Przejdź do treści

Smalec – dlaczego wszyscy go nienawidzą?

Po ostatnim tekście o szkodliwym obniżaniu cholesterolu za pomocną statyn i steroli roślinnych zostałem prawie zasypany mailami o poszerzenie tematu tłuszczu. Dzisiaj rozbiorę na części pierwsze najbardziej znienawidzony tłuszcz – smalec. W kuchni nie używa go prawie nikt, bo wszyscy wiedzą, że tłuszcz ten jest tak groźny niczym czarnobylska katastrofa. Fakty są jednak zupełnie inne.

Smalec – biały czarny charakter

Smalec to tłuszcz powstający z wytopienia tkanki tłuszczowej ssaków i ptaków. Różnych – nie tylko świni. Ma biały kolor i zwartą, stałą konsystencję w temperaturze pokojowej. Swoją złą sławę smalec zawdzięcza przypisaniu mu odpowiedzialności za wszystkie zawały, miażdżycę, choroby układu kwionośnego, otyłość i Bóg jeden wie co jeszcze. W tym tekście postaram się ten mit obalić.

Smalec = bieda. Oliwa = bogactwo.

Wraz z popularyzacją nowoczesnego stylu życia posiadanie smalcu w lodówce stało się synonimem biedy, a w pewnych środowiskach osobę, która kupuje go w sklepie zwykło traktować się z politowaniem.

O ile smarowanie pajdy chleba smalcem ze skwarkami, cebulą i jabłkiem oraz nutą tymianku jest na topie w wielu restauracjach, to już podanie samego smalcu z chlebem na śniadanie w hotelu nie przejdzie. Tak, jak i smażenie na nim mięsa czy frytek albo placków ziemniaczanych.

Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, miejsce smalcu stopniowo zajmowały oleje: rzepakowy i słonecznikowy. A w restauracjach został wyparty przez fryturę i olej palmowy. Istotnie, smalec, jak wszystkie inne tłuszcze zwierzęce obfituje w cholesterol, którego nie mają tłuszcze uzyskiwane z roślin.
Zupełnie inaczej stało się z oliwą, która w momencie gdy smalec tracił na znaczeniu (ostatnie 10-15 lat) oliwa została odkryta i pokochana przez Polaków stając się synonimem bogactwa, prestiżu, zdrowej kuchni i wysokiej jakości. A dodatkowo nie zawiera znienawidzonego cholesterolu.

Co z tym cholesterolem?

Rzeczywiście, smalec jak i inne tłuszcze zwierzęce – zawiera cholesterol i to całkiem sporo. Ale uspokoję Cię. Gdyby nie cholesterol nie byłoby Cię ani na świecie, ani teraz, przed komputerem. Cholesterol buduje ludzki organizm. I to od samego początku – jest obecny w plemnikach oraz zygocie z których powstaje się życie. Jest obecny w każdej komórce ciała od kości na krwi kończąc. W zasadzie spora część Twojego mózgu i układu nerwowego to właśnie cholesterol.

Cholesterol jest bowiem podstawowym budulcem błony komórkowej oraz prekursorem wielu niezbędnych substancji które nasz organizm syntetyzuje (wytwarza) samodzielnie, w tym hormonów płciowych. O ile od nadmiaru cholesterolu jeszcze nikt nie umarł, to niedobór cholesterolu powoduje szereg chorób od drobnych infekcji na poważnych schorzeniach prowadzących do śmierci. Albo zmiany płci, bo jego niedobór może tutaj nieźle „namieszać”, gdyż odgrywa istotną rolę w produkcji hormonów płciowych.

Co do szkodliwości nadmiaru cholesterolu: trudno o fakty poparte rzetelnymi badaniami kllinicznymi (a nie obserwacyjnymi, jakich jest większość). Mimo wieloletnich prób analiz i testów nie przedstawiono żadnego dowodu, że zbyt wysokie stężenie cholesterolu we krwi może prowadzić do jakichkolwiek kłopotów zdrowotnych. Wynika to głównie z tego, że nauka nie zna jedynego dobrego stężenia tej substancji ponieważ jest to sprawa zależna od wielu czynników, a minimalnie tylko od diety. W moim poprzednim artykule o fitosterolach, Benecolu i Florze Proactiv opisałem to dokładnie.

Podsumowując, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Cholesterol i tak tylko w 20% pochodzi z pożywienia, które jemy. Pozostała część jest syntezowana (produkowana) z kwasów tłuszczowych zgromadzonych w wątrobie.

Co ciekawe, nawet zjedzenie 10 kostek smalcu i popicie tego litrem śmietany kremówki oraz przegryzienie kilogramem słoniny nie zwiększyłoby istotnie stężenia cholesterolu we krwi. Owszem, byłaby to bomba kaloryczna i każdy człowiek przestałby jeść już na początku takiej uczty (tłuszczem – podobnie jak cukrem – nie da się przejeść bo w pewnym momencie organizm zareaguje odruchem wymiotnym).

Ale nawet gdyby udałoby Ci się zjeść wszystko, to organizm przyswoi jedynie niewielką część zjedzonego cholesterolu i tłuszczu. Dlaczego? Bo wchłanianie tłuszczu odbywa się w proksymalnej (bliższej) części jelita a nie w jego całości (5m). Pożywienie w Twoich trzewiach cały czas się przemieszcza – powodują to ruchy perystaltyczne oraz normalne ciśnienie pokarmu przesuwającego się w jelicie cienkim (wynosi ok 70 mm słupa rtęci). A co z resztą zjedzonego tłuszczu? Jakby to powiedzieć… Po prostu Twoja kupa będzie pływałaby w ubikacji i miała raczej rzadką konsystencję :) O cholesterolu jeszcze będzie, teraz wrócę do smalcu.

Jakie zalety ma smalec?

  1. Po pierwsze – jest łatwo dostępny. Każdy może zrobić go samodzielnie albo kupić w sklepie. Żeby zrobić smalec, wystarczy stopić słoninę lub dowolny tłuszcz zwierzęcy (gęsi, kaczy). Łój wołowy albo barani jest zbliżony do smalcu, jednak ma inny smak.
  2. Po drugie – jest tani. Póki nie robi się z niego biokomponentów do paliw (a prawdopodobnie długo nie będzie się robić) to będzie tani.
  3. Po trzecie – nie ma konserwantów ani dodatków. Ponieważ jest tani i łatwy w produkcji nie opłaca się przy nim kombinować. Nie da się go wymieszać z wodą, bo wówczas będzie pryskał na patelni.
  4. Po czwarte – i najważniejsze – jest zdrowy. Dziwi Cię to? Nie wątpię, dlatego zostawiłem to na sam koniec :)

Dlaczego smalec jest zdrowy?

Teraz dowiesz się czegoś, o czym nie wie (albo nie chce wiedzieć) 99% dietetyków. Profil lipidowy smalcu wieprzowego jest niemal identyczny jak profil innego tłuszczu, który dzisiaj jest kuchenną i medialną supergwiazdą: oliwy z oliwek. Niemal identyczny – to znaczy nie taki sam. Bo znacznie lepszy! Oto konkrety:

  • smalec wcale nie jest tłuszczem nasyconym – zawiera bowiem jedynie 39% nasyconych kwasów tłuszczowych – dla porównania oliwa ma 14 % kwasów nasyconych.
  • kwas stearynowy – 35% tych nasyconych kwasów tłuszczowych to kwas stearynowy, który OBNIŻA POZIOM CHOLESTEROLU – to już od dawna udowodniono we wszystkich typach badań (klinicznych i obserwacyjnych). Jak wspomniałem, oliwa zawiera 14% nasyconych kwasów tłuszczowych z czego kwas stearynowy stanowi jedynie 15% – jest więc w niej zdecydowanie mniej kwasu stearynowego niż w smalcu.
  • pozostała część smalcu to jednonienasycone kwasy tłuszczowe – zarówno w przypadku oliwy jak i smalcu są największą ich częścią. Smalec zawiera ich 45% a oliwa prawie dwa razy tyle – 74%. I ta dysproporcja stanowi o największej przewadze… smalcu nad oliwą. Dlaczego?
    Kwasy jednonienasycone mają jeden problem: w pewnym miejscu, sąsiadujące atomy węgla są w nich połączone podwójnym wiązaniem (cis) zamiast pojedynczym (tak jak w kwasach nasyconych). Takie wiązanie jest znacznie mniej stabilne niż pojedyncze wiązanie węgla do węgla przez co kwasy jedno- i wielonienasycone łatwiej ulegają utlenianiu. A to właśnie te stabilne i trwałe wiązania pojedyncze scalają nasycone kwasy tłuszczowe, dzięki czemu są stałe w temp. pokojowej, trwalsze (w przechowywaniu oraz obróbce termicznej) i trudniej się utleniają. Czym to grozi i jakie są tego konsekwencje – o tym za chwilę.
  • kwas linolowy – to jeden z wielonienasyconych kwasów tłuszczowych Omega 6 (jedyny występujący w smalcu ale i w oliwie), o których wiadomo, że działają szkodliwie na komórki powodując stany zapalne (przykładowo, udowodniono wpływ tego kwasu na powstawanie groźnej choroby zwanej przeczulicą). Smalec ma go zaledwie 3-10% swojej wagi, natomiast oliwa z oliwek może mieć od 3 do 20% wagi. Dla porównania, olej słonecznikowy ma go aż 48-74%!
    Z uwagi na niską zawartość kwasów Omega-6, smalec – w przeciwieństwie do olejów roślinnych (kukurydziany, słonecznikowy, sojowy, rzepakowy, z pestek winogron) nie sprzyja powstawaniu stanów zapalnych i nowotworów. Tak – udowodniono badaniami że duże spożycie wielonienasyconych kwasów tłuszczowych omega 6 (tam, gdzie zachwiana jest właściwa proporcja omega 6 do omega 3) przyczynia się do rozwoju wielu chorób, np. rozwoju raka piersi u kobiet. Podobny efekt (powodujący nowotwór) dotyczący raka prostaty zaobserwowano u myszy. Fakt jest natomiast taki, że dzisiejsze diety „cywilizowanych” ludzi pokazują proporcję 20:1 na korzyśc omega 6, podczas gdy właściwa proporcja wg różnych źródeł 1:1 do 5:1 na korzyść omega 6. Proporcje te są zachowane zarówno w przypadku smalcu jak i oliwy z oliwek czy oleju lnianego.
7-07-2012 o 18:41

święta racja. Kiedyś nie było oleju, nasze „babcie” smażyły wszystko na smalcu i były dużo zdrowsze od nas, a kto tam słyszał o tylu nowotworach u tak młodych ludzi. Jeśli już to były wyjątki, a teraz? Wystarczy pomyśleć…

    1. mój znajomy biochemik powiedział mi kiedyś, że różnica pomiędzy smażeniem na oleju a smalcu jest taka sama, jak oddychanie ozonem (o3) a tlenem (o2). Pachnie może i lepiej, „PiaR” ma lepszy, ale zmiany, jakie wywołuje w ciele są nieodwracalne (wolne rodniki).

