Ula 13-08-2012 o 21:59 OdpowiedzJak to wygląda w przypadku wegetarian? Białko pozyskujemy ze zbóż i strączków, czyli tego co według Twojej wiedzy należy odstawić.
Rafał Mróz 14-08-2012 o 10:47 OdpowiedzUla, jeśli pytasz o proces odchudzania wygląda identycznie. Trzeba zmniejszyć ilość przyjmowanych węglowodanów a zwiększyć ilość tłuszczy. Znam kilka osób, które są wegetarianami (w wyniku przekonań etycznych i jedna – religijnych) a mimo to stosują wysokotłuszczowy sposób żywienia. Bazą tłuszczową są oliwa z oliwek, kokosy, żółtka jaj oraz nabiał. Niestety, nie znam wegan, którzy stosowaliby taką dietę.W istocie, sama eliminacja produktów strączkowych, mącznych, makaronów, ziemniaków, ryżu itp sprawia, że pozostają w diecie w zasadzie same warzywa. Białko pozyskiwane jest z żółtek jaj, oraz nabiału (nawet, jeśli nie są to żółte sery ponieważ do ich produkcji używa się podpuszczki nieakceptowanej przez wielu wegetarian).Niestety – również wśród wegetarian nie brakuje ludzi z podniesionym BMI. Otyłych jest zdecydowanie mniej niż u klasycznego „wszystkożercy”, jednak są osoby które mają sporo zbędnego tłuszczu „tu i ówdzie”. Przyczyną jest opisywana w tekście insulinoodporność wywołana wysokim stężeniem cukru (węglowodanami). Dieta bazująca na tłuszczu jako głównym źródle energii sprawia, że w krwioobiegu w zasadzie nie ma insuliny, więc tkanka tłuszczowa „nie umie” bez niej przyjmować trójglicerydów, nawet jeśli w początkowej fazie diety takowe krążą we krwi. A te pojawią się na 100%, ponieważ we krwi pojawia się glukagon, który „otwiera” magazyny tkanki tłuszczowej uwalniając trójglicerydy, które później zasilają razem z wolnymi kwasami tłuszczowymi komórki ciała. Jeśli interesuje Cię aspekt naukowy tego zagadnienia (węglowodany, indeks glikemiczny i odchudzanie) polecam Ci ten dokument. Jest napisany naukowo, z licznymi przypisami i źródłami, ale nadaje się do czytania :)Jak napisałem w artykule o smalcu, tłuszcze wysokonasycone (o długich łańcuchach) są zdecydowanie lepszym źródłem energii (wiążą więcej wysokoenergetycznego wodoru) niż mniej nasycone (krótkie łańcuchy) czy wielonienasycone albo jednonienasycone. Poza olejem palmowym i kokosowym, które są roślinnymi źródłami nasyconych kwasów tłuszczowych nie znam innych (jest ich jeszcze trochę w awokado). Jednak świadomy wegetarianin będzie potrafił wymienić zapewne jeszcze kilka.Gdyby nie jedna, najważniejsza różnica między dietą wysokotłuszczową roślinną (wegetariańską) a zwierzęcą (mięsożercy) mógłbym w zasadzie być wegetarianinem. Problem w strukturze białek roślinnych. Jak wiadomo, na świecie istnieje ponad 300 aminokwasów, jednak istotnych z punktu widzenia budowy tkanek istotnych jest tylko 20. Z kombinacji tych 20 powstaje niemal nieskończona ilość białek używanych przez żywe organizmy. Każdy gatunek żyjący na ziemi wykorzystuje białka do budowy swoich komórek. Inne białka wykorzystuje wodorost, inne kura, inne jabłoń a jeszcze inne człowiek. Oczywiście jest tak, że osobniki podobnych gatunków (lub z podobnych rodzin) wykorzystują podobne białka, ale czasem różnice są subtelne. Jeśli taki osobnik zje białko inne niż to, z którego sam jest zbudowany musi je „przemontować” (rozłożyć na aminokwasy) w taki sposób, aby nadawało się do wbudowania go w jego własne komórki. Np krowa, która je trawę, „rozmontowuje” białka aby później ponownie je „zmontować” na nowe, przydatne do wzrostu i odbudowy jej organizmu. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że każdy proces montażu i demontażu wymaga energii a poza nią – dostępu do różnych dodatkowych materiałów (witamin) i narzędzi (enzymów). Im mniej energii i zasobów będzie angażować proces „przemontowania” białka tym lepiej dla organizmu bo nie marnuje energii. Stąd optymalnie jest pobierać ze środowiska wszystkie substancje w takiej postaci, które są najmniej energochłonne w procesie przyswajania. Ideałem powszechnie przyjętym na świecie jest białko zawarte w żółtku jaja kurzego (ważne: nie białko w jaja, tylko białko zawarte w samym żółtku) – to wobec niego porównuje się wszystkie inne rodzaje białek zwierzęcych i roślinnych – zarówno jeśli chodzi o przyswajanie, jak i proporcje niezbędnych aminokwasów, dzięki czemu można je niskim kosztem „przemontować” i wprowadzić do organizmu.Zboża i strączki zawierają inne toksyny, które mają służyć roślinie jako pomoc w przedłużeniu gatunku – doprowadzeniu do kiełkowania i wzrostu nowej rośliny z ziarna (są to np. kwas fitynowy, lektyny czy gluten). Niekóre z tych substancji skutecznie uniemożliwiają pozyskanie z nich białka w procesie trawienia w przewodzie pokarmowym człowieka, pozyskanie witamin itd. Stąd częsy przypadek, z którym się spotykam, kiedy to wegetarianie (nawet w lecie, gdy pod dostatkiem jest warzyw i owoców) muszą się suplementować preparatami witaminowymi lub zawierającymi mikroelementy. Nie bez znaczenia jest również fakt, że białko pochodzenia zbożowego jest silnym alergenem, w niektórych przypadkach działającym toksycznie na ludzki organizm.Zboża (i pochodne fasoli) zawierają także inhibotory amylazy. Amylazy (ślinowa, trzustkowa) to enzymy, który umożliwiają rozkład węglowodanów (głównie skrobii ale i innych wielocukrów) do prostszych cukrów np. maltozy czy dekstryny. Dzięki temu skrobia której nie umiemy strawić – jest już „nadtrawiana” przez ślinę a później dalej, w jelitach – rozkładana co prostszych cukrów a potem do glukozy przyswajanej przez komórki. Rośliny strączkowe i zboża zawierają inhibitory amylazy – substancje, które spowalniają lub całkowicie hamuja działanie amylazy więc spożyta skrobia nie jest trawiona ale wydalana (najczęściej w towarzystwie gazów wytwarzanych przez bioflorę jelita grubego). W efekcie – zmniejsza się ładunek glikemiczny zjedzonego posiłku (czyli organizm „odzyskuje” z niego mniej glukozy) ale jednocześnie musi zjeść więcej, żeby tej glukozy wystarczyło dla głodnych komórek. To trochę bezsensowne – jeść dużo dlatego, bo pokarm ten nie może być strawiony całkowicie. Lepiej zjeść mniej czegoś, co będzie strawione (i wykorzystane) w 100%.
Jadzia 02-05-2022 o 23:45 OdpowiedzJesz straczki i jestes przy masie? Coś krecisz. Jaja, ryby, zielone czesci warzyw i orzechy. Przerwa miedzy posilkiem min. 4h , miedzy posilkami tylko woda niegaz oczywiscie.
kaja 14-08-2012 o 12:39 OdpowiedzTo wszystko burzy dotychczasowy zasob wiedzy, jaki na temat jedzenia i odchudzania mialam! Czy mozna prosic o przykladowy, jednodniowy jadlospis?
Rafał Mróz 14-08-2012 o 13:39 Odpowiedzkaja, nie tylko Twój. Kiedy zacząłem się interesować biochemią a potem metabolizmem (jakieś 15 lat temu), to zanim postanowiłem spróbować na sobie minęło 3 lata. Sam obawiałem się (to był przełom wieku: 1999-2000), że postępując dokładnie wbrew obiegowym sugestiom i zaleceniom żywieniowym tylko sobie zaszkodzę. Przypomnę, że w końcu lat 90 w reklamach królowały margaryny (z Ramą na czele) oraz wszystkie wysokowęglowodanowe dania gotowe (Knorr startował ze swoimi makaronami, Pudliszki i Łowicz z daniami w słoiku, płatki śniadaniowe od Nestle – nawet były takie „fit” Vitalia chyba) a do każdego jogurtu dodawano zboża, jakoby miały gwarantować „zdrwowy tryb życia”. I mimo tego „zdrowego” jedzenia które wciskałem w siebie na siłę (bo w mojej rodzinie od wielu pokoleń jadło się tłusto albo bardzo tłusto), wcale nie czułem się dobrze. I ciągle byłem głodny. Obok mojego łóżka zawsze była butelka wody mineralnej, bo zawsze chciało mi się pić (to typowe, przy dużej podaży węglowodanów i białek).Ale chciałem być „trendy” wyjmując na śniadanie w pracy kanapkę z ciemnego chleba z chudą szynką i szczypiorkiem. Dopiero po 2 latach takiego żywienia oraz nauki o żywieniu i metaboliźmie zrozumiałem w czym tkwi problem. Wróciłem do swojego „rodzinnego” sposobu żywienia. Jajecznica na słoninie albo podgardlu, mięso na obiad, surówki z dużą ilością oliwy (albo skwarek), pomidory, ogórki, mnóstwo masła, bardzo cienkie kromki chleba, zboża tylko w postaci kaszy (jaglana, czasem jęczmienna i gryka), śmietana, lody i sery. Warzywa stały się dodatkiem takim samym jak mięso. Podobną historę opisuje autorka tego bloga.Komuś może się wydawać, że aby jeść wysokotłuszczowo trzeba pochłaniać sam smalec z masłem i przepijać oliwą. Że to jedzenie jest niedobre. Nic bardziej mylnego. Wystarczy spojrzeć na ten wywiad (i zdjęcia bohaterki!), żeby zobaczyć, że takie jedzenie jest bardzo przyjemne. Pani Edyta stosuje dietę optymalną (dr. Kwaśniewski), jednak nie ma istotnego znaczenia, czy to akurat Kwaśniewski, Atkins czy inny promotor niskowęglowodanowych posiłków. Zasada, którą opisałem jest niezmienna – unikając cukru, unikasz insuliny. A samo to już sprawia, że Twój organizm spala trójglicerydy skoncentrowane w tkance tłuszczowej.Czy 1g węglowodanów na 1kg masy ciała do mało, czy dużo? Ktoś może mierzyć to kategoriami: ważę 60kg więc muszę zjeść 60g węglowodanów – czyli np. 60g. pomidorów. Albo 60g kapusty. Prawda jest jednak taka, że w 100g pomidorów znajduje się ledwo 5,2g węglowodanów. W 100g kapusty – 7,4g. Możemy zatem zjeść bez trudu posiłek, składający się ze 100g kapusty smażonej ze skwarkami z boczku (100g), dodać 100g pokrojonych pomidorów oraz posypać to tartym, żółtym serem (100g). Łącznie to będzie spory posiłek: 400g a w nim: białko 39g (10g z boczku i 29 z sera), tłuszcz 82g (53g z boczku i 29 z sera) oraz węglowodany 12g (5 z pomidorów i 7 z kapusty). A to dopiero 12g węglowodanów! Możesz więc jeszcze zjeść 5 (PIĘĆ!!!) takich dań, zanim sięgniesz 60g węglowodanów, które wyliczyłem na wstępie. 5 posiłków po 400g – to 2 kg jedzenia. Nie znam wielu osób, które są w stanie tyle zjeść w ciągu doby, zaś kaloryczność każdego z tych posiłków jest tak duża (156+738+48=942kcal), że komórki nie mają nawet cienia szansy na głodowanie i większość ludzi nie zje więcej niż 2 takie posiłki na dobę.Przykładowe tabele zawartości białka, tłuszczu i węglowodanów znajdują się tutaj (w górnym menu rozwija się link „tabele”). Jak widać, z powyższego przykładu (i wcześniejszego linku do wywiadu), w takiej diecie jest miejsce na wszystko, więc nie da się o niej powiedzieć że jest monotonna. A tłuszcz nie jedno ma imię: nie musi to być smalec czy oliwa. Może być awokado, kokos albo bita śmietana czy lody.
Magda 14-08-2012 o 12:48 OdpowiedzWitaj, Bardzo ciekawy artykuł. 2 pytania: – co z cholesterolem? – co jeść skoro właśnie wykluczyłeś wszystko co spożywam w akcie „zdrowego żywienia”, a i tak ważę 102kg ;) (fakt ze mam problem z tarczycą – niedoczynność i Hashimoto)Pozdrawiam! :)
Rafał Mróz 14-08-2012 o 14:04 OdpowiedzO cholesterolu napisałem artykuł, ale pisałem też wielokrotnie w komentarzach. Powstał także odrębny tekst o smalcu, a w nim także sporo informacji o cholesterolu.Cholesterol zawsze jest problemem u osób zjadających za dużo węglowodanów oraz białek (profil lipidowy jest bardzo niekorzystny, przeważają LDL i VLDL oraz wysoki poziom trójglicerydów). Przy pożywieniu bogatym w tłuszcz profil lipidowy się zdecydowanie poprawia (wzrost HDL, spadek LDL i TG), ustępują stany zapalne, zmiany miażdżycowe i wiele innych niekorzystnych objawów. Magdo, jak sama piszesz – próbujesz „zdrowo się odżywiać” a mimo to nadal Twoja waga jest daleka od Twoich oczekiwań. Już cytowałem link do tego bloga, ale zacytuję ponownie – te same objawy opisuje ta osoba, włącznie z problemami z tarczycą (to akurat występuje zawsze, w zbyt dużej podaży kwasów omega-6 – czyli oleje rafinowane). Spróbuj odżywiać się zatem wbrew temu, co piszą w kolorowych czasopismach (ale jak podawałem w tekście – również wbrew temu, co zalecają dietetycy). Przetestuj się przez miesiąc. To wystarczy – i zobaczysz jak się czujesz, jak reaguje Twoje ciało i jak zachowuje się waga. To bardzo trudno wytłumaczyć komuś, kto od zawsze jadł chleb, ziemniaki i makaron. Serio, wiem jak jest z moimi znajomymi, czy częścią rodziny. Ale jeśli ktoś spróbuje chociaż „z ciekawości” albo jako „ostatnia deska ratunku” – i zaczyna odczuwać wszystkie pozytywne zmiany (np. cera, mniejsze napięcie, lepszą reakcję na stres, brak wykwitów skórnych, dolegliwości żołądkowych, brak migren, odczuwalną poprawę stanu uzębienia i ogólnego zdrowia) to później boi się lekarza – w obawie „co on na to powie, jak zobaczy moje wyniki”. Ale okazuje sie, że te wyniki wcale nie są złe (a nawet lepsze niż kiedykolwiek). I co ciekawe – można sobie wyobrazić życie bez ziemniaków, mąki i chleba :) Oczywiście tradycyjnym rozumieniu. Bo frytki czy placki ziemniaczane na smalcu albo kromka z masłem, serem białym i pomidorem krzywdy na tej diecie nie zrobi :)
Sandra 14-08-2012 o 13:07 OdpowiedzWitam, Mam rozumieć że polecasz dietę Montignaca, stosowanie Indeksu glikemicznego. Kiedyś po gwałtownym przytyciu szukałam powodu, znalazłam tę dietę i starałam się omijać produkty z wysokim indeksem. Oduczyłam się słodzenia herbaty, zaczęłam jeść makarony pp, niestety najlepsze produkty nie są najtańsze odpowiedni ryż, chleb, najtańsze ziemniaki mają najwyższy indeks. Jak jeść zdrowo i w miarę oszczędnie??
Rafał Mróz 14-08-2012 o 14:18 OdpowiedzSandra, co do zasady Montigniac ma rację – winę za otyłość ponosi cukier i insulina, stąd promuje on żywność o niskim indeksie i niskim ładunku glikemicznym. We wcześniejszym komentarzu podałem link do obszernego, polskiego opracowania tego zagadnienia.Problem, który ja dostrzegłem z Monigniacem (testowałem go przez 4 miesiące skrupulatnie zapisując swoje samopoczucie oraz wyniki morfologii wykonywanej co 2 tyg), jest taki, że nie promuje on dobrych białek skupiając się jedynie na ładunku glikemicznym <50 i <60 w docelowym etapie. Polegając wyłącznie na tych zaleceniach odczułem np. większą zapadalność na infekcje (zwykłe przeziębienia), niższą wydolność organizmu, płytszy oddech, większe pragnienie, nieco słabsze włosy i paznokcie (jakby łamliwe czy kruche). Zaznaczam, stosowałem jej książkową wersję.Utrzymywanie regularności posiłków było dla mnie również pewnym problemem w kwestii wytrzymania "reżimu" żywieniowego – jesli po solidnym śniadaniu nie byłem głodny, to mimo to jadłem obiad.Zbyt dużo białka defacto również mi nie służyło (w nadmiarze i tak jest zamieniane na glukozę) i niepotrzebnie obciążało nerki.I jak sama zauważasz – jedzenie węglowodanów o niskim indeksie i ładunku glikemicznym nie jest tanie ani łatwo dostępne (zima).W moim przekonaniu – ale nie tylko w moim – dieta wysokotłuszczowa i niskowęglowodanowa zarazem – jest najlepszą odpowiedzią dla wszystkich ludzi, którzy chcą się czuć zdrowo. Niska waga i dobry stan zdrowia przyjdą samoistnie.
Ula 14-08-2012 o 13:08 OdpowiedzDziękuję za obszerną odpowiedź. Na jajka się jednak nie skuszę (staram się je eliminować z diety z powodów etycznych, kupuję je sporadycznie tylko jeśli mam akurat dostęp do jaj tzw. „szczęśliwej kury”). Ciekawe jest to całe zamieszanie z insuliną.. na pewno warte przemyślenia. Jeśli chodzi o strączki, to są sposoby na eliminowanie tych toksyn (np. kiełkowanie, namaczanie) lub eliminowanie ich działania (doprawianie odpowiednimi ziołami). Mam nadzieję, że takimi sposobami rzeczywiście skutecznie można się z nimi rozprawić, żeby nie wyrządzały więcej krzywy niż pożytku. P.S.: Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę, że darmowy e-book, który wysyłasz zawiera wiele informacji kompletnie sprzecznych z tym co piszesz na blogu. Może wysyłasz go od zawsze i już nie pamiętasz co w nim jest =) Pozdrawiam.
Rafał Mróz 14-08-2012 o 13:49 OdpowiedzUla, ja sam kupuję jajka od wiejskich bab – nie wiem czy ich kury są szczęśliwe czy nie, ale po prostu te jajka mają lepszy smak niż sklepowe (choć są mniejsze, bardziej blade, często z ledwo słomkowym żółtkiem). Co do insuliny – jeśli poguglujesz na temat insulinoodporności – dowiesz się więcej (m.in. o tym dlaczego powstaje cukrzyca typu II oraz autoagresywna typu I). Oczywiście masz rację – kiełkowanie zmienia niejednokrotnie strukturę chemiczną nasion (niekoniecznie w dobrą dla człowieka stronę), podobnie jest z fermentacją (samo namaczanie nie wystarczy). Stąd np. głodujące narody afrykańskie wolą otrzymywać nasiona sorgo/prosa/kukurydzy, z których przyrządzają ferment, a potem gotują leguminy. Podobnie w dawnej Polsce – jadło się tylko chleby na zakwasie. Drożdże zaś pomagały zamieniać wiele toksyn podczas fermentacji. Dzisiaj używa się głównie polepszaczy bo nikt nie ma czasu na hodowlę szlachetnych drożdży, zaś kwaśne pieczywo nie jest chętnie kupowane. Problem w tym, że ludzie nie mają wielodzielnych żołądków, tak jak trawożercy – a to sprawia, że trawienie roślin zawsze będzie dla nich kłopotem od strony chemicznej (mają także inną florę bakteryjną, która odgrywa niebagatelną rolę w trawieniu roślin).PS. Ebook to celowe działanie. Ten artykuł własnie pokazuje kontrast pomiędzy tym, co „powszechnie znane i akceptowane” oraz tym, co jest faktem wynikającym z doświadczenia naukowego. Wiele osób zwróciło mi już uwagę taką jak ty – ebook ma się nijak do idei, którą przedstawiam na blogu. Ale tylko dzięki temu udaje mi się zaszczepić pewną myśl, ideę – samodzielnego badania tego co jem, jak jem i jakie mam życie. Takie kontrastowe przedstawienie poglądowych teorii z twardymi faktami daje najwięcej do myślenia.
Teresa Stachurska 26-08-2013 o 12:21 OdpowiedzŻółtka trudno zastąpić – http://www.stachurska.eu/?p=1659 . Lepiej je jadać, choćby zmieniając przyzwyczajenia.
Ania 15-08-2012 o 23:00 OdpowiedzArtykuł jest super. Jednak mnie bardzo interesuje kwestia „ustępstwo” w postaci większej podaży węglowodanów i cukru sprawia, że organizm przestawia się z beta-oksydacji (spalanie tłuszczów) w glikolizę (spalanie cukru) z wszystkimi tego konsekwencjami (insulina, gromadzenie trójglicerydów w tkance tłuszczowej). Niestety jestem mocno uzależniona od różnego rodzaju słodkości i choć od pewnego czau staram się je ograniczać to jednak zdarzają mi się chwile słabości. Czy takie ciastko, czekoladka itp. jest w stanie wszystko zburzyć a jeśli tak to co dalej?
Rafał Mróz 16-08-2012 o 12:24 OdpowiedzAnia, dieta wysokotłuszczowa, niskowęglowodanowa kiedy staje się już nawykiem żywieniowym (codziennym modelem żywienia) wcale nie oznacza rezygnacji ze słodkości. Sekret tkwi w proporcji – jeśli ją zachowasz, to Twoje węglowodany mogą pochodzić wprost z czystej glukozy. Albo cukru spożywczego – ciastek, deserów i czekolady. Przykładem prostego, smacznego i nie kłócącego się z zasadami deseru niech będzie kogel-mogel z 3 żółtek, łyżki cukru i łyżki kakao, blok czekoladowy czy sernik na żółtkach i tłustym serze albo ciastka zrobione z 200g masła, 3 łyżki cukru, 200g mąki i 200g białego, tłustego sera. Można w nie zawinąć np. jabłka albo śliwki węgierki.Mało tego, stosując wysokotłuszczowy i niskowęglowodanowy sposób żywienia nawet jeden dzień szaleństwa (objadamy się cukrem) nie stanowi istotnego zagrożenia. Oczywiście rodzi pewne komplikacje – co natychmiast widać w samopoczuciu, kłopotach trawiennych itp., potrafi również zniszczyć szlaki metaboliczne tłuszczy i zacząć budować te dla glukozy (glikoliza), jednak powrót w kolejny dzień do diety wysokotłuszczowej sprowadza organizm „do pionu”. Problemem może być częste odstępstwo („słodki dzień” raz w tygodniu) jednak z praktyki oraz doświadczeń (nie tylko moich) wynika, że na wysokotłuszczowej diecie apetyt na słodycze przechodzi niemal natychmiast po ustąpieniu objawów insulinoodporności. Podobnie z resztą z alkoholem, którego organizm nie chce już przyjmować w takich ilościach jak kiedyś (zaobserwowałem u wielu osób np. rezygnację z piwa na rzecz wytrawnego wina), to z kolei wynika z nadmiaru kalorii, które spożycie alkoholu ze sobą niesie.
Ula 16-08-2012 o 1:24 OdpowiedzRafale.. Z kilku jednak względów dieta zawierająca mięso jest dla niektórych (dla mnie) nie do przyjęcia. Nie wyobrażam sobie, żeby reakcje chemiczne w moim organizmie uzasadniały proceder masowej hodowli zwierząt w takiej formie i skali jak to ma miejsce obecnie. Staram się znaleźć złoty środek, choć nie czuję presji, bo nie mam nadwagi i lubię swoje ciało. Interesuje mnie przepis na to by tak pozostało =) Jestem ciekawa jakie jest Twoje zdanie na temat tzw. badania chińskiego opisanego w książce dr Campbella „Nowoczesne zasady odżywiania”, jeśli ją czytałeś to będę wdzięczna za jakieś refleksje. Ciekawe są Twoje wskazówki żywieniowe z któregoś z poprzednich postów. Czy myślisz, że ten bekon można by jednak zastąpić odrobiną fasoli? (uwielbiam fasolę ech)
Rafał Mróz 16-08-2012 o 14:04 OdpowiedzUla, bardzo sobie cenię to, że piszesz z punktu widzenia osoby nie jedzącej mięsa. Dla Ciebie to kwestia stricte etyczna, i nie chciałbym z nią polemizować, bo na tej samej zasadzie mógłbym dyskutować z Hindusem o spożyciu wołowiny czy z Żydem na temat konsumpcji wieprzowiny. Stąd skupiam się na procesach, które odbywają się w komórkach. Tak jak napisałem Ci we wcześniejszym komentarzu, można żywić się wysokotłuszczowo i niskowęglowodanowo nie jedząc mięsa (choć z punktu widzenia energetycznego to trochę droga „na około” w szlaku biochemicznym).Sam unikam – jeśli tylko mogę – wszystkiego co jest „fermowe”, choć nie do końca mam pewność, że to się udaje. Większość ludzi jest niestety skazana na żywność „z marketu”. I chyba oboje się zgodzimy że zarówno takie mięso jak i rośliny – w porównaniu do ich odpowiedników hodowanych w małych, przydomowych gospodarstwach – różnią się jakością ogromnie. Przykład z mojego ogródka: rodzą się w nim marchewki z kilkoma korzeniami, kapusta, która jest pojadana przez larwy motyli i sałata, którą jedzą mszyce i ślimaki. W markecie nie spotkałem ani jednego warzywa (ale i na targu, u tzw. handlarzy), które miałoby choć ślad szkodnika. I nie chodzi wcale o to, że oni to sortują przed sprzedażą. Te warzywa są zwyczajnie inne. Ostatnio wyrzuciłem jabłko, które stało w mojej kotłowni. Jabłko to znajdowało się w pudełku Happy Meal z McDonalds, razem z frytkami i jakimś hamburgerem, oraz zabawką, którą chciała nasza córka. Jabłko – zielone i piękne – wytrwało w mojej kotłowni 14 miesięcy. Było nieco pomarszczone – ale nie nosiło śladów nawet minimalnego zepsucia, pleśni czy czegokolwiek innego, mimo, że obok postawiłem drugie jabłko z mojego drzewa (zgniło całkowicie po 6 tygodniach), a w pomieszczeniu zakwaszał się ocet jabłkowy oraz „pracowało” wino.Jeśli chodzi o Campbella – czytałem jego książkę, w oryginale bo w Polsce nie była jeszcze dostępna (ogromnie gruba z uwagi na cytację danych statystycznych), znalazłem u znajomego na półce (pierwsze wydanie). Generalnie zgadzam się tylko z jedną jego obserwacją: ani leki ani operacje nie są wstanie wyleczyć większości chorób dominujących w USA i Europie, natomiast można zrobić to za pomocą diety. Tyle, jeśli chodzi o mój wspólny z nim punkt widzenia. Teraz o tym, co nas różni:1. Dane Jak wspomniałem w książce China Study znajduje się cały zestaw danych statystycznych. Na szczęście ktoś je opublikował w Sieci, więc łatwo mogłem się pochylić nad ich częściową analizą. Zainteresowanych zapraszam tutaj, jest kompletna lista w plikach cvs wraz z etykietami danych (jeszcze z pierwszego wydania). Nieścisłości, które znalazłem są identyczne z tymi, które ktoś opisał tutaj, z czego główna jest taka, że u osób, które jadły głównie białko zwierzęce odnotowano niemal 70% mniej przypadków chorób serca, niż u tych, które jadły mniej białka zwierzęcego ORAZ u osób, które jadły więcej białka roślinnego, zanotowano 65% wzrost chorób serca wobec osób, które jadły mniej białka roślinnego. Więcej podobnych błędów jest tutaj. Ponadto, więszkość analiz (to głównie meta-analizy jak u Ancela Keysa), które wykonał autor w swojej książce nie miały podłoża naukowego, a były jedynie „montażem” pewnych elementów wyciętych z całości (stąd meta-analizy). Całe jego dzieło jest jedynie obserwacją (a nie badaniem) choć niektórzy idą dalej pisząc „opinią autora”. Stąd też, publikacja China Study nie była cytowana w żadnym poważnym, opiniotwórczym czasopiśmie, ani bazie badań medycznych.2. To nie były badania a obserwacje Różnica pomiędzy obserwacją naukową a badaniem jest taka: naukowiec zaobserwował, że dzieci wykształconych rodziców również są wykształcone. Wniosek: jeśli Twoi rodzice są po studiach ty również skończysz studia. Badanie naukowe: naukowiec zbadał, że wykształceni rodzice mają w domu dużo książek, które czytają dzieci przez co stają się bardziej wykształcone. Przyczyną wyższego wykształczenia jest więc chęć nauki, a nie to, że rodzice mieli wyższe wykształcenie. Albo obserwacja: gdy w październiku spada śnieg, pojawia się dużo wypadków drogowych – versus badanie: kiedy w październiku spada śnieg, kierowcy jeżdżą jeszcze na letnich oponach więc przyczyną wypadków jest brak opon zimowych. Obserwacje z natury nie mówią nic o przyczynach, jedynie opisują (często bardzo dokładnie) efekty. Przedstawiają jedynie korelację pomiędzy dwoma zagadnieniami a nie przyczynę wynikową.3. Szczegółowa krytyka Szczegółową krytykę wykonała już Denise Minger (przez 10 lat była wegetarianką) i osobiście zgadzam się z nią. Jej krytyka wywołała ripostę Dra Campbella, ta jednak ponownie została „storpedowana” merytorycznie przez środowisko naukowców, biochemików oraz lekarzy.Podsumowując China Study Dra Campbella są podobne do badań wykonywanych przez Ancela Keysa, który wmówił ludziom, że cholesterol jest zły i powoduje choroby serca oraz zawały. Jednak plus dla tego człowieka za to (i dla wszystkich innych), że chce mu się szukać sposobu na dobre odżywianie i dobre życie dla ludzi. W końcu nie myli się tylko ten, kto nic nie robi.
Małgorzata 16-08-2012 o 2:20 OdpowiedzMam cukrzycę typu 2 i jadam właśnie: ciemne lub chrupkie pieczywo, wszystko chudziutkie, nie jadam wszystkich warzyw i owoców tylko wybrane, pięć posiłków i ogólnie większość zakazów niż przyzwolenia. Ten artykuł jest dla mnie balsamem i już widzę, że mogę zmienić swoją dietę. Bo mimo diety, te cholerne kilogramy „wiszą”. Wielkie dzięki. Ale lody mogę jeść, a je naprawdę uwielbiam. A może kiedyś jakiś artykulik ze wskazówkami dla „słodziaków”? Proszę.
Rafał Mróz 16-08-2012 o 11:38 OdpowiedzMałgorzato, rozmawiałem wielokrotnie z osobami które cierpią na cukrzycę w różnych stadiach. Sami stwierdzali, że im bardziej zmniejszali ilość węglowodanów, tym lepiej się czuli i mniej jednostek insuliny musieli sobie podawać. Nie zalecałbym Ci natychmiastowego porzucenia swojego modelu żywienia ale stopniową zmianę wraz z obserwacją reakcji (najlepiej pod kontrolą lekarza, albo bliskiej osoby która zna już Twoje reakcje insulinowe). Niestety, na diecie zbudowanej na węglowodanach kilogramy będą „wisieć” bo muszą (Jest kilka wyjątków, np tzw dieta japońska czyli ryż + ryba, gdzie występują głównie węglowodany, nieco białka oraz minimum tłuszczu, ale to temat na osobny artykuł. Testowałem również i tę dietę i mam pewne spostrzeżenia.). To wynika z metabolizmu komórek, który tutaj opisałem. Pisałem już, że częstym problemem u „słodziaków” są kamienie żółciowe. Powstały dlatego, bo w diecie wyeliminowano tłuszcze, przez co zastała w pęcherzyku żółciowym żółć wytworzyła złogi. Temat jest do ogarnięcia i pokonania samodzielnie.Zagadnienie cukrzycy to rzeczywiście temat na osobny tekst (i to całkiem pokaźny). W przypadku każdego typu cukrzycy (I i II typ) chodzi o to, żeby nie obciążać trzustki, która nie może produkować wystarczającej ilości insuliny która ma posłużyć do przeniesienia glukozy z krwi do komórek. Zawsze zadziwiały mnie zalecenia poradni diabetologicznych sugerujących obniżenie ilości węglowodanów a nie ich eliminację, skoro jak wiadomo, węglowodany zamieniane w glukozę powodują wzrost zapotrzebowania na insulinę. Po rozmowach z 2 diabetologami, wspólnie doszliśmy do nastepujących wniosków: 1. trzeba obniżać poziom cukru 2. człowiek musi coś jeść ale: – nie może jeść tłuszczu, bo „przecież wiadomo że ten jest szkodliwy dla zdrowia” – nie może jeść białek, bo one obciążają nerki, a w nadmiarze i tak metabolizują do glukozy – nie można jeść łatwoprzyswajalnych węglowodanów (o dużym indeksie i ładunku glikemicznym)Po dłuższej dyskusji (w warunkach grillowych niestety), diabetolodzy doszli do wspólnego wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest dieta oparta o węglowodany o niskim indeksie i ładunku glikemicznym, z częstymi posiłkami, niezbyt dużą ilością białka i niewielką ilością tłuszczu. Oraz podawaniem insuliny. Nadal będzie we krwi cukier, ale będzie to najzdrowsze z możliwych wyjść. Ot, takie „zło konieczne” czy „lepszy rydz niż nic”. Kontynuowaliśmy tę rozmowę później, na FB/GG, ponieważ byłem ciekaw ich reakcji na moje dociekania i wyniki badań które dotyczyły tłuszczy nasyconych oraz insulinoodporności. Obaj zgodnie stwierdzili że współczesne metody leczenia tej choroby nie są doskonałe, jednak umożliwiają przedłużenie życia we względnym komforcie „lepiej niż inne, które zostały przeanalizowane klinicznie”. Dziwi mnie jednak fakt, że nie przejawiali ciekawości wobec informacji, na temat narodów/plemion wolnych od cukrzycy (czy zespołu metabolicznego) z których poszczególne jednostki wyemigrowały do USA czy Europy, po czym zapadły na tę chorobę. Na tym przypadku widać, że nie jest to kwestia genotypu jakiegoś plemienia czy grupy etnicznej, ale ewidentny przykład wpływu diety i sposobu życia na powstanie choroby. Przyznali jedynie, że w tym świetle dieta oparta o tłuszcz (a nie węglowodany) jest „logiczna i warta rozważenia”.
