodowlę bydła zna od 20 tysięcy lat. W jaki sposób więc w ciągu tak krótkiego czasu jego cały metabolizm miałby się nauczyć „nowego” jedzenia, którego nigdy wcześniej nie jadł (zboża), bo prowadził koczowniczy tryb życia łowcy-zbieracza?
Bardzo dziękuję za komentarz.Zapomniałam wspomnieć, że w moim przypadku bardziej niż o cyferki na wadze to chodzi mi o obtłuszczanie sie.Wagę zawsze mam w miarę stała – przy wzroście 169 warzę od 59 do 61 kg.Jednakże stosując diete niskowęglowodanową zauważam obtłuszczenie pasowe, widzę, że waga jest normalna ale urosły mi tzw boczki i ogólnie widze gołym okiem obtłuszczenie talii. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Na dodatek zakupiłam sobie psaki do sprawdzania poziomu ciał ketonowych w moczu i ostatnio rano mi wychodza dwa ++ albo co najmniej zawsze jeden +. Staram się dokładnie wszystko liczyć, tzn proporcje, nie ukrywam,że trochę czasu mi to zajmuje i najchętniej bym to wszystko w diabły rzuciła, ale nie chcę się poddawać, bo wiem,że ta dieta to rodzaj żywienia właściwy i na całe życie.
Ciekawostką jest,że wczoraj zjadłam 76 g węgli zamiast do 64 a i tak badając na drugi dzień rano mocz wyskoczyły mi 2++. Już nie wiem jak ja mam to wyregulować, żeby było dobrze. Może 1g to dla mnie niewłaściwa dawka?
A czy wam też od nadmiaru tłuszczu wychodzą krosty?Czy jest to w ogóle możliwe?
Słyszałam,że od nadmiaru białka ale ja białko trzymam zawsze w ryzach tylko ostatnio niestety „udało” mi się przesadzić z tłuszczami i wyskoczyło m i sporo bolących krost na twarzy. Czy to może mieć zwiazek z tłuszczami?
Wydaje mi się,że znowu zawracam głowę swoimi pytaniami.Proszę pomóżcie nakierować na właściwy tor. Co mogę robić źle?
Bardzo bardzo dziękuję za poświęcony mi czas. Bardzo doceniam dobre chęci.
Z zapartym tchem czekam na odpowiedź.
Dziękuje bardzo serdecznie.
Pani Justyno,
proszę sprawdzić jak się będzie Pani czuła jeśli B : W = 1 : do 0,8. O,8 nie przekraczać. Sprawdzić też trzeba czy białka nie je Pani za wiele. B : T = 1 : 3 – 4 może Pani sprawdzić. Ketony. Jeśli będzie Pani mieć trzy krzyżyki może Pani dojeść 10 g W.
Witam. Chyba już nie mam co liczyć na odpowiedź prawda? Niestety nikogo nie zainteresowałam na tyle, żeby chcieć mi odpisać. Przykro mi, ale rozumiem, że ludzie mogą miec inne sprawy na głowie niż mój problem, bo każdy ma swoje coś. Dzięki.
Mi wystarczyło pozbycie się w 100% cukru rafinowanego (czasami jak coś piekę, to używam stewii), a mimo jedzenia owoców w potwornych ilościach – schudłam prawie do rozmiarów oświęcimskich. :) Mimo to teraz zrozumiałam skąd u mnie ciągły wilczy apetyt. Powinnam może w zupełności odstawić produkty mączne (a i tak używam mąk bezglutenowych, bo przeszłam na taką dietę) oraz owoce i po jakimś czasie przestałabym chodzić non-stop głodna. Chociaż owoce wynagradzają mi zupełny brak czekolady. :(
Co ze skutkami niedoboru białka – http://www.stachurska.eu/?p=1441 ? przy okazji: Życie to białko – http://www.stachurska.eu/?p=3439 .
Trzeba wybrać źródło energii, bo powinno być jedno: albo węglowodany – http://www.stachurska.eu/?p=9928 (cukry proste w nadmiarze też nie są wskazane), albo tłuszcze – http://www.stachurska.eu/?p=3383 . Trzeba wybrać na stałe. Różnica między jedną, a drugą to dostęp organizmu do ATP, co może być istotne osobom potrzebującym dobrej pamięci, sprawnej koncentracji, refleksu, itp.
Niesamowita metamorfoza Marka K. – http://www.stachurska.eu/?p=14492 .
I pozdrowienia :)
Panie Rafale!Wątek trochę podupadł,a tu jeszcze tyle pytań!
Czy zetknął się Pan z warzywem o nazwie topinambur? Zalecany jest w diecie dla diabetyków.Zawiera inulinę,która podobno nie jest trawiona i działa jak błonnik.Ile zatem zawiera węglowodanów strawnych? Czy byłoby wskazane włączyć to warzywo do diety niskowęglowodanowej?
Co Pan sądzi o sukrinie – chemicznie jest to erytrytol i uzyskuje się go przez fermentację glukozy.W Norwegii jest dość powszechnie stosowany zamiast cukru,także dla dzieci.Ponieważ jest trochę mniej słodki niż cukier występuje też w sprzedaży jako sukrin plus.Ten plus to stewia.
Pozdrawiam serdecznie.
Pani Beato, topinambur znany w Polsce jest jako słonecznik bulwiasty – sam mam ich sporą kępkę, niesamowicie trudną do wyplenienia. Raz czy dwa jadłem ich bulwy – łatwo urwać łodygę, ale żeby je wykarczować, trzeba wykopać co do ostatniego „ziemniaczka”. Z wyglądu trochę podobna do imbiru.
Istotnie zawiera tak dużo inuliny, w zależności od gleby może być mniej lub bardziej słodki. Jest dobrym źródłem rozpuszczalnego błonnika (inulina to niestrawny oligosacharyd). Ale jej najważniejszym efektem działania jest to, że jest pożywką dla „dobrych” bakterii w naszym przewodzie pokarmowym. Skład znajdzie Pani w Wikipedii.
Jeśli chodzi zaś o ów cukier – nie miałem z nim nigdy przyjemności obcowania :) Erytrytol jest podobny chemicznie do ksylitolu (cukru brzozowego). Zawsze wychodzę z założenia, że nasze ciało jest w stanie znieść wiele, ale tylko, jeśli z tym czymś ma częsty kontakt. Podobnie jak z ksylitolem czy ze stewią – są one świetnym zamiennikiem cukru (nie psuje zębów, nie rozwija drożdżaków), jednak mimo wszystko nasz organizm częściej „kontaktuje” się z glukozą czy fruktozą (owoce, miód), niż z innymi substancjami o słodkim smaku w tak wysokim stężeniu. Stąd też zawsze zalecam ostrożność w stosowaniu tego typu produktów, nawet, jeśli są naturalnego pochodzenia. Oczywiście u osób z cukrzyca czy nietolerancją fruktozy tego rodzaju słodziki są dobrym zamiennkami, ale jak wspomniałem – lepiej dmuchać na zimne. Tutaj bardzo ciekawa lista pytań i odpowiedzi (ang) na temat Sukrinu.
Jeśli mogę: O błonnik można nie zabiegać – http://www.stachurska.eu/?p=925 .
Szanowny Panie Rafale,
z zainteresowaniem przeczytałam Pana teksty, zgadzam się w zupełności, że dietą można leczyć. Od kilkunastu lat jestem na dietach (z powodu chorób z autoagresji), ostatnie 10 na niskoglikemicznej, w zeszłym roku dodałam do niej kiełki i wydaje mi się, że lepiej się czuję. Zdecydowaną poprawę zauważyłam po dodaniu do diety ostropestu plamistego – mimo bardzo niskiego ciśnienia nie jestem śpiąca, mam energię. Olej z ostropestu nie działa na mnie tak dobrze, jak zmielony ostropest. W tym roku dowiedziałam się, że mam pierwotną marskość wątroby (wyniki wątroby jeszcze nie są złe)- kolejna autoagresja, zostaje mi dieta do końca życia, ale to raczej dieta niskotłuszczowa. Mam jeszcze nadzieję, że może to wygaśnie, tak jak „uśpiła” mi się autoagresja tarczycy. Niestety boli mnie trzustka i boję się kolejnej „nowości”. Czy można jakoś uspokoić trzustkę bez odstawiania surowych owoców?
Pani Magdo, zbawienny wpływ sylimaryny na wątrobę znany jest od wieków. Moja mama używa go jako przyprawy do każdej potrawy i sałatki, choć jeśli chodzi o stężenie, to wygodniejszą postacią są gotowe preparaty (Sylimarol, Sylicynar). Polecam lekturę u dra Różańskiego.
Ujawniona u Pani pierwotna postać marskości wątroby to kolejny przykład choroby autoimmunologicznej. Może ona mieć przyczynę w genach, ale może mieć także w utrzymującym się stanie zapalnym, który wzbudził reakcję autoimmunologiczną. Usunięcie stanu zapalnego z pewnością nie zaszkodzi, a może pomóc (jeśli to nie jest kwestia wadliwego genu).
Trudno mi się w jakikolwiek sposób odnieść do tej choroby w kontekście diety, dlatego, że komplikacje chorobowe, które rodzi Pani choroba mogą powodować kolejne choroby wynikające z dysfunkcji wątroby.
Sugerowałbym udać się do lekarza optymalnego (najlepiej o specjalności endokrynologa, proszę poszukać w Google z najbliższej okolicy). Taki lekarz będzie w stanie zaproponować dietę, która z jednej strony będzie bezpieczna dla chorej wątroby, z drugiej pozwoli na usunięcie ewentualnych stanów zapalnych.
Trzustka niestety będzie się odzywać po każdej dawce cukrów – czy to glukozy wprost, fruktozy czy węglowodanów w ogóle. Proszę także zaobserwować, czy nie odczuwa Pani dyskomfortu przy jedzeniu pokarmów wysokobiałkowych (mięso, nabiał), ponieważ czasem daje ona znaki podczas produkcji amylazy oraz innych enzymów trawiennych białek i cukrów.
Pani Magdo, polecam:
http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=4593.msg250211#msg250211 :
Admin 26.10.2013 r. o 17:05:30 pisze:
„Tłumaczenie:
Szwecja staje się pierwszym państwem, które odrzuca niskotłuszczową dietę,
na rzecz diety niskowęglowodanowej, wysokotłuszczowej
Brian Shilhavy – Health Impact News Editor
Szwecja stała się pierwszym zachodnim krajem, który rozwija narodowy program
dietetyczny, odrzucający popularne niskotłuszczowe dogmaty dietetyczne, na
rzecz diety niskowęglowodanowej, wysokotłuszczowej. Zmiana w poradnikach
dietetycznych nastąpiła po opublikowaniu wyników dwuletnich badań
niezależnej Szwedzkiej Rady ds. Technologii Medycznej. Komitet przestudiował
16.000 badań opublikowanych do 31 maja 2013 roku.
Szwedzki doktor, Andreas Eenfeldt, który prowadzi najpopularniejszy blog o
zdrowiu w Skandynawii (DietDoctor.com), opublikował niektóre fragmenty tych
badań po angielsku:
Polepszenie wskaźników zdrowotnych podczas stosowania diety
niskowęglowodanowej
„Duże zwiększenie poziomu cholesterolu HDL („dobry cholesterol”) bez
zaistnienia większych zmian w poziomie cholesterolu LDL („zły cholesterol”).
Zarówno podczas umiarkowanej diety niskowęglowodanowej, podczas której
przyjmuje się z węglowodanów mniej niż 40% ogólnie wchłanianej energii, jak
i podczas ścisłej diety niskowęglowodanowej, gdzie węglowodany stanowią
mniej niż 20% ogólnie wchłanianej energii. Co więcej, ścisła dieta prowadzi
do uzyskania lepszego poziomu glukozy u ludzi cierpiących na nadwagę i
cukrzycę oraz marginalnie zmniejsza poziom trójglicerydów”.
Dr Eenfeldt przedstawił także artykuł z lokalnej szwedzkiej gazety,
opisującej odkrycia Komitetu:
„Masło, oliwa z oliwek, kremowa śmietana i bekon nie są szkodliwymi
pokarmami. Wręcz przeciwnie. Tłuszcz jest najlepszą rzeczą dla ludzi
chcących stracić wagę. I nie ma powiązania między wysokim poziomem
wchłanianych tłuszczów i chorobami układu sercowo-naczyniowego. W
poniedziałek, SBU, Szwedzka Rada ds. Technologii Medycznej zrzuciła
informacyjną „bombę”. Po 2-letnim dochodzeniu, przestudiowaniu 16.000 badań,
raport „Dietetyczne leczenie otyłości” zmienia konwencjonalne poradniki dla
otyłych lub diabetyków. Przez długi czas system opieki zdrowotnej szerzył
opinię, że należy unikać tłuszczów, głównie nasyconych oraz kalorii. W
zamian system opieki zdrowotnej nakłonił diabetyków do jedzenia dużych
ilości owoców (= cukier) i produktów niskotłuszczowych ze znaczną ilością
cukrów lub sztucznych słodzików – ten ostatni jest niebezpiecznym bodźcem
dla osób uzależnionych od cukru. Dieta niskowęglowodanowa (LCHF –
niskowęglowodanowa, wysokotłuszczowa jest szwedzkim „wynalazkiem”) nie
będzie już uznawana za szkodliwą, kłamliwą i zachcianką nie mającą podstaw
naukowych. Raport drastycznie zmienia aktualne pomysły i doradza dietę
niskowęglowodanową, wysokotłuszczową jako najlepszą broń przeciwko otyłości.
Raport opracował komitet ekspertów składający się z 10 lekarzy – część z
nich była sceptycznie nastawiona do diety niskowęglowodanowej na początku
badań. Jednym z członków komitetu był Profesor Fredrik Nyström, z Linköping
(Szwecja) – długotrwały krytyk diety niskotłuszczowej i zwolennik
korzystnego działania nasyconych tłuszczów, pochodzących ze źródeł takich
jak masło, śmietanka kremowa i bekon”.
Niektóre cytaty profesora Nyström’a przetłumaczone na angielski przez dr.
Eenfeldt’a:
„Pracowałem nad tym tak długo. To wspaniałe uczucie mieć ten raport naukowy
i wiedzieć, że sceptycyzm związany z dietą niskowęglowodanową wśród moich
współpracowników znikł podczas pracy. Gdy wszystkie studia naukowe są
podsumowane, rezultat jest niezaprzeczalny – nasz głęboko osadzony lęk przed
tłuszczem jest kompletnie bezzasadny. Nie tyje się od tłustego jedzenia, tak
samo jak nie dostaje się arterosklerozy od wapnia lub nie staje zielonym od
zielonych warzyw.”
Nyström długo namawiał do znacznego zmniejszenia przyjmowania bogatych w
węglowodany pokarmów zawierających duże ilości cukru i skrobi, w celu
utrzymania zdrowego poziomu insuliny, lipidów we krwi i dobrego
cholesterolu. To w praktyce oznacza unikanie cukru, ziemniaków, makaronów,
ryżu, mąki pszenicznej, chleba, oraz użycie oliwy z oliwek, orzechów, masła,
śmietany kremowej, tłustych ryb i tłustszych kawałków mięsa.
„Jeśli jesz ziemniaki, mógłbyś równie dobrze zjeść cukierki. Ziemniaki
zawierają glukozę w łańcuchach, które w przewodzie pokarmowym zamieniane są
na cukier. Taka dieta powoduje zwiększony poziom cukru we krwi, a później
drastycznie zwiększa poziom hormonu insuliny.”
„Jest wiele mantr, które akceptujemy jako prawdy:
-„Kalorie to kalorie, bez znaczenia skąd pochodzą”
-„Wszystko zależy od balansu między pochłanianymi ilościami kalorii, a
zużywanymi”
-„Ludzie są grubi, ponieważ zbyt mało się ruszają”
-„Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia”
Oczywiście to nie są prawdy. Tego typu nonsensy sprawiają, że ludzie z
problemami wagowymi źle się czują sami ze sobą. Jak gdyby wszystko było
spowodowane ich gorszym charakterem. Dla wielu ludzi większa ilość
przyjmowanego tłuszczu oznacza, że czują się nasyceni, dłużej w takim stanie
pozostają i nie muszą jeść co kilka minut. Z drugiej strony – nie będziesz
czuł się nasycony po wypiciu Coli lub po zjedzeniu czegoś niemal
beztłuszczowego, jak np. niskotłuszczowe jogurty owocowe pełne cukru. Pewnie,
ćwiczenia fizyczne są wspaniałe pod wieloma względami, ale to od czego
głównie zależy waga, to dieta.”
Co USDA* aktualnie koryguje w swoich przewodnikach?
Literatura naukowa zawierająca opis niebezpieczeństw związanych z
rafinowanymi węglowodanami i korzyści ze spożywania zdrowych tłuszczów
pojawiała się przez dekady. Jednym z prawdopodobnych powodów, dla których te
badania zostały przeprowadzone w Szwecji jest fakt, że wiele osób faktycznie
przestrzegało zaleceń takich diet. Aktualnie w Szwecji około 14% populacji
cierpi na nadwagę – w porównaniu – jedna trzecia populacji w USA.
Czy Stany Zjednoczone podążą za USDA i skorygują swoje poradniki
dietetyczne? Raczej nie. Jak wcześniej wspomniałem w opublikowanym artykule
You the Taxpayer are Funding the Agri Business Takeover of our Food Supply
(Ty podatniku fundujesz Agro-biznesowi przejęcie naszych zapasów żywności),
poradniki odżywiania USDA faworyzują mocno dotowane uprawy, takie jak:
pszenica, soja i kukurydza. Polityka jest aktualnie zbyt silna w Stanach, by
pozwolić na zmiany dietetyczne, prowadzące do zmniejszenia dochodów
korporacji oraz ich produkcji taniego jedzenia dominującego światowe zapasy
żywności.
Porady dotyczące diety niskowęglowodanowej, wysokotłuszczowej zaczęły się
pojawiać w latach 20.XX wieku, gdy została rozwinięta idea diety
ketogenicznej w Szpitalu John’a Hopkinsa. Była ona stosowana w leczeniu
dzieci cierpiących na epilepsje, które nie reagowały na leki. Z nadejściem
poradników dietetycznych USDA, zaczynając od raportu McGover’na w latach 70.,
gdzie tłuszcz został potępiony, system opieki zdrowotnej promował diety
niskotłuszczowe. Można zobaczyć oryginalny materiał telewizyjny dotyczący
tego raportu z 1977 roku w klipie na YouTube od The Fat Head.
W 2002 roku dziennikarz naukowy Gary Taubes rozpoczął pisanie o
niebezpieczeństwach związanych z dietą wysokowęglowodanową i korzyściach
diety wysokotłuszczowej. Jego praca została opublikowana zarówno w N.Y Times
i Time Magazine. Artykuł miał tytuł „What If It Were All a Big Fat Lie!”
(„Co, gdyby to wszystko było jednym wielkim tłustym kłamstwem!”). Główny
nurt mediów zakrywa prawdę o błędach niskotłuszczowej diety już od wczesnych
lat 2000. A dr Atkins i jego niskowęglowodanowa, wysokotłuszczowa dieta,
która istnieje od wielu lat, zbiera od tegoż czasu ogromne grono ludzi
idących tym śladem. Różne formy tej diety istnieją dzisiaj w Stanach, lecz
wciąż są uważane za skrajne i ekstremalne. Dieta ta jest ciągle atakowana
przez rząd i system medyczny, mimo że firmy farmaceutyczne spieszą się z
patentowaniem leków naśladujących efekty ketozy w diecie, głównie podczas
leczenia raka, co jest największym rynkiem udziałowym dla firm
farmaceutycznych.
Podczas gdy Szwedzi poczynili ogromny krok naprzód, postępując zgodnie z
zaleceniami komisji, która przestudiowała 16.000 badań i potwierdziła
naukowo to, co istniało od wielu lat, nikt nie spodziewa się, żeby Stany
Zjednoczone miały zrobić cokolwiek podobnego w najbliższym czasie.
To zależy od Ciebie, czy zrobisz własne badania, by zrozumieć PRAWDZIWE
fakty o zdrowej diecie (podkreślenie TS).
