Przejdź do treści

Jak schudnąć i dlaczego tyję?

Dlaczego ludzie tyją? Bo wchłaniają więcej energii (jedzą) niż wydatkują (ruszają się) – tak mówi teoria bilansu kalorycznego, którą usłyszysz od każdego dietetyka. W skrócie, mówi ona o tym, że aby zachować szczupłą sylwetkę trzeba wydatkować tyle samo energii ile konsumuje.

Na wstępie zaznaczę, że ten tekst jest długi i jeśli należysz do osób niecierpliwych, lepiej podaruj sobie jego czytanie. A długi jest dlatego, bo chciałem maksymalnie dokładnie i precyzyjnie wyjaśnić mechanizm tycia oraz chudnięcia. Bez poznania sposobu działania Twojego ciała nie da się skutecznie przytyć ani skutecznie schudnąć.

Wg. dietetyki, za tycie odpowiada pierwsza zasada termodynamiki (tzw. zasada zachowania energii), która w uproszczeniu mówi tyle, że energia nigdy nie znika – zmienia jedynie swoją postać.

Naukowo: Jeśli do systemu wchodzi 100 jednostek a wychodzi 40 to pozostałe 60 musi być jakoś zmagazynowane – bilans musi wyjść na 0. Prawo to jest uniwersalne i możesz zauważyć je codziennie, w każdej sytuacji, w której mowa o energii cieplnej.

Po ludzku: jeśli zaczynasz gotować zimną wodę to energia cieplna dostarczana przez palnik (100) przepływa przez wodę i garnek gdzie zostaje po części zmagazynowana (40) a jej część ulatnia się w postaci ciepła pary wodnej, płomienia czy przez ścianki garnka (60). Albo gdy zapalasz żarówkę, energia elektryczna (100) zamieniana jest na energię świetlną (40) oraz cieplną (55) a pozostała część magazynowana jest w oprawce żarówki. Proporcje są przykładowe, po to aby zobrazować to zjawisko.

Tę obserwację zaczęto „mapować” na zjawisko otyłości. Na pytanie dlaczego ludzie tyją dietetycy odpowiadają zgodnie: dlatego, bo spożywają więcej kalorii (100) niż wydatkują (80). Nadmiarowe kalorie (20) są gromadzone w organiźmie w postaci tłuszczu w różnych częściach ciała a najwięcej w tkance tłuszczowej tuż pod skórą.

Proste i logiczne, ale jest problem…

Proste? Teraz już tak. Logiczne? Jak najbardziej. Tylko że jest jeden problem. Wyjaśnienie to wcale nie odpowiada na pytanie „dlaczego tyję?” a jedynie „w jaki sposób tyję?”. Bo rzeczywiście, tyjesz w taki sposób, że masz nadwyżkę energetyczną, którą Twoje ciało magazynuje. Ale dlaczego tak się dzieje?

Być może to ciągle jest niejasne, dlatego posłużę się kolejnym przykładem: załóżmy na chwilę, że wybraliśmy się wspólnie na spacer i przechodzimy obok dwóch salonów sieci komórkowych – dajmy na to Orange i Play. W Play jest mnóstwo klientów, ogromny tłok. W Orange pustki. I wywiązuje się między nami taki oto dialog:
Ty: Dlaczego w Play jest tyle ludzi?
Ja: To proste, bo więcej ludzi tam weszło niż wyszło!
Ty: No to przecież oczywiste, ale to wcale nie wyjaśnia skąd taki tłok, skoro w Orange nie ma nikogo! Wiesz czy nie?
Ja: No przecież mówię, że skoro więcej ludzi wejdzie niż wyjdzie z salonu to będzie tłok!
Ty: Ale to tylko wyjaśnia W JAKI SPOSÓB robi się ten tłok, a nie Z JAKIEGO POWODU/DLACZEGO!
Ja: (poirytowany) Zadajesz głupie pytania!

Gdybym był dietetykiem, a Ty moim pacjentem, to w taki mniej-więcej sposób wyglądałaby nasza rozmowa na temat Twojej otyłości. I tak wygląda u większości tzw. „dietetyków” którzy niestety wiedzy o funkjonowaniu organizmów (człowieka zwłaszcza) nie mają żadnej – poczytaj np. tutaj, tutaj i tutaj. Takich przykładów jest mnóstwo, ale nie będę ich tutaj przytaczać.

Po rozmowie z takim dietetykiem wniosek dla Ciebie jest prosty: Twoja nadwaga (czy otyłość) jest spowodowana tym, że więcej jesz niż spalasz. Otrzymujesz więc od takiego dietetyka zalecenia: dieta MŻ (Mniej Żreć) i więcej ruchu: bieg, rower, basen, siłownia i fitness. Najlepiej ruch przez 8 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu przez cały rok.

Wówczas, zgodnie z teorią bilansu kalorycznego Twój organizm będzie miał ujemne saldo (więcej spalasz niż przyjmujesz energii) i ten niedobór sprawi, że schudniesz. Czyli małe „dostawy” energii z posiłków a duży jej „wydatek” przy ćwiczeniach sprawi, że Twoja tkanka tłuszczowa się zmniejszy. Albo, wracając do przykładu – więcej ludzi zacznie wychodzić z salonu Play niż do niego wchodzić, więc po pewnym czasie tłok się rozładuje i wkrótce będą tam pustki, tak jak w Orange.

Masło maślane czyli dieta-kit

Takie tłumaczenie, które słyszę bardzo często od moich znajomych (jest wśród nich 2 dietetyków) oraz osób, które korzystają z porad dietetycznych (także przez Internet) jest powszechne. Niestety, tłumaczenie zjawiska tycia za pomocą teorii bilansu kalorycznego jest jak masło maślane i niczego nie wyjaśnia. Dlaczego? Spójrz tutaj:

  • Płody: Rosnący płód rośnie dzięki temu, że magazynuje energię (dostarczaną przez matkę) więc jest w dodatnim bilansie energetycznym (bo więcej jej otrzymuje niż wydatkuje), ale czy przyczyną tego wzrostu jest dodatni bilans energetyczny?
  • Nowotwory: guz rośnie, ponieważ więcej energii otrzymuje niż wydatkuje – to oczywiste, że bez tej energii by nie urósł. Ale czy zaczął rosnąć z powodu tej nadwyżki energii czy może przyczyną nowotworów jest coś innego niż dodatni bilans energetyczny?
  • Dzieci dorastające: u dzieci bilans kaloryczny jest dodatni, ponieważ więcej jedzą niż spalają. Kto ma nastolatka w domu temu nie muszę tego wcale wyjaśniać. A gdyby takie dziecko wydatkowało więcej energii (np. przez intensywne ćwiczenia) to znaczy że by nie urosło?
    Oczywiście, że by urosło, ponieważ przyczyną wzrostu młodego człowieka jest hormon wzrostu a nie to, czy ma nadwyżkę energetyczną czy nie. Zagłodzone dzieci również rosną. Natomiast te, którym brakuje hormonu wzrostu, choćby jadły bardzo dużo nie będą wyższe ani o centymetr.

Dietetyka i dietetycy

Nauka o żywieniu i odżywianiu to dietetyka, a osoby które posiadły wiedzę z zakresu dietetyki nazywane są dietetykami. Choć dietetyka zawiera elementy biochemii nie jest nauką ścisłą a humanistyczną. Nie kwestionuję osiągnięć dietetyki ponieważ cały czas się zmienia – ale krytykuję jej doktrynę, która jest forsowana od połowy minionego wieku poza wszelkimi naukowymi dowodami, twierdząc cały czas, że teoria bilansu kalorycznego stanowi przyczynę otyłości.

Nauki ścisłe tzn. fizyka, chemia i biochemia pokazały światu dowody na to, że przyczyną jest coś zupełnie innego. Jak widać z powyższych przykładów:

WSZĘDZIE w przyrodzie dodatni bilans energetyczny jest SKUTKIEM wzrostu a nie jego PRZYCZYNĄ.

W powyższych przykładach wszędzie przyczyną wzrostu były hormony (tak jest w każdej komórce naszego ciała) i nikt tego nie kwestionuje – dzięki hormonom rośnie płód, nowotwór oraz nastolatki. Każdy wzrost w naturze (również u roślin) jest wynikiem działania enzymów lub hormonów. I teraz jest najlepsze: dietetycy stwierdzili jednak, że gdy chodzi o otyłość, to (nagle, z jakiegoś niewyjaśnionego powodu) nie hormony mają o tym decydować, tylko bilans kaloryczny. Niedorzeczność!

Niemcy mieli rację

Do wyżej postawionego wniosku naukowcy doszli już przed wojną. Już wtedy wiadomo było dlaczego ludzie tyją. Problem w tym, że odkryć tych dokonali Niemcy i Austriacy (np. z powodzeniem leczyli anorektyków dawkami insuliny), a po II Wojnie Światowej nie było w dobrym tonie powoływanie się na odkrycia niemieckich naukowców. A szkoda, bo prawie 100 lat temu wiadomo było, że ludzie tyją z powodów hormonalnych i enzymatycznych i spożycie kalorii nie ma tu nic do rzeczy.

Z rozbawieniem oglądam program na kanale Puls 2 pt. „Perfekcyjne panny młode” w którym katuje się biedne dziewczyny ćwiczeniami fizycznymi oraz zaleceniami „pseudo-dietetycznymi”, które mają doprowadzić młode dziewczyny do zrzucenia wagi, aby mogły zmieścić się w swoje suknie ślubne.

„Sara ma 6 tygodni żeby schudnąć, inaczej nie zmieści się w suknię”. Po forsownych ćwiczeniach oraz drakońskiej diecie (nie przekraczała 1300 kcal dobowo) Sara przez 3 tygodnie straciła 2 kg oraz 2 cm w biodrach.

Oczywiście, w tym programie jest tak, że głównym winowajcą jest zjadany tłuszcz oraz brak ruchu. Wizażystka (dietetyczka?) oraz ciemnoskóry trener natychmiast utożsamiają fałdki na brzuchu czy udach ze zjadanym przez biedną pannę młodą tłuszczem, sugerując tym samym, że tłuszcz w tych miejscach (i całym ciele człowieka) bierze się stąd, że je zbyt tłuste posiłki. Idiotyzm tego podejścia pokazywali już niemieccy i austriaccy biochemicy w XIX wieku. Pisali oni mniej-więcej tak: „Niedorzeczność w stwierdzeniu, że tłuszcz w ludzkim ciele bierze się z przyjmowanego w pożywieniu tłuszczu jest taka sama, jak w twierdzeniu że słodycz buraka cukrowego lub trzciny cukrowej bierze się stąd, że te rośliny codziennie nawozi się na polu cukrem”.

Co sprawia, że człowiek tyje?

Wcale nie to, że się przejada, ani to że nie uprawia żadnych aktywności sportowych. Większość osób otyłych je niewiele, często nawet głoduje (zapytaj, jeśli takie znasz), a mimo to tyje.

W tym badaniu, na ogromnej próbie ponad 120 tysięcy (obserwowanych przez 12-20 lat) osób wykazano, że większość osób, mimo „zdrowych” zaleceń przytyło średnio przez 20 lat o około 7,6kg.

Ćwiczenia wcale fizyczne nie pomogą Ci schudnąć!

Mało tego, nawet osoby, które dużo ćwiczyły z trudem traciły wagę (0,8 kg w ciągu 4 lat bardzo intensywnych ćwiczeń). Podsumowanie tych badań jest nastepujące: na masę ciała większy wpływ ma rodzaj spożywanych pokarmów a nie ich ilość czy aktywność fizyczna. Badania te opublikowane były dopiero w czerwcu 2011 roku więc są najbardziej aktualne. Zanim rozwinę temat, przedstawię Ci głównego winowajcę, który odpowiada za tycie.

Cholerne GDA

Dzisiaj na każdym opakowaniu czegokolwiek do jedzenia znajdziesz magiczne GDA. To te wskaźniki,  procenty białka, tłuszczu, sodu, cukru i węglowodanów które znajdziesz w jednej porcji produktu oraz informacja jak to się ma to „wzorcowej” diety – zapotrzebowania organizmu mężczyzny na energię (2500kcal) oraz kobiety (2000kcal). Więcej o GDA, celu jego stosowania oraz odgórnie przyjętym zasadom poczytasz tutaj.

Pomijam już fakt, że nie ma tam pozycji „tłuszcze wielonienasycone omega 6” (innymi słowy – oleje roślinne), które jak powszechnie wiadomo są rakotwórcze oraz to, że każdy organizm jest inny i księgowy będzie potrzebował innych proporcji i kalorii niż górnik czy kobieta ciężarna.

Chodzi mi o coś zupełnie innego, co również pisze na tych etykietach. Mianowicie, „chłyt marketingowy” umieszczany obok tabelki GDA, mniej więcej tej treści „spożywanie [tu nazwa nawet największego szajsu] w umiarkowanych ilościach jest elementem zbilansowanej diety”. Jeśli dorzucić do tego zawiły sposób znakowania w GDA i jego dowolność, producenci żywności chcą w maksymalnie nieczytelny ale naukowy sposób wcisnąć Ci, że wszystko jest zdrowe. Wszystko bez wyjątku, jeśli tylko jest zgodne z GDA i dietą 2000kcal. Oczywiście w „umiarkowanych ilościach”, których w istocie nikt nie zna. Faktycznie jest to pretekst do tego, aby usprawiedliwić ludzi przed sobą i w efekcie – aby mogli jeść to, na co mają ochotę, bez poczucia winy.

No dobra, więc dlaczego tyję?

Bo jesz cukier. Jak to możliwe, skoro mówi się nawet że „cukier krzepi”? Krzepi dlatego, bo bardzo szybko dostarcza energii. Glukoza trafia z przewodu pokarmowego wprost do krwioobiegu, skąd mogą zasilać komórki Twojego ciała i dostarczać energii. I z tego powodu ten prosty cukier bardzo szybko syci, dlatego mama zawsze mówi dziecku, że dostanie słodki deser lub przekąskę dopiero gdy zje obiad.

To cukier, z uwagi na swoje inne właściwości biochemiczne i ich skutki sprawia, że tyjemy. Poza tym odżywia również nowotwory będąc ich wyłącznym źródłem energii, ale to temat na inny artykuł.

Jak to działa?

Twój organizm ma jakieś tam zapotrzebowanie energetyczne. Każdy ma inne bo każdy ma inną aktywność, geny, stan zdrowia. Więc traktowanie wszystkich dietą 2000kcal jest nieporozumieniem, o którym niewiele osób wie, a to właśnie promuje wspomniane GDA.

W interesie Twojego ciała jest, aby Twój bilans energetyczny był uzyskiwany za pomocą optymalnych w danej chwili składników pokarmowych. Np. osoba, która jest w rekonwalescencji, musi spożywać więcej białek, aby pomóc w odbudowie organizmu. Osoba ciężko pracująca musi pozyskiwać energię ze źródeł wysokoenergetycznych (tłuszcz, albo choćby alkohol), żeby organizm miał siły do pracy.

Gdy w Twojej diecie udział cukru (skrobii, laktozy, fruktozy, glukozy) jest dominujący, to wówczas Twoje ciało automatycznie nie chce więcej białka, tłuszczu i innych węglowodanów bo otrzymuje już duże dawki łatwej do przyswojenia energii. Jeśli na imieninach zaczniesz jeść słodkie ciasta i tort, nie będzie miejsca na wędliny i sałatki. Jeśli zaczniesz wycieczkę od batonów, nie zjesz pieczonego kurczaka.

„Eeeee, przecież ja nie jem nic słodkiego!”

Niestety, w diecie większości ludzi dominuje właśnie cukier. To fakt. 500 lat temu (już nie mówiąc o 2-3 milionach lat wstecz) ludzie jedli niewiele cukru, bo nie mieli do niego łatwego dostępu. Dzisiaj Twój nawyk żywieniowy (czyli codzienny, zwykły sposób odżywiania) obfituje w węglowodany i cukry w każdej postaci.

Niestety, tego rodzaju sposób żywienia jest promowany jako zdrowy zarówno w mediach jak i w reklamach firm spożywczych (jogurty, które są słodsze niż miód, słodkie płatki na śniadanie, słodkie kremy do smarowania, promocja produktów wysokowęglowodanowych np. makaronów, ziemniaków) stąd większość ludzi pozyskuje energię właśnie z cukrów i węglowodanów.

„Ale ja nie jem nic słodkiego!”

Cukier wcale nie musi być słodki! Przykładem takiego niesłodkiego cukru jest skrobia – wielocukier, którego mnóstwo jest w ziemniakach ale i w zbożach. Może Cię to zdziwić, ale cukry mogą być też… kwaśne!

Cukry dzielą się bowiem na cukry proste (monosacharydy – np. glukoza, fruktoza) które mają słodki smak – oraz na cukry złożone (polisacharydy – np. skrobia, czy dwucukry – maltoza, laktoza) – a wiele z nich wcale nie jest słodkich (skrobia), a nawet są kwaśne –  to pektyny zawarte w wielu owocach.

Cukry należą do grupy węglowodanów i w zasadzie większość węglowodanów z diety (oraz białek) da się w naszym organiźmie – perfekcyjnej fabryce chemicznej – sprowadzić do jedynej, przyswajalnej dla niego postaci: do cukru prostego – glukozy. Innymi słowy każde spożycie węglowodanów powoduje podniesienie się poziomu cukru (glukozy) we krwi – im bardziej prosty cukier, tym szybciej się to stanie licząc czas od posiłku.

Jeśli to skomplikowany wielocukier, wówczas proces trawienny potrzebuje więcej czasu i środków aby przekształcić go na glukozę. Stąd dłuższe poczucie sytości po zjedzeniu wielocukrów (np. zbóż czy ziemniaków) niż po batonie, który działa szybko ale krótko. Niektórych wielocukrów nie da się strawić, więc przechodzą przez nasz przewód pokarmowy albo w postaci niezmienionej, albo są pożywką dla bioflory, która je fermentuje (stąd gazy po produktach strączkowych, które zawierają rybozę).

Jak działa metabolizm węglowodanów?

W zdrowym organiźmie, po posiłku, węglowodany zostają zamienione w glukozę, która z przewodu pokarmowego wprost do krwi. Glukoza może być przyswojona przez głodne komórki tylko w towarzystwie insuliny – i jej produkcja rozpoczyna się w trzustce już przed jedzeniem, w zasadzie na samą myśl o jedzeniu posiłku bogatego w węglowodany. (W odróżnieniu od żółci niezbędnej do trawienia tłuszczu, insulina nie może być magazynowana w żadnym organie, jest produkowana na bieżąco). Im więcej jest glukozy – tym więcej trzustka musi wyprodukować insuliny.

Podnoszący się poziom insuliny sprawia, że komórki mogą przyswoić glukozę, wytwarzają z niej energię (za pomocą procesu zwanego glikolizą) i pojawia się uczucie sytości. Pozostałe, strawione składniki pokarmowe (aminokwasy z białka i kwasy tłuszczowe z tłuszczów zawartych w zjedzonym posiłku) mogą być również wykorzystane w komórkach: aminokwasy do naprawy, kwasy tłuszczowe jako paliwo, jednak przy dużej podaży cukru w pierwszej kolejności wykorzystuje się właśnie jego.

Insulina ma jeszcze jedno działanie – informuje wątrobę oraz tkankę tłuszczową, że w krwi znajduje się cukier więc są „żniwa”. Wątroba może wówczas tworzyć trójglicerydy z dostarczanych „nadmiarowo” cukrów, tłuszczów i białek, a tkanka tłuszczowa może je przyjmować i magazynować na „gorsze czasy” czyli głód. I dopóki insulina jest w krwioobiegu, wędrują one do naszej tkanki tłuszczowej pełniącej funkcje magazynu.

Jeśli posiłek obfitował w nadmiar węglowodanów (bardzo słodki deser, dużo słodkich owoców), komórki nie są w stanie przyswoić powstałej glukozy w całości (kiedyś w końcu się „najedzą”) i wówczas glukoza również trafia do wątroby, gdzie jest „przemontowywana” na trójglicerydy a następnie przenoszona jest do tkanki tłuszczowej.

Mniej więcej 2 godziny po takim posiłku poziom glukozy spada (albo dlatego, bo została „zjedzona” przez komórki, albo przemontowana na trójglicerydy i powędrowała do tkanki tłuszczowej) i spada również poziom insuliny. Wówczas organizm  przechodzi w stan głodu. Wówczas uruchamiany jest hormon działający przeciwnie do insuliny – glukagon. Jego przeciwne działanie polega na tym, że „otwiera magazyn” tkanki tłuszczowej i kieruje z tamtąd trójglicerydy do komórek, aby zaspokoić ich głód. Ponowny posiłek powtarza cały cykl.

To koło głodzenia i jedzenia odbywa się kilka razy na dobę jednak najdłuższy cykl głodowy odbywa się w nocy, poczas snu. Tak działa to od milionów lat.

„Nowy” problem dzięki częstym posiłkom

Problem pojawił się stosunkowo niedawno, kiedy ludzie zaczęli uprawiać ziemię (ok 10-20 tyś. lat temu) i jeść wysokowęglowodanowe posiłki, które bardzo szybko podnoszą poziom cukru i insuliny we krwi.

Dzisiaj problem ten jest szczególnie dotkliwy, bo dodatkowo – z uwagi na opisany cykl metaboliczny – jedzą te posiłki często. Dzisiaj to już codzienna norma:

  • 7:00 – płatki z mlekiem na śniadanie,
  • 9:00 – po 2 godzinach przekąska lub drugie śniadanie (kanapka, albo baton taki jak Knoppers, który był nawet reklamowany jako „najlepszy o w pół do dziesiątej rano w Polsce”)
  • 12:00-13:00 – „lunch”
  • 17:00 – obiado-kolacja
  • 20:00 – jakieś przekąski lub kanapki.

W efekcie mamy 4-5 posiłków na dobę. Przy takiej formie żywienia (która jest promowana jako zdrowa, bo „wszyscy wiedzą, że trzeba jeść często i mało”) cukier we krwi jest obecny cały czas, przez cały dzień, a co za tym idzie – insulina również.

Na marginesie, jestem nieco zdziwony świętym oburzeniem obrońców praw zwierząt na francuskich chodowców gęsi, którzy tuczą je kukurydzą podawaną „na siłę” długimi lejkami 3-4 razy dziennie aby uzyskać tłuste wątróbki do produkcji foie gras. Podkreślam: śmieszy mnie ich zachowanie, a nie męczenie zwierząt które jest karygodne. A to dlatego, że prawdziwą męką dla ptaków jest samo przekarmianie, a nie technika karmienia. To, czy kukurydza dostarczana jest lejkiem do żołądka, czy wstrzykiwanoby im glukozę dożylnie nie ma większego znaczenia – przekarmianie jest tutaj tragedią największą. Jak pokazałem na powyższym „rozkładzie dnia”, ludzie również się „tuczą” niczym gęsi i nie widzą w tym nic dziwnego, traktując to nawet jako działanie prozdrowotne.

I co z tego, że jem często?

Problem w tym, że nasze komórki mają łatwość uodparniania się na działanie insuliny, jeśli oddziaływuje na nie stale. Innymi słowy, żeby przyswoić tę samą ilość glukozy (której we krwi jest dużo przy takim sposobie żywienia) – trzeba coraz więcej insuliny.

To trochę tak, jakby komórki stopniowo „głuchły” na insulinę. Trzustka musi jej produkować coraz więcej, aby przesunąć cukier z krwi do komórek. Jej wyższe stężenia silniej oddziaływują na tkankę tłuszczową, która z lubością wychwytuje wszystkie trójglicerydy wyprodukowane przez wątrobę oraz inne wolne kwasy tłuszczowe obecne we krwi – dzięki temu obwód pasa się powiększa.

Im więcej jest tej insuliny – tym bardziej „głuche” stają się komórki – i koło się zamyka. Po pewnym czasie powstaje niewydolność trzustki poprzedzona jej stanami zapalnymi, a w końcu cukrzyca typu II. Wszystkiemu towarzyszy rosnąca otyłość oraz zjawisko wilczego głodu.

Skąd bierze się wilczy głód i nocne podjadanie?

Ponieważ na skutek dużego stężenia glukozy komórki stały się odporne na coraz wyższe poziomy insuliny, to jej stężenie we krwi jest wysokie jeszcze długo po tym, gdy we krwi nie ma już glukozy z wcześniejszego posiłku. A dopóki insulina jest we krwi – nie może działać glukagon opisany przeze mnie wcześniej. Dochodzi do patologicznej sytuacji: komórki zaczynają głodować (wołają „jeść!”), ale krążąca insulina uniemożliwia uwlonienie glukagonu, który „wezwie” trójglicerydy z tkanki tłuszczowej. Pojawia się głód. Ale nie taki „zwykły”.

Uczucie, które człowiek wówczas ma nazywane jest potocznie „wilczym głodem”. Mając na uwadze proces opisany powyżej, osoby z uczuciem wilczego głodu natychmiast muszą zjeść jakieś węglowodany (i to czynią, głównie nocą, bo jak wspomniałem to jest najdłuższy dobowy okres niskiego poziomu glukozy – stąd nocni podjadacze) a najlepiej słodkiego, bo glukoza we krwi podniesie się natychmiast.

Podniesienie glukozy powoduje sukcesywny i wzrastający ciągle wyrzut insuliny (z uwagi na insulinoodporność) i mechanizm się powtarza z tendencją wzrostową (większe dawki słodyczy). Często osoby z wysoką insulinoodpornością muszą budzić się kilka razy w nocy albo mieć pod ręką coś słodkiego.

Jak schudnąć?

Zamiast jeść jakieś wymysły dzisiejszej farmakologii lub suplementować wynalazkami, które zmniejszają łaknienie albo ułatwiają odchudzanie typu AquaSlim czy UltraSlim albo co gorsza – karmić się pokarmami niskokalorycznymi takimi jak Allevo i inne „slimy i „fity” – wystarczy dbać o to, żeby nie przekraczać 1g węglowodanów na 1kg należnej masy ciała oraz usunąć wszelkie produkty mączne, fasolowe i ziemniaczane i cukier (w każdej postaci) ze swojej diety. Pierwsze efekty można dostrzec już po tygodniu (mam na myśli spalenie tkanki tłuszczowej a nie utratę wody jak na innych dietach) .