Magda 16-08-2012 o 11:31 Odpowiedz„Maslo maslane, czyli kit” Czytam 2gi raz od dechy do dechy i generalnie artykul dla mnie jest wysoce inspirujacy i przyklad Pani Edyty dajacy mocno do myslenia, ale z argumentami „Maslo maslane, …” nie zgadzam sie, bo przeciez wzrost to cos innego niz tycie. ps. szykuje sie do 2-miesiecznej proby diety niskoweglowod i wysokotłuszcz i juz wiem, ze bedzie działąc, bo obserwuje u siebie spadki wagi gdy obywam sie bez weglowodanow (i to z dnia na dzien), za to po porcji makaronu zwlaszcza, czy ryzu, waga leci do gory z automatu. Lepiej moje body toleruje ziemniaki, chleb tez niestety zdrajca zle wplywa na wage. Diety wysokotlusz boje sie z innego wzgledu – mam wstret do tluszczu, hyhy, i juz mnie mdli na sama mysl :P:P:P Przyklad Dziewczyny z bloga, ktory mi podales Rafale=strzal w 10. Dziewczyna opisala mnie po prostu. Puchniecie, „scięcia” energetyczne okolo 14.00… Niesamowite. Dzieki raz jeszcze. Za inspirację – zgodnie z motto „cechującą najlepszego nauczyciela”. Brawo.
Rafał Mróz 16-08-2012 o 12:48 OdpowiedzMagdo, z punktu widzenia fizjologi tycie jest wzrostem. „Coś” każe komórkom tłuszczowym zwiększać swoją ilość (i objętość). Mechanizm wzrostu mięśni (na skutek ćwiczeń) również można uznać za tycie (podnosi się przecież waga) jednak jest to zwyczajnie wzrost komórek na które jest zapotrzebowanie w pewnych okolicznościach (czasem endo- czasem egzogennych). Co ciekawe, komórki tłuszczowe są jednymi z nielicznych komórek w naszym ciele, które nie podlegają atrofii/apoptozie. Każda inna komórka (dobrym przykładem są komórki mięśniowe), kiedy przestaje być potrzebna ulega apoptozie – umiera i zostaje „zdemontowana”. Komórki tłuszczowe raz wytworzone, nie umierają nigdy – są jedynie „opróżnione”. To kolejny mechanizm, który natura wymyśliła po to aby ustrzec nas przed śmiercią – w chwili gdy jest dostępny nadmiar pożywienia, zamiast tracić czas na tworzenie „magazynów” – po prostu uzupełniamy te, które wytworzyliśmy wcześniej w naszym życiu. Jeśli ilość cukru/insuliny w naszym ciele jest cały czas wysoka, wówczas tkanka tłuszczowa otrzymuje sygnał do produkcji (wzrostu) kolejnych komórek tłuszczowych zdolnych do magazynowania trójglicerydów.Jeśli chodzi o wstręt do tłuszczu – wiele osób go ma, bo kojarzy im się ze smalcem, słoniną czy tłustą śmietaną – każdy ma swojego potwora :) Ale może dla Ciebie nie będą straszne orzechy, oliwa, awokado, kokosy, słodka śmietanka (36%), tłuste ryby (makrela, łosoś) czy żółtka. Tabele które podałem wcześniej można sortować pod względem białka/tłuszczu/węglowodanów – powinny być dla Ciebie pomocne.Co do linka dot. relacji dziewczyny. Nie ma zbyt wielu takich materiałów pisanych „po prostu” (jest dużo pisanych przez „ewangelistów” i fanatyków jakichś diet), w angielskojęzycznej blogosferze jest ich więcej (są związane z hasłem diety paleo). Ale sam wielokrotnie „przestawiając się” celowo na węglowodany doświadczałem tego uczucia, które opisuje autorka. Nie miałem zbyt dużo wytrwałości i zazwyczaj jadłem nadmiar węglowodanów (wysoki indeks i ładunek glikemiczny) przez 4-6 tygodni (zazwyczaj przed zastosowaniem kolejnej diety, którą chciałem przetestować), ale to wystarczało żeby: zwiększyć wagę o 15% (do 110kg), podnieść ciśnienia, stężenie cukru, zepsucie profilu lipidowego, obniżenie wydolności, spłycenie oddechu, zwiększenie pragnienia i łaknienia (butelka wody przy łóżku), napuchnięcie stawów, obniżenie odporności (opryszczka, łupież), zły wygląd skóry (łojotok, trądzik), bóle głowy i brzucha (zauważałem, kiedy zjadłem ponad 300g słodyczy na dobę), osłabienie koncentracji, nerwowość (zwłaszcza po słodkich ciastkach, sokach i napojach), napady głodu przed snem, niechęć do aktywności, problemy z wyspaniem się. Wiem, że podobnych objawów doświadczały inne osoby, w których diecie występowały takie „sycące” węglowodany. Większość z nich nadal tego doświadcza i nie widzi związku z tym co jedzą, nawet nie są skłonni do przetestowania (krótkotrwałego) innego modelu żywienia (niekoniecznie tłuszczowego, ot po prostu niskowęglowodanowego).
Ula 16-08-2012 o 15:10 OdpowiedzNiestety znam problem „plastikowych warzyw”, dlatego z kilkunastoma rodzinami założyliśmy tzw. kooperatywę spożywczą i poszukujemy wspólnie zdrowych i ekologicznych produktów. Dopiero zaczynamy, ale już widać, że to się sprawdza. Czytam blog tłuste życie i wywiad z panią z leniwym pieskiem, bardzo ciekawe. Myślę, że moja dieta wygląda nieco podobnie (poza mięsem), widzę sporą szansę na zwiększenie ilości tłuszczu i ograniczenie węglowodanów skoro to kwestia proporcji, a nie całkowitej rezygnacji. Z tłuszczów używam głównie oleju lnianego, oliwy z oliwek i oleju rzepakowego nierafinowanego, czasem masła, śmietanki kokosowej i innych źródeł tłuszczów np.awokado, orzechów i nasion. Moją słabością są słodycze niestety.. podobnie jak Małgorzaty (kilka postów wyżej). Z tego co piszesz apetyt na słodycze mija po jakimś czasie stosowania diety, mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam i że doczekam tej chwili (to dopiero byłby cud heh). Dziękuję za podzielenie się opinią o książce i pozdrawiam.
Rafał Mróz 17-08-2012 o 0:03 OdpowiedzUla, ta „spółdzielnia spożywcza” to całkiem dobry pomysł. Ja też mam swoich sprawdzonych dostawców, a nawet „listę rezerwową”. Dzięki temu „wiem co jem” (a raczej mam pewne przekonanie np. że kury były karmione ziarnem, a nie mączką rybną). Dokładnie tak jak piszesz – to jest kwestia zmiany proporcji w diecie, a nie rezygnacji z diety wegetariańskiej. Plus dla Twojego organizmu jeśli nie unikasz jajek czy żółtego sera, bo to zwiększa wavhlarz możliwości.Obserwując siebie oraz szukając różnych informacji na temat współzależności szlaków metabolicznych zauważyłem, że po przekorczeniu pewnej ilości energii dostarczanej z tłuszczem (dla każdego indywidualnej), nagle występuje „stop” na dodatkowe, wysokokaloryczne posiłki. Obrazowo, mogę to przedstawić tak, że dobra mama mówi dziekcku – zjedz najpierw obiad, później dostaniesz słodki deser – w trosce o to, aby najpierw dziecko zjadło pożywne danie, a potem, jeśli „będzie miejsce” – może zjeść „puste kalorie”. Gdyby matka zachowała się odwrotnie, dziecko karmiłoby się tylko słodyczami, nie jedząc obiadu.Per analogiam, spożycie posiłku, w którym dominuje tłuszcz (przypominam, że beta oksydacja tłuszczu dostarcza 2,5 razy więcej energii niż glikoliza cukru, ponadto tłuszcz „syci” komórki na dłużej niż cukier), sprawia, że człowiek ma mniejszą ochotę na wysokoprocentowy alkohol (dostarcza podobne ilości energii co tłuszcz) oraz cukier.Z mojego doświadczenia, najszybciej jednak człowiek uodparnia się na zapach świeżego chleba czy ciepłych drożdżówek. To równiez ciekawe – sam widok węglowodanów (albo myśl o nich) powoduje wydzielanie insuliny u człowieka, niejako przygotowując organizm na przyjęcie cukru. Po pewnym czasie to przestaje na człowieka „działać”, podobnie jak zapachy z pizzerii czy grilla :)
Joanna-Joter 16-08-2012 o 20:10 OdpowiedzPrzy zalewie kaskadowym różnych diet, albo tak jak Ty trzeba każdej spróbować, albo zaufać komuś i wykorzystać jego doświadczenia. Jestem pewna, że mój sposób odżywiania nie jest właściwy, bo mam super paradontozę. Wiem, że to musi oznaczać jakieś złe proporcje w żywieniu! Ale jakie? Może właśnie unikanie węglowodanów i spożywanie większej ilości właściwych tłuszczów to ten klucz?
Rafał Mróz 16-08-2012 o 23:48 OdpowiedzJoanno, nie chciałbym, żebyś ufała komukolwiek (mnie również). Zależy mi na tym, żebyś Ty (i inni) zaufała sobie. Żebyś zaczęła sięgać dalej, niż sięgają obiegowe opinie i marketing. W moich tekstach pokazuję, że fakty mają się nijak do obecnego stanu wiedzy (często ugruntowanego już kilkadziesiąt czy kilkaset lat). Poleganie na kimkolwiek to ciągle chodzenie po omacku. Poznanie siebie (a do tego niezbędne są eksperymenty, bo jesteśmy różni i to co dobre dla mnie nie musi być w takim samym stopniu dobre dla innych).Jeśli chodzi o paradontozę – w zasadzie każdy stomatolog, którego zapytałem mówił, że to choroba nieuleczalna i zawsze kończy się u protetyka. Wtrącę małą anegdotę. Dość dawno temu handlowałem z Mongolią. Z jednym z klientów, nawiązałem bardzo fajną relację handlową, która zaowocowała przyjaźnią. Jakoś przy okazji wyszedł kiedyś temat dentystów. Powiedział mi, że jeszcze na początku XX wieku w Mongolii nie było w ogóle osób, które trudniłyby się stomatologią. Jeśli komuś uszczerbał się ząb, szedł do kogoś na miarę złotnika, kto wyrywał ułamany ząb i wstawiał złoty implant. Dzisiaj w Ułan Bator jest 1,2 miliona mieszkańców i około 300 dentystów (1 na 4000 osób). W Warszawie jest 1 na 1000 (zaleca się otworzenie gabinetu stomatologicznego przy 1000 potencjalnych klientów). Mongołowie od wieków byli narodem pasterzy, zbieraczy i myśliwych. Nie znali rolnictwa ponieważ prowadzili koczowniczy tryb życia. W związku z tym ich głównym źródłem pożywienia było mięso i mleko (wielbłądów, koni, krów, owiec). I od wieków byli znani z bardzo silnych, zdrowych zębów. Dopiero „cywilizacja” (podobnie jak u Eskimosów na Grenlandii) przyniosła im w prezencie choroby jamy ustnej i zębów oraz dentystów. Ciągle jest ich mniej niż w krajach „cywilizowanych” ponieważ penetracja zachodnich nawyków żywieniowych ciągle jest relatywnie niewielka.Wracając do tematu – istotnie jest tak, że zmniejszenie węglowodanów oraz unikanie wszelkiej maści cukru przy zwiększonej podaży tłuszczu (najlepiej kwasów nasyconych) sprawia, że nie tylko paradontoza zostaje zatrzymana, ale cofa się. Choroby zębów (ubytki) niestety się nie wyleczą (nie zmineralizują) jednak ogólny stan jamy ustnej ulegnie zdecydowanej poprawie. Zniknie kamień nazębny (to ciekawe uczucie, gdy któregoś dnia wypuwasz piasko-kamyki a język czuje na zębach zmianę „wyglądu”). Znika również „serowaty” nalot na zębach, który pojawia się u osób, które jedzą węglowodany. Ten nalot to efekt działania bakterii, które już w jamie ustnej rozkładają cukry tworząc przy tym kwasy uszkadzające szkliwo. Niestety – nawet wielocukry takie jak skrobia, pod wpływem amylazy ślinowej już w jamie ustnej rozkładana jest na prostsze cukry, które owe bakterie bardzo chętnie skonsumują.Z czasem stosowania wysokotłuszczowej i niskowęglowodanowej diety, ta niekorzystna flora bakteryjna może być zmniejszona do minimum, tak, że nie stanowi zagrożenia ponieważ nie znajduje korzystnych warunków bytowania w jamie ustnej (brak cukru).
Ula 18-08-2012 o 0:21 OdpowiedzPróbowałam dziś zastosować tę dietę i doszłam do wniosku, że to nie takie proste jednak.. Najtrudniej unikać cukru.. jest chyba we wszystkim.. Mam pytanie.. czy jest jakiś zastępnik cukru (nie fruktoza, dowiedziałam się, że jest toksyczna jak alkohol), który nie wywołuje skoku insuliny a jednocześnie nie jest szkodliwy?
Rafał Mróz 18-08-2012 o 10:32 OdpowiedzIstotnie, fruktoza jest jednym z najpowszechniejszych i najbardziej szkodliwych cukrów (problem opiszę zapewne osobno, razem z syropem glukozowo-fruktozowym) ogromnie obciążającym wątrobę.Trudno mi cokolwiek Ci doradzić, bo wszystkie moje porady oparte byłyby o tłuszcze zwierzęce więc nie byłyby dla Ciebie pomocne.Niestety nie znam sposobu na zastąpienie cukru, który byłby słodki a jednocześnie nie metabolizował do cukru. Sztuczne słodziki (albo naturalne, np. ksylitol) często są bardziej toksyczne po strawieniu.Wg moich obserwacji (siebie i znajomych) później stopniowo przechodzi ochota na słodycze i człowiek w zupełności obchodzi się 1-2 łyżeczkami miodu czy cukru. Potem, kiedy człowiek już doskonale „czuje” swoje ciało, wie kiedy jest „o jedną czekoladkę za daleko”. Wiele osób zauważyło, że przy wzroście spożycia tłuszczu o 1g na 1kg masy ciała spada zapotrzebowanie na węglowodany o 3-4g.
karolina 18-08-2012 o 8:53 OdpowiedzJeśli chcąc schudnąc nie należy przekraczać 10g węglowodanów na kg m. c. to jaka jest norma dla białek? Za dużo białka obciąża nerki -jak tego uniknąć?
Rafał Mróz 18-08-2012 o 10:15 OdpowiedzKarolino, pomyliłaś się o rząd wielkości: nie należy przekraczać 1g na 1kg masy ciała. Dla białek norma jest taka sama. Innymi słowy, jeśli ktoś waży 100kg powinien spożywać dobowo 100g węglowodanów oraz 100g białek oraz 300-350g tłuszczu (najlepiej nasyconego, zwierzęcego). Przy takiej ilości białka nie nadwyrężą nerek (mało tego, nawet dieta oparta wyłącznie o białka zwierzęce – np. dieta paleo – u zdrowej osoby nie spowoduje niczego złego – organizm wymusi jedynie pragnienie, aby szybciej usuwać mocznik).
Małgorzata 20-08-2012 o 23:55 OdpowiedzRafale bardzo dziękuję za obszerną wypowiedź dla „słodziaków”. Ale i tak liczę, że kiedyś!! będziesz miał czas i poświęcisz nam kilka artykułów. Wzięłam sobie do serca Twoje uwagi i nowa dieta wisi już na lodówce. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.
Rafał Mróz 23-08-2012 o 12:18 OdpowiedzKarolino, wszystko zależy od stopnia insulinoodporności, choć nawet w trudnych przypadkach z założeniem ścisłego zachowania wymogów tego sposobu odżywiania (proporcje białka, tłuszczu i węglowodanów 1:2,5-3,5:1) trwa kilkanaście dni. Później odbywa się już proces spalania trójglicerydów z tkanki tłuszczowej ponieważ insuliny nie ma w zasadzie w krwioobiegu, poza niewielkimi ilościami na potrzeby tej niewielkiej ilości węglowodanów, i to 2-3 razy na dobę, wraz z posiłkami które dzięki dużemu ładunkowi energetycznemu sycą na bardzo długo (większość osób je 2 posiłki na dobę: śniadanie i obiadokolację).
Magda 23-08-2012 o 13:40 Odpowiedz’Podaż cholesterolu w pożywieniu hamuje jego syntezę w wątrobie. Mechanizm ten jest jednak często niesprawny. U ludzi odżywiających się normalnie kalorycznie, dieta bogatocholesterolowa powoduje jego wzrost we krwi. Natomiast u osób pozostających na diecie niskokalorycznej – spada tworzenie własnego cholesterolu. I dlatego przy diecie zawierającej nawet dużo cholesterolu może dochodzić do obniżenia jego poziomu we krwi. W stanach głodzenia może dochodzić do zwiększonego wydalania cholesterolu wytworzonego w wątrobie z żółcią i zmniejszenia zwrotnego wchłaniania w jelitach’. Cytat z: http://www.sluzbazdrowia.com.pl/artykul.php?numer_wydania=3335&art=1Czyli wusokotłuszczowo TAK, ale NIE wysokokalorycznie – czyli kalorie bezwzglednie trzeba liczyc, aby korzystac z dobrodziejstw tej diety.
Rafał Mróz 01-09-2012 o 14:06 OdpowiedzMagdo, artykuł, który wkleiłaś (dziękuję, przyda się innym czytelnikom), w pewnym sensie dobrze opisuje mechanizm obniżania poziomu cholesterolu. Piszę „w pewnym sensie” ponieważ jest to wyjaśnienie bardzo ogólne.Prawdą jest, że medycyna nie wie dlaczego dieta bogata w nasycone kwasy tłuszczowe nie powoduje wzrostu poziomu cholesterolu a ponadto normalizuje jego poziom i poprawia profil lipoprotein VLDL/LDL/HDL. Biochemia potrafi odpowiedzieć na te pytania, jednak w złożoności i indywidualności każdego organizmu podobne informacje „na wejściu” mogą dać inne efekty.Uogólnieniem, z którym tutaj nie chcę się zgodzić jest fragment „normalnie kalorycznie”. Nie chodzi o to ile kalorii się przyjmuje – ale z czego te kalorie pochodzą. Oto przykład: jeśli będę jeść 1000 kcal pochodządzyć z białego cukru albo alkoholu, to choć te substancje nie zawierają cholesterolu to jego poziom wzrośnie (zostanie zsyntetyzowany w wątrobie). Wzrośnie również poziom trójglicerydów. Jeśli skonsumować tę samą ilość kcal z nasyconych kwasów tłuszczowych (smalec, tłuszcz kokosowy), wówczas poziom trójglicerydów i cholesterol całkowity unormują się osiągając wartości naturalne dla danego organizmu, zaś profil lipidowy będzie się poprawiał (oczywiście w przypadku regularnego odżywiania się w ten sposób, a nie jednego dnia próby).Ważny jest Twój własny wniosek na końcu: istotnie, należy jeść wysokotłuszczowo (dbając o to, aby przeważały tłuszcze nasycone, zwierzęce oraz omega-3 – ryby, tran, olej lniany). Przy takim sposobie żywienia niestety (na szczęście?:)) nie da się jesć wysokokalorycznie – innymi słowy bardzo truno jest się przejadać. Jeśli ktoś próbował, może to potwierdzić. Nie da się zjeść 1 kostki masła „na jednym posiedzeniu”, łyżeczką. Mimo, że 200g daje ok 1500kcal (więc jest poniżej zalecanej diety 2000kcal), to tak zjedzone masło syci już po 100g. Na próbę proponuję zrobić omleta z 1 jajka, łyżeczki mąki, i łyżki śmietany, a to usmażyć na połowie kostki masła. Zjeść razem z tym masłem – jeśli na słodko to położyć maliny lub prawdziwą bitą śmietanę kremówkę, a jak na słono to z pomidorami i żółtym serem. Takie śniadanie u osób odżywiających się wysokotłuszczowo załatwia głód na 12-18 godzin.Co do liczenia gramów i kalorii – mając na uwadze to co napisałem powyżej (tłuszczem w zasadzie nie da się „przejeść” bo występuje odrzucenie, czasem odruch wymiotny jak przy każdym przejedzeniu) – wystarczy liczyć węglowodany i białko. A jeszcze prościej – spożywać tylko warzywa z ostrożnym liczeniem ziemniaków (20g węglowodanów w 100g), marchewki i buraków (10g węglowodanów w 100g warzywa). Nadmiar białka nie jest aż tak bardzo szkodliwy jak nadmiar węglowodanów, choć najlepsze efekty zarówno zdrowotne jak i redukcji wagi uzyskuje się przy utrzymaniu 1g białka na 1kg należnej masy ciała.Na koniec, z mojego osobistego doświadczenia (i innych znajomych osób) wynika, że to „liczenie” trwa zazwyczaj 1-2 miesiące. Później odruchowo człowiek wie, ile czego powinien zjeść albo ile co ma białka.
Aneta 24-08-2012 o 22:42 Odpowiedzwitam,nie wiem jak sie zabrać za tą dietę …mam problem od 15 lat jadamy oleje roślinne i drób dużo węglowodanów i słodkiego …mąz utył do 100 kg ,a ja do 85kg (myślałam że to przez moja nerwice której nabawiłam sie 10 lat temu )mam napady obżarstwa ,az brzuch boli …..nie umiem się od tego uwolnic … jak sie uratować i wreszcie schudnąc ..choć 10 kg prosze o przykładowy jadłospisdziękuję
Rafał Mróz 01-09-2012 o 17:23 Odpowiedz@Aneto, źródła naukowe wykazują duży związek (korelację) pomiędzy chorobami (również na tle psychicznym) a nadmierną podażą kwasów tłuszczowych omega-6 (oleje roślinne, poza oliwą, olejem palmowym i kokosowym) oraz węglowodanów.Rzeczywiście, nawyki żywieniowe bardzo szybko uzależniają (np. płatki z mlekiem na śniadanie czy kanapka na kolację albo nawykowe spożywanie rosołu z makaronem czy ziemniaków na obiad).Przykładowy jadłospis i pomocne linki podałem w odpowiedzi dla ajgody. Dodatkowo proponowałbym jeszcze po tygodniu „tłustego” żywienia usunąć z diety wszystkie produkty mleczne (z masłem i śmietaną włącznie) na 3 dni. Zaobserwujesz różnice w samopoczuciu. Prawdopodobnie cierpisz na kłopoty z przydatkami skóry (słabe paznokcie i włosy) i samą skórą (wypryski, wydatne zmarszczki i suchość śluzówek) – eliminacja produktów mlecznych powinna tutaj pomóc. Później można do nich wrócić przez 3 dni w tygodniu.
Magda 26-08-2012 o 12:54 OdpowiedzA co z dną moczanową? Czytam i słysze o roznych mniej ciekawych sytuacjach zwiazanych z dieta optymalna. Latwo tu o pomylke, bo ponoc to wina ilosci bialka w ogolnej dobowej proporcji BTW. Czyli takiej 'wielkiej’ samowoli to tu raczej byc nie moze.
Rafał Mróz 01-09-2012 o 18:41 Odpowiedz@Magda, temat dny moczanowej jest dość rozległy i nie uda mi się go opisać w całości w tym komentarzu, jednak spróbuję go przedstawić oraz jego związek (a raczej brak związku) z dietą wysokotłuszczową, którą opisałem w tekście.Moja wiedza o poszczególnych chorobach jest relatywnie niewielka ale jestem pewien i wiem to na 100%, że każda choroba bierze swój początek w jedzeniu (naszym lub przodków). To samo twierdził Herodot Czasem to nawyk, który trwa od lat, czasem chodzi o to co zjadło się dzień wcześniej. Dlatego w moich tekstach próbuję edukować i przekonywać ludzi do wzięcia odpowiedzialności za to co się je i za to, co się z tym jedzieniem dzieje w naszym ciele.Nigdy nie podjąłbym się diagnozy jakiegokolwiek przypadku (z katarem włącznie) ponieważ nie jestem lekarzem a swoją wiedzę opieram wyłącznie o nauki ścisłe lub badania medyczne, które mają podłoże biochemiczne. Pewną różnicą może być to, że ja istotnie interesuję się człowiekem i jego życiem natomiast wielu lekarzy traktuje pacjentów jak przypadki lub pole do własnych doświadczeń bez uświadamiania pacjenta o tym, co się z nim będzie działo.Wrócę do tematu: dna moczanowa w najpowszechniejszej postaci podagry (ból stawu palucha stopy) była nazywana chorobą hrabiowską ponieważ osoby wyższego stanu jadały więcej białka (miesa) w towarzystwie tłuszczu i węglowodanów (szczególnie cukru – fruktozy obecnej w słodkim winie). Dzisiaj na tę chorobę najczęściej chorują mężczyźni (preferują mięso bardziej niż kobiety, piją dużo alkoholu i często jedzą wysokowęglowodanowe posiłki), osoby towarzyskie, lubiące biesiadowanie przy suto zastawionych stołach. Często piwosze lub osoby które lubią dodatkowo słodkie desery po wysokobiałkowym jedzeniu.Ten rodzaj żywienia odpowiada jednoczesnie za kłopoty z trzustką (z uwagi na ogromne ilości insuliny, które trzeba wyprodukować), nadwagą (ponieważ cukier i węglowodany rodzą insulinoodporność), kamieniami nerkowymi (duża ilość szczawianów oraz metabolitów białka, które mają tendencje do krystalizacji) oraz kamieniami żółciowymi (mała ilość tłuszczu zagęszcza żółć tworząc złogi które bolą przy dowolnym tłuściejszym posiłku – więc człowiek sukcesywnie eliminuje tłuszcze pozostawiając białko i węglowodany, które nasilają kamicę nerkową oraz dnę).Białko to puryny. Przy dodatkowej podaży etanolu (alhohol) i fruktozy (cukier) puryny (choć to ważne cząstki będące składnikami DNA i RNA) po rozpadzie stają się solą sodową kwasu moczowego – moczanem sodu. Ten ma tendencję do krystalizacji w stawach tworząc mikroskopijne igiełki – i tak rodzą się objawy dny moczanowej – bóle stawowe.Moczan powstaje w wielu innych przypadkach – np. przy zbyt dużym poziomie trójglicerydów (a to oznaka zbyt dużej ilości węglowodanów i cukru w diecie), natomiast duże stężenie moczanów (i późniejsze ataki dny) mogą mieć także przyczynę w niewydolności nerek. Np. osoba z dużą ilością moczanów w obiegu ale z wydajnymi nerkami nie będzie cierpieć na dnę, a osoba z kłopotami nerkowymi a stosunkowo niewielkiej ilości moczanów będzie cierpieć na bóle.Zdrowy organizm produkuje ok 1g kwasu moczanowego (we krwi 7mg/dl lub 416 mmol/l) – chory zaś wielokrotnie więcej (20-30g). Niewielka część (350mg) produkowana jest przez nasz organizm, a pozostała to wynik „dostawy” puryn w pożywieniu. Dodatkowy problem w tym, że kwas moczanowy tworzy w słabo działających nerkach złogi i kamienie, których nie widac na USG ani RTG ponieważ nie zawierają w sobie wapnia tak jak kamienie szczawianowe i dopiero białkomocz albo kolki dają podstawę do wnioskowania co do obecności złogów moczanowych.Co powoduje atak? Współczesna medycyna uważa, że chory na dnę to człowiek o podwyższonym poziomie stężenia kwasu moczanowego. Poniweważ powstaje on w wyniku metabolizmu białek – stąd prosty wniosek, że dieta bogata w białko sprzyja atakom dny. Problem w tym, że gdyby była to prawda, wszystkie osoby, które doznają ataku miałyby w tym momencie podobny lub choć zbliżony poziom kwasu a tak nie jest. Stąd nauka stoi w znacznej sprzeczności z medycyną, ponieważ nawet u osób które stale obniżają poziom kwasu moczanowego lekami ataki dny nadal występują. Stąd wielu bardziej oświeconych lekarzy za dnę uznaje dopiero pojawiające się ataki nie wiążąc ich z poziomem tego kwasu.Co wyzwala ataki? Przedstawię to biochemicznie. Od razu napiszę – wcale nie białko (pisałem już o białku przy okazji zakwaszenia organizmu). Głównym determinantem biosyntezy puryn jest stężenie PRPP (5-fosforybozylo-1-pirofosforanu) i nie jest to żadna tajemnica – ot, fakt biochemiczny znany od wielu lat. Z kolei tempo syntezy PRPP zależne jest od rybozo-5-fosforanu (powstającego na szlaku (cyklu) pentozowym) i aktywności syntetazy PRPP. Enzymu zaczyna brakować wówczas, gdy szlak pentozowy (czyli sposób metabolizmu glukozy – jakby fabryka, która spala zjadane węglowodany) jest nadmiernie przeciążony metabolizmem glukozy (nadmiar spożytych węglowodanów). Przy braku enzymu, PRPP podnosi swoje stężenie i pojawia się atak. Jeśli enzym jest – PRPP jest „rozmontowywany” i ataku nie ma. Nawet na bardzo bogato białkowych dietach. Brak składnika (substratu – pentoz) to brak PRPP – a to oznacza brak ataków dny.Tak więc ataki dny wzmaga to, co obciąża szlak pentozowy – posiłek obfity w cukry, węglowodany i alkohol (obciążają cykl pentozowy) I JEDNOCZEŚNIE białko (dostarcza puryn), choć na opisaną powyżej reakcję wpływ mają również pokarmy zbożowe i mleczne spożywane w nadmiarze, łącznie.Dodatkowo atak wzmaga stres i zdenerwowanie. Kryształy odkładające sie w stawie (w płynie stawowym) są traktowane przez organizm jak ciało obce więc wysyła on wszystko aby się z „obcym” rozprawić – tak powstaje stan zapalny. Nie chcę wnikać w dokładny proces choć jest znany nauce – ulgę przynosi podanie leków które ograniczają wysyłanie przez ciało komórek „walczących” z ciałem obcym. Zielarze używali do tego celu korzonków zimowita jesiennego, dzisiaj używa się tabletek zawierających wyciągi z niego (kolochicynę).Jak wyleczyć się z dny? Na szczęście dna jest uleczalna, choć przy długiej chorobie może doprowadzić do nieodwracalnych lub trudno regenerujących się zmian w stawach (podobnych do zapalenia reumatoidalnego stawów).Należy całkowicie ograniczyć białko do ilości absolutnie niezbędnej dla organizmu (ok. 0,5g na kg należnej masy ciała, w późniejszym czasie można zwiększyć jednak nie więcej niż 0,8g) – najlepiej aby było to białko z żółtek jaj, w drugiej kolejności ser biały i żółty, oraz podroby (wątróbki – choć zawierają dużo puryn to mają dużo witamin i dobrej jakości tłuszczu). Unikać należy alkoholu (1 kieliszek wytrawnego wina do kolacji). Produkty węglowodanowe z warzyw w ilości nie przekraczającej 1g na 1kg należnej masy ciała.Podczas stosowania takiej diety zaleca się odstawienie leków działających podobnie do aspiryny, zawierających kwas acetylosalicylowy (tzw. „przedzawałowe” leki typu Acard) oraz leków moczopędnych i innych przepisanych z powodów nadciśnienia i obrzęków.