USDA – odpowiednik polskiego ministerstwa rolnictwa
tłumaczenie: Eryk Henne”
dot. http://healthimpactnews.com/2013/sweden-becomes-first-western-nation-to-reject-low-fat-diet-dogma-in-favor-of-low-carb-high-fat-nutrition/ .
Może się przyda: Żywienie przy dysfunkcji trzustki – http://www.stachurska.eu/?p=8897 .
Panie Rafale, bardzo dziękuję za odpowiedź. Pod opieką lekarzy jestem od dawna, choć dieta dla nich nie ma znaczenia… Cukry, poza owocami (w zasadzie jabłka i niewielka ilość polskich owoców sezonowych), wykluczyłam już dawno, w zasadzie żyję na chudym gotowanym mięsie, sałacie, natce pietruszki i kiełkach, bardzo lubię nabiał, ale został mi już tylko niskotłuszczowy kefir. Zastanowiła mnie informacja o wpływie białka na trzustkę, muszę się poobserwować, tylko co jeść, jeśli ograniczę białko? Życie staje się coraz ciekawsze…
Pozdrawiam serdecznie
Magda
Witam,
Bardzo dużo o poziomie cukru we krwi i zabrakło mi np o tym jak to obniżyć np cynamon http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/23102179
Pozdrawiam
Paweł
Dr Agata Płowecka:
„”„Zawierzyłam wiedzy zdobytej w Akademii Medycznej i przez 20 lat raczej szkodziłam pacjentom, zamiast im pomagać”.
dr Ewa Pietkiewicz-Rok
Te słowa jednej z lekarek doskonale odzwierciedlają sytuację, jaka towarzyszy leczeniu dużej grupy schorzeń wątroby. W tym temacie medycyna w dalszym ciągu niewiele ma do powiedzenia i często nie znajduje innego sposobu, jak tylko przeszczep.
Wątroba jest jednym z najbardziej wrażliwych narządów w organizmie człowieka. Można powiedzieć, że narząd ten ponosi konsekwencje wszelkich błędów w żywieniu oraz wprowadzania do organizmu wszelkich trucizn, związków chemicznych, farmakologicznych leków oraz nadmiaru alkoholu.
Wątroba jest miejscem aktywnych przemian metabolicznych – jej funkcją jest wytwarzanie, magazynowanie i uwalnianie zasobów glukozy w zależności od potrzeb metabolicznych. W narządzie tym odbywa się także przekształcanie węglowodanów i białek w tłuszcze, synteza lipoprotein (LDL i HDL), fosfolipidów, cholesterolu, kwasów żółciowych. W zakresie przemiany białek wątroba ma funkcje niepowtarzalne – bierze udział w wytwarzaniu protein osocza, czynników krzepnięcia. Wątroba jest końcowym etapem przemian aminokwasów – tu odbywają się procesy rozpadu metabolicznego białek. Są one rozkładane do mocznika, który jest wydalany dalej przez nerki. Narząd ten gromadzi witaminy A, D i B12 oraz żelazo. Wszystkie trucizny i leki wchodzące do organizmu muszą być przerobione i zniszczone właśnie przez wątrobę…” Więcej – http://www.stachurska.eu/?p=5910 .
witam,czytam to wszystko jednym tche.Baardzo pouczające i wciągające.Mam pytanie:jakie jest zapotrzebowanie dzienne na tłuszcze?
Elu, Adramel udzielił już dobrej odpowiedzi. Ujmując tę sytuację bardziej opisowo:
1. białko (aminokwasy) potrzebne są do budowy i remontów komórek naszego ciała. Część z nich umiemy zrobić sami (endogenne) ale większość musimy pozyskać z pożywienia (egzogenne).
Nadmiar białka można „rozmontować” do glukozy (tzw. węglowe szkielety aminokwasów glukogennych) a następnie zrobić z tą glukozą to, co akurat potrzeba – spalić w komórkach albo zamienić w trójglicerydy i zmagazynować w tkance tłuszczowej „na później”
2. węglowodany – ich trawienie sprowadza się w zasadzie do takiego ich przebudowania, aby powstała z nich glukoza (lub fruktoza ale zajmijmy się glukozą). Jak z powyższego, glukozę można spalić (rozgrzać piec do dalszego „palenia” tłuszczem), albo zmagazynować.
3. tłuszcze – podobnie jak w przypadku glukozy można je spalić lub zmagazynować (w formie trójglicerydów w tkance tłuszczowej), ale dodatkowo łańcuchy wolnych kwasów tłuszczowych można wmontowywać w błony komórkowe (sławetne kwasy tłuszczoweg omega-3 – EPA i DHA) więc pożytek z nich jest większy niż z węglowodanów ponieważ nie dość, że stanową lepsze źródło energii (9kcal wobec 4kcal z glukozy lub białka) to jeszcze niektóre z nich przydają się naszemu ciału.
I teraz: nadmiar białka (po wykonaniu niezbędnych remontów oraz budów) zostaje strawiony – czyli w uproszczeniu przerobiony na glukozę, bo tylko w tej formie można białko zmagazynować. Ponieważ trawienie takiego białka to proces energochłonny (potrzeba też wielu enzymów i witamin) stąd lepiej nie obciążać bezsensownie organizmu i zjadać optymalną ilość tegoż białka (wysokiej jakości np. z żółtek jaj) ustalonego na poziomie 1g na 1kg należnej masy ciała zdrowej osoby (chore osoby i w rekonwalescencji potrzebują więcej wartościowego białka na „remonty”).
Nadmiar węglowodanów, po zamianie na cukry poste (glukozę, fruktozę) – jeśli może być spalony to super. Ale jeśli nie – łączy się w wątrobie w trójglicerydy (fruktoza jest tutaj dość specyficzna) i potem wędruje do tkanki tłuszczowej aby czekać na czas głodu, który zasygnalizuje hormon glukagon. Stąd duża podaż węglowdanów rodzi budowanie dużej tkanki tłuszczowej.
I ostatni – tłuszcz. Nadmiar tłuszczu, po rozmontowaniu do wolnych kwasów tłuszczowych może zostać dołączony do glukozy tworząc trójgliceryd i spocząć jako magazyn energii w tkance tłuszczowej. Czyli tyjemy. Ale jeśli glukoza się nie pojawi – wówczas trójgliceryd nie powstanie. W uproszczeniu, wolny kwas tłuszczowy będzie sobie krążył po naszym ciele aż jakaś komórka go nie podejmie i nie spali. Ponieważ proces ten będzie wyzwalał szereg innych reakcji hormonalnych (antagonizm insuliny i glukagonu), które informują mózg „dziękuję, mam energię, nie potrzebuję jej więcej” – apetyt zostaje wyłączony i długo się nie włącza (ponad 2x większy ładunek energetyczny tłuszczu wobec glukozy). Co równie ważne, wówczas nie ma we krwi nadwyżej insuliny (która pojawia się wyłącznie w obecności dużych ilości glukozy), więc apetyt jest zahamowany, we krwi krąży glukagon, który – jeśli wolne kwasy tluszczowe zostaną strawione – uwalnia trójglicerydy z tkanki tłuszczowej i kieruje je do spalenia. Stąd, osoby na diecie niskowęglowodanowej i wysokotłuszczowej nie czują panicznego głodu tak jak osoby, które żywią się węglowodanami. Cały proces znacznie uprościłem po to, aby był bardziej czytelny.
Ostatnia rzecz: można się przejeść zarówno cukrem (węglowodanami) jak i tłuszczem (białkiem także). W przypadku cukru oznacza to jednak błyskawiczną reakcję organizmu, wyrzut insuliny (ospałość) a często mdłości. W przypadku tłuszczu sytuacja wygląda inaczej – sygnał do mózgu idzie zdecydowanie dłużej (dlatego tłuste posiłki należy jeść powoli), nie powoduje ospałości, u niektórych osób może powodować nudności lub odrzucenie od pożywienia (organizm „wyczuwa” ładunek energetyczny za pomocą ponderostatu).
Z doświadczenia (mojego i innych): z trudem przychodzi zjedzenie większej ilości tłuszczu niż 5g na 1kg masy ciała na dobę, przy zachowaniu 1g węglowodanów i 1g białek. Dla osoby ważącej 50 kg Oznacza to przykładowo: 300g ziemniaków (50g węglowodanów), 200g piersi z kurczaka (50g białka) oraz 250g masła. Kto próbował zjeść 1 kostkę masła (200g) ten wie co mam na myśli pisząć, że tłuszczem „nie da się przejeść” :)
Last but not least: niezależnie od tego, czy mówimy o tłuszczu, białku czy węglowodanach należy pamiętać także o tempie przesuwania się treści żołądkowej w przewodzie pokarmowym. Ludzie mylnie sądzą, że wszystko co zjedzą podlega stawieniu. Wcale tak nie jest, ponieważ trawienie odbywa się w różnych miejscach przewodu pokarmowego i jest uzależnione od funkcji wielu narządów oraz zawartości enzymów w sokach trawiennych. Może więc okazać się, że po posiłku obfitym w tłuszcz nie uda się go wchłonąć, ponieważ wątroba nie wyprodukowała wystarczającej ilości żółci i tłuszcz ten zostanie wydalony z kałem.
W zasadzie takie same jak na węglowodany – czyli zerowe. W przypadku niedostarczania w pożywieniu tłuszczy organizm sam je sobie „zrobi” z węglowodanów. Acz po pewnym czasie może to się odbić na zdrowiu. Ale nie z braku tłuszczy w pożywieniu a nadmiaru węglowodanów.
Jestem ogromną fanką bloga. Od paru lat coś tam czytam o zdrowiu.
Chciałam zadać pytanie, ale najpierw opiszę mój przypadek.
Urodziłam się podobna bardzo chuda. Przez pierwsze 25 lat życia byłam okazem zdrowia. Choroby wieku dziecięcego przechodziłam łagodnie. Może z raz zachorowałam na jakąś grypę. Wyniki badań zawsze wzorowe itd. Jednak od dziecka cała rodzina pracowała nad moją masą ;). „Dzięki’ temu do dziś mam np. wstręt do wątróbek, cielęciny i paru innych potraw, które we mnie wmuszano, celem podtuczenia ;) Wysiłki na nic się zdawały, byłam chudym dzieckiem, nastolatką i od klasy maturalnej moja masa ciała nie zmienia się o więcej niż 1 kg :P Jednak w międzyczasie moja dieta ulegała zmianom. W domu rodzinnym jadłam tradycyjne obiady, bezmięsne posiłki tyko w piątki, zero przetworzonej żywności, raczej przyzwoite żywienie (choć osobiście unikałam niektórych mięs, np. tłustych). Wyjazd na studia rozpoczął dietę „tak jak lubię” i „tak jak modnie”. Czyli przez kilka lat jechałam niemal wyłącznie na węglowodanach. No i powoli zaczęły się problemy ze stawami, jelitami, skórą itd. Wreszcie choroba męża była punktem zwrotnym. 2 lata temu przeszliśmy na dietę, mniej więcej taką jak tutaj Pan proponuje, z dodatkowym naciskiem na niespożywanie pokarmów z toksynami. Oboje jesteśmy coraz zdrowsi, tyle że mąż mocno schudł, a ja może z 200 g :P.
Chciałam zapytać, jak to możliwe (z fizjologicznego i biochemicznego punktu widzenia), że całe życie (a liczę lekko ponad 30 wiosen ;)) jestem chuda (mam ponoć niedowagę 4-5 kg? Szczególnie zastanawiam się czemu nie przytyłam, gdy przez kilka lat żywiłam się samym cukrem? Wyobrażam sobie, że gdzieś po drodze mogłam mieć jakąś insulinoodporność, czy coś z hormonami się pokręciło, ale czemu niezależnie od tego co i ile jem moja masa ciał jest niezmienna?
emigie, dziękuję za Twoją historę. Aż chciałoby się odpowiedzieć czymś równie opisowym i emocjonalnym ale niestety będzie to odpowiedź bardzo prozaiczna.
Nie ma jednego wzorca bo każdy z nas jest inny. Nawet bliźnięta jednojajowe mają inne organizmy, mimo, że identyczne DNA – a to za sprawą tego, że wraz z wiekiem zmienia się ich otoczenie. A skoro zmienia się środowisko to oddziaływuje ono na organizm.
Przykładowo, ekspresja jakiegoś Twojego genu mogła sprawiać, że inaczej „obsługujesz” cukier i trójglicerydy niż większość ludzi (spójrz wstecz w swojej rodzinie). Z drugiej strony ludzki organizm w młodym wieku ma ogromne możliwości kompensacyjne (które kończą się po przekroczeniu 23-25 lat) – przykładowo, potrafi nieprzerwanie pobierać wapń z kości aby utrzymywać organizm w homeostazie – i dopiero po przekroczeniu 30-stki zaczynają się problemy.
Mogą to być także „problemy” wynikające z nieodpowiednich proporcji enzymów trawiennych. Znam osobę, która ma kłopoty z produkowaniem wystarczającej ilości amylaz (ślinowej i trzustkowej) i nie jest w stanie trawić właściwie węglowodanów (wydala dużą ich część w niestrawionej formie) w efekcie może jeść ich masę, a i tak nie zostaną zamienione na glukozę (zwłaszcza wielocukry i skrobia).
Tak więc przyczyn twojej „szczupłości” może być wiele i każda z nich jest warta odrębnej, dogłębnej analizy. Ważne jest to, że czujesz się zdrowo i Twoje samopoczucie jest dobre, zwłaszcza, że po zmianie diety odnotowujesz sukcesywną poprawę zdrowia.
Dzięki za odp.
Wiadomo, że każdy jest inny, a już tym bardziej ja ;) Bez zmienności osobniczej nie byłoby ewolucji!
Wiem też, że mój „problem” nie interesuje zbyt wielu, bo dziś wszyscy chcą chudnąć, a nie tyć;) Ja też już nie chcę. Ale chciałabym zrozumieć jak to u mnie działa. W rodzinie raczej wszyscy mają normalną budowę, ani grubi ani chudzi. Więc albo akurat dostałam od rodziców wyjątkowo szczupłe zestawy genów, albo dzieje się coś natury epigenetycznej.
A ta niewystarczająca ilość amylazy to się objawia jakoś poza słodkim ;)kałem?
A tak dla innych, którzy zaplątaliby się przypadkiem do tego tekstu. Świadectwo krótkie ;) Mąż miał diagnozę Leśniowskiego-Crohna i 4 lata poruszał się o kulach (zapalenie kości udowej C. perfringens, po złamaniu otwartym). Zmiana stylu życia i od 2 lat nie bierze żadnych leków i nie ma objawów ze strony jelit oraz nogi. Ja wyhodowałam sobie chondromalację, łojotokowe zapalenie skóry i kandydozę. Od roku kolana funkcjonują bez bólu, grzyba trzymam w ryzach :) Też żadnych leków i suplementów.
Jeżeli komuś zaczyna się sypać zdrowie, to warto się zastanowić co robi nie tak, a na pewno coś robi i na pewno coś może poprawić :)
pozdrawiam
emigie, nikt kału takiej osoby nie próbował (conajwyżej badano go labolatoryjnie, a nie organoleptycznie :)) ale nie będzie on wcale „słodki” z uwagi na metabolizm bakterii i grzybów znajdujących się w jelitach.
Cieszę się, że zauważyłaś u siebie i męża znaczną poprawę, jeśli chodzi o wymienione choroby i dolegliwości. Mogę jedynie podejrzewać, że eliminacja glutenu (a być może także nabiału) wystarczyła, że by załatwić problemy. Choroba Leśniewskiego-Crohna jest klasyką związaną ze stanami zapalnymi jelit (nieszczelność jelit, podrażnienie jelit – IBD) i gluten odgrywa tutaj niebagatelną rolę, podobnie jak psiankowate (z uwagi na glikoalkaloidy). Jednak czytelnicy byliby wdzięczni, gdybyś mogła nieco szerzej opisać zastosowaną zmianę sposobu odżywiania i stylu życia. Zgodzisz się?
Panie Rafale, na razie podchodzę to tego z pewnym dystansem, choć nie ukrywam, że w głowie, coś mi się kołacze, że coś w tym jest. Myślę, że wypróbuję Pańskie zalecenia żywieniowe niedługo i sprawdzę efekty. Do tego czasu czy mógłby Pan powiedzieć coś na temat smażenia na tłuszczu? Wiele się słyszy, że smażenie na tłuszczu jest rakotwórcze, że tworzą się tłuszcze trans. Będę wdzięczny jeżeli ustosunkuje się Pan również do komentarza Pana Marka z 31.08.2013r w artykule o cholesterolu. Sam mam rzekomo wysoki poziom cholesterolu. Pozdrawiam :)
Panie Tomku, tak jak napisałem w tekście o cholesterolu, jedynym problemem w smażeniu produktów na smalcu wieprzowym/kaczym/gęsim jest powstający podczas smażenia oksycholesterol (utleniony cholesterol). On będzie powstawał nawet wówczas, gdy nie smażymy ponieważ w zasadzie każda substancja podlega utlenianiu. Jednak ten oksycholesterol przedostaje się w zdecydowanie mniejszych ilościach do naszego krwioobiegu niż roślinny odpowiednik – oksyfitosterol (szczegóły i badania w artykule).
Na czym smażyć?
W Polsce najłatwiej o smalec wieprzowy i to jego polecam. Do drobiu używam tłuszczu gęsiego (dość drogi – ok 16 zł/ 1kg, ale bardzo dobry w smaku), podobnie tłuszczu kaczy (trudny do dostania). Niegdyś dostępny był łój wołowy, świetny do smażenia mięs, dzisiaj praktycznie nie do dostania (zwłaszcza nerkowy, biały).
Istotne jest to, aby smażenie odbywało się we właściwej temperaturze. Trudną ją wyczuć zwłaszcza osobom, które nie smażą zbyt wiele więc podpowiem – tłuszcz zwierzęcy jest dobry wtedy, kiedy zanudzona w nim drewniana łyżka pokrywa się drobnymi bombelkami – albo – kiedy położony kawałek mięsa zaczyna lekko skwierczeć. Kiedy przegrzejemy smalec – zaczyna dymić (trójglicerydy rozbijają się do pojedyńczych wolnych kwasów tłuszczowych) i staje się niezdrowy (ale i niesmaczny).
Kolejnym pod względem dostępności jest masło klarowane (albo masło w ogóle) które jest świetne, póki nie zostanie – wówczas białko w nim zawarte ulega spaleniu, często wytwarzająć akroleinę (ma właściwości rakotwórcze /ale rakotwórcza sama w sobie nie jest, jedynie jest drażniąca/). Stąd polecam masło do niskotemperaturowego pieczenia i smażenia (np. ryby czy jajka lub długotrwałe, w 80 stopniach np. mostki cielęce).
W dalszej kolejności dostępności mamy oliwy: pomace (z wytłoczyn, tłoczenie na zimno lub gorąco) i extra virgin (z oliwek, tłoczona na zimno).
Praktycy mówią, że lepiej do smażenia używać oliwy pomace z uwagi na to, że virgin ma jeszcze „delikatne” frakcje kwasów tłuszczowych, które na patelni szybko się utlenią i rozbiją. Osobiście podchodzę do tego zdroworozsądkowo – dawniej ludzie wyciskali oliwy prasą, ewentualnie gotowali liwki i zbierali tłusty osad z góry. Myślę, że to dyskusja w stylu ile diabłów zmieści się na czubku szpilki.
Ostania kategoria, najtrudniej dostępna w Polsce to nierafinowane oleje kokosowy i palmowy. Bogate w nasycone i jednonienasycone kwasy tłuszczowe, znoszą dobrze wysokie temperatury i świetnie smakują. Niestety u nas mamy albo wersje z syntetycznymi „trans-” albo rafinowane. Ale dla wegetarian, którzy chcą przejść na low-carb to jedyne dostępne poza oliwą tłuszcze.