  • Interesujące są te Twoje artykuły i za każdym razem się zastanawiam jaki byłby komentarz dietetyków. Właściwie jak się tak człowiek nasłucha i naczyta to już całkiem głupieje – myśli, że je zdrowo a tu się okazuje, że sobie szkodzi… Czyli wychodzi na to, że dieta Kwasniewskiego (nie Aleksandra) jest całkiem do rzeczy – tym bardziej, że znam osoby, które po niej autentycznie chudły!!
    Co do smalcu to nie jestem przeciwna… W końcu nie je się go jak lody. Nie ma to jak schabowy usmazony na smalcu (przede wszystkim chodzi i jego temperature wrzenia) a jajecznica na domowym smalcu to po prostu palce lizać. Sądze, że jeżeli wszystko jest z umiarem to z pewnością nie szkodzi. I zgadzam się tu z Martą. Naprawdę – nasze pra i babcie smazyły tylko na smalcu (pamiętam z dzieciństwa, że olej dostępny po prostu tak capił, że nie można było wytrzymac w kuchni) i w mojej rodzinie żadnych nowotworów nie było… pradziadkowie dożyli prawie 90-tki i tak trzymac.
    Wielkie dzięki za poszerzenie mojej wiedzy :)
    Pozdrawiam.

    1. Beato, zupełnie nie chodzi mi o to, kto ma rację (Kwaśniewski, Dukan, Atkins) czy twórcy diet wg grupy krwi, węglowodanowej (bazującej na indeksie glikemicznym) czy setek innych. Na grobie mi tego nie napiszą :) Piszę i próbuję trafiać do ludzi, którzy są zagubieni i zaślepieni przez medialną papkę redaktorów, którzy nie mają pojęcia o tym, o czym piszą bo zwyczajnie nie są dziennikarzami branżowymi (nie specjalizują się w danej dziedzinie, np. chemii) bo za chwilę będą pisać tekst o polityce, potem o gospodarce i za moment o walorach turystycznych Wieliczki. Innym przykładem dziennikarzy są tacy, którzy piszą jedynie powierzchowne artykuły, bez podawania w nich cytatów z badań czy nawet linków do nich. Dzięki nim powstają ci przysłowiowi „amerykańscy naukowcy” którzy coś gdzieś odkryli, tylko nikt nie wie gdzie jeszcze można o tym poczytać.
      Przykładem takim (poza wszystkimi reklamami) niech będzie ten niedawny artykuł z głównej strony Onetu na temat oleju palmowego, w którym autorka napisała wiele nieprawdy i połączyła pseudofakty tworząc nowe, nie mające nic wspólnego z prawdą. Nawet nie zadała sobie trudu, żeby sprawdzić na Wikipedii jaki jest skład procentowy przedmiotowego oleju palmowego.

      Sam monitoruję wiele diet od strony biochemicznej, wiele z nich sam przetestowałem na swoim organiźmie (przeciętnie przez 3 miesiące) po to, żeby zanotować swoje samopoczucie. Oczywiście, każdy organizm jest bardzo indywidualny, i ogólne prawidła, które opisuje chemia, fizyka i biochemia wcale nie muszą być dokładnie odwzorowane w każdym z nas. Jednak są pewne generalne reguły, które sprawiają że nasze ciała albo są w lepszej kondycji albo w gorszej. Przykładowo, na dietach opartych o węglowodany, zawsze obserowałem u siebie płytszy i szybszy oddech, nieco podniesione ciśnienie i konieczność picia dużej ilości wody – butelka musiała być obowiązkowo przy łóżku bo często przed snem i zaraz po przebudzeniu musiałem się jej napić. Diety oparte o białko (Dukan’opodobne) nie dawały takich skutków, jednak zauważałem pogorszenie wydolności (mniej energii). Takich obserwacji poczyniłem mnóstwo, potem analizując je pod względem biochemicznym.

      I jeśli chodzi o smalec – tak jak napisałem w artykule – nie mogę wyjść z podziwu, jak udało się „marketingowcom” wcisnąć ludziom, że jest szkodliwy, a rafinowane oleje zdrowsze. Podobnie rzecz miała miejsce w 90 latach w temacie masła – kiedy wszystkim nam wciskano kit, że margaryny są lepsze i zdrowsze. Potem było unikanie jajek jako źródła cholesterolu, miażdżycy i chorób serca. Takich kłamstw jest znacznie więcej. Np. obecnie forsuje się pogląd (wbrew wynikom badań oraz logice fizjologicznej), jakoby pełnoziarniste produkty oraz błonnik były zbawienne dla ludzi i dostarczały jakichś wyjątkowych składników odżywczych. Od tygodnia widzę w TV reklamy Cukru Królewskiego, który przedstawiany jest jako „najbardziej słodki cukier”, zaś jej reżyseria promuje pogodny styl życia jakoby uwarunkowany używaniem go do słodzenia. Żyjemy w zwariowanych czasach, w których nikomu nie zależy na naszym zdrowiu. Więc jeśli nam samym nie będzie zależeć, to nie mamy co liczyć na innych.

      1. CZy mogłabym prosic Cie o napisanie czegoś wiecej na temat produktów pełnoziarnistych,sama złapalam bakcyla i staram się aby w mojej kuchni było tych produktów jak najwięcej:/

  • Po zimie zostały mi cztery kilogramy sadła (sikorki i inne ptaszki wolały słonecznik) dokupiłem 2,5kg słoninki i 3,5kg podgarla, no i mam sześć dwu litrowych słoi z pusznym smalczykiem. Już oczami wyobraźni widzę wielbicieli oliwy (nawet tej z pierwszego tłoczenia) jak odsmażają sobie na niej wczorajsze ziemniaczki… Co innego jak odsmażymy je na smalczyku ze skwareczkami i cebulką, a po usmażeniu mają od spodu taką złotawą skorupką… Kto czuje ten przemiły zapaszek w kuchni. Mój śp. ojczulek nie miał sklerozy, miażdżycy, nadwagi, cholesterolu nigdy nie badał, walczył przez czternaście lat z czerniakiem, zmarł w wieku 89 lat. Kto z dzisiejszych „napakowanych frytkożerców” dożyje takiego wieku???
    Dziękuję autorowi za ciekawe opisywanie tematów. Pozdrawiam

  • Jestem w szoku. Tyle powiem. Muszę to wszystko sobie przetrawić. Na razie w głowie. Ale nieźle mam teraz namieszane. Cieszę się z tego bardzo. Dzięki.

  • Szanowny Panie Rafale,
    po raz pierwszy witryna „przytrzymała” mnie kilka godzin ;)
    Świetnie napisane artykuły, gruntowna wiedza. Jestem pełna szacunku i podziwu za to, że dzieli się Pan wiedzą, tak po prostu, za darmo! :)
    Niezwykła, to dziś cecha. Tym bardziej wielkie dzięki!

    A, co do smalcu – mój mąż „cukrzyk” typu II lubi go bardzo,ale kiedy dowiedział się o swojej cukrzycy i „wysokim” cholesterolu zrezygnował z niego. Wyniki nie uległy poprawie, więc powrócił do ulubionego tłuszczu. Oczywiście wyeliminował większość węglowodanów. Okazało się, że cholesterol ma w normie, a i reszta wyników jest też ok.! Wynika z tego, że to nie smalec i „szpyrka” są winne.
    Moi dziadkowie dożyli sędziwego wieku, grubo ponad 90 lat. Jedli smalec, słoninę, mięso raz w tygodniu, poza tym dużo jaj, śmietany no i masła.Na pewno nie objadali się, na pewno jedzenie a i powietrze nie było tak zatrute chemią, jak to jest dziś. Dlatego, lekarze zwykli określać ich „dobrym przedwojennym materiałem”.:)Po cichu liczę na to, że coś tam mam po nich w genach i wykiwam chemię, a dzięki wiedzy takich Nauczycieli, jak Pan, nadzieja wzrasta. I raz jeszcze wielkie dzięki za to! :)
    Pozdrawiam serdecznie.

    1. Pani Renato, cieszę się, że moje teksty są dla Pani interesujące i co najważniejsze (dla mnie) – zwracają Pani uwagę, skłaniają do przemyśleń i zastanowienia się.

      Jeśli chodzi o cukrzycę męża – osobna dyskusja toczy się nad niedawno opublikowanym tekstem dotyczącym otyłości i cukrzycy. Pani to już wie, Pani mąż cukrzyk też to już wie – ale wielu ludzi tego nie wie, wielu cukrzyków ma obawy przed tym, co Państwo już przeszli – zmniejszenie węglowodanów i powrót do tłuszczów nasyconych. Pomijam już kwestie samopoczucia (które mogą być subiektywne) – poprawa wyników mówi sama za siebie. Zwłaszcza, że przy cukrzycy nawet najdrobniejsze wahania morfologii (cukier w moczu, zakwaszenie organizmu, OB) są widoczne niemal gołym okiem w zachowaniu osoby chorej.

      Co do zdrowych przodków – sam pochodzę z tzw. „długowiecznej rodziny”. W księgach parafialnych, do których doszedłem, moi nestorzy i poprzednicy dożywali 90 lat, większość (dotarłem do 8 pokoleń wstecz) przekraczała 95 lat. Bardzo ciekawiło mnie, czy istotnie geny mają znaczący wpływ na długość życia człowieka. Niestety, są jedynie pewnym czynnikiem wpływającym na czas życia, ale jednym z wielu. Najważniejszym ciągle pozostaje sposób odzywiania i tzw. higiena życia (reakcja na stres, aktywność fizyczna i umysłowa itd). Podobnie z tzw. zatruciem środowiska. Nasze organizmy zostały wyposażone przez naturę dość dobrze, aby radzić sobie w zatrutym (choć nie tak bardzo, jak może się wydawać z doniesień medialnych) środowisku. Co innego, gdybyśmy codziennie wdychali tlenki węgla i żyli w opadach kwaśnych deszczy przesyconych siarką.

      Wielu naukowców (już od Hipokratesa) potwierdziło, że wszystkie choroby mają swój początek w tym co jemy oraz w tym jakie życie wiedziemy. Wiele osób tego nie rozumie, że ich organizm jest układem zależnym – nawet, jeśli jest poprawnie odżywiany, to problemy psychiczne mogą zepsuć jego funkcjonowanie – i odwrotnie – stabilne życie psychiczne nie przyda się, jeśli organizm otrzymuje nieodpowiednie składniki do budowy i „serwisowania” swojego ciała. „Jesteś tym co jesz!”

  • Robisz kawał dobrej roboty- choć nie wszędzie się z Tobą zgadzam – choć teraz nie przytoczę gdzie ;)
    Co do smalcu, to słyszałam już taką opinię jak Twoja- w sklepie ze zdrową żywnością. Szczególnie został mi polecony smalec gęsi.
    Obecnie generalnie smażę na tłuszczu kokosowym, a jajecznicę na maśle klarowanym :) Może mógłbyś coś o nich napisać?

    Nie wiem czy znasz książkę Antyrak (napisana na podstawie badań naukowych -żadne tam „co się wydawało autorowi”). Mógłbyś zrobić wiele dobrego uświadamiając swoim czytelnikom jaki ma wpływ nadmiar cukru, oraz fakt, że w większości sklepów mamy mięso, nabiał i jaja z fabryk żywności – z zaburzoną równowagą omega3- omega 6, co wpływa na wzrost stanów zapalnych, a w konsekwencji ilość nowotworów…

    Co do oliwy z oliwek jeszcze – ponoć jako tłuszcz nie wpływa na zwiększenie stanów zapalnych- czyli jest ok (na zimno) – natomiast ja i tak do sałatek używam oleju lnianego tłoczonego na zimno – ponoć nawet 60% omega 3 :)

    1. Mariolu, dziękuję za słowa wsparcia. I proszę o miejsca niezgodności, jestem otwarty i na krytykę i na polemikę, zwłaszcza, że sam cały czas się uczę.