Rafał Mróz 01-09-2012 o 17:39 OdpowiedzBożeno: Dla diet, w których trzeba kontrolować ilość węlgowodanów (tłusta, ketogeniczna, cukrzycowa) stewia (stewiozydy) są dobrym sposobem na „słodycz” ponieważ są słodsze kilkaset razy niż cukier a przy tym nie indukują odpowiedzi glikemicznej. Udowodniono nawet korzystny wpływ na pacjentów z nadciśnieniem i cukrzycą typu 2.W moim przekonaniu to dobry zastępca cukru białego, jednak nie należy go nadużywać – tak jak innych słodkości (miód, owoce) – połowa wagi stewii to węglowodany, które – jeśli będą strawione – zamienią się w glukozę. W UE zalecane spożycie stewii nie powinno jednak przekraczać 4mg (miligramów!!) na 1kg masy ciała na dobę.Zainteresowanym bardziej naukową stroną stewiozydów zapraszam do zapoznania się z tym badaniem (ang.).
ajgoda 26-08-2012 o 18:42 OdpowiedzRafale prosze podaj przykładowy jadłospis na 1 dzień lub tydzień, dla mnie te proporcje gramy , są trudne.Jestem skłonna zaufać Tobie Twoim badaniom i obserwacjom
Rafał Mróz 01-09-2012 o 17:14 Odpowiedz@ajgoda: Z polskich zasobów internetowych z takim jadłospisem może być kłopot. W naszym kraju jedynie Kwaśniewski i Atkins są znani jeśli chodzi o diety tłuste, niskowęglowodanowe. Natomiast jest sporo zasobów w języku angielskim (w Google pod hasłami low-carb diet example menu, ketogenic diet example menu.Przykładowy jadłospis z książki J. Kwaśniewskiego znajduje się tutaj. Dla osób, które muszą mieć „kromkę” polecam placki serowo jajeczne – przepis ze zdjęciami z wykonania znajduje się tutaj.Zachęcam natomiast do samodzielnego przeprojektowania posiłków, które jemy codziennie w taki sposób, że eliminujemy z nich produkty mączne i pochodne z mąki. Pozostałe warzywa ważymy i odczytujemy ilość węglowodanów, białek i tłuszczy. Następnie dodajemy odpowiednio tyle białka zwierzęcego i tłuszczu aby spełnić proporcję 1g węglowodanów, 1g białka i 3g tłuszczu na 1 kg należnej masy ciała.Przykład z mojego pełnego dnia: Śniadanie: sałatka – tuńczyk w oleju (100g), majonez domowy 50g, cebula (50g), ser żółty edamski 50g, 2 ugotowane na twardo żółtka , 50g oliwy – 1350kcal, białko 50g, tłuszcz 126g, węglowodany 5g. Obiad: Żeberka (100g) duszone na smalcu (100g) z cebulą (100g) i duszona kapusta kiszona (100g) daje 1170kcal, białko 14g, tłuszcz 122g, węglowodany 11g. Kolacja: sałatka – 200g brokułów, sok z połowy cytryny, łyżeczka tymianku, 50g domowego majonezu (4 łyżki) – 390kcal z czego białko to 6,5g, tłuszcz to 40g, węglowodany to 12g.Dla mnie osobiście wystarczą dwa z podanych trzech posiłków. Łącznie dostarczą ogromnej ilości energii (prawie 3000kcal i zaledwie 28g węglowodanów). Jeśli mimo to miałbym ochotę na pół tabliczki (100g) czekolady (gorzkiej) to mogę sobie na nią pozwolić (560 kcal, 57 g węglowodanów). Generalnie to co napisałem powyżej starcza dla 2 osób.Do wyliczania właściwych proporcji pomocny będzie ten kalkulator.
anku 07-09-2012 o 14:11 OdpowiedzCzy tak mala ilosc weglowodanow nie grozi chorobami tarczycy? Czytalam ze wlasnie z takich wzgledow nie powinno sie ich drastycznie obcinac tylko jesc w okolicach ok 130g na dzien.
Rafał Mróz 07-09-2012 o 14:51 OdpowiedzAnku, bez obaw, choroby tarczycy nie pojawiają się dlatego, bo jest niska podaż węglowodanów. Gdyby tak było, wszscy Innuici, Eskimosi, Indianie Kanady Północnej i mieszkańcy Syberii mieliby problemy z tarczycą.Zarówno nadczynność jak i niedoczynność tarczycy mają charakter chorób autoagresywnych co jak wiadomo wynika z nadmiernej podaży węglowodanów w pożywieniu. Dobre opisy znajdują się tutaj i (mniej merytoryczny) tutaj – jasno z nich wynika, że przyczyną kłopotów z tarczycą jest dieta bogatowęglowodanowa.Dla osób bardziej wnikliwych (ale niestety znających język angielski) doskonały podkast (mp3 do pobrania) na temat diety niskowęglowodanowej i związku z hormonami tarczycy (T3,T4) oraz to, jak (i w jakich warunkach) dieta niskowęglowanowa może być jednocześnie przyczyną i lekarstwem na problemy z tarczycą.
Anku 07-09-2012 o 19:25 OdpowiedzDziekuje za odpowiedz. Czyli to kolejny straszacy mit. Dodam, ze odkad stosuje twoje wskazowki zywieniowe moje samopoczucie(moze poza poczatkowa faza;]skora, i obwody w talii ulegly znacznej poprawie. Nawet zeby sa bardziej, blyszczace?(nie wiem jak okreslic) To dopiero kilka tygodni, zobaczymy jak sie to potoczy. Pytalam o tarczyce bo boje sie takich chorob. Badania chetnie przeczytam :)
Rafał Mróz 08-09-2012 o 10:41 OdpowiedzTo nie do końca mit, nagranie (angielski podkast) dobrze to opisuje. Rzeczywiście jest tak, że dieta niskowęglowodanowa może być zarówno przyczyną jak i skutkiem chorób związanych z hormonami tarczycy. Podobnie jest w przypadku diet wysokowęglowodanowych – osoby żywiące się węglowodanami prostymi zazwyczaj po kilku miesiącach mają już nadczynność hormonów tarczycy. Na „tłustej diecie” potrzebna w organiźmie ilość hormonów tarczycy (głównie T3) jest niewielka.Cieszę się, że czujesz się dobrze. Istotne jest ścisłe przestrzeganie ilości węglowodanów a tę niezbędną dostarczać w postaci warzyw (z wyłączeniem ziemniaków, marchewki czy buraków które mają dużo cukru – ziemniaki ew. jako frytki na smalcu albo placki ziemniaczane).Co do zębów – to może być dla Ciebie (i innych) jeszcze bardziej zaskakujące – nie dość, że ich kondycja znacznie się poprawi tak samo poprawi się zapach z jamy ustnej, odczyn pH (gumy do żucia nie są wówczas potrzebne), odkryte dziąsła szybko się zabudowują, nadwrażliwość (pamiętasz reklamy pasty Sensodyne?) przestanie istnieć, tak samo jak kamień nazębny, który sam będzie się wykruszał (ale to za 4-5 mcy, kiedy obecność kwasów tłuszczowych w Twoim organiźmie będzie „powszechna”).To wrażenie „błysku” zębów wiele osób określa też jako „gładkość” albo „wzmocnienie”. W rzeczywistości chodzi o to, że flora bakteryjna żywiąca się cukrem (i odpowiedzialna za próchnicę i większość chorób przyzębia) ginie, ponieważ nie ma dostarczanych cukrów, którymi się żywią. Najczęściej można to poznać po braku nalotu na zębach po kilku godzinach od posiłku albo po nocy.Choć w moim przypadku mycie zębów to raczej przyzwyczajenie niż konieczność, to istotnie jest tak, że wiele osób na tłustej diecie nie myje ich wcale (to może dramatyczne, w świecie gdzie co druga reklama każe „utrzymywać higienę jamy ustnej” vide pasty, gumy do życia, płyny do płukania ust, szczoteczki) a mimo to podczas regularnych wizyt u stomatologa nie ma od wielu lat żadnych ubytków ani problemów z przyzębiem. Z resztą, jeśli ktoś oglądał programy archeologiczne to widział, że czaski z paleolitu (epoka przed-rolnicza) miały zachowane wszystkie zęby w doskonałym stanie.Problem w początkowej fazie zazwyczaj związany jest z tzw. syndromem odstawiennym (podobnym do poalkoholowego czy ponarkotykowego) i najmocniej uwydatnia się wieczorem w trzeciej dobie. Tak przynajmniej zaobserowałem u wszystkich znanych mi osób i u siebie (przy testach różnych diet). Póżniej organizm naturalnie przestaje mieć ochotę na węglowodany, słodycze (czekolada czy lody mogą być wyjątkiem) a”sklepowe” wędliny i kiełbasy stają się nadmiernie słone.
Anku 08-09-2012 o 21:41 Odpowiedzdziekuje bardzo za odpowiedz! naprawde pomocne informacje. Czyli powinno sie utrzymywac ok 60g(zaleznie od wagi) weglowodanow w postaci o ktorych pisales? Nigdy nie mialam problemow z tarczyca, po prostu wolalabym ich nie miec:) mam nadzieje,ze wytrwam i za kilka miesiecy zobacze kolejne poprawy pozdrawiam!
Rafał Mróz 08-09-2012 o 22:44 OdpowiedzAnku, sugeruję utrzymanie 1g węglowodanów na 1kg należnej masy ciała. Jeśli Twoje BMI wskazuje na to, że powinnaś ważyć 60kg to utrzymuj węgle na poziomie 60g przy takim samym spożyciu białka. Dla uproszczenia, jeśli Twój wzrost to 160cm spożywaj 60 węglowodanów, 60g białek oraz 120-180g tłuszczu (ale tłuszczu możesz jeść do woli, aż do ustania głodu). Przy takim układzie składników żywieniowych problemy z tarczcą nie wystąpią.
Karolina 10-09-2012 o 14:18 OdpowiedzStosowałam Pańską dietę przez parę tygodni. Nie odmawiałam sobie wiele ( czasem spahgetti wciągałam..:-) ) i jakież było moje zdziwienie gdy weszłam na wagę a tu straciło mi się 4kg! Faktycznie po pewnym czasie można bardziej wyczuć swój organizm ale pokusy węglowodanowe osaczają nas i czasami trzeba dużo zaparcia by sobie ich odmówić. Chciałabym by ktoś za mnie policzył te wszystkie wartości, bo mi się nie chce:-) Polecę mamie tę dietę.. Zobaczymy jakie będą efekty..
Rafał Mróz 10-09-2012 o 15:35 OdpowiedzKarolino, cieszę się, że osiągnęłaś dobry efekt. Nie wiem, ile to jest procent twojej poprzedniej masy ciała, ale początkowa utrata wagi może być szybsza w przypadku dużej otyłości.Jeśli chcesz mieć gwarancję stabilnej i ciągłej redukcji tkanki tłuszczowej MUSISZ pilnować węglowodanów, aby dobowa ich wartość nie przekroczyła 1g na 1kg należnej masy ciała. Podobnie z białkiem – jeśli będzie go zbyt dużo, nadmiary ogranizm przerobi na glukozę – większość białek, które spożywamy to tzw. aminokwasy glukogenne.Osoby, które stosują tę dietę już kilka miesięcy często mówią, że generalnie nie polega ona na ograniczaniu czegoś, ale na zmianie niektórych nawyków (np. chleb do każdej potrawy czy ziemniaki na obiad). Jeśli pozyskuje się węglowodany ze świeżych warzyw, do tego doda trochę wartościowego białka zwierzęcego a wszystko przygotuje na tłuszczu (masło, śmietana, smalec, oliwa), wówczas tzw. „rygor” diety przestaje być odczuwalny, a proporcje utrzymuje się prawie „naturalnie”.Przy okazji ochoty na słodkie: dzisiaj planuję na kolację 200ml śmietanki 30% + 100g malin + 2 łyżeczki cukru. To daje 650kcal, 6g białka, 60g tłuszczu i 30g węglowodanów. Jeśli nie ma mailn, użyj śmietanki 36% i dodaj 2 łyżki kakao. Ubijam najpierw śmietanę z cukrem, potem dodaję kakao (lub owoce). Jeśli mało białka – 2 łyżki rozpuszczonej żelatyny. Po godzinie w lodówce wychodzy pyszny deser lodowy :)
Dziadu 23-09-2012 o 22:08 OdpowiedzBardzo rzeczowy artykuł.Od 10 dni jestem na podobnej diecie – zero glutenu + niskowęglowodanowo + tłuszcze gdzie się da i czuję się coraz lepiej. Chociaż muszę przyznać, że mój pot ma nieprzyjemny zapach, ale to pewnie mechanizmy oczyszczania się uaktywniły.Te przepisy, które podajesz w luźnych odpowiedziach (a których pewnie masz o wiele więcej) można by skonsolidować w osobny wpis i dać do nich link na końcu artykułu.A tak swoją drogą, jaki alkohol wg Ciebie jest najzdrowszy? Oczywiście w umiarze ;)
Rafał Mróz 24-09-2012 o 9:37 OdpowiedzDziadu, cieszę się, że Twoje samopoczucie się poprawiło. Jeśli chcesz zaobserwować jeszcze jakieś „łatwo” obserwowalne efekty zwróć uwagę na brak zaparć i rozwolnień, gazów – generalnie problemów trawiennych. Znikają problemy ze skórą (wypryski, łojotok) i przydatków skóry (mocne włosy i paznokcie, w wielu przypadkach powrót naturalnej barwy włosów). To efekty które najłatwiej zaobserwować po 4-6 tygodniach. Przy 10 dniach istotnie organizm „przebudowuje” swoje linie produkcyjne – musi usunąć enzymy potrzebne do trawienia węgli i cukru i zbudować te potrzebne do trawienia tłuszczu i białka. Taki zapach jest naturalny, znika (a raczej neutralizuje się) w różnym czasie u różnych osób (wpływ ma pora roku, płeć, rodzaj aktywności, stan zdrowia) ale zazwyczaj nie trwa to dłużej niż 2-3 tygodnie.Z przepisami jest o tyle problem, że są dla mnie już praktycznie „nautralne”, do tego stopnia, że nawet gdy widzę jakieś danie albo przepis to już w głowie mam ułożony sposób jego przerobienia na „tłuszczową” i niskowęglowodanową wersję – stąd ich zasadniczo nie zapisuję. Teraz myślę intensywnie jak zrobić tort węgierski, żeby nie przegiąć z węglowodanami (głównie w biszkopcie, sama masa będzie czekoladowo gorzka). Ostatnio zrobiłem bigos, jako że sezon na kiszoną kapustę został u mnie rozpoczęty. Polegało to zasadniczo na tym, że tłuszczem zrównoważyłem ilość węgli z kapust (kiszonej i świeżej): kapusta biała (1kg) i kiszona (1kg), pomidory (30dkg), słonina (30dkg), podgardle surowe (10dkg), boczek surowy (30dkg), żeberka wieprzowe wędzone lub surowe (30dkg), cebula (30dkg). Do smaku szklanka czerownego wina wytrawnego, 6 wędzonych śliwek, 3 suszone grzybki, główka czosnku. Mięso gotujemy z poszatkowanymi kapustami i przyprawami oraz winem. Słoninę, boczek i podgardle wytapiami i dodajemy cebulę, żeby się zezłociła – potem do wspólnego gara, razem z pomidorami i gotujemy minimum 6 godzin (ale im dłużej tym lepiej). Wychodzi jakieś 4kg bigosu (to jedna z tych potraw, których nie umiem zrobić mało, podobnie jak rosołu, barszczu czy żuru :)) – białka jest ok 110g, tłuszczu prawie 600g a węglowodanów 130g. Taka 4kg porcja starcza na konkretną imprezę, ale ja zazwyczaj go mrożę w 1kg porcjach.Tym, którzy mają problem z zachowaniem proporcji polecam zwykłą zamianę węglowodanów na takie, które są w roślinach – ponieważ zawierają one większość wody (np. ogórki czy pomidory) a tym samym ilość węgli jest tam niewielka (np, 1kg pomidorów to 40g węglowodanów, ogórków to tylko 30g węglowodanów a kiszone 20g). Zrobienie więc mizerii ze 100g śmietany 18%, 200g ogórka i łyżki oliwy zawiera 25g tłuszczu i 9g węglowodanów. A nie zmieniliśmy praktycznie niczego! Podobnie sałatka z pomidorów (300g), cebuli (50g), czosnku (5g), prażonych nasion słonecznika (50g), sera pleśniowego Rokpol (100g) i oliwy (100g) – ma 150g tłuszczu i tylko 28g węglowodanów – wszystko w 60dkg gotowego produktu, który starcza cały dzień, choć ma tylko 1600 kcal.A jeśli nie macie pewności czy proporcje są właściwe, dodajcie kilka łyżek masła, majonezu albo sporą porcję oliwy (ta jest zazwyczaj w każdym domu).Jeśli chodzi o alkohol… Prawdę mówiąc właśnie piszę kolejny artykuł, w którym alkohol będzie dość szeroko opisany. Osobiście preferuję albo bardzo mocny destylat (najczęściej samogon, ale także nalewki na spirytusie), albo wino wytrawne. Z punktu widzenia zaś ogólnie pojętej „zdrowotności” sugerowałbym wybranie wytrawnego wina, jeśli to możliwe to czerwonego, choć przy takiej diecie ilość antyoksydantów nie ma już takiego znaczenia. Problemem dla wielu może okazać się ilość tego alkoholu. Ale tylko na początku. Sugerowałbym spożywanie nie więcej niż 200ml takiego wina na dobę. W przeliczeniu na czysty alkohol oznacza to ok 24g czystego etanolu, co daje 24×7=168kcal energii. Napisałem „na początku” bo po pewnym czasie (10 dni już wystarczy, żeby to przetestować) człowiek przestaje mieć ochotę na spożywanie dodatkowej porcji energii pochodzącej z alkoholu. Jak to działa? Ano podobnie jak do zaniku poczucia głodu. Jeśli jesz tłusty i niskowęglowodanowy posiłek, po pewnym czasie od jego zjedzenia (zazwyczaj 30 minut od rozpoczęcia jedzenia) głód przestaje Ci doskwierać. Organizm pozyskuje energię (9kcal z każdego 1g tłuszczu) w trybie beta-oksydacji i każdy kolejny tłusty kęs sprawia, że chce Ci się jeść coraz mniej. Z tego można zaobserwować, że tłuszczem nie można się przejeść, ponieważ tracisz apetyt, kiedy skonsumujesz wystarczającą ilość energii. Jeśli zjesz go za dużo, zaczniesz wymiotować. Test jest prosty – kiedy czujesz się syty po takim posiłku, nalej sobie dowolnego alkoholu. W większości przypadków (zależy to od stopnia nasycenia Twojego posiłku tłuszczem oraz czasu który upłynął od momentu uczucia sytości – im krótszy tym lepiej) nie będziesz mieć ochoty na wypicie tych dodatkowych kalorii. Nawet w postaci lekkiego wina czy piwa. Co innego, jeśli spożyjesz alkohol przed jedzeniem – wzmoży jeszcze apetyt i przyspieszy metabolizm i powiększy uczucie głodu.
misiu 25-09-2012 o 16:22 Odpowiedzwitam,a jak jest z olejem wiesiołkowym odchudza , czy nie ????? i olej lniany można bezkarnie pić przy odchudzaniu ??? to też tłuszcz i masło można jeść ???
Rafał Mróz 26-09-2012 o 9:18 Odpowiedzmisiu, Twoje pytanie jest bardzo „powierzchowne”. Jeśli założymy kryteria opisane w tekście oraz moich komentarzach (czyli przestrzeganie limitu węglowodanów oraz usunięcie węglowodanów łatwoprzyswajalnych) to każdy rodzaj tłuszczu będzie działał dobrze i sprawiał, że osoba z nadwagą zacznie chudnąć. Natomiast inną kwestią (pro-zdrowotną) jest to, jaki jest to tłuszcz. Jeśli pochodzi z roślin takich jak kukurydza, soja, słonecznik (więc oleje) zawiera bardzo dużo kwasów tłuszczowych omega-6, co sprawia, że w organiźmie pojawia się dużo stanów zapalnych, a błony komórkowe budowane z tych kwasów tłuszczowych są mniej trwałe i szczelne niż np. z nasyconych kwasów tłuszczowych.Olej lniany jest pod tym względem specyfikiem: proporcje kwasów omega3 (zdecydowanie „dobre”) do omega6 („złe” w nadmiarze, ponieważ powodują stany zapalne) są niemal idealne (zalecana pomiędzy 1:1 a 4:1 – 4x więcej omega6). Przypomnę, że dzisiejsza dieta bogata w oleje roślinne propocję tą zwiększa drastycznie (10:1 a nawet 50:1). Świetną rozprawę na ten temat znajdziesz na stronie Dr. Michalaka.Jeśli zaś chodzi o olej z wiesiołka, jego używałbym raczej ostrożnie. Zawiera aż 70% kwasu linolowego (omega6) a jego nadużywanie może powodować swędzenie skóry, gardła oraz wzdęcia. Zazwyczaj sugeruje się przyjmowanie go w niewielkich ilościach (kilka gramów dobowo), głównie u osób z cukrzycą.
Ala 17-10-2012 o 11:23 OdpowiedzPanie Rafale dziękuję za obszerny artykuł,przeczytałam go z dużym zainteresowaniem -był ciekawy i pouczający ,czekam na dalsze pana artykuły i pozdrawiam gorąco.
Ewa 23-10-2012 o 11:18 OdpowiedzWitam Panie Rafale, uzywac oliweki z oliwek do smazenia ,czy tylko smalec?
Rafał Mróz 24-10-2012 o 0:08 OdpowiedzEwo, zawsze do smażenia używam tłuszczów nasyconych: w pierwszej kolejności zwierzęcych (smalec wieprzowy, kaczy, gęsi, łój wołowy, masło klarowane), potem roślinnych (trudno je dostać w nierafinowanej i nieutwardzonej postaci: tłuszcz kokosowy i palmowy). W dalszej kolejności jest oliwa z oliwek (pomace – czyli ta z wytłoczyn, rafinowana – dzięki temu większość nietrwałych kwasów tłuszczowych została rozłożona i odfiltrowana), extra vergine tylko na surowo albo do smażenia w niskiej temperaturze (jajka, jak ktoś lubi).Jeśli komuś smalec przeszkadza (a wiem że takich osób może być sporo) polecam wytapiać go ze słoniny albo z boczku, wówczas ma bardziej przyjemny smak. Albo smażenie na maśle klarowanym (ghee).
Adaś 19-11-2012 o 0:51 OdpowiedzWitam Pana , Panie Rafale.! Jak zwykle przeczytałem Pana artykuł, właściwie opracowanie naukpwe, które zrobiło na mnie wielki i pozytywne wrazenie. Oczywiście ja wczesniej wyczuwałem, ze cukier nie krzepi lecz gubi. Kiedyś jadłem wiele słodyczy/ Niestety lubiłem je. Nie tylko ja. Pan potwierdza , ze cukry są fatalne dla naszego zdrowia/ TYCIE i nie tylko: miazdzyca, złogi cholesterolowe itp./ Jesli można to proszę podać jakie produkty są wysokowęglanowe/czyli szkodliwe w nadmiarze ponad 1g na 1kg wagi/.! To ważne , bo wiele osób nie kojarzy , że tyo nie tylko cukier , ten biały, czekolada i inne wyroby cukierniczę! Dobrze, jesli poda Pan tez jakie zamienniki stosowac do pieczoego boczku, mięs itp zamiast ziemniaczków? /Oczywiście to prośba dla mniej zorientowanych i żyjących w pogoni za utraconym czasem/. Bardzo ja i inni pewnie też, będziemy bardzo zadowoleni a i wdzięczności dla Pana będzie mnóstwo. Życze spokojnej nocy i pozdrawiam, Adam
Rafał Mróz 19-11-2012 o 13:29 OdpowiedzPanie Adamie, należy wykluczyć wszystkie węglowodany i jeść ich tyle, aby nie przekraczać 1g na 1kg należnej masy ciała. Jeśli będzie chciał Pan pozyskać te węglowodany z alkoholu czy cukru albo winogron – to już zależy od Pana, choć oczywiście, najlepiej jest pozyskiwać je z warzyw. Mają niewiele cukrów prostych (zazwyczaj są bardziej złożone np. skrobia).Węglowodany, które są szczególnie „skondensowane” są najbardziej niebezpieczne bo ilość cukrów prostych i łatwych w trawieniu jest w nich największa. Mam na myśli wszystko, co jest słodkie w smaku: od cukru, z cukierniczki, przez wszystkie słodycze i słodkie przekąski, miód, słodkie owoce (czególnie winogrona i gruszki), produkty mączne i zbożowe (kasza jaglana i gryczana są pewnym wyjątkiem, z uwagi na swoje inne właściwości) oraz ziemniaki jedzone w nadmiarze (tak jak w Polsce powszechnie się je).Tutaj jest przykładowa tablica składników odżywczych, która będzie pomocna do odczytania orientacyjnej ilości węglowodanów, białek i tłuszczu.Do mięs można stosować ziemniaki (ok 20g węglowodanów w 100g bulw – są lepsze niż kasze, które mają ponad 60g węglowodanów w 100g), tylko lepiej, aby były pieczone (frytki, placki ziemniaczane, albo w piekarniku). Proszę zauważyć, że torebka kaszy ma 100g i kiedy spęcznieje w gotowaniu, jest jej całkiem sporo. Jeśli się ją dodatkowo „wzbogaci” okrasą + pieczone mięso, posiłek ma niewielką ilość węglowodanów. Podobnie jest z ziemniakami – mają trzy razy mniej węgli niż kasza więc 300g ziemniaków da podobną ilość co 100g kaszy. A jeśli bedą z masłem, smażone czy pieczone na tłuszczu – proporcje węgli będą mniejsze.
Adaś 19-11-2012 o 2:23 OdpowiedzWitam jescze raz. I jeszcze o suplementach…. Lekarz mnie zalecił bym pojadł trochę preparatów na stawy. Nie podał jaki, ale bym zorientował sie w cenach i wybrał coś dla siebie. Faktycznie „skrzecza” stawy. Wybrałem preparat Flexagen Olimpu lub colivita firmy Inventia czy 4 Flex. Czy rzeczywiście te preparaty są dobre? Kosztują sporo… Na różnych forach są opinie, dość pozytywne, ale biorę pod uwagę tez i to, że może jest to sterowane przez firmy produkujące te preparaty… Oczywiście dziękuje za pomoc i jak zwykle b. serdecznie pozdrawiam, Adam.
Rafał Mróz 19-11-2012 o 14:10 OdpowiedzPanie Adamie, temat problemów stawowych jest bardzo złożony i wątpię w lekarza, który na podstawie deklaracji pacjenta jest wstanie zasugerować mu suplementacje tylko na podstawie tego, że „stawy go bolą”. Przyczyn może być mnóstwo i bez szczegółowej diagnozy to w zasadzie losowanie. Przykładowo, przyczyną bólów może być dna moczanowa, uszkodzenie lub ciągłe stany zapalne (np. u ludzi, którzy je przeciążają np. w pracy).Na rynku rzeczywiście tych preparatów jest mnóstwo. A i opinii sporo. Ciągle można jeszcze trafić na preparaty które zawierają glukozaminę (w postaci siarczanu glukozaminy jak np. Stavomax, Artresan, Flexodon, Arthryl i inne), mimo, że istnieją badania które jednoznacznie stwierdziły, że nie ma ona istotnego wpływu na odbudowę chrzęści czy mazi stawowej (tutaj i tutaj). Badania są na tyle przekonujące, że wielu lekarzy unika przepisywania leków, które zawierają glukozaminę jako środek „na stawy”. Tutaj jest wątek ze sportowego forum dyskusyjnego.Pozostałe preparaty zawierają najczęściej kolagen (w różnej formie – tutaj 4Flex a tutaj Flexagen). Kolagen wydaje się być rozwiązaniem lepszym, ponieważ badania istotnie potwierdziły jego wpływ na stan stawów, chrzęści, kości oraz skóry (przykładowo, niedobór kolagenu widocznie pogarsza wygląd skóry, powiększając zmarszczki i zmniejszając sprężystość ścięgien).Podsumujmy koszty: miesięczny koszt preparatu na cały miesiąc waha się od 50 do 150 złotych, w zależności od tego, jaki środek się wybierze. Jeśli bazujący na glukozaminie, to w zasadzie to jest wyrzucenie pieniędzy w błoto. Jeśli w kolagen – to przynajmniej w mniejsze błoto. Dlaczego?Obfitym i bardzo łatwo przyswajalnym źródłem kolagenu jest… skóra i stawy zwierząt rzeźnych. Zamiast jeść suplementy lepiej skłonić się ku zrobieniu galaretki na nóżkach wieprzowych lub cielęcych albo salcesonu podrobowego spajanego tymże kolagenem powstałym z wygotowania racic i nóżek. Podobnie jest ze skórą z wieprzowej golonki, którą większość ludzi usuwa jedząc dużo mniej wartościowe pod tym względem mięso. Koszt: za tę samą kwotę wydaną na suplementy można kupić powyżej 10kg produktów potrzebnych do zrobienia salcesonu czy galaretek. Ważne, aby taką galaretkę zakwasić cytryną (a nie octem) oraz dodać do niej siekanej natki pietruszki. Kolagen wykazuje lepsze przyswajanie w towarzystwie witaminy C. Dla zainteresowanych, tutaj kilka przepisów na „kolagenowe bomby” :)
Adaś 20-11-2012 o 0:20 OdpowiedzWitam jak zwykle bardzo serdecznie Pan, Panie Rafale! Zawsze Pan pisze na temat i co ważne poparte jest to badaniami naukowymi. Dla mnie jest Pan pretendentem do Nagrody Nobla za krzewienie dobrychpraktyk żywieniowych, w dziedzinie dietetyki . Dla mnie osobiście wiele Pan zrobił dla bardzo wielu!!!! Zdrowa kalkulacja, przemyślane wypowiedzi i zdrowy rozsądek! Wiele przypisów opracowań naukowych. To Pan tylko potrafił zrobic! Mnie bardzo Pan pomógł, może mieć Pan satysfakcję, Nagroda Nobla, ale dla mnie największą jest nagroda dla Pana,właśnie ta nagroda, Nobla byłaby satysfakcjonująca dla nas czytelników. Może warto by przetłumaczyc na inne języki porady naszego wieszcza- zdrowia i pokory wobec życia i naszej mentalnści, ale zawsze człowieczeństwa. Pozdrawiam wszystkich, Adam
Rafał Mróz 20-11-2012 o 12:10 OdpowiedzPanie Adamie, dziękuję za pochlebstwa (niczym z Korei Północnej ;)) Nobel jest dla wybitnych, mi wystarczy, jeśli choć jedna osoba z czytelników zacznie dzięki moim artykułom robić świadome zakupy i odżywiać się bardziej zgodnie z „rodowymi” tradycjami kulinarnymi, niż w oparciu o powszechny w ostatnich 30 latach marketing spożywczy.
Jadzia 22-11-2012 o 13:38 OdpowiedzSuper artykuł, ale nie tłumaczy jednej kwestii jak to jest że są ludzie dla których „dzień bez tabliczki czekolady lub czegoś słodkiego to dzień stracony” i mimo że pochłaniają tyle słodyczy są SZCZUPLI, gdybym ja sobie na to pozwalałam to niestety odłożyło by się tu i ówdzie.
Rafał Mróz 22-11-2012 o 15:03 OdpowiedzJadziu, rozumiem do czego zmierzasz: że jedni mogą jeść co chcą a nic po nich nie widać, a inni po łyżeczce cukru tyją kilogram :) To będzie prawdopodobnie zagadka do końca (istnienia ludzkości?) nie rozwiązana.Zjawisko insulinoodporności i rodzącej się przez nie otyłości dotyka zdecydowanej większości ludzi, jednak ciągle są osoby, które tej zasadzie się nie poddają w sposób, który można ocenić gołym okiem. Wydaje się, że mogą jeść w zasadzie wszystko i w każdej ilości, a mimo to (nawet, jeśli insulinoodporność u nich występuje) to nie ma oznak nadwagi czy otyłości. Nie spotkałem badań, które by opisywały takie zjawisko w sposób analityczny, ponieważ osoby w takiej grupie znacząco by się od siebie różniły (a w każdym badaniu chodzi o zgromadzenie reprezentatywnej grupy, którą można podzielić na eksperymentalną i kontrolną).Niestety żywe organizmy działają w sposób bardzo zindywidualizowany (nie tylko ludzie, zwierzęta i rośliny także) i nawet u dwójki bliźniąt identyczne procesy „na wejściu” mogą dać inny wynik „na wyjściu”. Taki stan rzeczy nie wynika tylko z tego, że każdy z nas je co innego (nawet, jeśli mamy to samo na talerzu, to każdy je w innej kolejności, często w innych ilościach zawartość talerza), ale także z milionów różnych drobnych sygnałów (np. środowiskowych czy hormonalnych). Przykładowo, przegrzanie lub wychłodzenie o pół stopnia sprawia, że metabolizm osoby dramatycznie się zmienia, skutkując innymi reakcjami niż u bliźniaka, który takiej zmiany temperatury nie doznał. Trzeba by mieć armię identycznych klonów, które przez kilka lat funkcjonują identycznie, robiąc to samo i tak samo, żeby można było za pomocą rozmaitych testów przeanalizować wpływ różnych czynników na tego człowieka, którego klony stałyby się przedmiotem badania. A i wyniki z takiego badania dotyczyłyby wyłącznie tej „sklonowanej” osoby bo już dla innej mogłyby się nie sprawdzić.Mimo tej silnej indywidualności w naszych organizmach, jestem zwolennikiem poglądu, że to nasza dieta sprawia (prędzej czy później), że stajemy się zwyczajnie grubi (albo odbija się to inaczej na naszym zdrowiu). Sądzę tak również dlatego, że otyłość (podobnie jak cukrzyca czy choroby układu krwionośnego) nie występuje u zwierząt żyjących w naturze, natomiast jest powszechna w momencie, kiedy są hodowane przez ludzi (zwierzęta zarówno domowe jak i rzeźne). Natomiast to, że często osoby jedzące tłusto i słodko nadal pozostają szczupłe może mieć tyle wyjaśnień ile jest takich osób – od dużych zdolności kompensacyjnych (jak u dzieci i młodzieży) po wady genetyczne i metaboliczne (np. zaburzenia trawienia białek, tłuszczy lub węglowodanów).