I słowo o tłuszczach „trans” które mają taką złą passę. Naturalnie występujące kwasy tłuszczowe z izomerami „trans” (np. obecne w maśle) są dla nas zdrowe. Problemem są te, które wytworzone zostały sztucznie (np. podczas uwodornienia olejów roślinnych w celu stworzenia margaryny, jełczenia oleju roślinnego lub jego złego przechowywania) albo w sytuacji wielokrotnego ogrzewania oleju.
Właśnie – oleju roślinnego (czy szerzej, wielonienasyconych kwasów tłuszczowych). Więc problemem jest smażenie na tłuszczach roślinnych (zwłaszcza wielokrotne, długotrwałe) a nie na stałych tłuszczach zwierzęcych (w których ilość wielonienasyconych kwasów tłuszczowych jest zdecydowanie mniejsza).
Za brak odpowiedzi dla Pana Marka przepraszam, ale mam coraz mniej czasu na hobby związane z blogiem, dlatego staram się jak mogę, żeby każdemu „kiedyś” odpowiedzieć, co wcale nie jest proste, choćby z uwagi na fakt, że staram się zawsze aby odpowiedzi były pełne i rzeczowe zamiast skrótowego „tak/nie” :)
O,o, może się przyda: Jak i na czym smażyć – http://www.stachurska.eu/?p=14705 :)
Cholesterol ludzie długowieczni mają wysoki. Istotne w badaniu jest poziom HDL oraz trójglicerydów. Trójglicerydy – wysokie – odpowiadają za miażdzycę. Polecam lekturę książek: Waltera Hartenbacha oraz Uve Ravnskova nt cholesterolu.
Witam panie Rafale trochę tu ucichło,po piewsze szacun za wiedzę ale ja z zapytaniem co do tolerowania tłuszczy przez mój organizm a mianowicie mam zaraz zgagę po nich musze poprostu jeść nie wielkie ilości a nie raz podchodziłem do diety wysokotłuszczowej bo wiem że same plusy są niej.Nie wiem czy brakuje mi jakis enzymów do ich trwawienia,czy za mało żółci produkuje? pozdrawiam i czekam na odp.
Panie Darku – tu ucichło, ale w innych częściach serwisu huczy jak w ulu :) Zgaga występuje częściej na diecie wysokobiałkowej (początkowo) niż wysokotłuszczowej. Jeśli jednak się pojawia, to często w początkowym okresie (zazwyczaj wynika to ze zbyt obfitych posiłków – 'stare’ odruchy żywieniowe), kiedy błona żołądka była regularnie podrażniania w poprzednim modelu żywieniowym (np. występował refluks).
Proszę wyeliminować na tydzień całkowicie produkty mączne (chleb, makaron, mąki, kasze za wyjątkiem gryczanej i jaglanej) i zobaczy Pan czy jest jakaś różnica. Czasem, kiedy w posiłkach występuje za dużo węglowodanów taka zgaga także może się pojawić – to sprawa mocno indywidualna. Podejrzewanie braku enzymów/stężenia kwasu żołądkowego to ostateczność, zazwyczaj to coś bardziej prozaicznego.
Może Pan zrobić test, pijąc tylko tłustą śmietanę (22%, bez dodatków – np czerwona z Piątnicy) albo zjadając smażoną na maśle lub smalcu jajecznicę z samych żółtek.
Żeby „naturalnie” ulżyć w zgadze – polecam szklankę śmietany (22%) albo zmielić po 1 łyżeczce kminku i majeranku i zjeść bez popijania.
Panie Rafale. U mnie od kilku dni ca lkowita rewolucja.Muszę się przyznać , że trochę się boję-ale zgadzam się z Panem-5 posiłków dziennie i człowiek ciągle głodny, ciągle myśli o jedzeniu…
Jestem laikiem,więc niech mnie Pan prostuje-dla mnie torem nie do przeskoczenia jest nie jedzenie chleba- to było moje życie ,więc proszę się nie dziwić,że organizm domaga się tego.
Ale to taka dygresja-moja słabość.A teraz pytanie. Tak jak Pan powiedział od kilku dni jem tłuste posiłki- rzeczywiście nie jestem głodna, ale spodnie są na styk . Co robie nie tak a może tak ma być na początku. I następne pytanie. Za kilka dni wyruszam w drogę co zabrać do jedzenia aby uniknąć chleba i słodyczy . Bardzo proszę o pomoc
Pani Elu, kwestia apetytu na chleb nie wynika wcale ze słabości charakteru – każdy kto czytał jakieś „bezglutenowe” książki albo „Życie bez pszenicy” W. Davisa lub „Smacznego! Chorzy z powodu zdrowiego jedzenia” wie, że za ten niepohamowany apetyt na pieczywo odpowiadają opiaty, które się w nim wytwarzają (podobnie działające jak heroina, kokaina czy opium).
Stosując zasady diety niskowęglowodanowej należy pilnować ilości węglowodanów przy założeniu, że nie pochodzą one od produktów mączno-zbożowych i cukru (chodzi o wysoki ładunek glikemiczny). Proszę się nie zrażać tym, że w ciągu kilku dni nie widać zmian w obwodzie. To nie jest dieta cud, która odparuje wodę z człowieka w 3 dni (do tego wystarczy pić moczopędne herbatki i tak robi wiele modelek). To model żywieniowy, który rezultaty przynosi z pewnym opóźnieniem – zazwyczaj widać je już 10-14 dni od zastosowania ale to zależy w dużej mierze od indywidualych predyspozycji (stanu organizmu).
Proszę nie przejmować się „spodniami na styk” – po 2 tygodniach wszystko zmieni się in plus (przy założeniu trzymania w ryzach węglowodanów – 1g. na 1kg należnej masy ciała – w uproszczeniu wzrost w cm – 100). Sugerowałbym dietę wysokotłuszczową bardziej niż białkową więc trzymanie się 1g białka na 1kg należnej masy ciała a reszta z tłuszczu.
Ważne, aby to były Pani ulubione tłuszcze – masło, śmietana, smalec (z cebulką i skwarkami), oliwa, orzechy, kokosy ewentualnie awokado (są dość drogie i trzeba umieć je wybrać aby były lekkomiękkie ale jeszcze bez brązowych plamek).
Co jeść w drodze? Pytanie trzeba poprzedzić tym, co jeść przed drogą :) Wiele osób ma problem z jedzeniem śniadania ale bez tego ani rusz. Śniadanie powinno być zjedzone i powinno być wysokokaloryczne. Załóżmy jednak, że ktoś wstaje o 3 rano i jeszcze jego organizm się nie przestawił.
Na drogę proponowałbym dwa warianty: prosty i szybki: kupić wcześniej 2-3 kokosy, rozłupać je i jeść miąższ kokosów (to, z czego robi się wiórki kokosowe). Daje poczucie sytości, ma dużo tłuszczu a węglowodany są w wystarczająco „trudnej” postaci, aby nie powodować skoków insuliny.
Druga wersja: sałatka do pudełka – sałata lodowa, ogórki kiszone, cebula, smażony boczek, prażony słonecznik, oliwa – co kto lubi – ocet balsamiczny albo łyżeczka musztardy do przyprawienia i gotowe.
Inny wariant: tłusty ser biały mieszany z tłustą smietaną (22% z Piątnicy – nie ma żadnych dodatków, nie jest homogenizowana – 36% zazwyczaj ma już dodatek karagenu). Do takiego sera co to komu pasuje – cebula, zioła, tarta marchew, ryba wędzona.
Ostani przykład – ja zawsze piekę dzień wcześniej boczek albo podgardle – następnego dnia kroję je w plastry i zabieram ze sobą przegryzając ogórkiem kiszonym.
Bardzo dziękuję za tak obszerne wyjaśnienie.Proszę o mnie nie mysleć ,że jestem jakimś tam podlotkiem, który marzy o super-lini. mam 56 lat jestem osobą stateczną i mam wielki problem z cholesterolem. Zawsze go było za dużo. No więc tabletki i jeszcze raz tabletki. Po nich się czulam żle i ciągle szukałam odp. jakie wartości są wartościami normalnymi. Znalazłam książkę Pana Hartenbacha kardiologa o oszukiwaniu ludzi a pożniej po nitce do kłębka -znalazłam Pana. I b. się cieszę. A tabletki odrzuciłam-zobaczę co mój organizm zrobi… Dziękuję za Sałatki- Napewno je zrobie. Wszystkie przepisy wykorzystam. I muszę się pochwalić- od 3 dni bez cukierków.Żaden mus-po prostu nie chcę. A pieczony boczek-matko kiedy go jadłam!!Nie pamiętam!Proszę mi wybaczyć rozgardiasz ,ale trudno jest p[rzejśc nad tym wszystkim „normalnie”,gdy pół życia szukało się dobrego sposobu na życie ,ograniczając wartościowe jedzenie i zastępując je 'śmieciami” robiąc dobrą minę do tej gry,że wszystko jest o.k.Dziękuję jeszcze raz i pozostaję nadal wiernym czytelnikiem pańskich artykułów.
Bardzo dziękuję za sałatki, wszystkie przepisy zapisałam i zastosuję. Należy sie Panu wyjaśnienie.
Od kilku lat biorę tabletki obniżajace cholesterol. Próbowałam ziół, tranu a cholesteror nadal wysoki. Więć lekarka straszy mnie -trzeba brać coraz wyższe stawki. Po takiej jednej nie mogłam zgiąć nóg i powiedziałam sobie muszę coś z tym zrobić no i oczywiście dieta. Płatki owsiane,zero tłuszczu, zero tłustego mięsa, a boczek pieczony-zapomnij!!!Ciągle głodna,ciągle patrząca na zegarek -kiedy miną 3 godz. abym mogła zjeść(też Pan o tym Pisał)No i co z tym cholesterolem,-Spadł czy nie. I tak w kółko . Mantra.Z zazdrością paatrzyłam na męża wcinającego pieczony boczek- a jaki zapach!!!Wyobraża Pan sobie jak się czułam? Jak zbity pies, któremu zabrali wszystko i zostawili głodnym.
Ale pewnego dnia usłyszałam o tym jak nas koncerny oszukują -no i internet aż był gorący od mego szukania. Przecież to niemożliwe,aby nasz organizm nie umiał się bronić!!.Umiał,umiał. Trafiłam na Pana stronę ,przeczytałam dr.Hartenbacha. i…jestem w domu. Przepraszam za tą wylewność, ale postanowiłam walczyć z Pana pomocą.
Pani Elu, „kołomyja” którą Pani opisała jest znana wielu osobom. To czy koncerny farmaceutyczne oszukują, czy jedynie pokazują wygodne dla siebie informacje pozostawiam już do własnej interpretacji.
Dieta, którą Pani opisała niestety zawsze będzie prowadzić do podwyższonego cholesterolu (najczęściej z podniesionym LDL i VLDL) ponieważ owies i jego produkty wykazują silną korelację z podniesieniem poziomu glukozy we krwi. Kwestie ciągłego głodu pomijam bo to oczywiste w przypadku diety która wzbudza skoki insulinowe (owies).
Proponuję, aby podjęła Pani wyzwanie unikania produktów zawierających nawet minimalną ilość tego co pochodzi od zbóż – mąki, chleba, ciasta, makaronów i kasz (za wyjątkiem jaglanej i gryczanej). Proszę też usunąć z kuchni oleje roślinne (zastąpić je smalecem i oliwą ewenutalnie masłem klarowanym) a cukier wykluczyć i używać miodu. Za 2-3 tygodnie proszę o komentarz zawierający informacje o samopoczuciu – i w miarę możliwości – wyniki badań morfologicznych i lipidogram. Do dzieła! Trzymam kciuki!
Dziękuje Panie Rafale za odp.co do odżywiania to staram się już od dawna dobrze odżywiać tym bardziej moje zamiłowanie jest do kulturystyki, pewnie wyszedł mi ten model odżywiania się wysoko węglowodanowy, choć nie ukrywam że podjem sobie jakieś śmieci nie raz ale wtedy cierpię,ja to wogóle jestem jakiś ewenement bo od paru ładnych lat borykam się z nadkwasotą,zespół jelita drażliwego i uczulony na laktozę jestem także P.Rafale co do odżywiania to wiele przeszedłem żeby w miarę funkcjonować ale stawiam teraz na wysokie tłuszcze choć wiem że sylwetka będzie nie ta ale cóż liczy się zdrowie! Pozdrawiam
Panie Darku: zdziwi się Pan, ze na diecie wysokotłuszczowej sylwetka jest „ta” a nie „nie ta”. Jeśli ma Pan zamiłowanie do kulturystyki to organizm naturalnie podniesie ilość białka do wartości około 2 a nawet 3 gramów na 1kg należnej masy ciała.
Kulturyści z najlepszymi efektami zdrowotno/wydolnościowymi stosują tzw „carbo-load” czyli stosują dietę low-carb ale tuż przed wysiłkiem/treningiem uzupełniają glukozę przez „doładowanie” organizmu glukozą (albo czystą albo owocami np. winogronami lub bananami).
Nadkwasota minie na diecie low-carb, podobnie IBS (zespół jelita drażliwego). Ponieważ jest Pan uczulony na laktozę sugerowałbym usunięcie niefermentowanych produktów mlecznych oraz całkowite usunięcie produktów mącznych i zbożowych, Proszę obserwować zmiany w samopoczuciu za pomocą dziennika np w Internecie – http://chartmyself.com/
Jestem pewien, że uda się Panu zatrzymać sylwetkę oraz przywrócić zdrowie! Trzymam kciuki! (obydwa!)
Dzięki P.Rafale za miły komentarz,jak to się mówi pożyjemy a zobaczymy co będzie się działo z mym zdrowiem a napewno o tym pomówimy!
PANIE RAFALE. TAK ZROBIŁAM. pOUSUWAŁAM ZBOŻOWE,JOGURTY,ITP. rANO TŁUSTE ŚNIADANIE TAK JAK pPAN ZALECA. STARAM SIĘ ALE NIE UMIĘ OBLICZYĆ NA 1KG -1G . CZY WSZYSTKO MUSZĘ WAŻYĆ. JAK TO ZROBIĆ. pRZEPRASZAM ALE TO DLA MNIE CZARNA MAGIA.wIEM ,ŻE GDY PRZEKROCZĘ DAWKĘ -TO JEST NIEDOBRZE. PROSZĘ O POMOC.
Pani Elu
W obliczeniach wychodzimy od ustalenia tzw. „należnej wagi” czyli takiej, która jest prawidłowa w odniesieniu do postury – zwyczajnie od wzrostu w centymetrach odejmujemy 100. To nieco uproszczony wzór (bo uśrednia wszystkich, wahania mogą wynosić nawet 5%) ale jako punkt wyjściowy jest ok.
Liczba która pozostaje to nasza „należna waga” czy „waga optymalna” do której poniekąd naturalnie na diecie niskowęglowodanowej będzie zmierzał organizm.
Przykładowo: osoba, która ma wzrost 163 cm będzie miała wagę należną na poziomie 63kg. Jej waga rzeczywista wynosi 83kg więc organizm będzie „usuwał” 20-kilogramowy balast.
W początkowej fazie dobrze jest utrzymywać następujące proporcje pomiędzy białkiem, węglowodanami a tłuszczem:
białko – 1g na 1kg należnej wagi
węglowodany – 1g na 1kg należnej wagi
tłuszcze – 3,5 i więcej gramów na 1kg naleznej wagi.
Osoba z przykładu powyżej, z należną wagą 63kg powinna zjadać każdego dnia 63g białka, 63g węglowodanów i 220g tłuszczu (lub więcej jeśli nadal czuje głód). Generalnie to tłuszcz jest paliwem energetycznym i to jego można jeść bez limitu o ile pilnuje się węglowodanów. Z czasem organizm sam będzie sygnalizował odpowiednie propocje (ale musi wyjść z „ogłuszenia” od standardowej, węglowodanowej diety).
I teraz – jak komponować posiłki? Oczywiste założenie: jemy prawdziwe jedzenie a nie to przetworzone. Jeśli śmietana ze sklepu – to taka nie homogenizowana, ukwaszona naturlanie, bez dodatków (np. Piątnica 22% – ale tylko ta, bo 36% ma już karagen a 18% mączkę chleba świętojańskiego). Jeśli mięso to najlepiej z targu albo małej ubojni. Nie każdy ma taką możliwość i wtedy trzeba zaopatrywać się w sklepie więc zwracamy uwagę na to, aby kupowane przez nas pożywienie było jak najbardziej zbliżone do naturalnego (jajka z wolnego wybiegu zamiast klatkowe, mięso tłuste zamiast chudego, podobnie z serem, warzywa nieregularne, nie płukane, bez wad i skaz, nie opakowane w folie /jak np. brokuły/). Kupowanie w sklepie ma tę zaletę, że większość produktów ma na opakowaniu wypisane składniki oraz listę propocji na 100g produktu. Przykładowo, wspomniana przeze mnie śmietana 22% z Piątnicy ma 2,5g białka, 2,9g węglowodanów i 22g tłuszczu w 100g. Ponieważ tłuszczem się zbytnio nie przejmujemy (nie może go być mniej niż 220g na dzień u naszego przykładowego człowieka) to jedząc 1000g (1 kilogram, jakieś 2 pudełek) takiej śmietany dostarczamy właśnie 220g tłuszczu, raptem 25g białka i 29g węglowodanów. Mamy więc „rezerwę” na białku i węglach (tych możemy zjeść po 63g) więc można sobie pozwolić na coś jeszcze. Przykład ze zjedzeniem 1kg takiej śmietany jest ekstremalny (choć ja sam bardzo lubię takie posiłki), ale pokazuje potencjał który można uzyskać na takim modelu żywieniowym.
Ale nie samą śmietaną człowiek żyje :) Warzywa można jeść w zasadzie bez ograniczeń bo bardzo trudno jest przy nieprzetworzonych warzywach uzyskać aż 63g węglowodanów. Proszę wejść na serwis http://www.ilewazy.pl i sprawdzić (wyjątkiem są wysokoskrobiowe jak np. burak czy ziemniak) – ale bez problemu można zajadać kapusty i sałaty, por, pietruszkę, seler, rzepę, cebulę, marchew itd. Jest tam świetny kalkulator, który można stosować do posiłków
Dla osób, które dopiero zaczynają najlepszą wytyczną jest – pilnuj węglowodanów. Z czasem łatwo przyjdzie pilnowanie białka. A tłuszczu jedz zawsze do syta. A inny fakt jest taki, że już samo usunięcie z diety produktów mącznych, przetworzonych i wszelkich postaci cukru i osiąganie sytości za pomocą tłuszczu (ulubionego, jako bazy do posiłku) sprawia, że łatwiej przychodzi przeskoczenie na dietę niskowęglowodanową.
A co zrobić, kiedy czuć „mały głód”? Mam na myśli sytuację, kiedy mimo niedawnego posiłku czujemy „brak sytości”? Uzupełnić tłuszczem – najlepiej tłustą śmietaną, która syci szybko i na długo, a ma przy tym niewiele białka. Inną opcją (ale z większą ilością białka) jest ser żółty, tłusty pieczony boczek lub podgardle, garść migdałów lub orzechów. Kluczem są węglowodany – jeśli białek będzie za dużo, to „najwyżej” będziemy na diecie niskowęglowodanowej białkowej (zbliżonej do Atkinsa czy diet paleo).