      Smalec gęsi nie ma jakiejś istotnej przewagi w porównaniu do wieprzowego z punktu widzenia biochemicznego (łój wołowy natomiast ma, bo może być ogrzewany do wyższej temperatury, bez dymienia). Natomiast smakowo – drób zawsze smażę i piekę na tłusczu gęsim, inne mięsa na wieprzowym.

      O tłuszczu kokosowym można napisać wiele (i niewątpliwie to zrobię) bo to jedno z nielicznych roślinnych źródeł nasyconych kwasów tłuszczowych. Istotnie jest bardzo dobry (podobnie jak palmowy, skomentowałem go w odpowiedzi na pytania Beaty poniżej) ale z założeniem że jest naturalny (nie utwardzony), ewentualnie tylko rafinowany.

      Masło klarowane (ghee) ma tę niewątpliwą przewagę nad zwykłym masłem, że nie zawiera białka, które w wysokiej temperaturze smażenia zamienia się w rakotwórcze substancje – stąd zdrowiej jest smażyć na ghee, a świeże masło jeść lub używać do potraw z jajek, które nie wymagają wysokich temperatur.

      Jeśli chodzi o książkę Antyrak, to rzeczywiście dobre źródło wiedzy (choć niepopularne, bo głosi niezbyt przyjazne biznesowi medycznemu fakty) – polecam ją osobom nie tyle chorym na nowotwory, ale w ogóle ludziom, którzy chcą się leczyć dietą. Tutaj jest bardzo dobra recenzja. Polecam też jeszcze jedną książkę: Smacznego! Chorzy z powodu jedzenia. Jej fragment można przeczytać tutaj.

      A jeśli chodzi o oliwę z oliwek – opisałem ją w tekście o cholesterolu (i w komentarzach). Za stany zapalne odpowiada nadmiar kwasów tłuszczowych omega-6 – a te występują w rafinowanych tłuszczach roślinnych (oleje sojowe, kukurydziane, słonecznikowe, majonez na ich bazie, więcej w linku). Olej lniany jest rzeczywiście „polskim złotem” – jego proporcja omega6 do omega3 jest niemal wzorcowa i rzeczywiście jest przydatny dla naszego organizmu: z małym ale istotnym zastrzeżeniem – to musi być olej surowy, nierafinowany – a taki ma trwałość poniżej 30 dni od daty produkcji. Nie może być też przechowywany w plastiku ani w świetle słonecznym lub jarzeniowym (markety!).

      Generalnie najlepszym źródłem kwasów tłuszczowych omega3 są tłuszcze rybie (ryb morskich) oraz tran.

  • witam serdecznie. właśnie znalazłem pańskiego bloga i cieszę się, że mogę tu przeczytać rzeczy zbieżne do naszych… tzn. biosłonejskich. nie wgłębiałem się w inne pana artykły więc nie wiem czy pan o nas słyszał. jeśli nie to zapraszam na portal i forum: http://www.bioslone.pl/ http://www.bioslone.pl/forum/
    podchodzimy do tematu zdrowia w sposób, że tak powiem antymedyczny i jest o nas coraz głośniej gdyż racjonalnym podejściem do zdrowia poprzez odżywianie można zapobiec chorobom oraz wyleczyć rzekomo nieuleczalne przez medycynę.
    właśnie przeczytałem, że jest pan otwarty na polemikę i wiedzę. zapraszam zatem do odwiedzenia naszego forum. zapewniam, że się pan nie zawiedzie. zapraszam także wszystkich tu czytających.

    1. Adrianie, dziękuję za linki – znam Wasz serwis i często czytam zarówno samą stronę jak i forum – to doskonałe źródło różnych materiałów (linków) ale i ciekawych i dyskusyjnych poglądów zarówno żywieniowych jak i medyczno-farmakologicznych. Oby tak dalej! :)

  • Lubię czytać Twoje artykuły, jednak ten o smalcu zaintrygował mnie najbardziej. Oczywiście nie od razu uwierzyłam w to, że smalec może być nieszkodliwy a nawet pożyteczny dla naszego zdrowia (walory smakowe to już inna kwestia).Jako osoba sceptyczna zaczęłam szukać informacji w internecie i coraz bardziej się przekonywałam, że smalec to nie jest wujek samo zło. Dla tych którzy znają angielski polecam film na youtube the oiling of america, o tym jak oleje roślinne wyparły tłuszcze zwierzęce z diety przeciętnego Amerykanina. Od razu zaznaczam, że wiele z poglądów pani prowadzącej jest co najmniej kontrowersyjnych i absolutnie się z nimi nie zgadzam, ale część informacji jest bardzo sensowna. W każdym razie ja już bez obaw stosuję smalec, masło i śmietanę w swojej kuchni.

    1. Kasiu, film istotnie robi wrażenie (jest to raczej wykład, dla zainteresowanych dostępny jest tutaj ale polecam publikację do poczytania na podstawie której ten film powstał). Przykład z USA dość jasno pokazuje, że promowanie tłuszczy roślinnych (podobnie jak spożycia zbóż) było efektem nacisków ministerstwa rolnictwa oraz lobbingu producentów rolnych w USA.

      Jeśli chodzi o używanie tłuszczy zwierzęcych w kuchni – jak napisałem – to w zasadzie jedyny wybór, jeśli komuś zależy na zdrowiu. Istotne jest jednak to, aby podaż tłuszczy nie była związana z taką samą podażą węglowodanów. Opisałem to w artykule o tyciu i odchudzaniu.

  • A jak ustosunkowujesz się do kwestii picia niepasteryzowanego mleka też poruszonej w tym filmie? Ja w ogóle nie lubię mleka więc go nie piję, ale ta prowadząca ten wykład kładzie duży nacisk na spożywanie mleka.

    1. Kasiu, rozwinę tutaj dwie kwestie dotyczące samej definicji mleka niepasteryzowanego.
      Amerykanie używają zwrotu „raw milk” kiedy chcą określić mleko nie poddawane obróbce termicznej. W polskich warunkach takim „raw milk” będzie to sprzedawane bardzo często w woreczkach, które nie zostało poddane jakiejkolwiek obróbce termicznej (widziałem też . Ale nie oznacza to, że nie zostało poddane obróbce technologicznej. Najczęściej jest nią filtracja oraz usunięcie lub uzupełnienie zawartości tłuszczu (stąd rozróżnienie na mleko pełne i chude, za dawnych czasów, kiedy takie mleko dostarczano nam do bloków w szklanych butelkach, odróżniało się je kolorem kapsla: złoty/srebrny).
      W Polsce mamy jeszcze jeden rodzaj mleka (na szczęście!) – mleko prosto od krowy. To jest mleko, które jest absolutnie „raw” – z wiaderka, po przecedzeniu trafia do butelki (niestety plastikowej) a potem prosto na targ i do klienta.

      W wielu stanach USA i krajach (także w UE) handel takim mlekiem jest całkowicie zakazany jako „źródło zakażeń i chorób” co w moim przekonaniu (ale i statystyki to potwierdzają) mija się z prawdą: zakażenie na skutek picia mleka „prosto od krowy” nie są mierzone nawet w promilach. Nie trzeba być biochemikiem, żeby mieć świadomość że takie mleko zawiera pewien balast immunologiczny, który umożliwia utrzymanie mleka w bezpiecznym bakteriostarycznie stanie (przykładem jest tzw. system laktoperoksydazy obecny u ssaków). Dzięki temu nawet mleko, które nie jest konsumowane a stoi w ciepłym miejscu zwyczajnie „kwaśnieje” ponieważ fermentują w nim szczepy bakterii mlekowych, które bardzo szybko dominują ewentualne bakterie gnilne czy chorobotwórcze (na podobnej zasadzie jak dzieje się to w naszym przewodzie pokarmowym /jelita/).

      Oczywiście nie mówimy tutaj o sytuacji patologicznej, kiedy krowa jest zwyczajnie chora (ale i tutaj, w przemysłowych dojarniach zapalenie wymion występuje częściej, niż w przypadku udoju tradycyjnego, tyle, że później w mleczarni takie mleko jest dyskwalifikowane, w gospodarskiej oborze szansa na „chore” mleko jest większa, ale jak pisałem, statystyki są ciągle minimalne, więcej ludzi truje się rozmrożonymi lodami kupowanymi w markecie).

      Te „definicyjne” różnice przytoczyłem specjalnie po to, żeby pokazać że mleko mleku nie równe, mimo, że i jedno i drugie nie jest pasteryzowane. Osobiście wyznaję zasadę że wszystkie ssaki po urodzeniu są naturalnie przystosowane wyłącznie do pożywiania się mlekiem. Najlepiej matki, choć jak wiadomo zarówno wśród ludzi jak i zwierząt istniały „zamiany”. Za czasów kolonializmu większość potomstwa białych plantatorów była karmiona mlekiem murzyńskich „mamek”, zaś wśród zwierząt często stosuje się „podmianę” albo „dokładkę” kiedy trzeba odchować osieroconego psa czy świnię albo cielaka.
      I w zasadzie na tym koniec – kiedy ssak kończy okres niemowlęctwa (czyli kiedy dziecko przestaje być oseskiem, rzadziej niemowlęciem) przestaje pić mleko swojej matki. Wynika to z kilku powodów – po pierwsze, w jego jelitach zanikają enzymy które umożlwiają efektywne trawienie mleka. Po drugie, w wyniku zmian hormonalnych zmienia się skład mleka matki oraz stopniowo zanika laktacja. Przykładowo cielaki w kilku pierwszych tygodniach życia nie sa przeżuwaczami a mają żołądek prosty, przystosowany wyłącznie do mleka – żwacz i inne części żołądka potrzebne do trawienia traw i ziaren są zupełnie nie rozwinięte.

      Po zakończeniu okresu niemowlęctwa, człowiek nie powinien mieć kontaktu z mlekiem. Z kilku powodów. To temat na osobny artykuł, ale poruszę kilka kwestii. Pierwszą jest skład mleka krowiego/owczego/koziego/kobylego. Jest on dobry dla tych gatunków, ale nie dla ludzi, ponieważ zawiera substancje działające alergennie na człowieka (alergia na mleko jest bardzo powszechna) a dodatkowo są zupełnie nieprzydatnym balastem (np, kazeina, z której budowane są kopyta i rogi). Spożywanie go w ilościach tak dużych jak proponują media (szklanka mleka dziennie) to świadome działanie na szkodę ludzi owocujące miażdżycą, reumatyzmem i innymi chorobami zwyrodnieniowymi kości i stawów. Więcej można poczytać na ten temat w popularnym już w internecie artykule pt. Pij mleko będziesz kaleką.