Asia 22-11-2012 o 13:44 OdpowiedzOstatnio zainteresowałam się kuchnią pięciu przemian czyli wg tradycji chińskiej i podobno „jednym ze skutków ubocznych” jest chudnięcie a tam jest duzo używanych zbóż czyli węglowodany czy coś Ci wiadomo na temat działania tego sposobu odżywiania?
Rafał Mróz 25-11-2012 o 20:06 OdpowiedzAsiu, nie przetestowałem tej diety z jednego, głównego powodu: jest zbyt skomplikowana. Mam na myśli głęboko filozoficzne podejście do pięciu żywiołów oraz ich żywieniowych odpowiedników oraz inne zmienne aspekty np. pory dnia w których „czynne” są poszczególne narządy. Dieta rzeczywiście nie unika węglowodanów, ale bazuje na czymś, co jest zasadniczo obce dzisiejszym ludziom: unikaniu nałogowego jedzenia szkodzących produktów (np nabiału, cukru czy zbóż) – pojawiają się one w diecie rotacyjnie, co sprawia, że wiele kanałów energetycznych (takiej nomenklatury słownej używa ta dieta, ja wolę szlaki metaboliczne) zostaje przebudowanych albo odciążonych. Interesująco zagadnienie poruszyła na 25 stronach swojej obszernej książki lek.med. Ewa Bednarek-Witoszek (książka pt. Dieta optymalna), która choć sugeruje wybór diety wysokotłuszczowej, to jednak opisuje swoje (i pacjentów) doświadczenia z dietą pięciu przemian.
moniusza 28-11-2012 o 21:58 OdpowiedzDzień dobry Panie Rafale. Mam pytanie odnośnie połączeń jajko – śmietana (jajko – produkty mleczne) oraz skwarki boczku – ser zółty ( mięso – produkty mleczne). Czy to jest dobre połączenie w diecie wysokotłuszczowej? Pozdrawiam serdecznie, i dziękuję za super bloga.
Rafał Mróz 29-11-2012 o 9:43 OdpowiedzMoniusza, analizując rozmaite diety czy modele żywieniowe nie spotkałem się zakazem łączenia jajek czy produktów mięsnych (białko+tłuszcz) z fermentowanymi produktami nabiałowymi.Trafiłem niejednokrotnie na informacje (w wielu dietach), o konieczności rotowania produktów mlecznych (i zbożowych) zwłaszcza u osób z alegriami lub problemami skórnymi (także z atopowym zapaleniem skóry). Jako problem wskazywano zazwyczaj laktozę oraz kazeinę, a te występują głównie w produktach niefermentowanych.O ile laktoza (cukier mleczny) podczas fermentacji jest rozkładana, o tyle kazeina (białko) już nie. To podpuszczka, wykorzystywana w produkcji serów żółtych (oraz niektórych białych) jest enzymem, który umożliwia koagulację kazeiny i jej „transformację” do łatwiej strawnej postaci (jeśli interesuje Cię zagadnienie wytwarzania serów żółtych oraz roli podpuszczki polecam Ci ten tekst).Jeśli chodzi o dietę low-carb (czy to wysokotłuszczowa czy wysokobiałkowa) nie ma żadnych przeciwwskazań czy ograniczeń (poza limitami białka i węglowodanów w przypadku diety wysokotłuszczowej).
hoszin 19-12-2012 o 8:01 OdpowiedzWitam. Bardzo ciekawy artykuł, zmienił mój pogląd na żywienie. Mam zamiar zacząć zmieniać swoje nawyki żywieniowe i mam kilka kwestii do wyjaśnienia,mianowicie czytałem, że niektóre produkty wpływają na oczy i chciałbym rozwinąć tą kwestię, ponieważ mam wadę wzroku a za sprawą pracy dużo czasu spędzam przed monitorem. Drugą kwestią jest spożycie piwa, przyznam, że lubię się napić piwa ze znajomymi i chciałbym wiedzieć jak to wpływa na zaprezentowany przez pana sposób odżywiania.
Rafał Mróz 20-12-2012 o 22:49 OdpowiedzHoszin, jeśli zauważasz u siebie niekorzystne objawy związane z nadmiarem węglowodanów i chcesz to zmienić to świetnie, życzę Ci wytrwałości i pozytywnego nastawienia. Jestem pewien, że bardzo szybko odczujesz pozytywne skutki zmiany nawyków żywieniowych.Trochę mgliście napisałeś o tym, co to znaczy „niektóre produkty wpływaja na oczy”. To trochę tak, jakbym napisał że niektóre meble wpływają na samopoczucie :) Doprecyzuj co masz na myśli.Z piwem jest… dziwnie. Głównie dlatego, bo piwo, które obecnie się sprzedaje (mam na myśli te „korporacyjne” piwa, których reklamy są wszędzie) mają niewiele wspólnego z piwem prawdziwym (podobnie jak chleby z marketu z chlebem na zakwasie z piekarni). W tradycyjnie ważonym piwie maltoza (cukier ze słodu) zostaje przefermentowany całkowicie do alkoholu. W efekcie powstaje napój alkoholowy, który jest aromatyzowany np. chmielem. W „komercyjnych” piwach często proces ten się skraca lub przyśpiesza, dodatkowo dodając do niego cukier (bo klienci nie lubią gorzkiego piwa). W efekcie dostajesz i cukier i alkohol ale nie są one sobie równe (o tym za moment). Im więcej brzeczki (ekstraktu) w piwie, tym więcej w nim węglowodanów (innych niż alkohol). Przykładowo, dębowe mocne ma 3,6 % węglowodanów, lech premium 2,7%, najlepiej zapytać (mailem) producenta.Alkohol jest również węglowodanem, jednak wiele źródeł nie wlicza go w ich szereg (i słusznie) z tego powodu, że metabolizm alhololu jest bliższy tłuszczom niż cukrom. Przykładowo, osoby, które stale nadużywaja alkoholu cierpią na kwasicę alkoholową (podobny mechanizm bierze udział w ketozie /ketokwasicy/ obecnej u osób jedzących dużo tłuszczu). W pewnym stopniu poruszyłem ten temat w artykule o pustych kaloriach, jednak – choć zagadnienie to nie jest jeszcze w pełni zbadane – wymagałoby osobnego artykułu na łamach serwisu (co niewątpliwie uczynię).Tutaj trochę ciekawych faktów i mitów na temat piwa, które mogą być dla Ciebie interesujące. A jeśli chodzi o mityczny brzuch piwosza – nie powstaje wcale dlatego, że jesz coś do piwa (choć ma to swój udział, jeśli to jedzenie obfituje w węgle). Główną przyczyną są fitoestrogeny obecne w chmielu – działają jak kobiece estrogeny i są przyczyną feminizacji mężczyzn – najszybciej widać to właśnie zwiększeniem piersi oraz zmiany układu tkanki tłuszczowej (przesuwa się na brzuch i uda).
Bratosz Nowak 09-09-2013 o 21:17 OdpowiedzWitam, wszedłem tutaj, gdyż zauważyłem, że ktoś podlinkował stąd do mojego bloga. Bardzo mi miło. :) Jednakże tak, jak Ty poprawiłeś mnie w dziedzinie dietetyki, w której nie jestem specjalistą, tak ja muszę poprawić Cię w dziedzinie, na której ja znam się nieco lepiej. Chodzi mi dokładnie o ten fragment:„W tradycyjnie ważonym piwie maltoza (cukier ze słodu) zostaje przefermentowany całkowicie do alkoholu. W efekcie powstaje napój alkoholowy, który jest aromatyzowany np. chmielem. W „komercyjnych” piwach często proces ten się skraca lub przyśpiesza, dodatkowo dodając do niego cukier (bo klienci nie lubią gorzkiego piwa). W efekcie dostajesz i cukier i alkohol ale nie są one sobie równe (o tym za moment).”Otóż, jest dokładnie odwrotnie. W piwie tradycyjnie waRZonym przy użyciu tylko i wyłącznie słodów, po procesie fermentacji zawsze pozostaną jakieś cukry resztkowe na poziomie 2-4BLG, piwo nigdy nie odfermentuje do 0BLG (chyba, że wda się infekcja bakteryjna, ale wtedy piwo jest niepijalne). Natomiast cukier w procesie fermentacji jest przerabiany na alkohol całkowicie, czyli piwo posiadające w zasypie duży udział procentowy cukru odfermentuje bardzo głęboko, czasem wręcz do końca, czyli przerobi wszystkie cukry na alko. Dodatek cukru w piwach koncernowych nie ma na celu ani dosłodzenia piwa (chyba, że mówimy o piwach aromatyzowanych, gdzie dosładzanie następuje po fazie fermentacji), ani przyspieszenia fermentacji (do tego stosuje się inne metody jak np. podnoszenie temp. i stresowanie drożdży), a jedynie zwiększenie jego mocy (więcej cukru, więcej alko) lub też zaoszczędzenie na surowcu, jakim jest słód (choć do tego znacznie częściej stosowana jest o wiele tańsza od cukru mączka kukurydziana). Dlatego też piwa koncernowe są najczęściej bezsmakowe i wodniste, gdyż są odfermentowane bardzo głęboko, przez co mocne i mało goryczkowe za sprawą bardzo niewielkiej zawartości przyprawy, jaką jest chmiel.(Klient owszem, nie lubi gorzkiego piwa, ale producent zmniejsza gorycz dodając po prostu mniej goryczkowego chmielu, a nie dosładzając piwo). Pozdrawiam i zachęcam do zaglądania na mojego bloga ;)
hoszin 21-12-2012 o 13:31 OdpowiedzWpływ na oczy takich czynników jak: beta-karoten,luteina i zeoksantyna, witaminę C, witaminy z grupy B oraz witaminę E i cynk.Co do piwa to przeważnie pijam perłę bo to jeszcze jakiś poziom trzyma, niestety tam gdzie mieszkam ciężko dostać coś z „małego browaru”. A o feminizacji to nie słyszałem, utwierdzony byłem w przekonaniu że to od jedzenia po wypiciu, jak np. po paru piwach wracam do domu jestem głodny, jem i idę spać, co też raczej zdrowe nie jest. A jak np. z osobami cierpiącymi na nadciśnienie? może im przesiadka na taką dietę zaszkodzić? Muszę do nowego roku poczytać i po świętach postaram się już zmieniać jadłospis, chodź będzie ciężko zastąpić śniadanie do pracy czymś szybkim i w miarę tanim.
Rafał Mróz 21-12-2012 o 19:55 OdpowiedzHoszin, wszystkie mikroelemeny i witaminy, które wymieniłeś mają wpływ na wzrok w tym sensie, że ich niedobór może (ale nie musi) powodować osłabienie funkcji wzroku. Długotrwały niedobór może (ale nie musi) spowodować nieodwracalne zmiany. Trudno jest wybrać najważniejszy czynnik determinujący funkcję widzenia ponieważ jest ona złożona, przykładowo, sam narząd wzroku może działać poprawnie, ale z uwagi na wady w przekazie elektrycznym nerwy przekazujące sygnały do mózgu mogą działać gorzej.Karetonoidy (witamina A, likopen, zeaksantyna) mają ogólnie dobry wpływ na organizm (nie tylko oczy), o niektórych aspektach pisałem przy okazji pomidorów, odpowiadają też za barwę żółtka kurzego (tutaj profesjonalny artykuł na ten temat po polsku). Dodam tylko, że żółtko jaja kurzego zawiera wszystkie wymienione przez Ciebie substancje (i wiele innych, niezbędnych do powstania nowego życia). Poza witaminą C, choć niektóre źródła utrzymują, że testy wykazują obecność kwasu askorbinowego, jednak w minimalnych ilościach.Jeśli miałbym Ci cokolwiek sugerować, to zmień raczej nawyki związane z eksploatacją wzroku – używaj przyciemniania w ekranie (aby nie świecił zbyt mocno), korzystaj z monitora i telewizora przy włączonym świetle (niska różnica kontrastów mniej męczy oczy), unikaj jazdy autem w nocy. W większości przypadków u osób które mają problemy ze wzrokiem stosowanie się do tych zaleceń zmniejsza uczucie zmęczenia oczu i poprawia jakość widzenia.Odnośnie „piwnego brzucha” – to powszechna, obiegowa opinia, że powstaje w wyniku jedzenia „do piwa”, jednak fakty za głównego winowajcę „piwnego brzucha” obarczają właśnie chmiel – najwięcej fitoestrogenu jest właśnie w szyszkach chmielowych. Piwo zawiera nawet 70 mikrogramów fitoestrogenów w 100g napoju. W porównaniu, napar herbaty ma 8-12 a kawy ok 11-17 mikrogramów w 100g napoju. Chmiel jest rośliną, która w swoich szyszkach zawiera najwyższe (wśród roślin) stężenie fitoestrogenów – możesz sprawdzić, że preparaty na „powiększenie piersi” zawierają właśnie ekstrakty chmielu. Porównując z zawartością estrogenu w tabletkach antykoncepcyjnych (np. Cilag lub Diane 35) to zawierają one 35 mikrogramów w jednej dawce. Jak widać butelka piwa (500g) ma tyle ile 10 tabletek antykoncepcyjnych.Ten roślinny hormon dla mężczyzn ma o tyle groźniejsze skutki, że konkuruje on z testosteronem na tych samych receptorach komórek. W efekcie prowadzi to do obniżenia produkcji testosteronu (na szczęście odwracalnej) i feminizacji ale ma też uspakajający wpływ na organizm. Dawniej piwa nie chmielono, ponieważ zanim wynaleziono destylaty było napojem zagrzewającym do walki – dodawano więc do niego opiaty lub środki pobudzające, aby wojownicy byli bardziej agresywni. Kiedy wojny się kończyły, a żołnierze nadal mieli ochotę na piwo – dodawano innych składników skutecznie studzących ich temperament – chmiel był właśnie takim dodatkiem. Obszerny materiał na temat zawartości fitoestrogenów w pożywieniu znajduje się tutaj.Niskowęglowodanowa dieta już po pierwszych 7 dniach normalizuje nie tylko ciśnienie ale i wiele innych parametrów (lipidy, cukier, poziom OB). Poprawa samopoczucia jest tym bardziej doczuwalna im bardziej komuś dokucza syndrom metaboliczny (otyłość, insulinoodporność, nadciśnienie, kołatanie serca, przemęczenie).A jeśli chodzi o śniadanie – nie znam tańszego sposobu żywienia, przykłady podawałem wielokrotnie w komentarzach. Wiele osób lubi jajka i zajada je na śniadanie w każdej postaci – na miękko, jako jajecznica, omlety czy w majonezie, sałata lodowa z cebulą i oliwą, nasionami słonecznika i smażonym boczkiem, tuńczyk z serem żółtym. Przykładów masa, każdy może zrobić coś dla siebie, byle tylko trzymało się to reguły.
Małgosia 01-01-2013 o 4:25 OdpowiedzPanie Rafale, „zadał mi Pan bobu” z tą stewią.Od roku stosujemy stewię zamiast cukru w diecie niskowęglowodanowej, wysokotłuszczowej, córka chora na cukrzycę typu 1 zmierzyła poziom cukru po spożyciu potraw ze stewią,cukier nie rosnie (wypróbowała na bitej kremówce ze stewią).Proszę o więcej informacji o stewii, jeśli Pan posiada lub linki , ale po polsku, krucho u mnie z angielskim.cieszę się, że trafiłam na Pana stronę, poszerzam informacje,fascynuje mnie to, zwłaszcza, jeśli jest na poziomie merytorycznym.Pozdrawiam.
Rafał Mróz 01-01-2013 o 21:20 OdpowiedzPani Małgosiu, niestety nie natrafiłem w polskojęzycznej części internetu na wartościowe (niekomercyjne i odarte z marketingu) informacje na temat stewii (podobnie z ksylitolem), dlatego odesłania, które podałem dotyczą źródeł obcojęzycznych.Jak wspomniałem w powyższym komentarzu, stewia jest dobrym źródłem węglowodanów (62% suchej masy), jednak ponieważ jest 50-100 razy słodsza w porównaniu z sacharozą (cukier biały) to stosuje się go odpowiednio mniej (w zależności od smaku). Stewiozydy mają bardzo dużą odporność na temperaturę stąd można używać ich także w wypiekach (przy temp. 150 stopni zawartość stewiozydów jest nadal bliska 100%, spada dramatycznie po przekroczeniu temp. ok 170 stopni). Oznaczone są w produktach żywnościowe jako E 960.Zazwyczaj w słodzikach opartych o stewię wygląda to tak, że choć słodzika dodajemy tyle ile cukru (np jedną kostkę czy łyżeczkę) to zawartość stewiozydów jest tam minimalna (właśnie z uwagi na 50-100 razy większą „słodkość” stewii). Z podobnej przyczyny po spożyciu glikozydów stewii nie rośnie poziom cukru we krwi, dlatego zalecana jest dla diabetyków.Kiedyś udało mi się wyhodować stewię w domu (można w Internecie kupic nasiona, np. na allegro), jednak podejrzewam (bo pewności nie mam), że była mniej słodka niż ta z Egiptu.
Małgosia 02-01-2013 o 18:25 OdpowiedzDziękuję za odpowiedź.Stosowanie stewii umożliwia nam ograniczenie cukru i zachowanie słodkiego smaku potraw, co ważne szczególnie dla moich domowników płci męskiej, którzy uwielbiali słodkości przed zmiana diety na niskoweglowodanową. A w temacie odchudzania, czy słyszał Pan o metodzie dr.Simeonsa?Chętnie poznałabym pana opinię.
Rafał Mróz 04-01-2013 o 23:43 OdpowiedzOdchudzanie metodą dra Simeonsa polega na przyjmowaniu gonadotropiny kosmówkowej (hCG) – to hormon, który wytrwarza organizm kobiety ciężarnej. Nie będę się teraz rozpisywał na temat roli i funkcji tego hormonu. Twórca tej diety (lata 50 i 60 minonego wieku) sugerował, że bardzo restrykcyjna diecia, zezwalacjącej na przyjmowanie 500-800 kalorii w towarzystwie hormonu hCG (w ilości ok 200 jednostek) umożliwia szybką redukcję wagi a jednocześnie nie pozwala odczuwać wszelkich negatywnych skutków tak niskiej podaży kalorii.I rzeczywiście tak się dzieje – z tak niskimi dostawami energii przez 25-40 dni osoby powinny odczuwać symptomy wyczerpania (nawet skrajnego wyczerpania) a mimo to tryskają energią, nie cierpią na trudności w koncentracji, rozrdrażnienie czy bóle głowy i depresje. Można podejrzewać, że to dobre samopoczucie zawdzięczają właśnie hormonowi gonadotropinie. Napisałem „można podejrzewać” bo to nie jest pewne (o czym za chwilę).Wydawałoby się, że jest to złoty środek. Przeprowadzono jednak mnóstwo badań (osobiście trafiłem na kilkanaście), głównie podwójnie ślepych np tutaj i tutaj. Wyjaśnię o co chodzi z tym „podwójnie ślepym”, bo to istotne z punktu oceny jakości takich badań. Kiedy badanych dzieli na dwie grupy: kontrolną, która otrzymuje placebo (witaminy zamiast leku) oraz eksperymentalną, która dostaje lek (badany środek) a badający ich lekarze wiedzą kto należy do jakiej grupy wówczas są to badania „pojedynczo ślepe” albo „ślepe”. Jeśli dodatkowo nawet lekarze nie wiedzą kogo badają (czy osoby biorące lek czy placebo), wówczas badania są „podwójnie ślepe”. Mają one wyższą wartość, bo okazuje się, że badający lekarze łatwo sugerują się i przez to zmieniają zapis wyników.I co mówią wyniki badań? Są jednoznaczne: nie ma żadnej istotnej statystycznie różnicy w spadku wagi pomiędzy osobami stosującymi tylko restrykcyjną dietę wobec restrykcyjnej diety z hCG. Od 1975 roku amerykańska FDA wymaga na preparatach zawierających hCD (oraz w reklamach) zawarcia informacji, że hCG nie jest terapią dla osób z nadwagą i nie ma żdanego dowodu, który wskazuje że hCG zapewnia większy ubytek wagi, dystrybucję tkanki tłuszczowej czy zmniejszenia głodu albo dyskomfortu wynikającego z restrykcyjnej diety. Okazało się bowiem że nawet proklamoane przez Simeonsa zalety (brak konsekwencji diety niskokalorycznej) są kwestiami bardzo indywidualnymi osobniczo, statystycznie nie istotnymi – dlatego wcześniej napisałem „można podejrzewać”.Osobną kwestią jest „igranie z ogniem” – hormony, nawet w niewielkich ilościach potrafią kompletnie rozregulować każdy organizm a konsekwencje takiego chaosu mogą być trudne do oszacowania. Osoby, które stosują jakiekolwiek terapie hormonalne z pewnością wiedzą jak wrażliwy jest ludzki organizm na minimalne zmiany.Pomijając jej nieskuteczność i ewentualną szkodliwość problem jaki w niej widzę: choć zapewnia (przy bardzo restrykcyjnej diecie, 500kcal) szybki efekt (w 30 dni) nie gwarantuje osiągnięcia najważniejszego celu: nauczyć otyłe osoby nowych nawyków żywieniowych – nie przez określony czas, ale przez całe życie. I to z tego powodu, po okresie jej stosowania zazwyczaj występuje efekt jo-jo (w imię zasady, którą opisałem niniejszym artykule).Kilka lat temu zamierzałem poddać się tej diecie, przeczytałem nawet książkę Simeonsa (z kilkoma aspektami trudno było się w niej zgodzić mając na uwadze aktualny stan wiedzy), jednak po sprawdzeniu doniesień medycznych i wyników badań (część z nich przytoczyłem powyżej) nie podjąłem się tego.Co ciekawe, krople zawierające hCG nadal można kupić w sklepach internetowych (ok 300 zł za 30 ml buteleczki z zakraplaczem), są także leki w aptekach (ginekolodzy przepisują je na receptę), które wykorzystują ludzie dla celów odchudzania. Jednak większość osób nie zadaje sobie trudu obiektywnej analizy skuteczności tej diety dlatego „biznes się kręci”.Jeśli interesuje kogoś relacja „na żywo” od kogoś, kto stosował tę metodę polecam ten tekst (po polsku).
zuzanna 04-01-2013 o 14:47 OdpowiedzBardzo ciekawy artykuł, gratuluje, świetny :-) W wolnych chwilach przeczytam na spokojnie jeszcze dokładnie pewnie z kilka razy :-) dla zwiększenia motywacji. Mam pytanie, czy można spożywać na tej diecie siemie lniane. Mam zaparcia i boję sie że będe miała jeszcze wieksze, a siemie dobrze na mnie działa :-) Acha, jestem już parę dni, super sie czuję, tylko nie wiem czy mam się zmuszać do picia wody, jakoś mało mi się chce pić. A jaką książkę by Pan polecił na temat diety nisko-węglowodanowej?
Rafał Mróz 05-01-2013 o 0:13 OdpowiedzPani Zuzanno, może Pani stosować siemię lniane bez obaw, poza wysoką zawartością tłuszczu ma dużo kwasów tłuszczowych omega-3 (konkretnie kwasu alfa-linolenowego /ALA/).Proszę tylko je wcześniej miażdżyć – wówczas „całe dobro” będzie wyzwolone. Sam dodaję do każdej potrawy miażdżonego w moździerzu siemienia lnianego. Proszę tylko pamiętać, że w takiej postaci jest istotnym elementem odżywczym (20% białka, 40% tłuszczu i tylko 1% węglowodanów).Mogę jednak Panią zapewnić, że na tej diecie coś takiego jak zaparcia nie istnieje. Dla uspokojenia – rozwolnienia również :)Proszę pić wtedy, kiedy czuje Pani pragnienie. Nie więcej, nie mniej. Na diecie wysokotłuszczowej nie pije się dużo wody (to „dziwne” uczucie kiedy ktoś przeskakuje z węglowodanów, kiedy woda towarzyszy wszędzie, nawet przy łóżku, nocą). Woda wytwarza się podczas procesu beta-oksydacji (spalania) tłuszczu dokładnie tak samo, jak dzieje się to u wielbłądów gromadzących tłuszcz w garbach na długie wędówki po pustyni. Z resztą, doświadczy Pani tego przy najbliższym „grzechu” tzn powrocie do węgli – np. na imprezie u znajomych albo po zjedzeniu słodyczy – już po kilkunastu minutach będzie się Pani bardzo chciało pić i ten stan pragnienia będzie się utrzymywał kilka godzin.Jeśli chodzi o książki – najpierw polecałbym książkę Gary’ego Taubes’a – po to, żeby zrozumieć jak w ogóle przebiega proces tycia (i odchudzania) oraz jak oddziaływuje na ciało i ducha. Później ma Pani wybór – albo zwrócić się w prześmiewanego (niesłusznie) Dr. Kwaśniewskiego (dowolna książka) lub książkę Ewy Bednarek-Witoszek (jest lekarzem). Ta publikacja jest nieco chaotyczna dla osoby przyzwyczajonej do naukowego lub dziennikarskiego traktowania tematu, ale zawiera wiele wskazówek. Sądzę, że to będzie najlepszy początek.
Małgosia 05-01-2013 o 13:07 OdpowiedzDziękuję za odpowiedź.Właściwie potwiedził Pan moje osobiste wnioski odnośnie diety dr.Simeonsa, ja tez nie jestem zwolenniczką „kombinowania” z hormonami.Podobnie też uważam,że stosowanie dobrego modelu odżywiania (za takowy uznaję diety niskowęglowodanowe, wysokotłuszczowe) powinno się stac stylem życia, a nie chwilowym kaprysem.Ważna jest też wiedza na dany temat, dlatego pochwalam dobór lektur, które polecił Pan czytelniczce Zuzannie,myślę, że odniesie wiele korzyści z wprowadzenia rad zywieniowych tych autorów.Z lekarz Bednarek -Witoszek miałam okazję rozmawiać na wizycie w jej gabinecie po zdiagnozowaniu u mojej córki cukrzycy typu1.Bardzo miła osoba, wiele pomocnych rad.Książkę też posiadam, zgadzam sie – chaotyczna dla prostego czytelnika, ale myślę, że wynika to z ogromu wiedzy pani doktor,który chciała przekazać i nowicjuszowi po prostu „nie mieści się to w głowie”.Najlepiej ważne dle nas wiadomości od razu podkreślać, bo potem jest kłopot z odnalezieniem danej informacji.Cieszę się,że trafiłam na Pana serwis,dobrze że znajdują się osoby, które chcą podzielić sie dobrymi radami z innymi.To przeciwwaga dla wszechobecnej i nasilającej się,mam wrażenie,niechęci,wrecz nienawiści i egoizmu wśród ludzi.Ale skupmy się na pozytywach :).Pozdrawiam Pana i sympatyków bloga.
monika 05-01-2013 o 19:25 Odpowiedza co z ludzmi majacymi niedoczynnosc tarczycy? jakie zywienie stosowac ( by zrzucic pare kg) czy tez z ograniczeniem cukru ?
Rafał Mróz 06-01-2013 o 13:53 Odpowiedzmoniko, zagadnienie niedoczynności tarczycy (w ogóle kłopotów z nią) będzie przedmiotem mojego kolejnego artykułu, prawdopodobnie w okolicy marca. Jest to materiał bardzo obszerny ponieważ zamierzam w nim przedstawić kompleksowo zarówno funkcje tego narządu i hormonów T3 i T4, wpływ diety oraz przyczyny dysfunkcji wraz z wynikami badań.Pisząc teraz w skrócie: wiele może być przyczyn dysfunkcji tarczycy (podobnie jak wiele może być przyczyn np. cukrzycy) – może być np. niezależna od diety i czynników zewnętrznych (pierwotna, kiedy tarczyca jest uszkodzona) albo wtórna lub inne (trzeciorzędowe). Pomijając te najbardziej oczywiste (np, fizyczne uszkodzenie gruczołu na skutek urazu, uszkodzenia przysadki) i te na które nie mamy zbyt wielkiego wpływu (guzy) są dwa najczęstsze powody problemów z tarczycą w tle: stany zapalne które powodują reakcję autoimmunologiczną (która wzmaga stany zapalne) oraz nadmiar/niedobór jodu, przy czym ta druga przyczyna to zdecydowana mniejszosć przypadków.Dieta niskowęglowodanowa (zwłaszcza oparta o tłuszcze zwierzęce) restrykcyjnie ogranicza przyjmowanie kwasów tłuszczowych omega-6, jeśli jest oparta o tłuszcze roślinne to normalizuje proporcję omega-6 do omega-3 (z uwagi na używanie oliwy, oleju lnianego czy tłuszczu zawartego w orzechach albo awokado). Brak omega-6 oraz zdecydowana redukcja cukru w organiźmie to brak ognisk zapalnych – a to minimalizuje ryzyko występowania jakichkolwiek chorób autoimmunologicznych. Trzeba również przyznać że nadpodaż kwasów omega-6 nie jest jedyną przyczyną występowania stanów zapalnych w organiźmie, jednak w dzisiejszym modelu żywienia ludzi prawdopodobnie dominującą.Niestety, mimo, że współczesna medycyna doskonale zdaje sobie sprawę z powiązania diety z gospodarką hormonalną wielu (większość?) lekarzy „woli” leczyć choroby objawowo. Innymi słowy – skoro przy niedoczynności hormonów tarczycy jest za mało – przepisuje się syntetyczny hormon. Problem nie istnieje, dopóki ten hormon się przyjmuje. To tak, jakby każdy brał ibuprofen albo paracetamol za każdym razem, kiedy boli go palec u nogi po spacerze, zamiast zwyczajnie wyjąć kamień z buta, któr był przyczyną tego bólu.Jedyny problem, jaki widzę przymierzając się do artykułu na temat tarczycy i hormonów tarczycy to to, że obcowanie z gospodarką hormonalną jest zagadnieniem bardzo wyspecjalizowanym – zarówno od strony biochemicznej jak i fizjologicznej i boję się, czy uda mi się przedstawić ten temat w sposób czytelny i zrozumiały dla przeciętnego zjadacza chleba, który nie pije monotlenku diwodoru tylko wodę ;)
Małgosia 06-01-2013 o 20:54 OdpowiedzWszystko wskazuje na to,że w najbliższym czasie będę regularnie gościć na Pana blogu, bo znów pojawił się interesujący mnie temat -tarczyca.Tak się składa,że od lat zmagam się z chorobami autoimmunologicznymi moich dzieci w przypadku córki, to nie tylko cukrzyca typu1,o czym wspominałam w innych wypowiedziach, ale i niedoczynność tarczycy, konkretnie – choroba hashimoto.Dlatego będę wyczekiwać artykułu o tarczycy,z zainteresowaniem przeczytam.Na niedoczynność tarczycy córka zachorowała, mając 12 lat, gdy miała 21, dołączyła się cukrzyca typu1.Dopiero wtedy dowiedziłam się, że te choroby autoagresywne często współwystępują, wcześniej nikt mnie o tym nie poinformował, mam wielkie o to pretensje do endokrynologa latami prowadzącego córki, który nie uczulił mnie na ten potencjalny problem (w ogóle nie wskazywał na istotne znaczenie diety w leczeniu tych chorób).Gdybym miała wcześniej szerszą wiedzę w temacie, na pewno monitorowałabym stan zdrowia córki także pod kontem badania poziomu cukru we krwi i być może nie doszłoby do rozwoju cukrzycy, a początek choroby był naprawdę dramatyczny, wrecz zagrażający życiu córki.Tak więc zmagamy się jedocześnie z dwiema chorobami z autoagresji, a to juz niezła akrobatyka.W każdym razie dieta wysokotłuszczowa, niskowęglowodanowa sprzyja leczeniu obu chorób, wiem z przykładu córki,że stosowanie tego typu diety pomaga w leczeniu i zmniejszeniu dawek hormonów.W przypadku tarczycy córka zmniejszyła z czasem dawkę hormonów tarczycy, gdyż nastąpiła poprawa wydolności gruczołu.Tak więc Monika z powyższego komentarza może być pewna, że ograniczenie cukru będzie słuszne nie tylko dla zrzucenia paru kg, ale i dla poprawy zdrowia.Pozdrawiam.