Witam, przeczytałem artykuł, mam 19 lat aktualnie dopadł mnie efekt jojo. Prawie 3 lata temu wazyłem ok 90 kg, chodzilem na siłownie zdrowy silny chłopak któr jadł wszystko. WIzyta w szpitalu stwierdzone nadcisnienie bradykardia, zaznaczam ze od małego dziecka aktywnosc fizyczna była na bardzo wysokim poziomie. Zalecenie od lekarza ograniczyc sól , co za tym poszło , dostałem hopla na punkcie odżywiania chudłem chudłem , jadłem zdrowo , w pewnym momencie, po krótce powiem, dopadły mnie zaburzenia odżywiania, długi okres katowania sie cwiczeniami i kalorycznoscią nie przekraczającą 1000 kcal, schudłem do 67 kg waga stop , anorektyczne spojrzenie (co zostało stwierdzone) i załamanie co jest , ale w tym momencie sygnał ze juz sam ze soba nie daje rady , obsesyjne myslenie o jedzeniu itd . Po uswiadomieniu sobie tego zaczalem wprowadzać w swoje zycie normalnosc w jedzeniu , opanowałem obsesję chudnięcia lecz juz jakies 3-4 miesiace ja waze ok 10 kg wiecej ,mimo to ze nadal odzywiam sie zdrowo jem wiecej lecz i tak liczac kalorycznie o wiele za mało, mimo to ze nadal biegam i wykonuję cwiczenia choć teraz z mniejszą intensywnoscią niż kiedyś podczas obsesji . (teraz zaczalem przeliczać i trzymać się wiekszego pułapu kalorii)jem dziennie ok 2000 kcal, waga leci w górę mimo to ze ostatnio jadłem jeszcze mniej, poziom otłuszczenia także, czy to sie zatrzyma czy mam podniesc kalorycznosc w celu nie głodzenia organizmu ? . nie wiem co robić, czy skłonić się ku pana propozycji z dietą wysokotłuszczową niskowęglowodanową, co pan mi poradzi ? Pozdrawiam ;)
Panie Dawidzie – z Pana opisu nie wynika, jaki cel chce Pan uzyskać. Lepsze samopoczucie, poprawić stan zdrowia, wydolność organizmu, zmienić swoje życie? Wynika natomiast, że Pana główny problem ma podłoże psychiczne i w efekcie daje on wyniki psychosomatyczne.
Wg nie kluczem jest praca u podstaw – z psychologiem, który zajmuje się zaburzeniami odżywiania (bulimia, anoreksja itp). Teorii na temat powstawania tych stanów duszy jest sporo i nie chcę tutaj przytaczać powszechnych i tych „nienaukowych” (a równie celnych). Wyprowadzenie tego stanu może potrwać długo (kilka lat) ale to jedyna racjonalna droga.
W swoim tekście zwracał Pan kilka razy uwagę na kalorie oraz na „pułap kaloryczny” po czym wnioskuję, że stosowanie diety low-carb (bez znaczenia jakiej) będzie u Pana okupione wielkim psychicznym ciężarem wynikającym zwyczajnie z tego, że będzie Pan widział kalorie, które są na talerzu (a w początkowej fazie tego modelu żywieniowego jest ich dużo, czasem bardzo dużo – 3 a nawet 5 tysięcy kcal). Po pewnym czasie dieta przechodzi w ubogokaloryczną (zazwyczaj nie przekracza 2000kcal choć wiele osób pracuje fizycznie na niższych ilościach). W praktyce znaczy to tyle, co zjedzenie dziennie 1 kostki masła (ok 1500kcal). Przykładowo na diecie Atkinsa konsumpcja waha się pomiędzy 1800 a 2000kcal, na wielu forach widziałem opisy osób spożywających 1300-1500kcal bez jakichkolwiek objawów braku energii, zmęczenia czy głodu (to bardzo indywidualna kwestia).
Choć odczuwanie głodu jest stanem naturalnym (żadne dziko żyjące zwierze nie jest najedzone cały czas, podobnie jak człowiek prehistoryczny) to jednak głodzenie się (podobnie jak stan najedzenia) nie jest stanem pożądanym ani optymalnym z punktu widzenia logiki całego systemu. Fazy głodzenia i przybierania na wadze są efektem takiej logiki: skoro był kryzys, to teraz trzeba zmagazynować więcej zapasów /najeść się/ przed kolejnym kryzysem zwłaszcza, że kryzysy pojawiają się regularnie. I robią to wszystkie zwierzęta (i ludzie), z tą różnicą, że głodzenie się u zwierząt nie wynika z „widzimisię” jak u ludzi, ale z logiki natury (np. ryby muszą mieć dużo siły aby odbyć tarło w górze rzeki więc tyją przed podróżą, niedźwiedzie gromadzą energię przed zimowym snem, bociany przed podróżą do Afryki, kobiety w ciąży na czas porodu, połogu i żywienia niemowlęcia i tak dalej).
Odróżniam przy tym dwa różne stany: głodu i pustości w żołądku. Osoby będące na diecie low-carb – szczególnie wysokotłuszczowej jak np. Kwaśniewski mimo pustego żołądka (on zwyczajnie „burczy” jak Mały Głód z reklamy Danone) nie odczuwają głodu (ponieważ w ich krwi krąży wystarczająco dużo kwasów tłuszczowych i ketonów, a poziom insuliny i glukozy jest na stabilnym poziomie). Z kolei osoby żywiące się wysokowęglowodanowo czują głód mimo pełnego żołądka (większość roślin zajmuje dużą objętość przy małej „gęstości odżywczej” w porównaniu np. do żółtka jaja czy „gęstości energetycznej” np. w porównaniu do skwarek ze słoniny, oliwy, masła).
Oczywiście terapia psychologiczna może iść w parze ze zmianą sposobu odżywiania, jednak kluczem jest „przekonanie duszy” że liczy się jakość tego, co jest na talerzu a nie kalorie. Mówię to ze świadomością osoby, która ma/miała w swoim otoczeniu kogoś chorego na anoreksję/bulimię.
Panie Rafale. B. dziękuję za tak fajowe wytłumaczenie. Musze powiedzieć ,że całkowicie się z panem zgadzam, że organizm nasz sam się dostosowuje do nowego’pasa startowego’ Widzę to po sobie. Od kilkunastu dni rewolucja -ale efekty już widzę. mam tylko jeden problem. W tej chwili jestem poza granicami kraju-produkty tylko z marketów HORROR!!!. Jakoś tam kuleje,czytam etykiety- nic naturalnego,jak zwykle,ale robię Pana przepisy na mięsa,boczek-palce lizać. Jak wróce do domu-zrobię smalec z prawdziwego zdarzenia i oczywiście badania na cholesterol 15 godz. po posiłku.
Na razie pozostaję Pana wierną czytelniczką. Serdecznie pozdrawiam.
Mam pytanie.
Jak rozwiązać problem zaburzenia zwanego lipedemą, czyli obrzekiem tłuszczowym, który jest niczym innym, jak zaburzeniem metabolizmu tłuszczy i cukrów.
Jest to schorzenie mało znane w kraju, lekarze robią „wielkie Oczy”, kiedy pojawiam się u nich z prośbą o pomoc.
Klasyczne leczenie polega drenażach limfatycznych (kogo stać na wydatek kilkuset zł tygodniowo na kilka drenaży), na noszeniu pończoch uciskowych robionych na zamówienie oraz na diecie, czyli ograniczeniu do minimum tłuszczu w pożywieniu, który to trafia niemal bezpośrednio w strefy ud bioder i posladków. Tego nadmiaru nie jestem w stanie spalić jakąkolwiek dietą ani ostrymi ćwiczeniami. Chudnie wszystko – poza tymi miejscami.
W jaki sposób przywrócić metabolizm organizmu do takiej równowagi, by ten problem chociaż maksymalnie zminimalizować???
Zaznaczę, że chociaż schorzenie jest mało znane przez naszych lekarzy, jest naprawdę wszechobecne wśród kobiet, które cierpią nie zdając sobie sprawy z jego istnienia.
Witam serdecznie
Szukajac sposobu na oczyszczenie organizmu trafilam na Pana strone. Przekonaly mnie przedstawione tu spostrzezenia i stosowne badania. Na biochemii sie nie znam, ale to wszystko trzyma sie „kupy”. Ostatecznie zdecydowalam sie przejsc na takie zywienie po informacji, ze osoba ja stosujaca pozbyla sie zapalenia zatok, a to w tamtej chwili bylo dla mnie najwiekszym problemem. Po przejsciu grypy kilka miesiecy temu pozostaly mi zatkane zatoki i stale utrzymujacy sie sluz w gardle. Czulam sie slabo i kompletnie bez energii. Poczatki byly trudne, bo od kiedy pamietam zywilam sie praktycznie beztluszczowo, z mala iloscia miesa, ale chleb, ziemniaki i warzywa byly podstawa mojej diety. Ciagle wzdecia, zgagi i problemy gastryczne nie dawaly mi od lat spokoju.
Juz po kilku dniach od przejscia na diete wysokotluszczowa – niskoweglowodanowa zaczely mi sie odblokowywac zatoki, niemniej czulam sie stale zmeczona, a nogi mialam jak z waty. Problemy gastryczne ustapily calkowicie, ale pojawil sie nowy problem – duszenie i bol w mostku. Bylo to na tyle silne, ze przestraszylam sie, ze to cos z sercem. Mimo mojej wielkiej niecheci do lekarzy, poszlam na wizyte. Doktor wykluczyla serce, po zrobieniu EKG, ale zasugerowala przepukline przepony i braki potasu. Nie mowilam jej o zmianie diety, nie wspominalam rowniez o poprzednich problemach gastrycznych, a mimo to przepisala leki na obnizenie kwasu zoladkowego i aspargan – magnez i potas. Leku dojelitowego nie bralam, zazywalam tylko aspargan. Kiedy wrocilam do lekarki z wynikami badan, lekko zbladlam. W moczu wykryto usiane pola bakterii, na ktore dostalam niestety antybiotyk i z wielkimi oporami zdecydowalam sie zazywac.
Bardzo nieciekawie wyglada moj cholesterol.
Cholesterol calkowity – 362
HDL – 63
trojglicerydy – 149
LDL – 269
Badanie krwi nie wzbudzilo w lekarce zastrzezen.
OB – 4
2 lata temu calkowity cholesterol wynosil 240, wiec skok jest ogromny.
Od wielu lat mialam problem z cholesterolem – kepki zolte na powiekach, ktore usuwalam chirurgicznie, ale lekarka, do ktorej wowczas chodzilam nie widziala powiazania!
Zolte plamy zaczely spowrotem pojawiac sie nie tylko na powiekach gornych, ale rowniez na dole.
Lekarka przepisala mi lek na obnizenie cholesterolu, ale ja po prostu nie chcialabym go brac, bo jestem przekonana, ze mozna go obnizyc w inny sposob (w moim przypadku jest on zdecydowanie za wysoki).
W ciagu ostatnich dwoch latach bylam permanentnie w duzym stresie, przeszlam rowniez operacje wstawienia endoprotezy biodra. Mam 59 lat, 164cm wzrostu, waga 63 przed dieta (stracilam ok 1-2 kg wagi, liczylam na wiecej, bo najlepiej sie czuje, kiedy mam ok 57 kg).
Niestety pale :(
I teraz moje pytanie – jaki wplyw ma palenie tytoniu na cholesterol. Jak to dziala.
Czy jest szansa, ze jesli rzuce palenie, to cholesterol wroci do rownowagi?
Oczywiscie zakladam, ze sprobuje bardziej aktywnie zyc. W tej chwili jest to juz mozliwe.
Wspominal Pan, ze na obnizenie cholesterolu dobrze dziala wytrawne wino w malych ilosciach. W tej chwili, kiedy biore antybiotyk jest to niemozliwe, ale czy ocet jablkowy rowniez bylby dobry? Jakie pokarmy jeszcze moga wplynac na obnizenie. Czytalam panski artykul niejednokrotnie, ale nie wylapalam wszystkiego.
Pani Anno, negatywny wpływ palenia tytoniu na poziom cholesterolu (zwłaszcza LDL) jest znany od lat i potwierdza to szereg badań (np. tu czy tutaj, podobnie jak spożywanie nadmiernych ilości alkoholu). Główny problem to wpływ nikotyny na zwiększoną ilość LDL. Prawdopodobną przyczyną tej styuacji jest stały, ogólnoustrojowy stan zapalny wywołany stężeniem nikotyny, który prowdzi także do zwiększenia stężenia utlenionego LDL. Sam podwyższony LDL nie jest problemem – dopiero wolne rodniki (nikotyna) oksydują LDL a ten zawęża światło naczyń krwionośnych.
Palenie jest także bezpośrednio związane (dodatnia korelacja) z obniżeniem lipoprotein HDL co objawia się w Pani przypadku złogami cholesterolowymi widocznymi na powiekach (być może także w innych miejscach, gdzie skóra jest cienka). Im wyższy jest poziom HDL tym mniej utlenionego LDL znajduje się w naczyniach krwionośnych, dlatego niski poziom HDL jest takim kłopotem u osób, które palą.
Dodatkowo, ponieważ nawyk palenia jest bardzo silnie związany ze sposobem obniżenia stresu – poziom HDL tym bardziej spada (synergia działania dwóch czynników).
Aby uzyskać poprawę profilu lipidowego powinna Pani w pierwszej kolejności przestać palić (w ogóle, z e-papierosami włącznie). To główna przyczyna, bez której trudno będzie cokolwiek zmienić – czy to z alkoholem, octem czy innym „wspomagaczem”.
Dodam jeszcze, ze na diecie jestem od 5 tygodni
W sprawie cholesterolu – warto przeczytać książki prof. Waltera Hartenbacha i Uve Ravnskov na ten temat. Ma Pani za dużo trójglicerydów (to one budują miażdżycę) i mogłaby Pani mieć więcej HDL-u. Trójglicerydy to skutek nadużywania w menu cukrów prostych? Czy gdyby stosowała Pani B : T : W = 1 : 3 – 4 : 0,6 to samopoczucie uległoby poprawie?
A ruch reguluje metabolizm – http://www.stachurska.eu/?p=14697 , więc warto :)
Ata, jeśli mogę? Tłuszcz jaki trafia pod skórę oraz na nasze narządy wewnętrzne powstaje z nadmiaru węglowodanów i/lub nadmiaru białka, i/lub nadmiaru alkoholu. Nie powstaje zaś tkanka tłuszczowa od nadmiaru spożytego tłuszczu, gdyż nie pozwala na to fizjologia. Nadmiar tłuszczu w menu jest z organizmu wydalany na bieżąco w postaci biegunki tłuszczowej.
Slodyczy od dziecka nie lubilam, nigdy nie slodzilam herbaty ani kawy. Jesli idzie o proporcje, to B- ok 50g, T- od 140 do 200, a W- do 30g, wiec chyba proporcje sa ok. Co do aktywnosci, to jest marna :)
Może się przyda: Ruch reguluje metabolizm – http://www.stachurska.eu/?p=14697 .
Anna, na początku diety wysokotłuszczowej cholesterol rośnie, bo organizm pozbywa się złogów.
To po pierwsze, po drugie coś przedawkowujesz albo węglowodany albo białko, albo obydwa, przy prawidłowo stosowanej diecie trójglicerydy powinny być poniżej 100.
Tereso, tak – przy braku zaburzeń jest prawdziwym, co napisałaś.
Jednak w przypadku lipedemy powstałe zaburzenia przemiany cukrów i tłuszczy działają tak a nie inaczej.
Nawet ważąc 50 kg miałam za dużą pupę, za duże uda i kostki bez sladu wcięcia, z tyłu nie widać ścięgna achillesa – taki specyficzny wyglad jakby łydka kończyła się nagle u nasady stopy. Nie umiem tego wytłumaczyć inaczej, ale łatwo znaleźć w sieci grafikę pod hasłem obrzek tłuszczowy czy lipidowy i spojrzeć na 2 bądź 3 stadium w zależności od opisu.
4 lata mordowałam się na siłowni bez żadnych rezultatów. 2 lata jogi dały jedynie efekt braku tycia przy „pilnowaniu się” z jedzeniem.
Rozmiar odzieży góra 38, dół 42.
Teraz sporo przytyłam, rozmiar górnej częsci ciała 40, a dół 44.
Interesujące jest to,że nie mam otyłości brzusznej. Kiedy kupuję spodnie pasujące na mnie w udach, w pasie mogę wsadzać sobie przysłowiowy kilogram cukru.
Nie działały na mnie żadne diety cud, jedynie na diecie dukana udało mi się schudnąć co nieco.
Ata,
ew. przemiany cukrowej, bo nie tłuszczów, gdyż te są tylko źródłem energii – http://www.stachurska.eu/?p=13498 , tkanki tłuszczowej pod skórą nie tworzą, gdyż ich nadmiar jest wydalany bieżąco w postaci tzw biegunki tłuszczowej.
Tereso :)
To może napiszę inaczej.
Przy lipedemi organizm nie metabolizuje prawidłowo węglowodanów z powodu zaburzeń wytwarzania insuliny. Nie umiem tego krótko i zwięźle opisać zrozumiale.
Przy zaburzonym metabolizmie, węglowodany zamieniają się w tłuszcz i on naprawdę odkłada się w tkance.
Drogą doświadczeń i obserwacji uważnej obserwuję to u siebie. Obecnie 2 tygodnie jedzenia pieczywa i ważę więcej, mam większy obwód ud, łydek, kostek i niestety nawet brzucha. I nie jest to moje pierwsze takie doświadczenie na potwierdzenie faktu. Niestety w mojej miejscowości nie umiem znaleźć fachowca, który mógłby się zająć u mnie tym problemem.
Ata
Zjadane węglowodany są zamieniane na tłuszcze i te są odkładane w tk. tłuszczowej. Za ten proces odpowiedzialna jest insulina. W których tkankach to odkładanie będzie największe zależy od ich indywidualnej wrażliwości na insulinę.
Czyli eliminujesz z diety węglowodany – przechodzisz na jakąś formę diety niskowęglowodanowej- spada poziom insuliny, bo jej poziom zależy wyłącznie od ilości zjadanych węglowodanów, przestajesz mieć problem.
Ziuto,
Gdyby to było takie proste, już dawno poradziłabym sobie z tym problemem.
Mechanizmy insulinowe znam.
Niestety nie znam sposobu, by zmienić mechanizmy naprawy metabolizmu cukrów i węglowodanów w tłuszcze w taki sposób, by zniknęła mi tkanka tłuszczona w dolnych partiach ciała.
Celowo wymieniłam nazwę schorzenia, by jesli ktoś nie wiedział co to jest, mógł sobie przeczytac i jesli wiedziałby jak mi pomóc – udzielił jakichś wskazówek.
Te, które otrzymałam – nie zmieniają nic.
Byłam wiele miesięcy na diecie ZERO węglowodanowej, pomijając wyselekcjonowane warzywa (zero strączkowych itd). Była to dieta Dukana (błagam- nie trzeba mnie uświadamiać o jej wadach itd).
Schudłam 12 kg, tłuszcz z bioder, posladków, ud, łydek i kostek nie znikł, co najwyżej nieznacznie się zmniejszył.
Lipedema jest zaburzeniem, które skutkuje zmasowanym odkładaniem tkanki tłuszczowej w dolnych partiach ciała i niemoznością pozbycia się jej jakimikolwiek dietami czy formami wysiłku fizycznego i tak dzieje się w moim przypadku.
Szukam jakiejkolwiek mozliwości rozwiązania tego problemu, poza formami stosowanymi przez lekarzy (pończochy uciskowe szyte na miarę, drenaże limfatyczne), ponieważ nie stac mnie na podróże 500 km w jedną stronę kilka razy w miesiącu do warszawy, gdzie jest specjalista w tej dziedzinie, nie stac mnie na opłacanie prywatnych wizyt u tegoż, nie stac mnie na minimum 2-3 razy w tygodniu na drenaże limfatyczne, z których jeden kosztuje 100 zł.
Mam jeszcze coś dodać???
Przepraszam za taki ton, ale jestem poirytowana.
Wydawało mi się, że zwięźle i krótko przedstawiłam problem, a widzę po odpowiedziach, że nikomu z odpowiadających nie zechciało się wygooglować hasła lipedema lub obrzęk tłuszczowy, przed udzieleniem mi porady/odpowiedzi.
Czy ktoś z Państwa znajomych pozbył się takiej samej przypadłości, kierując się Waszymi wskazówkami???
Jesli tak, to proszę ogromnie o skontaktowanie się z nimi i zapytanie, co dokładnie robili, w jaki sposób i w wolnej chwili udzielenie mi tej konkretnej odpowiedzi tutaj.
Na marginesie – liczyłam na odpowiedź Pana Rafała, który, wnoszę to z jego artykułów, doskonale orientuje się w niuansach wszelkich metabolizmów organizmu, zdecydowanie lepiej niż większość lekarzy.
Przeczytałam to: http://przyjemneodchudzanie.blog.onet.pl/2012/09/12/obrzek-tluszczowy/
Jest tu napisane, że etiologia nie znana, ale stawia się między innymi na hormony.