      Zamiast „słodkiego” mleka, bardziej wartościowe jest spożycie zakwaszanych produktów (śmietana, kefir) albo serów żółtych (proces technologiczny sprawia, że cała zawartość wapnia pozostaje w serach żółtych, w białych jest usuwana wraz z serwatką). Kwaśne produkty są zdrowsze m.in. dlatego, że fermentacja mlekowa „rozkłada” kłopotliwe lub niestrawne cukry na łatwiejsze do przyswojenia związki (alkohol, dwutlenek węgla) oraz zmieniają strukturę białka mleka.

      I najlepiej, aby mleko było prosto od krowy. Pasteryzacja sprawia, że pijemy białą zupę zawierającą biliony martwych bakterii, które stają się dla organizmu problemem (te „trupy” uważa się za współodpowiedzialnych za alergie na mleko). Podobnym barbarzyństwem jest nakłanianie dzieci do jedzenia słodkich jogurtów wszelkiej maści (od tych pitnych, w małych buteleczkach, po wszelkie serki i mieszanki jogurtowo-serkowo-czekoladowe). Jeśli ktoś przeczyta skład zrozumie, że z prawdziwym jogurtem niewiele ma to wspólnego.

      A prywatnie? Ja sam kupuję tygodniowo 1l śmietany, w sezonie również żentycę (serwatka z mleka owczego) a co dwa-trzy tygodnie 1,5l mleka które ukwaszam na kwaśne mleko/kefir. Do tego masło które jest również produktem mlekopochodnym – zazwyczaj ok 100g na tydzień. Ser biały – okazjonalnie, w naleśnikach z wanilią i dużą ilością masła. Mleka UHT nigdy bym się świadomie nie napił, podobnie jak nie zjadł bym jogurtu kupionego w sklepie.

  • Rafale, dziękuję Ci za to obszerne wyjaśnienie. Zawsze myślałam, że raw milk to po prostu mleko prosto od krowy i tyle.

  • Trochę mną zatrzęsło. Smalec wieprzowy? Przecież to ochyda i do tego tyle razy negatywnie opisywama na różne sposoby. Tfu, co za okropność a na dodatek wysokokaloryczna i ciężko strawna. Koniec i kropka.No tak a może najpierw sprawdzić wieloletnie źródła i pochodzenie tych zochydzaczy, zapewniam Was moi drodzy, że warto ponieważ wypłyną na tej kanwie prawdziwe intencje. Smalcu wieprzowego nie polecam ani nie będę zachwalał, niech sam się broni. Strukturę przydatności, wad i prawie samych zalet podał Gospodarz, nic więcej nie można dodać i było by to zbyteczne. Ja tylko dodam walory smakowo zapachowe nadające potrawom niepowtarzalny status najwyższej kulinarnej półki. Jak w każdej bajce tak i w tych łgarstwach o smalcu jest odrobina prawdy. Dotyczy ona umiaru w jednorazowym spożyciu, które powinno być poparte gorącym napojem lub szklaneczką przedniego, od wytrawnego do półsłodkiego wina. Nawet nie życzę smacznego bo to naprawdę pychotka.

    1. Walerianie, dziękuję za komentarz. Istotnie, smalec sam w sobie nie ma jakiegoś szczególnego smaku (właściwy smak określa się jako neutralny, dopiero po podgrzaniu staje się charakterystyczny), ale nikogo nie namawiam do jedzenia czystego smalcu łyżeczką. Ponieważ większość estrów i olejków eterycznych odpowiadających za smak i zapach świetnie miesza się z tłuszczami nasyconymi, dlatego potrawy gotowane z tłuszczem smakują lepiej i „wydatniej” niż bez niego. Stąd w uważanej za najlepszą – kuchni francuskiej – używa się smalcu wieprzowego, gęsiego, kaczego, sklarowanego masła oraz łoju wołowego w każdej niemal potrawie.

      Tłuszcz wcale nie jest ciężkostrawny. Ciężkostrawne są węglowodany, szczególnie poli- i oligosacharydy do trawienia których trzeba zaangażować mnóstwo substancji od śliny począwszy na bakteriach jelita grubego kończąc. Nie bez przyczyny przy produktach działających na wątrobę typu Hepatil pojawiają się w reklamach potrawy typu bigos, fasolka po bretońsku czy gołąbki – w których dominują właśnie węglowodany a nie tłuszcze. Nie ma też potrzeby aby tłuszcz popijać gorącymi płynami – nie ma to większego znaczenia dla jego trawienia. Podawanie tłuszczu w towarzystwie cukru (np. w lodach albo przy słodkim alkoholu czy ciastkach) jest problemem dla organizmu o tyle, że zostaje on wówczas odłożony w tkance tłuszczowej – opisałem ten mechanizm w tekście o odchudzaniu.

  • Fantastyczny artykuł.Bedac dzieckiem, jadłam kostki zasolonej słoniny, ktore przygotowywała moja Babcia ze „swoiskiego” swiniaka. Niezapomniane przezycie, niezapomniany smak. Uwielbiałam te chwile. Ona biedaczka, i tak umarła na raka piersi. Nie mozna, tak łatwo uciec przed przeznaczeniem.
    Dzieki jej naukom, frytki smaze na smalcu, maja nieziemski smak i sa suche. A łyzka dodana do brytfanki, gdzie dusze mieso, daje im „dusze”.
    Ale, co innego mnie zaintrygowa£o.
    Zywokost, uznany w Polsce za trujacy. Stwierdzono bowiem, że alkaloidy pirolizydynowe, obecne w tej roslinie, odznaczają się wysoką toksycznością. Czy jest jakis sposob, na bezpieczne jej stosowanie?

    1. Joanno, z żywokostem historia wygląda istotnie bardzo ciekawie. To roślina znana jeszcze ze starożytności i już wtedy była używana jako sposób na zdrową skórę, skaleczenia i owrzodzenia oraz przyspieszenie leczenia złamań kości i bólów stawowych i mięśniowych.
      W stosowaniu wewnętrznym poprawiał procesy trawienne i likwidował wrzody. W Polsce zakazano całkowicie jego wewnętrznego stosowania po dwóch publikacjach wyników badań w British Medical Journal i Gastroenterology w 1980, nawet usunięto go z wielu przepisów maści i środków produkowanych w aptekach. Problem w tym, że w artykułach nie opisywano żywokostu lekarskiego ale inne jego odmiany. Lekarski zawiera znacznie mniej toksycznych alkaloidów (choć nadal je zawiera). Dobry artykuł na temat używania produktów na bazie żywokostu znajduje się tutaj, autor ma duże doświadczenie w fito i farmakoterapii.

      Ja osobiście zawsze stosowałem maść z żywokostu (mielonego w maszynce do mielenia mięsa i mieszanego później ze smalcem) na stłuczenia i złamania, nigdy nie korzystałem z żywokostu wewnętrznie, sądzę jednak, że skoro zioło to przez tak wiele lat skutecznie leczyło ludzi to będzie to robić nawet wbrew zaleceniom tzw. „oficjalnych źródeł”.

  • Witam!
    Panie Rafale! Jak zwykle bardzo trafnie Pan przedstawia sprawę. Tak wielu z nas porzuciło smalec. Na rzecz oleju, ja rzepakowego. Oczywiscie, ze od tygodnia kupuję smalec a olej poszedł do „lamusa”.
    O wpływie nadmiaru omega6 na nasz organizm chyba już nie trzeba wspominać. Stany zapalne! Oczywiscie jest tez potrzebny , ale w odpowiedniej proporcji do omega3.
    Co Pan sądzi o takim preparacie : LeenLife E /nnkt: 57,6%omega 3, 17,6% omega6/ strona leenlife.com .
    Ja o tym preparacie wyczytałem na jednym z forum poświęconym medycynie.
    O preparacie resveratrol wyczytałem w meduzo.pl . Jest to portal poświecony medycynie. Obala sie tam pewne mity. Jednak ten preparat zawierający resveratrol trans wydaje sie być godnym uwagi.
    Co do oleju lnianego… Używałem go dłuższy czas. Nierafinowany, tłoczony na zimno. Rzeczywiście szybko trzeba go spożyć, tzw. Budwigowy. Można go kupić u producenta- tłoczy ten olej pod zamówienie. Jednak przy zbyt dużym spozyciu mogą wystąpić objawy biegunki /przy zastosowaniu zalecanej diety/.
    No tym razem ja się rozpisałem. Pozdrawiam Pana i Pańskich gosci. bardzo serdecznie. Adam.
    P.S.
    Dziękuje tez za porady kuchenne otrzymywane w mailach. Bardzo przydatne porady :-)

  • I jeszcze jedno… zapomniałem napisac o węglowodanach.Są praktycznie wszedzi. Ja b. lubię gazowane napoje i przeczytałem jaki jest skład. Praktycznie jest ich węgl. ok.10%. Czyli jesli się chce powrócić do dobrych proporcji cholesterolu /HDL-LDL/ odpowiedniegu poziomu trójglicerydów, należy dziennie spożywac do 100gramów węglowodanów .
    Pozdrawiam, raz jeszcze. Adam

    1. Panie Adamie, osobiście nie jestem zwolennikiem jakiejkolwiek suplementacji, moja opinia jest wynikiem chłodnej analizy zarówno samych suplementów jak i biznesu, który wokół nich się kręci (dobry przykład to glukozamina w preparatach na stawy, która – jak dowiodły badania – nie ma NAJMNIEJSZEGO wpływu na rozwój mazi stawowej czy poprawę funkcji stawów, a mimo to ciągle reklamuje się i sprzedaje preparaty z glukozaminą).

      Wychodzę z założenia, że dostawa składników odżywczych w diecie jest skuteczniejsz (co jak mogę podejrzewać potwierdziła sama natura – w końcu milion lat temu ludzie nie mieli tabletek, a „jakoś” wiedzieli co i kiedy powinni jeść).

      Jeśli chodzi o preparat LeenLife nigdy się z nim nie spotkałem. Strona internetowa w zasadzie nie mówi kompletnie nic na temat tego produktu, nawet nie ma podanego składu (albo chociaż informacji które kwasy tłuszczowe z grupy Omega-3 i Omega-6 wchodzą w jej skład). Jak dla mnie – klasyka suplementowego „kitu”.

      Olej „Budwigowy” można kupić także w aptekach, mimo to nawet w takich olejach zawartość Omega-3 może być różna (bo zależy od wielu czynników – jakości surowca, technologii produkcji i w końcu czasu).

      Tzw. biegunka tłuszczowa występuje w zasadzie przy każdej diecie opartej o tłuszcz i nie jest niczym nadzwyczajnym ani złym. Ludzie słysząc słowo „biegunka” mają na myśli sytuację, kiedy np. po zatruciu pokarmowym nie są w stanie kontrolować wydalania kału. Stąd częste bieganie do toalety, które przyjemne nie jest a już na pewno dezorganizuje życie.

      Biegunka tłuszczowa w tym rozumieniu nie jest biegunką – zmienia się tylko konsystencja kału, natomiast organizm nadal go jest w stanie utrzymać. Innymi słowy, nie jest to środek przeczyszczający tak jak mogą sądzić niektórzy.