Rafał Mróz 06-01-2013 o 22:31 OdpowiedzPani Magdo, Najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że reakcje autoimmunologiczne nie są niczym nowym. O wielu chorobach autoimmunologicznych (autoagresywnych) ludzkość wiedziała już bardzo dawno temu (starożytność) i metodami doświadczalnymi (umrze albo i nie umrze) wykryto, że ich wspólną przyczyną może być pożywienie (chodziło o choroby układu pokarmowego i ruchowego – stawy i kości). Należałoby więc oczekiwać, że jeśli u pacjenta pojawia się choć jedna choroba na tle autoagresywnym być może w organiźmie są też inne (w różnym stadium).Najpowszechniejsze przypadki, które spotkałem wśród swoich znajomych i dalszej rodziny (przypadków opisanych w Internecie nie chcę komentować bo ich nie widziałem na własne oczy) to współistniejące łuszczyce, stwardnienie rozsiane, problemy z tarczycą, zapalenie jelit i wszelkiej maści zapalenia stawów na niepłodności męskiej czy przedwczesnej menopauzie kończąc. Absolutnie nie jestem lekarzem więc diagnostyka nie była moją rolą w owych przypadkach – zwyczajnie się o nich dowiadywałem jako członek rodziny czy bliski znajomy. Jednak kiedy z czasem okazywało się, że u jednej osoby występowały 2 a nawet 3 jednoczesne choroby autoagresywne to „układanka” stała się pełna. Klasykiem jest łuszczyca, bielactwo i zapalenie stawów. Wówczas pracę ma dermatolog i reumatolog. I dietetyk ponieważ zazwyczaj pacjent ma lekką nadwagę (albo otyłość). W efekcie zaleceniem jest zrzucenie wagi (to odciąży stawy więc znikną stany zapalne) oraz maści sterydowe. Praktyka pokazuje, że maści sterydowe działają krótko (nie można stosować ich długotrwale) zaś próba zrzucenia paru kilogramów, nawet jeśli udana – nie likwiduje RZS. Co oczywiście nie przeszkadza lekarzom stosować uporczywie tej samej metody leczenia.Oczywiście przyczyn autoimmunizacji może być wiele (ludzie nie znają wszystkich), jednak doświadczenia pokazują dość jednoznacznie, że zmiana modelu żywieniowego najczęściej likwiduje przyczynę i później skutek tychże chorób.Innym, ale równie istotnym problemem jest to, że ludzie mają specyficzne podejście do leczenia. Powszechna dostępność wielu środków medycznych – leków (na receptę), leków bez recepty (tzw. OTC np. przeciwbólowe) oraz ziół sprawia, że ludzie, którzy nawet otrzymują już receptę od lekarza w związku z jakąś swoją dolegliwością (np. dostają przy zapaleniu zatok glukokortykoid, najczęściej na bazie dexamethason’u) to i tak „na zapas” jeszcze łykają leki bez recepty (np. Ibuprom Zatoki) i stosują „domowe” sposoby leczenia ziołami. I pół biedy, jeśli działanie tej całej mieszanki zaczyna się znosić (jak plus i minus). Gorzej, jeśli zaczyna się wzmacniać albo kolidować wywołując rozmaite efekty uboczne. Warto pamiętać, że zioła w odpowiednio dużej dawce to takie same leki jak te z apteki. A to, że środki przeciwbólowe są bez recepty nie znaczy, że można je przyjmować bezpiecznie w każdej ilości.Ostatnia kwestia to brak zaufania do systemu opieki zdrowotnej, który Pani poruszyła. Sam, publikując wiele swoich artykułów i komentarzy – przyczyniam się do tego, aby ten brak zaufania raczej krzewić niż go likwidować stąd ten akapit będzie raczej ambiwalentny. Bo z jednej strony pacjencie odwiedzają 2 czy 3 specjalistów (jednego na NFZ a drugiego prywatnie) i od każdego otrzymują inne zalecenia – więc przestrzegają obu, przyjmując często podwójne dawki leków w różnych preparatach. Z drugiej strony mając negatywne wrażenia (tak jak Pani w przypadku córki) każdy chce poznać opinię innego fachowca więc często chcą otrzymać diagnozę od różnych specjalistów. A i tak „dr Google” będzie mówił co innego (bądźmy szczerzy: takich blogów jak mój jest w sieci więcej – każdy nakłania do swoich racji).Ten dualizm, który tutaj opisałem chciałbym wytłumaczyć w ten sposób: lepiej jest, jeśli każdy z nas ma więcej informacji na temat stanu swojego zdrowia niż mniej. Lepiej, jeśli lekarz, do którego się udamy umie nam opisać sytuację chorobową, lepiej jest kiedy rozumiemy o czym mówi i lepiej, jeśli potrafimy zadać mu rzeczowe pytania a on na nie racjonalnie odpowiedzieć. A jeśli nie zna odpowiedzi to się do tego przyznać.Dlatego nie namawiam nikogo do tego, aby rezygnował z osiągnięć współczesnej medycyny. Publikując swoje teksty (nawet, jeśli powodują wątpliwości) namawiam każdego to tego, aby zainteresował się tym co je i tym co dzieje się w jego organiźmie. Wg mnie nie ma niczego ważniejszego w życiu człowieka – to takie „jesteś tym co jesz” w praktycznym wydaniu. Podejście „Jak chcę się napić mleka, to nie kupuję krowy, tylko idę do sklepu!” w tym przypadku przyniesie więcej szkody niż pożytku.Na koniec tego obszernego komentarza: Pani pozytywne doświadczenia związane ze stosowaniem diety wysokotłuszczowej pokazują jak wiele można uzyskać dzięki zmianie modelu żywienia. Jedna moja znajoma powiedziała: „dla zlikwidowania tej cholernej opryszczki warto!” Ja powiem coś jeszcze: większość osób, które zrezygnowało z węglowodanów (zmniejszyło ją) po pewnym czasie nie dostrzega innych kwestii, które podniosły jakość ich życia codziennego. Zapominają o nich bardzo szybko, traktując później jako rzeczy oczywiste – np. lepszą wydolność organizmu, brak zapadania na infekcje (co w zimowym okresie ma swoje atuty), brak marznięcia dłoni i stóp, poprawę wzroku i sprawności umysłu, pozytywnym nastawieniu do świata i ludzi (czasem to całkowita zmiana światopoglądu!) na regularności wypróżnień kończąc :)
Karola 06-01-2013 o 23:18 OdpowiedzArtykuł bardzo ciekaway. Również odchodzałam sie podobną dietą ale wg schematu diety south beach atkinsa co dało wynik -8kg w 2mce /pociązowe kg/. Diety dosyć podobne – a co Pan sądzi na temat ww diety
Rafał Mróz 07-01-2013 o 10:56 OdpowiedzKarola, Atkins i South Beach to różne kwestie. Atkins jest bliższy żywieniu niskowęglowodanowemu (dieta paleo, niskiego ładunku glikemicznego) zaś South Beach dra Agatstona to dieta oparta o indeks glikemiczny. Niby podobne kwestie ale jednak różnice istnieją i są znaczące. Już pisałem o indeksie i ładunku glikemicznym, tam więcej informacji. South Bach nie usuwa wszystkich źródeł cukru (np. fuktoza w owocach) a nakazuje minimalizację spożycia tłuszczy nasyconych z czym osobiście nie mogę się zgodzić z punktu widzenia biochemi tych kwasów tłuszczowych, dodatkowo (zależy od książki) nie informuje o prozaplanym oddziaływaniu kwasów omega-6 (oleje roślinne).W moim przekonaniu Atkins w tym porównaniu wychodzi dużo korzystniej – wiele osób ma problem z przestawieniem się na tłuszcz (Kwaśniewski), dlatego lepszą początkową alternatywą dla nich jest białko (np. jak w diecie paleo).
zuzanna 07-01-2013 o 2:23 OdpowiedzBardzo dziękuję za odpowiedź dotyczącą siemienia. Ja przeszłam na dietę gdyż wdał mi sie obrzęk jednej nogi, już z rok. Cała noga jest grubsza i ma inny kolor, taka bardziej zaróżowiona, a wokół kostki to już nie mówię i stopa jak „żaba” Mam problem z kolanem, po kontuzji wiele lat temu, ale lekarz powiedział że ten obrzęk nie ma nic wspólnego z kolanem, bo od kolan nogi nie puchną. Inny lekarz znowu powiedział, że może mieć zwiazek z kolanem. Poszperałam po intenecie i znalazłam osoby z tzw. słoniowacizną i dostałam szoku, że mnie to czeka. Zrobilam sobie głodówkę 10 dniową, oczywiście nóżka jak tralala, obrzęk zszedł, ale co z tego, jak wróciłam do normalnego odżywiania, i noga z powrotem napuchła. Mnie sie wydaje, że ten obrzęk się zmniejsza, jestem parę dni na diecie tłuszczowej, ale robię ją tak intuicyjnie. Uwielbiam jajka sadzone na boczku, ogolnie lubie jajka, ale na śniadanie jestem przyzwyczajona kawę gorzką i coś słodkiego do kawy. W związku ze zmianą odżywiania wymyśliłam sobie taki deser. Miksuję biały ser tłusty, dodaję do niego olej kokosowy i posypuję startą gorzką czekoladą :-) Myślę że to jest zgodne z dietą. Gdzieś tu czytałam o lodach, czyli można lody takie ze sklepu? Acha, i jeszcze czytałam gdzieś na forum o nutelli. A jeszcze chciałam zapytać o colę zero. Mam książkę z jakąś dietą, zdaje się Dukana, kiedyś sie przymierzałam do niej. I on tam zaleca, żeby sobie nie żałować jak sie ma ochotę :-) Chodzi o to, że jak np. zachce się słodkiego i napije się troche coli, to przechodzi ochota na słodkie. Tak tylko pytam lajtowo o to, bo dla mnie w tej chwili jest zdrowie tak ważne, żeby nogę wyleczyć, że sprawa lodów czy coli, to juz są głupoty, czy moge czy nie. Musiałam sobie kupić buty w dwóch rozmiarach. Bardzo się fajnie Pana czyta, Panie Rafale. Pisze Pan tak przekonywająco. Acha i jeszcze jedno. Właśnie kupiłam sobie olej kokosowy rafinowany i nierafinowany. Ten rafinowany jest dużo tańszy. Czy on jest wg Pana również dobry? Wszędzie piszą o tym że nierafinowany jest lepszy. Ale gdzieś znowu czytałam że nie prawda, bo on z kolei jest konserwowany sztucznymi dodatkami, czy coś takiego. A jeszcze zapytam czy czy mógłby Pan wyrazić swoją opinie na ten temat :-) http://www.igya.pl/przeglad-diet/ciekawostki-zywieniowe/594-krzem-si-jako-pierwiastek-ycia.html Sorki, że tak zamęczam, ale ja jestem taki napaleniec. To o krzemie również do mnie przemawia. Ale kiedyś do mnie przemawiała woda szungitowa, kupiłam sobie na allegro, zaczęłam pić i dostałam zawrotów głowy, nie wiem czy od tej wody, czy tak sie zbiegło w czasie, ale na wszelki wypadek wywaliłam ten szungit :-) Pozdrówki
Rafał Mróz 07-01-2013 o 11:47 OdpowiedzPani Zuzanno, słodkie desery – na prawdziwej diecie wysokotłuszczowej (1g węglowodanów, 1g białka i 3 lub więcej gramów tłuszczu) człowiek jakbuy „naturalnie” nie ma ochoty ani na alkohol ani na słodycze. Sugerowałbym choć przez tydzień przeskoczenie na pełną dietę niskowęglowodanową – najlepiej tłustą, Kwaśniewskiego – oto dlaczego: Obrzęk kończyn związany z utrudnionym odprowadzaniem limfy zazwyczaj powiązany jest na naszej szerokości geograficznej z problemami tarczycy. Rzeczywiście czasem przeobraża się w słoniowaciznę. Choroby tkanek łącznych i tarczycy są w większości chorobami autoimmunologicznymi a z nimi świetnie radzi sobie dieta niskowęglowodanowa. W niektórych przypadkach (np łuszczyca) już samo usunięcie cukrów oraz mąki i tłuszczów roślinnych (poza oliwą i olejem lnianym) sprawia, że choroba ustępuje.Jeśli już ma Pani ochotę na slodkie, proszę pilnować proporcji o których pisałem tutaj. Na liście składników prawie każdego produktu znajdzie Pani listę wartości odżywczych oraz ich procentowy udział w podziale na białko, tłuszcz i węglowodany – to ułatwi budowanie własnych deserów (polecam np. tiramisu z sera mascarpone).Kupione lody nie są dobrym pomysłem – najczęściej zawierają bardzo dziwne składniki (tłuszcz roślinny, syrop glukozowo-fruktozowy) – lepiej zrobić samemu choćby miks śmietanki 36 (bita śmietana) z kilkoma łyżkami rozpuszczonej i ochłodzonnej żelatyny a później pozostawić to w lodówce do stężenia. Podobnie napoje typu cola czy inne „zdrowe” soki – większość zawiera 12-15% cukru co oznacza, że 1 szklanka (250ml) zawiera 30 g cukru. Czyli 6 łyżeczek cukru! Nie znam nikogo, kto wypiłby kawę czy herbatę z taką ilością :) W coli czy soku łatwo jest ukryć taką słodycz z uwagi na obecność kwasów (np fosforowego w coli czy jabłkowego i cytrynowego w sokach).W kwestii oleju kokosowego – sugerowałbym wybór nierafinowanego, choć porównawczo wychodzi zwykły smalec a jest znacznie tańszy.I na koniec krzem. A raczej – krzemionka bo to ona jest składnikiem odżywczym. Z tego powodu polecam zawsze dwa rodzaje kaszy: gryczaną i jaglaną – obie zawierają sporo krzemu w postaci krzemionki – to dużo przyjemniejsze niż suplementacja tabletkami. Krzem jest niezbędny do tego, aby nasz organizm produkował kolagen (stąd sprawność skóry, przydatków skóry oraz ścięgien i stawów). Kasze te mają sporo węglowodanów (ok 70g w 100g suchego produktu), dlatego należy mieć to na uwadze stosując dietę niskowęglowodanową.
Małgosia 07-01-2013 o 12:17 OdpowiedzPo moich doświadczeniach w leczeniu dzieci, także doszłam do wniosku, że nie można ufać jednemu lekarzowi i latami korzystać z porad, warto skonsultować się z innymi specjalistami, bo jak w każdej dziedzinie są lepsi i gorsi fachowcy.Warto też poszerzać własną wiedzę, choćby po to, by umieć zadawać konkretne pytania, jak Pan pisze.I tu dr.Google jest pod ręką, ale trzeba tu zdrowego rozsądku i racjonalnego „filtra”.Nie kwestionuję w żaden sposób metod i osiągnięć medycyny konwencjonalnej, lubię się dodatkowo wspierać metodami tzw.naturalnymi.Od kontaktu z lekarzami ze środowiska dra Kwaśniewskiego nauczyłam się doceniac role diety w zwalczaniu przyczyn chorób i ich leczenia.W ogóle grono lekarzy „optymalnych”, to ludzie przyjaźni pacjentowi, starający się dociec przyczyn choroby, a nie leczenia objawowego.(zdejmij uciskający but, a nie bierz tabletki przeciwbólowej, jak Pan pisze).Dzięki nim zrozumiałam wiele mechanizmów powstawania chorób.Pan też w tym względzie robi dobrą robotę, choć, jak sam podkreśla, nie jest lekarzem.Ale ma pan wiedzę, to się liczy.Pozdrawiam.
Karola 07-01-2013 o 13:53 OdpowiedzOczywiście dieta była autorstwa „Arthur Agatston DIETA SOUTH BEACH”. Podziwiam Pana wiedzę która naprawdę jest bezcenna. Sama robiłam ogórki wg Pana przepisu i dowiedziałam się rzeczy o których się nie mówi ani nie pisze. Wracając do tematu jedzenia – im mniej przetworzone tym zdrowsze /porównuję do kuchni mojej babci samlec-chleb na zakwasie-kefir-czosnek-cebula/ Oczywiście nadal śledzić będę nowe artykuły Pana autorstwa. Zastanwiam się również nad zagadnieniami dotyczącymi wpływu jedzenia na ciśnienie. Koleżanka zdrowo odżywiająca się szczupłą osoba ma problemy z ciśnieniem ale tylko w „okresach świątecznych”. Wynki ok – problemu lekarz nie znalazł. Więc co – jedzenie? cukier? Możliwe ? Niemożliwe?Ciekawe są dla mie rówież zagadnienia odnośnie żywienia dzieci i właśnie jego wpływ na zachowanie (barwniki konserwanty itp.). Może kiedyś bedzie jakiś artykuł dedykowany miluśińskim. Pozdrawiam
Rafał Mróz 07-01-2013 o 14:47 OdpowiedzKarola, cukier jest bardziej szkodliwy niż wydaje się ludziom. Większość zupełnie nie bierze pod uwagę, że jest on bardzo toksyczny i szkodliwy w dużych dawkach. Świetnie o tym wiedzą np. producenci wina, dlatego dodają do niego cukru sukcesywnie – w innym wypadku zabiliby drożdże (mówimy oczywiście o winach innych niż gronowe). Z toksyczności cukru korzystają gospodynie domowe używając go do wykonywania konfitur. Za mało curku wywoła fermentację – ale za dużo skutecznie zakonserwuje owoce (nawet w tzw. sokach na zimno, bez parownika czy późniejszej pasteryzacji). Więcej o toksyczności cukru w cytowanym przeze mnie wiele razy wykładzie dra Lustiga Cukier. Gorzka prawda (niestety po angielsku). Okazuje się że cukier (węglowodany w łatwoprzyswajalnej postaci) są znacznie częściej przyczyną nadciśnienia niż dieta bogata w sól.W kwestii żywienia dzieci zalecenia są podobne jak w przypadku dorosłych, z większą ilością białka, nawet do ukończenia 25 roku życia. To w dużej mierze zależy od cech osobniczo indywidualnych – temat jest jednak tak szeroki, że nie sposób go ująć w jednym komentarzu czy artykule. Wobec konserwantów czy barwników zdanie mam konserwatywne :) Unikać tego co nie jest spotykane naturalnie. A ponad wszystko – unikać tego, co sugeruje nam dzisiejszy marketing na „zdrowe śniadanie” dla dzieci: czyli płatki z mlekiem oraz jogurty. To prosta droga do alergii, chorób immunologicznych, obniżenia odporności, stanów zapalnych, kataru siennego na celiaklii kończąc.
Aga 07-01-2013 o 16:22 OdpowiedzPanie Rafale, dziekuje za dzielenie sie tymi wszystkimi informacjami. Mam kilka pytan, ale przed tym jesli mozna krotko naswietle moj problem. U mnie problem wagi jest powiazany z problemami zdrowotnymi, wiec tak jak inni szukam i przyczyn, i wlasciwej diety. Waga – zawsze bylam szczupla od 48 do 52 kg ale odkad przeprowadzilam sie do UK 8 lat temu przytylam 10kg! Tutaj wykryto u mnie niedoczynnosc tarczycy wiec jestem na thyroxynie 100 mg do konca zycia. Wraz z tarczyca pojawily sie inne skutki (uboczne?) – wiec wlasnie przyrost wagi, depresja, ciagle zmeczenie, zaburzenia hormonalne, problemy ze snem itp. Ostatnio poddalam sie w kraju badaniu obertonem (czy czyms na podobnej zasadzie) ktore wykrylo u mnie pasozyty w calym niemal organizmie i grzybice uogolniona. Szukam metody i diety, ktora pomoglaby mi powrocic do zdrowia a przynajmniej lepszego samopoczucia. Unikam zywnosci przetworzonej (a prosze mi wierzyc ze to bardzo trudne tutaj) odstawilam cukier i slodycze ale wciaz jadam weglowodany (jablka, ziemniaki, czasem pieczywo, ryz, makaron) wiec nie wiem czy tak naprawde cos mi to daje? Zaczelam uzywac wody krzemowej i przymierzam sie do jakiejs terapii antypasozytowej. Przyznaje, ze Pana koncepcja diety wysokotluszczowej brzmi przekonujaca, ale mam 2 pytania: Nigdy nie lubilam tlustego miesa, odzynam kazdy tluszczy i zylke z szynki. Czy to nie bedzie przeszkoda w stosowaniu diety? I co z nabialem? Odkad zaczelam czytac o zdrowym odzywianiu (niekoniecznie tym mainstreamowym) wszedzie czytam , ze mleko i przetwory sa szkodliwe i powinno sie je calkowicie wyeliminowac. Co Pan o tym mysli? Pozdrawiam i zycze zdrowia :)
Rafał Mróz 07-01-2013 o 22:03 OdpowiedzPani Agnieszko, doskonale zdaję sobie sprawę, jak bardzo trudno o dobre jakościowo jedzenie w tzw. Europie Zachodniej. Nie bez powodu „Unia” widzi w Polsce duży spichlerz zdrowego i ekologicznego (w porównaniu z unijnym) jedzenia. Sam byłem kiedyś bardzo zdziwiony, kiedy zobaczyłem że „na Wyspach” nie można kupić zwykłej mąki – wszystkie są już z rozmaitymi dodatkami i polepszaczami. Z kolei zszokowały mnie lekko bonety z gotowymi daniami – kiedy w Polsce były tylko pierogi i krokiety – tam widziałem w zasadzie wszystko do woboru i koloru, z upieczoną w całości kaczką (do odgrzania) włącznie.Być może kłopoty z tarczycą tam się tylko nasiliły. Niezależnie od tego tarczyca (podobnie jak cukrzyca) to klasyczny i książkowy przykład choroby autoagresywnej wywołanej nadmiarem węglowodanów. Jak już pisałem w komentarzach – dieta niskowęglowodanowa i wysokotłuszczowa świetnie sobie radzi z problemami wywołanymi przez niedobór/nadprodukcję hormonów tarczycy (wyjątkiem są uszkodzenia narządu, tego niestety nie da się już odbudować). Dodatkowe objawy które Pani wymieniła są istotnie niejako skutkami ubocznymi czy też towarzyszącymi kłopotom z tarczycą.Grzybica (zwłaszcza Candida) jest bardzo czytelnym objawem tego, że w diecie znajduje się zdecydowanie za dużo węglowodanów, zwłaszcza tych prostych. Również pasożyty mają ułatwiony dostęp ponieważ większość kontaktu ze środowiskiem u ludzi odbywa się przez… przewód pokarmowy (a nie skórę, jak można myśleć – jego powierzchnia to ok 400 m kw! – skóra i płuca to zaledwie kilkanaście metrów kw.). Kiepskie składniki budulcowe (białko pochodzenia roślinnego, węglowodany, kwasy tłuszczowe omega-6 /z olejów roślinnych/) sprawiają, że szczelność błon komórkowych jest niska więc przenikanie pasożytów przez jelita to w zasadzie naturalna konsekwencja.Niestety węglowodany to węglowodany. To, że niektóre z nich mają niski ładunek glikemiczny (np w postaci kaszy) to tylko zmienia czas wyzwalania się glukozy do krwi. Dobrze, jeśli żywność ma niski indeks i ładunek glikemiczny niż wysoki (makaron, chleb, słodkie owoce).Rzeczywiście jest tak, że mleko (zwłaszcza to „przemysłowe”) to jedna wielka zupa cmentarna ze zbiorowiskiem zabitych bakterii. W Pani miejscu kupno tzw „raw milk” to prawie niemożliwość. Większość mleka pochodzi z przemysłowego udoju więc jego jakość też jest raczej mierna. Ale pomijając to – podstawowym problemem jest nadmierna podaż produktów pochodzących od słodkiego mleka – najczęściej jest to mleko z płatkami lub „komercyjne” słodkie jogurty i kefiry. Produkty pochodzące z fermentowanego mleka, sery żółte, masło, kwaśna śmietana są produktami w miarę bezpiecznymi (im więcej mają tłuszczu tym lepiej, mniejsze ryzyko alergii na białka). Tutaj szerzej opisuję kwestię mleka.Można stosować dietę niskowęglowodanową i wysokotłuszczową bez tłuszczu zwierzęcego aczkolwiek będzie to bardziej skomplikowane a przy tym nieco bardziej kłopotliwe dla organizmu. I zwyczajnie droższe.W takim wypadku sugerowałbym korzystanie z nierafinowanego oleju lnianego, kokosowego, oliwy z oliwek (extra vergine, najlepiej z oznaczonym wskaźnikiem delta k /mały trójkąt i literka k <= 0,01/), smażenie na oliwie pomace, jajka na maśle /ghee/. Inne dobre źródła tłuszczu to awokado, orzechy i tłuste ryby morskie. Również tłusta śmietana kremówka (30-36 procent), tłuste sery żółte > 40% tłuszczu.Niskowęglowodanowy i wysokotłuszczowy sposób żywienia sprawi, że poprawią się wyniki związane z tarczycą (TSH, T4, T3), zmniejszy się waga oraz ustąpią wymienione przez Panią objawy.Z uwagi na miejsce, w którym Pani mieszka być może łatwiej będzie trafić na zwolenników tzw. paleo diet lub diety Atkinsa. Nie są to diety wysokotłuszczowe ale wysokobiałkowe ale przestrzegają dość rygorystycznie niskich ilości węglowodanów i często już tylko to daje zbawienne efekty.
Małgosia 08-01-2013 o 14:43 OdpowiedzDla Karoli: wartościowa stronka o zdrowym żywieniu dzieci w duchu diety niskowęglowodanowej, wysokotłuszczowej to jedzinaczej.pl. Pozdrawiam :)
Rafał Mróz 19-01-2013 o 19:53 OdpowiedzKrzysztofie, niestety, miód nie jest najzdrowszym wyborem, choć wydaje się być zdecydowanie lepszy niż cukier czy nie daj Boże czysta fruktoza albo syrop glukozowo-fruktozowy.Miód zawiera ponad 80% węglowodanów (w postaci różnych cukrów), jest w nim także trochę potasu i to w zasadzie tyle. Ale to analiza pierwiastkowa, która nie obejmuje różnych innych, bardziej skomplikowanych związków obecnych w miodzie np przeciwulteniaczy czy produktów fermentacji miodu czy żyjącej na nim flory bakteryjnej (to bardzo niewielkie ilości, ale wiele z nich ma pozytywne działanie na organizm człowieka). Faktem jest natomiast, że lepsze „prozdrowotne” oddziaływanie ma mleczko pszczele lub propolis (oraz kit pszczeli i pyłek kwiatowy).
Paweł 19-01-2013 o 0:44 OdpowiedzWitam,otóż od jakiegoś czasu interesuję się tematyką zdrowego odżywiania (na skutek uprawianego sportu) i przeglądając wiele portali natrafiłem również tutaj. Osobiście lubię podejście ścisłe oraz naukowe, które jak widzę Pan także sobie ceni i to zdecydowanie wyróżnia Pana portal spośród innych. Przyznam, iż na razie nie mam jeszcze w pełni skrystalizowanego poglądu na dietę i cały czas jestem na etapie powiększania wiedzy. Powyższy artykuł jest bardzo konkretny i uważam, że wymaga jeszcze ode mnie przemyślenia, natomiast póki co byłbym wdzięczny, gdyby Pan mógł napisać coś więcej o ciekawych i często budzących dyskusje kwestiach.1) Najpierw terminologiczna kwestia, co prawda drobiazg, jednak czasami powodujący u mnie wątpliwości. Otóż, używa Pan terminów węglowodany oraz cukry. Jak Pan je definiuje? Wg mojej wiedzy albo obydwa słowa uznaje się za synonimy, albo czasami można się spotkać z określeniem cukry tylko na monosacharydy oraz disacharydy. Z artykułu wynika, iż żadna z tych definicji nie pasuje do Pana użycia tego słowa.2) Pisze Pan: „Wcale nie to, że się przejada, ani to że nie uprawia żadnych aktywności sportowych. Większość osób otyłych je niewiele, często nawet głoduje (zapytaj, jeśli takie znasz), a mimo to tyje.” Co niejednokrotnie sam zaobserwowałem i uważam to za niesamowite zjawisko. Wie Pan jak to jest możliwe? Jakie procesy za to odpowiadają? Jeśli osoba nie je lub je bardzo mało (w szczególności węglowodanów) to poziom glukozy we krwi powinien być niski, zatem zgodnie z tym co Pan pisze powinien być uwalniany glukagon, przez co organizm pobierałby energię z tłuszczu. Teoria pasuje, zatem czemu tak się nie dzieje? Intuicyjnie jestem to w stanie sobie wytłumaczyć, iż organizm na skutek ewolucji szykuje się na głód, przez co staje się oszczędny, jednak mimo wszystko energię zużywa i skądś ją musi czerpać. Pytanie skąd? I jak?3) Pisze Pan iż człowiek powinien spożywać dziennie 1g białka na 1kg masy ciała. Czy nie uważa Pan tej wielkości za dość małą? Czy jest jakieś badanie, które mówi, iż większa ilość białka byłaby dla przeciętnego człowieka niezdrowa? Przykładowo 1g węglowodanów, 2g białka, 3g tłuszczy.Z góry dziękuję za odpowiedzi i pozdrawiam, Paweł
Rafał Mróz 19-01-2013 o 22:39 OdpowiedzPanie Pawle, dziękuję za rzeczowy komentarz z istotnie ciekawymi pytaniami. Swoje odpowiedzi pokaże w referencji do punktów, przez co będą mam nadzieję czytelniejsze.ad 1. Węglowodany to inaczej cukry. To pojęcia zamienne, inna nazwa to również sacharydy (czy rzadziej cukrowce). Korzystam z tych określeń zamiennie, bo wielu ludziom dziwnie brzmiałoby określenie akloholu jako „cukru” (a alkohol jest węglowodanem, choć dość specyficznym), szerzej pisałem o tym w tekście o pustych kaloriach. Nauka podzieliła cukry na kilka grup – cukry proste (monosacharydy), cukry złożone (oligosacharydy np. disacharydy) oraz wielocukry (polisacharydy). Poza alkoholem także błonnik pokarmowy jest węglowodanem, choć niestrawnym dla człowieka (składa się głównie z celulozy).W moich artykułach czasem używam nazwy „cukier” w zwyczajowym znaczeniu. Przykładowo, na opakowaniach znajduje się tabela (mam na myśli choćby GDA), która rozbija składniki produktu na trzy kategorie: białko, tłuszcz i węglowodany. W zależności od produktu podaje się dodatkowo rozbicie tłuszczu na nasycone, jednonienasycone i wielonienasycone (czasem nawet na omega-3, -6, -9) oraz węglowodany na cukier i błonnik. Stąd w zdaniu „Twój nawyk żywieniowy (czyli codzienny, zwykły sposób odżywiania) skoro jestem, to znaczy że jest też glukoza więc pakujemy magazyny (co nie jest prawdą – glukozy nie ma). W efekcie człowiek odczuwa głód (zazwyczaj wilczy głód, jeśli się powstrzymuje od jedzenia) i kiedy w końcu coś zjada, większość trafia (dzięki insulinie) do tkanki tłuszczowej a nie do spalania w komórkach.A że je to co zazwyczaj (węglowodany) ponownie wzrasta poziom insuliny. Ponieważ odżywiają się „szybkimi” węglowodanami (mąka, cukier) ich szlaki metaboliczne są zoptymalizowane pod uzyskiwanie energii (w tym wypadku jej źródłem jest glukoza) z węgli. Objawia się to np. przez taką „optymalizację” układu trawiennego i soków trawiennych aby szybko uzyskiwać glukozę. Gdyby chciał to Pan sprawdzić w sposób najbardziej widowiskowy, proszę po tajemnie podać weganowi mięso (co – jestem pewien – się nie uda). Reakcja jego organizmu już po kilku minutach będzie niemal natychmiastowa. Podobnie, jak „czystemu” mięsożercy poda Pan tofu czy mleko sojowe. Sensacje żołądkowe doprowadzą go do ubikacji kilka razy w ciągu doby.Nasz organizm nie wyewoluował na tyle, aby pozyskiwać większość energii z „szybkich” węglowodanów np cukru czy mąki. Te produkty znamy raptem od 10 tysięcy lat, co jest dla ewolucji zdecydowanie za krótkim okresem, aby dostosować nasz metabolizm i organizm do takiego pożywienia. Wobec 5-4,5 milionów lat historii człowieka czy 2,5 mln lat od czasu kiedy homo erectus potrafił niecić ogień, 10 tysięcy lat (to raptem 200-300 pokoleń) nie jest nawet procentem czasu. Wcześniej, prowadząc tryb życia łowcy-zbieracza nie miał zbyt wiele możliwości do zaspokajania swojego apetytu za pomocą węglowodanów.Organizm nie staje się oszczędny, gdy szykuje się na głód (głód nie jest sytuacją planowaną więc nie można się na niego przygotować z punktu widzenia fizjologicznego tak samo jak nie można się napić, najeść czy wyspać na zapas). To działa trochę inaczej: z powodu braku wystarczającej ilości pożywienia organizm „przestawia” metabolizm na pozyskiwanie energii z wewnętrznych zasobów (np. glikogen w mięśniach, trójglicerydy z tkanki tłuszczowej czy w ostateczności poprzez atrofię własnych mięśni). Jeśli glukagon nie może działać bo w krwioobiegu znajduje się insulina (w wyniku odporności a nie zjedzonego posiłkU) wówczas może dochodzić do sytuacji śmierci głodowej (z wycieńczenia) osoby, która jest otyła więc ma spory zapas kalorii. Badań na ludziach nie prowadzono (z przyczyn oczywistych, choć kto wie czy nie było ich w obozach koncentracyjnych) ale już na szczurach tak (szczury Zuckera). Niestety stopień zmniejszania się insulinoodporności jest zmienny osobniczo, co sprawia, że u jednego może on trwać tydzień, u innego rok.ad 3. Spotkałem różne proporcje. Niektóre bardzo restrykcyjne diety (różne wersje diety paleo) całkowicie zakazują węglowodanów, inne mówią o stałej ilośći 50g, Atkins czy Taubes sugerowali, że dieta zbliżona do czasów paleolitu naturalnie wyznacza próg 1g (w zależności od autora 1-2g) węglowodanów na 1kg należnej masy ciała ponieważ węglowodany te miały niski indeks i ładunek glikemiczny, dodatkowo proporcja wysiłku do kaloryczności przemawiała za mięsem. Kwaśniewski czy Pomarenko wychodzili z założenia, że naturalnym stanem organizmu jest ketoza, a to jej zaistnienia ilość węglowodanów musi być niska – i ja także podzielam ten pogląd. Jednak – żeby być absolutnie szczerym, muszę zwrócić uwagę na fakt, że proporcje poszczególnych składników mogą (i z pewnością ma to miejsce) się istotnie róźnić osobniczo. Różnice te mogą wynikać choćby ze stanu zdrowia (rekonwalescencja wymaga większej ilości białka) czy wykonywanej pracy (sprinter potrzebuje więcej glukozy niż maratończyk). Zagadnienie żywienia się wyłącznie mięsem świetnie obrazuje ten test kliniczny, szczególnie polecam 11 punktów podsumowania testu z wynikami.Zbyt duża ilość białka może powodować biegunki (6 punkt z wyników testu wyżej wspomnianego), poza tym białko w nadmiarze przetwarzane jest na glukozę w procesie glukoneogenezy i tak jak inna glukoza trafia do spalania albo do magazynu mięśni i wątroby albo jest przerabiana na trójglicerydy i magazynowana w tkance tłuszczowej. Pomijam kwestię optymalizacji energetycznej – czysto białkowa dieta będzie bardziej „kosztowna” z punktu widzenia metabolizmu niż białkowo tłuszczowa. Białko powinno być w organiźmie wykorzystywane wyłącznie do budowy nowych komórek i odnawiania starych, zużytych. Nic poza tym. To dlatego wielu kulturystów pije surowe kurze białko bo ono dość szybko umożliwia przyrost mięśni. Energię mają dostarczać kwasy tłuszczowe maksymalnie „naładowane” wodorem – więc nasycone.Żeby do lepiej zobrazować użyję porównania – wodór jest w naturze najlepszym źródłem energii. Jeśli chcemy wysłać człowieka na Księżyc, to prędzej użyjemy wodoru niż węgla. W wyniku spalania wodoru powstaje woda (dlatego ludziom na low-carb nie chce się pić), w przypadku węglowodanów dysponujemy węglem który także daje energię tyle że cieplną. A w efekcie jego spalania powstaje kłopotliwy dwutlenek węgla.Obecny stan wiedzy (ale trwający już kilkadziesiąt lat, jeśli zaś weźmiemy pod uwagę osiągnięcia austriackich i niemieckich biochemików z 19 wieku to mamy już prawie 200 lat) nie uznaje węglowodanów jako niezbędnego składnika odżywczego (są nim tylko białka i tłuszcze bo to one budują komórki).