Dzięki temu insulinoodporność można zmniejszyć, a po pewnym czasie zlikwidować. Wówczas małe ilości glukozy będą stymulować produkcję małej ilości insuliny, która szybko zostanie wchłonięta gdy glukozy braknie. Wtedy zaczyna działać glukagon, który zaczyna mobilizować trójglicerydy zgromadzone w tkance tłuszczowej wysyłając je do komórek. Tkanka tłuszczowa się zmniejszy, a wydolność poprawi, ponieważ organizm nie będzie głodował.

Ponieważ tak sposób odżywiania powoduje wygaszenie pewnych szlaków metabolicznych (glikolizy) a uaktywnienie innych (beta-oksydacja tłuszczów), przez kilka dni można odczuwać dyskomfort (objawia się zazwyczaj potliwością, rozstrojem ogólnym, biegunką, bólem głowy) ale po 2-4 dniach mija.

Czy ruch przy odchudzaniu jest potrzebny?

Ruch sam w sobie jest zdrowy – niektóre hormony mogą wydzielać się dopiero po 30 minutowym wysiłku. Jednak z punktu widzenia otyłości ruch nie tylko nie zmniejsza wagi ciała, ale (poza kontuzjami i przeciążeniem stawów oraz kręgosłupa) dodatkowo może powodować zwiększenie masy ciała o czym napisałem powyżej, podając link do badań.

Wynika to z prostej przyczyny. Natura nie znosi próżni. Innymi słowy: ilość energii wydatkowanej pozostaje w stałym związku z ilością energii przyjmowanej:

  • górnik, który pracuje bardzo ciężko – potrzebuje „dowozu” dużej ilości kalorii,
  • księgowy, który prowadzi pasywny tryb życia – będzie miał mniejsze zapotrzebowanie energetyczne.

Fakt, że zmusimy księgowego do ciężkiej, górniczej pracy spowoduje automatycznie u niego większy apetyt i większe zapotrzebowanie na energię. Jeśli górnika posadzimy przed komputerem – jego organizm naturalnie zmniejszy zapotrzebowanie na dostawy energii.

Tak samo dzieje się podczas ćwiczeń: więcej ćwiczeń, to więcej energii, którą trzeba dostarczyć. Jeśli w Twojej diecie dominują węglowodany, to insulina nie pozwoli na uwolnienie energii zmagazynowanej w tkance tłuszczowej. W efekcie po każdym treningu będzie Ci się chciało jeść.

Ruch (umiarkowany) pomaga oczywiście utrzymać ciało w warunkach higienicznych, jednak nie jest potrzebny do zmniejszenia masy ciała (zwłaszcza forsowny, na siłowni).

Bez efektu jo-jo

Kiedy czytam takie wątki na forach, pisane przez zdesperowane osoby z jednej strony jestem pełen trwogi, z drugiej nie mogę powstrzymać się od śmiechu.

Mamy tragizm autora tematu – bo nadwaga w naszym społeczeństwie (w ogóle w zachodniej cywilizacji zapchanej kultem ciała) nie jest powodem do dumy i rodzi upokorzenia oraz wstyd oraz niezrozumienie u „szczupłych”.

Po drugiej stronie znajdują się porady innych (często równie zdesperowanych) osób, które w dobrej intencji zalecają „zmniejszenie pojemności żołądka”, „liposukcję”, „suplementy”, „chrom”, „2 godziny na rowerze, codziennie” albo „ograniczenie ilości posiłków” czy „podawanie w mniejszych talerzach” albo niemal psychoterapię polegającą na „doskonaleniu swojej silnej woli” a najlepiej wszystko na raz, jakoby miało to zapewnić zmniejszenie wagi.

Niestety, każde z takich działań sprawia, że nawet, jeśli uda się zmniejszyć wagę to będzie to albo szkodliwe dla ciała (tzw „niezdrowe chudnięcie”), albo szkodliwe dla ducha (niepokój, rozdrażnienie, zmęczenie, problemy psychiczne). I zawsze, ale to zawsze gwarantuje efekt jo-jo.

Wynika to z prostego uwarunkowania, które już wcześniej przytaczałem: każdy z nas ma swój własny bilans energetyczny w danej chwili. I nie da się na dłuższą metę oszukać organizmu, mimo, iż ma spore zdolności kompensacyjne.

Jeśli potrzebuje 3000kcal na dobę to podawanie 1000 sprawi, że będzie się sukcesywnie wyniszczał, głodowanie komórek będzie dotkliwe do tego stopnia, że sprowokuje zmiany psychosomatyczne (najłatwiej zaobserwować rozdraznienie lub notoryczne myśli o jedzeniu).

Jeśli spożyjemy 3000kcal ale na skutek ciężkich ćwiczeń spalimy 4000kcal, ponownie pojawi się niedobór, komórki będą głodować i wołać o jedzenie. Skutek – ten sam jak wyżej. Nawet zmniejszenie pojemności żołądka niczego nie zmienia (osoby po tej operacji są pod szczególną obserwacją lekarzy, z zaleconą dietą oraz terapią farmakologiczną, dzięki czemu chudną). Mniejszy żołądek zmieści mniej pokarmu, ale nie zmieni to faktu, że komórki cały czas wołają jeść i domagają się „zaprogramowanej” ilości kalorii.

Dlaczego nie pojawia się efekt jo-jo?

Tak, po eliminacji węglowodanów nie pojawia się efekt jo-jo. Wszystko rozbija się o produkty, z których Twoje ciało pozyskuje energię. Jak wspomniałem, przy diecie bogatej w węglowodany powstaje glukoza, która zamieniana jest w energię. Innymi słowy, zaspokaja głód komórek.

Nośnikiem tej energii jest cząsteczka ATP (kwas adenozynotrójfosforowy) i cały szkopuł w tym, że cukier dostarcza tylko 21 moli ATP (38 cząsteczek w jednym cyklu), podczas gdy wolne kwasy tłuszczowe (pochodzące z uwolnionych przez tkankę tłuszczową trójglicerydów oraz procesu trawienia tłuszczów z pożywienia) dają 50,4 mole (129 cząsteczek). Z prostej proporcji widać, że tłuszcze dają 2,5 razy więcej energii niż cukier – czyli można ich zjeść 2,5 razy mniej, aby uzyskać tyle samo energii co z węglowodanów – posiłki są mniejsze, choć dają tyle samo energii i komórki nie głodują. Ale to nie wszystko:

Jak napisałem wyżej, dieta niskowęglowodanowa zmniejsza do minimum ilość insuliny, więc nie występuje zjawisko insulinoodporności. Jeśli w krwioobiegu nie ma insuliny, wówczas swobodnie może działać glukagon, który „otwiera magazyny” tkanki tłuszczowej i zasila trójglicerydami (wolne kwasy tłuszczowe) komórki, dzięki czemu nawet nie jedząc ciągle czujemy się syci.

Jednocześnie ta niewielka ilość węglowodanów jest wystarczająca do tego, aby uruchomić proces beta-oksydacji w której paliwem są kwasy tłuszczowe.

Organizm nie jest wygłodzony i nie ma napadów wilczego głodu. Niestety, każde „ustępstwo” w postaci większej podaży węglowodanów i cukru sprawia, że organizm przestawia się z beta-oksydacji (spalanie tłuszczów) w glikolizę (spalanie cukru) z wszystkimi tego konsekwencjami (insulina, gromadzenie trójglicerydów w tkance tłuszczowej).

Jeśli zainteresowałem Cię tym zagadnieniem – tyciem i chudnięciem – to więcej na ten temat poczytasz w książce Gary’ego Taubes’a „Dlaczego tyjemy i jak sobie z tym poradzić” którą znajdziesz jeszcze na OLX lub allegro.

To co robić, żeby schudnąć?

Jak widać z powyższego wywodu – nie musisz wcale MŻ (mniej żreć), ani więcej ćwiczyć. Po prostu zmień sposób odżywiania. Gwarantuję Ci pozytywne skutki – zarówno dla Twojej wagi, jak i zdrowia i samopoczucia. Jeśli masz jednak jakieś pytania – czekam na Twoje komentarze!

Dołącz do 581 subskrybentów!

Zapisz się na mój darmowy kurs emailowy a dowiesz się między innymi:

Ebook dla Ciebie
Ebook dla Ciebie

  • jak w sklepie odróżnić trujące ziemniaki od dobrych?

  • co gotować w domu, żeby oszczędzić czas

  • czemu podwyższony cukier jest większym problemem niż cholesterol?

  • które choroby możesz wyleczyć albo złagodzić dietą?

Dodatkowo otrzymasz bezpłatnie ebooka "52 skuteczne psychorady", który ułatwi Ci wpływanie na ludzi i lepsze życie!

1-2 maile w tygodniu pełne informacji, wskazówek i ciekawostek dotyczących jedzenia, gotowania i zdrowia.

Dołącz do 581 subskrybentów!

Zapisz się na mój darmowy kurs emailowy a dowiesz się między innymi:

Ebook dla Ciebie
Ebook dla Ciebie

  • jak w sklepie odróżnić trujące ziemniaki od dobrych?

  • co gotować w domu, żeby oszczędzić czas

  • czemu podwyższony cukier jest większym problemem niż cholesterol?

  • które choroby możesz wyleczyć albo złagodzić dietą?

Dodatkowo otrzymasz bezpłatnie ebooka "52 skuteczne psychorady", który ułatwi Ci wpływanie na ludzi i lepsze życie!

1-2 maile w tygodniu pełne informacji, wskazówek i ciekawostek dotyczących jedzenia, gotowania i zdrowia.

373 komentarze do “Jak schudnąć i dlaczego tyję?”

  1. Jak to wygląda w przypadku wegetarian? Białko pozyskujemy ze zbóż i strączków, czyli tego co według Twojej wiedzy należy odstawić.

    1. Ula, jeśli pytasz o proces odchudzania wygląda identycznie. Trzeba zmniejszyć ilość przyjmowanych węglowodanów a zwiększyć ilość tłuszczy. Znam kilka osób, które są wegetarianami (w wyniku przekonań etycznych i jedna – religijnych) a mimo to stosują wysokotłuszczowy sposób żywienia. Bazą tłuszczową są oliwa z oliwek, kokosy, żółtka jaj oraz nabiał. Niestety, nie znam wegan, którzy stosowaliby taką dietę.

      W istocie, sama eliminacja produktów strączkowych, mącznych, makaronów, ziemniaków, ryżu itp sprawia, że pozostają w diecie w zasadzie same warzywa. Białko pozyskiwane jest z żółtek jaj, oraz nabiału (nawet, jeśli nie są to żółte sery ponieważ do ich produkcji używa się podpuszczki nieakceptowanej przez wielu wegetarian).

      Niestety – również wśród wegetarian nie brakuje ludzi z podniesionym BMI. Otyłych jest zdecydowanie mniej niż u klasycznego „wszystkożercy”, jednak są osoby które mają sporo zbędnego tłuszczu „tu i ówdzie”. Przyczyną jest opisywana w tekście insulinoodporność wywołana wysokim stężeniem cukru (węglowodanami). Dieta bazująca na tłuszczu jako głównym źródle energii sprawia, że w krwioobiegu w zasadzie nie ma insuliny, więc tkanka tłuszczowa „nie umie” bez niej przyjmować trójglicerydów, nawet jeśli w początkowej fazie diety takowe krążą we krwi. A te pojawią się na 100%, ponieważ we krwi pojawia się glukagon, który „otwiera” magazyny tkanki tłuszczowej uwalniając trójglicerydy, które później zasilają razem z wolnymi kwasami tłuszczowymi komórki ciała. Jeśli interesuje Cię aspekt naukowy tego zagadnienia (węglowodany, indeks glikemiczny i odchudzanie) polecam Ci ten dokument. Jest napisany naukowo, z licznymi przypisami i źródłami, ale nadaje się do czytania :)

      Jak napisałem w artykule o smalcu, tłuszcze wysokonasycone (o długich łańcuchach) są zdecydowanie lepszym źródłem energii (wiążą więcej wysokoenergetycznego wodoru) niż mniej nasycone (krótkie łańcuchy) czy wielonienasycone albo jednonienasycone. Poza olejem palmowym i kokosowym, które są roślinnymi źródłami nasyconych kwasów tłuszczowych nie znam innych (jest ich jeszcze trochę w awokado). Jednak świadomy wegetarianin będzie potrafił wymienić zapewne jeszcze kilka.

      Gdyby nie jedna, najważniejsza różnica między dietą wysokotłuszczową roślinną (wegetariańską) a zwierzęcą (mięsożercy) mógłbym w zasadzie być wegetarianinem. Problem w strukturze białek roślinnych. Jak wiadomo, na świecie istnieje ponad 300 aminokwasów, jednak istotnych z punktu widzenia budowy tkanek istotnych jest tylko 20. Z kombinacji tych 20 powstaje niemal nieskończona ilość białek używanych przez żywe organizmy. Każdy gatunek żyjący na ziemi wykorzystuje białka do budowy swoich komórek. Inne białka wykorzystuje wodorost, inne kura, inne jabłoń a jeszcze inne człowiek. Oczywiście jest tak, że osobniki podobnych gatunków (lub z podobnych rodzin) wykorzystują podobne białka, ale czasem różnice są subtelne. Jeśli taki osobnik zje białko inne niż to, z którego sam jest zbudowany musi je „przemontować” (rozłożyć na aminokwasy) w taki sposób, aby nadawało się do wbudowania go w jego własne komórki. Np krowa, która je trawę, „rozmontowuje” białka aby później ponownie je „zmontować” na nowe, przydatne do wzrostu i odbudowy jej organizmu. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że każdy proces montażu i demontażu wymaga energii a poza nią – dostępu do różnych dodatkowych materiałów (witamin) i narzędzi (enzymów). Im mniej energii i zasobów będzie angażować proces „przemontowania” białka tym lepiej dla organizmu bo nie marnuje energii. Stąd optymalnie jest pobierać ze środowiska wszystkie substancje w takiej postaci, które są najmniej energochłonne w procesie przyswajania. Ideałem powszechnie przyjętym na świecie jest białko zawarte w żółtku jaja kurzego (ważne: nie białko w jaja, tylko białko zawarte w samym żółtku) – to wobec niego porównuje się wszystkie inne rodzaje białek zwierzęcych i roślinnych – zarówno jeśli chodzi o przyswajanie, jak i proporcje niezbędnych aminokwasów, dzięki czemu można je niskim kosztem „przemontować” i wprowadzić do organizmu.

      Zboża i strączki zawierają inne toksyny, które mają służyć roślinie jako pomoc w przedłużeniu gatunku – doprowadzeniu do kiełkowania i wzrostu nowej rośliny z ziarna (są to np. kwas fitynowy, lektyny czy gluten). Niekóre z tych substancji skutecznie uniemożliwiają pozyskanie z nich białka w procesie trawienia w przewodzie pokarmowym człowieka, pozyskanie witamin itd. Stąd częsy przypadek, z którym się spotykam, kiedy to wegetarianie (nawet w lecie, gdy pod dostatkiem jest warzyw i owoców) muszą się suplementować preparatami witaminowymi lub zawierającymi mikroelementy. Nie bez znaczenia jest również fakt, że białko pochodzenia zbożowego jest silnym alergenem, w niektórych przypadkach działającym toksycznie na ludzki organizm.

      Zboża (i pochodne fasoli) zawierają także inhibotory amylazy. Amylazy (ślinowa, trzustkowa) to enzymy, który umożliwiają rozkład węglowodanów (głównie skrobii ale i innych wielocukrów) do prostszych cukrów np. maltozy czy dekstryny. Dzięki temu skrobia której nie umiemy strawić – jest już „nadtrawiana” przez ślinę a później dalej, w jelitach – rozkładana co prostszych cukrów a potem do glukozy przyswajanej przez komórki. Rośliny strączkowe i zboża zawierają inhibitory amylazy – substancje, które spowalniają lub całkowicie hamuja działanie amylazy więc spożyta skrobia nie jest trawiona ale wydalana (najczęściej w towarzystwie gazów wytwarzanych przez bioflorę jelita grubego). W efekcie – zmniejsza się ładunek glikemiczny zjedzonego posiłku (czyli organizm „odzyskuje” z niego mniej glukozy) ale jednocześnie musi zjeść więcej, żeby tej glukozy wystarczyło dla głodnych komórek. To trochę bezsensowne – jeść dużo dlatego, bo pokarm ten nie może być strawiony całkowicie. Lepiej zjeść mniej czegoś, co będzie strawione (i wykorzystane) w 100%.

    2. Jesz straczki i jestes przy masie? Coś krecisz. Jaja, ryby, zielone czesci warzyw i orzechy. Przerwa miedzy posilkiem min. 4h , miedzy posilkami tylko woda niegaz oczywiscie.

  2. To wszystko burzy dotychczasowy zasob wiedzy, jaki na temat jedzenia i odchudzania mialam! Czy mozna prosic o przykladowy, jednodniowy jadlospis?

    1. kaja, nie tylko Twój. Kiedy zacząłem się interesować biochemią a potem metabolizmem (jakieś 15 lat temu), to zanim postanowiłem spróbować na sobie minęło 3 lata. Sam obawiałem się (to był przełom wieku: 1999-2000), że postępując dokładnie wbrew obiegowym sugestiom i zaleceniom żywieniowym tylko sobie zaszkodzę. Przypomnę, że w końcu lat 90 w reklamach królowały margaryny (z Ramą na czele) oraz wszystkie wysokowęglowodanowe dania gotowe (Knorr startował ze swoimi makaronami, Pudliszki i Łowicz z daniami w słoiku, płatki śniadaniowe od Nestle – nawet były takie „fit” Vitalia chyba) a do każdego jogurtu dodawano zboża, jakoby miały gwarantować „zdrwowy tryb życia”. I mimo tego „zdrowego” jedzenia które wciskałem w siebie na siłę (bo w mojej rodzinie od wielu pokoleń jadło się tłusto albo bardzo tłusto), wcale nie czułem się dobrze. I ciągle byłem głodny. Obok mojego łóżka zawsze była butelka wody mineralnej, bo zawsze chciało mi się pić (to typowe, przy dużej podaży węglowodanów i białek).

      Ale chciałem być „trendy” wyjmując na śniadanie w pracy kanapkę z ciemnego chleba z chudą szynką i szczypiorkiem. Dopiero po 2 latach takiego żywienia oraz nauki o żywieniu i metaboliźmie zrozumiałem w czym tkwi problem. Wróciłem do swojego „rodzinnego” sposobu żywienia. Jajecznica na słoninie albo podgardlu, mięso na obiad, surówki z dużą ilością oliwy (albo skwarek), pomidory, ogórki, mnóstwo masła, bardzo cienkie kromki chleba, zboża tylko w postaci kaszy (jaglana, czasem jęczmienna i gryka), śmietana, lody i sery. Warzywa stały się dodatkiem takim samym jak mięso. Podobną historę opisuje autorka tego bloga.

      Komuś może się wydawać, że aby jeść wysokotłuszczowo trzeba pochłaniać sam smalec z masłem i przepijać oliwą. Że to jedzenie jest niedobre. Nic bardziej mylnego. Wystarczy spojrzeć na ten wywiad (i zdjęcia bohaterki!), żeby zobaczyć, że takie jedzenie jest bardzo przyjemne. Pani Edyta stosuje dietę optymalną (dr. Kwaśniewski), jednak nie ma istotnego znaczenia, czy to akurat Kwaśniewski, Atkins czy inny promotor niskowęglowodanowych posiłków. Zasada, którą opisałem jest niezmienna – unikając cukru, unikasz insuliny. A samo to już sprawia, że Twój organizm spala trójglicerydy skoncentrowane w tkance tłuszczowej.

      Czy 1g węglowodanów na 1kg masy ciała do mało, czy dużo? Ktoś może mierzyć to kategoriami: ważę 60kg więc muszę zjeść 60g węglowodanów – czyli np. 60g. pomidorów. Albo 60g kapusty. Prawda jest jednak taka, że w 100g pomidorów znajduje się ledwo 5,2g węglowodanów. W 100g kapusty – 7,4g. Możemy zatem zjeść bez trudu posiłek, składający się ze 100g kapusty smażonej ze skwarkami z boczku (100g), dodać 100g pokrojonych pomidorów oraz posypać to tartym, żółtym serem (100g). Łącznie to będzie spory posiłek: 400g a w nim: białko 39g (10g z boczku i 29 z sera), tłuszcz 82g (53g z boczku i 29 z sera) oraz węglowodany 12g (5 z pomidorów i 7 z kapusty). A to dopiero 12g węglowodanów! Możesz więc jeszcze zjeść 5 (PIĘĆ!!!) takich dań, zanim sięgniesz 60g węglowodanów, które wyliczyłem na wstępie. 5 posiłków po 400g – to 2 kg jedzenia. Nie znam wielu osób, które są w stanie tyle zjeść w ciągu doby, zaś kaloryczność każdego z tych posiłków jest tak duża (156+738+48=942kcal), że komórki nie mają nawet cienia szansy na głodowanie i większość ludzi nie zje więcej niż 2 takie posiłki na dobę.

      Przykładowe tabele zawartości białka, tłuszczu i węglowodanów znajdują się tutaj (w górnym menu rozwija się link „tabele”). Jak widać, z powyższego przykładu (i wcześniejszego linku do wywiadu), w takiej diecie jest miejsce na wszystko, więc nie da się o niej powiedzieć że jest monotonna. A tłuszcz nie jedno ma imię: nie musi to być smalec czy oliwa. Może być awokado, kokos albo bita śmietana czy lody.

  3. Witaj,
    Bardzo ciekawy artykuł.
    2 pytania:
    – co z cholesterolem?
    – co jeść skoro właśnie wykluczyłeś wszystko co spożywam w akcie „zdrowego żywienia”, a i tak ważę 102kg ;) (fakt ze mam problem z tarczycą – niedoczynność i Hashimoto)

    Pozdrawiam! :)

    1. O cholesterolu napisałem artykuł, ale pisałem też wielokrotnie w komentarzach. Powstał także odrębny tekst o smalcu, a w nim także sporo informacji o cholesterolu.

      Cholesterol zawsze jest problemem u osób zjadających za dużo węglowodanów oraz białek (profil lipidowy jest bardzo niekorzystny, przeważają LDL i VLDL oraz wysoki poziom trójglicerydów). Przy pożywieniu bogatym w tłuszcz profil lipidowy się zdecydowanie poprawia (wzrost HDL, spadek LDL i TG), ustępują stany zapalne, zmiany miażdżycowe i wiele innych niekorzystnych objawów.
      Magdo, jak sama piszesz – próbujesz „zdrowo się odżywiać” a mimo to nadal Twoja waga jest daleka od Twoich oczekiwań. Już cytowałem link do tego bloga, ale zacytuję ponownie – te same objawy opisuje ta osoba, włącznie z problemami z tarczycą (to akurat występuje zawsze, w zbyt dużej podaży kwasów omega-6 – czyli oleje rafinowane). Spróbuj odżywiać się zatem wbrew temu, co piszą w kolorowych czasopismach (ale jak podawałem w tekście – również wbrew temu, co zalecają dietetycy). Przetestuj się przez miesiąc. To wystarczy – i zobaczysz jak się czujesz, jak reaguje Twoje ciało i jak zachowuje się waga.
      To bardzo trudno wytłumaczyć komuś, kto od zawsze jadł chleb, ziemniaki i makaron. Serio, wiem jak jest z moimi znajomymi, czy częścią rodziny. Ale jeśli ktoś spróbuje chociaż „z ciekawości” albo jako „ostatnia deska ratunku” – i zaczyna odczuwać wszystkie pozytywne zmiany (np. cera, mniejsze napięcie, lepszą reakcję na stres, brak wykwitów skórnych, dolegliwości żołądkowych, brak migren, odczuwalną poprawę stanu uzębienia i ogólnego zdrowia) to później boi się lekarza – w obawie „co on na to powie, jak zobaczy moje wyniki”. Ale okazuje sie, że te wyniki wcale nie są złe (a nawet lepsze niż kiedykolwiek). I co ciekawe – można sobie wyobrazić życie bez ziemniaków, mąki i chleba :) Oczywiście tradycyjnym rozumieniu. Bo frytki czy placki ziemniaczane na smalcu albo kromka z masłem, serem białym i pomidorem krzywdy na tej diecie nie zrobi :)

  4. Witam,
    Mam rozumieć że polecasz dietę Montignaca, stosowanie Indeksu glikemicznego. Kiedyś po gwałtownym przytyciu szukałam powodu, znalazłam tę dietę i starałam się omijać produkty z wysokim indeksem. Oduczyłam się słodzenia herbaty, zaczęłam jeść makarony pp, niestety najlepsze produkty nie są najtańsze odpowiedni ryż, chleb, najtańsze ziemniaki mają najwyższy indeks. Jak jeść zdrowo i w miarę oszczędnie??

    1. Sandra, co do zasady Montigniac ma rację – winę za otyłość ponosi cukier i insulina, stąd promuje on żywność o niskim indeksie i niskim ładunku glikemicznym. We wcześniejszym komentarzu podałem link do obszernego, polskiego opracowania tego zagadnienia.

      Problem, który ja dostrzegłem z Monigniacem (testowałem go przez 4 miesiące skrupulatnie zapisując swoje samopoczucie oraz wyniki morfologii wykonywanej co 2 tyg), jest taki, że nie promuje on dobrych białek skupiając się jedynie na ładunku glikemicznym <50 i <60 w docelowym etapie. Polegając wyłącznie na tych zaleceniach odczułem np. większą zapadalność na infekcje (zwykłe przeziębienia), niższą wydolność organizmu, płytszy oddech, większe pragnienie, nieco słabsze włosy i paznokcie (jakby łamliwe czy kruche). Zaznaczam, stosowałem jej książkową wersję.