      Jednocześnie jest to dowód dla wielu „niedowiarków”, którzy sądzą, że cały zjedzony tłuszcz zostaje strawiony. Nic bardziej mylnego – nasz organizm, mimo, że ma bardzo długi przewód pokarmowy – trawi tłuscz tylko w jego bliższej części. Niestrawiony pokarm (tłuszcz, węglowodany, białko) przesuwa się dalej, aby na końcu opuścić ciało razem ze stolcem.

      A co do gazowanych napojów – wiele osób sądzi, że to własnie one są najsłodsze. Nic bardziej mylnego. Wystarczy porównać ilość węglowodanów (w zasadzie to sam cukier) zawartych coca-coli i w dowolnym słodkim serku lub jogurcie (Danio, Bakuś itp). Wynik może być szokujący: 10% w coca-coli wobec 15% w jogurcie. Podobnie sprawa wygląda ze „zdrowymi” sokami. Te wyciskane ze świeżych owoców są niewątpliwie zdrowsze (mają mniej cukru) niż te kolorowe substancje tworzone z zagęszczonego soku.

    1. Grażyno, niestety z tą intuicją jest różnie. W wielu przypadkach to dla nas oczywisty związek przyczynowo skutkowy np. „nie jedz lodów w upale, bo będziesz mieć zapalenie gardła” albo „nie wychodź z mokrymi włosami w zimie, bo się przeziębisz”. Z jedzeniem jest podobnie – jedzenie grochu zawsze kończy się wzdęciami (z uwagi na brak enzymu umożliwiającego trawienie polisacharydów), nadmiar białka zawsze powoduje wypryski na skórze i trądzik. Problem w tym, że mimo czytelnych sygnałów, ludzie i tak robią swoje, bo to często wynika z ich przyzwyczajeń (a jak wiadomo nawyk jest drugą naturą człowieka).

      Jeśli dorzucimy zanieczyszczenie środowiska oraz wszystkie „oszukiwacze”, które są właśnie po to, żeby tę intuicję zagłuszyć – nie ma się co dziwić, że nie umiemy słuchać swojego ciała. Ale z drugiej strony – unikanie wszystkiego co nienaturalne byłoby wielką trudnością – wyobraź sobie, że żyjesz w rytmie światła dziennego i nie używasz żarówek po to, aby znormalizować poziom hormonów stresu (wydłużanie doby niestety powoduje podniesienie hormonów stresu). Jak długo Ci się to uda?

      Dlatego nie jestem w swoich poglądach ortodoksyjny i staram się kwestionować wszystko (nawet to, czego wcześniej broniłem) – tak jak robił to Kartezjusz stosując tzw wątpienie metodyczne (czy sceptycyzm). Tylko wtedy można coś odkrywać (co później można zakwestionowac ;)). I dzięki temu mogą prowadzone być dyskusje, co z kolei prowadzi do wyodrębnienia się własnych opinii. A tylko w różnorodności siła – w innym wypadku każdy z nas byłby ślepym zakładnikiem jedynej słusznej idei. Tyle filozofii ;)

      A co do chleba. Tak – unikam go. Ale go jem, choć tygodniowo nie przekracza to łącznie 20g (mniej więcej dwie bardzo cienkie kromki, przepis na podanie tego chleba). I to jest chleb taki, który znam, a jego cechą jest właśnie to, że – tak jak i Twój – jest na zakwasie (tak, jest mocno kwaśny). Myślę, że to zawsze jest podobnie – jeśli zestawi się pizzę robioną samodzielnie w domu, na własnym cieście z pizzą z restauracji czy nie daj Boże mrożonką – to trudno się tej domowej oprzeć. Ze swojego doświadczenia (i kilkunastu innych osób) mogę powiedzieć, że wiele ludzi odrzuca wyrobi piekarnicze i mączne zaraz po tym, jak przekroczy 2,5g tłuszczu w swojej diecie (przy zachowaniu 1g białka i 1g węglowodanów).

      1. Nie do końca zrozumiałam tę część zdania: „mniej więcej dwie bardzo cienkie kromki, przepis na podanie tego chleba”. Ten przepis – czy to miał być link? Jeśli tak, to jestem bardzo zainteresowana :)

        1. Gdzieś na zdjęciu na swoim prywatnym profilu na Facebooku pokazałem zdjęcie tejże prostej potrawy, ale będzie przepis. Wykonanie jest banalne:
          1 jajko roztrzepać ze szczyptą soli, odrobiną siekanego czosnku i szczyptą tymianku (albo innych ziół, jakie lubisz) i dodać do tego łyżkę tłustej, prawdziwej śmietany.
          W tak powstałym płynie (to nie będzie piana, tylko płyn) moczymy 2 cienkie kromki chleba, z obu stron, co kilka minut je przewracając aby równo namokły.
          Na patelni rozgrzewamy 2 łyżki masła (ale na niskim ogniu, żeby się nie przypaliło) i kiedy zacznie skwierczeć umieszczamy na nim nasze dwie kromeczki.
          Smażymy raczej krótko, aż jajko się zetnie, z obu stron. Po przewróceniu, na wierzch (wysmażonej już strony) można położyć plaster pomidora oraz pokruszyć dowolnego sera – żółtego, białego, pleśniowego – co kto lubi.

          Podajemy gorące, z kawałkiem masła (tłuszcz ;)), listkiem bazylii i pieprzem. Ja jeszcze dokładam łyżkę oliwy ;)
          Zamiast pomidorów można dać plaster wcześniej usmażonego boczku (a na smalcu, który z niego się wytopił usmażyć chlebki).

          To danie znajduje się na moim talerzu w każdy weekend :) Jak znajdę chwilę, wrzucę go jako artykuł, ze zdjęciami krok po kroku :)

  • Witam! Dziękuje za bardzo wyczerpującą i pomocną wypowiedź. Nie wiedziałem , ze ALA jest trudno przyswajalna przez osoby starsze. Czyli powinny już przyjmować EPA i DHA. Mam jednak pytanie jakie kryterium wieku przyjąć do spożywania już raczej EPA i DHA? Pytam się, gdyż mam duzo starszego brata /wiek60lat/, który przyjmuje ALA ? Moze nie powinien? /spożywa nabiał w połączeniu z olejem lnianym-certyfikowanym z OLEOFARM`u i bardzo mu smakują te twarozki, mnie nie :-( /.
    Pozdrawiam, Adam

    1. Panie Adamie, poziom syntezy zmienia się nie tylko z wiekiem – jest także zależny od genetyki, cech indywitualnych, obecności innych enzymów, stanu zdrowia czy czynników egzogennych. Bardzo trudno określić jak wygląda ten proces u konkretnej osoby. U jednego może być efektywny nawet w późnym wieku, u innych nie zachodzi w ogóle (tak jak przytoczone rasy). Z tego powodu zalecane dawki są „zabezpieczone” w ten sposób, że zawierają zarówno EPA, DHA oraz ALA, na wypadek, gdyby organizm nie syntetyzował już pierwszych dwóch z ALA.

      Dla zainteresowanych, obszerne opracowanie na temat konwersji ALA do innych kwasów omega-3 oraz korzyści pro-zdrowotnych znajduje się tutaj.

  • Witam! Jest Pan naprawde super. Pana porady tez. Tyle wiedzy w jednym człowieku, rzadkie jest, a podobno nikt się nie skarzy na brak mózgu heeheheee. Do rzeczy samej zatem. Ja w sprawie węglowodanów…. Napisał Pan , ze węglowodany to tez alkohol. Wielu moich znajomych mnie zaprasza. Często jest też i alkohol. Whisky, gin… Ja popijam w drinkach gdyż jak nie jest rozcieńczony to mnie nie smakuje. Czyli rozcieńczam sokiem/wódkę 1:5/, colą /whisky tez/ itd.
    Czy też wpływają te procentowe węglowodany na mój metabolizm????
    Pozdrawiam i miłego wieczooru. Adam
    P.S

    Wielu ludzi , ale mało tych co mówią prawdę!

    1. Panie Adamie, proszę mnie nie komplementować, jest więcej osób o wiedzy znacznie większej niż ja, na moją korzyśc przemawia chyba tylko to, że łatwo mi przychodzi tłumaczenie z „ichniego na nasze” :) Pomimo tego co sam tutaj piszę, zachęcam każdego do samodzielnego poszukiwania informacji na interesujące go tematy. Im więcej wiedzy, tym łatwiej o własną opinię.

      Alkohol zdecydowanie wpływa na metabolizm (przyśpiesza go), choć jest to ciągle zagadka. Pisałem o tym przy okazji artykułu o pustych kaloriach (alkohol się do nich kwalifikuje). Nie ma jasnego dowodu, że alkohol (w formie rozcieńczonego etanolu – spirytusu lub wódki) powoduje wzrost lub spadek masy ciała. Z jakiegoś powodu większość enegrii ukrytej w alkoholu (to aż 7kcal, prawie 2x więcej niż w innych węglowodanach czy białku) jest spalana – można porównać to w niektórych przypadkach do sytuacji, w której rozpalamy grilla alkoholem, a od tego zajmują się także drewienka („tradycyjne” węglowodany). Istnieją bowiem badania, które potwierdziły „odchudzający” efekt u osób z pewnymi fenotypami. U innych niestety wywołały tycie. Dopóki metabolizm alkoholu nie będzie poznany, trudno cokolwiek na jego temat powiedzieć.

      O winie napomknąłem przy okazji komentarzy o resweratrolu, ale wkrótce napiszę coś o piwie, bo wiele jest mitów na jego temat, a sam trunek – choćby z uwagi na swoją długą historię – bardzo ciekawy (niewiele osób wie, że za piwny brzuszek wcale nie odpowiada to, co się je do piwa ale to, że zawiera chmiel – a zawiera fitoestrogeny działające niemal identycznie jak żeński hormon estrogen, budując tkankę tłuszczową w miejscach typowych dla kobiet /uda, brzuch, piersi/).

  • Witam!
    Panie Rafale! Nie chce komplementowac, ale chce przekazać jedynie pewną prawdę: co czynisz dla ludzi dobrego, to zwróci się wielokrotnie poprzez nich”= gdzieś przeczytałem, może cos dodałem , ale jest i taka prawda.
    Faktycznie alkohol bardzo energizuje nasz organizm, czsami korzystny gdy przemarzniemy. Praktycznie towarzyszy ludzkości od zarania naszych /człowieka/ dziejów. Na discovery oglądałem ciekawą wsawkę telewizyjną dot. alkoholu. Piorun, beczka owoców= fermentacja. Skosztowali nasi /jeśli, a nie My z kosmosu jak wielu sądzi/ i smakowało heehheeheee
    Czyli alkohol towarzyszył nam od dawna. Faktycznie metabolizm jest niepoznany. Domniemuje się , że xle wpływa na wątrobę, nerki i pracę mózgu, ale faktycznie nie wiadomo/ nie piszę o skrajnych przypadkach picia codziennnego po 0.5 litra alkoholu!/.
    No fakt, że rozpisałem się na mało wdzięczny temat , ale nas dotyczący.
    Pozdrawiam , jak zwykle zresztą, Adam

    1. Alkohol tylko pozornie rozgrzewa. W zasadzie, robi to tylko na początku konsumpcji, wrażenie rozgrzania wywoływane jest podniesieniem ciśnienia. Później następuje szybkie wychłodzenie organizmu (naczynia krwionośne rozszerzają się i ciśnienie spada). Z tego powodu wiele osób zamarza kiedy są pod wpływem alkoholu.