Paweł 23-01-2013 o 1:24 OdpowiedzPrzede wszystkim bardzo dziękuję za szeroką odpowiedź.ad 1. Zatem wszystko jasne z tymi dwoma słowami. Kiedyś sam się zastanawiałem o co chodzi producentom, gdy piszą na produktach „węglowodany [tu liczba], w tym [liczba] stanowią cukry”. Teraz już wiem: ) Natomiast co do alkoholu to czy jest Pan pewien? Węglowodany definiuje się jako związki, które składają się w odpowiednich proporcjach z wodoru, węgla i tlenu (przy czym są wyjątki od owych proporcji podanych w postaci wzoru empirycznego). Alkohol składem nie przypomina tego wzoru… Przeszukałem również internet i nie znalazłem źródła, które by tak twierdziło. Czy Pan może takie posiada? Innymi argumentami żeby rozdzielić te substancje jest np. fakt, iż fermentacja alkoholowa zamienia węglowodany w alkohole (czyli inne substancje) lub że każdy z produktów daje inną ilość energii. Niepraktyczną implikacją połączenia byłoby, iż nie mógłby Pan już pisać jedną liczbą ile energii dają węglowodany, bo nie byłoby to jednoznaczne: )ad 2. No tak, gdy jest insulinoodporność to nawet pomimo braku glukozy wciąż utrzymuje się we krwi insulina i tłuszczu nie będzie ubywać. Zatem gdyby ktoś nie miał insulinoodporności i zaczął się częściowo głodzić to będzie praktycznie pewne, iż zacznie chudnąć?A propos podanego przez Pana przykładu kiedyś byłem świadkiem, jak osoba będąca wegetarianinem, zdecydowała się przestać nim być. Myśli Pan, iż tak „efektownie” dana osoba uzyskała glukozę? Moją pierwszą myślą wtedy było, iż po prostu na jakiś czas przez niejedzenie mięsa „oduczyła” się go trawić i nic nie zostało strawione tylko przeleciało…To bardzo ciekawe co Pan pisze o śmierci głodowej osoby otyłej. Przyznam, że nigdy wcześniej o tym nie słyszałem. Czy zna Pan może taki przypadek czy bardziej jest to wniosek jako analogia do szczurów?ad 3. Sam jakiś czas temu miałem dietę najbardziej powszechną w obecnych czasach czyli w zasadzie brak diety i jedzenie tego co się chce (co wiadomo jak się kończy – dużo węglowodanów). Gdy zacząłem więcej ćwiczyć na siłowni to zacząłem również trochę czytać o diecie i stopniowo zmniejszałem liczbę węglowodanów (myśli Pan, że dobrym pomysłem jest tak radykalne przejście jak np. z 4g węglowodanów na 3g tłuszczy z dnia na dzień?). Obecnie moja dieta najbardziej przypomina dietę paleo (co mi dało 8cm w pasie mniej – i już więcej nie chcę zrzucać wagi), jednak trochę się różni – przede wszystkim o nabiał, nieco więcej węglowodanów oraz nie jest tak ścisła. Mnie do diety paleo najbardziej przekonuje argument, iż wiele tysięcy lat nasi przodkowie się tak odżywiali (co de facto nie jest aż takie pewne…). Analiza biochemiczna procesów jest bardzo ciekawa, jednak uwzględniając złożoność procesów w naszych organizmach łatwo można coś przeoczyć. Nawet znając wyśmienicie wpływ składników X, Y oraz Z, często okazuje się, że jedząc razem X oraz Z, szczególnie po Y i w innych warunkach, dają zupełnie inny efekt… Stąd podchodzę do tego ostrożnie.Spytałem Pana o proporcje, gdyż pomimo, że obecnie planuję zwiększyć ilość tłuszczy w diecie to skłaniam się ku temu żeby białko zostawić jak jest. Obecnie trenuję sport walki (treningi 3 razy w tygodniu po około 1,5 – 2h) i chciałbym zwiększyć masę mięśniową. Z tego powodu też pozostaje pytanie o węglowodany, Pan napisał: „sprinter potrzebuje więcej glukozy niż maratończyk” – jak rozumiem tutaj chodzi o fakt, iż sprint jest wysiłkiem beztlenowym, a w nim organizm czerpie energię z właśnie węglowodanów, czy tak? Moje treningi, a przynajmniej same sparingi, przypuszczalnie również są w pewnej części beztlenowe i stąd skłaniam się ku 1,5g węglowodanów. Reasumując planuje dla siebie na 1kg masy ciała: węglowodany: 1,5g, białko: 2g, tłuszcze: 3g. Myśli Pan, że w moim przypadku takie coś ma sens? Pozostaje jeszcze wybór produktów: ) Już dawno odrzuciłem wszelkie przetworzone czyli np. chleb, płatki, ciasta itp. Teraz jeszcze coś bardziej tłuszczowego dodam. I może odejmę trochę nabiału, bo widzę, że Pan go mniej lub bardziej, ale jednak odradza.Ale najpierw jeszcze doczytam Pana resztę artykułów (na razie przeczytałem o wątrobie i pustych kaloriach – bardzo fajne ujęcie tematu, którego wiele osób bardzo nie rozumie) wraz z odnośnikami i komentarzami, oraz porównam je z tezami osób, które nie są zwolennikami diet wysokotłuszczowych. Ciekawe czy poza sloganami będą jakieś merytoryczne kontrargumenty: ) Bo to co Pan pisze ma dla mnie sens i tworzy całość. Też kusi mnie doczytać więcej o biochemii i móc nieco więcej samemu analizować…Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam, Paweł
Rafał Mróz 24-01-2013 o 17:56 OdpowiedzAlkohol (etylowy, choć co do zasady będzie to tyczyć się całej grupy) jest uważany za węglowodan. Niektórzy naukowcy używają określenia „zmodyfikowany węglowodan”. Wszystko rozbija się o definicję. Węglowodany są to związki organicze, składające się z węgla, wodoru i tlenu w których zazwyczaj proporcja wodór:tlen wynosi 2:1 (tak jak w wodzie). Niestety, istnieją pewne wyjątki np kwasy uronowe albo tzw. deoksycukry, np. L-ramnoza C6H12O5 w których ta proporcja nie jest zachowana).Jeśli teraz spojrzymy na etanol (C2H5OH) zauważymy, że istotnie składa się on tylko z tych trzech pierwiastków i istotnie, także i tutaj proporcja wodoru do tlenu nie jest zachowana.Żeby było ciekawiej, z biochemicznego punktu widzenia alkohol ma metabolizm bliższy tłuszczom (tak jak np. glicerol, który też jest alkoholem) niż węglowodanom czy białkom co w tym kontekście (a swoje artykuły piszę właśnie wokół biochemi i fizjologii) nie pozwala traktować go jak węglowodanu.Oczywiście z punktu widzenia medycznego czy kulinarnego można wnioskować, że to dwie różne substancje.Fakt owej „modyfikacji” sprawia, że alkohol (jak i wspomniane deoksycukry) dają inną ilość energii niż typowy przedstawiciel węglowodanów np. glukoza.Niestety, z tym głodzeniem to różnie bywa. Choć biochemia jest nauką ścisłą, to fizjologia już nie. Reakcje osobnicze są bardzo różne ponieważ stan każdego organizmu (oraz czynniki zewnętrzne) nie są nigdy identyczne (nawet u bliźniąt jednojajowych trudno o taką „jedność”). W efekcje jedna osoba może na głodówce tracić nadmiar tłuszczu szybciej, inna wolniej choć niewątpliwe jest, że energia w tym czasie pozyskiwana jest właśnie z trójglicerydów zmagazynowanych w tkance tłuszczowej.W przypadku nagłego „switcha” na inny sposób żywienia (tzw inny nawyk żywieniowy) zawsze „coś” się dzieje. Najłatwiej można to zaobserwować, kiedy jedziemy na wakacje w miejsce, gdzie nasze „typowe” jedzenie jest niedostępne i musimy odżywiać się inaczej. Organizm zawsze jakoś reakuje – mniej lub bardziej spektakularnie. Jeśli weźmiemy wegana, który nagle postanawia dołączyć do diety mleko albo jaja okazuje się, że zanim jego organizm na nowo „zbuduje” szlaki metaboliczne do trawienia białek lub tłuszczy zwierzęcych mija trochę czasu (wówczas tworzą się odpowiednie enzymy w wystarczających ilościach). Zanim to nastąpi, zarówno sama osoba odczuje pewien dyskomfort trawienny jak również organizm nie będzie mógł efektywnie trawić tych dołączonych produktów.Przykładów na śmierć głodową otyłych nie przytoczę, choć sam jej mechanizm nie jest tajemniczy co opisałem. Nie przytoczę ich dlatego, że nie ma badań (z przyczyn oczywistych), które mogłyby to potwierdzić. Kiedyś próbowałem wyszukać choćby obserwacje naukowe dokonywane na więźniach obozów koncentracyjnych (na Dalekim Wschodzie, ZSRR czy podczas IIWŚ) jednak kilka źródeł, które znalazłem wydatnie informowały, ze powoływanie się na takie obserwacje jest nieetyczne to też ich nie cytowano.Dla jasności – nie jest też tak, że to co działa u innych ssaków (nawet naczelnych) identycznie zadziała u ludzi. Ale jak wspomniałem, pewne procesy od strony biochemicznej są tożsame i przewidywalne w skutkach (np. proces odwodnienia działa praktycznie identycznie u wszystkich zwierząt, podobnie proces zatrucia metalami ciężkimi czy stłuszczenie wątroby).Radykalna zmiana diety nie jest specjalnie dobra. Wszystkie rewolucje mają jakieś negatywne konsekwencje, choć nie są to konsekwencje nie do zniesienia albo takie, które rodziłyby negatywne skutki dla zdrowia (mam na myśli przypadek przechodzenia z diety wysokowęglowodanowej do niskowęglowodanowej). Dobrze jest stopniowo (dzien po dniu) zmieniać proporcje w pożywieniu sukcesywnie zmierzając do wytyczonej proporcji.Dieta Paleo jest dobrym wyjściem, ja sam w zasadzie w rytm pór roku balansuję pomiędzy dietą wysokotłuszczową (w lecie) a wysokobiałkową (w zimie). Może w przypadku tego białka nie są to jakieś ekstrema, ale jednak rzeczywiście jem wtedy więcej białka. Zaś co do składu diety naszych pra-przodków jest coraz więcej pewników ponieważ mamy doskonalsze przyrządy umożliwiające badanie pozostałości (szkieletu, narzędzi, siedlisk). Nie jest moim celem sprzeczanie się, czy człowiek był/jest z natury roślinożerny tak jak chcą tego wegetarianie powołując się choćby na posiadanie zębów trzonowych czy mięsożercą jak chce druga strona sporu, powołując się z kolei na posiadanie kłów.Wg mnie jesteśmy wszystkożercami a to natura (choćby w postaci środowiska) umożliwa nam pozyskiwanie energii z mniej lub bardziej wydajnych zasobów. Dzięki temu mogliśmy skolonizować całą ziemię i przeżyć w miejscach, gdzie nie ma roślin (koło podbiegunowe) albo żywić się tym, co znaleźliśmy w lesie, kiedy nie mieliśmy możliwości na polowanie (zasada redukcji ryzyka: skoro nie muszę polować na mamuta bo mam wokół siedliska pełno owoców, to mniej ryzykuję /i mniej energii wydatkuję/ zbierając owoce).W Pana przypadku, większa ilość białka jest wskazana, podobnie jak większa ilość mikroelementów (choćby z powodu utrzymania równowagi elektrolitycznej podczas wysiłku). Sugerowałbym pozyskiwanie białka z jaj (całych) ponieważ znajduje się tam komplet aminokwasów a organizm będzie pobierał te, które są mu niezbędne (pozostałe przerabiając na glukozę lub dalej na trójglicerydy).Jeśli zachowa Pan obową dawkę węglowodanów poniżej 70 gramów, organizm będzie w stanie ketozy co wpłynie zarówno na jakość pracy mózgu jak i na Pana samopoczucie ogólne. Oczywiście w takim wypadku ilość glukozy skumulowanej w mięśniach będzie mniejsza więc w przypadku spalania beztlenowego (glikolizy) będzie Pan miał mniejszą wydolność. O ile się nie mylę, w przypadku sportów walki oddech jest jedną z najważniejszych rzeczy, którą zazwyczaj ćwiczy się osobno, czasem bardzo długo – więc nie obawiałbym się o to, że będzie dochodzić do spalania beztlenowego. Ale mogę się mylić, bo jak wspomniałem, biochemia choć ścisła – z nieścisłą fizjologią daje zupełnie różne wyniki. Korzyścią diety niskowęglowodanowej (każdej) jest to, że człowiek „uczy” się słuchać swojego działa – i dzieje się to zupełnie naturalnie, często nawet podświadomie. Nazywam to „odzyskiwaniem słuchu” po oszołomieniu węglami. Dzięki temu „odzyskanemu słuchowi” może Pan samodzielnie sprawdzić jaka dla Pana jest optymalna ilość węgli/białka i jak się Pan wówczas czuje. Zachęcam do prowadzenia rejestru z uwagami (tak jak to robią np. osoby z alergiami).Jeśli chodzi o odradzanie jakichś produktów to raczej sugeruje ich rotowanie – np wprowadzanie do diety raz lub dwa razy w tygodniu. Wówczas łatwiej o wyłapanie ewentualnych problemów.Cieszę się, że moje artykuły były i są dla Pana inspirujące i mam nadzieję, że będzie się Pan dzielił ze mną w komentarzach Pana uwagami, jeśli takie się Panu nasuną po lekturze innych (np. „opozycyjnych” wobec mnie) źródeł.
Adramel 30-01-2013 o 16:16 OdpowiedzPaweł, jeżeli chcesz robić mase mięśniową i równocześnie 3x w tygodniu chodzić na SW to zapomnij. Organizm nie podała takiemu wysiłkowi. Jeśli celem jest masa to 3x FBW i max 1x SW. Proporcje BTW jakie proponujesz są nieodpowiedni. Jak już ci pisał autor bloga, nadmiar białka zamieni się w cukier w kosztownym energetycznie procesie. 1.5g białka na kg _beztłuszczowej_ masy ciała jest ilością optymalną. Pamiętaj że każda kaloria z białka potrzebuje 4-5 kalorii z innych źródeł (TW).Napisze jeszcze pare słów na temat diety z HCG. HCG działa inaczej na kobiety inaczej na mężczyzn. Dla kobiet informuje organizm że jest w ciąży i trzeba dostarczyć energii do rozwoju płodu. Stąd mimo mocnych restrykcji kalorycznych organizm oszczędza białka i bierze energie z tkanki tłuszczowej. Mężczyźni nie mogą być w ciąży. Dla nas HCG jest odpowiednikiem hormonu LH który oddziałuje na jądra by produkowały testosteron. Większa produkcja testosteronu to równocześnie większa aromataza – czyli zamiana testa na estrogeny – by przywrócić homeostazę. Po odstawieniu poziom testosteronu szybko opada, ale niestety estrogen mają dłuższy czas półtrwania. W efekcie po paru dniach poziom teścia jest niski, ale estrogenów nadal wysoki. Wysoki poziom estrogenów powoduje działanie odwrotnego stężenia zwrotnego i zahamowanie produkcji testosteronu przez jądra by uniemożliwić jego aromatyzacje do estrogenów. A estrogeny promują odkładanie fatu w komórkach tłuszczowych. Niski poziom teścia obniża mocno samopoczucie i libido. Jednym słowem tragedia. Dla facetów (nie będących na cyklu sterydowym lub po) to same problemy. HCG wraz z inhibtorami aromatazy i/lub SERMami nadaje się na odblok po koksie.
Rafał Mróz 30-01-2013 o 20:14 OdpowiedzAdramel, dziękuję Ci za merytoryczną pomoc dla Pawła (i innych zainteresowanych). Ja sam nie specjalnie się interesuję (specjalizuję?) w tematach budowy masy i siłowni a Twój głos zdaje się być głosem praktyka. I dziękuję jeszcze za dobre wyjasnienie konwersji testosteronu i jego zależności/reakcji wobec gonadotropiny (tożsamej z lutropiną dla faceta).PS. Lubię ten „branżowy” żargon: teść, fat, koks :)) Często spotykam się z nimi na forach muscle&fitness :)
Paweł 02-02-2013 o 0:50 OdpowiedzAdramel, to co piszesz o SW i robieniu masy to niewątpliwie prawda, i warta wspomnienia, natomiast u mnie robienie masy nie jest priorytetem. Dlatego może doprecyzuję. Napisałem, iż chcę zwiększyć masę mięśniową, gdyż akurat była dyskusja o diecie, natomiast moim głównym celem są zdecydowanie SW oraz siła. Od strony sportowej póki co zamierzam trenować trzy razy w tygodniu SW, oraz raz trening siłowy FBW. Oczywistym jest, że po czymś takim kulturystą nie zostanę, natomiast liczę, że powoli pozwoli mi to zwiększać masę (czy sam sport walki, bez siłowni, oraz z odpowiednią dietą nie powinien powoli zwiększać masy mięśniowej?). Zobaczę jak to będzie działało, jak źle to coś zmienię. Póki co trudno mi coś wyrokować, gdyż trenuję sztuki walki bardzo krótko, od pół roku, i wciąż są one dla mojego organizmu dużym bodźcem. Piszesz z dużą pewnością siebie o rzeczach nad którymi obecnie trwają silne dyskusje. „1.5g białka na kg _beztłuszczowej_ masy ciała jest ilością optymalną.” – Czy mógłbyś to uzasadnić? Jest to dość zaskakująca teza w świecie budowy masy mięśniowej… „Pamiętaj że każda kaloria z białka potrzebuje 4-5 kalorii z innych źródeł (TW).” – właśnie w takim przedziale wychodzą kalorie przy podanych przeze mnie proporcjach BTW (B: 8kcal, T+W: 33kcal), zatem dlaczego uważasz, że są nieprawidłowe?Panie Rafale, przez ten czas trochę udało mi się doczytać o dietach wysokotłuszczowych, jednak bardzo rzadko się trafia na rzeczowy artykuł i planuję jeszcze czegoś poszukać. Za to trafiłem na jedną niejasną dla mnie wypowiedź, otóż Jan Kwaśniewski broniąc swoich poglądów napisał w: http://dr-kwasniewski.pl/?id=2&news=21 „Dlaczego „Komitet” nie uznał dotąd jako wybitnie szkodliwą dietę lotników kanadyjskich – wysokobiałkowej, wysokotłuszczowej i niskowęglowodanowej, znanej od ponad 25 lat jako dieta punktowa? Dlaczego „Komitet” nie uznał dotąd za wybitnie szkodliwą dietę od wielu lat proponowanej przez dr. Atkinsa z USA? Obie te diety rzeczywiście mogą czasami szkodzić ludziom, ponieważ kryteria je określające nie są ścisłe, ludzie stosujący te diety mogą popełniać błędy spożywając zbyt dużo białka i (lub) zbyt mało węglowodanów, co może powodować szkody dla ich organizmów.” Pan jak pamiętam wspomniał, że już samo obcięcie węglowodanów jest dobre dla zdrowia. Dodatkowo w powyższym wpisie Pan pisze, iż sam okresowo jada większe ilości białka. Czy wie Pan zatem co mógł mieć na myśli Pan Kwaśniewski krytykując dietę białkowo-tłuszczową? Ja niestety nie znam żadnych szczegółów owej diety lotników.Jeszcze dodam, iż odnośnie śmierci głodowej bardziej miałem na myśli ludzi którzy w desperacji sami się doprowadzali do takiego stanu (np. przez odchudzanie się głodem, anoreksję czy też strajki głodowe) niż, że ktoś prowadził takie badania. One faktycznie poza sytuacją wojny raczej nie występowały.
Rafał Mróz 02-02-2013 o 12:43 OdpowiedzJeśli chodzi zaś o dietę lotników, o której wspomina dr. Jan Kwaśniewski, jest opisana w jego książkach (np. „Dieta optymalna”).W tym samym tekście w swojej opinii dr. Ponomarenko napisał że „Dr J. Kwaśniewski udowadnia, że tłuszcze nasycone szkodzą tylko w obecności określonej ilości węglowodanów w diecie.” Kwaśniewski nie krytykuje diety wysokobiałkowej czy wysokotłuszczowej, ale „mieszanie paliw” do jakiego dochodzi podczas diety popularnej (nazywanej przez niego korytkową). W cytowanym przez Pana fragmencie, Kwaśniewski wykazuje niekonsekwencję (ignorancję?) komitetu PAN którego ocena nie bazuje na przesłankach merytorycznych (wynikach badań, które wskazywałyby na szkodliwość jego diety). Dzisiaj dowodów na skuteczność diet niskowęglowodanowych w leczeniu wielu chorób jest już lepiej udokumentowna, mimo to komitet PAN nie zabiera głosu wobec statusu takiej diety.Rzeczywiście jest tak, że są pewne momenty w których naturalnie odczuwam większą potrzebę jedzenia białka, czasem też węglowodanów. Tak jak wskazywałem w innych komentarzach, na diecie niskowęglowodanowej człowiek bardzo szybko uczy się słuchać organizmu i odpowiadać na jego zapotrzebowanie. To trochę tak, jak naturalna reakcja na pragnienie. I jeśli mam taką potrzebę, to ją zaspokajam, każdy organizm sam wybiera optymalną strukturę pożywienia w zależności od warunków. Przykładowo, kiedy jest zimno, mam większą ochotę na czerwone mięso wołowe (z uwagi na jego rozgrzewający charakter jak mniemam), z kolei w upalne dni chętniej jem tłuste, grilowane podgardle i słoninę. W zimie w zasadzie nie jem żadnych produktów mlecznych (śmietany, masła, kefiru), podczas, gdy w lecie owszem, całkiem sporo. Raczej z przyzwyczajenia wykonuję co 6 tygodni badanie krwi (morfologia, lipidogram, kilka hormonów) i zupełnie nie widzę różnic w wynikach.W kwestii śmierci głodowej na skutek strajku głodowego czy anoreksji – niestety tego typu przypadki można traktować wyłącznie jako obserwacje, które z naukowego punktu widzenia nie mają istotnego znaczenia stąd ewentualne wyniki byłyby kompletnie niemiarodajne. Żeby to miało ręce i nogi to musi być badanie kliniczne, w „kontrolowanych” warunkach.
Paweł 02-02-2013 o 15:25 OdpowiedzRozumiem. A przy jakiej ilości węglowodanów tłuszcze nasycone mogą szkodzić wg Pana Kwaśniewskiego? Już powyżej 1g na kg masy ciała?A propos różnych badań, czy interesował się Pan kiedyś pomiarem tłuszczu w organiźmie człowieka? Przy okazji dyskusji o diecie zaciekawiło mnie ile procent u mnie on stanowi. Ja raczej nigdy nie miałem dużo tłuszczu, a ostatnio jeszcze schudłem także przypuszczam, iż obecnie jest go niewiele. Jednorazowo żeby go zmierzyć to sądzę, że najlepiej iść do jakiejś kliniki gdzie mają profesjonalny sprzęt, natomiast zastanawiam się nad kupnem wagi, która rzekomo impulsami elektrycznymi również potrafi to zmierzyć, jednak nie wiem czy taka waga, powiedzmy do 300zł, da jakikolwiek sensowny wynik… Może takie pomiary również Pan sobie wykonywał i ma Pan jakieś doświadczenie w tej materii?
Rafał Mróz 03-02-2013 o 16:31 OdpowiedzPanie Pawle, tak, już powyżej 1g na 1kg należnej masy ciała. Zachęcam do lektury książek dra Kwaśniewskiego, jeśli chce Pan znać podstawy biochemiczne tego twierdzenia.Jeśli chodzi o badanie zawartości tłuszczu, to jedyną miarodajną metodą jest skan DXA (używany głównie do pomiaru gęstości kości). Nie jest to pomiar wolny od wad (u otyłych może dawać nieprecyzyjne wyniki)W internecie można trafić na kalkulatory online, ale one polegają w zasadzie na średnich oraz wymiarach ciała. BMI również nie jest dobrym miernikiem ponieważ jest niedokładny (ktoś może mieć rozbudowane mięśnie i będzie przekraczał zalecany wskaźnik BMI). Impedancja bioelektryczna jest metodą wykorzystywaną we wspomnianych przez Pana wagach – w uproszczeniu mierzy się przepływ prądu pomiędzy kończynami (np. nogą i ręką lub rękoma). Niestety, niedokładność tego pomiaru jest bardzo duża i zależy od wielu zmiennych np. nawodnienia/odwodnienia ciała, pory badania (rano/wieczór/przed/po wysiłku), spożytego alkoholu, leków itd. Taki rodzaj badania ma sens tylko, jeśli wykonywany jest codziennie, dokładnie w tych samych warunkach i o tej samej porze (co wcale nie jest takie proste do uzyskani). Ponadto, im więcej jest punktów pomiaru (np. osiem a nie dwa) tym większa dokładność pomiaru bioelektrycznego. Innym sposobem jest stary, „archimedesowy” sposób ważenia hydrostatycznego. Waży się ciało „na sucho”, później w wodzie na wydechu oraz gęstość wody. Po użyciu odpowiednich wzorów uzyskuje sie procentowy udział tłuszczu.Poza metodą DXA pozostałe są raczej wróżeniem z fusów. Niestety, jest droga i tylko na skierowanie.
Paweł 03-02-2013 o 20:09 OdpowiedzTo wygląda, że zmierzam w sposób nieunikniony do lektury książek Pana Kwaśniewskiego…:)Czyli potwierdza Pan moje obawy. Intuicyjnie to nie jest takie łatwe zadanie żeby zmierzyć ile ktoś ma tłuszczu, szczególnie względnie tanim urządzeniem. Natomiast pisze Pan, iż miałoby to sens gdyby wykonywać codziennie w takich samych warunkach, co było z grubsza moim celem, tj. monitorować zarówno wagę, oraz przy okazji zawartość tłuszczu, tylko czy wtedy w kwestii pomiaru tłuszczu coś sie poprawia? Jeśli warunki są takie same to uzyskany wynik względny może nam coś powiedzieć, ale jako wynik bezwzględny to obawiam się, że w dalszym ciągu niewiele… Na przykład znalazłem coś takiego: http://allegro.pl/waga-lazienkowa-omron-bf-511-bf511-z-analizatorem-i2972901758.html Tutaj w odróżnieniu od konkurencyjnych wag z tego przedziału cenowego widzę, iż są cztery punkty gdzie może wchodzić/wychodzić impuls (co przypomina mi znacznie droższe egzemplarze gdzie również staje się nogami oraz chwyta rękami za czujniki). Nawet jest podana dokładność: 3,5%, jeśli to prawda to daleko od ideału ale już jest coś… Otrzymamy przedział szeroki na 7%. A mając pomiary z kilkudziesięciu dni można by jakąś średnią wyciągnąć:)
Rafał Mróz 03-02-2013 o 20:24 OdpowiedzPanie Pawle, tak jak wspomniałem, ja jestem bardzo ostrożny jeśli chodzi o tego typu „patenty”. Bioimpedancja zależna jest od nawodnienia/odwodnienia organizmu (a to tylko jeden z wielu czynników). Jeśli już miałbm stosować taką wagę, to używał bym jej odczytów raczej orientacynie niż precyzyjnie. Tak jak wspomniałem, czynników jest zbyt wiele i bardzo trudno mieć pewność, że wszystkie są w tym samym „momencie” aby wykonać pomiar.
Rafał Mróz 04-02-2013 o 21:39 OdpowiedzNo cóż, w końcu prowadzę szkolenia dla sprzedawców :) A na serio – raczej wolę nakłaniać ludzi do myślenia na temat tego co jedzą oraz konsekwencji ich diety. W życiu zawodowym każdy z nas bardzo łatwo odnajduje związki przyczynowo-skutkowe. Przy własnym zdrowiu ludziom z trudem przychodzi powiązanie dzisiejszego zatwardzenia z wczorajszym zjedzeniem dwóch czekolad.A jesli chodzi o dra Kwaśniewskiego, to niestety ubolewam nad tym, że wszystkie jego książki skierowane były do czytelnika mniej wymagającego przez co nie trafił do osób lepiej znających temat biochemii czy medycyny. Co nie zmienia faktu, że z biochemicznego punktu widzenia jego pogląd na metabolizm i jego konsekwencje dla kondycji organizmu jest słuszny. Przynajmniej z biochemicznego punktu widzenia – bo jak wiadomo, fizjologia u każdego z nas może działać już inaczej.