      Utrzymywanie regularności posiłków było dla mnie również pewnym problemem w kwestii wytrzymania "reżimu" żywieniowego – jesli po solidnym śniadaniu nie byłem głodny, to mimo to jadłem obiad.

      Zbyt dużo białka defacto również mi nie służyło (w nadmiarze i tak jest zamieniane na glukozę) i niepotrzebnie obciążało nerki.

      I jak sama zauważasz – jedzenie węglowodanów o niskim indeksie i ładunku glikemicznym nie jest tanie ani łatwo dostępne (zima).

      W moim przekonaniu – ale nie tylko w moim – dieta wysokotłuszczowa i niskowęglowodanowa zarazem – jest najlepszą odpowiedzią dla wszystkich ludzi, którzy chcą się czuć zdrowo. Niska waga i dobry stan zdrowia przyjdą samoistnie.

  5. Dziękuję za obszerną odpowiedź. Na jajka się jednak nie skuszę (staram się je eliminować z diety z powodów etycznych, kupuję je sporadycznie tylko jeśli mam akurat dostęp do jaj tzw. „szczęśliwej kury”). Ciekawe jest to całe zamieszanie z insuliną.. na pewno warte przemyślenia.
    Jeśli chodzi o strączki, to są sposoby na eliminowanie tych toksyn (np. kiełkowanie, namaczanie) lub eliminowanie ich działania (doprawianie odpowiednimi ziołami). Mam nadzieję, że takimi sposobami rzeczywiście skutecznie można się z nimi rozprawić, żeby nie wyrządzały więcej krzywy niż pożytku.
    P.S.: Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę, że darmowy e-book, który wysyłasz zawiera wiele informacji kompletnie sprzecznych z tym co piszesz na blogu. Może wysyłasz go od zawsze i już nie pamiętasz co w nim jest =) Pozdrawiam.

    1. Ula, ja sam kupuję jajka od wiejskich bab – nie wiem czy ich kury są szczęśliwe czy nie, ale po prostu te jajka mają lepszy smak niż sklepowe (choć są mniejsze, bardziej blade, często z ledwo słomkowym żółtkiem). Co do insuliny – jeśli poguglujesz na temat insulinoodporności – dowiesz się więcej (m.in. o tym dlaczego powstaje cukrzyca typu II oraz autoagresywna typu I).
      Oczywiście masz rację – kiełkowanie zmienia niejednokrotnie strukturę chemiczną nasion (niekoniecznie w dobrą dla człowieka stronę), podobnie jest z fermentacją (samo namaczanie nie wystarczy). Stąd np. głodujące narody afrykańskie wolą otrzymywać nasiona sorgo/prosa/kukurydzy, z których przyrządzają ferment, a potem gotują leguminy. Podobnie w dawnej Polsce – jadło się tylko chleby na zakwasie. Drożdże zaś pomagały zamieniać wiele toksyn podczas fermentacji. Dzisiaj używa się głównie polepszaczy bo nikt nie ma czasu na hodowlę szlachetnych drożdży, zaś kwaśne pieczywo nie jest chętnie kupowane. Problem w tym, że ludzie nie mają wielodzielnych żołądków, tak jak trawożercy – a to sprawia, że trawienie roślin zawsze będzie dla nich kłopotem od strony chemicznej (mają także inną florę bakteryjną, która odgrywa niebagatelną rolę w trawieniu roślin).

      PS. Ebook to celowe działanie. Ten artykuł własnie pokazuje kontrast pomiędzy tym, co „powszechnie znane i akceptowane” oraz tym, co jest faktem wynikającym z doświadczenia naukowego. Wiele osób zwróciło mi już uwagę taką jak ty – ebook ma się nijak do idei, którą przedstawiam na blogu. Ale tylko dzięki temu udaje mi się zaszczepić pewną myśl, ideę – samodzielnego badania tego co jem, jak jem i jakie mam życie. Takie kontrastowe przedstawienie poglądowych teorii z twardymi faktami daje najwięcej do myślenia.

  6. Artykuł jest super. Jednak mnie bardzo interesuje kwestia „ustępstwo” w postaci większej podaży węglowodanów i cukru sprawia, że organizm przestawia się z beta-oksydacji (spalanie tłuszczów) w glikolizę (spalanie cukru) z wszystkimi tego konsekwencjami (insulina, gromadzenie trójglicerydów w tkance tłuszczowej).
    Niestety jestem mocno uzależniona od różnego rodzaju słodkości i choć od pewnego czau staram się je ograniczać to jednak zdarzają mi się chwile słabości. Czy takie ciastko, czekoladka itp. jest w stanie wszystko zburzyć a jeśli tak to co dalej?

    1. Ania, dieta wysokotłuszczowa, niskowęglowodanowa kiedy staje się już nawykiem żywieniowym (codziennym modelem żywienia) wcale nie oznacza rezygnacji ze słodkości. Sekret tkwi w proporcji – jeśli ją zachowasz, to Twoje węglowodany mogą pochodzić wprost z czystej glukozy. Albo cukru spożywczego – ciastek, deserów i czekolady. Przykładem prostego, smacznego i nie kłócącego się z zasadami deseru niech będzie kogel-mogel z 3 żółtek, łyżki cukru i łyżki kakao, blok czekoladowy czy sernik na żółtkach i tłustym serze albo ciastka zrobione z 200g masła, 3 łyżki cukru, 200g mąki i 200g białego, tłustego sera. Można w nie zawinąć np. jabłka albo śliwki węgierki.

      Mało tego, stosując wysokotłuszczowy i niskowęglowodanowy sposób żywienia nawet jeden dzień szaleństwa (objadamy się cukrem) nie stanowi istotnego zagrożenia. Oczywiście rodzi pewne komplikacje – co natychmiast widać w samopoczuciu, kłopotach trawiennych itp., potrafi również zniszczyć szlaki metaboliczne tłuszczy i zacząć budować te dla glukozy (glikoliza), jednak powrót w kolejny dzień do diety wysokotłuszczowej sprowadza organizm „do pionu”. Problemem może być częste odstępstwo („słodki dzień” raz w tygodniu) jednak z praktyki oraz doświadczeń (nie tylko moich) wynika, że na wysokotłuszczowej diecie apetyt na słodycze przechodzi niemal natychmiast po ustąpieniu objawów insulinoodporności. Podobnie z resztą z alkoholem, którego organizm nie chce już przyjmować w takich ilościach jak kiedyś (zaobserwowałem u wielu osób np. rezygnację z piwa na rzecz wytrawnego wina), to z kolei wynika z nadmiaru kalorii, które spożycie alkoholu ze sobą niesie.

  7. Rafale.. Z kilku jednak względów dieta zawierająca mięso jest dla niektórych (dla mnie) nie do przyjęcia. Nie wyobrażam sobie, żeby reakcje chemiczne w moim organizmie uzasadniały proceder masowej hodowli zwierząt w takiej formie i skali jak to ma miejsce obecnie. Staram się znaleźć złoty środek, choć nie czuję presji, bo nie mam nadwagi i lubię swoje ciało. Interesuje mnie przepis na to by tak pozostało =)
    Jestem ciekawa jakie jest Twoje zdanie na temat tzw. badania chińskiego opisanego w książce dr Campbella „Nowoczesne zasady odżywiania”, jeśli ją czytałeś to będę wdzięczna za jakieś refleksje.
    Ciekawe są Twoje wskazówki żywieniowe z któregoś z poprzednich postów. Czy myślisz, że ten bekon można by jednak zastąpić odrobiną fasoli? (uwielbiam fasolę ech)

    1. Ula, bardzo sobie cenię to, że piszesz z punktu widzenia osoby nie jedzącej mięsa. Dla Ciebie to kwestia stricte etyczna, i nie chciałbym z nią polemizować, bo na tej samej zasadzie mógłbym dyskutować z Hindusem o spożyciu wołowiny czy z Żydem na temat konsumpcji wieprzowiny. Stąd skupiam się na procesach, które odbywają się w komórkach. Tak jak napisałem Ci we wcześniejszym komentarzu, można żywić się wysokotłuszczowo i niskowęglowodanowo nie jedząc mięsa (choć z punktu widzenia energetycznego to trochę droga „na około” w szlaku biochemicznym).

      Sam unikam – jeśli tylko mogę – wszystkiego co jest „fermowe”, choć nie do końca mam pewność, że to się udaje. Większość ludzi jest niestety skazana na żywność „z marketu”. I chyba oboje się zgodzimy że zarówno takie mięso jak i rośliny – w porównaniu do ich odpowiedników hodowanych w małych, przydomowych gospodarstwach – różnią się jakością ogromnie.
      Przykład z mojego ogródka: rodzą się w nim marchewki z kilkoma korzeniami, kapusta, która jest pojadana przez larwy motyli i sałata, którą jedzą mszyce i ślimaki. W markecie nie spotkałem ani jednego warzywa (ale i na targu, u tzw. handlarzy), które miałoby choć ślad szkodnika. I nie chodzi wcale o to, że oni to sortują przed sprzedażą. Te warzywa są zwyczajnie inne. Ostatnio wyrzuciłem jabłko, które stało w mojej kotłowni. Jabłko to znajdowało się w pudełku Happy Meal z McDonalds, razem z frytkami i jakimś hamburgerem, oraz zabawką, którą chciała nasza córka. Jabłko – zielone i piękne – wytrwało w mojej kotłowni 14 miesięcy. Było nieco pomarszczone – ale nie nosiło śladów nawet minimalnego zepsucia, pleśni czy czegokolwiek innego, mimo, że obok postawiłem drugie jabłko z mojego drzewa (zgniło całkowicie po 6 tygodniach), a w pomieszczeniu zakwaszał się ocet jabłkowy oraz „pracowało” wino.

      Jeśli chodzi o Campbella – czytałem jego książkę, w oryginale bo w Polsce nie była jeszcze dostępna (ogromnie gruba z uwagi na cytację danych statystycznych), znalazłem u znajomego na półce (pierwsze wydanie). Generalnie zgadzam się tylko z jedną jego obserwacją: ani leki ani operacje nie są wstanie wyleczyć większości chorób dominujących w USA i Europie, natomiast można zrobić to za pomocą diety. Tyle, jeśli chodzi o mój wspólny z nim punkt widzenia. Teraz o tym, co nas różni:

      1. Dane
      Jak wspomniałem w książce China Study znajduje się cały zestaw danych statystycznych. Na szczęście ktoś je opublikował w Sieci, więc łatwo mogłem się pochylić nad ich częściową analizą. Zainteresowanych zapraszam tutaj, jest kompletna lista w plikach cvs wraz z etykietami danych (jeszcze z pierwszego wydania). Nieścisłości, które znalazłem są identyczne z tymi, które ktoś opisał tutaj, z czego główna jest taka, że u osób, które jadły głównie białko zwierzęce odnotowano niemal 70% mniej przypadków chorób serca, niż u tych, które jadły mniej białka zwierzęcego ORAZ u osób, które jadły więcej białka roślinnego, zanotowano 65% wzrost chorób serca wobec osób, które jadły mniej białka roślinnego. Więcej podobnych błędów jest tutaj.
      Ponadto, więszkość analiz (to głównie meta-analizy jak u Ancela Keysa), które wykonał autor w swojej książce nie miały podłoża naukowego, a były jedynie „montażem” pewnych elementów wyciętych z całości (stąd meta-analizy). Całe jego dzieło jest jedynie obserwacją (a nie badaniem) choć niektórzy idą dalej pisząc „opinią autora”. Stąd też, publikacja China Study nie była cytowana w żadnym poważnym, opiniotwórczym czasopiśmie, ani bazie badań medycznych.

      2. To nie były badania a obserwacje
      Różnica pomiędzy obserwacją naukową a badaniem jest taka: naukowiec zaobserwował, że dzieci wykształconych rodziców również są wykształcone. Wniosek: jeśli Twoi rodzice są po studiach ty również skończysz studia. Badanie naukowe: naukowiec zbadał, że wykształceni rodzice mają w domu dużo książek, które czytają dzieci przez co stają się bardziej wykształcone. Przyczyną wyższego wykształczenia jest więc chęć nauki, a nie to, że rodzice mieli wyższe wykształcenie. Albo obserwacja: gdy w październiku
      spada śnieg, pojawia się dużo wypadków drogowych – versus badanie: kiedy w październiku spada śnieg, kierowcy jeżdżą jeszcze na letnich oponach więc przyczyną wypadków jest brak opon zimowych. Obserwacje z natury nie mówią nic o przyczynach, jedynie opisują (często bardzo dokładnie) efekty.
      Przedstawiają jedynie korelację pomiędzy dwoma zagadnieniami a nie przyczynę wynikową.

      3. Szczegółowa krytyka
      Szczegółową krytykę wykonała już Denise Minger (przez 10 lat była wegetarianką) i osobiście zgadzam się z nią. Jej krytyka wywołała ripostę Dra Campbella, ta jednak ponownie została „storpedowana” merytorycznie przez środowisko naukowców, biochemików oraz lekarzy.

      Podsumowując China Study Dra Campbella są podobne do badań wykonywanych przez Ancela Keysa, który wmówił ludziom, że cholesterol jest zły i powoduje choroby serca oraz zawały. Jednak plus dla tego człowieka za to (i dla wszystkich innych), że chce mu się szukać sposobu na dobre odżywianie i dobre życie dla ludzi. W końcu nie myli się tylko ten, kto nic nie robi.

  8. Mam cukrzycę typu 2 i jadam właśnie: ciemne lub chrupkie pieczywo, wszystko chudziutkie, nie jadam wszystkich warzyw i owoców tylko wybrane, pięć posiłków i ogólnie większość zakazów niż przyzwolenia. Ten artykuł jest dla mnie balsamem i już widzę, że mogę zmienić swoją dietę. Bo mimo diety, te cholerne kilogramy „wiszą”. Wielkie dzięki. Ale lody mogę jeść, a je naprawdę uwielbiam. A może kiedyś jakiś artykulik ze wskazówkami dla „słodziaków”? Proszę.

    1. Małgorzato, rozmawiałem wielokrotnie z osobami które cierpią na cukrzycę w różnych stadiach. Sami stwierdzali, że im bardziej zmniejszali ilość węglowodanów, tym lepiej się czuli i mniej jednostek insuliny musieli sobie podawać. Nie zalecałbym Ci natychmiastowego porzucenia swojego modelu żywienia ale stopniową zmianę wraz z obserwacją reakcji (najlepiej pod kontrolą lekarza, albo bliskiej osoby która zna już Twoje reakcje insulinowe).
      Niestety, na diecie zbudowanej na węglowodanach kilogramy będą „wisieć” bo muszą (Jest kilka wyjątków, np tzw dieta japońska czyli ryż + ryba, gdzie występują głównie węglowodany, nieco białka oraz minimum tłuszczu, ale to temat na osobny artykuł. Testowałem również i tę dietę i mam pewne spostrzeżenia.). To wynika z metabolizmu komórek, który tutaj opisałem.
      Pisałem już, że częstym problemem u „słodziaków” są kamienie żółciowe. Powstały dlatego, bo w diecie wyeliminowano tłuszcze, przez co zastała w pęcherzyku żółciowym żółć wytworzyła złogi. Temat jest do ogarnięcia i pokonania samodzielnie.

      Zagadnienie cukrzycy to rzeczywiście temat na osobny tekst (i to całkiem pokaźny). W przypadku każdego typu cukrzycy (I i II typ) chodzi o to, żeby nie obciążać trzustki, która nie może produkować wystarczającej ilości insuliny która ma posłużyć do przeniesienia glukozy z krwi do komórek. Zawsze zadziwiały mnie zalecenia poradni diabetologicznych sugerujących obniżenie ilości węglowodanów a nie ich eliminację, skoro jak wiadomo, węglowodany zamieniane w glukozę powodują wzrost zapotrzebowania na insulinę. Po rozmowach z 2 diabetologami, wspólnie doszliśmy do nastepujących wniosków:
      1. trzeba obniżać poziom cukru
      2. człowiek musi coś jeść ale:
      – nie może jeść tłuszczu, bo „przecież wiadomo że ten jest szkodliwy dla zdrowia”
      – nie może jeść białek, bo one obciążają nerki, a w nadmiarze i tak metabolizują do glukozy
      – nie można jeść łatwoprzyswajalnych węglowodanów (o dużym indeksie i ładunku glikemicznym)

      Po dłuższej dyskusji (w warunkach grillowych niestety), diabetolodzy doszli do wspólnego wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest dieta oparta o węglowodany o niskim indeksie i ładunku glikemicznym, z częstymi posiłkami, niezbyt dużą ilością białka i niewielką ilością tłuszczu. Oraz podawaniem insuliny. Nadal będzie we krwi cukier, ale będzie to najzdrowsze z możliwych wyjść. Ot, takie „zło konieczne” czy „lepszy rydz niż nic”. Kontynuowaliśmy tę rozmowę później, na FB/GG, ponieważ byłem ciekaw ich reakcji na moje dociekania i wyniki badań które dotyczyły tłuszczy nasyconych oraz insulinoodporności. Obaj zgodnie stwierdzili że współczesne metody leczenia tej choroby nie są doskonałe, jednak umożliwiają przedłużenie życia we względnym komforcie „lepiej niż inne, które zostały przeanalizowane klinicznie”. Dziwi mnie jednak fakt, że nie przejawiali ciekawości wobec informacji, na temat narodów/plemion wolnych od cukrzycy (czy zespołu metabolicznego) z których poszczególne jednostki wyemigrowały do USA czy Europy, po czym zapadły na tę chorobę. Na tym przypadku widać, że nie jest to kwestia genotypu jakiegoś plemienia czy grupy etnicznej, ale ewidentny przykład wpływu diety i sposobu życia na powstanie choroby. Przyznali jedynie, że w tym świetle dieta oparta o tłuszcz (a nie węglowodany) jest „logiczna i warta rozważenia”.

  9. „Maslo maslane, czyli kit”
    Czytam 2gi raz od dechy do dechy i generalnie artykul dla mnie jest wysoce inspirujacy i przyklad Pani Edyty dajacy mocno do myslenia, ale z argumentami „Maslo maslane, …” nie zgadzam sie, bo przeciez wzrost to cos innego niz tycie.
    ps. szykuje sie do 2-miesiecznej proby diety niskoweglowod i wysokotłuszcz i juz wiem, ze bedzie działąc, bo obserwuje u siebie spadki wagi gdy obywam sie bez weglowodanow (i to z dnia na dzien), za to po porcji makaronu zwlaszcza, czy ryzu, waga leci do gory z automatu. Lepiej moje body toleruje ziemniaki, chleb tez niestety zdrajca zle wplywa na wage. Diety wysokotlusz boje sie z innego wzgledu – mam wstret do tluszczu, hyhy, i juz mnie mdli na sama mysl :P:P:P
    Przyklad Dziewczyny z bloga, ktory mi podales Rafale=strzal w 10. Dziewczyna opisala mnie po prostu. Puchniecie, „scięcia” energetyczne okolo 14.00… Niesamowite. Dzieki raz jeszcze. Za inspirację – zgodnie z motto „cechującą najlepszego nauczyciela”. Brawo.

    1. Magdo, z punktu widzenia fizjologi tycie jest wzrostem. „Coś” każe komórkom tłuszczowym zwiększać swoją ilość (i objętość). Mechanizm wzrostu mięśni (na skutek ćwiczeń) również można uznać za tycie (podnosi się przecież waga) jednak jest to zwyczajnie wzrost komórek na które jest zapotrzebowanie w pewnych okolicznościach (czasem endo- czasem egzogennych).
      Co ciekawe, komórki tłuszczowe są jednymi z nielicznych komórek w naszym ciele, które nie podlegają atrofii/apoptozie. Każda inna komórka (dobrym przykładem są komórki mięśniowe), kiedy przestaje być potrzebna ulega apoptozie – umiera i zostaje „zdemontowana”. Komórki tłuszczowe raz wytworzone, nie umierają nigdy – są jedynie „opróżnione”. To kolejny mechanizm, który natura wymyśliła po to aby ustrzec nas przed śmiercią – w chwili gdy jest dostępny nadmiar pożywienia, zamiast tracić czas na tworzenie „magazynów” – po prostu uzupełniamy te, które wytworzyliśmy wcześniej w naszym życiu. Jeśli ilość cukru/insuliny w naszym ciele jest cały czas wysoka, wówczas tkanka tłuszczowa otrzymuje sygnał do produkcji (wzrostu) kolejnych komórek tłuszczowych zdolnych do magazynowania trójglicerydów.

      Jeśli chodzi o wstręt do tłuszczu – wiele osób go ma, bo kojarzy im się ze smalcem, słoniną czy tłustą śmietaną – każdy ma swojego potwora :) Ale może dla Ciebie nie będą straszne orzechy, oliwa, awokado, kokosy, słodka śmietanka (36%), tłuste ryby (makrela, łosoś) czy żółtka. Tabele które podałem wcześniej można sortować pod względem białka/tłuszczu/węglowodanów – powinny być dla Ciebie pomocne.

      Co do linka dot. relacji dziewczyny. Nie ma zbyt wielu takich materiałów pisanych „po prostu” (jest dużo pisanych przez „ewangelistów” i fanatyków jakichś diet), w angielskojęzycznej blogosferze jest ich więcej (są związane z hasłem diety paleo). Ale sam wielokrotnie „przestawiając się” celowo na węglowodany doświadczałem tego uczucia, które opisuje autorka. Nie miałem zbyt dużo wytrwałości i zazwyczaj jadłem nadmiar węglowodanów (wysoki indeks i ładunek glikemiczny) przez 4-6 tygodni (zazwyczaj przed zastosowaniem kolejnej diety, którą chciałem przetestować), ale to wystarczało żeby: zwiększyć wagę o 15% (do 110kg), podnieść ciśnienia, stężenie cukru, zepsucie profilu lipidowego, obniżenie wydolności, spłycenie oddechu, zwiększenie pragnienia i łaknienia (butelka wody przy łóżku), napuchnięcie stawów, obniżenie odporności (opryszczka, łupież), zły wygląd skóry (łojotok, trądzik), bóle głowy i brzucha (zauważałem, kiedy zjadłem ponad 300g słodyczy na dobę), osłabienie koncentracji, nerwowość (zwłaszcza po słodkich ciastkach, sokach i napojach), napady głodu przed snem, niechęć do aktywności, problemy z wyspaniem się.
      Wiem, że podobnych objawów doświadczały inne osoby, w których diecie występowały takie „sycące” węglowodany. Większość z nich nadal tego doświadcza i nie widzi związku z tym co jedzą, nawet nie są skłonni do przetestowania (krótkotrwałego) innego modelu żywienia (niekoniecznie tłuszczowego, ot po prostu niskowęglowodanowego).

  10. Niestety znam problem „plastikowych warzyw”, dlatego z kilkunastoma rodzinami założyliśmy tzw. kooperatywę spożywczą i poszukujemy wspólnie zdrowych i ekologicznych produktów. Dopiero zaczynamy, ale już widać, że to się sprawdza.
    Czytam blog tłuste życie i wywiad z panią z leniwym pieskiem, bardzo ciekawe. Myślę, że moja dieta wygląda nieco podobnie (poza mięsem), widzę sporą szansę na zwiększenie ilości tłuszczu i ograniczenie węglowodanów skoro to kwestia proporcji, a nie całkowitej rezygnacji. Z tłuszczów używam głównie oleju lnianego, oliwy z oliwek i oleju rzepakowego nierafinowanego, czasem masła, śmietanki kokosowej i innych źródeł tłuszczów np.awokado, orzechów i nasion. Moją słabością są słodycze niestety.. podobnie jak Małgorzaty (kilka postów wyżej). Z tego co piszesz apetyt na słodycze mija po jakimś czasie stosowania diety, mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam i że doczekam tej chwili (to dopiero byłby cud heh).
    Dziękuję za podzielenie się opinią o książce i pozdrawiam.

    1. Ula, ta „spółdzielnia spożywcza” to całkiem dobry pomysł. Ja też mam swoich sprawdzonych dostawców, a nawet „listę rezerwową”. Dzięki temu „wiem co jem” (a raczej mam pewne przekonanie np. że kury były karmione ziarnem, a nie mączką rybną).
      Dokładnie tak jak piszesz – to jest kwestia zmiany proporcji w diecie, a nie rezygnacji z diety wegetariańskiej. Plus dla Twojego organizmu jeśli nie unikasz jajek czy żółtego sera, bo to zwiększa wavhlarz możliwości.

      Obserwując siebie oraz szukając różnych informacji na temat współzależności szlaków metabolicznych zauważyłem, że po przekorczeniu pewnej ilości energii dostarczanej z tłuszczem (dla każdego indywidualnej), nagle występuje „stop” na dodatkowe, wysokokaloryczne posiłki. Obrazowo, mogę to przedstawić tak, że dobra mama mówi dziekcku – zjedz najpierw obiad, później dostaniesz słodki deser – w trosce o to, aby najpierw dziecko zjadło pożywne danie, a potem, jeśli „będzie miejsce” – może zjeść „puste kalorie”. Gdyby matka zachowała się odwrotnie, dziecko karmiłoby się tylko słodyczami, nie jedząc obiadu.

      Per analogiam, spożycie posiłku, w którym dominuje tłuszcz (przypominam, że beta oksydacja tłuszczu dostarcza 2,5 razy więcej energii niż glikoliza cukru, ponadto tłuszcz „syci” komórki na dłużej niż cukier), sprawia, że człowiek ma mniejszą ochotę na wysokoprocentowy alkohol (dostarcza podobne ilości energii co tłuszcz) oraz cukier.