      Alkohol (destylat) jest dużo młodszy – destylację „wymyślono” w 10 wieku w Persji. Jednak napoje zawierające alkohol są znacznie starsze. Piwo jest najstarszym napojem alkoholowym, pierwsze dokumenty pochodzą z Egiptu i Mezopotamii /9500 lat pne/ choć kronikarze pisali o jego produkcji nawet 8000 lat pne. Wino – 6000 lat pne (Gruzja).

      Niewiele osób wie, że ludzkie ciało codziennie produkuje pewną, niewielką część etanolu. W zasadzie to nie człowiek – tylko bakterie, które zasiedlają jego jelita, gdzie dochodzi do fermentacji cukrów przez drożdże, które „w zamian” dostarczają nam niektórych witamin (głównie z grupy B).

      Niestety niekorzystne działanie nadmiaru alkoholu to nie mrzonki. Rzeczywiście, regularne spożycie dużych ilości alkoholu prowadzi do wielu chorób (marskość wątroby, nadciśnienie, choroby serca, nerek to tylko niektóre). Problem w tym że każdy ma indywidualnie ustalony poziom oraz sposób metabolizmu alkoholu co oznacza, że na każdego etanol oddziaływuje inaczej. Z tego powodu pewnym problemem jest też określenie „bezpiecznej” ilości ponieważ to co jest bezpieczne dla jednego, może być szkodliwe dla drugiego. Były badania, które pokazywały, że 60g czystego etanolu (czyli ok 140g wódki) dla mężczyzny i 20g dla kobiety codziennie to bezpieczna ilość, jednak kolejne badania zmieniały tę ilość (w górę i w dół). Mówimy o bezpieczeństwie fizjologicznym, tzn przy takich ilościach nie wystąpiły choroby np. wątroby. Jednak są jeszcze skutki psychiczne – tzn. uzależnienie. Tutaj już niewielkie ilości pite codziennie potrafią uzależnić. Dlatego nie ma pojęcia „bezpiecznej” dawki alkoholu, bez znaczenia czy pitej okazjonalnie, gdy pije się jednorazowo dużo, czy regularnie, kiedy pije się mało (wino do obiadu).
      Alkohol, jak każda substancja ma swoje dobre (używany w farmakologii) i złe strony (uzależnienie).

  • Witam!
    Dałem się skusic na pstrągi. Postanowiłem skorzystac z przepisu podanego na jednej ze stron internetowych. Wyglądał tak:
    Pstrągi umyj, przesyp przyprawą /np. gotowa mieszanka z ziół do ryb Kamis, przyprawa po prowansalsku Prymat/, pokropic sokiem z cytryny, do smaku utartą sól morską. Pojedyncze pstrągi owinąc folią aluminiową i piec w temperaturze 180 C przez 30 minut.
    Ja piekłem przez 70 minut i były ugotowane , bez chrupkiej skórki , ale smaczne. Jednak nie wiem czy temperatura była za niska. Proszę o porade i przepraszam za bombardowanie mailami ;-)
    Pozdrawiam, Adam

    1. Panie Adamie, chrupiąca skórka pojawi się wówczas, jeśli będzie dostęp do tłuszczu i bezpośredni dostęp do źródła ciepła. Na przykład podczas smażenia owych pstrągów na mieszance masła z oliwą (pół na poł) lub pieczeniu ich w piekarniku ustawionym na grill (bez folii alu) i polewanymi od czasu do czasu masłem z oliwą.

      Kiedy ryby będą w folii prędzej się ugotują niż upieką, ponieważ para wodna nie będzie miała ujścia i zwyczajnie ryby ugotuje.

      Oczywiście można i w folii zrobić chrupiącą skórkę, ale wymaga to większej wprawy oraz koniecznie – tłuszczu. Zazwyczaj wystarczy posmarować ich skórę oliwą, jednak jest duże „ryzyko” że w pewnym momencie skórka przyklei się do folii i nie będzie można jej odlepić. Zdecydowanie bardziej polecam smażenie lub pieczenie pod grillem, folia jest ok na grilla lub do pieczenia w podobny sposób jak zrobił to Pan – „na parze”.

  • Witam!
    Na PANA zawsze można liczyc. Dziękuje za odpowiedx. Pewnie przyda sie i innym. Ja zawsze smazyłem na patelni, teraz na smalcu. Niestety pewnie sie tak stanie, ze skórka przywrze do folii AL. Studzę na balkonie. Następnym razem zapytam się Pana a później zacznę coś robić. Czyli jak chrupiące pstrągi to na grillu, pstrągi przyprawione jak lubimy , przesmarowne tłuszczem i do piekarnika. Ale jaką temperaturę i czas przyjąc za właściwe/oczywiscie trzeba polewac co 3-4 minuty/.
    Jak zwykle pozdrawiam w przedświątecznym nastroju, Adam :-)

    1. Jeśli chodzi o chrupiącą skórkę i pstrągi polecałbym ten sposób: zamarynowane pstrągi smarujemy oliwą lub masłem, kładziemy w piekarniku na „kratce”, pod spodem umieszczamy brytfannę na płyny, które ryba odda. Uruchamiamy grilla w piekarniku, czekamy aż się rozgrzeje do temp 200 stopni i umieszczamy brytfannę a nad nią kraktę z rybami (kratka powinna znajdować się na środkowej pozycji w piekarniku, nie za wysoko). Pieczemy w ten sposób 10-12 min z jednej strony i tyle samo z drugiej. Rybka się opiecze od grilla, a nie będzie też zbytnio przesuszona. Powstały sok można wymieszać z cytryną i rozmarynem i polać nim ryby przed podaniem.

  • Witam ponownie! Kolejny ciekawy artykuł, który skutecznie odciąga mnie od domowych obowiązków, na szczęście mam wyrozumiałgo męża, który także jest zwolennikiem zdrowego odżywiania i zdrowego rozsądku.Podziwiam ogrom wiedzy, z którą w całości się zgadzam, wiele aspektów diety wysokotłuszczowej wypróbowaliśmy na sobie, gdy półtora roku temu zdiagnozowano u mojej córki cukrzycę typu1.Wtedy zaznajomiłam się z dietą dr.Kwaśniewskiego i z powodzeniem stosujemy ją całą rodziną.O jej skuteczności świadczy przede wszystkim poprawa zdrowia córki i radykalne zmniejszenie dobowych dawek insuliny,dzięki lekarzom ze środowiska dr.Kwaśniewskiego zrozumiałam mechanizm choroby i nauczyłam się mysleć przy jedzeniu.Wcześniej niestety odżywialiśmy się fatalnie (korytkowo) i myślę,że miało to także wpływ na rozwó chorób autoimmunologicznych u moich dzieci (syn ma łysienie plackowate).Dlatego cieszę się, że są takie osoby, jak dr Kwaśniewski i jego „armia”,którzy bezinteresownie pomagają ludziom niosąc oświatę wbrew wielu przeciwnościom ze strony koncernów farmakologicznych, spożywczych i konwencjonalnej medycyny.Także Pan należy do tych osób o wnikliwym umyśle,inteligentnym i otwartym na logiczne argumenty, dlatego tak chętnie czytam Pana artykuły i wciąż się uczę.Zgadzam się z Pana wiedzą i stylem życia, prowadzimy podobny i potwierdzam jego skuteczność po efektach, jakie odczuwamy na własnej skórze.Zaciekawił mnie wątek tzw.wit B17, czy ma Pan wyrobioną jednoznaczną opinię na temat przyjmowania amigdaliny, soptkałam się z różnymi opiniami? Ciekawi mnie Pana stanowisko.I mała prywata , jeśli można; moja imienniczka otrzymała przepis na domowy majonez, czy ja też mogę prosić?Pozdrawiam i wracam do dalszej lektury Pana bloga.

    1. Amigdalina (witamina B17) jest tematem bardzo obszernym i pracuję (od bardzo dawna) nad artykułem na jej temat. Ufam jej stosowaniu głównie za sprawą fenomenalnego biochemika, który ją odkrył – Ernsta Krebsa (dzięki zerozero :)). Ponieważ wpływ grupy witamin B jest szczegółnie interesujący – zaś witamina B17 jest tutaj arcyciekawa – postanowiłem opisać to w osobnym tekście. Nadmienię tylko, że witamina ta została zbadana (przez samego Krebsa) jako sposób na bezpieczne i niskokosztowe leczenie większości nowotworów. Pikanterii dodaje fakt, że antynowotworowy wpływ tej witaminy został (i jest nadal) zdyskredytowany przez gremia farmakologiczne pomimo pozytywnych wyników testów jak również analiz biochemicznych in vitro – głównie z tego powodu, że… zwyczajnie nie można na niej zarobić (jej formuła jest powszechnie znana, tak jak każdej innej witaminy, więc każdy może ją produkować /albo pozyskiwać z roślin/ więc nie da się jej objąć patentem).

      Czytałem o przypadkach kiedy łysienie plackowate zostało wyleczone przez dietę niskowęglowodanową, ale że były to subiektywne zapisy (na forach i blogach, głównie zagranicznych) a nie prawdziwe badania czy analizy naukowe. Ale faktem jest, że choroby autoimmunologiczne się na takiej diecie cofają zupełnie lub mają łagodniejszy przebieg.

      Podawałem już szybki przepis na domowy majonez, jest także w moim kursie emailowym S.O.S. w Kuchni. Jest tam też wiele innych ciekawych informacji :) A na marginesie: jedyny majonez dostępny w sklepach, który produkowany jest z tradycyjnych składników to majonez Kielecki. Jego skład jest najbliższy „naturalnemu”: olej, żółtka i musztartda. Kropka. Nie ma w nim „chemii” obecnej w innych, bardziej popularnych i promowanych w reklamach (Winiary, Helmanns). Mimo to i tak wolę ten własnoręcznie zrobiony, ale kiedy nie mam wyjścia – kupuję Kielecki.

      I pozdrowienia dla męża :)

  • Witam! Dziekuję za odpowiedzi na moje komentarze i słowa pocieszenia w zwiazku z chorobami moich dzieci.Także mam nadzieję, że stosowanie diet niskowęglowodanowych pomoże w zmaganiu się z tymi chorobami,lekarze „optymalni” też są tego zdania.Na pewno sprawdza sie to w przypadku cukrzcy typu1,jeśli chodzi o łysienie plackowate nie mogę na razie nic stwierdzić, pierwsze symptomy choroby u syna pojawiły się tuż przed zmianą naszej diety, więc choroba rozpoczęła sie wcześniej teraz po roku rozwija sie, ale nie mogę stwierdzić, czy byłoby gorzej,gdybyśmy pozostawali na starym, „korytkowym” modelu zywienia.Zrobiłam synowi pierwiastkową analizę włosa, po której zalecenia żywieniowe także były w kierunku diety niskoweglowodanowej ze szczególnym naciskiem na ograniczenie słodyczy.Więc kierunek wydaje sie słuszny.Myślę, że będę częstym gościem Pana strony, czekam na artykuł o amigdalinie, mam wielu znajomych chorych na raka i pojawił sie temat wit.b17.Może w połączeniu z dieta niskoweglowodanową to dobre rozwiazanie.Nie znam stanowiska „optymalnych” w tej sprawie, poszukam.Przesyłam pozdrowienia, także od męża :)

  • Cudowna strona i cudowne stwierdzenia dotyczące zdrowego odzywiania. Smalec uwielbiam, szczególnie ten robiony przez siebie, ale nie jadłam, bo mam stosować dietę niskotłuszczową. Teraz nie będe sobie go żałować. faktem jest, że kiedyś moi rodzice i dziadkowie stosowali do smażenia i do chleba właśnie smalec. Dożywali w całkiem dobrej kondycji zdrowotnej sędziwego wieku. Więc wróćmy do korzeni. Pana prawda o mleku jest zaskakująca.Wydrukowałam tę część wypowiedzi i dam do poczytania mojej ukochanej teściowej, która cierpi na zwyrodnienie stawów kolanowych i namietnie pije mleko, a raczej zupę mleczną z owsianką, bo to zdrowe. Tylko czy ona uwierzy? Postaram sie ją przekonać. Co możesz powiedziec na temat złagodzenia skutków zwyrodnienia stawów? Próbowaliśmy już różnych leków i metod, ale efekty niestety są żadne, a cierpienie z tym związane ciągle wzrasta.