Rafał Mróz 05-02-2013 o 10:37 OdpowiedzGal, rozumiem, że masz na myśli książkę dra Kwaśniewskiego o tym tytule? No jakoś – po przeczytaniu jego trzech publikacji oraz odpowiedzi na listy nie chciałem wydawać pieniędzy na kolejną, która będzie (jak mniemam) utrzymana w podobnym tonie (również zbyt ogólna). Ale jeśli ją znasz i wiesz, że jest bardziej „konkretna” to chętnie ją kupię (niestety nie znalazłęm jej w żadnej księgarnii offline, żebym mógł ją samodzielnie przejrzeć).Natomiast przeczytałem większość książek dotyczących low-carb (ale nie tylko, także sporo na temat weganizmu i wegetarianizmu) – interesowały mnie tylko diety które mogą być utrwalone jako modele żywieniowe a nie sposoby na szybkie załatwienie problemu nadwagi (z efektem jojo najczęściej). Polecam książkę fundacji Westona Price’a „Nutrition and Physical Degeneration” która jest dostępna bezpłatnie tutaj, zwłaszcza w temacie porównań izolowanych i „cywilizowanych” społeczności (Szwajcarów, Eskimosów, Aborygenów i innych).
Gal 05-02-2013 o 20:56 OdpowiedzZrobi Pan jak uważa… :) Książka ta winna być podstawową lekturą dla dietetyków!
Rafał Mróz 05-02-2013 o 22:06 OdpowiedzGal, namówiłeś mnie :) Poszła do koszyka, dotrze pewno w tym tygodniu :) A już na dniach kolejna część w cyklu dotyczącym chorób tarczycy.
KrisKo~ 06-02-2013 o 13:27 OdpowiedzWitam. Makrela wędzona ważyła ok. 300 g. Otworzyłem ją i pół zjadłem na śniadanie. Była tłusta. Miałem wrażenie, że dr Kwaśniewski się uśmiecha. Popiłem łykiem oleju lnianego, a pół godziny później zjadłem sporego banana. Kombinując w ten sposób chciałbym sobie zrobić dobrze. Mam taki plan, żeby w trzy miesiące zgubić 20 kg. Aha, kupiłem smalec, śmietanę i jaja. Ale teraz chciałbym, żeby ta makrela i ten banan poddały się pańskiej, panie Rafale, analizie o co pięknie proszę. Pozdrawiam, KK
Rafał Mróz 06-02-2013 o 14:00 OdpowiedzMakrela wędzona w tej wadze (musiała być ogromna :)) to ok 60g białka i 50 g tłuszczu. 100g bananów to 1g białka i ok 20g węglowodanów (tłuszczu w zasadzie nie ma). Olej lniany – zakładam, że ów spory łyk to mniej więcej 2 łyżki (20g) co oznacza prawie 20g tłuszczu. Łącznie zjadł Pan jakieś 30g białka, ok 40g tłuszczu i 30g węglowodanów. Nie wiem ile Pan waży obecnie i jaka jest Pana należna waga, ale proszę pilnować proporcji białka i węglowodanów (te ostatnie są zbyt wysoko, banany mają głównie cukry proste). Tłuszcze są paliwem, które ma sycić i je może Pan używać bez ograniczeń. Gdyby zjadł Pan więcej tłuszczu, nie odczuwał by Pan głodu przez dłuższy czas (choć przez pierwszy tydzień, 10 dni organizm przebudowauje szlaki metaboliczne i to wygląda jeszcze inaczej).Jeśli to Pana pierwsze doświadczenia z dietą niskowęglowodanową, proszę obserowować swoje reakcje po posiłkach i samopoczucie (najlepiej je notować przez 2-3 tygodnie). Jeśli będzie Pan odczuwał potrzebę przekąsek, proszę próbować z orzechami (ale nie ziemne, to nie są orzechy tylko strączki), kokosami ewentualnie smażonymi na smalcu frytkami lub plackami ziemniaczanymi (20g węgli w 100g ziemniaków). A to mierzenia i liczenia polecam serwis ilewazy.pl (ma poręczny kalkulator), choć tabele kaloryczne należy traktować raczej „mniej więcej” o czym już wspominałem (niestety zawartość składników odżywczych różni się w wielu produktach w zależności od gatunku/rodzaju/sposobu przyrządzenia). Z czasem organizm „samodzielnie” reguluje ilość białek i węgli, nie trzeba się już trzymać tabel.
Adramel 06-02-2013 o 14:15 OdpowiedzOlej lniany jest bezwartościowy. NIBY zawiera dużo o3, ale w nieaktywnej biologicznie formie kwasu α-linolenowy. A organizm potrzebuje nie ALU, a EPA i DHA. Niby jest jakaś konwersja pomiędzy ALU a EPA/DHA ale jest ona znikoma, poniże 5% ALU może stać się EPA/DHA.
Rafał Mróz 06-02-2013 o 14:28 OdpowiedzSłusznie prawisz Adramel, istotnie, z punktu widzenia omega-3 to olej lniany nie ma istotnego znaczenia, zwłaszcza dla starszych osób, kiedy to synteza ALA do DHA/EPA maleje. Olej lniany – ponieważ nie jest rafinowany – można rozpatrywać jako jakieś tam źródło mikroelementów. Ale w praktyce, gdyby każdy olej był nierafinowany (nawet słonecznikowy czy sojowy) to tak samo by miał pod tym względem jakieś walory (ale też wady wynikające z nadmiaru omega-6).
Paweł 06-02-2013 o 14:48 OdpowiedzPanie Rafale, w końcu udało mi się przebrnąć przez różne źródła krytykujące dietę wysokotłuszczową oraz jakoś je uporządkować. Był Pan nimi zainteresowany zatem umieszczam je tutaj. Niektóre artykuły podają po prostu długą litanię dolegliwości, bez żadnych uzasadnień, do czego raczej nie warto się odnosić, więc zaprezentuję tylko te które zwróciły moją uwagę, a sam nie bardzo umiem się do nich odnieść.Otóż twierdzi się, że:1) Węglowodany są niezbędne do trawienia tłuszczy, dzięki nim tłuszcze się dostają do komórek, a dokładnie do mitochondrium komórkowego gdzie są spalane – przez co energia jest niewykorzystana i tutaj leży tajemnica wysokoenergetycznego jedzenia oraz równoległego chudnięcia. Mój komentarz: Jak rozumiem tutaj chodzi o tzw. oddychanie komórkowe, w którym substratami mogą być zarówno węglowodany jak i tłuszcze czy białka. W przypadku tłuszczów nazywa się ten proces beta oksydacją, przy czym dotarłem do informacji, iż do transportu tłuszczu do mitochondrium wymagana jest karnityna (której związku z węglowodanami ja nie widzę).2) Trawienie / nietrawienie/ niepełne trawienie tłuszczów powoduje zwiększone stężenie ciał ketonowych (powstałych w procesie ketogenezy w wątrobie) we krwi, a przez to ketozę / ketonemię / kwasicę ketonową (nie wiem czy to są synonimy ale wyglądają jakby były używane losowo w różnych źródłach). Które z kolei powodują najróżniejsze dolegliwości, np. choroby nerek lub zaburzenia pracy serca. Mój komentarz: Na ile ja dotarłem do informacji to faktycznie ciała ketonowe są produkowane z tłuszczów, gdy występują niedobory glukozy. Mogą one być wykorzystywane jako energia przez np. mózg, serce czy mięśnie, jednak ponoć lepszym paliwem dla tych organów jest właśnie glukoza. Zbyt duże ich stężenie we krwi prowadzi do powyżej nazwanych stanów. Ten argument jest chyba najczęściej wysuwanym kontrargumentem. Zresztą zdaje się, że nawet wśród zwolenników diet niskowęglowodanowych panują różne opinie jak bardzo można obciąć węglowodany, aby właśnie nie przesadzić w tym względzie. Taka zmiana kwasowości może ponoć prowadzić do niedokrwienia oraz niedotlenienia tkanek, dlatego w tym punkcie mnie najbardziej ciekawi Pana opinia jak to jest z tym pełnym lub niepełnym trawieniem tłuszczy i jego efektami.3) Potencjalny rozwój oporności na insulinę, spowodowany wyższym poziomem wolnych kwasów tłuszczowych i glicerolu we krwi. Mój komentarz: Tego nie rozumiem, ale się pojawia więc wklejam.Poza tym często jest pisane o niedoborze błonnika (do czego Pan już się odniósł w temacie o kamieniach żółciowych) oraz innych niedoborach, ale to już uważam, nie wymaga komentowania, bo w tej diecie można jeść wiele odżywczych pokarmów.
Rafał Mróz 06-02-2013 o 23:23 OdpowiedzPanie Pawle, będę odpowiadał odnosząc się do poszczególnych punktów: ad 1) komórka spala albo glukozę, albo kwasy tłuszczowe. Białka może spalać tylko pośrednio, jeśli są złożone z aminokwasów glukogennych i zostały zamienione na glukozę w procesie glukoneogenezy.węglowodany są niezbędne do CAŁKOWITEGO spalenia (utlenienia) tłuszczy. Nie znaczy to, że bez węglowodanów tłuszcze spalają się gorzej – spalają się częściowo, ponieważ część energii pozostajw w ketonach (produktach spalania). Istnieje teoria, która mówi, że to właśnie ten mechanizm gwarantuje chudnięcie (utratę tkanki tłuszczowej) ponieważ nie pełny odzysk energii z tłuszczu wymaga większej ilości jego spalenia.Gdy nie ma wystarczającej ilości węglowodanów wkasy tłuszczowe są spalane częściowo, do ciał ketonowych, które są następnie wykorzystywane jako paliwo dla organizmu lub usuwane są z moczem. Tutaj pisałem o ketonach.Polecam, aby wyguglował sobie Pan stwierdzenie Lavoisiera „tłuszcze spalają się w ogniu węglowodanów”, żeby lepiej zrozumieć ten proces. Obrazowo można przedstawić to tak, jakby trzeba było najpierw podpalić pod paleniskiem drewno (węglowodanami), żeby później palić w nim koksem (tłuszcz).Pilnowanie białka, o którym pisze dr Kwaśniewski w tym miejscu ma istotne znaczenie. Kiedy nie ma węgli, organizm moze wytworzyć ze szkieletów węglowych aminokwasów glukogennych. Czyli nadmiar białka produkuje glukozę (węglowodany) w efekcie „wytrącając” organizm z ketozy.Rolę karnityny w tym miejscu dobrze opisał Dariusz Szukała (dobrydietetyk.pl), który jest chyba jednym z nielicznych dietetyków, którzy wiedzą że jedzenie to chemia i biochemia.2) znowu drobny błąd, który może mieć znaczenie: trawienie i spalanie to dwie różne rzeczy. Spalanie zachodzi w komórkach, trawienie w przewodzie pokarmowym. Ketony powstają w wyniku niecałkowitego spalania kwasów tłuszczowych (jak wyżej). Mogę gorzej trawić tłuszcz bo np. nie mam właściwego składu żółci, ale będę go spalać do ketonów bo jestem na diecie niskowęglowodanowej. I odwrotnie: mogę trawić cały tłuszcz ale ponieważ dostarczam też węgle, nie wejdę w stan ketozy.Adramel już to wyjaśnił – ketoza i ketokwasica cukrzycowa to dwa inne stany mające różne przyczyny. W tym miejscu rzeczywiście jest tak, że w Polsce ktoś w jakimś momencie zaczął używać tych pojęć jako synonimów i teraz mamy je na jednej półce: ketozę, kwasicę ketonową oraz kotokwasicę cukrzycową. O ile dwie ostatnie są tożsame, o tyle ketoza to coś innego. Anglojęzyczna część sieci jest w tym miejscu jasna: mamy ketosis (ketoza) i diabetic ketoacidosis (ketokwasica cukrzycowa). Jest jeszcze ketokwasica alkoholowa (u nałogowych alkoholików, w trakcie picia). Różnice wyjaśnia ten tekst z Wikipedii albo ten lub ten.Ketony nie powodują żadnych uszkodzeń ciała, a ketoza jest naturalnym stanem organizmu. Ketony są nawet 25% efektywniejszym paliwem dla serca czy mózgu niż glukoza – to słowa dra Richarda Veecha, który bada ciała ketonowe całe swoje życie. Tutaj inne badania dra Veecha na temat ketonów, a tutaj szerszy tekst o tłuszczach w NY Times z wynikami prac doktora.Podoba mi się jego stwierdzenie: „To nie jest normalne, że mamy McDonaldsa i sklepy spożywcze za każdym rogiem. Normalne jest głodowanie.” Stąd ketoza to absolutnie normalny i bezpieczny stan organizmu.ad 3) Być może chodzi Panu o problem najczęściej widoczny przy niealkoholowym stłuszczeniu wątroby (choć nie tylko). Mechanizm działa tak: insulinooporność komórek tkanki tłuszczowej zmniejsza normalne oddziaływania na komórki tłuszczowe co prowadzi do zmniejszonego poboru krążących we krwi tłuszczów i zwiększoną lilpolizą zgromadzonych w niej trójglicerydów. Zwiększona mobilizacja trójglicerydów owocuje uwolnieniem znacznych ilości wolnych kwasów tłuszczowych oraz glicerolu do krwi. Podniesione stężenie kwasów tłuszczowych w połączeniu z opornością na insulinę przy cukrzycy typu 2, obniżona zdolność mięśni do przyswajania glukozy (na skutek insulinoodporności) ora zwiększona produkcja glukozy w wątrobie powodują podniesienie poziomu glukozy we krwi. W efekcie organizm wyrzuca kolejną dawkę insuliny, na którą jest i tak odporny zwiększając tylko efekt syndromu metabolicznego.Jak więc widać, nie chodzi tutaj o rozwój odporności insulinowej z powodu wolnych kwasów tłuszczowych ale raczej konsekwencja już istniejącego syndromu metabolicznego i dalszego odżywiania się produktami węglowodanowymi.A na koniec: wystarczy 2x150g wątróbki tygodniowo, żeby mieć załatwioną suplementację wszystkiego, co potrzebne do dobrego życia – w ramach bonusu trochę DHA i EPA z tłustej ryby :)
Paweł 06-02-2013 o 15:31 OdpowiedzA no i oczywiście nawet częstszym kontrargumentem niż ketoza są cholesterol, choroby serca itp. Jednak to Pan już omówił solidnie w osobnym artykule.
Adramel 06-02-2013 o 16:29 OdpowiedzKetoza a kwasica ketonowa to dwa odmienne stany. Ten drugi występuje tylko u osób chorych min. na cukrzyce. Ketoza natomiast to normalny stan organizmu. Różnią się stopniem zakwaszenia organizmu. U zdrowych osób nie ma możliwości zachorowania na kwasice ketonową ograniczając węglowodany.
Rafał Mróz 06-02-2013 o 22:01 OdpowiedzAdramel, ponownie dziękuję Ci za wartościowy wkład w dyskusję i wyjaśnienie tej mitologizowanej (negatywnie) ketozy. Ja zrobiłem to szerzej w komentarzu do artykułu o cholesterolu. Są nacje, które żyją w stanie permanentnej ketozy (głównie zamieszkujące obszary podbiegunowe, Syberię), bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu.
Paweł 07-02-2013 o 23:38 OdpowiedzBardzo dziękuję za odpowiedź. Teraz wszystko stało się jasne. A może nie tyle wszystko, co te rzeczy które akurat w tym wątku mnie nurtowały. Bo każda Pana wypowiedź powoduje u mnie powstanie nowych pytań:) Obawiam się, że dużo z nich jest raczej elementarna, więc nie będę zabierał Pana czasu i po prostu najlepiej będzie przeczytać jakąś konkretną książkę. Tylko jaką? Zależy mi żeby oprócz podawania gotowych wyników pokazywała ona również ich biochemiczne oraz eksperymentalne uzasadnienie, dokładnie tak jak Pan to robi. Czy polecany przez Pana Gary Taubes pisze właśnie w ten sposób? Znalazłem iż napisał dwie książki: 1) Good Calories, Bad Calories 2) Why We Get Fat: And What to Do About It Czy któraś z nich jest wg Pana lepsza?Wspomniał Pan, iż istnieje teoria, która mówi, że utrata tkanki tłuszczowej jest spowodowana tym, iż niepełny odzysk energii z tłuszczu wymaga większej ilości jego spalenia. A Pan się z tą teorią zgadza? Ta teoria brzmi dość ściśle, chemicznie, także chyba powinna się dać łatwo zweryfikować.Przy okazji szukania informacji o spalaniu tłuszczów natrafiłem na taki wpis: http://www.dobradieta.pl/forum/viewtopic.php?p=83747#83747 Czy Pan Kwaśniewski może coś takiego twierdzić?Zatem jeśli ciała ketonowe są dobrym źródłem energii to czy idąc w tę stronę nie należałoby zalecać ludziom jeść 0g węglowodanów zamiast 1g?A propos Pana końcowego stwierdzenia tj. „A na koniec: wystarczy 2x150g wątróbki tygodniowo, żeby mieć załatwioną suplementację wszystkiego, co potrzebne do dobrego życia – w ramach bonusu trochę DHA i EPA z tłustej ryby :)” Czy dobrze interpretuje ten wpis, iż ludzki organizm potrafi wyśmienicie magazynować spożyte witaminy oraz mikroelementy? Na tyle, że zamiast dziennego zapotrzebowania na nie można by mówić o tygodniowym zapotrzebowaniu? Bardzo praktyczne by to było:) Swoją droga gdzieś czytałem, że ryby mają obecnie coraz mniej omega-3…
Rafał Mróz 08-02-2013 o 14:08 OdpowiedzPanie Pawle, jeśli chodzi o Taubesa, po polsku wyszła tylko ta druga (Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić) i ją polecam na pierwszy ogień. Jest napisana bardziej przyjaznym językiem. Good Calories, Bad Calories jest niestety po angielsku i jest już znacznie techniczna. Wyszła jako pierwsza i czytelnicy mieli wiele zastrzeżeń, że nie w pełni ją rozumieją z uwagi na masę „technikaliów”. Z mojego punktu widzenia będzie dla Pana interesująca i raczej łatwo przyswajalna jeśli chodzi o kwestie merytoryczne.Jak to bywa z teoriami, dopóki któraś nie będzie potwierdzona można jedynie powiedzieć, że jest przekonywująca (tak samo jak mogą być inne, równoległe). Chemia jest jak matematyka. Do tego samego wyniku można dojść na wiele sposobów, nawet jeśli ma się te same dane „wejściowe”. Sama kwestia ciepła procesowego (energii) może decydować, że jakaś reakcja przebiega szybciej/wolniej/w ogóle nie przebiega. Mając to na uwadze, uważam, że ta teoria jest przekonywująca bo jak pisałem wcześniej – natura próżni nie lubi. Tłuszczu z moczem nie umie wydalać, ale świetnie radzi sobie z ketonami (w ten sposób też mierzy się ich ilość). Dlatego możliwe jest, że aby zaspokoić głód energetyczny organizm częściowo spala tłuszcz produkując ketony, z których część przerabia na energię, część wydala.Do do linka – nie kojarzę, aby Kwaśniewski miał taki pogląd (prznajmniej z jego 3 książek to nie wynika wprost). Jeśli chodzi o Panią Ewę, czytałem jej książkę i często do niej wracam. Obawiam się jednak, że to co przedstawiła jest kolejną hipotezą która może lub nie musi być przekonywująca.No, poza aspektem urozmaicenia diety (nawet niedźwiedzie nie jedzą wyłącznie mięsa :)) węglowodany nie są potrzebne do poprawnego funkcjonowania organizmu (vide publikacja Fundacji Westona Price’a). Własna produkcja glukozy z białek wystarcza do odżywienia erytrocytów – kłopot pojawiłby się wówczas, gdyby dostarczać wyłącznie tłuszcz – wówczas glukoza tworzyła by się z białek z rozmontowanych mięśni (atrofia) w efekcie prowadząc do wyniszczenia organizmu.Pisałem już o możlwościach wątroby. To ona jest magazynem wszystkich niezbędnych witamin oraz mikroelementów. To „policzek” mięsożerców wymierzony w twarz wegetarian, którzy twierdzą, że należy jeść rośliny, bo tylko w nich znajdują się witaminy nieobecne w mięsie (np. witamina C). I mają rację, bo witamina C w mięsie nie występuje. Ale w wątrobie i podrobach – owszem, i to w większych ilościach niż w roślinach (pomijając jakość i przyswajalność tych substancji).Wątroba potrafi magazynować w zasadzie wszystkie niezbędne do życia substancje, oczywiście na poziomie zależnym od wielu czynników (istotnym jest choćby zapotrzebowanie dobowe na daną substancję, które jak wszystko – będzie się wahać).Problemem „mięsożerców” jest to, że jedzą nałogowo i w nadmiarze to, co jest niepotrzebne (mięśnie) zamiast to, co ma wartość najwyższą (szpik, mózg, wątroba, nerki, kolagen ze skóry i stawów), stąd ich przeładowanie białkiem (które musi być „przemontowane” do glukozy bo inaczej nie da się go przechować) a to powoduje nadmierne obciążenie szlaków metabolicznych i organów (wątroby i nerek).
Paweł 08-02-2013 o 17:54 OdpowiedzW sumie to ja planowałem czytać w oryginale:) I Pana antyrekomendacja mnie bardziej zachęca do Good Calories, Bad Calories:) Jak będzie mi szło za wolno to najwyżej zabiorę się za tą drugą polecaną.Właśnie nie pasowało mi to w ogole do Kwaśniewskiego. Osobiście nie widzę sensu w jedzeniu węglowodanów na noc, raz że przekonałem się do sensu obcięcia węglowodanów (jedynie mam wątpliwości do jakiego poziomu), a dwa nawet jeśli chcemy energii (czy to z węglodowanów czy ze spalanych w ich ogniu tłuszczów) to po co nam jej dodatek na noc?Hmm, Panie Rafale, erytrocyty nie mają mitochondrium i energię pozyskują jedynie poprzez glikolizę, zatem jeśli postulujemy, że organizm dąży do optymalnego wykorzystania zasobów, to czy nie lepiej byłoby jednak doprowadzić dla nich odpowiednią porcję jak najprostszych węglowodanów zamiast zmuszać organizm do wytworzenia glukozy z białek? Argument o tym, że istnieją na Ziemi kultury wśród których spożycie węglowodanów wynosi praktycznie zero, żyją w ciągłej ketozie i nie cierpią na wiele chorób jest bardzo mocny, oraz ewidentnie świadczy pozytywnie o takim odżywianiu, jednak nic nie mówi o optymalności takiej diety, szczególnie że samo istnienie u ludzi takich mechanizmów jak glukoneogeneza czy glukostaza uważam za wymowne. Mnie to zagadnienie o tyle bardziej zastanawia, że w diecie sportowej sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje…Pamiętam, ze Pan wspomniał, iż jedyną rolą węglowodanów w organiźmie jest dostarczanie energii. Otóż dotarłem jeszcze do takich informacji: – funkcja budulcowa – węglowodany zarówno zewnętrzne, jak i syntetyzowane w ustroju, stanowią substrat do wytwarzania elementów strukturalnych komórek (głównie błon komórkowych) lub substancji biologicznie czynnych (galaktoza, ryboza, kwas galakturonowy, celuloza, hemiceluloza), – regulacyjna – węglowodany wchodzą w skład DNA i RNA, przez co uczestniczą w ekspresji genów, modyfikacji białek i regulacji metabolizmu komórkowego, – regulacja gospodarki wodno-elektrolitowej – węglowodany nieoczyszczone wpływają na gospodarkę wodno-elektrolitową poprzez zmniejszanie wydalania wielu jonów; w nerce glukoza stanowi podstawowy element wielu pomp jonowychOrganizm chyba bez powodu by nie utrzymywał ich odpowiedniego stężenia we krwi:)Swoją drogą do atrofii mięśni chyba nie musi dojść przy braku biąłek i węglowodanów, wikipedia podaje, że również z glicerolu może powstawać glukoza.
Rafał Mróz 08-02-2013 o 22:24 OdpowiedzPanie Pawle, W ogóle, po angielsku jest bardzo dużo fajnych książek utrzymanych w klimacie ultra-popularnonaukowym (pisane przez naukowców w miarę prostym językiem albo pisane przez dobrych dziennikarzy z podawaniem bardzo dokładnych źródeł), polecam Ci Amazona – od razu Ci podpowie książki, które są „z tej samej parafii”.Na tym własnie polega optymalność diety Kwaśniewskiego – zaleca jedzenie optymalnej ilości białka (u niego 0,8g/1kg) które ma wystarczyć na remonty i budowę nowych komórek (część białka organizm odzyskuje z utylizacji starych i martwych komórek), wówczas nie ma go aż tyle, żeby można było przeprowadzić glukoneogenezę. Z kolei węglowodanów jest na tyle, żeby nie trzeba był tej glukoneogenezy robić bo wystarczy glukoza z węglowodanów aby dożywić erytrocyty. Energię uzyskuje się z kwasów tłuszczowych. Co do optymalności diety low-carb proponuję lekturę Westona Price’a który porównuje kilka społeczeństw porównując ze sobą wersję „cywilizowaną” oraz tą „nieskażoną”, która odżywia się w naturalny dla siebie sposób. Wystarczy obejrzeć zdjęcia zębów dzieci. Podkreślam raz jeszcze, że człowiek jest wszystkożercą, jednak pewne mechanizmy są u niego lepiej rozwinięte (np obecność pęcherzyka zółciowego MOŻE świadczyć o tym, że jest predystynowany do jedzenia większej ilości tłuszczu w jednym pokarmie). Z tego też powodu w jego komórki mogą być „wmontowane” różne fragmenty węglowodanów (choć o tym nie słyszałem w przypadku, kiedy w tym samym miejscu występują także kwasy tłuszczowe omega-3 EPA czy DHA). Po drugie, być może w poruszanych przez Pana kwestiach chodzi o glukozę, która może pełnić pewne role (po przerobieniu) w organiźmie, przykład glicerolu jest jednym z licznych przykładów. Z tego to powodu wytwarzanie glukozy możliwe jest z białek glukogennych (ze szkieletów węglowych tych białek).Tak, glukoza daje glicerol i można go do niej zredukować. Glicerol umożliwia powstanie trójglicerydu (dokładniej triacyglicerolu).Z jakiego powodu organizm utrzymuje stężenie glukozy we krwi, skoro skuteczniej i lepiej może odżwiać się ketonami? Mało tego, rezygnując z glukozy nie ma insuliny, która jest niebezpieczna. Więc po co nam glukoza? Ano wynika to z własności spalania o których już wspominaliśmy tutaj. Glukoza może dawać energię w warunkach beztlenowych. Tłuszcz – nie. Więc gdybyśmy – załóżmy na chwilę – mieli we krwi tylko wolne kwasy tłuszczowe i ketony, bez minimalnej ilości cukru, i nagle musieli przetrwać w warunkach beztlenowych (zasłabnięcie, wysiłek beztlenowy) wówczas komórki byłyby bez energii, co w zasadzie oznacza dla nich śmierć (po krótszym lub dłuższym czasie, w zależności od typu komórki).
Paweł 09-02-2013 o 0:05 OdpowiedzMoże doprecyzuję moje intencje. W pierwszej części wypowiedzi odnosiłem się nie tyle do diety Kwaśniewskiego (który na ile wiem faktycznie postuluje, aby jeść niewielkie ilości węglowodanów, dzięki czemu np. erytrocyty są syte bez różnych przemian), co bardziej do mojej hipotezy o obcięciu węglowodanów do zera – jako luźna implikacja polecanego przez Pana stanu ketozy. Pan się do hipotezy odniósł dość przychylnie: „No, poza aspektem urozmaicenia diety (nawet niedźwiedzie nie jedzą wyłącznie mięsa :)) węglowodany nie są potrzebne do poprawnego funkcjonowania organizmu (vide publikacja Fundacji Westona Price’a). Własna produkcja glukozy z białek wystarcza do odżywienia erytrocytów (…)”. Niemniej z racji, że ja do każdej hipotezy podchodzę sceptycznie to i swoją własną roboczą hipotezę zacząłem obalać jako nieoptymalną:) To oczywiście z mojej strony jest nie tyle poważne tworzenie hipotez, co bardziej próba zrozumienia mechanizmów poprzez szukanie słabych punktów różnych podejść.Panie Rafale, dziękuję za ciekawą rozmowę, po Pana ostatnim akapicie znów rodzą się we mnie pytania (np. jak to mogło być z tą beztlenowością u naszych przodków, a przez to z ich dietą…), jednak na razie za bardzo odczuwam u siebie przewagę rozumowań nad wiedzą, zatem na dobry początek wracam do rozpoczętej dziś lektury Pana Taubesa i powiększania wiedzy:) Większy w umyśle „input” to z dużym prawdopodobieństwem lepszy „output”.Pozdrawiam, Paweł
Rafał Mróz 10-02-2013 o 21:18 OdpowiedzPanie Pawle, o to właśnie chodzi: żeby każdy samodzielnie poszukiwał, obserwował i analizował. To zadziwiające, że chcemy to robić bez trudu podczas zakupów (analizując oferty sklepów) czy jazdy samochodem (analiza sytuacji na drodze), kwestii związanych z pieniędzmi (inwestowanie, kretyty, wydawanie, zarabianie) a kompletnie nie chcemy zajmować się najważniejszą czynnością naszego życia: jedzeniem a w konsekwencji swoim zdrowiem i życiem (jesteś tym co jesz – atomy, które wchłaniasz później budują Twoje komórki).Życzę owocnych poszukiwań własnej drogi, zachęcam do stawiania sobie pytań, tworzenia hipotez a później ich niszczenia (albo potwierdzania). Wiedza wcale nie jest siłą. Siłą jest UMIEJĘTNOŚĆ wykorzystania wiedzy.
Adramel 09-02-2013 o 22:38 Odpowiedz„Do do linka – nie kojarzę, aby Kwaśniewski miał taki pogląd (prznajmniej z jego 3 książek to nie wynika wprost).” (węglowodany na noc)Na jego stronie jest to w dziale odpowiedzi na listy. Radzi zjadać przed snem węgle ze skrobi. Oczywiście nie jako dodatkową porcje, ale przy ograniczeniu ich we wszystkich posiłkach, tak by suma dobowa wynosiła 1/2 zjedzonych białek. Widziałem też parę badań które potwierdzały skuteczność tej metody. Tłumaczy się to tym że węglowodany pobudzają do wydzielanie leptynę http://pl.wikipedia.org/wiki/Leptyna Najwięcej leptyny wydziele się w czasie snu. Dlatego dodatkowe stymulowanie jej węglowodanami zwieksza utratę wagi.
Rafał Mróz 11-02-2013 o 14:37 OdpowiedzLeptyna jest hormonem, który stoi jakby w cieniu insuliny. Sam uważam ją za conajmniej tak samo istotną jeśli chodzi o kwestię otyłości. Napiszę jakiś osobny tekst na jej temat bo na to zasługuje (choćby przez związek z kortyzolem czy insuliną). W uproszczeniu: mniej leptyny=większy głód. Więcej leptyny=mniejszy głód. Otyłe myszy podczas testów, kiedy ją odkryto, nie produkowały leptyny w ogóle – w efekcie ich mózg nigdy nie otrzymywał informacji „nie jedz” – i jadły cały czas. Podobnie sytuacja wygląda u ludzi. Obszerne opracowanie tutaj (po polsku).Lekarz Michael Eades na swoim blogu wyjaśnił jak działa leptyna oraz jaki wpływ ma na nią podniesiony poziom trójglicerydów – nie zawsze wyższy poziom leptyny gwarantuje sukces. O ile sam związek węglowodanów z większą produkcją leptyny został już wykazany (np. tutaj czy tutaj na małych próbach), o tyle bezdyskusyjny jest też związek wysokiego stężenia TG z tzw. leptyno-odpornością (odporność receptorów na leptynę). W efekcie wysokie stężenie leptyny nie daje efektu zatrzymania głodu.U Kwaśniewskiego nie zauważyłem tego w jego książkach, tzn, nie widziałem tego w „kardynalnych” zasadach diety, choć jak widzę z tego co cytujesz jego propozycja nie łamie zasad diety optymalnej, a jedynie zmienia proporcje posiłków dobowych. Na marginesie, znam osoby, które jedzą białkowo-tłuszczowe śniadanie i w zasadzie tylko węglowodanową kolację (trzymając się wytycznych Kwaśniewskiego) i uzyskują te same korzyści, co osoby które każdy posiłek mają tak samo zbilansowany wg wytycznych diety.