      Z mojego doświadczenia, najszybciej jednak człowiek uodparnia się na zapach świeżego chleba czy ciepłych drożdżówek. To równiez ciekawe – sam widok węglowodanów (albo myśl o nich) powoduje wydzielanie insuliny u człowieka, niejako przygotowując organizm na przyjęcie cukru. Po pewnym czasie to przestaje na człowieka „działać”, podobnie jak zapachy z pizzerii czy grilla :)

  11. Przy zalewie kaskadowym różnych diet, albo tak jak Ty trzeba każdej spróbować, albo zaufać komuś i wykorzystać jego doświadczenia. Jestem pewna, że mój sposób odżywiania nie jest właściwy, bo mam super paradontozę. Wiem, że to musi oznaczać jakieś złe proporcje w żywieniu! Ale jakie? Może właśnie unikanie węglowodanów i spożywanie większej ilości właściwych tłuszczów to ten klucz?

    1. Joanno, nie chciałbym, żebyś ufała komukolwiek (mnie również). Zależy mi na tym, żebyś Ty (i inni) zaufała sobie. Żebyś zaczęła sięgać dalej, niż sięgają obiegowe opinie i marketing. W moich tekstach pokazuję, że fakty mają się nijak do obecnego stanu wiedzy (często ugruntowanego już kilkadziesiąt czy kilkaset lat). Poleganie na kimkolwiek to ciągle chodzenie po omacku. Poznanie siebie (a do tego niezbędne są eksperymenty, bo jesteśmy różni i to co dobre dla mnie nie musi być w takim samym stopniu dobre dla innych).

      Jeśli chodzi o paradontozę – w zasadzie każdy stomatolog, którego zapytałem mówił, że to choroba nieuleczalna i zawsze kończy się u protetyka.
      Wtrącę małą anegdotę. Dość dawno temu handlowałem z Mongolią. Z jednym z klientów, nawiązałem bardzo fajną relację handlową, która zaowocowała przyjaźnią. Jakoś przy okazji wyszedł kiedyś temat dentystów. Powiedział mi, że jeszcze na początku XX wieku w Mongolii nie było w ogóle osób, które trudniłyby się stomatologią. Jeśli komuś uszczerbał się ząb, szedł do kogoś na miarę złotnika, kto wyrywał ułamany ząb i wstawiał złoty implant. Dzisiaj w Ułan Bator jest 1,2 miliona mieszkańców i około 300 dentystów (1 na 4000 osób). W Warszawie jest 1 na 1000 (zaleca się otworzenie gabinetu stomatologicznego przy 1000 potencjalnych klientów). Mongołowie od wieków byli narodem pasterzy, zbieraczy i myśliwych. Nie znali rolnictwa ponieważ prowadzili koczowniczy tryb życia. W związku z tym ich głównym źródłem pożywienia było mięso i mleko (wielbłądów, koni, krów, owiec). I od wieków byli znani z bardzo silnych, zdrowych zębów. Dopiero „cywilizacja” (podobnie jak u Eskimosów na Grenlandii) przyniosła im w prezencie choroby jamy ustnej i zębów oraz dentystów. Ciągle jest ich mniej niż w krajach „cywilizowanych” ponieważ penetracja zachodnich nawyków żywieniowych ciągle jest relatywnie niewielka.

      Wracając do tematu – istotnie jest tak, że zmniejszenie węglowodanów oraz unikanie wszelkiej maści cukru przy zwiększonej podaży tłuszczu (najlepiej kwasów nasyconych) sprawia, że nie tylko paradontoza zostaje zatrzymana, ale cofa się. Choroby zębów (ubytki) niestety się nie wyleczą (nie zmineralizują) jednak ogólny stan jamy ustnej ulegnie zdecydowanej poprawie. Zniknie kamień nazębny (to ciekawe uczucie, gdy któregoś dnia wypuwasz piasko-kamyki a język czuje na zębach zmianę „wyglądu”). Znika również „serowaty” nalot na zębach, który pojawia się u osób, które jedzą węglowodany. Ten nalot to efekt działania bakterii, które już w jamie ustnej rozkładają cukry tworząc przy tym kwasy uszkadzające szkliwo. Niestety – nawet wielocukry takie jak skrobia, pod wpływem amylazy ślinowej już w jamie ustnej rozkładana jest na prostsze cukry, które owe bakterie bardzo chętnie skonsumują.

      Z czasem stosowania wysokotłuszczowej i niskowęglowodanowej diety, ta niekorzystna flora bakteryjna może być zmniejszona do minimum, tak, że nie stanowi zagrożenia ponieważ nie znajduje korzystnych warunków bytowania w jamie ustnej (brak cukru).

  12. Próbowałam dziś zastosować tę dietę i doszłam do wniosku, że to nie takie proste jednak.. Najtrudniej unikać cukru.. jest chyba we wszystkim..
    Mam pytanie.. czy jest jakiś zastępnik cukru (nie fruktoza, dowiedziałam się, że jest toksyczna jak alkohol), który nie wywołuje skoku insuliny a jednocześnie nie jest szkodliwy?

    1. Istotnie, fruktoza jest jednym z najpowszechniejszych i najbardziej szkodliwych cukrów (problem opiszę zapewne osobno, razem z syropem glukozowo-fruktozowym) ogromnie obciążającym wątrobę.

      Trudno mi cokolwiek Ci doradzić, bo wszystkie moje porady oparte byłyby o tłuszcze zwierzęce więc nie byłyby dla Ciebie pomocne.

      Niestety nie znam sposobu na zastąpienie cukru, który byłby słodki a jednocześnie nie metabolizował do cukru. Sztuczne słodziki (albo naturalne, np. ksylitol) często są bardziej toksyczne po strawieniu.

      Wg moich obserwacji (siebie i znajomych) później stopniowo przechodzi ochota na słodycze i człowiek w zupełności obchodzi się 1-2 łyżeczkami miodu czy cukru. Potem, kiedy człowiek już doskonale „czuje” swoje ciało, wie kiedy jest „o jedną czekoladkę za daleko”. Wiele osób zauważyło, że przy wzroście spożycia tłuszczu o 1g na 1kg masy ciała spada zapotrzebowanie na węglowodany o 3-4g.

  13. Jeśli chcąc schudnąc nie należy przekraczać 10g węglowodanów na kg m. c. to jaka jest norma dla białek? Za dużo białka obciąża nerki -jak tego uniknąć?

    1. Karolino, pomyliłaś się o rząd wielkości: nie należy przekraczać 1g na 1kg masy ciała. Dla białek norma jest taka sama. Innymi słowy, jeśli ktoś waży 100kg powinien spożywać dobowo 100g węglowodanów oraz 100g białek oraz 300-350g tłuszczu (najlepiej nasyconego, zwierzęcego). Przy takiej ilości białka nie nadwyrężą nerek (mało tego, nawet dieta oparta wyłącznie o białka zwierzęce – np. dieta paleo – u zdrowej osoby nie spowoduje niczego złego – organizm wymusi jedynie pragnienie, aby szybciej usuwać mocznik).

  14. Rafale bardzo dziękuję za obszerną wypowiedź dla „słodziaków”. Ale i tak liczę, że kiedyś!! będziesz miał czas i poświęcisz nam kilka artykułów. Wzięłam sobie do serca Twoje uwagi i nowa dieta wisi już na lodówce. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję.

    1. Karolino, wszystko zależy od stopnia insulinoodporności, choć nawet w trudnych przypadkach z założeniem ścisłego zachowania wymogów tego sposobu odżywiania (proporcje białka, tłuszczu i węglowodanów 1:2,5-3,5:1) trwa kilkanaście dni. Później odbywa się już proces spalania trójglicerydów z tkanki tłuszczowej ponieważ insuliny nie ma w zasadzie w krwioobiegu, poza niewielkimi ilościami na potrzeby tej niewielkiej ilości węglowodanów, i to 2-3 razy na dobę, wraz z posiłkami które dzięki dużemu ładunkowi energetycznemu sycą na bardzo długo (większość osób je 2 posiłki na dobę: śniadanie i obiadokolację).

  15. ’Podaż cholesterolu w pożywieniu hamuje jego syntezę w wątrobie. Mechanizm ten jest jednak często niesprawny. U ludzi odżywiających się normalnie kalorycznie, dieta bogatocholesterolowa powoduje jego wzrost we krwi. Natomiast u osób pozostających na diecie niskokalorycznej – spada tworzenie własnego cholesterolu. I dlatego przy diecie zawierającej nawet dużo cholesterolu może dochodzić do obniżenia jego poziomu we krwi. W stanach głodzenia może dochodzić do zwiększonego wydalania cholesterolu wytworzonego w wątrobie z żółcią i zmniejszenia zwrotnego wchłaniania w jelitach’.
    Cytat z: http://www.sluzbazdrowia.com.pl/artykul.php?numer_wydania=3335&art=1

    Czyli wusokotłuszczowo TAK, ale NIE wysokokalorycznie – czyli kalorie bezwzglednie trzeba liczyc, aby korzystac z dobrodziejstw tej diety.

    1. Magdo, artykuł, który wkleiłaś (dziękuję, przyda się innym czytelnikom), w pewnym sensie dobrze opisuje mechanizm obniżania poziomu cholesterolu. Piszę „w pewnym sensie” ponieważ jest to wyjaśnienie bardzo ogólne.

      Prawdą jest, że medycyna nie wie dlaczego dieta bogata w nasycone kwasy tłuszczowe nie powoduje wzrostu poziomu cholesterolu a ponadto normalizuje jego poziom i poprawia profil lipoprotein VLDL/LDL/HDL. Biochemia potrafi odpowiedzieć na te pytania, jednak w złożoności i indywidualności każdego organizmu podobne informacje „na wejściu” mogą dać inne efekty.

      Uogólnieniem, z którym tutaj nie chcę się zgodzić jest fragment „normalnie kalorycznie”. Nie chodzi o to ile kalorii się przyjmuje – ale z czego te kalorie pochodzą. Oto przykład: jeśli będę jeść 1000 kcal pochodządzyć z białego cukru albo alkoholu, to choć te substancje nie zawierają cholesterolu to jego poziom wzrośnie (zostanie zsyntetyzowany w wątrobie). Wzrośnie również poziom trójglicerydów. Jeśli skonsumować tę samą ilość kcal z nasyconych kwasów tłuszczowych (smalec, tłuszcz kokosowy), wówczas poziom trójglicerydów i cholesterol całkowity unormują się osiągając wartości naturalne dla danego organizmu, zaś profil lipidowy będzie się poprawiał (oczywiście w przypadku regularnego odżywiania się w ten sposób, a nie jednego dnia próby).

      Ważny jest Twój własny wniosek na końcu: istotnie, należy jeść wysokotłuszczowo (dbając o to, aby przeważały tłuszcze nasycone, zwierzęce oraz omega-3 – ryby, tran, olej lniany). Przy takim sposobie żywienia niestety (na szczęście?:)) nie da się jesć wysokokalorycznie – innymi słowy bardzo truno jest się przejadać. Jeśli ktoś próbował, może to potwierdzić. Nie da się zjeść 1 kostki masła „na jednym posiedzeniu”, łyżeczką. Mimo, że 200g daje ok 1500kcal (więc jest poniżej zalecanej diety 2000kcal), to tak zjedzone masło syci już po 100g. Na próbę proponuję zrobić omleta z 1 jajka, łyżeczki mąki, i łyżki śmietany, a to usmażyć na połowie kostki masła. Zjeść razem z tym masłem – jeśli na słodko to położyć maliny lub prawdziwą bitą śmietanę kremówkę, a jak na słono to z pomidorami i żółtym serem. Takie śniadanie u osób odżywiających się wysokotłuszczowo załatwia głód na 12-18 godzin.

      Co do liczenia gramów i kalorii – mając na uwadze to co napisałem powyżej (tłuszczem w zasadzie nie da się „przejeść” bo występuje odrzucenie, czasem odruch wymiotny jak przy każdym przejedzeniu) – wystarczy liczyć węglowodany i białko. A jeszcze prościej – spożywać tylko warzywa z ostrożnym liczeniem ziemniaków (20g węglowodanów w 100g), marchewki i buraków (10g węglowodanów w 100g warzywa). Nadmiar białka nie jest aż tak bardzo szkodliwy jak nadmiar węglowodanów, choć najlepsze efekty zarówno zdrowotne jak i redukcji wagi uzyskuje się przy utrzymaniu 1g białka na 1kg należnej masy ciała.

      Na koniec, z mojego osobistego doświadczenia (i innych znajomych osób) wynika, że to „liczenie” trwa zazwyczaj 1-2 miesiące. Później odruchowo człowiek wie, ile czego powinien zjeść albo ile co ma białka.

  16. witam,nie wiem jak sie zabrać za tą dietę …mam problem od 15 lat jadamy oleje roślinne i drób dużo węglowodanów i słodkiego …mąz utył do 100 kg ,a ja do 85kg (myślałam że to przez moja nerwice której nabawiłam sie 10 lat temu )mam napady obżarstwa ,az brzuch boli …..nie umiem się od tego uwolnic …
    jak sie uratować i wreszcie schudnąc ..choć 10 kg
    prosze o przykładowy jadłospis

    dziękuję

    1. @Aneto, źródła naukowe wykazują duży związek (korelację) pomiędzy chorobami (również na tle psychicznym) a nadmierną podażą kwasów tłuszczowych omega-6 (oleje roślinne, poza oliwą, olejem palmowym i kokosowym) oraz węglowodanów.

      Rzeczywiście, nawyki żywieniowe bardzo szybko uzależniają (np. płatki z mlekiem na śniadanie czy kanapka na kolację albo nawykowe spożywanie rosołu z makaronem czy ziemniaków na obiad).

      Przykładowy jadłospis i pomocne linki podałem w odpowiedzi dla ajgody. Dodatkowo proponowałbym jeszcze po tygodniu „tłustego” żywienia usunąć z diety wszystkie produkty mleczne (z masłem i śmietaną włącznie) na 3 dni. Zaobserwujesz różnice w samopoczuciu. Prawdopodobnie cierpisz na kłopoty z przydatkami skóry (słabe paznokcie i włosy) i samą skórą (wypryski, wydatne zmarszczki i suchość śluzówek) – eliminacja produktów mlecznych powinna tutaj pomóc. Później można do nich wrócić przez 3 dni w tygodniu.

  17. A co z dną moczanową?
    Czytam i słysze o roznych mniej ciekawych sytuacjach zwiazanych z dieta optymalna. Latwo tu o pomylke, bo ponoc to wina ilosci bialka w ogolnej dobowej proporcji BTW. Czyli takiej 'wielkiej’ samowoli to tu raczej byc nie moze.

    1. @Magda, temat dny moczanowej jest dość rozległy i nie uda mi się go opisać w całości w tym komentarzu, jednak spróbuję go przedstawić oraz jego związek (a raczej brak związku) z dietą wysokotłuszczową, którą opisałem w tekście.

      Moja wiedza o poszczególnych chorobach jest relatywnie niewielka ale jestem pewien i wiem to na 100%, że każda choroba bierze swój początek w jedzeniu (naszym lub przodków). To samo twierdził Herodot Czasem to nawyk, który trwa od lat, czasem chodzi o to co zjadło się dzień wcześniej. Dlatego w moich tekstach próbuję edukować i przekonywać ludzi do wzięcia odpowiedzialności za to co się je i za to, co się z tym jedzieniem dzieje w naszym ciele.

      Nigdy nie podjąłbym się diagnozy jakiegokolwiek przypadku (z katarem włącznie) ponieważ nie jestem lekarzem a swoją wiedzę opieram wyłącznie o nauki ścisłe lub badania medyczne, które mają podłoże biochemiczne. Pewną różnicą może być to, że ja istotnie interesuję się człowiekem i jego życiem natomiast wielu lekarzy traktuje pacjentów jak przypadki lub pole do własnych doświadczeń bez uświadamiania pacjenta o tym, co się z nim będzie działo.

      Wrócę do tematu: dna moczanowa w najpowszechniejszej postaci podagry (ból stawu palucha stopy) była nazywana chorobą hrabiowską ponieważ osoby wyższego stanu jadały więcej białka (miesa) w towarzystwie tłuszczu i węglowodanów (szczególnie cukru – fruktozy obecnej w słodkim winie). Dzisiaj na tę chorobę najczęściej chorują mężczyźni (preferują mięso bardziej niż kobiety, piją dużo alkoholu i często jedzą wysokowęglowodanowe posiłki), osoby towarzyskie, lubiące biesiadowanie przy suto zastawionych stołach. Często piwosze lub osoby które lubią dodatkowo słodkie desery po wysokobiałkowym jedzeniu.

      Ten rodzaj żywienia odpowiada jednoczesnie za kłopoty z trzustką (z uwagi na ogromne ilości insuliny, które trzeba wyprodukować), nadwagą (ponieważ cukier i węglowodany rodzą insulinoodporność), kamieniami nerkowymi (duża ilość szczawianów oraz metabolitów białka, które mają tendencje do krystalizacji) oraz kamieniami żółciowymi (mała ilość tłuszczu zagęszcza żółć tworząc złogi które bolą przy dowolnym tłuściejszym posiłku – więc człowiek sukcesywnie eliminuje tłuszcze pozostawiając białko i węglowodany, które nasilają kamicę nerkową oraz dnę).

      Białko to puryny. Przy dodatkowej podaży etanolu (alhohol) i fruktozy (cukier) puryny (choć to ważne cząstki będące składnikami DNA i RNA) po rozpadzie stają się solą sodową kwasu moczowego – moczanem sodu. Ten ma tendencję do krystalizacji w stawach tworząc mikroskopijne igiełki – i tak rodzą się objawy dny moczanowej – bóle stawowe.

      Moczan powstaje w wielu innych przypadkach – np. przy zbyt dużym poziomie trójglicerydów (a to oznaka zbyt dużej ilości węglowodanów i cukru w diecie), natomiast duże stężenie moczanów (i późniejsze ataki dny) mogą mieć także przyczynę w niewydolności nerek. Np. osoba z dużą ilością moczanów w obiegu ale z wydajnymi nerkami nie będzie cierpieć na dnę, a osoba z kłopotami nerkowymi a stosunkowo niewielkiej ilości moczanów będzie cierpieć na bóle.

      Zdrowy organizm produkuje ok 1g kwasu moczanowego (we krwi 7mg/dl lub 416 mmol/l) – chory zaś wielokrotnie więcej (20-30g). Niewielka część (350mg) produkowana jest przez nasz organizm, a pozostała to wynik „dostawy” puryn w pożywieniu. Dodatkowy problem w tym, że kwas moczanowy tworzy w słabo działających nerkach złogi i kamienie, których nie widac na USG ani RTG ponieważ nie zawierają w sobie wapnia tak jak kamienie szczawianowe i dopiero białkomocz albo kolki dają podstawę do wnioskowania co do obecności złogów moczanowych.

      Co powoduje atak? Współczesna medycyna uważa, że chory na dnę to człowiek o podwyższonym poziomie stężenia kwasu moczanowego. Poniweważ powstaje on w wyniku metabolizmu białek – stąd prosty wniosek, że dieta bogata w białko sprzyja atakom dny. Problem w tym, że gdyby była to prawda, wszystkie osoby, które doznają ataku miałyby w tym momencie podobny lub choć zbliżony poziom kwasu a tak nie jest. Stąd nauka stoi w znacznej sprzeczności z medycyną, ponieważ nawet u osób które stale obniżają poziom kwasu moczanowego lekami ataki dny nadal występują. Stąd wielu bardziej oświeconych lekarzy za dnę uznaje dopiero pojawiające się ataki nie wiążąc ich z poziomem tego kwasu.

      Co wyzwala ataki? Przedstawię to biochemicznie. Od razu napiszę – wcale nie białko (pisałem już o białku przy okazji zakwaszenia organizmu). Głównym determinantem biosyntezy puryn jest stężenie PRPP (5-fosforybozylo-1-pirofosforanu) i nie jest to żadna tajemnica – ot, fakt biochemiczny znany od wielu lat. Z kolei tempo syntezy PRPP zależne jest od rybozo-5-fosforanu (powstającego na szlaku (cyklu) pentozowym) i aktywności syntetazy PRPP. Enzymu zaczyna brakować wówczas, gdy szlak pentozowy (czyli sposób metabolizmu glukozy – jakby fabryka, która spala zjadane węglowodany) jest nadmiernie przeciążony metabolizmem glukozy (nadmiar spożytych węglowodanów). Przy braku enzymu, PRPP podnosi swoje stężenie i pojawia się atak. Jeśli enzym jest – PRPP jest „rozmontowywany” i ataku nie ma. Nawet na bardzo bogato białkowych dietach. Brak składnika (substratu – pentoz) to brak PRPP – a to oznacza brak ataków dny.

      Tak więc ataki dny wzmaga to, co obciąża szlak pentozowy – posiłek obfity w cukry, węglowodany i alkohol (obciążają cykl pentozowy) I JEDNOCZEŚNIE białko (dostarcza puryn), choć na opisaną powyżej reakcję wpływ mają również pokarmy zbożowe i mleczne spożywane w nadmiarze, łącznie.

      Dodatkowo atak wzmaga stres i zdenerwowanie. Kryształy odkładające sie w stawie (w płynie stawowym) są traktowane przez organizm jak ciało obce więc wysyła on wszystko aby się z „obcym” rozprawić – tak powstaje stan zapalny. Nie chcę wnikać w dokładny proces choć jest znany nauce – ulgę przynosi podanie leków które ograniczają wysyłanie przez ciało komórek „walczących” z ciałem obcym. Zielarze używali do tego celu korzonków zimowita jesiennego, dzisiaj używa się tabletek zawierających wyciągi z niego (kolochicynę).

      Jak wyleczyć się z dny? Na szczęście dna jest uleczalna, choć przy długiej chorobie może doprowadzić do nieodwracalnych lub trudno regenerujących się zmian w stawach (podobnych do zapalenia reumatoidalnego stawów).

      Należy całkowicie ograniczyć białko do ilości absolutnie niezbędnej dla organizmu (ok. 0,5g na kg należnej masy ciała, w późniejszym czasie można zwiększyć jednak nie więcej niż 0,8g) – najlepiej aby było to białko z żółtek jaj, w drugiej kolejności ser biały i żółty, oraz podroby (wątróbki – choć zawierają dużo puryn to mają dużo witamin i dobrej jakości tłuszczu). Unikać należy alkoholu (1 kieliszek wytrawnego wina do kolacji). Produkty węglowodanowe z warzyw w ilości nie przekraczającej 1g na 1kg należnej masy ciała.

      Podczas stosowania takiej diety zaleca się odstawienie leków działających podobnie do aspiryny, zawierających kwas acetylosalicylowy (tzw. „przedzawałowe” leki typu Acard) oraz leków moczopędnych i innych przepisanych z powodów nadciśnienia i obrzęków.

    1. Bożeno: Dla diet, w których trzeba kontrolować ilość węlgowodanów (tłusta, ketogeniczna, cukrzycowa) stewia (stewiozydy) są dobrym sposobem na „słodycz” ponieważ są słodsze kilkaset razy niż cukier a przy tym nie indukują odpowiedzi glikemicznej. Udowodniono nawet korzystny wpływ na pacjentów z nadciśnieniem i cukrzycą typu 2.

      W moim przekonaniu to dobry zastępca cukru białego, jednak nie należy go nadużywać – tak jak innych słodkości (miód, owoce) – połowa wagi stewii to węglowodany, które – jeśli będą strawione – zamienią się w glukozę. W UE zalecane spożycie stewii nie powinno jednak przekraczać 4mg (miligramów!!) na 1kg masy ciała na dobę.

      Zainteresowanym bardziej naukową stroną stewiozydów zapraszam do zapoznania się z tym badaniem (ang.).

  18. Rafale prosze podaj przykładowy jadłospis na 1 dzień lub tydzień, dla mnie te proporcje gramy , są trudne.Jestem skłonna zaufać Tobie Twoim badaniom i obserwacjom

    1. @ajgoda: Z polskich zasobów internetowych z takim jadłospisem może być kłopot. W naszym kraju jedynie Kwaśniewski i Atkins są znani jeśli chodzi o diety tłuste, niskowęglowodanowe. Natomiast jest sporo zasobów w języku angielskim (w Google pod hasłami low-carb diet example menu, ketogenic diet example menu.

      Przykładowy jadłospis z książki J. Kwaśniewskiego znajduje się tutaj. Dla osób, które muszą mieć „kromkę” polecam placki serowo jajeczne – przepis ze zdjęciami z wykonania znajduje się tutaj.

      Zachęcam natomiast do samodzielnego przeprojektowania posiłków, które jemy codziennie w taki sposób, że eliminujemy z nich produkty mączne i pochodne z mąki. Pozostałe warzywa ważymy i odczytujemy ilość węglowodanów, białek i tłuszczy. Następnie dodajemy odpowiednio tyle białka zwierzęcego
      i tłuszczu aby spełnić proporcję 1g węglowodanów, 1g białka i 3g tłuszczu na 1 kg należnej masy ciała.

      Przykład z mojego pełnego dnia:
      Śniadanie: sałatka – tuńczyk w oleju (100g), majonez domowy 50g, cebula (50g), ser żółty edamski 50g, 2 ugotowane na twardo żółtka
      , 50g oliwy – 1350kcal, białko 50g, tłuszcz 126g, węglowodany 5g.
      Obiad: Żeberka (100g) duszone na smalcu (100g) z cebulą (100g) i duszona kapusta kiszona (100g) daje 1170kcal, białko 14g, tłuszcz 122g, węglowodany 11g.
      Kolacja: sałatka – 200g brokułów, sok z połowy cytryny, łyżeczka tymianku, 50g domowego majonezu (4 łyżki) – 390kcal z czego białko to 6,5g, tłuszcz to 40g, węglowodany to 12g.

      Dla mnie osobiście wystarczą dwa z podanych trzech posiłków. Łącznie dostarczą ogromnej ilości energii (prawie 3000kcal i zaledwie 28g węglowodanów). Jeśli mimo to miałbym ochotę na pół tabliczki (100g) czekolady (gorzkiej) to mogę sobie na nią pozwolić (560 kcal, 57 g węglowodanów). Generalnie to co napisałem powyżej starcza dla 2 osób.

      Do wyliczania właściwych proporcji pomocny będzie ten kalkulator.