    1. Gabrielo, w kwestii przekonywania teściowej powiem tyle: starego drzewa nie można nagiąć – można je tylko złamać. Dawno temu sam przechodziłem przez etap „ewangelizacji” wszystkiego i wszystkich na „jedyną słuszą prawdę” jaką – jak sądziłęm – odkryłem. Efekt: nikogo nie przekonałem a tylko zraziłem wiele osób.
      Jeśli ktoś nie chce (sam z siebie) zmiany – to nic go do zmiany nie przekona. Poszukiwanie jest początkiem każdej zmiany. Jeśli ktoś nie szuka to znaczy że miejsce, w którym się znajduje mu odpowiada.

      Choroby tkanki łącznej (więc wszelkiej maści pochodne RZS i tzw „reumatyzm”) są w większości chorobami autoimmunologicznymi (podobnie jak cukrzyca, zapalenie nerek, choroby związane z tarczycą, łuszczyca i mnóstwo innych). Powstają w wyniku nadmiaru węglowodanów, zwłaszcza cukru (glukoza i fruktoza) i wszystkie te chodoby można wyleczyć lub zdecydowanie złagodzić ich przebieg (np. cukrzycę typu 1) poprzez zastosowanie diety niskowęglowodanowej. A w ramach edukacji polecam książkę (najpierw dla Pani, później dla teściowej) Gary’ego Taubes’a, która sporo wyjaśnia na temat tego, ile szkodliwości kryje się w cukrze i węglowodanach. Zaproponowałbym też książki dra Kwaśniewskiego, ale jest on często wyśmiewany (kompletnie nie rozumiem dlaczego) jako tłuszczowy fanatyk – ale z biochemicznego punktu widzenia (oraz fizjologii odżywiania) ma całkowitą rację, również w kwestii powstawania chorób autoimmunologicznych.

  • Panie Rafale, dziekuję za porade dot. Teściowej i cenne rady. Książkę dr Kwasniewskiego mam w domu, kiedyś była w modzie. Muszę do niej wrócić. Nie wiem tylko czy taką dietę można stosowac w przypadku braku woreczka żółciowego? Mam już usunięty bo były kamienie. Czy może Pan coś w tym temacie mi doradzić? Będe wdzięczna za podpowiedź lub odesłanie do właściwej literatury.Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję.

    1. Pani Gabrielo, oczywiście osoby po resekcji pęcherzyka żółciowego mogą (a nawet powinny) stosować żywienie niskowęglowodanowe i wysokotłuszczowe.

      Tutaj pisałem szerzej o kwestii kamieni żóciowych, jednak sądzę, że bardziej trafi do Pani ta odpowiedź na list, od lekarza tzw. „optymalnego” (czyli zalecającego stosowanie diety dra Kwaśniewskiego). Zagranicznych linków nie podsyłam, bo sądzę że odpowiedź jest wystarczająco jasna, choć jeśli ktoś by sobie życzył mogę podać kilka angielskojęzycznych źródeł w tym temacie.

      Nie wiem które ksiązki Jana Kwaśniewskiego Pani posiada, ale w każdej znajduje się choć jeden list i kilkanaście akapitów na temat diety po usunięciu pęcherzyka żółciowego – niestety, nieco kłopotliwy i w moim przekonaniu chaotyczny sposób pisania utrudnia poruszanie się po książce (np. za pomocą spisu treści czy indeksu tematycznego). Może Pani sięgnąć także po książkę Ewy Bednarczyk-Witoszek „Dieta Optymalna” o której już niejedokrotnie pisałem – tam także jest sporo informacji o pęcherzyku żółciowym i diecie po jego usunięciu. Podobnie jest w książkach Lutza czy Atkinsa – obaj promują diety niskowęglowodanowe.

  • Panie Rafale, dziękuję za odpowiedź i wyjasnienie funkcji pęcherzyka żółciowego. Świetnie Pan to opisał, a mnie do tej pory nikt tego nie wyjaśnił. Lekarzom się nie chce mówić i tłumaczyć pacjentom złożonych procesów zachodzących w ludzkim organizmie, to fakt bezsporny.
    Nie zdołałam tylko otworzyć tej „odpowiedzi na list”, od lekarza tzw. optymalnego. Ksążka dr Kwaśniewskiego to „Dieta optymalna „. Musze ja „odkopać ” w domowej biblioteczce i wrócić do poczytania i ewentualnego stosowania. Ciągle jednak mam jakieś wątpliwości i opory. Biorą się stąd, że jak zjem kolację tłustą, to niestety czuję się niezbyt komfortowo (odbijanie i zgaga). Może jem ją za późno?

    1. Pani Gabrielo, mój błąd z tym listem – źle umieściłem linka, jest już poprawiony, teraz się otworzy.

      Choć pełna informacja dla pacjenta jest bardzo istotnym (nawet niezbędnym) elementem leczenia to aby lekarz faktycznie zrealizował zadanie informowania pacjenta wymagałoby to od niego poświęcenia czasu. Niejednokrotnie bardzo dużo czasu bo przecież pacjenci są różni i mają różną wiedzę na temat fizjologii i biologii a także różny poziom intelektualny. Stąd lekarze często nie informują pacjentów w ogóle albo stosują skróty myślowe albo takie interpretacje, które w zasadzie są bardziej „obrazowe” niż prawdziwe. Pozostaje jeszcze kwestia finansowa: więcej zarobię, jeśli przyjmę w godzinę 6 pacjentów niż 2.

      Jeśli chodzi o zgagę przyczyn może być kilka jednak najpowszechniejsza jest taka, że skład soków trawiennych zmienia się wraz z dietą. Innymi słowy osoba, która jest weganem ma inny skład soków niż mięsożerca, dziecko inny niż starzec, osoba która je więcej mąki mam inny niż ta, która je więcej skrobii. Zmienia się w zasadzie cała chemia trawienna. Dodatkowo dochodzą tutaj kwestie patologiczne, powstałe jako wynik długotrwałego, złego odżywiania jak np. wrzody czy refluks. Żeby się nazbyt nie rozpisywać, polecam ten i ten link, który wyjaśni to szerzej (piszą lekarze).

      Nie wiem jaki dokładne posiłek wywołał u Pani zgagę, ale proponowałbym rozpoczęcie dnia od szklanki 200 ml słodkiej śmietanki (30%) lub jajecznicy z kilku żółtek (na boczku lub podgardlu) z zachowaniem proporcji 1g węglowodanów, 1g białka i 2,5-3,5 (albo do uzyskania uczucia sytości) tłuszczu. Warto jest notować samopoczucie i ewentualne objawy po spożyciu każdego posiłku ponieważ to daje informację zwrotną, np może okazać się, że lepiej czuje się Pani po omletach na maśle niż jajecznicy na boczku. Wiele osób potwierdza w początkowej fazie, że użycie owoców lub świeżych warzyw sprawia, że odbijanie wraca. Później „chemia trawienna” przestawia się na inny tryb (szlak metaboliczny) i wszystko wraca do normy.

      Jako naturalny sposób „załatwienia” zgagi polecam następującą mieszankę: łyżeczka mielonego kminku + łyżeczka suszonego majeranku – mieszamy i łykamy (bez popijania czy żucia). Zgaga ustępuje po 2-3 minutach. Do dobry i bezpieczny sposób na pozybycie się zgagi np. u kobiet w ciąży.

  • Panie Rafale, bardzo , bardzo dziękuję za świetne rady, które z pewnością wykorzystam (dotyczące zgagi). Zacznę od śmietanki. Nie wiem czy uda mi się przełknąć mieszankę kminku i majeranku bez popijania. Przeczytałam tez polecone wypowiedzi lekarzy.Zastanawiam się tez nad wyjazdem do Arkadii w Jastrzębiej Górze. Jeszcze raz bardzo dziękuję i ciągle podziwiam Pana zaangażowanie i błyskawiczne reagowanie na wszystkie posty.

    1. Mam nadzieję, że moje porady będą pomocne. Jeśli zaś chodzi o kminek i majeranek – proszę więc popić niewielką ilością wody – bez popijania działa nieco szybciej. Chodzi o to, żeby zanadto nie rozcieńczać tej mieszanki zanim trafi do żołądka (wówczas „po drodze” okleja przełyk, który często „obrywa” u osób z refluksem).

  • Witam przy kolejnym artykule Panie Rafale,

    znów zaciekawił mnie temat i chciałbym go nieco głębiej zrozumieć.

    Na początku z ciekawości pytanie praktyczne:

    „Żeby zrobić smalec, wystarczy stopić słoninę lub dowolny tłuszcz zwierzęcy” – w jaki sposób wygląda topienie? Można po prostu położyć na patelni taki tłuszcz i podgrzewać? Może to oczywiste pytanie, ale ja nigdy nie widziałem tego procesu.

    A przechodząc do meritum…

    Zarówno w Pana artykule jak i w komentarzach dostrzegam trzy główne tezy:

    1) smalec jest zdrowy

    2) smalec jest najlepszym produktem do smażenia na nim (a przynajmniej lepszym niż tłuszcze roślinne)

    3) zalecane jest jedzenie potraw smażonych na smalcu

    Pierwszą kwestię Pan uzasadnił, zresztą wynika ona z promowanej i szeroko omawianej przez Pana diety wysokotłuszczowej. Jeśli ktoś ją uznaje to i smalec automatycznie uzna. Druga wynika z poniższego cytatu:

    Kwasy jednonienasycone mają jeden problem: sąsiadujące atomy węgla są w nich połączone podwójnym wiązaniem (cis). Takie wiązanie jest znacznie mniej stabilne niż wiązanie wodoru do wodoru jak ma to miejsce w przypadku nasyconych kwasów tłuszczowych. A to właśnie te stabilne i trwałe wiązania wodorowe scalają nasycone kwasy tłuszczowe, dzięki czemu są stałe w temp. pokojowej, trwalsze (w przechowywaniu oraz obróbce termicznej) i trudniej się utleniają.