To co Ci proponuje, oraz p.Stachurska, to dieta wysokotłuszczowa i niskowęglowodanowa, a to z tego powodu, że ona b. dobrze reguluje poziom hormonów. Pierwsze co mi się poprawiło po przejściu na tą dietę,to kwestie menstruacyjne.
Inna rzecz to mimo tego, że waga była constans [nie miałam nadwagi], 80% cellulitisu zniknęło.
Więc te dwie rzeczy: unormowane hormony, i zniknięcie cellulitisu skłoniły mnie, żeby zabrać w Twojej sprawie głos.
Natomiast dieta Dukana tu nie pomoże, bo nadmiar białka owszem odchudza, ale jednocześnie zatruwa organizm azotem.
Dzięki temu artykułowi, z linka powyżej, dowiedziałam się w ogóle o chorobie. Od tamtej pory przeczytałam wiele artykułów na stronach anglojęzycznych.
Odnośnie hormonów – być może są one przyczyną, badania tego nie wykazały nigdy jednoznacznie. Lekarze „obstawiają” je wyłącznie dlatego, że pierwsze objawy choroby pojawiają się w okresie dojrzewania, tak jak u mnie.
Odnosnie diety Dukana -Pani Teresa napisała mi, że dieta ta jest też wysokotłuszczowa, ponieważ organizm czerpie tłuszcz ze swoich „pokładów”.
Tak jak pisałam powyżej – liczę, że Pan Rafał znajdzie chwilę czasu kiedyś i może będzie umiał udzielić mi kilku wskazówek odnośnie tego zaburzenia.
Bo o ile hormony to dywagacje, to faktem jest, że zaburzenia metabolizmu cukrów i węglowodanów powodują odkładanie tkanki tłuszczowej w nadmiarze w dużej mierze w dolnych partiach ciała. Wg badań naukowców i moich doświadczeń – żadna dieta na tę tkankę nie działa. Próbowałam nawet hormonu HCG, który spala ten typ tłuszczu, który nie schodzi przy zwykłych dietach. Niestety waga spadła od pasa w górę slicznie, a w dole niekoniecznie.
„Odnosnie diety Dukana -Pani Teresa napisała mi, że dieta ta jest też wysokotłuszczowa, ponieważ organizm czerpie tłuszcz ze swoich „pokładów””
Pod warunkiem, że się je b. mało białka, a dieta Dukana z tego co wiem zakłada jeść białka do syta, czyli dużo. Jeśli przekraczamy dzienną dawkę białka jaką organizm do odbudów potrzebuje [ czyli 0,8g na 1 kg wagi należnej]to z każdego nadprogramowego 100g białka powstaje 56g glukozy, a ta zamienia się w tłuszcz, który wędruje do tkanek wrażliwych na insulinę i tam się odkłada.
” to faktem jest, że zaburzenia metabolizmu cukrów i węglowodanów powodują odkładanie tkanki tłuszczowej w nadmiarze w dużej mierze w dolnych partiach ciała. Wg badań naukowców i moich doświadczeń – żadna dieta na tę tkankę nie działa.”
Cukry i węglowodany to to samo. Jak pisałyśmy z p. Stachurską wystarczy przejść na dietę niskowęglowodanową, niskobiałkową i wysokotłuszczową, by pozbyć się zapasów tłuszczu.Piszę tu o klasycznym tłuszczu, ale myślę, że warto spróbować. Tym bardziej, że dieta ta leczy oprócz nadwagi wszystkie choroby cywilizacyjne.
Bo przyczyną tychże chorób jest nadmierne spożycie węglowodanów [a zaraz za nimi białek], a tym samym stałe podwyższenie poziomu insuliny, które to na zasadzie naczyń połączonych zaburza poziom wszystkich pozostałych hormonów.
Dieta optymalna jest niejako sposobem zycia, bo powinno się przestrzegac jej już całe życie.
Wobec tego mam kilka pytań:
Z jakimi konsekwencjami związane jest odstąpienie od DO w okresie np tygodnia, dwóch, kiedy np z powodu wczasów, jest się zdanym na żywienie zbiorowe?
Czy to prawda, że zjedzenie np kilograma czereśni w ciągu dnia dać może natychmiastowy przyrost wagi rzędu kilograma?
Konsekwencje mogą być różne, zależnie w jakim stanie zdrowia przeszło się na ŻO. Dla tych co przeszli będąc zdrowymi nie ma żadnych konsekwencji, prócz wzrostu wagi o pare kg – organizm z węglowodanów odbuduje zapasy glikogenu i „naciągnie” trochę wody.
Tak, to prawda. Zjesz kilogram czegokolwiek twoja waga wzrośnie o wagę tego co zjadasz. Nawet jak nie zjesz tych czereśni, a tylko staniesz na wagę trzymając je w ręku to waga wskaże te 1000g wiecej.
;)
Adramel – dowcip wyborny odnośnie czereśni.
Dziękuję za tak szczegółowe wyjaśnienie powodu przybrania masy ciała po zjedzeniu kilograma owoców.
Sama szukałabym rozwiązania zapewne jeszcze z dekadę, jak nie dłużej.
Z Twojej pierwszej części odpowiedzi wynika dla mnie fakt, że dla mnie, osoby ponad 40toletniej ryzykownie jest podjąć próbę przejścia na DO, ponieważ prócz znanych mi schorzeń ,zapewne mam jeszcze kilka ukrytych, nie dających póki co żadnych objawów, jak 99% populacji 40tolatków. Wobec tego w momencie czasowej niemożności utrzymania diety (wspomniane wyjazdy,wczasy itd)ryzykuję problemami zdrowotnymi, przy których kilka kilogramów masy ciała in plus stanie się drobnostką.
Ata, wybacz, że długo nie odpisywałem na komentarze, ale znalazłaś wsparcie i kierunki rozwiązania, które podały ziuta, Adramel i Teresa Stachurska.
Obrzęk tłuszczowy (lipedema, lipodema, „nogi kolumnowate”) pojawia się najczęściej u kobiet, (choć podobnie wyglądające nogi/uda występują także u mężczyzn) i może mieć postać pierwotną (dziedziczną) ale także nabytą. Dotyczy głównie ud i łydek, rąk – praktycznie nie dotyka stóp i dłoni (widać taką charakterystyczną linię, chyba, ze w skrajnych przypadkach).
Medycyna konwencjonalna nie zna jeszcze prawdziwej przyczyny – te, które dotychczas są znane (poza genami) to destabilizacja hormonalna i niedrożność kanałów limfatycznych (choć przyczyną może być też coś innego).
Podobnie jak w przypadku słoniowacizny, dopóki jest relatywnie wcześnie, pomóc może masaż limfatyczny, który robiony regularnie pomaga odprowadzać chłonkę, przez co nie dochodzi do obrzęków limfatycznych i wraz z odzieżą uciskową, to jedyna metoda (jest jeszcze drenaż chirurgiczny), którą może zaproponować medycyna konwencjonalna. Jak sama wiesz, to dość kosztowne w długim okresie czasu i zajmuje się tylko efektem, a nie likwiduje przyczyny.
Z kolei medycyna niekonwencjonalna – oparta o dietę – może zaproponować to, co w skrócie opisała Teresa Stachurska tj przejście na dietę wysokotłuszczową, niskowęglowodanową (np. Kwaśniewski).
Niestety, wszelkie działania „fizyczne” (ćwiczenia) nie pomogą, bo nie ich brak jest przyczyną tego stanu. Może to być oczywiście genetyka (ale i tutaj w pewnym sensie można nakłonić ciało do nieco innej ekspresji genów), choć statystycznie nie jest do duży udział w populacji. W większości przypadków to efekt „powszechnej” diety, w której promuje się węglowodany (te najgorsze, tj słodkie i mączne) oraz białko zamiast promować tłuszcze i niewielkie ilości białka.
Jak sama wskazałaś w kolejnym komentarzu problemem jest „nieumiejętna” obsługa węglowodanów z uwagi na problemy na szlakach hormonalnych (nie tylko insuliny ale także glukagonu i kortyzolu). Przeskoczenie na inny rodzaj paliwa jest początkiem i nie spodziewaj się natychmiastowego rezultatu, bo to musi postępować ewolucyjnie. W Twoim przypadku należałoby stosować wzorcową proporcję Kwaśniewskiego, ale zalecałbym Ci wizytę u któregoś z lekarzy optymalnych aby to z nim skonsultować (ponieważ długotrwały stan związany z tą chorobą mógł wywołać jeszcze inne zmiany).
Dukan nie zadziałał z tego powodu, że w Twoim organizmie było wówczas zbyt dużo substratów do produkcji kolagenu i był on produkowany (ponieważ hormony nie działały jak należy). To czy faktycznie jest go pod skórą dużo, czy jest to raczej tłuszcz (albo limfa) oceni lekarz – ale najprawdopodobniej nieświadomie „umocniłaś” strukturę kolagenową. Nawet HCG nie pomoże, ponieważ on działa na innej zasadzie niż potrzebna jest do tego, aby załatwić temat u przyczyny.
Struktura problemu ujawniła się wtedy, kiedy zastosowałaś diety low-carb – i uzyskałaś w części ciała dobry efekt (jak sama wiesz, co wskazała też ziuta – chodzi o przerabianie nadmiaru białek na glukozę, która potem wchodzi w trójglicerydy w komórkach tłuszczowych) ale z jakiegoś powodu nie udało Ci się uwolnić tej energii (glukagon), mimo, że z pozostałycz części ciała zniknął.
W pierwszej kolejności zastosuj Kwaśniewskiego, ale sugerowałbym Ci wybór Arkadii lub lekarza optymalnego, żeby Cię poprowadził. Warto usunąć wszystkie używki (kawa/nikotyna/alkohol), mleko (fermentowany nabiał jest ok) oraz permanentne usunięcie glutenu, włącz do diety tłuste morskie ryby jako źródło omega-3. Nawet mając na uwadze to, co napisałaś Adramelowi uważam, że powinnaś wprowadzić zmiany dlatego, że w każdym miejscu na świecie (dużo podróżuję, nie zawsze spię w hotelach gdzie są optymalne potrawy) można wybrać coś co jest przynajmniej low-carb i „na oko” dorzucić do tego tłuszczu.
Last but not least: widoczne skutki w postaci otyłych ud i łydek może dawać kilka chorób, z których niektóre wymieniłem. W wielu przypadkach to także konsekwencje wrzodziejącego jelita grubego (kolagenowe), choroby Crohna czy zespołu jelita drażliwego, ale w nich pomoże eliminacja glutenu. Proces może trwać od 6 miesięcy w górę, w zależności od stadium.
Z dużym zainteresowaniem przeczytałam Pański artykuł, ponieważ trochę ponad rok temu, zdegustowana tymi wszystkimi sprzecznymi ze sobą zaleceniami dietetycznymi w różnych dietach, postanowiłam poszukać informacji na temar tego, w jaki sposób funkcjonuje odkładanie tłuszczu w organizmie. Po niełatwej lekturze kilku medycznych artykułów zrozumiałam, że wszystko związane jest z insuliną i jej poziomem we krwi. Sporządziłam sobie na własny użytek listę artykułów spożywczych o indeksie glikemicznym ponieżej 50 (co nie było łatwe, bo większość tabel pochodzi od montignac’a, a ja nie chciałam się wiązać wtedy z żadna komercyjną dietą) i wg niej zaczęłam komponować posiłki. Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to niemalze całkowite wykluczenie płatków zbożowych, makaronów, ryżu, ziemniaków, niektórych kasz, suszonych owoców, bananów i moreli. Było to dla mnie dziwne, bo większość z tych rzeczy jest wręcz zalecana przy innych dietach. Kolejne moje obserwacje podczas kilkumiesięcznego odżywiania się w ten sposób:
zniknęły napady wilczego głodu, zwłaszcza przed miesiączką,
bez dodatkowej aktywności fizycznej waga zaczęła stopniowo sama spadać (ok. 0,5kg na miesiąc)
nie musiałam ciągle podjadać dodatkowych posiłków między podstawowymi,
lepiej się czułam, szcczególnie mój układ trawienny.
Po jakimś czasie zauważyłam u siebie spadek formy umysłowej (znuzenie), ale winę za to ponosiło zbyt mała ilośc tłuszczu w diecie, o którym po prostu zapomniałam (wiedziałam na podstawie zdobytej wiedzy, ze muszę spożywać więcej tłuszczy). Gdy zwiększyłam ilość tłusczu, wszystko się unormowało.
Potem zaszłam w szczęśliwą bezproblemową ciążę (w przeciwieństwie do pierwszej ciaży), podczas której dalej sie tak odżywiałam i nie miałam stanu przedcukrzycowego (który m.in. wystąpił w pierwszej).
Pana artykuł, jak i moje doświadczenia, potwierdzają, ze wybrany rok temu przeze mnie sposób odżywiania jest właściwy.
Dodam jeszcze, ze rok temu nie wiedziałam o diecie opartej na niskim indeksie glikemicznym (to jeszcze coś innego niz dieta mm), która niestety też jest niekonsekwentna i zaleca płatki zbożowe, kasze, ryż i makarony i wszystkie owoce, bo są zdrowe (wniosek po lekturze jednej z najbardziej popularnych zagranicznych ksiązek o low GI diet).
Pozdrawiam!
Pani Sylwio, cieszę się, że mój artykuł okazał się dla Pani pomocny w wyborze swojego nawyku żywieniowego, z którym czuje się Pani dobrze i zdrowo.
Wiele kobiet, które starają się o zajście w ciążę nie wierzy w siłę tego co ma na talerzu, wielu lekarzy także nie widzi związku uważając to niemal za „szamaństwo”. Biochemia jest jednak nauką ścisłą i tutaj nie ma miejsca na przypadek.
W istocie diety low-carb (wszystkie) są dietami low-GI, ale z eliminacją tego, co wskazała Pani na końcu – zbóż, które ogromnie podnoszą cukier (nawet „zdrowe” płatki owsiane).
Witam Rafale. Dziękuję za bardzo obszerny artykuł na ten temat, ale ja mam pewien problem z moją wagą a od 4 miesięcy jestem na diecie niskowęglowodanowej ( wysokotłuszczowej), a moja waga nie rusza się wcale. Przeczytałem już wszystkie książki dr. Kwaśniewskiego stosuję się do przepisów z tych książek odrzuciłem wszystkie złe węglowodany i cukier całkowicie. A waga stoi jak stała. Widziałem w którymś z komentarzu, że opisywałeś jak Twoja córka jest na tej diecie i Ty również i macie się świetnie. Czy mógłbyś mi jakoś pomóc w tej kwestii. Bardzo podoba mi się Twoja strona i dziękuję za wszystkie meile jakie do mnie wysyłasz z SOS w kuchni.
Lachoś – usuń całkowicie wszystkie zboża (pozostaw kaszę jaglaną oraz gryczaną) oraz nabiał. Po 2 tygodniach daj znać czy przyniosło to jakieś efekty. Jeśli nie, być może powinieneś sprawdzić poziomy hormonów.
Lachoś – mam niestety podobnie. Od dobrych kilku miesięcy jestem na diecie niskowęglowodanowej a waga stoi.Udało mi się zrzucić kilka kilogramów (ok 2) będąc na tzw. diecie Kekwicka (5 dni, 1000 kcal, 90% z nich z tłuszczów), ale po powrocie na zwykła dietę lowcarb znów zastój. Ostatnio eksperymentuje z dzienną liczbą węglowodanów i staram się ją utrzymywać na poziomie ok 20g i mimo wszystko waga stoi jak zaklęta. Kilka lat temu (ok 4-5) udało mi się sporo schudnąć (ok 14 kg) na Dukanie, który przecież działa na podobnej zasadzie jak większość diet lowcarb. O co może chodzić?
Nie ma cudów, żeby ruszyć sadło własne, trzeba mniej wrzucać egzogennego czyli zjadanego.
Czyli trzeba być lekko głodnym, co nie jest trudne, bo lekki głód na diecie tłuszczowej to mały pikuś w porównaniu z wilczym głodem diet węglowodanowych.
No i pilnować białka i węglowodany, bo jeśli coś się nowego odkłada, to tylko nadmiar tychże.
Zjadany tłuszcz się nie odłoży, ale jeśli jest go po kokardę to nie ma szans, żeby uruchomić zapasy.
Dzięki Jest P. WIELKI
Ziuta, problem w tym, że ja nie jem wcale tego tłuszczu po kokardę, jak kilka razy sobie policzyłem zjadam ok 2000 kcal dziennie. Dodatkowo niestety jeśli chce się ograniczać białko to zostają tylko tłuszcze, a te są jak wiemy mocno kaloryczne i szybko nabijają dzienny bilans kalorii. To taki kamyczek do ogródka, że to wszystko jednak nie jest takie proste i łatwe jak by w prostej linii wynikało z procesów biochemicznych :(
Słuszna uwaga Adramela. Mechanizm, który opisał ma zabezpieczać nasz organizm przed całkowitym opróżnieniem magazynów. Do tego nie może dojść pod żadnym pozorem, bo wówczas ciało przechodzi w tryb „kryzysowy” i kiedy spada poziom zapasów to przy każdej okazji chce je odrobić (zwiększa się apetyt na białko albo węgle).
Ziuta do swojego opisu powinna dodać jeszcze jedną rzecz – aby stawić tłuszcz trzeba go „uformować” tzn potraktować żółcią, potem zrobić z niego micele i następnie przejdzie on przez jelito do krwi (enterocyty). W związku z tym trzeba mieć na uwadze kilka czynników: przy dużej ilości tłuszczu nie zawsze jest wystarczająca ilość żółci oraz fakt, że treść pokarmowa przesuwa się stale w przewodzie. W efekcie w dużej części tłuszcz dietetyczny zostaje wydalony bez trawienia. Wielokrotnie robiłem eksperymenty polegające na zjedzeniu kostki masła raz (lub dwa) na dobę (śniadanie) i zawsze pojawiała się u mnie biegunka tłuszczowa co oznacza, że nie wchłonąłem całego tłuszczu.
pp – kalorie nie mają tutaj w zasadzie żadnego znaczenia. Jeśli chcesz się przekonać o tym bardziej „naocznie” (choć to dramatyczny sposób) to próba spożywania 300g czystego spirytusu (ok 2100kcal) powinna (poza dostarczeniem energii) zwiększyć Twoją wagę. Sam nie próbowałem, ale jestem przekonany, że nie ma zbyt wielu otyłych alkoholików (o ile nie mają cukrzycy). Kluczem jest to, z czego kalorie pochodzą, a nie to, ile ich jest.
A co tu kalorie mają za znaczenie, przecież tych zjedzonych w postaci tluszczu i tak nie odłożysz.
No mają znaczenie w świetle tego co piszesz w swoim poprzednim poście. Piszesz, że jeśli jest tłuszczu zjadanego za dużo to ciężko uruchomić spalanie zapasów tłuszczu w organizmie. Czyli mają znaczenie wg Ciebie czy nie? Czy w takim razie jak zjem 3000 kcal z tłuszczu dziennie (po kokardę) to będę chudł czy nie?
To zależy. Przede wszystkim zależy od poziomu tkanki tłuszczowej. Czym jest wyższy tym łatwiej się ją pali. Czym waga bliższa wadze należnej, tym spalanie tłuszczu „zapasowego” jest mniejsze.