  19. Czy tak mala ilosc weglowodanow nie grozi chorobami tarczycy? Czytalam ze wlasnie z takich wzgledow nie powinno sie ich drastycznie obcinac tylko jesc w okolicach ok 130g na dzien.

    1. Anku, bez obaw, choroby tarczycy nie pojawiają się dlatego, bo jest niska podaż węglowodanów. Gdyby tak było, wszscy Innuici, Eskimosi, Indianie Kanady Północnej i mieszkańcy Syberii mieliby problemy z tarczycą.

      Zarówno nadczynność jak i niedoczynność tarczycy mają charakter chorób autoagresywnych co jak wiadomo wynika z nadmiernej podaży węglowodanów w pożywieniu. Dobre opisy znajdują się tutaj i (mniej merytoryczny) tutaj – jasno z nich wynika, że przyczyną kłopotów z tarczycą jest dieta bogatowęglowodanowa.

      Dla osób bardziej wnikliwych (ale niestety znających język angielski) doskonały podkast (mp3 do pobrania) na temat diety niskowęglowodanowej i związku z hormonami tarczycy (T3,T4) oraz to, jak (i w jakich warunkach) dieta niskowęglowanowa może być jednocześnie przyczyną i lekarstwem na problemy z tarczycą.

  20. Dziekuje za odpowiedz. Czyli to kolejny straszacy mit. Dodam, ze odkad stosuje twoje wskazowki zywieniowe moje samopoczucie(moze poza poczatkowa faza;]skora, i obwody w talii ulegly znacznej poprawie. Nawet zeby sa bardziej, blyszczace?(nie wiem jak okreslic) To dopiero kilka tygodni, zobaczymy jak sie to potoczy. Pytalam o tarczyce bo boje sie takich chorob. Badania chetnie przeczytam :)

    1. To nie do końca mit, nagranie (angielski podkast) dobrze to opisuje. Rzeczywiście jest tak, że dieta niskowęglowodanowa może być zarówno przyczyną jak i skutkiem chorób związanych z hormonami tarczycy. Podobnie jest w przypadku diet wysokowęglowodanowych – osoby żywiące się węglowodanami prostymi zazwyczaj po kilku miesiącach mają już nadczynność hormonów tarczycy. Na „tłustej diecie” potrzebna w organiźmie ilość hormonów tarczycy (głównie T3) jest niewielka.

      Cieszę się, że czujesz się dobrze. Istotne jest ścisłe przestrzeganie ilości węglowodanów a tę niezbędną dostarczać w postaci warzyw (z wyłączeniem ziemniaków, marchewki czy buraków które mają dużo cukru – ziemniaki ew. jako frytki na smalcu albo placki ziemniaczane).

      Co do zębów – to może być dla Ciebie (i innych) jeszcze bardziej zaskakujące – nie dość, że ich kondycja znacznie się poprawi tak samo poprawi się zapach z jamy ustnej, odczyn pH (gumy do żucia nie są wówczas potrzebne), odkryte dziąsła szybko się zabudowują, nadwrażliwość (pamiętasz reklamy pasty Sensodyne?) przestanie istnieć, tak samo jak kamień nazębny, który sam będzie się wykruszał (ale to za 4-5 mcy, kiedy obecność kwasów tłuszczowych w Twoim organiźmie będzie „powszechna”).

      To wrażenie „błysku” zębów wiele osób określa też jako „gładkość” albo „wzmocnienie”. W rzeczywistości chodzi o to, że flora bakteryjna żywiąca się cukrem (i odpowiedzialna za próchnicę i większość chorób przyzębia) ginie, ponieważ nie ma dostarczanych cukrów, którymi się żywią. Najczęściej można to poznać po braku nalotu na zębach po kilku godzinach od posiłku albo po nocy.

      Choć w moim przypadku mycie zębów to raczej przyzwyczajenie niż konieczność, to istotnie jest tak, że wiele osób na tłustej diecie nie myje ich wcale (to może dramatyczne, w świecie gdzie co druga reklama każe „utrzymywać higienę jamy ustnej” vide pasty, gumy do życia, płyny do płukania ust, szczoteczki) a mimo to podczas regularnych wizyt u stomatologa nie ma od wielu lat żadnych ubytków ani problemów z przyzębiem. Z resztą, jeśli ktoś oglądał programy archeologiczne to widział, że czaski z paleolitu (epoka przed-rolnicza) miały zachowane wszystkie zęby w doskonałym stanie.

      Problem w początkowej fazie zazwyczaj związany jest z tzw. syndromem odstawiennym (podobnym do poalkoholowego czy ponarkotykowego) i najmocniej uwydatnia się wieczorem w trzeciej dobie. Tak przynajmniej zaobserowałem u wszystkich znanych mi osób i u siebie (przy testach różnych diet). Póżniej organizm naturalnie przestaje mieć ochotę na węglowodany, słodycze (czekolada czy lody mogą być wyjątkiem) a”sklepowe” wędliny i kiełbasy stają się nadmiernie słone.

  21. dziekuje bardzo za odpowiedz! naprawde pomocne informacje. Czyli powinno sie utrzymywac ok 60g(zaleznie od wagi) weglowodanow w postaci o ktorych pisales? Nigdy nie mialam problemow z tarczyca, po prostu wolalabym ich nie miec:)
    mam nadzieje,ze wytrwam i za kilka miesiecy zobacze kolejne poprawy
    pozdrawiam!

    1. Anku, sugeruję utrzymanie 1g węglowodanów na 1kg należnej masy ciała. Jeśli Twoje BMI wskazuje na to, że powinnaś ważyć 60kg to utrzymuj węgle na poziomie 60g przy takim samym spożyciu białka. Dla uproszczenia, jeśli Twój wzrost to 160cm spożywaj 60 węglowodanów, 60g białek oraz 120-180g tłuszczu (ale tłuszczu możesz jeść do woli, aż do ustania głodu). Przy takim układzie składników żywieniowych problemy z tarczcą nie wystąpią.

  22. Stosowałam Pańską dietę przez parę tygodni. Nie odmawiałam sobie wiele ( czasem spahgetti wciągałam..:-) ) i jakież było moje zdziwienie gdy weszłam na wagę a tu straciło mi się 4kg!
    Faktycznie po pewnym czasie można bardziej wyczuć swój organizm ale pokusy węglowodanowe osaczają nas i czasami trzeba dużo zaparcia by sobie ich odmówić. Chciałabym by ktoś za mnie policzył te wszystkie wartości, bo mi się nie chce:-)
    Polecę mamie tę dietę.. Zobaczymy jakie będą efekty..

    1. Karolino, cieszę się, że osiągnęłaś dobry efekt. Nie wiem, ile to jest procent twojej poprzedniej masy ciała, ale początkowa utrata wagi może być szybsza w przypadku dużej otyłości.

      Jeśli chcesz mieć gwarancję stabilnej i ciągłej redukcji tkanki tłuszczowej MUSISZ pilnować węglowodanów, aby dobowa ich wartość nie przekroczyła 1g na 1kg należnej masy ciała. Podobnie z białkiem – jeśli będzie go zbyt dużo, nadmiary ogranizm przerobi na glukozę – większość białek, które spożywamy to tzw. aminokwasy glukogenne.

      Osoby, które stosują tę dietę już kilka miesięcy często mówią, że generalnie nie polega ona na ograniczaniu czegoś, ale na zmianie niektórych nawyków (np. chleb do każdej potrawy czy ziemniaki na obiad). Jeśli pozyskuje się węglowodany ze świeżych warzyw, do tego doda trochę wartościowego białka zwierzęcego a wszystko przygotuje na tłuszczu (masło, śmietana, smalec, oliwa), wówczas tzw. „rygor” diety przestaje być odczuwalny, a proporcje utrzymuje się prawie „naturalnie”.

      Przy okazji ochoty na słodkie: dzisiaj planuję na kolację 200ml śmietanki 30% + 100g malin + 2 łyżeczki cukru. To daje 650kcal, 6g białka, 60g tłuszczu i 30g węglowodanów. Jeśli nie ma mailn, użyj śmietanki 36% i dodaj 2 łyżki kakao. Ubijam najpierw śmietanę z cukrem, potem dodaję kakao (lub owoce). Jeśli mało białka – 2 łyżki rozpuszczonej żelatyny. Po godzinie w lodówce wychodzy pyszny deser lodowy :)

  23. Bardzo rzeczowy artykuł.

    Od 10 dni jestem na podobnej diecie – zero glutenu + niskowęglowodanowo + tłuszcze gdzie się da i czuję się coraz lepiej. Chociaż muszę przyznać, że mój pot ma nieprzyjemny zapach, ale to pewnie mechanizmy oczyszczania się uaktywniły.

    Te przepisy, które podajesz w luźnych odpowiedziach (a których pewnie masz o wiele więcej) można by skonsolidować w osobny wpis i dać do nich link na końcu artykułu.

    A tak swoją drogą, jaki alkohol wg Ciebie jest najzdrowszy? Oczywiście w umiarze ;)

    1. Dziadu, cieszę się, że Twoje samopoczucie się poprawiło. Jeśli chcesz zaobserwować jeszcze jakieś „łatwo” obserwowalne efekty zwróć uwagę na brak zaparć i rozwolnień, gazów – generalnie problemów trawiennych. Znikają problemy ze skórą (wypryski, łojotok) i przydatków skóry (mocne włosy i paznokcie, w wielu przypadkach powrót naturalnej barwy włosów). To efekty które najłatwiej zaobserwować po 4-6 tygodniach.
      Przy 10 dniach istotnie organizm „przebudowuje” swoje linie produkcyjne – musi usunąć enzymy potrzebne do trawienia węgli i cukru i zbudować te potrzebne do trawienia tłuszczu i białka. Taki zapach jest naturalny, znika (a raczej neutralizuje się) w różnym czasie u różnych osób (wpływ ma pora roku, płeć, rodzaj aktywności, stan zdrowia) ale zazwyczaj nie trwa to dłużej niż 2-3 tygodnie.

      Z przepisami jest o tyle problem, że są dla mnie już praktycznie „nautralne”, do tego stopnia, że nawet gdy widzę jakieś danie albo przepis to już w głowie mam ułożony sposób jego przerobienia na „tłuszczową” i niskowęglowodanową wersję – stąd ich zasadniczo nie zapisuję. Teraz myślę intensywnie jak zrobić tort węgierski, żeby nie przegiąć z węglowodanami (głównie w biszkopcie, sama masa będzie czekoladowo gorzka). Ostatnio zrobiłem bigos, jako że sezon na kiszoną kapustę został u mnie rozpoczęty. Polegało to zasadniczo na tym, że tłuszczem zrównoważyłem ilość węgli z kapust (kiszonej i świeżej): kapusta biała (1kg) i kiszona (1kg), pomidory (30dkg), słonina (30dkg), podgardle surowe (10dkg), boczek surowy (30dkg), żeberka wieprzowe wędzone lub surowe (30dkg), cebula (30dkg). Do smaku szklanka czerownego wina wytrawnego, 6 wędzonych śliwek, 3 suszone grzybki, główka czosnku. Mięso gotujemy z poszatkowanymi kapustami i przyprawami oraz winem. Słoninę, boczek i podgardle wytapiami i dodajemy cebulę, żeby się zezłociła – potem do wspólnego gara, razem z pomidorami i gotujemy minimum 6 godzin (ale im dłużej tym lepiej). Wychodzi jakieś 4kg bigosu (to jedna z tych potraw, których nie umiem zrobić mało, podobnie jak rosołu, barszczu czy żuru :)) – białka jest ok 110g, tłuszczu prawie 600g a węglowodanów 130g. Taka 4kg porcja starcza na konkretną imprezę, ale ja zazwyczaj go mrożę w 1kg porcjach.

      Tym, którzy mają problem z zachowaniem proporcji polecam zwykłą zamianę węglowodanów na takie, które są w roślinach – ponieważ zawierają one większość wody (np. ogórki czy pomidory) a tym samym ilość węgli jest tam niewielka (np, 1kg pomidorów to 40g węglowodanów, ogórków to tylko 30g węglowodanów a kiszone 20g). Zrobienie więc mizerii ze 100g śmietany 18%, 200g ogórka i łyżki oliwy zawiera 25g tłuszczu i 9g węglowodanów.
      A nie zmieniliśmy praktycznie niczego! Podobnie sałatka z pomidorów (300g), cebuli (50g), czosnku
      (5g), prażonych nasion słonecznika (50g), sera pleśniowego Rokpol (100g) i oliwy
      (100g) – ma 150g tłuszczu i tylko 28g węglowodanów – wszystko w 60dkg gotowego produktu, który starcza cały dzień, choć ma tylko 1600 kcal.

      A jeśli nie macie pewności czy proporcje są właściwe, dodajcie kilka łyżek masła, majonezu albo sporą porcję oliwy (ta jest zazwyczaj w każdym domu).

      Jeśli chodzi o alkohol… Prawdę mówiąc właśnie piszę kolejny artykuł, w którym alkohol będzie dość szeroko opisany. Osobiście preferuję albo bardzo mocny destylat (najczęściej samogon, ale także nalewki na spirytusie), albo wino wytrawne. Z punktu widzenia zaś ogólnie pojętej „zdrowotności” sugerowałbym wybranie wytrawnego wina, jeśli to możliwe to czerwonego, choć przy takiej diecie ilość antyoksydantów nie ma już takiego znaczenia. Problemem dla wielu może okazać się ilość tego alkoholu. Ale tylko na początku. Sugerowałbym spożywanie nie więcej niż 200ml takiego wina na dobę. W przeliczeniu na czysty alkohol oznacza to ok 24g czystego etanolu, co daje 24×7=168kcal energii. Napisałem „na początku” bo po pewnym czasie (10 dni już wystarczy, żeby to przetestować) człowiek przestaje mieć ochotę na spożywanie dodatkowej porcji energii pochodzącej z alkoholu. Jak to działa? Ano podobnie jak do zaniku poczucia głodu. Jeśli jesz tłusty i niskowęglowodanowy posiłek, po pewnym czasie od jego zjedzenia (zazwyczaj 30 minut od rozpoczęcia jedzenia) głód przestaje Ci doskwierać. Organizm pozyskuje energię (9kcal z każdego 1g tłuszczu) w trybie beta-oksydacji i każdy kolejny tłusty kęs sprawia, że chce Ci się jeść coraz mniej. Z tego można zaobserwować, że tłuszczem nie można się przejeść, ponieważ tracisz apetyt, kiedy skonsumujesz wystarczającą ilość energii. Jeśli zjesz go za dużo, zaczniesz wymiotować. Test jest prosty – kiedy czujesz się syty po takim posiłku, nalej sobie dowolnego alkoholu. W większości przypadków (zależy to od stopnia nasycenia Twojego posiłku tłuszczem oraz czasu który upłynął od momentu uczucia sytości – im krótszy tym lepiej) nie będziesz mieć ochoty na wypicie tych dodatkowych kalorii. Nawet w postaci lekkiego wina czy piwa. Co innego, jeśli spożyjesz alkohol przed jedzeniem – wzmoży jeszcze apetyt i przyspieszy metabolizm i powiększy uczucie głodu.

  24. witam,a jak jest z olejem wiesiołkowym odchudza , czy nie ?????
    i olej lniany można bezkarnie pić przy odchudzaniu ??? to też tłuszcz i masło można jeść ???

    1. misiu, Twoje pytanie jest bardzo „powierzchowne”. Jeśli założymy kryteria opisane w tekście oraz moich komentarzach (czyli przestrzeganie limitu węglowodanów oraz usunięcie węglowodanów łatwoprzyswajalnych) to każdy rodzaj tłuszczu będzie działał dobrze i sprawiał, że osoba z nadwagą zacznie chudnąć. Natomiast inną kwestią (pro-zdrowotną) jest to, jaki jest to tłuszcz. Jeśli pochodzi z roślin takich jak kukurydza, soja, słonecznik (więc oleje) zawiera bardzo dużo kwasów tłuszczowych omega-6, co sprawia, że w organiźmie pojawia się dużo stanów zapalnych, a błony komórkowe budowane z tych kwasów tłuszczowych są mniej trwałe i szczelne niż np. z nasyconych kwasów tłuszczowych.

      Olej lniany jest pod tym względem specyfikiem: proporcje kwasów omega3 (zdecydowanie „dobre”) do omega6 („złe” w nadmiarze, ponieważ powodują stany zapalne) są niemal idealne (zalecana pomiędzy 1:1 a 4:1 – 4x więcej omega6). Przypomnę, że dzisiejsza dieta bogata w oleje roślinne propocję tą zwiększa drastycznie (10:1 a nawet 50:1). Świetną rozprawę na ten temat znajdziesz na stronie Dr. Michalaka.

      Jeśli zaś chodzi o olej z wiesiołka, jego używałbym raczej ostrożnie. Zawiera aż 70% kwasu linolowego (omega6) a jego nadużywanie może powodować swędzenie skóry, gardła oraz wzdęcia. Zazwyczaj sugeruje się przyjmowanie go w niewielkich ilościach (kilka gramów dobowo), głównie u osób z cukrzycą.

  25. Panie Rafale dziękuję za obszerny artykuł,przeczytałam go z dużym zainteresowaniem -był ciekawy i pouczający ,czekam na dalsze pana artykuły i pozdrawiam gorąco.

    1. Ewo, zawsze do smażenia używam tłuszczów nasyconych: w pierwszej kolejności zwierzęcych (smalec wieprzowy, kaczy, gęsi, łój wołowy, masło klarowane), potem roślinnych (trudno je dostać w nierafinowanej i nieutwardzonej postaci: tłuszcz kokosowy i palmowy). W dalszej kolejności jest oliwa z oliwek (pomace – czyli ta z wytłoczyn, rafinowana – dzięki temu większość nietrwałych kwasów tłuszczowych została rozłożona i odfiltrowana), extra vergine tylko na surowo albo do smażenia w niskiej temperaturze (jajka, jak ktoś lubi).

      Jeśli komuś smalec przeszkadza (a wiem że takich osób może być sporo) polecam wytapiać go ze słoniny albo z boczku, wówczas ma bardziej przyjemny smak. Albo smażenie na maśle klarowanym (ghee).

  26. Witam Pana , Panie Rafale.!
    Jak zwykle przeczytałem Pana artykuł, właściwie opracowanie naukpwe, które zrobiło na mnie wielki i pozytywne wrazenie. Oczywiście ja wczesniej wyczuwałem, ze cukier nie krzepi lecz gubi. Kiedyś jadłem wiele słodyczy/ Niestety lubiłem je. Nie tylko ja. Pan potwierdza , ze cukry są fatalne dla naszego zdrowia/ TYCIE i nie tylko: miazdzyca, złogi cholesterolowe itp./
    Jesli można to proszę podać jakie produkty są wysokowęglanowe/czyli szkodliwe w nadmiarze ponad 1g na 1kg wagi/.!
    To ważne , bo wiele osób nie kojarzy , że tyo nie tylko cukier , ten biały, czekolada i inne wyroby cukierniczę!
    Dobrze, jesli poda Pan tez jakie zamienniki stosowac do pieczoego boczku, mięs itp zamiast ziemniaczków? /Oczywiście to prośba dla mniej zorientowanych i żyjących w pogoni za utraconym czasem/. Bardzo ja i inni pewnie też, będziemy bardzo zadowoleni a i wdzięczności dla Pana będzie mnóstwo. Życze spokojnej nocy i pozdrawiam, Adam

    1. Panie Adamie, należy wykluczyć wszystkie węglowodany i jeść ich tyle, aby nie przekraczać 1g na 1kg należnej masy ciała. Jeśli będzie chciał Pan pozyskać te węglowodany z alkoholu czy cukru albo winogron – to już zależy od Pana, choć oczywiście, najlepiej jest pozyskiwać je z warzyw. Mają niewiele cukrów prostych (zazwyczaj są bardziej złożone np. skrobia).

      Węglowodany, które są szczególnie „skondensowane” są najbardziej niebezpieczne bo ilość cukrów prostych i łatwych w trawieniu jest w nich największa. Mam na myśli wszystko, co jest słodkie w smaku: od cukru, z cukierniczki, przez wszystkie słodycze i słodkie przekąski, miód, słodkie owoce (czególnie winogrona i gruszki), produkty mączne i zbożowe (kasza jaglana i gryczana są pewnym wyjątkiem, z uwagi na swoje inne właściwości) oraz ziemniaki jedzone w nadmiarze (tak jak w Polsce powszechnie się je).

      Tutaj jest przykładowa tablica składników odżywczych, która będzie pomocna do odczytania orientacyjnej ilości węglowodanów, białek i tłuszczu.

      Do mięs można stosować ziemniaki (ok 20g węglowodanów w 100g bulw – są lepsze niż kasze, które mają ponad 60g węglowodanów w 100g), tylko lepiej, aby były pieczone (frytki, placki ziemniaczane, albo w piekarniku). Proszę zauważyć, że torebka kaszy ma 100g i kiedy spęcznieje w gotowaniu, jest jej całkiem sporo. Jeśli się ją dodatkowo „wzbogaci” okrasą + pieczone mięso, posiłek ma niewielką ilość węglowodanów. Podobnie jest z ziemniakami – mają trzy razy mniej węgli niż kasza więc 300g ziemniaków da podobną ilość co 100g kaszy. A jeśli bedą z masłem, smażone czy pieczone na tłuszczu – proporcje węgli będą mniejsze.

  27. Witam jescze raz.
    I jeszcze o suplementach…. Lekarz mnie zalecił bym pojadł trochę preparatów na stawy. Nie podał jaki, ale bym zorientował sie w cenach i wybrał coś dla siebie. Faktycznie „skrzecza” stawy. Wybrałem preparat Flexagen Olimpu lub colivita firmy Inventia czy 4 Flex. Czy rzeczywiście te preparaty są dobre? Kosztują sporo… Na różnych forach są opinie, dość pozytywne, ale biorę pod uwagę tez i to, że może jest to sterowane przez firmy produkujące te preparaty… Oczywiście dziękuje za pomoc i jak zwykle b. serdecznie pozdrawiam, Adam.

    1. Panie Adamie, temat problemów stawowych jest bardzo złożony i wątpię w lekarza, który na podstawie deklaracji pacjenta jest wstanie zasugerować mu suplementacje tylko na podstawie tego, że „stawy go bolą”. Przyczyn może być mnóstwo i bez szczegółowej diagnozy to w zasadzie losowanie. Przykładowo, przyczyną bólów może być dna moczanowa, uszkodzenie lub ciągłe stany zapalne (np. u ludzi, którzy je przeciążają np. w pracy).

      Na rynku rzeczywiście tych preparatów jest mnóstwo. A i opinii sporo. Ciągle można jeszcze trafić na preparaty które zawierają glukozaminę (w postaci siarczanu glukozaminy jak np. Stavomax, Artresan, Flexodon, Arthryl i inne), mimo, że istnieją badania które jednoznacznie stwierdziły, że nie ma ona istotnego wpływu na odbudowę chrzęści czy mazi stawowej (tutaj i tutaj). Badania są na tyle przekonujące, że wielu lekarzy unika przepisywania leków, które zawierają glukozaminę jako środek „na stawy”. Tutaj jest wątek ze sportowego forum dyskusyjnego.

      Pozostałe preparaty zawierają najczęściej kolagen (w różnej formie – tutaj 4Flex a tutaj Flexagen). Kolagen wydaje się być rozwiązaniem lepszym, ponieważ badania istotnie potwierdziły jego wpływ na stan stawów, chrzęści, kości oraz skóry (przykładowo, niedobór kolagenu widocznie pogarsza wygląd skóry, powiększając zmarszczki i zmniejszając sprężystość ścięgien).

      Podsumujmy koszty: miesięczny koszt preparatu na cały miesiąc waha się od 50 do 150 złotych, w zależności od tego, jaki środek się wybierze. Jeśli bazujący na glukozaminie, to w zasadzie to jest wyrzucenie pieniędzy w błoto. Jeśli w kolagen – to przynajmniej w mniejsze błoto. Dlaczego?

      Obfitym i bardzo łatwo przyswajalnym źródłem kolagenu jest… skóra i stawy zwierząt rzeźnych. Zamiast jeść suplementy lepiej skłonić się ku zrobieniu galaretki na nóżkach wieprzowych lub cielęcych albo salcesonu podrobowego spajanego tymże kolagenem powstałym z wygotowania racic i nóżek. Podobnie jest ze skórą z wieprzowej golonki, którą większość ludzi usuwa jedząc dużo mniej wartościowe pod tym względem mięso. Koszt: za tę samą kwotę wydaną na suplementy można kupić powyżej 10kg produktów potrzebnych do zrobienia salcesonu czy galaretek. Ważne, aby taką galaretkę zakwasić cytryną (a nie octem) oraz dodać do niej siekanej natki pietruszki. Kolagen wykazuje lepsze przyswajanie w towarzystwie witaminy C. Dla zainteresowanych, tutaj kilka przepisów na „kolagenowe bomby” :)

  28. Witam jak zwykle bardzo serdecznie Pan, Panie Rafale!
    Zawsze Pan pisze na temat i co ważne poparte jest to badaniami naukowymi. Dla mnie jest Pan pretendentem do Nagrody Nobla za krzewienie dobrychpraktyk żywieniowych, w dziedzinie dietetyki . Dla mnie osobiście wiele Pan zrobił dla bardzo wielu!!!! Zdrowa kalkulacja, przemyślane wypowiedzi i zdrowy rozsądek! Wiele przypisów opracowań naukowych. To Pan tylko potrafił zrobic! Mnie bardzo Pan pomógł, może mieć Pan satysfakcję, Nagroda Nobla, ale dla mnie największą jest nagroda dla Pana,właśnie ta nagroda, Nobla byłaby satysfakcjonująca dla nas czytelników. Może warto by przetłumaczyc na inne języki porady naszego wieszcza- zdrowia i pokory wobec życia i naszej mentalnści, ale zawsze człowieczeństwa.
    Pozdrawiam wszystkich, Adam

    1. Panie Adamie, dziękuję za pochlebstwa (niczym z Korei Północnej ;)) Nobel jest dla wybitnych, mi wystarczy, jeśli choć jedna osoba z czytelników zacznie dzięki moim artykułom robić świadome zakupy i odżywiać się bardziej zgodnie z „rodowymi” tradycjami kulinarnymi, niż w oparciu o powszechny w ostatnich 30 latach marketing spożywczy.