    Rozumiem, że zamiast „wodoru do wodoru” miało być „wodoru do węgla”. I to również zamyka temat. Jedynie czy mógłbym prosić o źródło w którym pisze, iż takie wiązanie jest stabilniejsze? Próbuję to znaleźć w Internecie ale chyba pod złymi hasłami szukam… Zależy mi na źródle żeby ten temat raz na zawsze uznać za rozstrzygnięty, gdyż jest on jednym z najbardziej zmitologizowanych tematów dietetycznych. W Internecie w prawie każdym temacie jest dużo wzajemnie sprzecznych informacji (co wbrew pozorom może być plusem – jedyny sposób na ich uniknięcie to cenzura), jednak w tym temacie niestety jest ich zdecydowanie powyżej średniej. Na przykład bardzo wiele z nich propaguje tego typu informacje:

    http://www.medonet.pl/eksperci,porada-eksperta,1589097,1,na-czym-smazyc,index.html

    Znalazłem również informację, iż punkt dymienia oliwy z oliwek to 210 stopni (co jest i tak dużo w porównaniu do innych olejów roślinnych), natomiast punkt dymienia smalcu potrafi dochodzić do 220 stopni. Czy owy punkt dymienia może być jednoznacznym wyznacznikiem startu zachodzenia szkodliwych procesów?

    Jedynym punktem z powyższych, którego w moim odczuciu Pan szerzej nie poruszył jest punkt trzeci (więc może ja to tylko tak odbieram a Pan go nie postuluje). Z jednej strony smalec posiada dużo tłuszczów nasyconych, o których Pan pisze, iż są trwałe, jednak z drugiej strony posiada on jeszcze więcej kwasów nienasyconych o których Pan już pisze negatywnie. Jeśli w innych produktach podczas spalania są one utleniane, to czy podczas spalania smalcu nie będą? Czy zatem aby być precyzyjnym, to nie należy powiedzieć, iż smażenie na smalcu jest zdrowsze niż na czymkolwiek innym, jednak mimo wszystko i tak należy go unikać i jeść potrawy ze smalcem bez smażenia? Oczywiście inną stroną medalu jest walor smakowy diety bez smażenia…

    Jeszcze na koniec jedną rzecz poruszę. Jako ciekawostkę pisze Pan:
    „Jeśli i Ty tak sądzisz, musisz wiedzieć że mleko kobiece podawane oseskowi składa się z tłuszczu mlecznego zawierającego 20% więcej nasyconych kwasów tłuszczowych niż słonina i smalec!”
    Czy tutaj również mógłbym prosić o wiarygodne źródło? Wszystkie materiały do jakich dotarłem mówią inaczej…
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Karmienie_piersi%C4%85
    http://www.anetta.pl/karmienie/skad-mleka-kobiecego/#.UQUiR1J0SSo
    http://www.familie.pl/wiki/Mleko-Kobiece,411.html
    (które niespecjalnie wyglądają na wiarygodne, ale na żadne bardziej naukowe nie mogę natrafić)

    1. Wytapianie jest banalnie proste: krojoną słoninę stopniowo ogrzewa się na patelni. Tłuszcz się wytapia i zostaje smalec oraz skwarki. Polecam pod koniec wrzucić siekanej drobno cebuli i ją zeszklić. A kiedy taki smalec nie będzie już gorący, proszę dodać łyżkę majeranku. Tutaj inny przepis na video: http://www.youtube.com/watch?v=PyeAdNT6UnY

      To jeśli chodzi o smalec do konsumpcji. Jeśli zaś chodzi o smalec do wypieków lub smażenia, tak w zasadzie używa się surowego smalcu, który jest przeciskany. Najlepszej jakości jest smalec pozyskany z tłuszczu nerkowego (miękki, bez białka). Chodzi o to, że każdy proces ogrzewania smalcu (więc już sam proces jego wytapiania) sprawia, że jego pewna część zmienia swój smak i zapach, co w przypadku niektórych wyrobów smażonych (np pączków, chrustów, ciasta francuskiego) może mieć istotny wpływ na smak wyrobu gotowego.

      Dziękuję za pokazanie błędów, już je poprawiłem. Czasem tak mam że myślę o czymś innym a piszę coś innego sądząc, że każdy ma to samo w głowie co ja :)

      Kwasy nasycone mają pojedyńcze wiązania między węglami, kwasy nienasycone (jedno- i wielo-) mają w jednym (lub wielu) miejscach wiązanie podwójne między węglami. Świetnie obrazuje to diagram w tym tekście, sądzę, że to rozwieje wszystkie wątpliwości, także te w kwestii stabilności wiązania kowalencyjnego (nie chcę tego roztrząsać tutaj, bo zrobi nam się lekcja chemii :)).

      Jeśli chodzi o takie porady dietetyczne, jak te z załączonego linka, to jest ich cała masa (sam mam kontakt z dietetykami i jeśli nie chcą się rozwijać to powielają takie bzdury, tak samo jak i dietetycy w naszych szpitalach).

      Na marginesie, zawsze śmieję się z tej „szkodliwości jedzenia smażonych potraw”. Jeśli smaży się je na olejach roślinnych to wcale nie dziwię się, że to istotnie jest szkodliwe co pokazuje choćby oksyfitosterol i jego sposób przenikania do naszego ciała czy nietrwałość kwasów nienasyconych w wyższych temperaturach. W smażeniu na tłuszczach nasyconych (oczywiście umiejętnym smażeniu) nie widzę nic złego, nie udało mi się trafić na jakiekolwiek naukowe przesłanki które byłyby przeciwwskazaniami.

      Większość publikacji podaje, że mleko ludzkie zawiera ok 4% tłuszczu. Jeśli przyjrzymy się składowi tego tłuszczu zauważymy, że niektóre jego frakcje oraz poszczególne kwasy tłuszczowe znacznie przewyższają w stężeniu smalec czy oliwę. Np. kwas mirystynowy: smalec 2%, tłuszcz mleczny z mleka kobiecego 8% (najważniejszy kwas odpowiadający u dziecka za odporność immunologiczną). W zależności od rasy, fenotypu, wieku kobiety, ilości urodzonych dzieci, jej diety oraz dnia laktacji zawartość nasyconych kwasów tłuszczowych może przewyższać smalec nawet o 20% (średnio 6%). Opisano to tutaj i tutaj w bardziej przystępny sposób niż w wynikach badań.

      Zainteresowanym polecam jeszcze to badanie analizujące wpływ diety na poszczególne kwasy tłuszczowe w mleku kobiecym (choć wiekowe, to dane się nie zmieniły).

      W kwestii punktu dymienia: najogólniej można powiedzieć, że to moment rozpadu (utlenienia) kwasów tłuszczowych do glicerolu i wolnych kwasów tłuszczowych. Nasycone kwasy tłuszczowe mają ten moment przesunięty w czasie (można je dłużej ogrzewać) i nawet, jeśli roślinne oleje mają wyższą temperaturę dymienia (np. rafinowana oliwa albo rafinowany olej słonecznikowy) to nie są długo stabilne w tej temperaturze (w odróżnieniu od smalcu gęsiego, wieprzowego czy łoju wołowego).

      A tłuszcz, który już przekroczy punkt dymienia może tworzyć akroleinę, która ma rakotwórczy wpływ na komórki.

      Osobną kwestia jest także zawartość białka w niektórych typach tłuszczy (np. w maśle czy smalcu), które są niszczone w niższych temperaturach zmieniając ich smak i zapach.

      Wyciąga Pan słuszne wnioski w kwestii smażenia na smalcu. Skoro jego skład (proporcje poszczególnych frakcji kwasów tłuszczowych) obejmuje także kwasy wielonienasycone, to powinien być tak samo niedobry jak np. olej słonecznikowy. Jednak kluczem są tutaj (jak w całej chemii) proporcje, które przemawiają na korzyść smalcu który zawiera najwięcej kwasów nasyconych.

  • Szanowny Rafale, dziś 'Tłusty Czwartek’ i tłuszcze od wczesnego rana przekraczają punkt dymienia, może warto by zrobić jakąś smalcuszkową zadymeczkę na blogu, hę? Pozdrowionko :)

    1. Hmm… problem w tym, że w dzisiejszych czasach Tłusty Czwartek przestał być tłusty i stał się SŁODKIM Czwartkiem. I owa zadymka musiałaby być raczej w klimacie „Jak to drzewiej bywało”. Ale dzięki za pomysł, w tym roku już nie zdążę, ale może w przyszłym akurat mi się to uda :)

  • Ależ ja Panie Rafale nigdzie nie twierdze, że smalec jest równie niedobry do smażenia:) Wręcz przeciwnie, napisałem, że jest lepszy. Jedyne nurtujące mnie pytanie to czy dobry…

    Ale po kolei. Zaciekawiła mnie kwestia wiązań chemicznych i w końcu je nieco lepiej zgłębiłem. Wygląda, że efekt końcowy jest taki jak Pan pisał, jednak na ile udało mi się zgłębić tę kwestię, to przyczyna jest inna. Czytając o wiązaniu podwójnym pomiędzy atomami węgla http://en.wikipedia.org/wiki/Double_bond widzimy, że jest ono silniejsze niż wiązanie pojedyncze pomiędzy nimi:
    „The double bond is also stronger, 636 (KJ/mol) versus 368 kJ/mole”.
    Czytając o wiązaniu pomiędzy węglem, a wodorem http://en.wikipedia.org/wiki/Carbon%E2%80%93hydrogen_bond widzimy, iż jest ono silniejsze niż wiązanie pojedyncze między cząsteczkami węgla, ale słabsze niż podwójne między nimi:
    „Carbon–hydrogen bonds have a bond length of about 1.09 Å (1.09 × 10−10 m) and a bond energy of about 413 kJ/mol”.
    Czyli wygląda, że pod względem siły wiązań kwasy nienasycone będą stabilniejsze. Z kolei patrząc na budowę i kształ kwasów tłuszczowych widać (w pewnym stopniu oddaje to wzór strukturalny tutaj: http://www.healthknot.com/dietary_fats.html#cells), iż tam gdzie wystepuje wiązanie podwójne, tam oczywiście jest luźniejsza struktura (brak wodoru) oraz zagięcie łańcucha węgli czyli nienasycone kwasy tłuszczowe względem siebie (zatem już nie traktowane jako izolowane cząsteczki) nie mogą być za bardzo „upakowane” (co np. objawia się tym, że produkty które mają ich dużo są płynami, a nie ciałami stałymi; też tym jak poszczególne kwasy tłuszczowe zachowują sie we krwi), przez co są bardziej podatne na utlenianie. Podobne rozumowanie jest tutaj: http://drbenkim.com/articles-lipid.html. Czyli wygląda, że faktycznie nasycone kwasy tłuszczowe są idealne do smażenia.
    Chemikiem nie jestem, wszystko powyższe to moje luźne analizy na podstawie tego co znalazłem w Internecie, więc mogę się mylić.

    Teraz pytanie właściwe, co w takim razie ze smażeniem na smalcu?
    Ja przyznam, że wciąż nie wiem, i sądzę, że odpowiedź w aspekcie analiz teoretycznych wcale nie jest taka łatwa. Chyba najlepiej byłoby empirycznie to sprawdzić i zobaczyć co się wydziela. Jego skład podał Pan Rafał w artykule. Dla przypomnienia wklejam z wikipedii:
    Saturated fats: 38–43%
    Monounsaturated