Z jakich źródeł energetycznych korzysta organizm zależy od stanu hormonalnego w jakim ten się znajduję. Jeżeli przewagę ma insulina – to organizm gromadzi zapasy, jeżeli glukagon (antagonista insuliny) to organizm nie magazynuje. Ale nie jest powiedziane że będzie „palić” zapasy z adipocytów. Tutaj już ma znaczenie zapotrzebowanie energetyczne vs ilość dostarczanej energii.
pp, trochę uprościłam ale chodziło mi o to, żebyś nie skupiał się tak na kaloriach, tylko proporcjach, bo to proporcje stanowią o poziomie hormonów, tak jak napisał Adramel, a te z kolei o chudnięciu, lub nie
czyli jeśli zjesz niskowęglowodanowo i niskobiałkowo, będziesz miał niską insulinę a wysoki glukagon i teraz jeśli do tego zjesz nadmiernie do zapotrzebowania energetycznego tłuszczu, nie schudniesz, ale i nie przytyjesz, bo przy niskiej insulinie i niskiej podaży glukozy tego nie odłożysz
a jeśli tego tłuszczu zjesz mniej niż Twoje zapotrzebowanie energetyczne będziesz elegancko chudł
a np. jeśli byś tego tłuszczu zjadł równie mało, a za to dużo węglowodanów, to spowodujesz duży wyrzut insuliny, która zablokuje uwalnianie tłuszczu z tkanki tłuszczowej
czyli kalorie mają drugorzędne znaczenie, najważniejsze są proporcje, bo nimi regulujesz poziom hormonów
Ziuta napisała – „na początku diety wysokotłuszczowej cholesterol rośnie, bo organizm pozbywa się złogów.”
Moje pytanie – co znaczy na początku, ile ten początek trwa.
Badanie cholesterolu po ok miesiąca diety (wszystko było ważone i zapisywane, więc błędu nie było)
Cholesterol całkowity – 362
HDL- 63
Trójglicerydy – 149
LDL – 269
Kolejne badanie po ponad miesiącu
cholesterol – 390
HDL – 72
trójglicerydy – 144
LDL – 288
Z tego co widać bardzo się pogorszył LDL, nieznacznie podniósł HDL i lekko spadły trójglicerydy.
Jestem mocno zaniepokojona, bo to są bardzo wysokie wyniki.
Na diecie czuję się wyśmienicie, ale sama już nie wiem ….
Pani Anno, niestety, dopóki nie zrezygnuje Pani z palenia – wysiłki zmierzające do poprawy lipidogramu (obniżenie TG, podniesienie HDL) spełzną na niczym. To główna przyczyna tego, dlaczego lipidogram stoi w miejscu.
Anna, jednak musisz zweryfikować swój jadłospis, bo dopóki masz trójglicerydy powyżej 1oo, to nie jesteś na diecie niskowęglowodanowej.
Coś przedawkowujesz, albo węglowodany, albo białko, albo jedno i drugie.
Ziuta, w tym rzecz, że sztywno trzymam się proporcji. Każdy posiłek mam policzony i zapisany. Tu nie robię żadnych błędów. Przy wzroście 164 cm i wadze 62 kg nigdy nie przekraczam B- 53 i W- 40 T- od 120 do 200, w zależności od B i W. Daltego mnie to dziwi i niepokoi.
Anno, jeżeli rzeczywiście dobrze liczysz i nic nie pomijasz [ spotkałam się z osobą, która miała trójglicerydy prawie 200, i twierdziła, że dobrze trzyma proporcje, ale zapomniała doliczyć codziennego wina czerwonego ], to pozostaje zmniejszyć białka i węglowodany do 30.
Witam Rafale tak jak pisałeś wcześniej miałem dać znać po miesiącu ale trochę więcej minęło czasu. Moja waga spadła o jakieś 2 kg to już coś ale nie stosowałem się do końca do Twoich porad, ponieważ zjadałem serki wiejskie na kolację. I czy nadmiar takiego białka może powodować nie chudnięcie? Jak pisałeś wcześniej mam całkowicie odrzucić węglowodany i białka pod każdą postacią, czy coś mogę zostawić w odpowiednich proporcjach oczywiście.
Lachoś, proporcje sugerowane przez dietę Kwaśniewskiego są restrykcyjne jeśli chodzi o białko i węgle. Tłuszczu możesz jeść do oporu. Każdy organizm jest inny, ale więcej białka może prowadzić do wolniejszego spadku wagi (z uwagi na metabolizowanie glukozy z węglowych szkieletów aminokwasów glukogennych). Pozostań przy proporcjach ŻO, ale usuń wszelki gluten oraz nabiał niefermentowany. Trzymanie proporcji jest kluczowe – inaczej nie wyjdzie.
Z wielka przyjemnością wracam do pańskich artykułów. 'Odświeżam me wiadomości” .I tutaj znów nasuwa się pytanie . Co Pan sądzi o ksylitolu- produkcie zastepczym cukru, o mące dyniowej ,kokosowej stosowanej na diecie paleo.
Upiekłam sobie chleb tylko z wiórek kokosowych i zmielonej dyni – musze powiedziec, że smakował całkiem inaczej ,ale czy to dozwolone, kiedy walczy sie z węglowodanami. Panie Rafale- dla zwykłego zjadacza chleba,to trudne, ale musze przyznac, że radze sobie,tylko nieraz chciałoby się zjeść kromę chleba ze smalcem. Ach pamiętam te kromy jak byłam mała…. Ale to dygresja. Pozdrawiam
Pani Elu, co do ksylitolu pisałem już w komentarzu tutaj. A jeśli chodzi o zastępstwo chleba – cóż, wiem, ze to jest wyrzeczenie dla wielu osób. Chleb bez pszenicy/żyta nie smakuje tak samo, to pewne. Ryżowy „styropian” jest najlepszym przykładem, ale niskopszenne placki kwaśniewskiego (z sera białego) są ciekawą alternatywą dla osób, które nie wiedzą jak przeżyć dzień bez kanapki.
Trzeci miesiąc stosuję dietę wysokotłuszczową, niskowęglowodanową i nie schudłam ani grama, nie odczuwam też żadnych pozytywnych reakcji ze strony mojego organizmu, brak mi zupełnie energii i ciągle jestem jakby „przymulona” i zmęczona. Przyznam szczerze, że nie tego się spodziewałam.
Przypadkiem znalazłam ciekawy artykuł (wyznane osobiste pewnej lekarki), który niejako przeczy „tłustej diecie” , warto przeczytać – http://instytutarete.pl/poczytaj/cialo/na-zdrowie/586-zycze-zdrowia.html
Ciekawa jestem co o tym sądzicie
Z wieloma tezami się zgodzę, ale co do zasady trudno ten artykuł traktować serio.
Fundamentalny relatywizm – autorka przyznaje, że usunięto jej pęcherzyk żółciowy. W takiej sytuacji prowadzenie diety opartej o tłuszcz jest pewnym kłopotem (o czym wiedzą osoby bez pęcherzyka). Mówimy więc o diecie dla osoby chorej w tym sensie, że jej organizm nie produkuje wszystkich substancji niezbędnych do trawienia enzymów i katalizatorów. To trochę jak rozmawianie z cukrzykiem o diecie bogatej w cukier, która z definicji nie będzie mu służyć.
Nie zgodzę się z tezą, że człowiek jest owocożerny i pogląd ten potwierdzałem w komentarzach takich jak ten, podając za przykład porównanie do szympansa i goryla oraz ich przewodów pokarmowych (z książki prof. Marvina Harrisa Food and Evolution).
Natomiast zgodzę się, że banan jest lepszy niż chleb. Zgodzę się, że mniej przetworzone jedzenie jest lepsze niż to, które jest bardziej przetworzone (choć do raw paleo podchodzę ostrożnie, to sam lubię jeść mięso/jaja surowe bardziej niż ugotowane/upieczone).
Podobnież, zgadzam się, że nadmiar białka szkodzi i nie jest potrzebny.
Kolejne wielkie uproszczenie to porównanie skażenia roślin do skażenia mięsa (chodzi o pestycydy u roślin oraz hormony i antybiotyki u zwierząt). Mimo wszystko czuję się bezpieczniej jedząc fermowe mięso niż fermowe warzywa z prostego powodu:
zwierze, kiedy jest chore i nie leczone to pada lub jest izolowane ponieważ własciciel fermy straciłby całe stado. Czuwa nad tym (lepiej lub gorzej) weterynarz i inne służby sanitarne. W przypadku hodowli marchwi – nie sprawdza się w dostawach stężenia substancji szkodliwych w każdej marchwi. Druga kwestia – jeśli rośliny zostaną opryskane (np. środkami przeciwpleśniowymi) ale czas zbioru nagli wówczas trzeba je zebrać (i to się robi) bo inaczej wszystko przejrzeje i nikt tego nie kupi. Zwierzę, które jest leczone jest badane w trakcie tego procesu i dopiero kiedy będzie zdrowe trafia do rzeźni. Trzecia rzecz – zwierzęta mają wątroby i nerki, które odpowiedzialne są za usuwanie toksyn z ich ciała. Rośliny tego nie mają. Czwarta sprawa – w wielu przypadkach hormony zwierząt są analogami ludzkich (np. insulina świńska) więc nasz organizm „umie” je obsługiwać (i rozmontowywać) co nie zmienia faktu, że oddziaływują na ludzkie ciało (identycznie jak fitohormony z roślin np. fitoestrogeny). Po piąte – i nie ostatnie – logika nakazuje jedzenie produktów gęstych odżywczo i gęstych energetycznie. Natura zaprojektowała wszystko tak, żeby uzyskiwać efekt jak najmniejszym wysiłkiem. Dzięki temu rzeki płyną z gór w niziny, ptaki mają puste kości a drzewa tracą na zimę wodę, żeby mróz nie rozsadził ich pni. Jeśli mam do wyboru zjedzenie 100g produktu, który daje mi np 500kcal i zawiera większość niezbędnych do życia substancji (vide żółtka z tłuszczem) to nie ma sensu, żeby zjadać 4 kg warzyw, których skład w większości to woda.
Jeśli zaś chodzi o Twoją dietę – to co napisał Adramel – ważne są wszystkie elementy, które wymienił. Ja np. wiem, że wystarczy, abym zaczął słodzić kawę miodem (robiłem testy na sobie, gdzie 2 łyżeczki tj 8-10g miodu miały już znaczenie) i widzę już zmiany w swoim samopoczuciu. Ponieważ w lecie jem więcej roślin niż w zimie zmienia się też mój „balans” w kierunku węglowodanów co sprawia, że w lecie zawsze mam 2-4kg więcej niż w zimie, kiedy jem mniej węgli pochodzenia roślinnego. Drobne detale które robią wielką różnicę.
Co do wynurzeń tej pani to ciężko to komentować.
„Jesteśmy jako gatunek owocożerni” … to chyba dobre podsumowanie „wiedzy” tej pani.
Natomiast co do twojej diety to trudno coś powiedzieć bo nie napisałaś nic o swojej diecie. Jakie proporcje, jakie produkty, jaka kaloryczność, jakie masz odstępstwa itp… Nie wiem też ile ważysz, jaką masz aktywność dobową, jakie choroby…
Bez pęcherzyka żółciowego. Polecam Państwu: Marek Konopka 07.06.2014 r. na Konferencji z okazji jubileuszu 16-lecia Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Optymalnych w Ciechocinku – https://www.youtube.com/watch?v=CDnZFR3qH1o&feature=youtu.be .
Ziuta, to wszystko to ja wiem, przeczytałem chyba już wszystkie książki o low carb dostępne na rynku :) Na kaloriach absolutnie w ogóle się nie skupiam – przytoczona uwaga o kaloriach miała zobrazować fakt, że nie jem dużo, wciąż odżywiając się niskowęglowodanowo. Problem polega na tym, że od dłuższego czasu trzymam proporcje i nie chudnę. Fakt, że też nie tyję. A schudłem kiedyś elegancko na Dukanie. Czyli z tego wynika, że organizm się w jakiś sposób musi uodparniać, bo czemu tak to wygląda w chwili obecnej? Węglowodany jem praktycznie tylko w postaci warzyw w umiarkowanych ilościach, tłuszczu nie ograniczam a waga stoi w miejscu. Czy to może być nadmiar białka? Ale dlaczego w takim razie na dukanie, gdzie jadłem głównie białko tak pięknie chudłem? Czy jednak to kwestia bilansu energetycznego? Ale jak już pisałem nie jem wcale dużo, do syta ale bez szaleństw – ograniczanie było by już na granicy głodzenia się.
pp, sądzę, że uwagi ziuty są celne. Choć osobną kwestią jest… niepowtarzalność naszych organizmów. O ile biochemia to nauka ścisła – to fizjologia już niekoniecznie. Przykładowo, przy moim wzroście (196) i wadze (82-85) organizm zawsze „czuje” niskie węgle zwiększając popyt na wino/czekoladę kiedy jestem w okolicy 70g. Ale wystarczy, żebym dorzucił na kolację 30g. kaszy jaglanej (to 3-4 łyżki suchej kaszy) i apetyt na alkohol czy czekoladę ustaje. Po prostu – u mnie węgle muszą oscylować wokół 100g na dobę.
Uwaga – jak sądzę istotna (i dziwna). W lecie jem 50g węgli na dobę i czuję się dobrze. W zimie musi być 100g, bez tego ani rusz. Słońce, czy jak?
Z drugiej strony znam osobę, która dużo jeździ na rowerze (dziennie ok 40-60km, zima stacjonarnie i lato na trasie) i nie przekracza 60g węgli przy podobnym wzroście.
Zastanawiam się też nad jedną rzeczą, o której nie umiem nigdzie przeczytać u Ciebie i na podobnych blogach: jak to jest z trawieniem glukozy na diecie niskowęglowodanowej i bogatotłuszczowej. Bo założenie jest takie, ze na tej diecie głównym paliwem jest tłuszcz. Zatem mam jeść mało węgli, góra 1g/1 kg masy ciała. Jak zjem za mało, to będę ospały, zmęczony, tłuszcz się gorzej spali. Jak zjem za dużo, to metabolizm się przestawi. Ale ma tu chyba istotne znaczenie, jaki jest to rodzaj węgli, czyż nie? Jeśli będą to węgle złożone, to mogę zjeść ich więcej bez istotnej szkody (wolne wchłanianie i taka sama reakcja insuliny), nawet do 150g /doba. Jeśli natomiast będzie w nich pewien udział węgli prostych (fruktoza, sacharoza – no właśnie, jaki ich udział?), to muszę pilnować nieprzekraczania dobowej podaży 1 g/1kg masy ciała albo spowolnię ich wchłanianie przez spożycie z tłuszczem. Czy tak? Zatem mogę zjeść np. 100 g węgli na dobę, gdy w nich np. będzie 30 g z gorzkiej czekolady, ale tę czekoladę muszę zjeść np. ze śmietaną?
Mógłbyś poruszyć jakiś artykuł a propos wchłaniania węgli? Pytam dlatego, ze będąc 10 lat temu na diecie highfat-lowcarb (60 g węgli na dobę przy macie ciała ok 85 kg) nabawiłem się gruźlicy i depresji, choć do momentu zachorowania wydolność była wysoka i subiektywnie dobrze się czułem. Przyczyną było prawdopodobnie zbyt restrykcyjne przestrzeganie diety podczas grypy (za mało węgli). A pomimo tego cukier miałem na poziomie 100 mg/dl na czczo. I choć obecnie skłaniam się ku podobnej diecie (może bardziej paleo), to widzę ponowne brnięcie w podobne problemy – zbyt mało węgli w diecie robi mi szkodę (ogólna słabość, niemal brak chudnięcia (bo mam nadwagę), depresję i nieprzespane noce. Dopiero zwiększenie węgli do 100 g/doba pomaga. A może za dużo białka? Jednak bez białka jestem głodny. Tłuszcz owszem syci, ale krótko. Jajecznica z 3 jajek z pół kostki masła starcza na góra 2h. Potem czuję się bardzo głodny (może nie tak głodny, jak po węglowodanach) i słaby.
Rafał, temat wchłaniania węgli dopisałem do listy „to do”. Obecnie odpisuję „hurtem” (za co przepraszam czytelników) z lotniska w Dubaju i nie mam zbyt dobrych warunków do tego, żeby pisać bardziej obrazowo.
W moim przekonaniu to, czy zjadacs węgle proste czy złożone nie ma istotnego znaczenia z punktu widzenia odchudzania się. Węgle to węgle – jeśli wywołują insulinę to znaczy, że kiedy ona jest w krwioobiegu – mamy czas sytości – komórki pobierają energię a nadmiar węgli kierowany jest jako przerobiony w trójglicerydy do komórek tkanki tłuszczowej. Aby mogło dość do „otwierania” magazynów tłuszczu poziom insuliny musi być bardzo niski (u wielu osobników nawet zerowy – obrazowo tutaj) – wtedy uruchomi się antagonista tj. glukagon. Jeśli więc jesz polisacharydy (skomplikowane węgle) to znaczy, że poziom insuliny będzie się utrzymywał przez dłuższy czas niż gdybyś zjadł czystą glukozę (vide ładunek i indeks glikemiczny). To uniemożliwi działanie glukagonu więc organizm będzie „gromadził” energię zamiast ją spalać z własnych zasobów. To wielkie uproszczenie, bo jak sądzę w procesie regulacji nie występuje jedynie zależność między dwoma hormonami (insulina-glukagon) ale – jest to mechanizm bardziej skomplikowany (choćby powiększony o związek grelina-leptyna).
Słuszna sugestia Teresy dotycząca jakości białek (w ogóle, co do zasady, niekoniecznie w kontekście żółtek).
Jakość białka ma znaczenie zasadnicze. Dlatego może Pan sprawdzić jak się będzie czuć po żółtkach (zamiast po jajkach). Trzy żółtka to objętościowo mniej więcej jedno jajko. Białe białko jaj to albumina, czyli puste kalorie gdyż ich wartość biologiczna jest b.niska.
Gruźlica to choroba autoimmunologiczna – http://www.stachurska.eu/?p=14527 , właśnie z niskiej wartości biologicznej białka się wywodząca, nie zaś z niedoboru węglowodanów. Dla przykładu rzs – http://www.stachurska.eu/?p=16010 .
Wtedy, gdy zachorowałem, byłem właśnie żółtkowcem: 6 żółtek dziennie i jedno białko na śniadanie na pół kostki masła. I pomimo tego mnie to nie syciło, ale jadłem, bo mi smakowało.
Gruźlica chorobą autoimmunologiczną?? Co na to Koch i jego prątki?
Super artykuł, jestem farmaceuta i zgodzę sie chyba z każdym zdaniem tutaj.
Mam pytanie (szukam potwierdzenia) odnośnie tej wartości 1g węgli /1 kg m.c = ok, a jak to się odnosi do biegaczy (60 mi biegu codziennie)? czy nadal obowiązuje ten 1g czy należałoby zwiększyć ilość gramów na kg m.c. aby mieć energię na bieg?
z góry thx za informacje :)
Ittelien
Ittelien,
tę energię chce Pan mieć z glukozy – http://www.stachurska.eu/?p=9928 , czy z ATP – http://www.stachurska.eu/?p=3383 ?
I nie na kg masy ciała, ale na kg należnej masy ciała :)
Witam wszystkich serdecznie.Mam pytanko a raczej prosbe.Czy jest tutaj ktos kto bylby w stanie mi wytlumaczyc jak liczyc alkohol a dokladnie czerwone wino wytrawne? Moj facet pije jedna butelke takiego trunku w piatki I soboty( kiedys nie bylo dnia,zeby nie wypil piwa,wiec to I tak jest sukces,ze feraz pije tylko winko).Tylko,ze oboje jestesmy na zywieniu wysokotluszczowym,optymalnym I powiem szczerze,ze nigdy tego wina nie liczylismy ani nie wliczalismy do dziennych proporcji.Jednakze mojemu partnerowi skads sie przytylo I cholesterol tez ma ponad 313,trojglicerydy 94,hdl ma tez okolo 100,tylko ldl dosc wysoki bo ponad 200.Jednakze wysoki cholesterol
Wysoki cholesterol nie jest zly.Martwi mnie tylko ten alkohol,bo nie wiem jak go liczyc.Moze ktos wie I podpowie.Z gory dziekuje.
to pytanie retoryczne ( ironiczne)? :) :) bo już nie za bardzo rozumiem :)
to co mam jeść żeby dało mi to ATP ?
Przy biegu ~60 minut organizm pobiera energie z przemian tlenowych. Bieg jest typowym wysiłkiem areobowym. Głównym paliwem wiec są kwasy tłuszczowe i glukoza i w minimalnym stopniu glikogen mieśniowy. Kwasy tłuszczowe są wydajniejszym paliwem, bo z nich powstaje ponad 2x wiecej ATP niż glukozy. Dodatkowo produktem spalania glukozy jest mleczan, który zakwasza mięśnie i powoduje ich bolesność i może uniemożliwiać dalszy wysiłek. Przy spalaniu WTK produktem spalania jest H20.