  29. Super artykuł, ale nie tłumaczy jednej kwestii jak to jest że są ludzie dla których „dzień bez tabliczki czekolady lub czegoś słodkiego to dzień stracony” i mimo że pochłaniają tyle słodyczy są SZCZUPLI, gdybym ja sobie na to pozwalałam to niestety odłożyło by się tu i ówdzie.

    1. Jadziu, rozumiem do czego zmierzasz: że jedni mogą jeść co chcą a nic po nich nie widać, a inni po łyżeczce cukru tyją kilogram :)
      To będzie prawdopodobnie zagadka do końca (istnienia ludzkości?) nie rozwiązana.

      Zjawisko insulinoodporności i rodzącej się przez nie otyłości dotyka zdecydowanej większości ludzi, jednak ciągle są osoby, które tej zasadzie się nie poddają w sposób, który można ocenić gołym okiem. Wydaje się, że mogą jeść w zasadzie wszystko i w każdej ilości, a mimo to (nawet, jeśli insulinoodporność u nich występuje) to nie ma oznak nadwagi czy otyłości. Nie spotkałem badań, które by opisywały takie zjawisko w sposób analityczny, ponieważ osoby w takiej grupie znacząco by się od siebie różniły (a w każdym badaniu chodzi o zgromadzenie reprezentatywnej grupy, którą można podzielić na eksperymentalną i kontrolną).

      Niestety żywe organizmy działają w sposób bardzo zindywidualizowany (nie tylko ludzie, zwierzęta i rośliny także) i nawet u dwójki bliźniąt identyczne procesy „na wejściu” mogą dać inny wynik „na wyjściu”. Taki stan rzeczy nie wynika tylko z tego, że każdy z nas je co innego (nawet, jeśli mamy to samo na talerzu, to każdy je w innej kolejności, często w innych ilościach zawartość talerza), ale także z milionów różnych drobnych sygnałów (np. środowiskowych czy hormonalnych). Przykładowo, przegrzanie lub wychłodzenie o pół stopnia sprawia, że metabolizm osoby dramatycznie się zmienia, skutkując innymi reakcjami niż u bliźniaka, który takiej zmiany temperatury nie doznał. Trzeba by mieć armię identycznych klonów, które przez kilka lat funkcjonują identycznie, robiąc to samo i tak samo, żeby można było za pomocą rozmaitych testów przeanalizować wpływ różnych czynników na tego człowieka, którego klony stałyby się przedmiotem badania. A i wyniki z takiego badania dotyczyłyby wyłącznie tej „sklonowanej” osoby bo już dla innej mogłyby się nie sprawdzić.

      Mimo tej silnej indywidualności w naszych organizmach, jestem zwolennikiem poglądu, że to nasza dieta sprawia (prędzej czy później), że stajemy się zwyczajnie grubi (albo odbija się to inaczej na naszym zdrowiu). Sądzę tak również dlatego, że otyłość (podobnie jak cukrzyca czy choroby układu krwionośnego) nie występuje u zwierząt żyjących w naturze, natomiast jest powszechna w momencie, kiedy są hodowane przez ludzi (zwierzęta zarówno domowe jak i rzeźne). Natomiast to, że często osoby jedzące tłusto i słodko nadal pozostają szczupłe może mieć tyle wyjaśnień ile jest takich osób – od dużych zdolności kompensacyjnych (jak u dzieci i młodzieży) po wady genetyczne i metaboliczne (np. zaburzenia trawienia białek, tłuszczy lub węglowodanów).

  30. Ostatnio zainteresowałam się kuchnią pięciu przemian czyli wg tradycji chińskiej i podobno „jednym ze skutków ubocznych” jest chudnięcie a tam jest duzo używanych zbóż czyli węglowodany czy coś Ci wiadomo na temat działania tego sposobu odżywiania?

    1. Asiu, nie przetestowałem tej diety z jednego, głównego powodu: jest zbyt skomplikowana. Mam na myśli głęboko filozoficzne podejście do pięciu żywiołów oraz ich żywieniowych odpowiedników oraz inne zmienne aspekty np. pory dnia w których „czynne” są poszczególne narządy. Dieta rzeczywiście nie unika węglowodanów, ale bazuje na czymś, co jest zasadniczo obce dzisiejszym ludziom: unikaniu nałogowego jedzenia szkodzących produktów (np nabiału, cukru czy zbóż) – pojawiają się one w diecie rotacyjnie, co sprawia, że wiele kanałów energetycznych (takiej nomenklatury słownej używa ta dieta, ja wolę szlaki metaboliczne) zostaje przebudowanych albo odciążonych.
      Interesująco zagadnienie poruszyła na 25 stronach swojej obszernej książki lek.med. Ewa Bednarek-Witoszek (książka pt. Dieta optymalna), która choć sugeruje wybór diety wysokotłuszczowej, to jednak opisuje swoje (i pacjentów) doświadczenia z dietą pięciu przemian.

  31. Dzień dobry Panie Rafale. Mam pytanie odnośnie połączeń jajko – śmietana (jajko – produkty mleczne) oraz skwarki boczku – ser zółty ( mięso – produkty mleczne). Czy to jest dobre połączenie w diecie wysokotłuszczowej? Pozdrawiam serdecznie, i dziękuję za super bloga.

    1. Moniusza, analizując rozmaite diety czy modele żywieniowe nie spotkałem się zakazem łączenia jajek czy produktów mięsnych (białko+tłuszcz) z fermentowanymi produktami nabiałowymi.

      Trafiłem niejednokrotnie na informacje (w wielu dietach), o konieczności rotowania produktów mlecznych (i zbożowych) zwłaszcza u osób z alegriami lub problemami skórnymi (także z atopowym zapaleniem skóry). Jako problem wskazywano zazwyczaj laktozę oraz kazeinę, a te występują głównie w produktach niefermentowanych.

      O ile laktoza (cukier mleczny) podczas fermentacji jest rozkładana, o tyle kazeina (białko) już nie. To podpuszczka, wykorzystywana w produkcji serów żółtych (oraz niektórych białych) jest enzymem, który umożliwia koagulację kazeiny i jej „transformację” do łatwiej strawnej postaci (jeśli interesuje Cię zagadnienie wytwarzania serów żółtych oraz roli podpuszczki polecam Ci ten tekst).

      Jeśli chodzi o dietę low-carb (czy to wysokotłuszczowa czy wysokobiałkowa) nie ma żadnych przeciwwskazań czy ograniczeń (poza limitami białka i węglowodanów w przypadku diety wysokotłuszczowej).

  32. Witam. Bardzo ciekawy artykuł, zmienił mój pogląd na żywienie. Mam zamiar zacząć zmieniać swoje nawyki żywieniowe i mam kilka kwestii do wyjaśnienia,mianowicie czytałem, że niektóre produkty wpływają na oczy i chciałbym rozwinąć tą kwestię, ponieważ mam wadę wzroku a za sprawą pracy dużo czasu spędzam przed monitorem. Drugą kwestią jest spożycie piwa, przyznam, że lubię się napić piwa ze znajomymi i chciałbym wiedzieć jak to wpływa na zaprezentowany przez pana sposób odżywiania.

    1. Hoszin, jeśli zauważasz u siebie niekorzystne objawy związane z nadmiarem węglowodanów i chcesz to zmienić to świetnie, życzę Ci wytrwałości i pozytywnego nastawienia. Jestem pewien, że bardzo szybko odczujesz pozytywne skutki zmiany nawyków żywieniowych.

      Trochę mgliście napisałeś o tym, co to znaczy „niektóre produkty wpływaja na oczy”. To trochę tak, jakbym napisał że niektóre meble wpływają na samopoczucie :) Doprecyzuj co masz na myśli.

      Z piwem jest… dziwnie. Głównie dlatego, bo piwo, które obecnie się sprzedaje (mam na myśli te „korporacyjne” piwa, których reklamy są wszędzie) mają niewiele wspólnego z piwem prawdziwym (podobnie jak chleby z marketu z chlebem na zakwasie z piekarni). W tradycyjnie ważonym piwie maltoza (cukier ze słodu) zostaje przefermentowany całkowicie do alkoholu. W efekcie powstaje napój alkoholowy, który jest aromatyzowany np. chmielem. W „komercyjnych” piwach często proces ten się skraca lub przyśpiesza, dodatkowo dodając do niego cukier (bo klienci nie lubią gorzkiego piwa). W efekcie dostajesz i cukier i alkohol ale nie są one sobie równe (o tym za moment). Im więcej brzeczki (ekstraktu) w piwie, tym więcej w nim węglowodanów (innych niż alkohol). Przykładowo, dębowe mocne ma 3,6 % węglowodanów, lech premium 2,7%, najlepiej zapytać (mailem) producenta.

      Alkohol jest również węglowodanem, jednak wiele źródeł nie wlicza go w ich szereg (i słusznie) z tego powodu, że metabolizm alhololu jest bliższy tłuszczom niż cukrom. Przykładowo, osoby, które stale nadużywaja alkoholu cierpią na kwasicę alkoholową (podobny mechanizm bierze udział w ketozie /ketokwasicy/ obecnej u osób jedzących dużo tłuszczu). W pewnym stopniu poruszyłem ten temat w artykule o pustych kaloriach, jednak – choć zagadnienie to nie jest jeszcze w pełni zbadane – wymagałoby osobnego artykułu na łamach serwisu (co niewątpliwie uczynię).

      Tutaj trochę ciekawych faktów i mitów na temat piwa, które mogą być dla Ciebie interesujące. A jeśli chodzi o mityczny brzuch piwosza – nie powstaje wcale dlatego, że jesz coś do piwa (choć ma to swój udział, jeśli to jedzenie obfituje w węgle). Główną przyczyną są fitoestrogeny obecne w chmielu – działają jak kobiece estrogeny i są przyczyną feminizacji mężczyzn – najszybciej widać to właśnie zwiększeniem piersi oraz zmiany układu tkanki tłuszczowej (przesuwa się na brzuch i uda).

      1. Witam, wszedłem tutaj, gdyż zauważyłem, że ktoś podlinkował stąd do mojego bloga. Bardzo mi miło. :) Jednakże tak, jak Ty poprawiłeś mnie w dziedzinie dietetyki, w której nie jestem specjalistą, tak ja muszę poprawić Cię w dziedzinie, na której ja znam się nieco lepiej. Chodzi mi dokładnie o ten fragment:

        „W tradycyjnie ważonym piwie maltoza (cukier ze słodu) zostaje przefermentowany całkowicie do alkoholu. W efekcie powstaje napój alkoholowy, który jest aromatyzowany np. chmielem. W „komercyjnych” piwach często proces ten się skraca lub przyśpiesza, dodatkowo dodając do niego cukier (bo klienci nie lubią gorzkiego piwa). W efekcie dostajesz i cukier i alkohol ale nie są one sobie równe (o tym za moment).”

        Otóż, jest dokładnie odwrotnie. W piwie tradycyjnie waRZonym przy użyciu tylko i wyłącznie słodów, po procesie fermentacji zawsze pozostaną jakieś cukry resztkowe na poziomie 2-4BLG, piwo nigdy nie odfermentuje do 0BLG (chyba, że wda się infekcja bakteryjna, ale wtedy piwo jest niepijalne). Natomiast cukier w procesie fermentacji jest przerabiany na alkohol całkowicie, czyli piwo posiadające w zasypie duży udział procentowy cukru odfermentuje bardzo głęboko, czasem wręcz do końca, czyli przerobi wszystkie cukry na alko. Dodatek cukru w piwach koncernowych nie ma na celu ani dosłodzenia piwa (chyba, że mówimy o piwach aromatyzowanych, gdzie dosładzanie następuje po fazie fermentacji), ani przyspieszenia fermentacji (do tego stosuje się inne metody jak np. podnoszenie temp. i stresowanie drożdży), a jedynie zwiększenie jego mocy (więcej cukru, więcej alko) lub też zaoszczędzenie na surowcu, jakim jest słód (choć do tego znacznie częściej stosowana jest o wiele tańsza od cukru mączka kukurydziana). Dlatego też piwa koncernowe są najczęściej bezsmakowe i wodniste, gdyż są odfermentowane bardzo głęboko, przez co mocne i mało goryczkowe za sprawą bardzo niewielkiej zawartości przyprawy, jaką jest chmiel.(Klient owszem, nie lubi gorzkiego piwa, ale producent zmniejsza gorycz dodając po prostu mniej goryczkowego chmielu, a nie dosładzając piwo). Pozdrawiam i zachęcam do zaglądania na mojego bloga ;)

  33. Wpływ na oczy takich czynników jak: beta-karoten,luteina i zeoksantyna, witaminę C, witaminy z grupy B oraz witaminę E i cynk.

    Co do piwa to przeważnie pijam perłę bo to jeszcze jakiś poziom trzyma, niestety tam gdzie mieszkam ciężko dostać coś z „małego browaru”. A o feminizacji to nie słyszałem, utwierdzony byłem w przekonaniu że to od jedzenia po wypiciu, jak np. po paru piwach wracam do domu jestem głodny, jem i idę spać, co też raczej zdrowe nie jest.
    A jak np. z osobami cierpiącymi na nadciśnienie? może im przesiadka na taką dietę zaszkodzić?
    Muszę do nowego roku poczytać i po świętach postaram się już zmieniać jadłospis, chodź będzie ciężko zastąpić śniadanie do pracy czymś szybkim i w miarę tanim.

    1. Hoszin, wszystkie mikroelemeny i witaminy, które wymieniłeś mają wpływ na wzrok w tym sensie, że ich niedobór może (ale nie musi) powodować osłabienie funkcji wzroku. Długotrwały niedobór może (ale nie musi) spowodować nieodwracalne zmiany. Trudno jest wybrać najważniejszy czynnik determinujący funkcję widzenia ponieważ jest ona złożona, przykładowo, sam narząd wzroku może działać poprawnie, ale z uwagi na wady w przekazie elektrycznym nerwy przekazujące sygnały do mózgu mogą działać gorzej.

      Karetonoidy (witamina A, likopen, zeaksantyna) mają ogólnie dobry wpływ na organizm (nie tylko oczy), o niektórych aspektach pisałem przy okazji pomidorów, odpowiadają też za barwę żółtka kurzego (tutaj profesjonalny artykuł na ten temat po polsku).
      Dodam tylko, że żółtko jaja kurzego zawiera wszystkie wymienione przez Ciebie substancje (i wiele innych, niezbędnych do powstania nowego życia). Poza witaminą C, choć niektóre źródła utrzymują, że testy wykazują obecność kwasu askorbinowego, jednak w minimalnych ilościach.

      Jeśli miałbym Ci cokolwiek sugerować, to zmień raczej nawyki związane z eksploatacją wzroku – używaj przyciemniania w ekranie (aby nie świecił zbyt mocno), korzystaj z monitora i telewizora przy włączonym świetle (niska różnica kontrastów mniej męczy oczy), unikaj jazdy autem w nocy. W większości przypadków u osób które mają problemy ze wzrokiem stosowanie się do tych zaleceń zmniejsza uczucie zmęczenia oczu i poprawia jakość widzenia.

      Odnośnie „piwnego brzucha” – to powszechna, obiegowa opinia, że powstaje w wyniku jedzenia „do piwa”, jednak fakty za głównego winowajcę „piwnego brzucha” obarczają właśnie chmiel – najwięcej fitoestrogenu jest właśnie w szyszkach chmielowych. Piwo zawiera nawet 70 mikrogramów fitoestrogenów w 100g napoju. W porównaniu, napar herbaty ma 8-12 a kawy ok 11-17 mikrogramów w 100g napoju.
      Chmiel jest rośliną, która w swoich szyszkach zawiera najwyższe (wśród roślin) stężenie fitoestrogenów – możesz sprawdzić, że preparaty na „powiększenie piersi” zawierają właśnie ekstrakty chmielu. Porównując z zawartością estrogenu w tabletkach antykoncepcyjnych (np. Cilag lub Diane 35) to zawierają one 35 mikrogramów w jednej dawce. Jak widać butelka piwa (500g) ma tyle ile 10 tabletek antykoncepcyjnych.

      Ten roślinny hormon dla mężczyzn ma o tyle groźniejsze skutki, że konkuruje on z testosteronem na tych samych receptorach komórek. W efekcie prowadzi to do obniżenia produkcji testosteronu (na szczęście odwracalnej) i feminizacji ale ma też uspakajający wpływ na organizm. Dawniej piwa nie chmielono, ponieważ zanim wynaleziono destylaty było napojem zagrzewającym do walki – dodawano więc do niego opiaty lub środki pobudzające, aby wojownicy byli bardziej agresywni. Kiedy wojny się kończyły, a żołnierze nadal mieli ochotę na piwo – dodawano innych składników skutecznie studzących ich temperament – chmiel był właśnie takim dodatkiem. Obszerny materiał na temat zawartości fitoestrogenów w pożywieniu znajduje się tutaj.

      Niskowęglowodanowa dieta już po pierwszych 7 dniach normalizuje nie tylko ciśnienie ale i wiele innych parametrów (lipidy, cukier, poziom OB). Poprawa samopoczucia jest tym bardziej doczuwalna im bardziej komuś dokucza syndrom metaboliczny (otyłość, insulinoodporność, nadciśnienie, kołatanie serca, przemęczenie).

      A jeśli chodzi o śniadanie – nie znam tańszego sposobu żywienia, przykłady podawałem wielokrotnie w komentarzach. Wiele osób lubi jajka i zajada je na śniadanie w każdej postaci – na miękko, jako jajecznica, omlety czy w majonezie, sałata lodowa z cebulą i oliwą, nasionami słonecznika i smażonym boczkiem, tuńczyk z serem żółtym. Przykładów masa, każdy może zrobić coś dla siebie, byle tylko trzymało się to reguły.

  34. Panie Rafale, „zadał mi Pan bobu” z tą stewią.Od roku stosujemy stewię zamiast cukru w diecie niskowęglowodanowej, wysokotłuszczowej, córka chora na cukrzycę typu 1 zmierzyła poziom cukru po spożyciu potraw ze stewią,cukier nie rosnie (wypróbowała na bitej kremówce ze stewią).Proszę o więcej informacji o stewii, jeśli Pan posiada lub linki , ale po polsku, krucho u mnie z angielskim.cieszę się, że trafiłam na Pana stronę, poszerzam informacje,fascynuje mnie to, zwłaszcza, jeśli jest na poziomie merytorycznym.Pozdrawiam.

    1. Pani Małgosiu, niestety nie natrafiłem w polskojęzycznej części internetu na wartościowe (niekomercyjne i odarte z marketingu) informacje na temat stewii (podobnie z ksylitolem), dlatego odesłania, które podałem dotyczą źródeł obcojęzycznych.

      Jak wspomniałem w powyższym komentarzu, stewia jest dobrym źródłem węglowodanów (62% suchej masy), jednak ponieważ jest 50-100 razy słodsza w porównaniu z sacharozą (cukier biały) to stosuje się go odpowiednio mniej (w zależności od smaku). Stewiozydy mają bardzo dużą odporność na temperaturę stąd można używać ich także w wypiekach (przy temp. 150 stopni zawartość stewiozydów jest nadal bliska 100%, spada dramatycznie po przekroczeniu temp. ok 170 stopni). Oznaczone są w produktach żywnościowe jako E 960.

      Zazwyczaj w słodzikach opartych o stewię wygląda to tak, że choć słodzika dodajemy tyle ile cukru (np jedną kostkę czy łyżeczkę) to zawartość stewiozydów jest tam minimalna (właśnie z uwagi na 50-100 razy większą „słodkość” stewii). Z podobnej przyczyny po spożyciu glikozydów stewii nie rośnie poziom cukru we krwi, dlatego zalecana jest dla diabetyków.

      Kiedyś udało mi się wyhodować stewię w domu (można w Internecie kupic nasiona, np. na allegro), jednak podejrzewam (bo pewności nie mam), że była mniej słodka niż ta z Egiptu.

  35. Dziękuję za odpowiedź.Stosowanie stewii umożliwia nam ograniczenie cukru i zachowanie słodkiego smaku potraw, co ważne szczególnie dla moich domowników płci męskiej, którzy uwielbiali słodkości przed zmiana diety na niskoweglowodanową. A w temacie odchudzania, czy słyszał Pan o metodzie dr.Simeonsa?Chętnie poznałabym pana opinię.

    1. Odchudzanie metodą dra Simeonsa polega na przyjmowaniu gonadotropiny kosmówkowej (hCG) – to hormon, który wytrwarza organizm kobiety ciężarnej. Nie będę się teraz rozpisywał na temat roli i funkcji tego hormonu. Twórca tej diety (lata 50 i 60 minonego wieku) sugerował, że bardzo restrykcyjna diecia, zezwalacjącej na przyjmowanie 500-800 kalorii w towarzystwie hormonu hCG (w ilości ok 200 jednostek) umożliwia szybką redukcję wagi a jednocześnie nie pozwala odczuwać wszelkich negatywnych skutków tak niskiej podaży kalorii.

      I rzeczywiście tak się dzieje – z tak niskimi dostawami energii przez 25-40 dni osoby powinny odczuwać symptomy wyczerpania (nawet skrajnego wyczerpania) a mimo to tryskają energią, nie cierpią na trudności w koncentracji, rozrdrażnienie czy bóle głowy i depresje. Można podejrzewać, że to dobre samopoczucie zawdzięczają właśnie hormonowi gonadotropinie. Napisałem „można podejrzewać” bo to nie jest pewne (o czym za chwilę).

      Wydawałoby się, że jest to złoty środek. Przeprowadzono jednak mnóstwo badań (osobiście trafiłem na kilkanaście), głównie podwójnie ślepych np tutaj i tutaj.
      Wyjaśnię o co chodzi z tym „podwójnie ślepym”, bo to istotne z punktu oceny jakości takich badań. Kiedy badanych dzieli na dwie grupy: kontrolną, która otrzymuje placebo (witaminy zamiast leku) oraz eksperymentalną, która dostaje lek (badany środek) a badający ich lekarze wiedzą kto należy do jakiej grupy wówczas są to badania „pojedynczo ślepe” albo „ślepe”. Jeśli dodatkowo nawet lekarze nie wiedzą kogo badają (czy osoby biorące lek czy placebo), wówczas badania są „podwójnie ślepe”. Mają one wyższą wartość, bo okazuje się, że badający lekarze łatwo sugerują się i przez to zmieniają zapis wyników.

      I co mówią wyniki badań? Są jednoznaczne: nie ma żadnej istotnej statystycznie różnicy w spadku wagi pomiędzy osobami stosującymi tylko restrykcyjną dietę wobec restrykcyjnej diety z hCG. Od 1975 roku amerykańska FDA wymaga na preparatach zawierających hCD (oraz w reklamach) zawarcia informacji, że hCG nie jest terapią dla osób z nadwagą i nie ma żdanego dowodu, który wskazuje że hCG zapewnia większy ubytek wagi, dystrybucję tkanki tłuszczowej czy zmniejszenia głodu albo dyskomfortu wynikającego z restrykcyjnej diety. Okazało się bowiem że nawet proklamoane przez Simeonsa zalety (brak konsekwencji diety niskokalorycznej) są kwestiami bardzo indywidualnymi osobniczo, statystycznie nie istotnymi – dlatego wcześniej napisałem „można podejrzewać”.

      Osobną kwestią jest „igranie z ogniem” – hormony, nawet w niewielkich ilościach potrafią kompletnie rozregulować każdy organizm a konsekwencje takiego chaosu mogą być trudne do oszacowania. Osoby, które stosują jakiekolwiek terapie hormonalne z pewnością wiedzą jak wrażliwy jest ludzki organizm na minimalne zmiany.

      Pomijając jej nieskuteczność i ewentualną szkodliwość problem jaki w niej widzę: choć zapewnia (przy bardzo restrykcyjnej diecie, 500kcal) szybki efekt (w 30 dni) nie gwarantuje osiągnięcia najważniejszego celu: nauczyć otyłe osoby nowych nawyków żywieniowych – nie przez określony czas, ale przez całe życie. I to z tego powodu, po okresie jej stosowania zazwyczaj występuje efekt jo-jo (w imię zasady, którą opisałem niniejszym artykule).

      Kilka lat temu zamierzałem poddać się tej diecie, przeczytałem nawet książkę Simeonsa (z kilkoma aspektami trudno było się w niej zgodzić mając na uwadze aktualny stan wiedzy), jednak po sprawdzeniu doniesień medycznych i wyników badań (część z nich przytoczyłem powyżej) nie podjąłem się tego.

      Co ciekawe, krople zawierające hCG nadal można kupić w sklepach internetowych (ok 300 zł za 30 ml buteleczki z zakraplaczem), są także leki w aptekach (ginekolodzy przepisują je na receptę), które wykorzystują ludzie dla celów odchudzania. Jednak większość osób nie zadaje sobie trudu obiektywnej analizy skuteczności tej diety dlatego „biznes się kręci”.

      Jeśli interesuje kogoś relacja „na żywo” od kogoś, kto stosował tę metodę polecam ten tekst (po polsku).

  36. Bardzo ciekawy artykuł, gratuluje, świetny :-)
    W wolnych chwilach przeczytam na spokojnie jeszcze dokładnie pewnie z kilka razy :-) dla zwiększenia motywacji.
    Mam pytanie, czy można spożywać na tej diecie siemie lniane. Mam zaparcia i boję sie że będe miała jeszcze wieksze, a siemie dobrze na mnie działa :-)
    Acha, jestem już parę dni, super sie czuję, tylko nie wiem czy mam się zmuszać do picia wody, jakoś mało mi się chce pić.
    A jaką książkę by Pan polecił na temat diety nisko-węglowodanowej?