Paweł 15-02-2013 o 21:40 OdpowiedzTo prawda co Pan pisze, zresztą sam jeszcze całkiem niedawno w ogóle nie dbałem o dietę. Myślę, że to wszystko jest kwestią świadomości (a w dalszej kolejności chęci i priorytetów w życiu).I oczywiście wykorzystanie wiedzy jest kluczowe, co nie zmienia faktu, że trzeba tę wiedzę najpierw zdobyć:)A propos zdobywania wiedzy obecnie jestem w połowie lektury (ostatecznie zdecydowałem się na Why We Get Fat: And What to Do About It – tamta pierwsza jak na pierwszy ogień trochę zbyt obszerna) i muszę powiedziec, że mam bardzo pozytywne wrażenia. Taubes z jednej strony pisze w sposób bardzo prosty (zgodnie z założonym celem), wiele razy powtarza to co kluczowe, aby każdy zrozumiał stawiane i uzasadniane przez niego tezy, a z drugiej strony cały czas da się wyczuć jego naukowe podejście i świadomość tego jak nauka działa i jak my sami powinniśmy myśleć: sceptycznie. Kiedyś natrafiłem w Internecie na następujący film: http://www.youtube.com/watch?v=6OLPL5p0fMg Naprawdę jeden z lepszych. Idealnie on obrazuje co to znaczy, że człowiek jest myślący. Polecam każdemu.Przyznam, że im więcej czytam o diecie tym bardziej jestem przekonany do obcinania węglowodanów. Więc nadchodzi czas ułożenia po raz kolejny nowej diety:) Najpełniejszym pokarmem wydają się być jajka. Z tego co wiem to obecnie obalane są o nich negatywne stereotypy, jednak czy wg Pana wiedzy można jeść ich całkiem dowoli? Na przykład średnio 5 dziennie dla osoby która nie waży dużo?Pozdrawiam!
Rafał Mróz 16-02-2013 o 21:32 OdpowiedzPanie Pawle, obserwując ludzi zauważam (ale to obserwacja, którą może poczynić każdy), że z czasem (starość?) ludzie zaczynają zwracać coraz więcej uwagi na swoje ciało i jego interakcje (wszelakie) ze środowiskiem. Ale to chyba naturlane – im jesteśmy starsi, tym mamy więcej doświadczeń i chcemy lepiej przeżywać życie. W aspekcie żywieniowym – jedni chcą żyć nie odbierajc życia innym (jak np. wegetarianie czy weganie) inni chcą żyć szybko i błyskotliwie korzystając z wszelkich używek i uciech. Sam przekonałem się o tym wielokrotnie, że jedzenie to kwestia nie tyle zdrowotna ile światopoglądowa (czasem światopogląd wynika ze zdrowia i troski o siebie/innych).Co do Taubes’a, jako drugi krok polecam Good Calories Bad Calories (niestety nie ma polskiego przekładu, przez co nie trafi do wielu polskich czytelników).Jeśli zaś chodzi o myślenie krytyczne – no cóż, sam jestem zwolennikiem szkoły sokratejskiej która uwielbiała hipotezy wraz z ich potwierdzaniem i obalaniem (dlatego też hołduję statystyce, która – jak mawiają złośliwcy – jest najbardziej wyrafinowanym kłamstwem ;)). Niestety, dzisiaj ludzie zostali „odarci” z ich naturalnej broni – intelektu. Zawierzyli autorytetom zamiast wierzyć faktom. Najlepiej obrazują to media, które przez wielu uznawane są za prawdę obiektywną na zasadzie „no, skoro puścili to w telewizji, to znaczy że to musi być prawda!”.Osobiście zawsze staram się rozpatrzyć za i przeciw każdej sytuacji (co szczególnie przydaje się przy wychowaniu dzieci :)). Nie jestem typem „apostoła” który raz zaślepiony jest w stanie wbrew wszystkim i wszystkiemu stać na swoim posterunku. „Tylko krowa nie zmienia poglądów”. Dlatego też jestem pełen szacunku dla osób, które są w stanie diametralnie zmienić swój pogląd na jakieś kwestie, merytorycznie uzasadniając swoje postępowanie (np. osoba mięsożerna, która zwróciła się ku weganizmowi lub odwrotnie, albo osoba o poglądach prawicowych przeszła na lewicowe i vice-versa). Nawet (a może zwłaszcza), jeśli opisuje swoje subiektywne odczucia i motywatory. Matematyka ma tutaj przewagę kompletnego braku subiektywności :)Jeśli zaś chodzi o jajka – z wszystkim można przesadzić. Oczywiście są osoby uczulone na niektóre białka jajek (głównie albuminy), ale to nieliczne przypadki. Osobiście zjadam tygodniowo ok 20 jajek (10 w całości + 10 żółtek) i nie odczuwam jakiegoś dyskomfortu. To co może zaintrygować osoby z wysokim cholesterolem to fakt, że dieta bez węglowodanów ale pełna jajek (które przecież są pełne cholesterolu) zdecydowanie obniża poziom TC i poprawia profil lipidogramu. Ale znam 2 osoby, które zjadają ok 40 jajek w tygodniu (niestety, obie są powyżej 60 rż więc trudno o porównanie). Podejrzewam, że z „przesadą” w kwestii konsumpcji jajek to kwestia stricte indywidualna.
Gal 16-02-2013 o 18:49 OdpowiedzPanie Rafale książka dotarła? Czyta ją Pan?Paweł „czytnij” sobie to http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=4718.0, powinno pomóc w przejściu na „ciemną stronę” mocy ]:D ;) :P
Rafał Mróz 16-02-2013 o 21:02 OdpowiedzJeszcze czekam na listonosza :)Dzięki za linka, to też odpowie na pytanie Pana Pawła odnośnie ilości jajek :))
Paweł 17-02-2013 o 19:24 OdpowiedzGal, dziękuję za link, zapowiada (67 podstron…) się bardzo ciekawie, wprowadza też aspekt sportu co dla mnie jest niezwykle istotne.Panie Rafale, tak własnie planuję później przeczytać Good Calories Bad Calories, angielski nie kłopot, no może ten chemiczny już gorzej, jednak w końcu chemii po polsku też nie znam:).O statystyce (wnioskowaniu statystycznym) można dużo usłyszeć, co ciekawe prawie każdy ma o niej swoje zdanie, a jest to jedna z najtrudniejszych nauk (w końcu gałąź matematyki korzystająca z zaawansowanego aparatu innych dziedzin matematyki). A prawda o niej jest taka sama jak o innych rzeczach które człowiek stworzył, sama w sobie jest zarówno prawdziwa jak i neutralna, to jej niezrozumienie oraz błędne użycie przez człowieka daje błędne rezultaty. Więc tym bardziej się ciesze, że Pan ją ceni:) Bez niej nie sposób analizować wyniki naukowe. W tym kontekście tak sobie myślę o Pana stwierdzeniu, iż matematyka nie jest subiektywna, z jednej strony jak bardzo prawdziwe zdanie, a z drugiej jak wrażliwe na modyfikacje, wystarczy próbować matematykę zastosować i już to zastosowanie podlega wszelkim mechanizmom społecznym, psychologicznym czy politycznym.Takie właśnie jest podejście naukowe, mieć otwarty umysł i ciągłą gotowość do weryfikacji poglądów:)Ja zawsze lubiłem jajka, choć nie jadłem ich jakoś bardzo dużo. Od czasu gdy zacząłem zmieniać dietę to coraz bardziej ubywało mi pokarmów (chyba najbardziej odczuwalne jest zrezygnowanie z chleba) do wyboru i ich spożycie mocno wzrosło. Teraz gdy planuję jeszcze bardziej uściślić dietę to znów może mi ubyć jedzenia:p Przeczytałem Pana artykuł o ziemniakach, jeszcze doczytam do końca komentarze, ale wygląda, że również swoją listę warzyw i owoców będę musiał zmodyfikować… A przynajmniej proporcje.A proszę powiedzieć, po czym ktoś może poznać, że jest uczulony na albuminy?Utrzymanie zdecydowanej przewagi tłuszczów w diecie nie wygląda na takie łatwe. Myślałem o znacznym zwiększeniu spożycia śmietany, czy ma Pan jakieś rady jakie śmietany wybierać? Przypuszczam, że najwyżej procentowe:) Jednak z różnymi napisami można się spotkać: – „homogenizowana” (z opisu na wikipedii ta czynność nie wygląda na taką złą), – „z mleka pasteryzowanego” (które samo w sobie nie jest przez Pana zalecane, gdyż jest zupą martwych bakterii – nie jestem pewny czy tego nie widziałem akurat na serze białym), – „do zupy” (nie mam pojęcia czym się różni śmietana do zupy od takiej nie do zupy).Też istnieje coś takiego jak „śmietanka”, czy ona byłaby lepsza?
Rafał Mróz 18-02-2013 o 11:34 OdpowiedzPanie Pawle, z przepisami jest relatywnie łatwo – może Pan poguglować za przepisami Kwaśniewskiego albo z angielskiego „low carb recipes” itd.Żeby stwierdzić uczulenie na albuminy należy przeprowadzić testy alergiczne. Objawy mogą być różne u każdego – od kataru żołądka przez wysypki i objawy zatrucia, najczęściej to jakaś odpowiedź skórna lub ze strony układu pokarmowego.Z ciekawostek, niewiele osób wie, że białko jaja można spotkać w… winie (czerwonym). To stary sposób winiarzy, którzy w ten sposób „wiążą” różne cząstki które go zaśmiecają (Polacy często nazywają te cząstki ” fuzlami”). Białko je wiąże i opadają na dno beczki bez zmiany smaku wina.Jeśli chodzi o śmietany Adramel już coś podpowiedział. Ja ze swojej strony – tak jak tam napisałem – zachęcam do wnikliwego czytania składu wszystkich produktów nabiałowych (niestety, nie można ufać nikomu). O śmietanach z Piątnicy (ale i u innych producentów, śmietany poniżej 18% mają rozmaite dodatki) napisłem, ale mój ulubniony przykład to „Łąkowe” spółdzielni mleczarskiej z Rypina. Spółdzielnia wypuściła produkt „Łąkowe” którego opakowanie jednoznacznie wskazywało na mleko, choć był to napój… mlekopodobny. Mimo prostackich wyjaśnień rzeczniczki jednak coś było na rzeczy. bo na dokonano subtelnych zmian w wyglądzie opakowania (zamiana e na y, nadal ze śladem litery e) a poprzednia wersja strony pokazywała „wartość odżywczą 100ml mleka„.Radziłbym zupełnie unikać produktów homogenizowanych. Homogenizacja jest procesem, który ma połączyć dwie (lub więcej) naturalnie nie mieszające się ze sobą substancje. Np. wodę i tłuszcz. O problemie homogenizacji (dokładniej oksydazy ksantynowej) napisane jest tutaj. Niestety, wszystkie rodzaje mleka UHT są homogenizowane (to łatwo sprawdzić: po przelaniu ich do garnka i odstawieniu na kilka godzin powinien wytworzyć się płaszczyk tłuszczu mlecznego (coś jakby śmietana) – a go nie ma, ponieważ tłuszcz jest homogenizowany z białkiem i wodą. W którejś z książek na temat żywienia czytałem także, że homogenizacja utrudnia budowę micel tłuszczowych i w efekcie – uniemożliwia wchłanianie tłuszczu z produktów homogenizowanych. Mleczne produkty pasteryzowane uznaję za całkowicie bezwartościowe, jednak w meczarniach to w zasadzie jedyna droga przetwarzania mleka (oraz UHT). Aby uzyskiwać ten sam smak i walory organoleptyczne (smak mleka zmienia się sezonowo) trzeba je wcześniej zabić (pasteryzacja) a dopiero później zaszczepia się w bakteriami w kontrolowanych ilościach i weryfikowalnym procesie produkcyjnym. Jeśli chodzi o określenia „do zupy” „do deserów” „do sosów” „do kawy” – powstały one po to, żeby ludziom ułatwić wybór. Jak wielokrotnie wspominałem, ludzie już dawno zapomnieli jakich składników używać do gotowania, jak się gotuje i po co się to robi. Dawniej każda gospodyni wiedziała, że kwaśna śmietana w zupie się zważy, więc trzeba ją wcześniej „zahartować” w małym pojemniku (na kilka łyżek śmietany wlać chochelkę gorącej zupy i szybko wymieszać) i dopiero wlać do zupy. Ponieważ to operacja wymagająca nazbyt dużo czasu i wysiłku (także intelektualnego) a dodatkowo – nie zawsze gwarantuje sukces (jeśli się to zrobi w zły sposób nadal będą pływać kawałki śmietany w zupie), to producenci postanowili konsumentom to ułatwić dodająć choćby skrobię czy mączkę chleba świętojańskiego. Śmietana z takimi dodatkami także automagicznie zagęszcza zupę (to jak dodanie do niej mąki). Taką śmietanę z dodatkami wystarczy więc nazwać „do zupy” bo określenie „kwaśna 12%” nikomu nic nie mówi, podobnie jak nic nie mówiło „kremówka 35%” – więc lepiej użyć „do deserów”.W wyborze śmietany proszę kierować się dwoma kryteriami: 1. bez „dodatków” i homogenizacji 2. smakiem (słodka/kwaśna)Zawartość tłuszczu – choć istotna – nie ma aż takiego znaczenia, bo w suchej masie i tak tego tłuszczu i tak jest sporo (przykładowo, w śmietance 36% znajduje się aż 57% wody, 36% tłuszczu, 2% białka i 3% węglowodanów). Po odjęciu wody widać, że proporcje i tak przeważają na korzyść tłuszczu. W innych rodzajach śmietany jest podobnie (zawartość białka zawsze pozostaje na tym samym poziomie max 4%).Zgodnie z obecnym stanem prawnym, jeśli produkt został poddany pasteryzacji, UHT, słodzeniu lub homogenizacji należy to zaznaczyć na opakowaniu (więc produkty bez tego oznaczenia zostały wyprodukowane bez użycia tych technologii).
Adramel 17-02-2013 o 21:36 OdpowiedzŚmietanka: http://piatnica.com.pl/p/pl/smietana-36–200g.htmlKomponowanie diety z przewagą tłuszczy to prosta sprawa. Wystarcza a patelnie wrzucić trochę boczku na smalcu, a na to dadać pare jajek i smietankę. Pyszny posiłek, na wiele godzin nie myśli się o jedzeniu. Także posiłki oparte na pieczonej karkówce (lub schabie ale z dodatkami np boczku) dają przewagę tłuszczy nad białkiem. I minimalne ilości węgli.
Rafał Mróz 17-02-2013 o 22:08 OdpowiedzAdramel, dziękuję Ci za pomoc. Konstrukcja „tłustego jedzenia” nie jest tak trudna jak może się to wydawać (i wcale nie jest monotonna).Jeśli chodzi o śmietanę, to zalecam każdemu czytanie składu. Śmietana 30% i więcej może nie jest tutaj problemem, ale jeśli weźmiemy śmietanę z Piątnicy 12% to w składzie znajdziemy cuda: mączkę chleba świętojańskiego, skrobię modyfikowaną, gumę guar i inne wynalazki. O to robią wszycy producenci. Wszystko „w trosce o klienta” oczywiście.Dlatego przed zakupem – CZYTAJMY co jest w składzie.
Paweł 19-02-2013 o 17:58 OdpowiedzZ tym składem śmietany to faktycznie cuda, przeczytałem skład mojej 18% i są między innymi te składniki, które Pan wypisał. Coż, trzeba dokładniej wybierać. Zatem kolejny produkt wpada w większej ilości do menu:) A proszę powiedzieć, od czego zależy czy dana śmietana będzie słodka czy kwaśna? I która ma jakie właściwości?Przy okazji rozmowy o nabiale wyszukałem dużo informacji o mleku oraz serze białym. Mleko jednoznacznie wiele osób, w tym Pan, przekreśla i sam również chyba tak zrobię. Natomiast co do sera białego, to z ciekawości doczytałem jak on powstaje i na ile ja rozumiem ten proces (nigdy go nie widziałem) to wygląda on nastepująco: – mleko pozostawia się w ciepłym miejscu – bakterie zawarte w mleku (w procesie fermentacji mlekowej) zamieniają laktozę na kwas mlekowy, powstaje kwaśne (zsiadłe) mleko – powstaje skrzep (w którym koncentrują się tłuszcze oraz białka) oraz serwatka (substancja płynna składająca się głównie z wody) – w procesie koagulacji mleka skrzep zostaje oddzielony od serwatki i powstaje ser białyZatem tak: mleko ma różne minusy, między innymi ten iż posiada laktozę, której wielu ludzi nie trawi oraz kazeinę o której Pan pisał, iż nie jest najwartościowszym białkiem. Przy serze białym pierwszy minus odpada (co wynika z powyżej opisanego procesu), natomiast drugi jak rozumiem zostaje. Czy zatem polecałby Pan jeść ser biały czy w miarę możliwości unikać? W jednym z komentarzy znalazłem, iż pisał Pan, że przy produkcji sera żółtego (oraz niektórych białych – jak poznać których?) czasami używa się podpuszczki i wtedy kazeina staje się łatwiej strawna.
Rafał Mróz 20-02-2013 o 12:01 OdpowiedzPanie Pawle, proponuję, żeby przy najbliższej okazji sam Pan spróbował zrobić biały ser – proces już Pan zna. Ostatnie dwa kroki brzmią bardzo enigmatycznie, w praktyce – kiedy kwaśne mleko jest gotowe, proszę je powoli ogrzewać (nie dopuścić do gotowania!) a serwatka zacznie się sama oddzielać od sera. Potem na sitko a serwatka do picia (świetnie smakuje z koprem i czosnkiem!).Do trawienia kazeiny potrzebna jest podpuszczka, która składa się z kilku enzymów (np. rennina czy chymozyna) i wszystkie ssaki w wieku „oseskowym” produkują te enzymy. Póżniej zanikają i kazeina staje się dla nich białkiem niestrawnym. I to generalnie pokazuje, że sama natura już uniemożliwa nam korzystanie z nabiału, mimo to robimy wszystko wbrew niej. Szerzej o serach świetnie napisano na stronach bioslone.Podsumowując, sery podpuszczkowe (ogólnie mówiąc żółte, topione pleśniowe) mają już częściowo strawioną kazeinę właśnie z uwagi na to, że do ich produkcji podpuszczka jest konieczna (w artykule znajdzie Pan szerzej na temat serów podpuszczkowych).Sam kupuję podpuszczkę (można ją przechowywać) i kiedy mnie „najdzie” to zawsze jakiś ser uda mi się wyczarować, a później go uwędzić. Nawet w domowych warunkach bardzo łatwo można zrobic samodzielnie fetę czy bundz, o ile ktoś ma dostęp do prawdziwego mleka.Gdybym miał poukładać produkty mleczne od najgorszego do najlepszego to na początku były by słodkie jogurty, później mleko, ser biały (twaróg), śmietany, sery podpuszczkowe, masło. Mleka, jogurtu i twarogu bym unikał. A śmietany, serów żółtych i masła – nie, choć trzeba mieć na uwadze, że i w śmietanie znajduje się kazeina (dlatego tak ważne jest aby nie była homogenizowana, o czym w tekście na bioslone /wielkość cząsteczek/).
angus 19-02-2013 o 20:54 Odpowiedz…Panie Rafale,jestem pod wrazeniem, zarowno wiedzy jak i umiejetnosci w jej rzeczowym przekazywaniu…gratuluje, a takze dziekujeee… Przyznaje jednak, ze po przeczytaniu materialu, ktory tu znalazlam,mam w glowie ogromny metlik i chyba sama sobie z tym nie poradze, wiec jesli moglabym liczyc na pomoc w sensownym uporzadkowaniu calosci, bylabym ogromnie wdzieczna… Trafilam na Pana strone, szukajac materialow dotyczacych niedoczynnosci tarczycy i tu sie wszystko zaczelo… Ok 1,5 roku temu stwierdzono u mnie niedoczynnosc terczycy, wiec eutyrox,jod.. waga wzrosla, wiec podniesiono dawke mowiac mi, ze teraz powinnam schudnac, niestety tak sie nie stalo…za to niedoczynnosc zmienila sie w nadczynnosc, wiec zmniejszenie dawki, odstawienie jodu, dolaczenie suplementow (kelp, spirulina), waga dalej rosla…wiec odstawiono na 3 miesiace eutyrox, pozostawiajac suplementy…teraz czekam na wyniki badan i nowa decyzje lekarza…waga bez zmian(bylo 59kg, a jest 75kg).. Aleee…moj problem czy pytanie dotyczy diety…poniewaz troche sie pogubilam chcac zapanowac nad waga…dodam, ze prawie cale zycie musialam uwazac na diete, wiec jadlam bardzo malo, stosowalam diete dr.Dabrowskiej, robilam oczyszczajace glodowki…ale tez nigdy nie lubilam i nie jadalam (lub bardzo rzadko)kasz, makaronow , ziemniakow, chleba, zboz…rok temu zrobilam sobie nawet dosc drogie badania na fenotypy i genotypy i okazalo sie, ze nie moge jesc zadnego miesa oprocz krolika, nie moge jesc dorsza, tunczyka, lososia, pstraga,suma, okonia, grenadiera, sledzia…jeczmienia, owsa, gryki , pszenicy, kaszy peczak.. …mleka, jogurtu, twarogu (koziego i owczego rowniez),serow plesniowych,zoltych ……ananasa, moreli, kokosow, daktyli…grzybow, drozdzy, oregano…czekolady, kawy, kako, czarnej i zielonej herbaty,piwa, wodki, wina, coli…wiele warzyw moge jesc tylko okazjonalnie,a tylko 2jajka 2 razy w tygodniu, a owoce tylko do obiadu… Bylam u trzech dietetykow i niestety zaden nie poradzil sobie z ulozeniem sensownej i smacznej diety z tego co mi zostalo, bo proponowali na 1 i 2 sniadanie chleb z dzemem, miodem lub wedlina, a tego nie cierpie i nie jadam od lat kanapek… Od dwoch miesiecy, jadam wegetarianskie obiady bez kasz i makaronow, z dodatkiem wyciskanych sokow lub zup, ale waga tez nie spada.Tydzien temu zaopatrzylam sie w produkty Monavie (sok z glukozamina i odzywka z jagoda acai)…Dodam rowniez, ze codziennnie mam jakas porcje ruchu (marsze, silownia, rower, spacer, wchodzenie i schodzenie na 7 pietro kilka razy dziennie) no i mam 59lat…Czy mysli Pan, ze da sie cos jeszcze ze mna zrobic???…pozdrawiam..
Rafał Mróz 19-02-2013 o 22:18 OdpowiedzWitam Panią, może to dziwnie zabrzmi, ale cieszę się, że moje teksty wprawiły Panią w zakłopotanie. Taki jest mój cel – żeby nakłonić ludzi do zastanowienia się nad swoim jedzieniem i tym, jakie mają przez nie zdrowie i życie. W kwestii tarczycy – sukcesywnie będę wyjaśniał pewne zawiłości, które jak widzę dotkneły także Panią (mam na myśli przeskoczenie z niedoczynności w nadczynność oraz uporczywą i nieskuteczną terapię).Zaś w kwestii diedy mam fundamentalne pytanie: dlaczego stroni Pani od wymienionych potraw? Czy to na skutek jakiejś reakcji alergicznej lub zmiany stanu zdrowia po zjedzeniu tych rzeczy, czy chodzi po prostu o to, że na raporcie z badania były one napisane? Czy np. po zjedzeniu mięsa królika czuje się Pani lepiej niż po łososiu? Jeśli to kwestia widocznych i oczywistych reakcji alergicznych – sprawa „w zasadzie” zamknięta. Ale jeśli to tylko wydruk na bazie „czegoś” zrobionego „jakąś” metodą w „jakichś” warunkach to byłbym mocno podejrzliwy. Oznaczałoby to, że musi Pani wyeliminować ze swojej diety istotną część pokarmów bo inaczej… no właśnie? Bo co?Pewno znowu zabrzmi to arcymonotonnie, ale dieta niskowęglowodanowa (wysokotłuszczowa szczególnie) relatywnie szybko i w relatywnie szerokim zakresie reguluje gospodarkę hormonalną (jeśli jej zakłócenia nie mają podłoża pierwotnego ale wtórne, nabyte) co jak mogę sądzić – w Pani przypadku jest przyczyną nadwagi. I w takiej sytuacji na wegetariańskich posiłkach nie ma gwarancji chudnięcia (choć w niektórych przypadkach jest, kiedy to jest niskobiałkowa ale wysokotłuszczowa dieta wegetariańska, o którą dość trudno). Może oczywiście być tak, że prawdziwą przyczyną otyłości w Pani przypadku są problemy z tarczycą i tutaj – choć dieta niskowęglowodanowa może być pomocna – to nie likwiduje przyczyny problemu.
Adramel 20-02-2013 o 16:00 OdpowiedzCzuje się mocno skonfundowany bo namiętnie żre twaróg. Kilogram tygodniowo leci jak nic. Bez dodatku podpuszczki twaróg staje się „błonnikiem”? Jakie ilości podpuszczki dodawać do 100g twarogu? Robi się to w jakiś specjalny sposób?
Rafał Mróz 20-02-2013 o 18:59 OdpowiedzAdramel, pół biedy, jeśli to rasowy twaróg „od baby”, gorzej, jeśli to ser biały z marketu – w tym sensie, że może on być homogenizowany (ludzie nie lubią „ziarnistego”), spotkałem nawet sery twarogowe (białe), które miały dodatki podobne do tych ze śmietany (zagęstniki). W najlepszym wypadku rzeczywiście kazeina będzie jak błonnik. W najgorszym, kiedy zostanie rozbita do małych cząstek – może zostać wchłonięta przez jelito bezpośrednio, co zagraża zdrowiu.Podpuszczki nie dodaje się do twarogu, tylko do mleka (słodkiego). Trzeba jej bardzo mało (1g na 12-15l mleka) w końcu to enzym, a tych w naszym organiźmie zawsze trzeba mało :)
Adramel 20-02-2013 o 16:08 OdpowiedzI jeszcze… Te podpuszczki z allegro czymś się różnią? Można kupić najtańszą czy trzeba na coś zwrócić uwagę?
Rafał Mróz 20-02-2013 o 19:11 OdpowiedzCo do rodzaju podpuszki – zwróć uwagę, żeby to była podpuszczka naturalna, najlepiej zwierzęca (cielęca). Tańsza jest podpuszczka syntetyczna (niestety, to ona jest używana w „korporacjach” serowych), jest też roślinna (np. z fig). Zachęcam do sprawdzenia w Google przepisów – są proste i (niestety) na duże ilości mleka („przepis na ser podpuszczkowy”). Kup najlepiej taką z kroplomierzem, wówczas łatwiej będzie Ci odmierzyć ilość na małą porcję mleka.Niektórzy sprzedawcy sprzedają też chlorek wapnia, który zwiększa wydajność i ułatwia pracę z serem. Żółty kolor jest efektem barwienia więc nie ma się co nim przejmować.
Paweł 20-02-2013 o 16:18 OdpowiedzBardzo dziękuję za odpowiedź oraz za ciekawy link, szkoda że go nie znalazłem poprzez wyszukiwarkę, bo ile czasu by mi oszczędził:)Zatem tak będzie, śmietana, ser żółty i masło pojawią się w większej ilości w mojej nowej diecie.
Rafał Mróz 24-02-2013 o 15:05 OdpowiedzGal, szerzej o temacie serów w linku, który podałem Panu Pawłowi. Generalnie problem w kazeinie, której w zasadzie nie umiemy trawić bez podpuszczki (ssaki tracą te enzymy trawienne z chwilą przekroczenia wieku oseska). Kwaśniewski sugeruje używanie twarogu do robienia tzw. placków optymalnych, ale zwróć uwagę, że ilości tego twarogu są niższe (patrząc kompleksowo, w całej diecie) niż w typowej diecie (z uwagi na to, że same placki obfitują w tłuszcz).
Rafał 21-02-2013 o 22:22 Odpowiedzwitamm… chciałem dopytać w kwestii kwasów omega 3,6,9… z tego co wyczytałem na skoro już chce przyjmować kwasy omega to tylko omega 3 – jeżeli chodzi o sumplementy diety? z tego co zrozumiałem kwasy 6 i 9 nie są takie dobre i wystarczy to co się zjada na co dzień bez uzupełniania. ? jestem aktywny fizycznie, biegam, chodzę na siłownie i chciałbym wspomagać swój organizm oraz serce… może ma Pan propozycję jakiegoś produktu, (suple)? który serwuje apteka.? czyli np. omega 3 plus witaminy? mam stresująca pracę do tego wysiłek fizyczny, więc chcę troszkę uzupelniać braki a w szczególności serce, które ostro dostaje po „zaworach”…. druga sprawa… przeczytałem cały artykuł i uważam, że jest świetny… mam wzrost rzędu 174cm, waga ok 87kg… ogólnie po 2-3 latach treningów (siłowania) uważam, że wyglądam nieźle…. ale….. jest problem – oponka, której niczym nie da się zwalczyć… jak rezygnuje z pewnych posiłków to owszem oponka się zmniejsza, ale mięśnie też… :(…. chudnę całościowo… znam pojęcie „katabolizm mięśniowy” i wiem na czym on polega… wg. zaleceń artykułu przestałem słodzić herbatę, jeść pączuszki i inne sweet produkty etc… już ponad miesiąc minął, ja nadal biegam chodzę na siłownię a oponka ohydna nadal jest… :( …. co robić?? 3 sprawa polega na pytaniu co jeść po treningu przed spaniem… ?? np. godz. 20 idę na siłownię… ostro ćwiczę ok 1,30min. wracam do domu ok. 22.00 i ??????????? ryż z kurczakiem?? kurczak gotowany ok a ryż nawet ciemny ma mnóstwo węglowodanów co za tym idzie kalorii… :( oponka urośnie :(… a mięśnie chcą jeść bo inaczej „zjedzą” w pewnej części same siebie a moja siłownia stanie się bezsensowna… (katabolizm)… może jakieś konkretne propozycjce żywieniowe?? —– moja budowa jest okej od szyi do oponki… dobrze wypracowane ręce i klatka piersiowa a oponka jak jest tak była :( z góry dziękuje za pomoc :) pozdrawiam Rafał
Rafał Mróz 24-02-2013 o 15:10 OdpowiedzGal, w pewnym sensie się z Tobą zgodzę. W mediach niemal już utożsamiono omega-3 z olejem lnianym jakoby było to panaceum na wszystko. Wykazałem już podając linki do badań w komentarzach, że spożywanie omega-3 ze źródeł roślinnych (olej lniany) to tylko dostawa kwasu ALA, który jest w niewielkim stopniu konwertowany do DHA i EPA z których budowane są błony komórkowe (dodatkowo tempo konwersji spada wraz z wiekiem). Dlatego uważam, że to przereklamowane. Ale nie jest mitem zbawienny wpływ zwierzęcych źródeł omega-3 (więc uformowanych kwasów DHA i EPA) na procesy biochemiczne i regeneracyjne. Oczywiście nasze ciało umie użyć do budowy komórek innych kwasów – ale to jak na budowie: jak mamy dobry materiał do powstanie trwały dom. A jak kiepski – to budowla może być mniej odporna.
Bananowe dziecko;) 23-02-2013 o 1:47 OdpowiedzBardzo podoba mi sie Pana podejscie do tematu, otwarty umysl (poszukiwanie wiarygodnych zrodel; z jednej strony to podejscie do tematu do mnie przemawia, tym bardziej ze gdy zaczelam w sprawach zywienia( i nie tylko) kierowac sie intuicja( nie mam na mysli zachcianek, bo to inna bajka) pierwsze co zostalo wyeliminowane to wlasnie cukier, maka( jedynie z razowej robilam chlebek na zakwasie, teraz znow sie przymierzam ale w tym cudnym kraju w ktorym obecnie mieszkam to ani razowej maki ani ponoc dobrych drozdzakow w powietrzu nie ma…), ziemniaki, wszelkie kupne lody, cukierki i cuda z cukierni; ale kocham owoce i to na nich opiera sie moja dieta, na ktorej czuje sie wspaniale, waga jest stablina, na problemy z nastrojem nie narzekam, fanatyczna frutarianka nie jestem, choc czasem przez caly tydzien wcinam tylko owoce i orzeszki, a do tlustego mieska mam konkretna awersje( wyjatek to losos, makrela, owoce morza topione w oliwie i watrobka, o ktora czasem moj organizm poprosi), Nigdy nie probowalam policzyc proporcji wegi, bialka i tluszczu, choc nie jadam na ogol mieska,tylko czasem jajka, owoce morza, rybka lub kozi serek uzupelniaja moje owocowe szalenstwo, to byc moze nasze diety wcale nie leza na przeciwnych biegunach… jako ze papryka, pomidorek i chayote to w sumie owoce czesto robie z nich surowke z duza iloscia oliwy z oliwek( jakby nie patrzec owoc;) i orzechow, do tego awokado , nie jem pieczywa, makaronu, typowych slodyczy( kocham za to kulki z zmielonego sezamu, lnu, orzechow wszelkiego rodzaju i masla zwyklego lub kakaowego, czasem plus kakao, wiroki kokosowe itd), moze wiec ilosc tluszczu w tej w 90% surowo-owocowej diecie wcale nie jest taka malutka? choc sila rzeczy owoce cukru maja sporo raczej. Bez bananow, papai, ogromnych ilosci pomaranczy i innych owocow wizja zycia nie jest dla mnie optymistyczna. Generalnie moja intuicja zrobila mi psikusa, mowi ze Pana podejscie jest sluszne i logiczne a rownoczesnie mowi ze dla mnie owocowe szalenstwo z malymi dodatkami jest najlepsza dieta, co zreszta widze i czuje , jak to pieknie polaczyc?