Ilość węglowodanów miała by znaczenie przy spirntach – to wysiłek beztlenowy, gdzie głównym paliwem jest najpierw fosforokreatyna a po paru/nastu sekundach glikogen.
Przy wysiłku areobowym nie ma co zwiększać ilości węglowodanów, bo może to przynieść nawet gorszy efekt (bolesność mięśni)
100g wytrawnego wina liczy się, że to 3g węgli. Czyli butelka to 750g a w niej 22,5g węgli.
Mnie zaś wydaje się, że jeśli 100 g wódki 40 @ wydaje 64 g równoważnika węglowodanowego – http://www.stachurska.eu/?p=8609 , to 100 g wytrawnego wina 13 % nie będzie mieć mniej niż 21 g W.
Nie bez kozery dr Kwaśniewski podaje że lampka wina jest do przyjęcia w ramach limitu węglowodanowego na dzień.
Może być?
Pan Marek Konopka wytracając nadmiar kilogramów – http://www.stachurska.eu/?p=14492 (patrz link do filmu na youtube) trzy razy dziennie się ważył. Tą metodą smakosz wina może sprawdzić któremu ( 3 g, czy 21 g ??? ) z wyliczeń jest bliżej do rzeczywistości w zakresie obciążenia menu węglowodanami z wina. Ciekawa jestem :)
Mam takie pytanie, może ktoś mi pomoże. Otóż, jak policzyć zawartość białka, węgli i tłuszczu dla własnoręcznych wypieków? Zsumować zawartość BWT w poszczególnych składnikach i już? A czy proces pieczenia nie wpłynie jakoś na zmianę proporcji BWT? Pytam, bo chleb staram się piec sama dla rodziny, ale za chiny nie wiem, ile tych BWT jest w moim chlebie. I nie wiem wówczas, czy mogę coś tam skubnąć z tego chlebka, zeby nie przekroczyć tych własciwych ilości węgli, białek i tłuszczów. Będę wdzięczna za pomoc.
Rafale, imienniku Ty mój :o), kilka razy spotkałem się w Twoich wypowiedziach, że zjadasz śniadanie o 7h i potem kolację o 18h. Jak tak dajesz radę? Ja wiem, że bogatotłuszczowo i niskowęglowodanowo, więc masz energię itp., ale co, nic po drodze? Kawa, herbata, woda? Jakaś tłuszczowa przekąska? No i co z 50-60g węgli na dobę? Zjadasz je w 2 posiłkach po 30g?
Pytam, bo sam byłem 2 lata na diecie Kwaśniewskiego w 1998-2000. Pierwszy rok ekstra, schudłem 8kg (do 82kg przy wzroście 182 cm), miałem energię, dobrze się czułem. Ale był jeden problem: przy dosyć restrykcyjnym pilnowaniu proporcji (wszystko ważyłem, przy czym baaardzo rzadko przekraczałem 60g węgli/doba) łatwo się przeziębiałem i byłem często głodny (szczególnie po porannej jajecznicy z 6 żółtek na pół kostki masła z 10g zielonego groszku). Zresztą tak jest do dziś – jajecznica mnie nie syci, dopóki nie dodam jakichś węgli (kromka chleba). Tak że do godziny obiadu (8h śniadanie, obiad o 13h) byłem już bardzo głodny. Byłem wtedy na studiach i ok. 11-12h już mnie okrutnie skręcało z głodu. I co ciekawe, od ok. 6 miesiąca diety miewałem bardzo nieciekawe odchody (kleiste i dosyć obfite – biegunka tłuszczowa?). Pomimo dobrego sampoczucia i prawidłowej wagi po ok. roku zapadłem na nie dające się leczyć zapalenie oskrzeli (które w końcu ustąpiło po antybiotykach i protestach rodziców, aby jeść „normalnie”). Po wyzdrowieniu wróciłem do high fat-low carb, ale nie było już tak, jak wcześniej. Wciąż byłem słaby i głodny. Rok później wylądowałem w szpitalu z zaawansowaną gruźlicą płuc. Wtedy porzuciłem już to żywienie, przy okazji pięknie wyzdrowiałem (plus oczywiście 4 antybiotyki przez 8 miesięcy) i… przytyłem (obecnie 105 kg). Czasami podejmuję próby powrotu do tej diety, ale nie umiem się posilić z rana be węglowodanów. Sprowadza się to do tego, że po śniadaniu jestem głodny. Dlatego pytam o Twój dzienny posiłkowy rozkład jazdy. Mógłbyś coś o nim napisać? Z jakiegoś posta pamiętam 500 ml kremówki i garść malin (czyli ok. 20g węgli w sumie). Próbowałem zacząć dzień szklanką kremówki, ale nie dość, że potem byłem głodny, to po kilkunastu minutach od jej wypicia miałem taki suchy lepki język i taką jakby kwaśność w gardle (ale wysoko, nie w przełyku, czyli nie sprawy zgagowe). Czyżbym nie był przystosowany do trawienia tłuszczu?
fifek, owszem, pijam kawę (wodę, rzadziej herbatę – łącznie około 500ml na dobę). Ile tej kawy? to zależy, czy mam na nią smaka, czy nie – zazwyczaj to jest 3-5 espresso dziennie. Generalnie bez cukru czy miodu (chyba, że trafię na jakąś nie dobrą).
Z tymi węglami na dobę zauważam zmienność zależną od pory roku. Na chartmyself.com prowadzę swój dziennik i tam widzę to jak na dłoni – kiedy nadchodzi pora zimowa (październik-kwiecień) zjadam około 100g, głównie pochodzących z kaszy jaglanej/gryki i warzyw korzeniowych/okopowych. W lecie wystarcza 50-60g.
Po zjedzeniu śniadania o 6:30 (dzisiaj: bryndza z masłem, oliwą, pieprzem i bazylią oraz ogórkami kiszonymi i cebulą i dwoma żółtkami, łącznie około 250g) + 2 espresso najprawdopodobniej zjem dopiero koło 18 podgardle pieczone na grillu (z ugrilowanymi burakami czerwonymi z cebulą + oliwa, ocet jabłkowy i 2 żółtka).
Przez cały dzień wypiję jeszcze prawdopodobnie 3-4 espresso, może jedną herbatę zieloną.
Kremówka z malinami to akurat przykład śniadania późnoletniego (kiedy tych malin mam pod dostatkiem) ewentualnie z truskawkami, kiedy mamy maj/czerwiec. Ale tłusty nabiał występuje na moim talerzu średnio 1-2 dni w tygodniu.
Ponieważ wszystko skrupulatnie notuję (chartmyself.com) to znam już zależności i to polecam każdemu (nawet, jeśli nie ma alergii, bo taki dzienniczek jest pomocny w ocenie związku przyczynowo-skutkowego między jedzeniem a samopoczuciem.
Jeśli chodzi obiegunkę tłuszczową – to różnie może wyglądać (znam to tylko z relacji, nie oglądam tego, co ludzie po sobie zostawiają w ubikacji :))), ale nie jest zwarta (to nie jest też rozwolnienie!) i zawsze „pływa”.
Pani Sylwio,
zsumować BTW z wszystkich składników, podzielić przez wagę gotowego wyrobu oraz pomnożyć przez sto. Dla przykładu keczup – http://www.stachurska.eu/?p=17189:
– składniki na ketchup ważyły 4560 g, B-48,36; T-25,9; W-248,58;
– gotowy wyrób – 3500 g
– w 100 g gotowego ketchupu: B-1,38 g; T-0,74 g; W-7,10 g; B : T : W = 1 : 0,5 : 5,1.
Pani Tereso, dziekuję za odpowiedź. Choć przyznam, ze mam jeszcze pewne wątpliwości. Jak policzyć zawartość BTW np. w chlebie pieczonym na zakwasie? Albo w cieście? Czy proces obróbki termicznej powoduje jakies istotne zmiany w składzie BTW? Czy są one tak niewielkie, ze nie ma co zaprzatać sobie nimi głowy? A zakwaszona mąka?..
Pani Sylwio,
tam gdzie będzie Pani mieć do czynienia z obróbką termiczną tam BTW dla gotowego wyrobu będzie inne niż BTW użytych składników. Różnica może wynieść nawet 30 % – http://www.stachurska.eu/?p=16841 . Warto policzyć :) Szybko się okaże że zajmuje to minutę – dwie, a daje istotną informację.
Produkty użyte do przygotowania zakwasu też może Pani policzyć. Nadto na diecie wysokotłuszczowej akurat pieczywo nie jest zalecane, a jeśli już to np. z orzechów, np. – http://www.stachurska.eu/?p=6928 .
Bardzo dziękuję Pani Tereso. Tak mi się wydawało, że proporcje BTW będą inne pod wpływem obróbki termicznej. Od pieczywa zupełnie nie ucieknę, bo rodzina je, ale chcę sama im piec chleb i dlatego się tez zastanawiałam nad tymi proporcjami. W końcu ich zdrowie też jest dla mnie ważne, a własnoręcznie upieczony chleb jest 100 razy lepszy niż z masowej piekarni. Pozdrawiam!
Pieczywo, to zbożowe, chyba nikomu służyć nie może – http://www.stachurska.eu/?p=12204 , a proszę jeszcze uwzględnić glutem. Lepsze są placki twarogowe – http://www.stachurska.eu/?p=7041 i na spód do kanapki, i na „kluski” (po pokrojeniu w paski) do dania obiadowego, czy kolacyjnego. Robiłam też takie placki z mąką gryczaną – http://www.stachurska.eu/?p=9806 .
Witam serdecznie,
Mam pytanie odnośnie swojej diety. Po 3 lat stosuję nisko węglowodanowy sposób odżywiania. Jednak jak zacząłem włączać większe ilości tłuszczu początkowo schudłem bardzo ale teraz widzę, że mój metabolizm zwolnił i przytyłem około 8kg. Może błędem było zwiększenie również ilości sera żółtego? Ostatnio odstawiłem również kawę i alkohol.
Może to pomoże. Z góry dziękuję za jakąś podpowiedź.
Witam serdecznie,
chciałabym zapytać o możliwe ilości spożywanych tłuszczów w diecie niskowęglowodanowej, które w nadmiarze również mogą powodować przyrost wagi. Organizm jak rozumiem ma pewien dzienny poziom zapotrzebowania na składniki odżywcze, a ich przekroczenie spowoduje odkładanie się w postaci tkanki tłuszczowej. Rozumiem, że wyjaśniał Pan kwestie bilansu a pierwszych akapitach ale jeśli nie ma on praktycznego zastosowania to po co on jest? Dlaczego dietetycy obliczają Podstawową Przemianę Materii, dzienną aktywność fizyczną skoro receptą na obniżenie masy ciała jest obniżenie węglowodanów w diecie na rzecz wysokokalorycznych tłuszczów?
kwasy tłuszczowe nie odkładają się przy niskiej podaży węglowodanów oraz białek, nie ma z czego powstać glicerol, a tylko w formie trójglicerydów się odkładają
natomiast glicerol, nie potrafi „wejść” do komórki, czyli ten zjedzony nie może służyć odkładaniu tłuszczów na zapas
dietetycy nie wiedzą/nie chcą wiedzieć, że za odkładanie/uwalnianie odpowiedzialna jest para insulina/glukagon
diety wysoko węglowodanowe zazwyczaj [chyba, że ktoś utrafi w proporcje diety japońskiej ] windują insulinę w kosmos, stąd stała tendencja do odkładania, i trudność w uruchamianiu już odłożonego sadła
No tak nie do końca. Glicerol a konkretnie glicerolo-3-fosforan (bo on on służy do powstanie trójglicerydów) jeszcze może powstać z aminokwasów – z kwasu pirogronowego, w reakcji katalizowanej przez karboksykinazę fosfoenolopirogronianową. Z tym że ten mechanizm jest mniej wydajny niż synteza glicerolo-3-fosforan z glicerolu i glukozy. Jego uaktywnienie wymaga dłuższej adaptacji na diecie ketogennej. Ale w konsekwencji nawet na diecie ketogennej można gromadzić tłuszcz w adipocytach.
A propos Ponomarenki: czy on czasem nie zmarł dosyć młodo (ok 60 lat) na zakrzepicę? Jak to?
Owszem, zmarł relatywnie młodo. Ale o ile mi wiadomo, zmarł na skutek zatoru płucnego, który powstał przez oderwanie się zakrzepu z nogi (której nie leczył, mimo żylaków).
Dlatego napisałam: „przy niskiej podaży węglowodanów oraz BIAŁEK”.
Ale białka organizm pobiera poprzez rozpad mięśni, wiec to występuje także przy niskiej podaży białka, nawet tej poniżej zerowego bilansu azotowego.
Przy wysokiej podaży białka z jedzenia, organizm aktywuje procesy glukoneogenezy i zamienia spożyte białko (po rozbiciu) na aminokwasy na glukoze i bezpośrednio syntetyzuje glicerolo-3-fosforan.
Tylko, że diabeł tkwi w szczegółach: diety niskowęglowodanowe i niskobiałkowe, są dietami jednak ketogenicznymi.
A ketony blokują uwalnianie własnych białek.
Witam Panie Rafale.
Chciałem poprosić Pana o pomoc: jak mogę zdrowo przytyć? Aktualnie mam 152cm wzrostu i ważę około 30kg, a mam 13 lat.
Grzegorzu, szybko (ale wcale nie zdrowo) można przytyć jedząc produkty o wysokim indeksie/ładunku glikemicznym, zwłaszcza bogate w gluten (brzuszna oponka). Ale żeby przytyć zdrowo (to nie znaczy szybko), zwłaszcza w Twoim wieku lepiej byłoby stosować dietę low-carb ze zwiększoną ilością białka oraz dobrych węgli (np. z warzyw okopowych). Co do proporcji – to kwestia raczej osobistej obserwacji, zwłaszcza w czasie wzrostu organizmu. Twój wzrost wskazuje, że nie jesteś typem ektomorfika, więc z przybraniem wagi nie powinieneś mieć problemu.
Panie Rafale.A co z miodem. Czy można go stosować w diecie tłuszczowej.skoro mam unikać cukru?
Panie Darku – rzeczywiście, cukier i miód to w zasadzie to samo, tak jak napisał Adramel. Ale jeśli miałbym być szczery to w kwestii słodyczy bardziej ufam pszczołom niż przemysłowi chemicznemu :)
Miód to takie same połączenie glukozy z fruktozą jak biały cukier. Plus nie istotne dla zdrowia dodatki od owadów. Dla człowieka nie ma różnic pomiędzy miodem a cukrem.
Nadmiar białka jest kancerogenny. Polecam jeszcze – http://pracownia4.wordpress.com/2012/10/22/dlaczego-dieta-niskoweglowodanowa-musi-zawierac-duzo-tluszu/ .
witam, a co z osobami które ćwiczą na siłowni i chcą złapać trochę więcej masy mięśniowej beztłuszczowej? jakie proporcje BWT byłyby optymalne? czy przy treningach siłowych można więcej białka jeść? bo z tego co mi wiadomo bez białka mięśnie nie urosną?
i co się dzieje z nadmiarem tłuszczy spożytych z pokarmem? powiedzmy że część została nie strawiona, część zużyta na potrzeby energetyczne organizmu i inne procesy wewnątrz organizmu a co z nadmiarem? jak w ogóle tak w skrócie wygląda szlak metaboliczny tłuszczu i na co jest zużywany?
pozdrawiam
No no sporo rzeczy sie zgadza sam po sobie zuwazylem ze jak ktos mnie poczestuje w pracy np polowa bulki slodkiej z lukrem to odpala mi sie potem wilczy glod, obecnie przesiadlem sie na diete dukana i weglowodany spozywam tyle ile jest w jogurcie bo chyba i tak z rzeczy bialkowych typu miesa bedzie go najwiecej ale to i tak bardzo malo zwazywszy ze nie jem jogurtow codziennie.
I ta biegunka z przestawy weglowodanowej na bialkowy z odrobina tluszczy tez rzeczywiscie byla, teraz nie jedzac weglowoadnow czuje sie najedzony przez dlugi czas i na dodatek czlowiek nie czuje sie slabo jak czegos nie zje po dluzszym czasie co mialo miejsce przy weglowodanach co prowadzilo nawet do chyba obnizenia cisnienia jak sie wstawalo z pozycji lezacej do stojacej to krew odplywala z oczu na chwile i sie robilo czarno :)
I rzeczywiscie jak zuzyje oliwe z oliwek to przerzucam sie na smalczyk do smazenia.
Dieta wysokotłuszczowa jest zaprzeczeniem wszystkiego o czym czytałam w związku z dietami odchudzającymi. Artykuł mną wręcz wstrząsnął. Taka rewolucja? Zamach stanu wręcz! To jak to? Te dwa lata wyrzeczeń w jedzeniu (wyłącznie chude mięso i duużo warzyw), katowania się ćwiczeniami, które przez to szczerze znienawidziłam – to wszystko na marne? To te 4 kg mniej po 2 latach (małych) wzlotów i upadków to o kant „d..y” rozbić?
No i właśnie tak 3 dni temu odwróciłam dietę o 180 stopni. Założyłam sobie na razie minimum 4 tygodniowy test z dokładną obserwacją organizmu.
Moje pierwsze spostrzeżenia:
– dziwna „czystość” w ustach – wcześniej zawsze rano miałam wrażenie „kapcia” w gębie a w ciągu dnia robił się osad na zębach – od dwóch dni go nie ma.
– „rośnięcie” tłuszczu w trakcie jedzenia – brak mi chleba do jego zagryzienia – macie na to jakąś radę?
– jak wybrać z talerza tłuszcz z jajecznicy gdy nie można go wytrzeć kromką??
– skóra z golonki jest pyyyyszna! Odkrycie 40-latki!
– wcześniej do łazienki „na grubo” szłam zawsze po kawie około 10-tej, od dwóch dni chodzę 4-5 razy (na rzadko). Na tą chwilę to jedyny poważny minus diety.
– w sklepach nie ma tłustej, niepasteryzowanej śmietany bez dziwnych dodatków jak np. karagen.
– waga wyjściowa (trzy dni temu) 97,2 kg. Dziś rano 96,6 kg ale to pewnie ubytek wody czy inne małe wahanie. Ale nie przytyłam pomimo wczorajszego grilla (7 grubych plastrów boczku i mizeria z ogórków, bez alkoholu).
– ani przez moment nie odczuwałam głodu. Wcześniej to był u mnie stan permanentny – myślałam ciągle o jedzeniu. Tą zmianę uważam za najważniejszą.
– nadal piję sporo wody – tak jak przed zmianą diety muszę mieć butelkę przy łóżku.
– a jeszcze coś dziwnego – od 20 lat (od 1 ciąży) bardzo odrzucało mnie od herbaty (piłam wyłącznie owocowe, miętowe) – wczoraj i dzisiaj „naszło” mnie i wypiłam ze smakiem zwykłą gorzką herbatę. To zbyt dziwne żeby było przypadkowe bo naprawdę nawet zapach mnie wcześniej odrzucał.
Moje pytania praktyczno – techniczne:
– wspomniany wyżej tłuszcz z jajecznicy – przecież nie będę pić tłuszczu z talerza bo domownicy już teraz dziwnie na mnie patrzą ;)
– brak mi pomysłów na posiłki do pracy (pracuję w biurze), nie widzę tu nic poza gotowanymi jajkami z majonezem.
– czy ćwikła z chrzanem jest dozwolona? (pomaga mi trochę na to „rośniecie” tłuszczu w ustach)
– czy jest różnica w tłuszczu na ciepło i na zimno? Mam problemy właśnie z tym „rośnięciem” gdy jem zimny tłuszcz (boczek, masło, smalec)
– gdy muszę zjeść kawałek ciasta (szef przyniósł i postawił mi na biurku plaster imieninowego sernika i nie śmiem odmówić) to czy należałoby np. przed tym słodkim zjeść coś tłustego – czy to już bez znaczenia i po ptakach?