    1. Pani Zuzanno, może Pani stosować siemię lniane bez obaw, poza wysoką zawartością tłuszczu ma dużo kwasów tłuszczowych omega-3 (konkretnie kwasu alfa-linolenowego /ALA/).

      Proszę tylko je wcześniej miażdżyć – wówczas „całe dobro” będzie wyzwolone. Sam dodaję do każdej potrawy miażdżonego w moździerzu siemienia lnianego. Proszę tylko pamiętać, że w takiej postaci jest istotnym elementem odżywczym (20% białka, 40% tłuszczu i tylko 1% węglowodanów).

      Mogę jednak Panią zapewnić, że na tej diecie coś takiego jak zaparcia nie istnieje. Dla uspokojenia – rozwolnienia również :)

      Proszę pić wtedy, kiedy czuje Pani pragnienie. Nie więcej, nie mniej. Na diecie wysokotłuszczowej nie pije się dużo wody (to „dziwne” uczucie kiedy ktoś przeskakuje z węglowodanów, kiedy woda towarzyszy wszędzie, nawet przy łóżku, nocą). Woda wytwarza się podczas procesu beta-oksydacji (spalania) tłuszczu dokładnie tak samo, jak dzieje się to u wielbłądów gromadzących tłuszcz w garbach na długie wędówki po pustyni. Z resztą, doświadczy Pani tego przy najbliższym „grzechu” tzn powrocie do węgli – np. na imprezie u znajomych albo po zjedzeniu słodyczy – już po kilkunastu minutach będzie się Pani bardzo chciało pić i ten stan pragnienia będzie się utrzymywał kilka godzin.

      Jeśli chodzi o książki – najpierw polecałbym książkę Gary’ego Taubes’a – po to, żeby zrozumieć jak w ogóle przebiega proces tycia (i odchudzania) oraz jak oddziaływuje na ciało i ducha. Później ma Pani wybór – albo zwrócić się w prześmiewanego (niesłusznie) Dr. Kwaśniewskiego (dowolna książka) lub książkę Ewy Bednarek-Witoszek (jest lekarzem). Ta publikacja jest nieco chaotyczna dla osoby przyzwyczajonej do naukowego lub dziennikarskiego traktowania tematu, ale zawiera wiele wskazówek. Sądzę, że to będzie najlepszy początek.

  37. Dziękuję za odpowiedź.Właściwie potwiedził Pan moje osobiste wnioski odnośnie diety dr.Simeonsa, ja tez nie jestem zwolenniczką „kombinowania” z hormonami.Podobnie też uważam,że stosowanie dobrego modelu odżywiania (za takowy uznaję diety niskowęglowodanowe, wysokotłuszczowe) powinno się stac stylem życia, a nie chwilowym kaprysem.Ważna jest też wiedza na dany temat, dlatego pochwalam dobór lektur, które polecił Pan czytelniczce Zuzannie,myślę, że odniesie wiele korzyści z wprowadzenia rad zywieniowych tych autorów.Z lekarz Bednarek -Witoszek miałam okazję rozmawiać na wizycie w jej gabinecie po zdiagnozowaniu u mojej córki cukrzycy typu1.Bardzo miła osoba, wiele pomocnych rad.Książkę też posiadam, zgadzam sie – chaotyczna dla prostego czytelnika, ale myślę, że wynika to z ogromu wiedzy pani doktor,który chciała przekazać i nowicjuszowi po prostu „nie mieści się to w głowie”.Najlepiej ważne dle nas wiadomości od razu podkreślać, bo potem jest kłopot z odnalezieniem danej informacji.Cieszę się,że trafiłam na Pana serwis,dobrze że znajdują się osoby, które chcą podzielić sie dobrymi radami z innymi.To przeciwwaga dla wszechobecnej i nasilającej się,mam wrażenie,niechęci,wrecz nienawiści i egoizmu wśród ludzi.Ale skupmy się na pozytywach :).Pozdrawiam Pana i sympatyków bloga.

  38. a co z ludzmi majacymi niedoczynnosc tarczycy? jakie zywienie stosowac ( by zrzucic pare kg) czy tez z ograniczeniem cukru ?

    1. moniko, zagadnienie niedoczynności tarczycy (w ogóle kłopotów z nią) będzie przedmiotem mojego kolejnego artykułu, prawdopodobnie w okolicy marca. Jest to materiał bardzo obszerny ponieważ zamierzam w nim przedstawić kompleksowo zarówno funkcje tego narządu i hormonów T3 i T4, wpływ diety oraz przyczyny dysfunkcji wraz z wynikami badań.

      Pisząc teraz w skrócie: wiele może być przyczyn dysfunkcji tarczycy (podobnie jak wiele może być przyczyn np. cukrzycy) – może być np. niezależna od diety i czynników zewnętrznych (pierwotna, kiedy tarczyca jest uszkodzona) albo wtórna lub inne (trzeciorzędowe). Pomijając te najbardziej oczywiste (np, fizyczne uszkodzenie gruczołu na skutek urazu, uszkodzenia przysadki) i te na które nie mamy zbyt wielkiego wpływu (guzy) są dwa najczęstsze powody problemów z tarczycą w tle: stany zapalne które powodują reakcję autoimmunologiczną (która wzmaga stany zapalne) oraz nadmiar/niedobór jodu, przy czym ta druga przyczyna to zdecydowana mniejszosć przypadków.

      Dieta niskowęglowodanowa (zwłaszcza oparta o tłuszcze zwierzęce) restrykcyjnie ogranicza przyjmowanie kwasów tłuszczowych omega-6, jeśli jest oparta o tłuszcze roślinne to normalizuje proporcję omega-6 do omega-3 (z uwagi na używanie oliwy, oleju lnianego czy tłuszczu zawartego w orzechach albo awokado). Brak omega-6 oraz zdecydowana redukcja cukru w organiźmie to brak ognisk zapalnych – a to minimalizuje ryzyko występowania jakichkolwiek chorób autoimmunologicznych. Trzeba również przyznać że nadpodaż kwasów omega-6 nie jest jedyną przyczyną występowania stanów zapalnych w organiźmie, jednak w dzisiejszym modelu żywienia ludzi prawdopodobnie dominującą.

      Niestety, mimo, że współczesna medycyna doskonale zdaje sobie sprawę z powiązania diety z gospodarką hormonalną wielu (większość?) lekarzy „woli” leczyć choroby objawowo. Innymi słowy – skoro przy niedoczynności hormonów tarczycy jest za mało – przepisuje się syntetyczny hormon. Problem nie istnieje, dopóki ten hormon się przyjmuje. To tak, jakby każdy brał ibuprofen albo paracetamol za każdym razem, kiedy boli go palec u nogi po spacerze, zamiast zwyczajnie wyjąć kamień z buta, któr był przyczyną tego bólu.

      Jedyny problem, jaki widzę przymierzając się do artykułu na temat tarczycy i hormonów tarczycy to to, że obcowanie z gospodarką hormonalną jest zagadnieniem bardzo wyspecjalizowanym – zarówno od strony biochemicznej jak i fizjologicznej i boję się, czy uda mi się przedstawić ten temat w sposób czytelny i zrozumiały dla przeciętnego zjadacza chleba, który nie pije monotlenku diwodoru tylko wodę ;)

  39. Wszystko wskazuje na to,że w najbliższym czasie będę regularnie gościć na Pana blogu, bo znów pojawił się interesujący mnie temat -tarczyca.Tak się składa,że od lat zmagam się z chorobami autoimmunologicznymi moich dzieci w przypadku córki, to nie tylko cukrzyca typu1,o czym wspominałam w innych wypowiedziach, ale i niedoczynność tarczycy, konkretnie – choroba hashimoto.Dlatego będę wyczekiwać artykułu o tarczycy,z zainteresowaniem przeczytam.Na niedoczynność tarczycy córka zachorowała, mając 12 lat, gdy miała 21, dołączyła się cukrzyca typu1.Dopiero wtedy dowiedziłam się, że te choroby autoagresywne często współwystępują, wcześniej nikt mnie o tym nie poinformował, mam wielkie o to pretensje do endokrynologa latami prowadzącego córki, który nie uczulił mnie na ten potencjalny problem (w ogóle nie wskazywał na istotne znaczenie diety w leczeniu tych chorób).Gdybym miała wcześniej szerszą wiedzę w temacie, na pewno monitorowałabym stan zdrowia córki także pod kontem badania poziomu cukru we krwi i być może nie doszłoby do rozwoju cukrzycy, a początek choroby był naprawdę dramatyczny, wrecz zagrażający życiu córki.Tak więc zmagamy się jedocześnie z dwiema chorobami z autoagresji, a to juz niezła akrobatyka.W każdym razie dieta wysokotłuszczowa, niskowęglowodanowa sprzyja leczeniu obu chorób, wiem z przykładu córki,że stosowanie tego typu diety pomaga w leczeniu i zmniejszeniu dawek hormonów.W przypadku tarczycy córka zmniejszyła z czasem dawkę hormonów tarczycy, gdyż nastąpiła poprawa wydolności gruczołu.Tak więc Monika z powyższego komentarza może być pewna, że ograniczenie cukru będzie słuszne nie tylko dla zrzucenia paru kg, ale i dla poprawy zdrowia.Pozdrawiam.

    1. Pani Magdo,
      Najdziwniejsze jest w tym wszystkim to, że reakcje autoimmunologiczne nie są niczym nowym. O wielu chorobach autoimmunologicznych (autoagresywnych) ludzkość wiedziała już bardzo dawno temu (starożytność) i metodami doświadczalnymi (umrze albo i nie umrze) wykryto, że ich wspólną przyczyną może być pożywienie (chodziło o choroby układu pokarmowego i ruchowego – stawy i kości). Należałoby więc oczekiwać, że jeśli u pacjenta pojawia się choć jedna choroba na tle autoagresywnym być może w organiźmie są też inne (w różnym stadium).

      Najpowszechniejsze przypadki, które spotkałem wśród swoich znajomych i dalszej rodziny (przypadków opisanych w Internecie nie chcę komentować bo ich nie widziałem na własne oczy) to współistniejące łuszczyce, stwardnienie rozsiane, problemy z tarczycą, zapalenie jelit i wszelkiej maści zapalenia stawów na niepłodności męskiej czy przedwczesnej menopauzie kończąc. Absolutnie nie jestem lekarzem więc diagnostyka nie była moją rolą w owych przypadkach – zwyczajnie się o nich dowiadywałem jako członek rodziny czy bliski znajomy. Jednak kiedy z czasem okazywało się, że u jednej osoby występowały 2 a nawet 3 jednoczesne choroby autoagresywne to „układanka” stała się pełna. Klasykiem jest łuszczyca, bielactwo i zapalenie stawów. Wówczas pracę ma dermatolog i reumatolog. I dietetyk ponieważ zazwyczaj pacjent ma lekką nadwagę (albo otyłość). W efekcie zaleceniem jest zrzucenie wagi (to odciąży stawy więc znikną stany zapalne) oraz maści sterydowe. Praktyka pokazuje, że maści sterydowe działają krótko (nie można stosować ich długotrwale) zaś próba zrzucenia paru kilogramów, nawet jeśli udana – nie likwiduje RZS. Co oczywiście nie przeszkadza lekarzom stosować uporczywie tej samej metody leczenia.

      Oczywiście przyczyn autoimmunizacji może być wiele (ludzie nie znają wszystkich), jednak doświadczenia pokazują dość jednoznacznie, że zmiana modelu żywieniowego najczęściej likwiduje przyczynę i później skutek tychże chorób.

      Innym, ale równie istotnym problemem jest to, że ludzie mają specyficzne podejście do leczenia. Powszechna dostępność wielu środków medycznych – leków (na receptę), leków bez recepty (tzw. OTC np. przeciwbólowe) oraz ziół sprawia, że ludzie, którzy nawet otrzymują już receptę od lekarza w związku z jakąś swoją dolegliwością (np. dostają przy zapaleniu zatok glukokortykoid, najczęściej na bazie dexamethason’u) to i tak „na zapas” jeszcze łykają leki bez recepty (np. Ibuprom Zatoki) i stosują „domowe” sposoby leczenia ziołami. I pół biedy, jeśli działanie tej całej mieszanki zaczyna się znosić (jak plus i minus). Gorzej, jeśli zaczyna się wzmacniać albo kolidować wywołując rozmaite efekty uboczne. Warto pamiętać, że zioła w odpowiednio dużej dawce to takie same leki jak te z apteki. A to, że środki przeciwbólowe są bez recepty nie znaczy, że można je przyjmować bezpiecznie w każdej ilości.

      Ostatnia kwestia to brak zaufania do systemu opieki zdrowotnej, który Pani poruszyła. Sam, publikując wiele swoich artykułów i komentarzy – przyczyniam się do tego, aby ten brak zaufania raczej krzewić niż go likwidować stąd ten akapit będzie raczej ambiwalentny. Bo z jednej strony pacjencie odwiedzają 2 czy 3 specjalistów (jednego na NFZ a drugiego prywatnie) i od każdego otrzymują inne zalecenia – więc przestrzegają obu, przyjmując często podwójne dawki leków w różnych preparatach. Z drugiej strony mając negatywne wrażenia (tak jak Pani w przypadku córki) każdy chce poznać opinię innego fachowca więc często chcą otrzymać diagnozę od różnych specjalistów. A i tak „dr Google” będzie mówił co innego (bądźmy szczerzy: takich blogów jak mój jest w sieci więcej – każdy nakłania do swoich racji).

      Ten dualizm, który tutaj opisałem chciałbym wytłumaczyć w ten sposób: lepiej jest, jeśli każdy z nas ma więcej informacji na temat stanu swojego zdrowia niż mniej. Lepiej, jeśli lekarz, do którego się udamy umie nam opisać sytuację chorobową, lepiej jest kiedy rozumiemy o czym mówi i lepiej, jeśli potrafimy zadać mu rzeczowe pytania a on na nie racjonalnie odpowiedzieć. A jeśli nie zna odpowiedzi to się do tego przyznać.

      Dlatego nie namawiam nikogo do tego, aby rezygnował z osiągnięć współczesnej medycyny. Publikując swoje teksty (nawet, jeśli powodują wątpliwości) namawiam każdego to tego, aby zainteresował się tym co je i tym co dzieje się w jego organiźmie. Wg mnie nie ma niczego ważniejszego w życiu człowieka – to takie „jesteś tym co jesz” w praktycznym wydaniu. Podejście „Jak chcę się napić mleka, to nie kupuję krowy, tylko idę do sklepu!” w tym przypadku przyniesie więcej szkody niż pożytku.

      Na koniec tego obszernego komentarza: Pani pozytywne doświadczenia związane ze stosowaniem diety wysokotłuszczowej pokazują jak wiele można uzyskać dzięki zmianie modelu żywienia. Jedna moja znajoma powiedziała: „dla zlikwidowania tej cholernej opryszczki warto!” Ja powiem coś jeszcze: większość osób, które zrezygnowało z węglowodanów (zmniejszyło ją) po pewnym czasie nie dostrzega innych kwestii, które podniosły jakość ich życia codziennego. Zapominają o nich bardzo szybko, traktując później jako rzeczy oczywiste – np. lepszą wydolność organizmu, brak zapadania na infekcje (co w zimowym okresie ma swoje atuty), brak marznięcia dłoni i stóp, poprawę wzroku i sprawności umysłu, pozytywnym nastawieniu do świata i ludzi (czasem to całkowita zmiana światopoglądu!) na regularności wypróżnień kończąc :)

  40. Artykuł bardzo ciekaway. Również odchodzałam sie podobną dietą ale wg schematu diety south beach atkinsa co dało wynik -8kg w 2mce /pociązowe kg/. Diety dosyć podobne – a co Pan sądzi na temat ww diety

    1. Karola, Atkins i South Beach to różne kwestie. Atkins jest bliższy żywieniu niskowęglowodanowemu (dieta paleo, niskiego ładunku glikemicznego) zaś South Beach dra Agatstona to dieta oparta o indeks glikemiczny. Niby podobne kwestie ale jednak różnice istnieją i są znaczące. Już pisałem o indeksie i ładunku glikemicznym, tam więcej informacji.
      South Bach nie usuwa wszystkich źródeł cukru (np. fuktoza w owocach) a nakazuje minimalizację spożycia tłuszczy nasyconych z czym osobiście nie mogę się zgodzić z punktu widzenia biochemi tych kwasów tłuszczowych, dodatkowo (zależy od książki) nie informuje o prozaplanym oddziaływaniu kwasów omega-6 (oleje roślinne).

      W moim przekonaniu Atkins w tym porównaniu wychodzi dużo korzystniej – wiele osób ma problem z przestawieniem się na tłuszcz (Kwaśniewski), dlatego lepszą początkową alternatywą dla nich jest białko (np. jak w diecie paleo).

  41. Bardzo dziękuję za odpowiedź dotyczącą siemienia. Ja przeszłam na dietę gdyż wdał mi sie obrzęk jednej nogi, już z rok. Cała noga jest grubsza i ma inny kolor, taka bardziej zaróżowiona, a wokół kostki to już nie mówię i stopa jak „żaba”
    Mam problem z kolanem, po kontuzji wiele lat temu, ale lekarz powiedział że ten obrzęk nie ma nic wspólnego z kolanem, bo od kolan nogi nie puchną. Inny lekarz znowu powiedział, że może mieć zwiazek z kolanem. Poszperałam po intenecie i znalazłam osoby z tzw. słoniowacizną i dostałam szoku, że mnie to czeka. Zrobilam sobie głodówkę 10 dniową, oczywiście nóżka jak tralala, obrzęk zszedł, ale co z tego, jak wróciłam do normalnego odżywiania, i noga z powrotem napuchła. Mnie sie wydaje, że ten obrzęk się zmniejsza, jestem parę dni na diecie tłuszczowej, ale robię ją tak intuicyjnie. Uwielbiam jajka sadzone na boczku, ogolnie lubie jajka, ale na śniadanie jestem przyzwyczajona kawę gorzką i coś słodkiego do kawy. W związku ze zmianą odżywiania wymyśliłam sobie taki deser. Miksuję biały ser tłusty, dodaję do niego olej kokosowy i posypuję startą gorzką czekoladą :-) Myślę że to jest zgodne z dietą. Gdzieś tu czytałam o lodach, czyli można lody takie ze sklepu? Acha, i jeszcze czytałam gdzieś na forum o nutelli. A jeszcze chciałam zapytać o colę zero. Mam książkę z jakąś dietą, zdaje się Dukana, kiedyś sie przymierzałam do niej. I on tam zaleca, żeby sobie nie żałować jak sie ma ochotę :-) Chodzi o to, że jak np. zachce się słodkiego i napije się troche coli, to przechodzi ochota na słodkie. Tak tylko pytam lajtowo o to, bo dla mnie w tej chwili jest zdrowie tak ważne, żeby nogę wyleczyć, że sprawa lodów czy coli, to juz są głupoty, czy moge czy nie. Musiałam sobie kupić buty w dwóch rozmiarach. Bardzo się fajnie Pana czyta, Panie Rafale. Pisze Pan tak przekonywająco.
    Acha i jeszcze jedno. Właśnie kupiłam sobie olej kokosowy rafinowany i nierafinowany. Ten rafinowany jest dużo tańszy. Czy on jest wg Pana również dobry? Wszędzie piszą o tym że nierafinowany jest lepszy. Ale gdzieś znowu czytałam że nie prawda, bo on z kolei jest konserwowany sztucznymi dodatkami, czy coś takiego.
    A jeszcze zapytam czy czy mógłby Pan wyrazić swoją opinie na ten temat :-)
    http://www.igya.pl/przeglad-diet/ciekawostki-zywieniowe/594-krzem-si-jako-pierwiastek-ycia.html Sorki, że tak zamęczam, ale ja jestem taki napaleniec. To o krzemie również do mnie przemawia. Ale kiedyś do mnie przemawiała woda szungitowa, kupiłam sobie na allegro, zaczęłam pić i dostałam zawrotów głowy, nie wiem czy od tej wody, czy tak sie zbiegło w czasie, ale na wszelki wypadek wywaliłam ten szungit :-)
    Pozdrówki

    1. Pani Zuzanno, słodkie desery – na prawdziwej diecie wysokotłuszczowej (1g węglowodanów, 1g białka i 3 lub więcej gramów tłuszczu) człowiek jakbuy „naturalnie” nie ma ochoty ani na alkohol ani na słodycze. Sugerowałbym choć przez tydzień przeskoczenie na pełną dietę niskowęglowodanową – najlepiej tłustą, Kwaśniewskiego – oto dlaczego:
      Obrzęk kończyn związany z utrudnionym odprowadzaniem limfy zazwyczaj powiązany jest na naszej szerokości geograficznej z problemami tarczycy. Rzeczywiście czasem przeobraża się w słoniowaciznę. Choroby tkanek łącznych i tarczycy są w większości chorobami autoimmunologicznymi a z nimi świetnie radzi sobie dieta niskowęglowodanowa. W niektórych przypadkach (np łuszczyca) już samo usunięcie cukrów oraz mąki i tłuszczów roślinnych (poza oliwą i olejem lnianym) sprawia, że choroba ustępuje.

      Jeśli już ma Pani ochotę na slodkie, proszę pilnować proporcji o których pisałem tutaj. Na liście składników prawie każdego produktu znajdzie Pani listę wartości odżywczych oraz ich procentowy udział w podziale na białko, tłuszcz i węglowodany – to ułatwi budowanie własnych deserów (polecam np. tiramisu z sera mascarpone).

      Kupione lody nie są dobrym pomysłem – najczęściej zawierają bardzo dziwne składniki (tłuszcz roślinny, syrop glukozowo-fruktozowy) – lepiej zrobić samemu choćby miks śmietanki 36 (bita śmietana) z kilkoma łyżkami rozpuszczonej i ochłodzonnej żelatyny a później pozostawić to w lodówce do stężenia. Podobnie napoje typu cola czy inne „zdrowe” soki – większość zawiera 12-15% cukru co oznacza, że 1 szklanka (250ml) zawiera 30 g cukru. Czyli 6 łyżeczek cukru! Nie znam nikogo, kto wypiłby kawę czy herbatę z taką ilością :) W coli czy soku łatwo jest ukryć taką słodycz z uwagi na obecność kwasów (np fosforowego w coli czy jabłkowego i cytrynowego w sokach).

      W kwestii oleju kokosowego – sugerowałbym wybór nierafinowanego, choć porównawczo wychodzi zwykły smalec a jest znacznie tańszy.

      I na koniec krzem. A raczej – krzemionka bo to ona jest składnikiem odżywczym. Z tego powodu polecam zawsze dwa rodzaje kaszy: gryczaną i jaglaną – obie zawierają sporo krzemu w postaci krzemionki – to dużo przyjemniejsze niż suplementacja tabletkami. Krzem jest niezbędny do tego, aby nasz organizm produkował kolagen (stąd sprawność skóry, przydatków skóry oraz ścięgien i stawów). Kasze te mają sporo węglowodanów (ok 70g w 100g suchego produktu), dlatego należy mieć to na uwadze stosując dietę niskowęglowodanową.

  42. Po moich doświadczeniach w leczeniu dzieci, także doszłam do wniosku, że nie można ufać jednemu lekarzowi i latami korzystać z porad, warto skonsultować się z innymi specjalistami, bo jak w każdej dziedzinie są lepsi i gorsi fachowcy.Warto też poszerzać własną wiedzę, choćby po to, by umieć zadawać konkretne pytania, jak Pan pisze.I tu dr.Google jest pod ręką, ale trzeba tu zdrowego rozsądku i racjonalnego „filtra”.Nie kwestionuję w żaden sposób metod i osiągnięć medycyny konwencjonalnej, lubię się dodatkowo wspierać metodami tzw.naturalnymi.Od kontaktu z lekarzami ze środowiska dra Kwaśniewskiego nauczyłam się doceniac role diety w zwalczaniu przyczyn chorób i ich leczenia.W ogóle grono lekarzy „optymalnych”, to ludzie przyjaźni pacjentowi, starający się dociec przyczyn choroby, a nie leczenia objawowego.(zdejmij uciskający but, a nie bierz tabletki przeciwbólowej, jak Pan pisze).Dzięki nim zrozumiałam wiele mechanizmów powstawania chorób.Pan też w tym względzie robi dobrą robotę, choć, jak sam podkreśla, nie jest lekarzem.Ale ma pan wiedzę, to się liczy.Pozdrawiam.

  43. Oczywiście dieta była autorstwa „Arthur Agatston DIETA SOUTH BEACH”. Podziwiam Pana wiedzę która naprawdę jest bezcenna. Sama robiłam ogórki wg Pana przepisu i dowiedziałam się rzeczy o których się nie mówi ani nie pisze. Wracając do tematu jedzenia – im mniej przetworzone tym zdrowsze /porównuję do kuchni mojej babci samlec-chleb na zakwasie-kefir-czosnek-cebula/
    Oczywiście nadal śledzić będę nowe artykuły Pana autorstwa.
    Zastanwiam się również nad zagadnieniami dotyczącymi wpływu jedzenia na ciśnienie. Koleżanka zdrowo odżywiająca się szczupłą osoba ma problemy z ciśnieniem ale tylko w „okresach świątecznych”. Wynki ok – problemu lekarz nie znalazł. Więc co – jedzenie? cukier? Możliwe ? Niemożliwe?

    Ciekawe są dla mie rówież zagadnienia odnośnie żywienia dzieci i właśnie jego wpływ na zachowanie (barwniki konserwanty itp.). Może kiedyś bedzie jakiś artykuł dedykowany miluśińskim.
    Pozdrawiam

    1. Karola, cukier jest bardziej szkodliwy niż wydaje się ludziom. Większość zupełnie nie bierze pod uwagę, że jest on bardzo toksyczny i szkodliwy w dużych dawkach. Świetnie o tym wiedzą np. producenci wina, dlatego dodają do niego cukru sukcesywnie – w innym wypadku zabiliby drożdże (mówimy oczywiście o winach innych niż gronowe). Z toksyczności cukru korzystają gospodynie domowe używając go do wykonywania konfitur. Za mało curku wywoła fermentację – ale za dużo skutecznie zakonserwuje owoce (nawet w tzw. sokach na zimno, bez parownika czy późniejszej pasteryzacji). Więcej o toksyczności cukru w cytowanym przeze mnie wiele razy wykładzie dra Lustiga Cukier. Gorzka prawda (niestety po angielsku).
      Okazuje się że cukier (węglowodany w łatwoprzyswajalnej postaci) są znacznie częściej przyczyną nadciśnienia niż dieta bogata w sól.

      W kwestii żywienia dzieci zalecenia są podobne jak w przypadku dorosłych, z większą ilością białka, nawet do ukończenia 25 roku życia. To w dużej mierze zależy od cech osobniczo indywidualnych – temat jest jednak tak szeroki, że nie sposób go ująć w jednym komentarzu czy artykule. Wobec konserwantów czy barwników zdanie mam konserwatywne :) Unikać tego co nie jest spotykane naturalnie. A ponad wszystko – unikać tego, co sugeruje nam dzisiejszy marketing na „zdrowe śniadanie” dla dzieci: czyli płatki z mlekiem oraz jogurty. To prosta droga do alergii, chorób immunologicznych, obniżenia odporności, stanów zapalnych, kataru siennego na celiaklii kończąc.

  44. Panie Rafale, dziekuje za dzielenie sie tymi wszystkimi informacjami.
    Mam kilka pytan, ale przed tym jesli mozna krotko naswietle moj problem.
    U mnie problem wagi jest powiazany z problemami zdrowotnymi, wiec tak jak inni szukam i przyczyn, i wlasciwej diety.
    Waga – zawsze bylam szczupla od 48 do 52 kg ale odkad przeprowadzilam sie do UK 8 lat temu przytylam 10kg! Tutaj wykryto u mnie niedoczynnosc tarczycy wiec jestem na thyroxynie 100 mg do konca zycia. Wraz z tarczyca pojawily sie inne skutki (uboczne?) – wiec wlasnie przyrost wagi, depresja, ciagle zmeczenie, zaburzenia hormonalne, problemy ze snem itp.
    Ostatnio poddalam sie w kraju badaniu obertonem (czy czyms na podobnej zasadzie) ktore wykrylo u mnie pasozyty w calym niemal organizmie i grzybice uogolniona. Szukam metody i diety, ktora pomoglaby mi powrocic do zdrowia a przynajmniej lepszego samopoczucia.
    Unikam zywnosci przetworzonej (a prosze mi wierzyc ze to bardzo trudne tutaj) odstawilam cukier i slodycze ale wciaz jadam weglowodany (jablka, ziemniaki, czasem pieczywo, ryz, makaron) wiec nie wiem czy tak naprawde cos mi to daje? Zaczelam uzywac wody krzemowej i przymierzam sie do jakiejs terapii antypasozytowej. Przyznaje, ze Pana koncepcja diety wysokotluszczowej brzmi przekonujaca, ale mam 2 pytania:
    Nigdy nie lubilam tlustego miesa, odzynam kazdy tluszczy i zylke z szynki. Czy to nie bedzie przeszkoda w stosowaniu diety?
    I co z nabialem? Odkad zaczelam czytac o zdrowym odzywianiu (niekoniecznie tym mainstreamowym) wszedzie czytam , ze mleko i przetwory sa szkodliwe i powinno sie je calkowicie wyeliminowac. Co Pan o tym mysli?
    Pozdrawiam i zycze zdrowia :)

    1. Pani Agnieszko, doskonale zdaję sobie sprawę, jak bardzo trudno o dobre jakościowo jedzenie w tzw. Europie Zachodniej. Nie bez powodu „Unia” widzi w Polsce duży spichlerz zdrowego i ekologicznego (w porównaniu z unijnym) jedzenia. Sam byłem kiedyś bardzo zdziwiony, kiedy zobaczyłem że „na Wyspach” nie można kupić zwykłej mąki – wszystkie są już z rozmaitymi dodatkami i polepszaczami. Z kolei zszokowały mnie lekko bonety z gotowymi daniami – kiedy w Polsce były tylko pierogi i krokiety – tam widziałem w zasadzie wszystko do woboru i koloru, z upieczoną w całości kaczką (do odgrzania) włącznie.

      Być może kłopoty z tarczycą tam się tylko nasiliły. Niezależnie od tego tarczyca (podobnie jak cukrzyca) to klasyczny i książkowy przykład choroby autoagresywnej wywołanej nadmiarem węglowodanów. Jak już pisałem w komentarzach – dieta niskowęglowodanowa i wysokotłuszczowa świetnie sobie radzi z problemami wywołanymi przez niedobór/nadprodukcję hormonów tarczycy (wyjątkiem są uszkodzenia narządu, tego niestety nie da się już odbudować).
      Dodatkowe objawy które Pani wymieniła są istotnie niejako skutkami ubocznymi czy też towarzyszącymi kłopotom z tarczycą.

      Grzybica (zwłaszcza Candida) jest bardzo czytelnym objawem tego, że w diecie znajduje się zdecydowanie za dużo węglowodanów, zwłaszcza tych prostych. Również pasożyty mają ułatwiony dostęp ponieważ większość kontaktu ze środowiskiem u ludzi odbywa się przez… przewód pokarmowy (a nie skórę, jak można myśleć – jego powierzchnia to ok 400 m kw! – skóra i płuca to zaledwie kilkanaście metrów kw.). Kiepskie składniki budulcowe (białko pochodzenia roślinnego, węglowodany, kwasy tłuszczowe omega-6 /z olejów roślinnych/) sprawiają, że szczelność błon komórkowych jest niska więc przenikanie pasożytów przez jelita to w zasadzie naturalna konsekwencja.

      Niestety węglowodany to węglowodany. To, że niektóre z nich mają niski ładunek glikemiczny (np w postaci dalu.
      Inna – osobna rzecz to synteza (czyli zmontowanie białka „de novo” z aminokwasów), która jak sam zauważasz, do trawienia ma się raczej nijak („raczej” bo przecież organizm może wykorzystać część aminokwasów z trawionego białka).

  45. Panie Rafale, ostatnio mnie jeszcze jedna rzecz zaczęła nurtować. Otóż weźmy trzy zdania:

    1) dieta węglowodanowa sprzyja otłuszczaniu,
    2) dieta białkowa sprzyja odchudzaniu,
    3) organizm potrzebuje 1g białka dziennie na 1kg masy ciała.

    No i teraz jeśli uzna je Pan za prawdziwe, a na ile pamiętam tak Pan uznaje, to jak to możliwe, że na diecie białkowej chudniemy skoro wiemy, że nadmiar białka jest zamieniany na glukozę? Przykładowo jeśli ktoś je 1g węglowodanów dziennie (czyli niewiele – zgodnie z Pana zaleceniami), a do tego je 3g białka dziennie, z czego organizm wykorzysta jako białko jedynie 1g, to już zaczyna się robić dużo glukozy… A na ile mi wiadomo praktyka pokazuje, że po tym możemy chudnąć.

    Pozdrawiam,
    Paweł

    1. Panie Pawle, jeszcze tutaj mała wzmianka: co do punktu 1 i 3 – zgadzam się. Jeśli chodzi o 2 to „powierzchownie” się zgadzam, choć mechanizm ten jest nieco inny niż potocznie można uważać (białka mają anaboliczny wpływ na organizm, co do zasady).

      Chudnięcie na diecie białkowej jest (skomplikowane :)) ale wynika z tego, że metabolizm protein jest i kosztowny i skomplikowany (i długotrwały). Link, który podałem do wykładu dra Michalaka dobrze to obrazuje.

      Aminokwasy glukogenne nie zamieniają się w 100% w glukozę, proszę nie utożsamiać tego w proporcji 1:1. Większość źródeł podaje że 100g białka daje 50-70g glukozy w zależności od składu białka, pozostała część to „koszt” syntezy (niewątpliwie 30-31g). Ale to założenie, że całe 100g przeznaczamy na glukoneogenezę, co nie jest prawdą, bo zawsze pewna część będzie zużyta do budowy komórek.

      O tym, jak bardzo to trudne do uzyskania, wystarczy zauważyć, że 500g polędwicy wieprzowej to dopiero ok 100g białka. Gdyby je w całości zamienić na glukozę to powstanie jej ok 70g, co każdy przyzna, nie jest jakoś specjalnie dużą ilośćią. Co równie ważne, trawienie białek trwa długo więc również ta ilość glukozy jest uwalniana stopniowo (można powiedzieć że ma niski indeks i ładunek glikemiczny).

      Jeśli doda Pan do tego wszystkiego fakt, że ustępuje insulinoodporność (więc pojawiają się hormony kataboliczne, glukagon), wówczas łatwo zauważyć, że chudnięcie na tej diecie występuje relatywnie szybko. Trójglicerydy zostają uwolnione z tkanki tłuszczowej i zaczynają być spalane w komórkach. Powoli uwalniana glukoza (z glukoneogenezy) nie jest wówczas problemem.

      Pominąłem celowo jeszcze jeden element. Mamy skończoną pojemność żołądka. I dla wielu osób zjedzenie pół kilo polędwicy wieprzowej w jednym posiłku to wielkie wyzwanie :))

  46. Całkiem logiczne Pana wyjaśnienie:) Diabeł może tkwić w szczegółach, ale patrząc ogólnie to dla mnie ma to sens.

    1. rejden, znam tą dietę (mineło 8 lat jak ją testowałem przez 4 miesiące). Dla niewtajemniczonych: to dieta restrykcyjna (ogranicza kalorie), która w uproszczeniu oznacza post co drugi dzień albo pomija się jakieś posiłki (np śniadanie). Wersji diety jest kilka (albo i kilkanaście).

      Moja opinia na jej temat jest raczej mocno wyważona, ale w kierunku pozytywnym. Świetnie od strony naukowej opisuje to ten wątek na SFD który też dość dobrze tłumaczy sposób działania tej diety. Podobnie tutaj (ang) bardzo fajne i obiektywne spojrzenie na ten model odżywiania.

      Dlaczego ta dieta mi się spodobała?
      – z powodu hipotezy, że przedłuża życie (nie potwierdzonej)
      – w przypadku wersji postu co drugi dzień przypominała mi typowe żywienie ludzi paleolitu, którzy jedli i polowali dopiero wtedy, kiedy byli głodni (a nie na zapas)
      – z powodu podobnego wpływu na organizm jak diety niskowęglowodanowe (profil cholesterolowy, cukier)
      Dlaczego od niej odszedłem?
      – ma kilka restrykcji, których nie chciałem stosować (limit kalorii albo rezygnowanie ze śniadania)
      – częste i drobne posiłki w niektórych wersjach – ja jestem chyba „zaprogramowany” genetycznie na jedzenie raz i do syta zamiast wielu małych posiłków (co antropologicznie też można jakoś uzasadnić ;))
      – w pewnych miejscach trochę zawiłe zasady, których mój organizm „nie wyczuwał” naturalnie – a nie chciało mi się cały czas wszystkiego mierzyć i ważyć.
      – zauważyłem obniżenie kondycji fizycznej i psychicznej, zmiany skórne (trądzik), wiem, że nie tylko ja zauważałem u siebie takie zmiany.

      Tak czy inaczej, dietę porzuciłem po 4 miesiącach stosowania jej w 3 wariantach (20/4, co drugi dzień post, 20% kalorii dziennie). A raczej – nie tyle porzuciłem, co – jak sie okazało – zmieniłem na jednoposiłkową, bez restrykcji kalorycznych. Potem był skok na kolejną (jeśli dobrze pamiętam to wg grup krwi) i w końcu powróciłem do lowcarb-highfat (dwa posiłki dziennie do syta).

  47. Czytam od jakiegoś czasu na temat wegetarianizmu i jego pochodnych (albo raczej: powiązanych z nim diet i nurtów). Zastanawiają mnie niektóre rzeczy. Pierwsza dotycząca białek roślinnych porównanych ze zwierzęcymi. Wiele razy słyszałem o niepełnowartościowości białka roślinnego, a tu taki psikus. Czy jest to całkowity mit, czy może jednak znajdzie się coś prawdziwego w twierdzeniu o 'gorszości’ roślinnego białka? Przychodzi mi na myśl jedna rzecz. Białko zwierzęce ma wszystkie potrzebne aminokwasy, natomiast w przypadku roślin jedne mają takie aminokwasy, drugie takie, a trzecie jeszcze inne aminokwasy (i trzeba wtedy dobrze komponować posiłki, by uzyskać pełnowartościowość na poziomie zwierzęcego białka).

    Oczywiście abstrahując od obecności w roślinach toksyn, substancji antyżywieniowych, glutenu, czy związków dla nas nieprzydatnych i nieprzyswajalnych.

    Druga sprawa dotyczy obróbki termicznej pożywienia pochodzenia zwierzęcego. Według tego artykułu w momencie cieplnego przygotowywania mięsa powstają rakotwórcze i toksyczne związki chemiczne, które wywołują w nas szereg chorób. Jedzenie tak obrobione staje się także 'martwe’ (cokolwiek by to miało znaczyć), mało wartościowe odżywczo. Sądzę, że to jest przesada; podejrzewam, że powstają tylko śladowe ilości szkodliwych substancji, a jak już powstaną, to zostają dość szybko zneutralizowane. Co na temat sądzisz, Rafale?

    Bardzo mnie frapuje zdrowie i zdolność wysiłkowa niektórych wegetarian. Podobno dopiero po przejściu na wegetarianizm zyskują siły i/lub odzyskują zdrowie. Czego to może być zasługa? Abstrahując tym razem od indywidualnych predyspozycji, stawiam na takie przyczyny:

    1. Eliminują bądź ograniczają spożycie pokarmów typowych dla epoki industrialnej (tych najgorszych rodzajów pożywienia: czyli mąki, syropu glukozowo-fruktozowego, konserw, cukru, tłuszczów roślinnych używanych do smażenia).

    2. Łatwiej jest im zadbać o równowagę kwasowo-zasadową organizmu. Wg Twojego artykułu Rafale wszystkie warzywa (i część owoców) mają działanie zasadotwórcze. Dzięki temu ciało zyskuje na sprawności i zdrowiu.

    3. Ich styl życia obfituje w rozmaite formy aktywności. Podróżują, uprawiają sport, realizują się hobbystycznie, spotykają z innymi pasjonatami itp. Tak szerokie spektrum źródeł równowagi na pewno poprawia funkcjonowanie organizmu.

    Coś jeszcze można dodać? Wierzę, że tak. :)

    Podobnie jak Paweł (wspominał o tym w komentarzu pod innym artykułem) będąc na diecie wysokotłuszczowej (teraz to właściwie jest mój nawyk żywieniowy :) ) zacząłem chudnąć. Traciłem tkankę tłuszczową, nie zyskując mięśni. A że jestem bardzo szczupły (mówiąc wprost: cholernie chudy), stało się to dla mnie problemem. Nic mi nie dolega (badałem się trochę, ale pochodzę jeszcze po lekarzach, żeby się upewnić i zdobyć szerszą wiedzę), jedynie stres mam bardzo wysoki (naprawdę na bardzo poważnym poziomie). I wychodzi na to, że to właśnie ten stres mnie 'trzyma’ przy chudości. Ale czy jest to naprawdę możliwe? Jeśli tak, to w jaki sposób mogłoby to działać, Rafale? Chodzi mi o to, jak stan psychiczny może tak mocno oddziaływać na funkcjonowanie ciała? I jednocześnie skąd na tym polu biorą się różnice między ludźmi? O ile ja jestem zestresowany i bardzo chudy, to duży odsetek ludzi jest zestresowany i strasznie tyje. Co stanowi różnicę?

    O coś jeszcze miałem zapytać, ale wyleciało mi z głowy. Jeszcze będę pisał. Na pewno też niedługo przedstawię efekty i wnioski po moich trzech miesiącach odżywiania się wysokotłuszczowo. :)

    1. Adramel wskazał główne różnice. Ja dodam jeszcze, że trudno jest uzyskać czyste białko roślinne bez fitohormonów. Tak samo trudno jest uzyskać czyste białko zwierzęce bez hormonów. Oto małe porównanie:
      Soja – poza białkami (saponinami i inne toksyny zostawiamy z boku) zawiera sporą dawkę izoflawonów. Nie jestem pewien, ale mogę obstawiać, że bez technologicznego przetwarzania soi (i to wyjątkowo wyrafinowanego) izoflawonów nie da się usunąć. Zwłaszcza, że weganie/wegetarianie optują za tym, aby jeść rośliny nieprzetworzone.

      Co z tymi izoflawonami dalej? Udowodniono w badniach na ludziach (z tego co pamiętam to nawet na niemowlętach), że podawanie mieszanek sojowych wywoływało powstawanie wola (niedoczynność tarczycy).

      W efekcie – gdyby istotnie udało się nam „rozebrać” każdą roślinę do poszczególnych protein (albo lepiej – aminokwasów) wówczas moglibyśmy mówić o jako-takiej równości pomiędzy białkami zwierzęcymi i roślinnymi. Niestety tak nie jest, ponieważ pożywienie zjadamy w określonej formie z całym dobrodziejstwem inwentarza (ewentualnie nieco mniejszym, jeśli żywność została przetworzona).

      W przypadku białka zwierzęcego także trudno jest uzyskać je w postaci wolnej od hormonów. Choćby z tego powodu, że po ogłuszeniu zwierzęcia momentalnie zmieniają się poziomy hormonów „awaryjnych” (np kortyzol, adrenalina itd). Czytam właśnie książkę o uboju halal (tradycyjny ubój wg nauki Koranu) i trudno jest odmówić tej „barbarzyńskiej” wersji logiki i sensu biochemicznego: okazuje się, że stężenia hormonów w takim mięsie są zdecydowanie niższe, niż w przypadku zwierząt zarzynanych „zachodnią” metodą poprzedzaną ogłuszeniem (oczywiście mówimy o prawdziwym halal a takim w wykonaniu przemysłowych rzeźników). Ale wróćmy do tematu: problemem i jednocześnie zaletą tych zwierzęcych hormonów w mięsie jest to, że są podobne do ludzkich i wiele z nich działa identycznie (np. insulina pozyskiwana jest od świń lub psów). Oznacza to, że hormony te owszem, mają jakieś oddziaływanie na nasz organizm, ale znaczy też, że nasze ciało umie sobie z nimi radzić w typowy sposób (bo są podobne do jego własnych hormonów).

      Co to linka z RawFoods – nie zgodzę się z tym, że pochodzimy od owocożernych naczelnych. Pisałem już o istotnych różnicach pomiędzy naszymi najbliższymi krewnymi (pod kątem DNA) i ogromnymi różnicami w przewodzie pokramowym, które sprawiają, że szympansy mogą jeść rośliny a ludzie nie.
      I jeszcze z punktu widzenia „antropologicznej logiki” – mimo wszystko mniej ryzykowne byłoby zjedzenie surowego mięsa upolowanej ryby albo królika niż nieznanej rośliny. Ryzyko zakażenia pasożytami czy bakteriami w obu przypadkach jest podobne więc można je pominąć.

      Odrębną kwestią jest to, czy jedzenie surowych produktów jest lepsze dla naszego ciała czy jednak lepsze jest ich ogrzewanie i obróbka kulinarna. Oczywiste jest to, że skoro ogień znamy jakieś 2 miliony lat (jako kontrolowany ogień od miliona) to przez wcześniejsze 2 miliony jedliśmy wszystko w postaci surowej. Pytanie jest takie, czy przez 1/4 życia gatunku jego fizjologia nie mogła się zmienić na tyle, aby dostosować się do nowego sposobu obróbki pokarmu (tak, jak dzikie zwierze podczas migracji zmienia sposób żywienia i kolejne pokolenia dopasowują się do nowego środowiska). Temat jest dla mnie otwarty.

      Istotnie, podczas obróbki cieplnej (ale nieumiejętnej) powstają toksyczne związki (zarówno w roślinach – np akrylamid) jak i w mięsie (np akroleina).

      Co do wyjaśnienia lepszej kondycji wegetarian i wegan – Adramel dobrze to opisał. To dokładnie ta sama reakcja organizmu jak w przypadku osoby, która przechodzi na dietę low-carb (albo dowolną inną, eliminującą produkty przetworzone).

      Co do równowagi kwasowo zasadowej – mięso nie zakwasza organizmu. W innym wypadku mięsożerne drapiezniki nie miałyby prawa do życia dłuższego niż kilka posiłków (choć w rzeczywistości zjadają one mięso na samym końcu, najpierw jedząc narządy, tłuszcz i kości). Inna rzecz, że nadmierna alkalizacja jest równie zabójcza jak zakwaszenie.

      Co do wagi – nie jesteśmy klonami. Nawet jakbyśmy byli, to każdy z nas byłby w innych warunkach – co sprawiałoby że nasze ciała zachowywałyby się odmiennie. Stres w większości przypadków istotnie sprzyja otyłości (w zasadzie ją nawet „projektuje”). Wpływ psychiki na ciało jest niedoceniany niestety (w naszej zachodniej cywilizacji, na Dalekim Wschodzie wygląda to zupełnie inaczej). Bardzo prosto można to udowodnić. Proszę pomyśleć o cytrynie. Każdy z nas będzie miał natychmiastowy ślinotok. A to przecież tylko działanie świadome (świadomie chcemy pomyśleć o cytrynie). Proszę sobie wyobrazić co musi się dziać z organizmem w trybie podświadomym – kiedy on „myśli” poza naszą władzą. Niestety – albo na szczęście – wpływ naszego „ducha” na ciało jest ogromny. Z tego co pamiętam, są nawet skuteczne terapie leczenia za pomocą wizualizacji (np. w postaci gry, w której gracz „naprawia” swój chory narząd).

      Sam długo byłem ektomorfikiem, i dopiero po przekroczeniu mniej więcej 25 roku życia moja budowa ciała sie zmieniła. Natura nie lubi mieć pod górkę dlatego wszystko optymalizuje tak jak to tylko możliwe. Jeśli szkielet nie jest w stanie udźwignąć dużej masy mięśni, to nawet wielki i regularny wysiłek tych mięśni nie zbuduje.

      W moim przekonaniu trzeba żyć tak, żeby to było przyjemne. Katowanie się jakimiś zaleceniami (nawet jeśli są pro-zdrowotne) tylko po to, żeby żyć w zgodzie „z innymi” nie ma najmniejszego sensu (choćby z powodu wpływu psychiki na ciało – patrz bulimia czy anoreksja). Moja babcia mawiała: albo zyjesz w zgodzie z sobą i przeciw innym, albo w zgodzie z innymi i przeciw sobie. Coś w tym jest :)

  48. Panie Rafale, bardzo ładnie Pan streścił książkę Garego Taubsa „Dlaczego tyjemy”. Nie sadzi Pan, że należałaby się na nią powołać, choćby małym druczkiem? Bez tego można odnieść wrażenie, że to Pan, a nie Taubs jest autorem tych mądrych stwierdzeń.

    1. Nastka, na swojej stronie w dziale „O serwisie” zaznaczyłem, że treści, które się tutaj pojawiają są wynikiem moich własnych analiz tego, co przeczytałem w książkach, znalazłem w Internecie albo we własnej lodówce.

      Nie ukrywam, że ten tekst powstał na kanwie jego książki (wiele moich tekstów jest rozszerzeniem tego, co piszą różni autorzy) – ale innej (Good Calories, Bad Calories) oraz kilku innych książek i publikacji (przytoczę tylko te, które jeszcze pamiętam – Dieta Optymalna dr. Ewy Bednarczyk Witoszek, Dieta niskowęglowodanowa Włodzimierza Ponomarenko, „Smacznego! Chorzy z powodu zdrowego jedzenia” /red/, Fakty i mity o cholesterolu U. Ravnskova, kilkudziesięciu badań /linki w tekście/ i jeszcze kilku artykułów z gazet branżowych).

      W tekście (pod koniec) znalazła się i książka G. Taubesa „Dlaczego tyjemy”, bo istotnie napisana jest w taki sposób, który każdemu czytelnikowy przybliży zagadnienia związane z gospodarką energetyczną organizmu.

      Taubes nie napisał niczego odkrywczego, bo jak napisałem, teoria insulinowa była znana od ponad 100 lat – biochemicy niemieccy wiedli w ówczesnej Europie prym w badaniu otyłości i jej związku z dietą – do tego wracają dzisiaj wszyscy biochemicy oraz dziennikarze „śledczy”.

      Anyway, w wielu komentarzach pod tym tekstem odwołuję się do pokazanych tu książek (do Taubesa także, chyba najczęściej). Pisząc ten tekst nie miałem zamiaru przypisywać sobie autorstwa teorii insulinowej czy pomysłu na żywienie niskowęglowodanowe, stąd częste cytacje w moich komentarzach wspomnianych wyżej publikacji.

    2. Taubes też nie jest autorem tych tekstów. On po prostu przeczytał jakis podręcznik do Biochemii i streścił go w rozdziale swojej książki. Dodatkowo okrasił to swoim komentarzem i opisem różnych badań. Każdy kto przeczyta jakikolwiek podręcznik do Biochemi(byle z lekkim zrozumieniem)móże napisać taki art jak wyżej.

      Do jednego można się przyczepić. Do przykładu z salonami GSM. To niemal dosłowny cytat z Taubesa, ale nie z ksiażki, a z wywiadu jakiego udzielił Nowej Debacie. W wywiadzie tym mówił o restauracjach a nie salonach GSM. W „Dlaczego Tyjemy” go nie było(o ile pamiętam).

      TroPtyN@
      Białka roślinne(prócz problemu z aminogramem o którym napisałes)mają niższą przyswajalność. Ale tylko o naście punktów procentowych.

      Co do wegan. To jeżeli wczesniej byli na diecie „korytkowej” jedli byle co i byle jak, a po przejściu na weganizm musza dbać o to co jedzą(bo by kopli w kalendarz inaczej), to i wydajność organizmu musi się poprawiać. Ale to nie jest zasługa diety wegańskiej, a eliminacja śmieciowego żarcia pełnego tłuszczy trans i cukrów.