@lawa:
Odniosę się tylko do dwóch punktów z twojej wypowiedzi:
– tłustą śmietanę bez żadnych dodatków można z dość dużą łatwością znaleźć. W Lidlu sprzedawana jest taka 18%-owa, natomiast w MarcPolu widziałem 30%-ową. Nie jestem pewny, ale chyba jeszcze Carrefour Express może mieć „w zanadrzu” podobną śmietanę. Niestety, niepasteryzowanej śmietany się nie znajdzie w sklepach. Ponadto wspomniane przeze mnie sklepy nie są obecne wszędzie, szczególnie na wsi, dlatego mogą wystąpić trudności z dostępnością tychże.
– żeby przygotować żarełko do pracy, można troszkę poeksperymentować. Ja sam zaczynam się za to zabierać. Można przygotować sobie kotlety mielone (jedzone w pracy na zimno) zrobione z mięsa wg przepisu na tatara od autora bloga. Można zawinąć w tłusty plaster sera jakieś warzywka i mięso (tu jednak nie wiem za bardzo jakie by się nadało i w jakiej postaci) posklejane razem majonezem lub mieszanką majonezu z tłustą śmietaną i przyprawami. Na stronie dra Kwaśniewskiego (tego od diety) są różnorodne przepisy, wśród nich grube placuszki twarogowe imitujące bułki (a usmażone na patelni rzecz jasna). Ja lubię robić sobie od czasu do czasu posiłek złożony z usmażonej piersi kurczaka, z sałatki warzywnej (pomidory, cebula i ogórki + zioła i przyprawy) i samodzielnie zrobionego sosu czosnkowego (majonez, tłusta śmietana, starty czosnek i zioła z przyprawami) – takie coś można wsadzić do pojemników na jedzenie i zanosić do pracy. Jeszcze miałem jakieś pomysły, ale zapomniałem. :)
Witam. Kupuję śmietanę 22%z Pątnicy. Jest bez konserwantów.Ja osobiście wykorzystuję przepisy Pani Stachurskiej(tutaj ukłony ) i przepisy Pana Rafała, prowadzącego bloga. Są smaczne, proste… Nic tylko jeśc. Osobiście prawie codziennie zajadam się kanapką wg. Przepisu P. Stachurskiej -papryka,masło, ser żółty. Dla mnie bomba!! Pozdrawiam
Znalazłam sposób na brak chleba – wg przepisu na placki serowo-jajeczne upiekłam jedno duże „ciasto”. Po schłodzeniu kroję bochenek jak chleb. Jest pyszny z tłustym boczkiem. Idealny i prosty zestaw do pracy :)
Elka, śmietana z Piątnicy ma skrobię kukurydzianą modyfikowaną, mączkę chleba świętojańskiego, pektyny, gumę guar.
Znalazłam w Netto śmietankę 30% (nazwa firmy Miletto lub Milleto albo jakoś bardzo podobnie). Jest pasteryzowana ale nie ma zupełnie nic o jakichkolwiek dodatkach. Tylko czy faktycznie ich nie ma czy może tylko nie napisano…
@lawa
Akurat 22% z Piątnicy nie ma żadnego dodatkowego syfu. Niestety trzeba patrzeć na konkretne produkty, nie tylko na markę.
Jak to się ma do diety warzywno-owocowej na której ludzie chudna i wychodzą z chorób?
Każda dieta ograniczające śmieciowe jedzenie daje korzyści dla organizmu. Ale nie które diety mogą być bardziej skuteczne, inne mniej.
jeszcze mam pytanie o „wilczy głód”, z pewnością nie jest to naturalne (optymalne i zgodne z naturą zjawisko) ale czy nie wystarczy wówczas łyżka oliwy i kawałek mięsa zamiast węglowodanów? Rozumiem że człowiek ma presję na batonika czy cukier z cukiernicy ale jeśli nie ma takich produktów pod ręką? :)
jedno pytanie dotyczące metabolizmu tłuszczów, nadmiar węglowodanów i insuliny powoduje przemianę węglowodanów do tłuszczy i ich wpychanie do komórek.
a czy nadmiar tłuszczu nie powoduje, że ten tłuszcz także wędruje do komórek tłuszczowych, niezależnie od stężenia insuliny? Szczególne znaczenie by to miało gdyby brak insuliny (niskie stężenie) nie było przeszkodą do odkładania się nadmiaru tłuszczu.
druga kwestia, fasolka, czy jest ona aż taka zła? poza walorami smakowymi ma zdrowotne, np. kwas hialuronowy. Zła tylko dlatego, że ma sporo skrobi czy jeszcze z innych względów?
Panie Rafale na taki artykul czekalam cale zycie! Po prostu KOCHAM PANA! Od 2,5 roku zglebiam temat dlaczego chorujemy, dlaczego mimo, ze wykluczylam z diety cukier, zboza, a takze hodowlane mieso, hodowlane ryby i tak nie chudne. Wyleczylam sie z nieuleczlnej choroby metoda prob i bledow. 4 razy dieta warzywno owocowa dr Ewy Dabrowskiej, pieknie oczyscil sie organizm ale poglebily sie moje nietolerancje (odrobina glutenu z maki orkiszowej lub wypicie 2 lyczkow wina powodowal rzut RZS). Wyciagnelam wnioski – moje jelita sie nie zregenerowaly brak kolagenu. Gotwalam rosoly na kosciach, rewelacja pomoglo – zniknelo uczulenie na slonce, uczlenie na nikiel, nietolerancja histaminy i zniknela egzema z moich dloni. To wszystko uprzykrzalo mi zycie ponad 30 lat. Brakowalo mi odowiedzi na kilka moich pytan. I znalazlam je w tym artykule. Weglowodany – glukoza – insulina. Insulinoodpornosc – glukagon. Rozwiazal Pan moje zagadki. Ogromnie jestem wdzieczna za madrosc i wiedze, ktora sie Pan dzieli. Zastosowalam natychmiast, jestem pod wrazeniem. Tusen takk z pieknej Norwegii.K
Rafale, dawno nie było odpowiedzi, ale może przeczytasz moje pytanie:
piszesz:
„Jeśli chcesz mieć gwarancję stabilnej i ciągłej redukcji tkanki tłuszczowej MUSISZ pilnować węglowodanów, aby dobowa ich wartość nie przekroczyła 1g na 1kg należnej masy ciała.”
a co jeżeli z moich wyliczeń wynika, że dostarczam 45g węglowodanów (BMI wskazuje na 80 kg czyli 80g)? czy może być za mało dostarczonych węglowodanów? może to mieć jakieś konsekwencje zdrowotne?
Pozdrawiam
Pan Rafał nie odpowiada, bo przeszedł na wegeterianizm.
Witam serdecznie.
Strasznie się ciesze ze tu trafiłam. Mimo tego genialnego artykułu i pomocnych komentarzy. W dalszym ciagu mam kilka istotnych dla mnie pytań.
Choroby: nawracajaca kamica nerkowa , od 6 roku życia – skonczylo sie roponerczem i usunieciem nerki- 2lata temu
Usuniecie woreczka zolciowego z powodu kamieni- 6lat temu.
Ponadto insulinoopornosc graniczna oraz hipoglikemia reaktywna. (Metformax)
Problem z zajsciem w ciaze.
Ciaza ektopowa usuniecie jajowodu. Drugi poszerzony.ze wzgledu na zwezenie. Wynik ciaglych nawracajacych infekcji przed usunieciem nerki.
Wzrost 161 – 73
Od czterech miesiecy dieta .-10 kg
1400 4posiłków
B-74,
w-60
t-91
Od 1,5 miesiaca waga stoi. Juz teraz wiem dlaczego. Nie jem slodyczy produktów przetworzonych,nawet wedliny robie sama. Nie pije slodzonych gazowanych napojow. Moja dieta to mięso od drobiu po golonke. Tluste tyby, twarog tlusty,.jaja w kazdej pistaci orzechy pestki, no i weglowodany razowo zytnie pieczywo makaron razowy, czarny ryz, tluszcze oliwa extra virgin maslo, awokado. warzywa .Nie robie ustepstw nie podjadam . Staram sie zachowywac 3-4g przerwy miedzy posilkami. Jednak gdy nie mam mozliwosci zjedzenia na czas odczuwam skutki hipoglikemi, Moimi grzeszkami sa mleko od czasu do czasu i niechec do ważenia posilkow.
Strasznie sie ucieszylam ze w koncu znalazlam odpowiednia diete jednak zaniepokoil mnie artykul odnośne woreczka zolciowego. czy moge stosowac diete niskowegl. Wysokotł. W takim przypadku?
Nastepnie czy moge zachowac ilość 4 posilkow zachowujac proporcje 1gW 1gB na 1kg?
Dodam ze na obecnej diecie czuje sie ociezale, wzdeta, i mimo ograniczenia soli zatrzymuje mi sie woda w organizmie. waga stoi w miejscu. Czuje ze pieczywo nawet te razowe i makarom mi nie sprzyjaja. 4lata temu na dukanie schudlam 25 kg niestety przy obecnej hipoglikemi i insulinoopornosci nie zadzialal.
Prosze o porade czy dieta wysokotluszczowa byla by dla mnie wskazana?
Faktycznie, Pan Rafał nie odpowiada… Nie jestem ekspertem, ale polecam Ci żywienie optymalne. Kup sobie kilka książek na ten temat i będziesz wiedziała dlaczego jesteś ociężała i wzdęta. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że po odrzuceniu węglowodanów pochodzących ze zbóż,już po tygodniu musiałam dorobić sobie dziurki w pasku (brak gazów i wzdęć). Istotne jest też pozbycie się z diety celulozy – szumnie nazywanej przez „dietetyków” błonnikiem. Czyli produkty z pełnego zboża do lamusa – przy okazji zaoszczędzisz mnóstwo pieniędzy. Wiem, że to, co mówią ludzie żywiący się optymalnie, totalnie kłóci się z potocznymi poglądami na temat żywienia, ale osobiście mogę zaświadczyć, że to działa. Nie tylko ma wspaniały wpływ na zdrowie i samopoczucie, ale również na kieszeń.
Nawiązując do diety Dukana – to przez nią masz problemy z wątrobą. Żywienie optymalne sprzyja regeneracji wątroby i w ogóle wszystkich narządów, ale jeśli masz poważne problemy ze zdrowiem, powinnaś poradzić się nie dietetyka, ale lekarza. Poniżej link do strony (trochę prymitywnej, trzeba przyznać), gdzie możesz poszukać dodatkowych informacji
http://dr-kwasniewski.pl/?id=2&news=313
Pozdrawiam
Pani Kasiu, rzeczywiście, mam od pewnego czasu duże zaległości w odpowiadaniu i publikacji – niestety, wynika to z obłożenia pracą. Z drugiej strony nie chcę odpowiadać „po łebkach”, tylko żeby mój komentarz był konstruktywny. Ale czytam wszystko, co chcą napisać czytelnicy!
Piękny artykuł! Pokłony… I ogromny szacun za wiedzę.
Panie Rafale mam pytanie jak moge pomoc mezowi ktory ma wysoki cholesterol, nadcisnienie, asthme i nadczynnosc tarczycy (wysokie tsh). Ma tez nadwage i nie potrafi schudnąc. Ja tez mam nadwage i nie potrafie schudnac mam insulinodpornosc i lekarze kaza mi brac glucophage 500. Staramy sie o drugie dziecko i narazie bez efektow. Mam nieregularne miesiaczki i prawie zadnego libido. Błagam i prosze o pomoc.
Mega,mega super artykuł !!! Waże 87 kg,po ostatniej diecie Dukanem niestety,przybyło mi 5kg.Dlugo zastanawiałam się nad dietą typu Atkins,czy Kewkwicka.Teraz już mam pewność.Dla mnie to dieta ostatniej szansy.Dziękuje <3
Super sprawa, mi udało się schudnąć 4kg w miesiąc.
Witam Panie Rafale. Musze przyznac, ze to najlepsza rzecz, jaka w zyciu czytalam. Odzyskalam nadzieje na utrate wagi, gdyz od paru lat bezskutecznie wrecz morduje sie dietami i na silowni oraz na dziecko. Od lat z mezem staramy sie. Mielismy problemy, niby wszystko gra, a jednak nic… Przerobilam juz kilku dietetykow wmawiajacych mi, ze aby schudnac trzeba jesc po 6 razy dziennie. Jadlam, wylam jak bobr i mialam ochote poubijac tych calych „trenerow”, bo miesiace meczarni i nic. A najbardziej boli wiek,a jeszcze zaden maly czlowieczek nam nie raczkuje.A 2 juz stracilismy. Wiec, to o czym pan pisze, to dla mnie cos, czego bede sie chwytac jak tonacy brzytwy.Przy badaniach wyszla mi insulinoodpornosc i hypoglikemia reaktywna. Poniewaz jestem troche pogubiona w postach, w danych i indeksach. Byla bym bardzo wdzieczna za krotka wytyczna jak krowie na miedzy- wiem, ze 1g wegli na 1kg masy ciala i podobnie z bialkiem, chyba 2 razy tyle tluszczy, jak dobrze zrozumialam? Wiem mniej wiecej czego nie wolno i co wolno. Jakie tluszcze. I ok 3 posilkow dziennie.Mam jednak problem z kolejnoscia. Przy treningu wieczorem, czy wegle powinny byc przed spaniem, zeby nie bylo za duzo kortyzolu? Czy moze byc tluszczyk i warzywko. A jesli mogla bym prosic o jakis prosty przyklad sniadania obiadu i kolacji, to bede w siodmym niebie:) Nie ukrywam, ze po prostu nie do konca to wszystko rozumiem. Mam nadzieje, ze wkrotce przeczyta Pan moj wpis i znajdzie chwilke na odpowiedz. :) W zyciu mnie tak nikt nie oswiecil. Pozdrawiam i biore sie za dalsze zglebianie wpisow.
Ja zaczęłabym od oczyszczenia organizmu dieta warzywno – owocowa dr Ewy Dąbrowskiej, soki świeżo wyciskane (marchew, czerwony burak, seler, jabłka), zielone koktajle, surówki, sałatki, warzywa na parze itp. Dobrze byłoby takie oczyszczanie przeprowadzić we dwoje (ze względu na chęć posiadania potomstwa).
Ta pół głodówka wspaniale oczyszcza organizm z toksyn, bakterii, grzybów itp.
W środowisku zasadowym organizm dochodzi do homeostazy (równowagi). Należy tez oczyścić jelito grube, lewatywami najlepiej z uryny (oczyści jelito z kamieni kałowych, i patogenów). Po 40 dniach waga spada w zależności od „nadmiarów” do 12 kg. Wraca energia, chęć do życia co mobilizuje człowieka do wprowadzenia zmian w żywieniu itd. Koniecznie trzeba zrobić badanie poziomu witaminy D3 (25 OH)D. Prawidłowy poziom to powyżej 50 ng/ml.{Poniżej 30 – wieńcówka, poniżej 20 – choroby autoimmunologiczne: RZS, SM, Hashimoto i około 200 innych}, ponizej 10 – rak . Suplementowanie Wit C, uwodniony krzem, i kąpiele z dodatkiem siarczanu magnezu. Podczas takiej pól głodówki następuje AUTOFAGIA (nagroda Nobla z medycyny) to oczyszczanie organizmu na poziomie komórkowym. Komorki otaczają śmieci – bakterie, patogeny, grzyby np. candida – w balonik – kokon i wynoszą do śmietnika-spalarni, pozyskując z tego energie.
Zalety takiej pól głodówki: unormowane wysokie ciśnienie, cofniecie się miażdżycy, znikają guzy nowotworowe,
Po głodówce należy zregenerować tkanki łączne, nieszczelne jelita KOLAGENEM. https://tipy.interia.pl/artykul_21689,wlasciwosci-zdrowotne-rosolu-na-kosciach.html rozpuszcza się kamienie i złogi przewodów żółciowych. (Kolagen+Wit. C+krzem, wbudują kolagen w tkanki).
Tu bardziej nowoczesna dieta niskoweglowodanowa.
https://paleosmak.pl/dieta-paleo/dla-poczatkujacych/
Osobiście uważam, ze w naszych czasach jedzenie mięsa ze zwierząt hodowanych przemysłowo (karmionych paszami GMO) jest szkodliwe, zmienia GENom
oraz norweski łosoś film „Cala prawda o rybach” https://www.youtube.com/watch?v=2l1bHFWimmY
W mojej kuchni przyrządza się: jagnięcinę, baraninę, wiejski kurczak,kura, kaczka, i wszystko co trawkę skubało.Jajka eco. Ryby tylko złowione przez męża.Warzywa, owoce.
Przyczyna wielu chorób są zboża (GLUTEN dziurawi jelita) u mnie to była przyczyna mimo, ze w badaniach wyszło, ze nie mam nietolerancji!!! Byłam zdeterminowana żeby znaleźć przyczynę mojej choroby dlatego odstawiłam wszystkie zboża.
A w książce „Niebezpieczne zboża, groźny gluten” Pani Bożeny Przyjemskiej biolog jest napisane, ze w chorobach z autoagresji oraz raku należy odstawić zboża i kasze (pochodne traw).
Cukier niszczy prawidłowa florę bakteryjna jelit i jest przyczyna dysbakteriozy.
Koniecznie należny odbudować prawidłową florę bakteryjna jelit. To w 80 % nasza odporność budowana jest w zdrowych oczyszczonych jelitach. Odbudować można kefirem zrobionym z grzybka tybetańskiego (ziarna kefirowe zalewamy tłustym mlekiem i po 24 godz. mamy probiotyczny kefir)http://grzybektybetanski.pl/, napoj z kombuchy (grzybka herbacianego) wzmacnia system immunologiczny.http://kombuchakombucza.pl/
Kiszonkami: kapusta, ogórki, czerwone buraki (z dobrego źródła bez octu!).
Tak w skrócie opisałam mój powrót do zdrowia (a byłam wrakiem człowieka, z trudem pokonywałam kilka metrów o kuli).
Unormowałam ciśnienie 120/80 (dwa lata brałam tabletki na wysokie ciśnienie), cofnęła się zarostowa miażdżyca dolnych kończyn, uczulenie na słońce, nikiel, nietolerancja histaminy, egzema na rekach oraz choroba „nieuleczalna” RZS (leczona byłam kilka lat przez medycynę konwencjonalna, straciłam stawy biodrowe, mam endoprotezy).
Od 4 lat nie choruje na nic, ustąpiły wszystkie bóle, nie wiem co to grypy, przeziębienia.
Szanowny Panie Rafale, czy mógłby Pan napisać coś o diecie Davida Asprey o nazwie Bulletproof ??? Byłabym serdecznie wdzięczna, bo nie znajduję żadnych opracowań w języku polskim. Proszę o informacje i dostępie dla mnie do tej wiedzy. Z góry dziękuję.
Elżbieta ES
WItam,
mam pytanie zastanawia mnie dlaczego na okres zimowy tyje autmatycznie 4-5 kg w ciagu tygodnia, a potem waga dopiero schodzi w lato.
MYslama, ze to kwestia niedoboru slonca, d3 ale sprawdzilam i niestety nie.
Wiec nie wiem co moge zrobic by tego uniknac i czym jest to spowodowane.
Ok. monza powiedziec, ze idzie zima organizm magazynuje tkanke tluszczowa na ciezkie dni, ale dlaczego tylko ja tak mam ? A inni nie. Zaznaczam, ze nie jestem wychudzona. Mam 35 lat 65 kg w zime a 60 kg w lato.
Czy ktos mi pomorze to wyjasnic?
Niestety ale muszę przyznać że insulinowa teoria otyłości nie przetrwała próby badań. W komorze metabolicznej gdzie można sprawdzić dokładnie jaki jest udział energii z jakiego składnika zużywany przez organizm wyszło że wiecej energii organizm spala z tkanki tłuszczowej przy diecie niskotłuszczowej.
Mimo wyraźnie niższego poziomu insuliny na dietach keto udział energii z tkanki tłuszczowej w metabolizmie był niższy.
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/27385608
Badanie trwało 8 tygodni i było finansowane przez fundacje Garego Taubesa który je osobiście nadzorował i analizował wnioski. Niestety (?) jego insulinowa teoria otyłości runęła.